Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe

Transkrypt

Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
środa, 12 listopada 2008 12:31
W powodzi „moralnego oburzenia” sejmową wypowiedzią Posła Artura Górskiego, która zalała
wszystkie media tradycyjne i elektroniczne, zwraca uwagę jeden, wielce symptomatyczny,
wątek.
Chodzi o ten fragment oświadczenia, w którym Poseł zauważył, że w gabinecie senatora
Obamy wisiał między innymi portret prezydenta Abrahama Lincolna, który „zgniótł
konserwatywne Południe i zniósł w Ameryce niewolnictwo”.
Każdy „mędrzec”, któremu najbardziej egalitarna forma komunikacji, jaką jest Internet, daje
możność dzielenia się swoimi „głębokimi przemyśleniami”, czuje się przeto w obowiązku
triumfalnie szydzić z „nieuka” i „potwora”, mającego czelność sympatyzować z Południem i
bluźniącego publicznemu kultowi Wielkiego Dobroczyńcy Czarnych.
Trzeba przyznać, że Poseł Górski sam sobie jest po trosze winien, formułując na tyle
niezręcznie swoją myśl, że będąc uprzedzonym można z niej wyciągnąć wniosek, iż Lincolnowi
za złe ma właśnie zniesienie niewolnictwa. Nie zmienia to faktu, że szyderstwa jego
napastników ujawniają po raz kolejny potworną ignorancję nieszczęsnych ofiar przymusu
szkolnego i propagandy zlewaczałych mediów odnośnie do wojny secesyjnej w Ameryce i jej
aktorów (tak samo jak na przykład odnośnie do wojny domowej w Hiszpanii, przedstawianej
jako „walka demokracji z faszyzmem”).
W rzeczywistości, powielany nieustannie mit o wojnie abolicjonistycznej Północy i jej
szlachetnego prezydenta o wyzwolenie niewolników z rasistowskiej opresji na Południu ma tyle
wspólnego z prawdą historyczną, co twierdzenia w podręcznikach Iłowajskiego, obowiązujących
w epoce Apuchtinowskiej, że rozbiory Polski dokonane zostały w humanitarnym celu ulżenia
doli wyzyskiwanych przez polską szlachtę chłopów oraz obrony dysydentów religijnych.
Problem niewolnictwa w ogóle nie odgrywał żadnej roli ani przy wybuchu wojny, ani przez
pierwszy okres jej trwania. Został wysunięty dla celów propagandowych oraz dywersyjnych
względem czarnej ludności Południa dopiero w trzecim roku, kiedy szala zwycięstwa wciąż się
wahała. Hipokryzję Lincolna demaskowali autentyczni abolicjoniści, jak William Lloyd Garrison
czy Lysander Spooner. Abraham Lincoln osobiście miał właśnie to, co nazywa się
„uprzedzeniami rasowymi”: delegacji Murzynów, którą przyjął w Białym Domu, powiedział, że
1/5
Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
środa, 12 listopada 2008 12:31
jest „oczywiste”, iż Biali i Czarni nie mogą żyć razem ze sobą i sugerował masowy powrót
amerykańskich Murzynów do Afryki. Jeśli mielibyśmy wielbić Lincolna jako wyzwoliciela
Murzynów, to konsekwentnie powinniśmy stawiać pomniki carowi Aleksandrowi II, jako
„wyzwolicielowi” polskich chłopów oraz polakożercy Milutinowi, jako inspiratorowi tego
makiawelicznego posunięcia, mającego na celu związanie polskiego ludu z caratem oraz wbicie
klina pomiędzy nim a polską szlachtą.
Wojna secesyjna była niczym innym, jak drugą wojną o niepodległość – tym razem
Skonfederowanych Stanów Południa, które walczyły o zachowanie swojej suwerenności,
zgodnie zresztą z pierwotnym kształtem Unii, która była umową suwerennych państw (State w
języku angielskim oznacza przecież i państwo, i stan, stąd łatwo o nieporozumienie; ale na
przykład pokój paryski z 1783 roku, kończący wojnę z Wielką Brytanią, podpisywali delegaci
wszystkich trzynastu stanów) cedujących dobrowolnie część swoich kompetencji na rzecz
urzędów federalnych (to, nawiasem mówiąc, wymowne memento dla też formalnie jeszcze
suwerennych krajów członkowskich Unii Europejskiej). Przytłaczająca większość żołnierzy
Konfederacji nie tylko, że nie miała żadnych niewolników, ale składała się ze zwykłych
farmerów, ciężko pracujących na utrzymanie swoje i swoich rodzin, lecz dla których wartością
prymarną, w imię której chwycili za broń przeciwko Jankesom, było to samo, co dla ich
dziadków walczących przeciwko Brytyjczykom: WOLNOŚĆ. Największy bohater Konfederacji,
generał Robert E. Lee (nie tylko on zresztą), był zdecydowanym przeciwnikiem niewolnictwa,
czego dowiódł wyzwalając wszystkich Murzynów, których był z mocy prawa właścicielem.
Dobrotliwy „wujaszek Abe” był natomiast orędownikiem scentralizowanego państwa formalnie
tylko federalnego; „amerykańskim Robespierre’m”, dla którego ideał i cel stanowiła „republika
jedna i niepodzielna”; przy okazji zaś także eksponentem interesów właścicieli hut i fabryk z
Północy, którym przeszkadzał wolny handel, sprzyjający rolniczemu Południu. Ten
„wyzwoliciel”, jako pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych podeptał Habeas Corpus Act,
internując w obozach koncentracyjnych ponad dwadzieścia tysięcy przeciwników bratobójczego
rozlewu krwi (drugim był inny idol lewicy – „amerykański Lenin”, Franklin D. Roosevelt, który w
czasie II wojny światowej internował setki tysięcy Amerykanów o żółtym kolorze skóry, a
wcześniej obrabował miliony rodaków z ich oszczędności). Przy pomocy takich rzeźników, jak
„Osama bin Sherman” (określenie historyka Thomasa DiLorenzo), prowadził pierwszą w
dziejach „demokratyczną wojnę totalną” przeciwko ludziom, bydłu, ziemi, uprawom, lasom,
narzędziom i domostwom, która przyniosła śmierć 600 000 jego rodaków. Po tej zaś wojnie
nastąpiła trwająca 30 lat regularna okupacja (nazywana w typowo demokratycznej nowomowie
„rekonstrukcją”), podczas której niszczono metodycznie to, czego nie zdołano zniszczyć w
czasie wojny.
To prawda: konserwatyści mają naturalną inklinację do stawania – dziś już czysto
symbolicznego – po stronie Południa. Są sympatykami Southern Tradition, ponieważ była to w
2/5
Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
środa, 12 listopada 2008 12:31
anglosaskiej Ameryce tradycja najbliższa, z powodu swojego ziemiańskiego oblicza
socjokulturowego, kontynentalnej tradycji europejskiej. Są obrońcami pamięci o Konfederacji,
ponieważ zawsze budzi ich sympatię walka ludzi o niepodległość własnej Ojczyzny, o
zachowanie własnego dziedzictwa, o swój tradycyjny sposób życia. Także z powodów ideowych
lokują swoje sympatie po stronie tych, którzy cenią jedność w różnorodności, a nie
centralistycznego Lewiatana, jak również wolną przedsiębiorczość i wolny handel, a nie etatyzm
i protekcjonizm, w interesie oligarchii kapitałowej, zawdzięczającej swoje sukcesy sprzężeniu z
aparatem państwa. Koniec końców, konserwatyści sympatyzują z Południem dla tych samych
powodów, dla których po jego stronie byli między innymi: papież bł. Pius IX, francuscy
legitymiści, hiszpańscy karliści, królowa Wiktoria i taki dziwny socjalista Pierre-Joseph
Proudhon, który w prawie każdej konkretnej kwestii myślał tak samo, jak tradycjonaliści; i
również z tych samych powodów, dla których entuzjastami Abe Lincolna byli wszyscy
zwolennicy glajchszaltung: Karol Marks, Otto von Bismarck, Giuseppe Garibaldi i książęta
Orleańscy, a post fatum – Włodzimierz Lenin i Adolf Hitler. A konserwatyści polscy mają jeszcze
ten szczególny powód, że sama idea Konfederacji zaczerpnięta została między innymi z
polskiej tradycji szlachecko-republikańskiej, której wielkim znawcą i admiratorem był (nieżyjący
już w czasie wojny secesyjnej, lecz zapładniający swą myślą twórców Konfederacji) największy
myśliciel Południa John C. Calhoun.
Lecz trzeba również powiedzieć jasno, że sympatia dla Południa z wyżej wymienionych
powodów nie oznacza przyjmowania z całym dobrodziejstwem inwentarza jego społecznej
rzeczywistości, więc przede wszystkim oczywiście instytucji niewolnictwa. To oczywiste, że była
ona czymś, czego rzymski katolik i konserwatysta zaakceptować i usprawiedliwić nie może. W
aspekcie praktycznym był to jednak problem taki sam, jak w wypadku pańszczyzny w Polsce:
jak znieść tę instytucję, aby jednocześnie nie zniszczyć struktury społeczno-ekonomicznej
ziemiańskiego folwarku i całego dorobku kultury z nim związanej? Dlatego, roztropność
nakazywała w obu tych przypadkach drogę ewolucyjną, umożliwiającą wszystkim warstwom
przystosowanie się do nowych warunków. Tak postępowali przecież chrześcijanie w
starożytności, idąc za nauką św. Pawła. Nigdy natomiast żaden teolog katolicki nie splamił się
podawaniem pseudoreligijnych uzasadnień niewolnictwa czy choćby segregacji rasowej, w
przeciwieństwie do nader licznych w tym względzie kaznodziejów i pisarzy protestanckich.
Sympatia dla Południa nie może zatem też przesłaniać istnienia tam autentycznego rasizmu
(zazwyczaj zresztą połączonego, jak w wypadku Ku-Klux-Klanu, z antykatolicyzmem) ani
postaci budzących najwyższą odrazę, jak choćby współtwórca tej organizacji i jednocześnie
mason 33. stopnia, gen. Albert Pike.
Sprawa ma zresztą szerszy, powszechny wręcz wymiar. My, konserwatyści, bronimy wielu
celowo przeinaczanych i zohydzanych spraw, wcale jednocześnie nie przymykając oczu na
rzeczy niegodne, które dokonywane były również pod ich sztandarami, a które biorą się z tego,
że ludzie są zazwyczaj mniejsi niż sprawy, w imię których walczą, że są – wszyscy –
grzesznikami po prostu. Bronimy i bronić będziemy zawsze szlachetnej i wzniosłej idei Krucjat
oraz heroizmu krzyżowców (zwłaszcza tak oszkalowanych templariuszy), lecz nie z powodu,
3/5
Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
środa, 12 listopada 2008 12:31
tylko pomimo tak odrażających czynów, jak rzeź Jerozolimy czy splądrowanie Konstantynopola.
Bronimy i bronić będziemy zawsze wandejczyków, sanfedystów, hiszpańskich gerylasów i
karlistów, neapolitańskich briggantinich, meksykańskich cristeros, frankistów, konfederatów
barskich, „wyklętych żołnierzy” z AK, NSZ i całego antykomunistycznego podziemia, także
pomimo czynów niegodnych, które i oni niekiedy popełniali; dlatego natomiast, że sprawy,
których bronili były czyste, dobre i słuszne. Dlatego także nie zgodzimy się nigdy, aby te czyny
– najczęściej popełnione w odwecie – stawiać na jednej szali z okrucieństwem sprawców –
inicjatorów wszystkich rewolucji, wojen domowych czy czystek etnicznych, tak jak to czynią na
przykład ci, którzy akcje odwetowe polskiego podziemia na Wołyniu chcieliby podle zrównywać
z nie mającym wręcz precedensu bestialstwem rezunów z UPA.
Na koniec, krótka anegdota, dotycząca rasizmu w Ameryce. Rzecz dzieje się w okresie
międzywojennym, gdzieś na jankeskiej, deklaratywnie antyrasistowskiej i nie znającej
niewolnictwa, Północy. Do wypełnionej tłumnie samymi Białymi poczekalni dworca kolejowego
wchodzi Murzyn i siada na ławce. W ciągu kilku minut poczekalnia prawie całkowicie się
wyludnia. Zostaje tylko Murzyn i jeden Biały. Ten podchodzi do pierwszego i pyta go: „Skąd
jesteś?” – „Z Tennessee”, odpowiada Czarny. – „Ja też”, mówi Biały. – „A z jakiego hrabstwa?”
– „Z takiego a takiego”. – „Ja też” – ucieszył się Biały. Podaje mu rękę, siada obok niego i
zaczynają wspólnie wspominać swoje rodzinne strony.
Jacek Bartyzel
Post scriptum
Aby postawić „kropkę nad i” do mojego wczorajszego oświadczenia, trzeba jeszcze powiedzieć,
że „cywilizacja białego człowieka” nie była i nie jest (jedyną wartą obrony za wszelką cenę)
cywilizacją katolicką, także i z następującego powodu. Cywilizacja katolicka budowała w
Nowym Świecie kościoły, w których sprawowano Ofiarę miłą Bogu i ku zbawieniu ludzi
wszystkich ras, oraz sanktuaria w miejscach, gdzie Matka Boża objawiała nieskończone
miłosierdzie swojego Syna, zaproszonym do Jego wieczystej uczty na równi z Białymi
Indianom, Afrykanom czy Azjatom. „Cywilizacja białego człowieka” natomiast zakładała w tych
krajach loże masońskie, domy publiczne i komórki wywrotowych partii, na czele z
komunistyczną, a dzisiaj ma im do zaoferowania głównie prezerwatywy. Jeżeli dziś (konieczny)
opór przeciwko „obamizacji” Ameryki miałby się dokonywać pod sztandarami tej „cywilizacji”, to
można się obawiać iście apokaliptycznego scenariusza jakichś lokalnych rebelii czy prób
secesji przez fanatyków White Power, tłumionych z kolei z całą bezwzględnością przez
dysponujących miażdżącą przewagą ludzką i materiałową „federalnych”.
4/5
Rodzina katolicka - „Wujaszek Abe” i konserwatywne Południe
środa, 12 listopada 2008 12:31
„Rasy – pisał Charles Maurras – nie są ani nerwem, ani kluczem do historii. Ani historia ani
nauka nie mogą zgodzić się w niczym z rasizmem, który jest tezą wyjątkowo głupią”. Dla
konserwatystów problemem nie jest to, że prezydent-elekt Obama jest Czarny, lecz to, że jest
on Czerwony; zwłaszcza, że jest przedstawicielem aborcyjno – eugenicznej cywilizacji śmierci
(choć najprzedniejszy humorysta polskiej publicystyki, p. Cezary Michalski zapewnia, że jest on
„obyczajowym umiarkowanym konserwatystą”; w rzeczy samej, bardzo umiarkowany – przecież
nie powiedział, że wyabortowanym dzieciom trzeba roztrzaskiwać główki na miazgę).
Konserwatysta z zadowoleniem przyjąłby wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych kogoś o
poglądach czarnoskórego ekonomisty Thomasa Sowella czy Hindusa z pochodzenia, Dinesha
D’Souzy – nawet jeśli ten ostatni też broni Lincolna; poza tym jednak to dobry, konserwatywny
fighter. Tak samo jak czterdzieści cztery lata temu cała konserwatywna (i katolicka) Ameryka
była za potomkiem żydowskiego krawca z Białegostoku, Barry’m Goldwaterem.
Źródło: Konserwatyzm.pl
5/5