XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 15 PAŹDZIERNIKA 2006

Transkrypt

XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 15 PAŹDZIERNIKA 2006
XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA
Mdr 7,7-11; Ps 90; Hbr 4,12-13; Mk 10,17-30
Przeczytane dzisiaj dwa wiersze czwartego rozdziału Listu do Hebrajczyków
stanowią niejako hymn – pieśń na cześć BOŻEGO SŁOWA i dostarczają refleksji
na temat mocy tego SŁOWA. Słowo Boże zarówno to, które rozbrzmiewało na
pustyni wobec nieposłusznych Izraelitów, jak i to, które zabrzmi w dniu sądu, jest
niepodobne do słowa człowieka. Jest żywe i pełne mocy. Ocenia i określa
rzeczywistą sytuację ludzkiego serca, przynosi błogosławieństwo tym, którzy
przyjmują je w wierze, wyrok natomiast tym, którzy je lekceważą.
To, co autor Listu do Hebrajczyków mówi na temat Bożego słowa, znajduje
potwierdzenie w odniesieniu do przeczytanego fragmentu Ewangelii, który jest z
całą pewnością bardzo nam bliski. Do Jezusa podszedł człowiek (według św.
Mateusza – młodzieniec), który postawił Mu pytanie: „Nauczycielu, co dobrego
mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” Wyjątkowe znaczenie ma końcowa
część pytania: „aby osiągnąć życie wieczne?” Ten człowiek ujął swoje życie w
perspektywie CELU - chce uczynić swoje życie celowym i sensownym. Człowiek,
który zbliżył się do Jezusa znał cel: osiągnąć życie wieczne.
To nie Pan wyszedł na spotkanie tego człowieka, ale on sam, powodowany
„niespokojnym sercem”, wybiegł Jezusowi naprzeciw. Został ponadto podkreślony
wysoki poziom jego pragnień. Jest to człowiek bardzo zaawansowany, jeśli chodzi o
wychowanie swego serca. Pragnął uczynić coś dobrego, coś, co dałoby mu szansę
osiągnięcia życia wiecznego. Ten człowiek, powiedzielibyśmy dzisiaj, że chciał
nadać swemu życiu, które oceniał jako mało zaangażowane i dlatego narażone na
ryzyko ostatecznej klęski, więcej sensu. Nie wystarczało mu życie uczciwe i sądził,
że nie daje mu ono żadnych gwarancji na wieczność. Był niespokojny, ponieważ
pragnął czegoś więcej, czegoś, co przekraczało to, co już miał i kim już był.
Jezus przede wszystkim uwolnił „tego człowieka” od strachu. Wyjaśnił mu,
że aby osiągnąć zbawienie, wystarczy zachowywać przykazania, to znaczy pozwolić
się prowadzić podwójnej miłości: Boga i bliźniego. Okazało się jednak, że
odpowiedź dotycząca przykazań nie była satysfakcjonująca, gdyż ów człowiek nadal
pytał Jezusa: „Przestrzegałem tego wszystkiego...” Znał przykazania i wszystkie je
zachowywał. To go jednak nie zadawalało. Zrodził się w nim głód czegoś
większego, czegoś bardziej wartościowego. Dlatego przyszedł do Chrystusa. Stając
przed Jezusem odczuł, że mimo wszystko nadal mu czegoś brakuje. W tym
wyczuwa się TĘSKNOTĘ ZA PEŁNIĄ.
Co na to Jezus? Ewangelista zapisał: „Wtedy Jezus spojrzał z miłością na
niego i rzekł mu”. Zanim Jezus przemówił do owego człowieka, najpierw „spojrzał
na niego z miłością”, czy też dokładniej: „spojrzał na niego i umiłował go”. Więcej,
przemówił do niego dopiero po tym, jak przyjrzał mu się z miłością. W ten sposób
zostało podkreślone ze specjalnym naciskiem, że wszystko, co Jezus zaproponuje
jest przede wszystkim odpowiedzią na pragnienia tego człowieka oraz darem
miłości i konsekwentnie - ma na celu przede wszystkim jego własne szczęście. I nie
1
może być inaczej, ponieważ „umiłował go”. W takim kontekście należy rozpatrywać
słowa, które Jezus powiedział: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz,
i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”
Seria imperatywów: „idź”, „sprzedaj”, „rozdaj”, reprezentuje warunek, by w
pełni uwolnić pragnienie czegoś więcej i by przeżywać je sercem otwartym na
oścież. Człowiek, który podszedł do Jezusa, usiłował żyć zbyt wieloma „skarbami”,
podczas gdy nie można mieć nawet dwóch, ponieważ oznacza to ryzyko
rozgrywania jednego przeciwko drugiemu. Stąd wynika radykalne żądanie
sprzedaży wszystkiego i ukierunkowania się na jedyny skarb w niebie. Umiejętność
wyrzeczenia się jest warunkiem i prawem miłości, ponieważ miłość oznacza wybór,
a wybór zakłada ofiarę z tego, czego się nie wybrało.
Stała się rzecz niezwykle ważna. Chrystus nakreślił temu człowiekowi drogę
odpowiedzi na wezwanie do czegoś więcej. Nauczyciel zaprosił go, by wszedł na
drogę doskonałości. Miał wyzbyć się wszystkiego, co posiadał i pójść za Nim.
Jeszcze nie dał Bogu wszystkiego ten, kto może dać więcej. I oto, człowiek,
zachowujący dotąd wszystkie przykazania, okazał się niezdolny, by uczynić o
własnych siłach następny krok. Zakończenie rozmowy zawiera odcień goryczy:
„Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele
posiadłości.” Pragnienie dobra i sensu zgasło w momencie, w którym trzeba było
zostawić wszystko inne. Odszedł zasmucony.
Przypomniana historia, być może wydaje się nam dziwna, obca, a w każdym
razie daleka od zwyczajnych naszych codziennych trosk i problemów. Dlaczego?
Bo dotyczy pytania: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, by osiągnąć życie
wieczne?” Kto z nas dzisiaj jest prawdziwie zainteresowanych i zatroskanych
życiem wiecznym? Czasami ktoś mówi, czy można uwagę kierować ku życiu
wiecznemu, kiedy nie możemy sobie poradzić z życiem tutaj i teraz? Czy więc
wysłuchana Ewangelia jest zdezaktualizowana? A może i przestarzała wydaje się
odpowiedź Jezusa na postawione pytanie: „Znasz przykazania...” oraz zaskakuje nas
swoją odpowiedzią człowiek z Ewangelii: „Wszystkiego tego przestrzegałem od
mojej młodości”? Ewangelia jest Dobrą Nowiną skierowaną do wszystkich ludzi, a
więc jednak są w niej słowa do nas, na dziś i na jutro.
Wnioskuję, że przeciętność nas nie interesuje. Ufam, że i w nas dokonuje się
przejście od życia wedle przykazań do życia w świadomości daru. Chcemy dać
Bogu coś więcej, aniżeli proste wypełnianie podstawowych przykazań. A jeśli tak,
to musimy pamiętać, że pragnienie „czegoś więcej” nie wyrośnie na wierze słabej i
kruchej, ono się zrodzi u człowieka głęboko zaangażowanego w bliskie przeżywanie
swej relacji z Bogiem. Stąd ważny postulat: konieczny jest wzmożony wysiłek
wewnętrzny związany z pogłębianiem i dojrzewaniem naszej wiary. „Praca nad
wiarą” staje się czymś podstawowym i warunkującym słuszne wybory i decyzje.
Odważę się w tym miejscu wypowiedzieć pewną myśl: wydaje mi się, że u wielu
młodych ludzi ich rozterki dotyczące wyboru dalszej drogi życia są konsekwencją
zbyt słabego - mimo wszystko związania ich osoby z Osobą Boga. Słaba wiara,
2
wiara płytka, gdzie nie ma w pełni osobowego przeżywania obecności Boga, gdzie
człowiek nie „konsultuje” swych codziennych decyzji z Bożą wolą, gdzie człowiek
sam - bez udziału Boga - stanowi o wielu swych krokach, ta słaba wiara sprawia, że
kiedy nadchodzi moment poważny, decydujący, ów człowiek nie wie co wybrać.
Pytanie: „Co mam czynić, aby posiąść życie wieczne?” jest pytaniem o sens
życia. Co mam robić, aby moje życie miało sens? ABY PEŁNIEJ ŻYĆ! Posiąść
wieczność znaczy tyle, co mieć głębię życia w sobie. Wiecznym jest to, co
pozostaje, co posiada nieprzemijające znaczenie. Życie sensowne jest życiem
wiecznym. Dlatego możemy powiedzieć, że już w tym ziemskim, teraźniejszym
życiu spotykamy się z wiecznością, bo spotykamy się z sensem. Dlatego wieczność
to nie coś co nas nagle zaskoczy; my ją sami sobie przygotowujemy naszymi
wyborami i postawami.
Każde otwarcie przez nas Pisma Świętego jest jakby nowym pytaniem owego
młodzieńca: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”
Jeśli po jego zamknięciu, po zakończeniu swojej rozmowy z Panem, odchodzimy
smutni, albo przynajmniej niewystarczająco uradowani, powinniśmy się nad sobą
zastanowić. Słowo o życiu wiecznym, o tym, co do niego prowadzi i co od niego
odwodzi, które Jezus kieruje do każdego z nas, powinno być zawsze powodem
radości. Jeśli jej nie mamy przy słuchaniu Jego słowa, przypatrzmy się, w czym
jeszcze jesteśmy bogaci, do czego jesteśmy jeszcze przywiązani.
Historia przedstawiona w Ewangelii nie kończy się na samym odejściu owego
człowieka. Jest wiele sygnałów w Ewangelii Marka, które sugerują, że to on sam
nim był. Mimo początkowego odejścia w końcu więc i dołączył do grupy tych,
którzy poszli za Jezusem. W tym sensie nawet finał naszego opisu jest źródłem
nadziei. Jest on mianowicie źródłem nadziei dla tych wszystkich, którzy nie
zakochują się od pierwszego wejrzenia i których bez przygotowania nie stać na
maksymalną wielkoduszność. We wszystkich tych przypadkach czas ma szansę
zrobić swoje, tak że w końcu miłość może okazać się potężniejsza od lęku. O ile
tylko pozwolimy się jej prowadzić.
Poza tym, prośmy każdego dnia Boga o mądrość. Dla Izraelitów manifestacją
Mądrości była Tora – Prawo nadane przez Boga za pośrednictwem Mojżesza.
Jednak już w Starym Testamencie budziło się pragnienie poznania Mądrości
głębszej, żywej – przykładem jest modlitwa z Księgi Mądrości. Natchniony autor
mówi o mądrości: „Przeniosłem ją nad berła i trony i w porównaniu z nią za nic
miałem bogactwa”. Mądrość bowiem posiada nie ten, kto wie, jak zdobyć władzę
i dobra materialne, ale ten, który umie się nimi posługiwać rozsądnie i dla dobra
bliźnich.
3