egzemplarz demonstracyjny

Transkrypt

egzemplarz demonstracyjny
milion
ma∏ych
kawa∏ków
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
milion
ma∏ych
kawa∏ków
james frey
Prze∏o˝y∏
Patryk Go∏´biowski
Tytu∏ orygina∏u:
A Million Little Pieces
Copyright © James Frey, 2003
Copyright to the Polish Edition © 2006 G+J Gruner+Jahr Polska
Sp. z o.o. & Co. Spó∏ka Komandytowa
02-677 Warszawa, ul. Wynalazek 4
Dzia∏ handlowy:
Sprzeda˝ wysy∏kowa:
Dzia∏ obs∏ugi klienta:
Dystrybucja:
Redakcja:
Korekta:
Projekt ok∏adki:
Zdj´cie na ok∏adce:
Zdj´cie Jamesa Freya na tylnej ok∏adce:
Redakcja techniczna:
Redaktor prowadzàca seri´:
tel. 022 640 07 25, 022 607 02 56 (57, 59) w. 221, 380
faks 022 607 02 61
tel. 022 607 02 62
Wydawnictwo LektorKlett Sp. z o.o.
tel. 061 849 62 14, 061 849 62 11
faks 061 849 62 12
Klara Szarkowska
Joanna Zio∏o
Anna Angerman
Flash Press Media
Annelore van Herwynen
Mariusz Teler
Agnieszka Kosza∏ka
Sk∏ad i ∏amanie: SEPIA, Warszawa
Druk: ABEDIK S.A.
ISBN: 83-60376-11-5
Wszelkie prawa zastrze˝one. Reprodukowanie, kopiowanie w urzàdzeniach przetwarzania danych,
odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystàpieniach publicznych – równie˝
cz´Êciowe – tylko za wy∏àcznym zezwoleniem w∏aÊciciela praw autorskich.
Y
Od autora
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Milion ma∏ych kawa∏ków wià˝e si´ ze wspomnieniami z mojego
pobytu w oÊrodku leczenia alkoholizmu i narkomanii. Tak jak
zosta∏o to ujawnione przez dwóch dziennikarzy ze strony
internetowej, i póêniej potwierdzone przeze mnie, w trakcie pisania
ksià˝ki ubarwi∏em wiele szczegó∏ów swoich doÊwiadczeƒ i zmieni∏em
inne, aby, jak mi si´ wydawa∏o, zrealizowaç nadrz´dne przes∏anie
ksià˝ki. Najmocniej przepraszam tych czytelników, którzy poczuli si´
rozczarowani moimi poczynaniami.
Po raz pierwszy usiad∏em do pisania tej ksià˝ki wiosnà 1997 roku.
Napisa∏em wtedy to, co obecnie stanowi jej pierwszych czterdzieÊci
stron. Przesta∏em pisaç, poniewa˝ nie czu∏em si´ gotów, aby
kontynuowaç, nie czu∏em si´ gotów, ˝eby wyraziç cz´Êç
traumatycznych prze˝yç, których doÊwiadczy∏em. Zaczà∏em
ponownie jesienià 2000 roku. Pracowa∏em wtedy w bran˝y filmowej
i by∏em bardzo niezadowolony z tego, co robi∏em. Chcia∏em pisaç
ksià˝ki, pisa∏em scenariusze. Od∏o˝y∏em tyle, ˝eby móc poÊwi´ciç
osiemnaÊcie miesi´cy na napisanie tej ksià˝ki.
Poczàtkowo nie traktowa∏em tego, co pisa∏em, jako literatur´ faktu
ani beletrystyk´, pami´tnik ani autobiografi´. Chcia∏em wykorzystaç
swoje doÊwiadczenia, ˝eby opowiedzieç histori´ o narkomanii
i alkoholizmie, o powrocie do zdrowia, o rodzinie i przyjacio∏ach,
wierze i mi∏oÊci, o odkupieniu i nadziei. Chcia∏em napisaç ksià˝k´,
która w najlepszym wypadku odmieni czyjeÊ ˝ycie, pomo˝e ludziom
w trudnej sytuacji, w jakiÊ sposób ich zainspiruje. Chcia∏em napisaç
ksià˝k´, która b´dzie relacjà z walki, jaka rozgrywa si´ w umys∏ach
i cia∏ach narkomanów i alkoholików, i b´dzie opowieÊcià o tym,
dlaczego tak trudno t´ walk´ wygraç. Chcia∏em napisaç ksià˝k´,
która pomo˝e przyjacio∏om i rodzinom narkomanów i alkoholików
t´ walk´ zrozumieç.
5
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
W trakcie pracy nad ksià˝kà pisa∏em g∏ównie z pami´ci. Korzysta∏em
te˝ z materia∏ów pomocniczych, takich jak dokumenty medyczne,
notatki terapeutów i dzienniki, kiedy mia∏em do nich dost´p i kiedy
ich treÊç by∏a istotna. Chcia∏em, ˝eby fabu∏a ksià˝ki wznosi∏a si´
i opada∏a, ˝eby mia∏a struktur´ dramatycznà, ˝eby mia∏a napi´cie
charakterystyczne dla wszystkich wielkich opowieÊci. W ca∏ej ksià˝ce
zmienia∏em wydarzenia i szczegó∏y. Niektóre z nich dotyczà mojego
udzia∏u w wypadku na przejeêdzie kolejowym, w którym zgin´∏a
moja kole˝anka ze szko∏y. Choç w rzeczywistoÊci nie by∏em
bezpoÊrednio uwik∏any w ten wypadek, wywar∏ on na mnie ogromne
wra˝enie. Inne zmiany dotyczy∏y czasu sp´dzonego w areszcie, który
w ksià˝ce wynosi trzy miesiàce, podczas gdy faktycznie by∏o to tylko
kilka godzin, i niektórych wydarzeƒ natury kryminalnej, w tym
aresztowania w Ohio, którego przebieg zosta∏ podkoloryzowany.
Przedmiotem dyskusji i debaty by∏a te˝ scena opisujàca przebieg
leczenia kana∏owego, które odbywa si´ bez znieczulenia. Pisa∏em ten
fragment z pami´ci i mam dokumenty medyczne, które zdajà si´
potwierdzaç mojà wersj´ wydarzeƒ. Moja relacja zosta∏a jednak
zakwestionowana przez w∏adze oÊrodka odwykowego, które
utrzymujà, ˝e pami´ç mog∏a mnie zawieÊç.
Oprócz tego imiona i cechy charakterystyczne wszystkich pacjentów
i pracowników oÊrodka wyst´pujàcych w ksià˝ce, w∏àczajàc w to
zawody, wiek, miejsce zamieszkania, miejsce i okolicznoÊci Êmierci,
zosta∏y zmienione w celu ochrony anonimowoÊci osób, z którymi
dzieli∏em tamten okres swojego ˝ycia. Uczyni∏em to w duchu
poszanowania prawa jednostki do prywatnoÊci, do czego byliÊmy
zach´cani podczas pobytu w oÊrodku, jak równie˝ po jego
opuszczeniu.
Dokona∏em tak˝e innych zmian w opisie samego siebie, z których
wi´kszoÊç mia∏a mnie przedstawiç jako twardszego i odwa˝niejszego,
i agresywniejszego, ni˝ by∏em bàdê jestem w rzeczywistoÊci.
Ludzie radzà sobie z przeciwnoÊciami na wiele ró˝nych sposobów,
sposobów, które sà bardzo osobiste. Wydaje mi si´, ˝e jednym z nich
jest wykreowanie fa∏szywego obrazu samych siebie, który pozwala
im odnosiç sukcesy i podejmowaç si´ rzeczy, których inaczej nie
6
odwa˝yliby si´ spróbowaç. Moim b∏´dem – i jest to b∏àd, którego
z ca∏ego serca ˝a∏uj´ – by∏o opisywanie persony, którà wykreowa∏em,
˝eby daç sobie rad´, a nie osoby, która doÊwiadczy∏a tej historii.
Ostatnio sporo dyskutuje si´ o naturze pami´tników, literatury
faktu i beletrystyki. Debata ta nie wydaje si´ zmierzaç ku koƒcowi.
Wierz´ i zdaj´ sobie spraw´, ˝e niektórzy stanowczo si´ nie zgodzà
z tym, i˝ formu∏a pami´tnika pozwala pisarzowi opieraç si´ na
pami´ci, a nie na rygorystycznych dziennikarskich bàdê historycznych
standardach. Bazuje ona na wra˝eniach i uczuciach, na
indywidualnych wspomnieniach. Ten pami´tnik stanowi mieszank´
faktów z mojego ˝ycia i pewnych ubarwieƒ. To prawda subiektywna,
przefiltrowana przez umys∏ wracajàcego do zdrowia narkomana
i alkoholika. To w koƒcu opowieÊç, i to opowieÊç, jakiej nie by∏bym
w stanie napisaç, nie prowadzàc takiego ˝ycia, jakie prowadzi∏em.
Nigdy nie spodziewa∏em si´, ˝e ksià˝ka ta mo˝e staç si´ tak
popularna, jak si´ sta∏a, ani ˝e sprzeda si´ w tylu egzemplarzach,
w ilu si´ sprzeda∏a. To doÊwiadczenie by∏o dla mnie szokiem,
nauczy∏o mnie pokory, niekiedy mnie przera˝a∏o. Przez ca∏y ten czas
spotka∏em si´ z tysiàcami czytelników i czyta∏em listy wielu tysi´cy
innych, których ksià˝ka ta g∏´boko poruszy∏a i których ˝ycie
odmieni∏a. Najmocnej przepraszam tych wszystkich czytelników,
których rozczarowa∏em, i mam nadziej´, ˝e te rewelacje nie naruszà
ich wiary w nadrz´dny przekaz ksià˝ki – ˝e narkomani´ i alkoholizm
da si´ pokonaç i ˝e zawsze istnieje droga do odkupienia, je˝eli
cz∏owiek jest gotów o nie walczyç. TrzynaÊcie lat po wyjÊciu
z oÊrodka w dalszym ciàgu krocz´ tà drogà w nadziei, ˝e kiedyÊ tam
w koƒcu dotr´.
James Frey
Nowy Jork
styczeƒ 2006
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
M∏odzieniec przyszed∏ do Starca po rad´.
Starcze, rozbi∏em coÊ.
Jak bardzo to rozbi∏eÊ?
Na milion ma∏ych kawa∏ków.
Obawiam si´, ˝e nie mog´ ci pomóc.
Dlaczego?
Nic si´ nie da zrobiç.
Dlaczego?
Nie mo˝na tego naprawiç.
Dlaczego?
Jest za bardzo rozbite. Na milion ma∏ych kawa∏ków.
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
B
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
udzi mnie warkot silnika samolotu i czuj´, jak coÊ ciep∏ego
cieknie mi po brodzie. Podnosz´ d∏oƒ i dotykam twarzy. Nie mam
czterech przednich z´bów, mam dziur´ w policzku, z∏amany nos
i zapuchni´te na amen oczy. Otwieram je i rozglàdam si´ i jestem
z ty∏u kabiny i nikogo ko∏o mnie nie ma. Patrz´ na ubranie i ubranie
jest ca∏e w kolorowej mieszance Êliny, flegmy, moczu, wymiocin
i krwi. Si´gam do przycisku i znajduj´ go i naciskam i czekam
i trzydzieÊci sekund póêniej pojawia si´ Stewardesa.
W czym mog´ panu pomóc?
Dokàd lecimy?
Nie wie pan?
Nie.
Lecimy do Chicago.
Skàd si´ tu wzià∏em?
Przyprowadzi∏ pana Lekarz i dwóch m´˝czyzn.
CoÊ mówili?
Rozmawiali z Kapitanem. MieliÊmy pana nie budziç.
Za ile làdujemy?
Mniej wi´cej za dwadzieÊcia minut.
Dzi´kuj´.
Chocia˝ nie podnosz´ wzroku, wiem, ˝e si´ uÊmiecha, i jest jej mnie
˝al. Niepotrzebnie.
Nied∏ugo potem làdujemy. Rozglàdam si´, szukajàc rzeczy, ale nic
nie mam. Nie mam biletu, baga˝y, ubraƒ, portfela. Siedz´ i czekam
i próbuj´ zrozumieç, co si´ sta∏o. Nic z tego.
Po wyjÊciu wszystkich Pasa˝erów wstaj´ i zaczynam iÊç w stron´
drzwi. Po przejÊciu pi´ciu kroków znowu siadam. Nie utrzymam si´
na nogach. Zauwa˝am mojà przyjació∏k´ Stewardes´ i podnosz´
d∏oƒ.
Wszystko w porzàdku?
Nie.
11
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Co si´ sta∏o?
Nie mog´ chodziç.
Je˝eli dojdzie pan do drzwi, to dam panu wózek.
Jak daleko sà drzwi?
Niedaleko.
Wstaj´. Zataczam si´. Znowu siadam. Patrz´ w pod∏og´ i robi´
g∏´boki wdech.
Nic panu nie b´dzie.
Podnosz´ wzrok, a ona si´ uÊmiecha.
Prosz´.
Wyciàga d∏oƒ, a ja jà chwytam. Wstaj´ i wspieram si´ i pomaga mi
przejÊç Korytarzem. Docieramy do drzwi.
Zaraz wracam.
Puszczam jej d∏oƒ i siadam na stalowym mostku R´kawa, który ∏àczy
Samolot z WyjÊciem.
Nigdzie si´ nie wybieram.
Âmieje si´ i patrz´, jak odchodzi, i zamykam oczy. G∏owa mnie boli,
usta mnie bolà, oczy mnie bolà, d∏onie mnie bolà. Bolà mnie ró˝ne
nienazwane.
Pocieram brzuch. Czuj´, jak nadchodzi. Szybkie i silne i palàce. Nie
da si´ zatrzymaç, mo˝na tylko zamknàç oczy i si´ poddaç.
Nadchodzi i wzdrygam si´ od smrodu i bólu. Nie mog´ nic zrobiç.
O mój Bo˝e.
Otwieram oczy.
Nic mi nie jest.
Musz´ wezwaç Lekarza.
Nic mi nie jest. Prosz´ mnie tylko stàd zabraç.
Mo˝e pan wstaç?
Tak, mog´ wstaç.
Wstaj´ i otrzepuj´ si´ i wycieram d∏onie o pod∏og´ i siadam na
wózku, który dla mnie przyprowadzi∏a. Przechodzi do ty∏u i zaczyna
mnie pchaç.
KtoÊ pana odbierze?
Mam nadziej´.
Nie wie pan.
12
Nie.
A co jeÊli nikogo nie b´dzie?
Nie pierwszy raz, dam sobie rad´.
Wychodzimy z R´kawa prosto do WyjÊcia. Ani si´ obejrz´, jak stajà
przede mnà Matka i Ojciec.
Jezu.
Mamo, prosz´.
Mój Bo˝e, co si´ sta∏o?
Mamo, nie chc´ o tym rozmawiaç.
Jezu Chryste, Jimmy. Co si´ do Diab∏a sta∏o?
Nachyla si´ i próbuje mnie objàç. Odpycham jà.
Mamo, po prostu chodêmy stàd.
Tata obchodzi wózek i staje za nim. Szukam Stewardesy,
ale znikn´∏a. Wielkie dzi´ki.
Dobrze si´ czujesz, James?
Patrz´ przed siebie.
Nie, Tato, nie czuj´ si´ dobrze.
Zaczyna pchaç wózek.
Masz jakiÊ baga˝?
Matka w dalszym ciàgu p∏acze.
Nie.
Ludzie si´ gapià.
Chcesz, ˝eby coÊ ci podaç?
Chc´, ˝ebyÊ mnie stàd zabra∏, Tato. Po prostu mnie stàd kurwa
zabierz.
Doje˝d˝amy do samochodu. Wsiadam do ty∏u i zdejmuj´ koszul´
i k∏ad´ si´. Tata prowadzi, Mama p∏acze, zasypiam.
Budz´ si´ jakieÊ cztery godziny póêniej. Mój umys∏ jest jasny,
ale wszystko pulsuje. Podnosz´ si´ i wyglàdam przez okno.
ZaparkowaliÊmy na Stacji Benzynowej gdzieÊ w Wisconsin. Na ziemi
nie ma Êniegu, ale czuj´ ch∏ód. Tata otwiera drzwi od strony
Kierowcy i wsiada i zamyka drzwi.
Mam dreszcze.
Nie Êpisz.
No.
13
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Jak si´ czujesz?
Chujowo.
Mama posz∏a si´ ogarnàç i zrobiç zakupy. Kupiç ci coÊ?
Butelk´ wody i par´ butelek wina i paczk´ papierosów.
Serio?
No.
Niedobrze, James.
Potrzebuj´ tego.
Nie mo˝esz zaczekaç.
Nie.
Matka si´ zmartwi.
Trudno. Potrzebuj´ tego.
Otwiera drzwi i idzie na Stacj´ Benzynowà. K∏ad´ si´ z powrotem
i patrz´ w sufit. Czuj´, jak t´tno mi przyspiesza, i wyciàgam d∏oƒ
i próbuj´ utrzymaç jà prosto. Mam nadziej´, ˝e si´ pospieszà.
DwadzieÊcia minut póêniej butelek ju˝ nie ma. Siadam i zapalam
fajk´ i wypijam ∏yk wody. Mama si´ odwraca.
Lepiej?
Je˝eli chcesz tak to ujàç.
Jedziemy do Domku.
DomyÊli∏em si´.
Kiedy dojedziemy, postanowimy, co dalej.
Dobra.
Co o tym myÊlisz?
Nie chce mi si´ w tej chwili myÊleç.
KiedyÊ b´dziesz musia∏.
No to poczekam na kiedyÊ.
Jedziemy na pó∏noc do Domku. Po drodze dowiaduj´ si´, ˝e moi
Rodzice, którzy mieszkajà w Tokio, sà od dwóch tygodni w Stanach
w interesach. O czwartej rano zadzwoni∏ do nich mój przyjaciel,
który by∏ ze mnà w Szpitalu, namierzy∏ ich w hotelu w Michigan.
Powiedzia∏, ˝e spad∏em na twarz z Drabiny Przeciwpo˝arowej
i ˝e powinni si´ mnà zajàç. Nie wiedzia∏, co wzià∏em, ale wiedzia∏,
˝e by∏o tego sporo, i wiedzia∏, ˝e nie jest dobrze. W nocy przyjechali
do Chicago.
14
Wi´c co to by∏o?
Co co by∏o?
Co bra∏eÊ?
Nie bardzo wiem.
Jak mo˝esz nie wiedzieç?
Nie pami´tam.
A co pami´tasz?
To i tamto.
Czyli co?
Nie pami´tam.
Jedziemy dalej i po kilku minutach nieznoÊnej ciszy doje˝d˝amy.
Wysiadamy z samochodu i wchodzimy do Domu i bior´ prysznic,
bo musz´. Kiedy wychodz´, na ∏ó˝ku le˝y czyste ubranie. Wk∏adam
je i id´ do Pokoju Rodziców. Pijà kaw´ i rozmawiajà, ale przestajà,
kiedy wchodz´.
CzeÊç.
Mama znowu zaczyna p∏akaç i odwraca wzrok. Tata patrzy na mnie.
Czujesz si´ lepiej?
Nie.
PowinieneÊ si´ przespaç.
Mam zamiar.
To dobrze.
Patrz´ na Mam´. Nie potrafi spojrzeç mi w oczy. Oddycham.
Ja tylko.
Odwracam wzrok.
Ja tylko, wiecie.
Odwracam wzrok. Nie potrafi´ na nich spojrzeç.
Ja chcia∏em wam tylko podzi´kowaç. ˚e po mnie wyszliÊcie.
Tata si´ uÊmiecha. Bierze Mam´ za r´k´ i wstajà i podchodzà do
mnie i obejmujà mnie. Ich dotyk nie podoba mi si´, wi´c si´
odsuwam.
Dobranoc.
Dobranoc, James. Kochamy ci´.
Odwracam si´ i wychodz´ z Pokoju i zamykam drzwi i id´ do
Kuchni. Przeglàdam szafki i znajduj´ nieotwieranà dwulitrowà
15
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
butelk´ whisky. Pierwszy ∏yk wywo∏uje md∏oÊci, ale potem jest ju˝
w porzàdku. Id´ do swojego Pokoju i pij´ i pal´ papierosy i myÊl´
o niej. Pij´ i pal´ i myÊl´ o niej i w pewnym momencie ogarnia mnie
ciemnoÊç i pami´ç mnie zawodzi.
Z
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
powrotem w samochodzie z bólem g∏owy i nieÊwie˝ym
oddechem. Jedziemy na pó∏nocny zachód do Minnesoty. Ojciec
zadzwoni∏ do paru osób i za∏atwi∏ mi miejsce w Klinice i nie mam
innego wyjÊcia, wi´c zgadzam si´ zostaç tam na troch´, i na razie mi
to odpowiada. Robi si´ zimno.
Twarz jest w gorszym stanie i upiornie spuch∏a. Z trudem mówi´,
jem, pij´, pal´. Jeszcze nie spojrza∏em w lustro.
Zatrzymujemy si´ w Minneapolis, ˝eby spotkaç si´ z moim
starszym Bratem. Przeprowadzi∏ si´ tam po rozwodzie i zna drog´
do Kliniki. Siada ko∏o mnie z ty∏u i trzyma mnie za r´k´ i to mi
pomaga, bo si´ boj´.
Wje˝d˝amy na parking i parkujemy i koƒcz´ butelk´ i wysiadamy
i zaczynamy iÊç w stron´ WejÊcia do Kliniki. Ja i Brat i Matka
i Ojciec. Ca∏a Rodzina. Idziemy do Kliniki. Zatrzymuj´ si´
i zatrzymujà si´ ze mnà. Przyglàdam si´ Budynkom. Niskie i d∏ugie
i po∏àczone. Funkcjonalne. Zwyczajne. Niepokojàce.
Chc´ uciec albo umrzeç albo si´ rozjebaç. Chc´ byç Êlepy i niemy
i nie mieç serca. Chc´ si´ wczo∏gaç do dziury i nigdy nie wyjÊç. Chc´
zmieÊç swoje istnienie z powierzchni ziemi. Z powierzchni jebanej
ziemi. Bior´ g∏´boki oddech.
Trzeba iÊç.
Wchodzimy do ma∏ej Poczekalni. Za biurkiem siedzi kobieta i czyta
czasopismo o modzie. Podnosi wzrok.
Mog´ w czymÊ pomóc?
Ojciec podchodzi i z nià rozmawia, a Matka i Brat i ja znajdujemy
krzes∏a i na nich siadamy.
Trz´s´ si´. D∏onie i stopy i usta i tors. Trz´s´ si´. Z wielu ró˝nych
powodów.
Matka i Brat siadajà ko∏o mnie i biorà mnie za r´ce i trzymajà je
i czujà, co si´ ze mnà dzieje. Patrzymy w pod∏og´ i nic nie mówimy.
Czekamy i trzymamy si´ za r´ce i oddychamy i myÊlimy.
17
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Ojciec koƒczy rozmawiaç z kobietà i odwraca si´ i staje przed nami.
Wyglàda na zadowolonego, a kobieta rozmawia przez telefon. Ojciec
kl´ka.
Zaraz zostaniesz przyj´ty.
Dobra.
Wszystko b´dzie w porzàdku. To dobre miejsce. Najlepsze miejsce.
S∏ysza∏em.
Gotów?
Chyba tak.
Wstajemy i idziemy do ma∏ego Pokoju, gdzie za biurkiem
z komputerem siedzi m´˝czyzna. Wychodzi nam na spotkanie i staje
w drzwiach.
Przepraszam, ale musicie go tu zostawiç.
Ojciec przytakuje.
Teraz go przyjmiemy, a potem b´dziecie mogli zadzwoniç, ˝eby
sprawdziç, czy wszystko w porzàdku.
Matka si´ rozkleja.
Jest w dobrym miejscu. Prosz´ si´ nie martwiç.
Brat odwraca wzrok.
Jest w dobrym miejscu.
Odwracam si´ i przytulajà mnie. Po kolei i mocno. Âciskajàc
i obejmujàc, okazuj´ im tyle, ile potrafi´. Odwracam si´ i bez s∏owa
wchodz´ do Pokoju, a m´˝czyzna zamyka drzwi i nie ma ich.
M´˝czyzna pokazuje mi krzes∏o i wraca do biurka. UÊmiecha si´.
CzeÊç.
Witam.
Jak si´ masz?
A jak wyglàdam?
Nie najlepiej.
Czuj´ si´ gorzej.
Masz na imi´ James. Masz dwadzieÊcia trzy lata. Mieszkasz
w Karolinie Pó∏nocnej.
Tak.
Zostaniesz u nas na jakiÊ czas. W porzàdku?
Na razie.
18
Wiesz coÊ o OÊrodku?
Nie.
Chcesz si´ dowiedzieç?
Wszystko mi jedno.
UÊmiecha si´, patrzy na mnie przez chwil´. Mówi.
To najstarszy Zamkni´ty OÊrodek dla Alkoholików i Narkomanów
na Âwiecie. Zosta∏ za∏o˝ony w 1949 roku w starym domu, który
mieÊci∏ si´ tu, gdzie stojà teraz te Budynki, a sà tu trzydzieÊci dwa
po∏àczone ze sobà Budynki. WyleczyliÊmy ponad dwadzieÊcia
tysi´cy Pacjentów. Mamy najwy˝szà skutecznoÊç ze wszystkich
OÊrodków na Âwiecie. W ka˝dej chwili na szeÊciu Oddzia∏ach,
trzech m´skich i trzech ˝eƒskich, znajduje si´ od dwustu do
dwustu pi´çdziesi´ciu Pacjentów. Uwa˝amy, ˝e Pacjenci powinni
przebywaç tu tak d∏ugo, jak to konieczne, a nie na przyk∏ad tylko
na czas trwania Programu dwudziestooÊmiodniowego. Mimo ˝e
pobyt jest kosztowny, wielu Pacjentów trafi∏o tu dzi´ki
finansowanym przez nas stypendiom i dotacjom. Nasze
dofinansowanie si´ga kilku setek milionów dolarów. Zajmujemy si´
nie tylko leczeniem Pacjentów, jesteÊmy tak˝e jednà z lepszych
Placówek Naukowo-Badawczych w dziedzinie Badaƒ nad
Uzale˝nieniem. Mo˝esz uwa˝aç si´ za szcz´Êciarza, skoro tu
trafi∏eÊ, i powinieneÊ byç podekscytowany mo˝liwoÊcià rozpocz´cia
nowego rozdzia∏u ˝ycia.
Patrz´ na m´˝czyzn´. Nie odzywam si´. Patrzy na mnie, czeka,
a˝ coÊ powiem. Moment zak∏opotania. UÊmiecha si´.
JesteÊ gotowy zaczàç?
Nie uÊmiecham si´.
Pewnie.
Wstaje i wstaj´ i idziemy Korytarzem. Mówi, ja nie.
Drzwi sà tu zawsze otwarte, wi´c je˝eli chcesz, mo˝esz wyjÊç. Nie
wolno braç i jeÊli zostaniesz przy∏apany na braniu bàdê posiadaniu
narkotyków, zostaniesz odes∏any do Domu. Do kobiet, oprócz
Lekarek, Piel´gniarek i Personelu, wolno ci powiedzieç tylko czeÊç.
Je˝eli z∏amiesz t´ regu∏´, zostaniesz odes∏any do Domu. Sà jeszcze
inne Regu∏y, ale na razie musisz znaç tylko te.
19
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Przechodzimy przez drzwi do Skrzyd∏a Medycznego. Sà tu ma∏e Sale
i Lekarze i Piel´gniarki i Apteka. Na szafkach sà du˝e stalowe
zamki. Prowadzi mnie do Pokoju. Jest w nim ∏ó˝ko i biurko i krzes∏o
i szafka i okno. Wszystko jest bia∏e.
Stoi w drzwiach, a ja siadam na ∏ó˝ku.
Za chwil´ Piel´gniarka przyjdzie z tobà porozmawiaç.
Dobra.
Dobrze si´ czujesz?
Nie, czuj´ si´ chujowo.
Polepszy ci si´.
Jasne.
Zaufaj mi.
Jasne.
M´˝czyzna wychodzi i zamyka drzwi i jestem sam. Bujam stopami,
dotykam twarzy, dotykam j´zykiem dziàse∏. Jest mi zimno i robi mi
si´ zimniej. S∏ysz´ czyjÊ krzyk.
Drzwi otwierajà si´ i do Pokoju wchodzi Piel´gniarka. Jest ubrana
na bia∏o, ca∏a na bia∏o, i trzyma podk∏adk´ do pisania. Siada
na krzeÊle przy biurku.
CzeÊç, James.
CzeÊç.
Musz´ zadaç ci kilka pytaƒ.
Dobra.
Musz´ te˝ zmierzyç ci t´tno i ciÊnienie.
Dobra.
Z jakich u˝ywek korzystasz na co dzieƒ?
Alkohol.
Codziennie?
Tak.
O której godzinie zaczynasz piç?
Po obudzeniu.
Zapisuje to.
Ile pijesz dziennie?
Ile si´ da.
To znaczy ile?
20
Tyle, ˝ebym wyglàda∏ tak jak teraz.
Spoglàda na mnie. Zapisuje to.
Czy bierzesz coÊ jeszcze?
Kokain´.
Jak cz´sto?
Codziennie.
Zapisuje to.
Ile?
Ile si´ da.
Zapisuje to.
W jakiej postaci?
Ostatnio crack, ale przez wiele lat w ka˝dej dost´pnej.
Zapisuje to.
CoÊ jeszcze?
Prochy, kwas, grzybki, metamfetamin´, PCP i klej.
Zapisuje to.
Jak cz´sto?
Kiedy tylko mam.
Jak cz´sto?
Par´ razy na tydzieƒ.
Zapisuje to.
Podchodzi i wyciàga stetoskop.
Jak si´ czujesz?
Fatalnie.
W jakim sensie?
W ka˝dym sensie.
Si´ga do mojej koszuli.
Mog´?
Tak.
Podnosi koszul´ i przyk∏ada mi stetoskop do klatki piersiowej.
S∏ucha.
Oddychaj g∏´boko.
S∏ucha.
Dobrze. Jeszcze raz.
Opuszcza koszul´ i odsuwa si´ i zapisuje.
21
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Dzi´kuj´.
UÊmiecham si´.
Jest ci zimno?
Tak.
Ma aparat do pomiaru ciÊnienia.
Jest ci niedobrze?
Tak.
Zak∏ada mi opask´ na rami´, boli.
Kiedy ostatni raz bra∏eÊ?
Pompuje.
JakiÊ czas temu.
Co i ile?
Wypi∏em butelk´ wódki.
Jak to si´ ma do twojej normalnej dziennej dawki?
Nie ma si´.
Obserwuje wskaênik i wskazówki si´ ruszajà i zapisuje coÊ
i zdejmuje opask´.
Na chwil´ ci´ zostawi´, ale wróc´.
Patrz´ w Êcian´.
Musimy ci´ uwa˝nie obserwowaç i pewnie b´dziemy musieli podaç
ci leki odtruwajàce.
Widz´ cieƒ i wyglàda, jakby si´ porusza∏, ale nie jestem pewien.
W tej chwili nic ci nie jest, ale chyba zaczniesz coÊ odczuwaç.
Widz´ kolejny. Nienawidz´ tego.
Je˝eli b´dziesz mnie potrzebowa∏, wezwij mnie.
Nienawidz´ tego.
Wstaje i uÊmiecha si´ i odstawia krzes∏o i wychodzi.
Zdejmuj´ buty i wchodz´ pod ko∏dr´ i zamykam oczy i zasypiam.
Budz´ si´ i zaczynam si´ trzàÊç i zwijam si´ w k∏´bek i zaciskam
pi´Êci. Pot Êcieka mi po torsie, r´kach, nogach. K∏uje mnie w twarz.
Podnosz´ si´ i s∏ysz´ czyjÊ j´k. W kàcie widz´ robala, ale wiem, ˝e go
tam nie ma. Âciany zamykajà si´ i rozszerzajà zamykajà i rozszerzajà
i s∏ysz´ je. Zatykam uszy, ale to nie wystarcza.
Wstaj´. Rozglàdam si´. Nic nie wiem. Gdzie jestem, dlaczego, co si´
sta∏o, jak uciec. Jakie jest moje imi´, moje ˝ycie.
22
Zwijam si´ w k∏´bek na pod∏odze i mia˝d˝à mnie obrazy i dêwi´ki.
Rzeczy, których nigdy nie widzia∏em ani nie s∏ysza∏em, ani nie
wiedzia∏em, ˝e istniejà. Nadchodzà z sufitu, drzwi, okna, biurka,
krzes∏a, ∏ó˝ka, szafy. Nadchodzà z pierdolonej szafy. Mroczne cienie
i jaskrawe Êwiat∏a i przeb∏yski niebieskiego i ˝ó∏tego i czerwieni tak
intensywnej jak czerwieƒ mojej krwi. Zbli˝ajà si´ do mnie
i wrzeszczà na mnie i nie wiem, czym sà, ale wiem, ˝e sprzyjajà
robalom. Wrzeszczà na mnie.
Zaczynam si´ trzàÊç. TrzàÊç trzàÊç trzàÊç. Ca∏e moje cia∏o si´ trz´sie
i moje serce dygocze i widz´, jak wali mi w piersi, i poc´ si´ i k∏uje.
Robale wpe∏zajà na mojà skór´ i zaczynajà mnie gryêç i próbuj´ je
zabiç. Szarpi´ skór´, wyrywam w∏osy, zaczynam si´ gryêç. Nie mam
z´bów i gryz´ si´ i sà cienie i jaskrawe Êwiat∏a i przeb∏yski i wrzaski
i robale robale robale. Ju˝ po mnie. Ju˝ kurwa po mnie.
Krzycz´.
Szczam po sobie.
Sram w gacie.
Wraca Piel´gniarka i wzywa pomoc i przychodzà M´˝czyêni w Bieli
i k∏adà mnie na ∏ó˝ko i przytrzymujà. Próbuj´ zabiç robale, ale nie
mog´ si´ ruszyç, wi´c ˝yjà. We mnie. Na mnie. Czuj´ stetoskop
i opask´ i wbijajà mi ig∏´ w rami´ i przytrzymujà mnie.
CiemnoÊç mnie oÊlepia.
Nie ma mnie.
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
S
iedz´ na krzeÊle przy oknie i patrz´. Nie wiem, na co patrz´,
i wszystko mi jedno. Jest ciemno i jest póêno i nie mog´ ju˝ spaç.
Leki przestajà dzia∏aç.
Wchodzi Piel´gniarka.
Nie mo˝esz spaç?
Mierzy mi ciÊnienie i puls.
Nie.
Mamy tu Âwietlic´.
Podaje mi leki.
Mo˝na pooglàdaç telewizj´.
Podaje mi szlafrok i kapcie.
I mo˝na paliç.
Odwracam si´ i wyglàdam przez okno.
Przebierz si´, to ci´ zaprowadz´.
Dobra.
Wychodzi i bior´ leki i przebieram si´ i kiedy otwieram drzwi,
czeka na mnie. UÊmiecha si´ i podaje mi paczk´ papierosów.
Mogà byç?
UÊmiecham si´.
Dzi´kuj´.
Idziemy do Âwietlicy. Telewizor, dwie kanapy, g∏´boki fotel, kilka
automatów. Telewizor jest w∏àczony.
Chcesz coÊ do picia?
Siadam na fotelu.
Nie.
W porzàdku?
Przytakuj´.
Dzi´ki.
Wychodzi i czuj´, jak leki zaczynajà dzia∏aç. Oglàdam telewizj´,
ale nic do mnie nie dociera. Pal´ papierosa. Piecze.
Wchodzi m´˝czyzna i podchodzi do mnie i staje przede mnà.
24
Hej, KoleÊ.
Jego g∏os jest g∏´boki i mroczny.
Hej, KoleÊ.
Sznyty krzy˝ujà mu si´ na przedramionach.
Mówi´ do ciebie.
Blizny biegnà w poprzek nadgarstków.
Mówi´ do ciebie.
Patrz´ mu w oczy. Sà puste.
Co?
Pokazuje.
To mój fotel.
Odwracam si´ do telewizora.
To mój fotel.
Leki zaczynajà dzia∏aç.
Hej, KoleÊ, to mój fotel.
Nic nie dociera.
HEJ, KUTASIE. TO MÓJ JEBANY FOTEL.
Oglàdam telewizj´, a on oddycha ci´˝ko i przychodzi Piel´gniarka.
JakiÊ problem?
Ten Kutas zajà∏ mi fotel.
To mo˝e usiàdziesz na kanapie?
Kanapa mi si´ nie podoba. Podoba mi si´ fotel.
James siedzi na fotelu. Jest jeszcze kanapa albo pod∏oga albo
do widzenia. Zdecyduj si´.
Jebaç Jamesa. Ka˝ mu spadaç.
Mam wezwaç Ochron´?
Nie.
No to si´ zdecyduj.
Podchodzi do kanapy i na niej siada. Piel´gniarka go obserwuje.
Dzi´kuj´.
Âmieje si´ i ona wychodzi i jesteÊmy sami i oglàdam telewizj´
i pal´ papierosa. Gapi si´ na mnie i obgryza paznokcie i mnie nimi
opluwa, ale leki zacz´∏y dzia∏aç i robali nie ma i jest mi wszystko
jedno. Nic do mnie nie dociera.
Oglàdam telewizj´. Wszystko zwalnia. Zwalnia nie do poznania.
25
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Obraz rozmywa si´, g∏osy zanikajà. Nic si´ nie dzieje, nic nie
ha∏asuje, sà tylko migoczàce Êwiat∏a i symfonia cichnàcych g∏osów.
Gapi´ si´ na Êwiat∏a, s∏ucham g∏osów. Chc´, ˝eby znikn´∏y,
a one trwajà.
Powieki mi opadajà. Zmagam si´ z nimi, ale nie chcà si´ podnieÊç.
Reszta cia∏a idzie za nimi. Mi´Ênie wiotczejà i zsuwam si´ z fotela
na pod∏og´. Pod∏oga mi si´ nie podoba i nie chc´ byç na pod∏odze,
ale nie mog´ si´ powstrzymaç. Kiedy si´ zsuwam, powierzchnia
fotela przytrzymuje szlafrok i obciera mi z ty∏u nogi i szlafrok
marszczy mi si´ w talii. Podnosz´ r´k´, ˝eby poprawiç szlafrok,
i d∏oƒ mi opada. Mój umys∏ ka˝e d∏oni poruszyç si´ i mój umys∏
ka˝e d∏oni poprawiç szlafrok ale mój umys∏ nie dzia∏a. Mój umys∏
nie dzia∏a i d∏oƒ nie dzia∏a. Szlafrok zostaje.
M´˝czyzna przestaje opluwaç mnie paznokciami i wstaje i podchodzi
do mnie i przez szczeliny mi´dzy powiekami widz´, jak podchodzi.
Wiem, ˝e mo˝e ze mnà zrobiç wszystko, co b´dzie chcia∏ ze mnà
zrobiç, i wiem, ˝e nie jestem w stanie go powstrzymaç. Wiem,
˝e jest wÊciek∏y, i wiem po jego sznytach i bliznach i oczach,
˝e przypuszczalnie da upust wÊciek∏oÊci poprzez jakàÊ form´
przemocy. Gdybym móg∏ si´ ruszaç, tobym wsta∏ i stawi∏ mu czo∏o
na jego zasadach, ale nie mog´ stawiç mu czo∏a na ˝adnych
zasadach. Z ka˝dym jego krokiem w mojà stron´ sytuacja wydaje mi
si´ coraz bardziej klarowna. Mo˝e zrobiç ze mnà, co mu si´ ˝ywnie
podoba, a ja nie jestem w stanie mu przeszkodziç. Nie jestem
w stanie mu przeszkodziç. Nie jestem w stanie.
Staje nade mnà i patrzy na mnie. Nachyla si´ i spoglàda mi w twarz
i Êmieje si´.
Ale z ciebie brzydki Skurwysyn.
Próbuj´ coÊ odpowiedzieç. Mog´ tylko st´knàç.
Gdybym mia∏ ochot´, to móg∏bym ci teraz skopaç dup´. Rozjebaç
ci´ na jebanà miazg´.
Moje cia∏o jest bezw∏adne.
Ale chodzi mi tylko o jebany fotel.
Mój umys∏ nie dzia∏a.
I teraz go sobie kurwa wezm´.
26
Si´ga do mnie i chwyta mnie za nadgarstki i wlecze po pod∏odze.
Odciàga mnie od fotela w kàt Sali i zostawia le˝àcego twarzà
do pod∏ogi. Nachyla si´ i przyk∏ada mi usta do ucha.
Mog∏em ci skopaç pierdolonà dup´. Zapami´taj to sobie.
Odchodzi i s∏ysz´, jak siada na fotelu i zaczyna zmieniaç kana∏y
w telewizorze. Codzienne podsumowanie sportu, reklamówka
preparatu na porost w∏osów, nocny talk-show. Zostawia talk-show
i Êmieje si´, kiedy si´ trzeba Êmiaç, i mamrocze do siebie, jakby
chcia∏ zer˝nàç kogoÊ z widowni. Le˝´ twarzà do pod∏ogi.
Jestem przytomny, ale nie mog´ si´ ruszyç.
Serce mi bije i bije g∏oÊno i widz´ je.
W∏osie wyk∏adziny wpija mi si´ w twarz i s∏ysz´ je.
Nagrane Êmiechy z telewizji grzmià i czuj´ je.
Jestem przytomny, ale nie mog´ si´ ruszyç.
Znikam.
Znikam.
Znikam.
Nadchodzi ranek i kiedy si´ budz´, mog´ si´ ruszaç i wstaj´
i szukam m´˝czyzny. Nigdzie go nie ma, jest za to wspomnienie
i zostanie jeszcze na d∏ugo. To by∏ zawsze mój problem. Nie
zapominam.
Id´ do swojego Pokoju i kiedy otwieram drzwi, widz´, jak Salowy
k∏adzie na biurku tac´ z jedzeniem. Spoglàda na mnie i uÊmiecha si´.
Dzieƒ dobry.
Dzieƒ dobry.
Przynios∏em ci Êniadanie. MyÊleliÊmy, ˝e mo˝e b´dziesz g∏odny.
Dzi´kuj´.
Je˝eli b´dziesz jeszcze czegoÊ potrzebowa∏, zadzwoƒ.
Dzi´kuj´.
Wychodzi, a ja oglàdam jedzenie. Jajka, bekon, tosty, ziemniaki.
Szklanka wody i szklanka soku pomaraƒczowego. Nie chc´ mi si´ jeÊç,
ale wiem, ˝e powinienem, wi´c podchodz´ do krzes∏a i na nim siadam
i patrz´ na jedzenie i dotykam twarzy. Wszystko jest ciàgle spuchni´te.
Dotykam warg i p´kajà. Otwieram usta i krwawià. Zamykam usta
i cieknà. Nie chce mi si´ jeÊç, ale wiem, ˝e powinienem.
27
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Si´gam po szklank´ wody i wypijam ∏yk, ale jest za zimna.
Si´gam po sok pomaraƒczowy i wypijam ∏yk, ale piecze.
Próbuj´ jeÊç widelcem, ale za bardzo kaleczy.
Prze∏amuj´ tost i wpycham sobie palcami kawa∏ki do gard∏a. To
samo robi´ z ziemniakami i jajkami i bekonem. Wypijam wod´,
ale nie sok. Oblizuj´ palce do czysta.
Po skoƒczeniu id´ do ¸azienki i wymiotuj´. Próbuj´ to
powstrzymaç, ale nie mog´. Zwracam mniej wi´cej po∏ow´ jedzenia
razem z krwià i ˝ó∏cià. Jestem szcz´Êliwy, ˝e zatrzyma∏em po∏ow´
jedzenia. To wi´cej, ni˝ normalnie zatrzymuj´.
Kiedy wracam do ∏ó˝ka, do Pokoju wchodzi Lekarz. UÊmiecha si´.
CzeÊç.
Nosi tabliczk´ z nazwiskiem, ale nie mog´ jej odczytaç.
Jestem Doktor Baker.
UÊcisk d∏oni.
Dzisiaj b´d´ z tobà pracowa∏.
Siadam na brzegu ∏ó˝ka.
W porzàdku?
Patrzy na mojà twarz, ale nie w oczy.
Tak.
Patrz´ mu w oczy.
Jak si´ czujesz?
Jego oczy sà dobre.
Mam ju˝ doÊç tego pytania.
Âmieje si´.
Na pewno.
UÊmiecham si´.
To sà.
Podaje mi kolejne leki.
Librium i diazepam.
Bior´ je.
To leki odtruwajàce i istotne dla leczenia, bo stabilizujà prac´ serca,
obni˝ajà ciÊnienie i u∏atwiajà przetrwanie g∏odu. Bez nich móg∏byÊ
mieç udar albo zawa∏, albo jedno i drugie.
Nachyla si´ i oglàda mój policzek.
28
B´dziesz je bra∏ co cztery godziny w zmniejszajàcych si´ dawkach
przez nast´pne pi´ç dni.
Patrz´ mu w oczy.
Przeprowadzimy kilka badaƒ.
On ju˝ to widzia∏.
I zaczniemy przygotowywaç dla ciebie Program.
Dobrze.
Jednak najpierw musimy ci´ troch´ posk∏adaç.
Idziemy do Sali. Sà tam jaskrawe fluorescencyjne Êwiat∏a i du˝y stó∏
operacyjny i pojemniki z materia∏ami. Siadam na stole, a on wk∏ada
par´ lateksowych r´kawiczek i bada mój policzek. Odrywa strupy.
Otwiera mi usta. Jego palec przechodzi przez ran´. Bierze ig∏´ i niç
i ka˝e mi zacisnàç pi´Êci i zamknàç oczy. Nie zamykam ich i patrz´,
jak ig∏a przechodzi na wylot. Do Êrodka i na zewnàtrz. Policzek,
warga, usta. CzterdzieÊci jeden razy.
SkoƒczyliÊmy, a on rozmawia przez telefon z Chirurgiem Szcz´kowym
i siedz´ na stole i trz´s´ si´ z bólu. Czuj´ goràco i niç i krew. Umawia
si´ na termin i odk∏ada s∏uchawk´ i zaczyna myç r´ce.
Za par´ dni zabierzemy ci´ do Miasteczka i posk∏adamy ci z´by.
Dotykam szwów j´zykiem.
Znam Dentyst´ i on si´ tobà zajmie.
Dotykam j´zykiem resztek z´bów.
B´dziesz jak nowy.
Zostawiam j´zyk tam, gdzie jego miejsce.
Nie martw si´.
Wk∏ada nowà par´ r´kawiczek i odwraca si´.
Teraz musz´ ci sprawdziç nos.
Bior´ g∏´boki wdech. Podchodzi i zaczyna oglàdaç mi nos. Dotyka
go, a ja si´ kul´. Nie czuj´ policzka.
Nie jest dobrze.
Wiem.
B´d´ go musia∏ z∏amaç i nastawiç.
Wiem.
Im szybciej, tym lepiej, ale je˝eli chcesz, mo˝emy zaczekaç.
Im szybciej, tym lepiej.
29
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
W porzàdku.
Rozstawia stopy i zapiera si´ i k∏adzie obie d∏onie na moim nosie.
Chwytam brzeg sto∏u i zamykam oczy i czekam.
Gotów?
No.
Szarpie do przodu i do góry i s∏ychaç wyraêny trzask. Zimne bia∏e
Êwiat∏o przebija mi oczy i kr´gos∏up i stopy i z powrotem. Mam
zamkni´te oczy, ale p∏acz´. Krew cieknie mi z nozdrzy.
Teraz musz´ go nastawiç.
D∏onie poruszajà si´ w bok i czuj´, jak chrzàstka porusza si´ z nimi.
Znowu si´ poruszajà. Czuj´ to. Wypycha do góry i chyba pasuje.
Czuj´ to.
Ju˝.
Si´ga po plaster, a ja otwieram oczy. Nakleja plaster na grzbiet nosa
i utrzymuje chrzàstk´ na miejscu. Chyba dobrze si´ trzyma.
Bierze r´cznik i wyciera mi krew z twarzy i szyi, a ja patrz´ w Êcian´.
Twarz mi pulsuje i Êciskam brzeg sto∏u i bolà mnie d∏onie. Chc´
puÊciç, ale nie mog´.
W porzàdku?
Nie.
Nie mog´ ci daç leków przeciwbólowych.
DomyÊli∏em si´.
Librium i diazepam z∏agodzà ból, ale b´dzie boleç.
Wiem.
Przynios´ ci nowy szlafrok.
Dzi´kuj´.
Odsuwa si´ i wyrzuca r´cznik do kosza na Êmieci i wychodzi.
Puszczam stó∏ i trzymam d∏onie przed twarzà i oglàdam je. Trz´sà
si´, trz´s´ si´.
Lekarz wraca z Piel´gniarkà i pomagajà mi si´ przebraç i opowiadajà
o badaniach. Krew, mocz, ka∏. Muszà wiedzieç, jak bardzo
zniszczy∏em sobie wn´trznoÊci. Na samà myÊl czuj´ obrzydzenie.
Wychodzimy i idziemy do innej Sali, w której te˝ jest ¸azienka.
Szczam do kubeczka, sram do plastikowego pojemnika, ig∏a wchodzi
mi w rami´. To proste i ∏atwe i bezbolesne.
30
Wychodzimy i Oddzia∏ jest pe∏en ruchu. Pacjenci stojà w kolejce
po leki, Lekarze przechodzà z Pokoju do Pokoju, Piel´gniarki noszà
buteleczki i próbówki. S∏ychaç ha∏as, ale wsz´dzie jest spokojnie.
Id´ do swojego Pokoju z Lekarzem i siadam na ∏ó˝ku. Siada na
krzeÊle i wype∏nia kart´. Koƒczy pisaç i patrzy na mnie.
Oprócz Dentysty najgorsze ju˝ za tobà.
Dobrze.
Zapisz´ ci dwieÊcie pi´çdziesiàt miligramów amoksycyliny trzy razy
dziennie i pi´çset miligramów penicyliny VK raz dziennie. To
zapobiegnie infekcji.
Dobrze.
Idê do Ambulatorium, tam dostaniesz leki, a je˝eli zapomnisz,
Piel´gniarka ci´ znajdzie.
Dobrze.
Dzi´kuj´, ˝e wytrzyma∏eÊ.
Nie ma sprawy.
Powodzenia.
Dzi´ki.
Wstaje i wstaj´ i Êciskamy sobie d∏onie i wychodzi. Id´ do
Ambulatorium i staj´ w kolejce. M∏oda kobieta staje przede mnà.
Odwraca si´ i spoglàda mi w twarz. Mówi.
CzeÊç.
UÊmiecha si´.
CzeÊç.
Wyciàga d∏oƒ.
Jestem Lilly.
Bior´ jà. Jest mi´kka i ciep∏a.
Jestem James.
Nie chc´ puÊciç, ale puszczam. Robimy krok do przodu.
Co si´ sta∏o?
Spoglàda w stron´ Ambulatorium.
Nie pami´tam.
Odwraca si´.
Straci∏eÊ przytomnoÊç?
No.
31
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Krzywi si´.
Kurde.
Âmiej´ si´.
No.
Robimy krok do przodu.
Od kiedy tu jesteÊ?
Spoglàdam w stron´ Ambulatorium.
Od wczoraj.
Piel´gniarka piorunuje nas wzrokiem.
Ja te˝.
Pokazuj´ na Piel´gniark´ i Lilly odwraca si´ i przestaje mówiç
i robimy krok do przodu i czekamy. Piel´gniarka piorunuje nas
wzrokiem i wr´cza Lilly leki i kubek wody i Lilly bierze leki i pije
wod´. Odwraca si´ i kiedy mnie mija, uÊmiecha si´ i bezg∏oÊnie
mówi czeÊç. UÊmiecham si´ i id´ do przodu. Piel´gniarka piorunuje
mnie wzrokiem i pyta, jak si´ nazywam.
James Frey.
Spoglàda na kart´ i idzie do szafki i bierze leki i podaje mi je
z kubkiem wody.
Bior´ leki.
Pij´ wod´.
Id´ do Pokoju i zasypiam i przez reszt´ dnia Êpi´ i wpycham sobie
jedzenie do gard∏a i stoj´ w kolejce i bior´ leki.
K
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
iedy cia∏o mnie budzi, jest jeszcze ciemno. Wn´trznoÊci mnie
piekà i czuj´, jakbym si´ pali∏. Poruszajà si´ i nadchodzi ból. Znowu
si´ poruszajà i ból si´ wzmaga. Znowu si´ poruszajà i jestem
sparali˝owany.
Wiem, co mnie czeka, i musz´ wstaç, ale nie mog´ chodziç, wi´c
staczam si´ z ∏ó˝ka i spadam na pod∏og´. Le˝´ tam i j´cz´ i jest
zimno i cicho i ciemno.
Ból ust´puje i czo∏gam si´ do ¸azienki i chwytam si´ brzegów
sedesu i czekam. Poc´ si´ i urywa mi si´ oddech i serce mi
trzepocze. Cia∏o si´ szarpie, zamykam oczy i pochylam si´. Z ust
i nosa wylewajà mi si´ krew i ˝ó∏ç i kawa∏ki ˝o∏àdka. Utykajà mi
w gardle, w nozdrzach, w resztkach z´bów. I znowu nadchodzi,
znowu nadchodzi, znowu nadchodzi i za ka˝dym razem ostry ból
przeszywa mi klatk´ piersiowà, lewe rami´ i szcz´k´. Uderzam g∏owà
o ty∏ sedesu, ale nic nie czuj´. Uderzam znowu. Nic.
Wymioty si´ koƒczà i siadam i otwieram oczy i patrz´ na sedes.
Grube czerwone zacieki lepià si´ do Êcianek i bràzowe kawa∏ki
moich wn´trznoÊci unoszà si´ na wodzie. Próbuj´ uspokoiç oddech
i serce, ale nie mog´, wi´c siedz´ i czekam. Ka˝dego ranka to samo.
Wymiotuj´ i siedz´ i czekam.
Po kilku minutach wstaj´ i powoli wracam do Pokoju. Noc si´
koƒczy i stoj´ w oknie i obserwuj´. Pomaraƒczowe i ró˝owe smugi
˝eglujà przez b∏´kit nieba, du˝e ptaki rysujà si´ na tle czerwieni
wschodzàcego s∏oƒca, chmury przesuwajà si´ powoli w mojà stron´.
Czuj´ krew cieknàcà mi z ran na twarzy i czuj´ bicie serca i czuj´,
jak ci´˝ar mojego ˝ycia zaczyna cià˝yç, i zdaj´ sobie spraw´,
dlaczego o Êwicie mówi si´ ranny.
Wycieram sobie twarz r´kawem i zdejmuj´ szlafrok, który teraz
jest pokryty krwià i czym tam jeszcze rzyga∏em, i upuszczam go
na pod∏og´ i id´ do ¸azienki. Odkr´cam prysznic i czekam na ciep∏à
wod´.
33
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Oglàdam swoje cia∏o. Skóra jest ziemista i blada. Tors pokryty
rankami i siniakami. Jestem chudy i mam sflacza∏e mi´Ênie.
Wyglàdam na zu˝ytego, pobitego, starego, martwego. Nie zawsze tak
wyglàda∏em.
Wyciàgam d∏oƒ i sprawdzam wod´. Jest ciep∏a, ale nie goràca.
Wchodz´ pod prysznic i zakr´cam zimnà wod´ i czekam na goràco.
Woda Êcieka mi po piersiach i po reszcie cia∏a. Bior´ kostk´ myd∏a
i namydlam si´ i kiedy to robi´, woda robi si´ gor´tsza. Wbija mi si´
w skór´ i parzy mi skór´ i skóra mi si´ zaczerwienia. Mimo ˝e boli,
jest mi dobrze. Goràco, woda, myd∏o, poparzenia. Boli, ale nale˝y
mi si´.
Zakr´cam wod´ i wychodz´ spod prysznica i wycieram si´. K∏ad´ si´
do ∏ó˝ka i k∏ad´ si´ pod ko∏drà i zamykam oczy i próbuj´ sobie
przypomnieç. Osiem dni temu by∏em w Karolinie Pó∏nocnej.
Pami´tam, ˝e wzià∏em butelk´ i fif´ i postanowi∏em wybraç si´ na
przeja˝d˝k´. Dwa dni póêniej obudzi∏em si´ w Waszyngtonie D.C.
Le˝a∏em na kanapie w Domu nale˝àcym do Siostry mojego
przyjaciela. By∏em zalany szczynami i rzygami, a ona chcia∏a, ˝ebym
sobie poszed∏, wi´c po˝yczy∏em od niej koszul´ i wyszed∏em.
DwadzieÊcia cztery godziny póêniej obudzi∏em si´ w Ohio. Pami´tam
Dom, Knajp´, kok´, klej. Pami´tam krzyki. Pami´tam p∏acz.
Drzwi otwierajà si´, podnosz´ si´ i Lekarz przynosi stert´ ubraƒ
i leki i k∏adzie je na stole.
CzeÊç.
Si´gam po leki.
CzeÊç.
Bior´ je.
Przynios∏em ci czyste ubranie.
Dzi´ki.
Siada przy stole.
Przeniesiemy ci´ dzisiaj na Oddzia∏.
W porzàdku.
Zazwyczaj kiedy Pacjent przechodzi na Oddzia∏, jego kontakt z nami
jest ograniczony, ale w twoim wypadku b´dziemy si´ musieli widywaç.
Dobra.
34
Przez nast´pny tydzieƒ b´dziesz musia∏ przychodziç tu dwa razy
dziennie, po Êniadaniu i kolacji, po antybiotyki i librium. Teraz
dosta∏eÊ ostatnià porcj´ diazepamu.
Jasne.
Patrzy mi na usta.
Jutro zabieramy ci´ do Dentysty.
Nie oglàda∏em sobie jeszcze ust.
To dobry fachowiec i mój przyjaciel. Dobrze si´ tobà zajmie.
Boj´ si´ zobaczyç.
Trzymaj si´ i wszystko b´dzie dobrze.
Boj´ si´ nienawiÊci, jakà mo˝e wywo∏aç mój widok.
PowinieneÊ si´ przebraç i poczekaç w Âwietlicy.
W porzàdku.
WyÊlà po ciebie kogoÊ z Oddzia∏u.
Nie mog´ si´ doczekaç.
Âmieje si´ i wstaje.
Powodzenia, James.
Wstaj´.
Dzi´kuj´.
Podajemy sobie r´ce i wychodzi i przebieram si´ w rzeczy, które mi
przyniós∏. Spodnie khaki, bia∏y T-shirt, kapcie. Sà ciep∏e i mi´kkie
i mi∏e. Czuj´ si´ prawie jak cz∏owiek.
Wychodz´ z Pokoju i id´ przez Oddzia∏ Medyczny, gdzie nic si´ nie
zmieni∏o. Jaskrawe Êwiat∏a i biel. Pacjenci i Lekarze i kolejki
i lekarstwa. J´ki i wrzaski. Smutek, szaleƒstwo i ruina. Znam to
wszystko i ju˝ mnie nie rusza. Wchodz´ do Âwietlicy i siadam na
kanapie. Jestem sam i oglàdam telewizj´ i ostatnia porcja leków
zaczyna dzia∏aç.
T´tno zwalnia.
R´ce przestajà si´ trzàÊç.
Powieki opadajà.
Cia∏o wiotczeje.
Nic nie dociera.
S∏ysz´ swoje imi´ i spoglàdam i przede mnà stoi Lilly. UÊmiecha si´
i siada ko∏o mnie.
35
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Pami´tasz mnie?
Lilly.
UÊmiecha si´.
Nie by∏am pewna, czy sobie przypomnisz. Wyglàdasz na
naszprycowanego.
Librium i diazepam.
Tak, ja w∏aÊnie przesta∏am braç. Nienawidz´ tego szajsu.
Lepsze ni˝ nic.
Âmieje si´.
Pogadamy za par´ dni.
UÊmiecham si´.
Nie wiem, czy wytrzymam par´ dni.
Przytakuje.
Wiem, o czym mówisz.
Nie odpowiadam. Mówi.
Skàd jesteÊ?
Si´gam po papierosy.
Karolina Pó∏nocna.
Wyciàgam jednego.
Pocz´stujesz?
Podaj´ jej papierosa i zapalam i palimy i Lilly opowiada o sobie,
a ja jej s∏ucham. Ma dwadzieÊcia dwa lata i wychowa∏a si´
w Phoenix. Ojciec zostawi∏ ich, kiedy mia∏a cztery lata, a Matka
by∏a Uzale˝niona od Heroiny i ˝eby jà zdobyç, kurwi∏a si´ z ka˝dym,
kto zap∏aci∏. Zacz´∏a dawaç Lilly narkotyki, kiedy mia∏a dziesi´ç lat,
i zacz´∏a zmuszaç jà do kurwienia si´ z ka˝dym, kto zap∏aci∏, kiedy
mia∏a trzynaÊcie lat. W wieku siedemnastu lat Lilly uciek∏a do Babci
w Chicago, gdzie mieszka∏a do tej pory. Jest uzale˝niona od kokainy
i metakwalonu.
Do Âwietlicy wchodzi m´˝czyzna i przestajemy rozmawiaç,
a m´˝czyzna zatrzymuje si´ przede mnà. Jest chudy, elegancki,
prawie ∏ysy. Ma ma∏e nerwowe oczka.
James?
UÊmiecha si´.
No.
36
Wyglàda na bardzo zadowolonego.
CzeÊç, jestem Roy.
Wyciàga d∏oƒ.
CzeÊç.
Wstaj´ i podaj´ mu d∏oƒ.
Przyszed∏em, ˝eby zabraç ci´ na Oddzia∏.
W porzàdku.
Masz jakieÊ torby?
Nie.
JakieÊ ubrania na zmian´, ksià˝ki?
Nie mam nic.
Saszetka?
Nic.
UÊmiecha si´ znowu. Nerwowo.
Chodêmy.
Odwracam si´ i patrz´ na Lilly, która udaje, ˝e oglàda telewizj´.
Na razie, Lilly.
Spoglàda i uÊmiecha si´ do mnie.
Na razie, James.
Roy i ja wychodzimy ze Âwietlicy i idziemy po wyk∏adzinie
krótkim ciemnym Korytarzem. Kiedy idziemy, Roy uwa˝nie mnie
obserwuje.
Wiesz, ˝e to wbrew Regu∏om.
Patrz´ przed siebie.
Co?
Rozmowa z kobietami.
Przepraszam.
Nie przepraszaj, tylko wi´cej tego nie rób.
W porzàdku.
Regu∏y sà dla twojego dobra. Proponuj´, ˝ebyÊ ich przestrzega∏.
Postaram si´.
To staraj si´ dobrze, bo wpadniesz w k∏opoty.
Postaram si´.
Docieramy do du˝ych drzwi i przechodzimy przez nie i wszystko si´
zmienia. Korytarze sà d∏ugie, a wsz´dzie wokó∏ drzwi. Wyk∏adzina
37
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
jest mi´kka, a Êciany jasne. Jest kolorowo i jasno i bezpiecznie.
Wsz´dzie chodzà ludzie i si´ uÊmiechajà.
Przechodzimy przez ciàg Korytarzy. Roy patrzy na mnie, a ja patrz´
przed siebie. Opowiada mi o Oddziale i Regu∏ach.
Na Oddziale jest zazwyczaj od dwudziestu do dwudziestu pi´ciu
m´˝czyzn, trzech Opiekunów i Szef Oddzia∏u. Ka˝dy m´˝czyzna ma
przydzielonego Opiekuna, który nadzoruje jego Program Leczenia,
a ich nadzoruje Szef Oddzia∏u.
Ka˝dy m´˝czyzna ma s∏uchaç trzech Wyk∏adów dziennie, jeÊç trzy
posi∏ki dziennie i braç udzia∏ we wszystkich organizowanych na
Oddziale zaj´ciach.
Ka˝demu m´˝czyênie wyznacza si´ prac´, którà ma wykonywaç
ka˝dego ranka.
Substancje psychoaktywne sà na Oddziale zabronione. Je˝eli
zostaniesz przy∏apany na ich posiadaniu lub za˝ywaniu, zostaniesz
wydalony.
Poczta jest roznoszona raz dziennie. Opiekunowie Oddzia∏u majà
prawo otworzyç i przeszukaç ka˝dà przesy∏k´.
Odwiedziny sà w niedziele od pierwszej do czwartej. Personel ma
prawo przeszukaç i obejrzeç ka˝dy prezent i ka˝dà paczk´, którà
przyniosà GoÊcie.
Kobiety znajdujà si´ na osobnym Oddziale i kontakt z nimi jest
zabroniony. Je˝eli zobaczysz je na Korytarzu, czeÊç jest w porzàdku,
jak si´ masz, nie. Je˝eli z∏amiesz t´ Regu∏´, mo˝esz zostaç wydalony.
Roy patrzy na mnie.
Regu∏y to powa˝na sprawa. Je˝eli chcesz wyzdrowieç, zaleca∏bym
ich przestrzeganie.
Patrz´ przed siebie.
Postaram si´.
Przechodzimy przez drzwi z napisem Sawyer i wchodzimy na
Oddzia∏. Idziemy Korytarzem z drzwiami po obu stronach. Na
niektórych drzwiach sà nazwiska i niektóre z nich sà otwarte.
W Pokojach widz´ m´˝czyzn.
Opuszczamy Korytarz i wchodzimy do du˝ej, przestronnej,
dwupoziomowej Sali. Na Górnym Poziomie jest automat
38
z napojami, automat ze s∏odyczami, du˝y ekspres do kawy, Kuchnia
i du˝y stó∏ otoczony krzes∏ami. Na Dolnym Poziomie sà kanapy
i krzes∏a ustawione w okràg, telewizor i tablica. Przy drugiej Êcianie
jest Budka Telefoniczna, a w dwie pozosta∏e Êciany wbudowano
du˝e rozsuwane szklane drzwi. Za drzwiami rozciàga si´ widok
na trawniki i drzewa, w oddali widz´ Jezioro. M´˝czyêni siedzà
przy sto∏ach i na kanapach. Czytajà, rozmawiajà, palà papierosy i pijà
kaw´. Kiedy wchodz´ do Sali, wszyscy odwracajà si´ do mnie
i patrzà na mnie.
Roy uÊmiecha si´.
Witamy w Sawyer.
Dzi´ki.
To dobre miejsce.
Chc´ wyjÊç.
Tu wydobrzejesz.
Uciec.
Zaufaj mi, ja to wiem.
Rozjebaç si´.
Jasne.
Zdechnàç.
Chodêmy do twojego Pokoju.
Przechodzimy z Górnego Poziomu Sali do Korytarza na drugim
koƒcu. Wzd∏u˝ Korytarza sà Pokoje, z których dobiegajà rozmowy
Ludzi, Êmiech, p∏acz. Zatrzymujemy si´ przed drzwiami i Roy
otwiera drzwi i wchodzimy do Pokoju. Pokój jest doÊç du˝y i stojà
w nim cztery ∏ó˝ka, w ka˝dym rogu jedno. Obok ka˝dego ∏ó˝ka jest
ma∏a szafka nocna i ma∏a komoda. Z boku jest ¸azienka. Na jednym
z ∏ó˝ek siedzà i grajà w karty dwaj m´˝czyêni i obydwaj spoglàdajà
na nas, kiedy wchodzimy.
Larry, Warren, to jest James.
M´˝czyêni wstajà i podchodzà do miejsca, gdzie stoj´, i przedstawiajà
mi si´. Larry jest niski i mocno zbudowany jak obuch dwur´cznego
m∏ota. Ma d∏ugie bràzowe w∏osy i g´stà brod´ i po∏udniowy akcent.
Wyglàda na trzydzieÊci pi´ç lat. Warren ma po pi´çdziesiàtce i jest
wysoki i szczup∏y i opalony i dobrze ubrany i ma szeroki uÊmiech.
39
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Podajemy sobie d∏onie i pytajà, skàd jestem, i opowiadam. Pytajà,
czy chc´ zagraç w karty, i mówi´, ˝e nie. Mówi´, ˝e jestem zm´czony
i chc´ odpoczàç i dzi´kuj´ Royowi i id´ do pustego ∏ó˝ka i k∏ad´ si´.
Roy wychodzi, a Larry i Warren wracajà do kart.
Zamykam oczy i robi´ g∏´boki wdech i myÊl´ o swoim ˝yciu i jak tu
wylàdowa∏em. MyÊl´ o szkodach, zniszczeniach i krzywdach, jakie
wyrzàdzi∏em sobie i innym. MyÊl´ o nienawiÊci do samego siebie
i pogardzie dla samego siebie. MyÊl´ o tym, jak i dlaczego i co si´
sta∏o, i myÊli przychodzà z ∏atwoÊcià, ale odpowiedzi nie.
S∏ysz´ kroki, wyczuwam obecnoÊç. Otwieram oczy, a nade mnà stoi
m´˝czyzna. Jest po trzydziestce. Âredniego wzrostu i szczup∏y jak
trzcina z d∏ugimi koÊcistymi r´kami i delikatnymi d∏oƒmi. Schludny,
krótkie w∏osy, g∏adko ogolony.
JesteÊ nowy.
Jest zdenerwowany i pobudzony.
No.
I jego oczy sà puste.
Jak masz na imi´?
James.
Siadam.
Jestem John.
Siada na skraju ∏ó˝ka i podaje mi wizytówk´.
To moja wizytówka.
Czytam jà. John Everett. Ninja Seksualny. San Francisco i Âwiat.
Âmiej´ si´.
Chcesz coÊ zobaczyç?
Si´ga po portfel.
Pewnie.
Otwiera go i wyciàga wyblak∏y artyku∏ z gazety, podaje mi go.
Artyku∏ jest stary z „San Francisco Chronicle”. Jest w nim zdj´cie
m´˝czyzny stojàcego na Êrodku Ulicy, trzymajàcego tabliczk´.
Nag∏ówek brzmi M´˝czyzna Aresztowany na Market Street
z Tabliczkà Sprzedam Kokain´ Trzy Godziny po WyjÊciu z San
Quentin.
To ja.
40
Znowu si´ Êmiej´.
Dosta∏em kolejne trzy lata.
Oddaj´ mu artyku∏.
Niefajnie.
Chowa go do kieszeni.
Jeba∏eÊ kiedyÊ kogoÊ w dup´?
Co?
Jeba∏eÊ kiedy kogoÊ w dup´?
O czym ty gadasz?
Wciàgnà∏em si´ w to w Wi´zieniu i teraz jestem uzale˝niony. Od
tego i kokainy. PomyÊla∏em, ˝e powinienieÊ si´ od razu dowiedzieç.
Patrz´ na niego.
UczciwoÊç i szczeroÊç sà tu bardzo wa˝ne. To cz´Êç Programu,
a poniewa˝ post´puj´ zgodnie z Programem, chcia∏em ci powiedzieç.
W porzàdku?
Wbijam w niego wzrok.
W porzàdku.
Robi si´ nerwowy, wstaje, spoglàda na zegarek.
Czas na lunch. Chcesz, ˝ebym pokaza∏ ci Sto∏ówk´?
Wstaj´ bez s∏owa. Tylko patrz´.
Wychodzimy i mijamy Oddzia∏ i ciàg Korytarzy. Kiedy idziemy,
John opowiada o sobie. Ma trzydzieÊci siedem lat i jest z Seattle.
Wychowa∏ si´ w zamo˝nej i wp∏ywowej rodzinie, która go
wydziedziczy∏a. Ma dwudziestojednoletnià Córk´, której nie widzia∏
od dziesi´ciu lat. Sp´dzi∏ osiem lat w wi´zieniu. Ojciec zaczà∏ go
molestowaç, kiedy mia∏ pi´ç lat.
Wchodzimy do d∏ugiej Sali ze szklanymi Êcianami po obu stronach.
W jednej cz´Êci siedzà kobiety i jedzà lunch, w drugiej siedzà
m´˝czyêni. Na koƒcu Sali jest Lada z barem sa∏atkowym, gdzie
wydaje si´ posi∏ki. Stojà tam dwie kolejki jak w kantynie. John bierze
dwie tace, podaje mi jednà i stajemy w kolejce.
Kiedy posuwamy si´ do przodu, obserwuj´ otoczenie. Kobiety
i m´˝czyêni. Jedzenie. Rozmowy, ale bez uÊmiechów. Okràg∏e stoliki
otoczone oÊmioma krzes∏ami. Na krzes∏ach siedzà Ludzie, na
sto∏ach sà talerze i szklanki i tace. W Cz´Êci M´skiej jest oko∏o stu
41
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
dwudziestu pi´ciu m´˝czyzn przy sto∏ach mogàcych pomieÊciç
dwustu. W Cz´Êci ˚eƒskiej jest oko∏o stu kobiet przy sto∏ach
mogàcych pomieÊciç sto pi´çdziesiàt. Bior´ talerz zupy i szklank´
wody i kiedy przechodz´ przez Sal´, czuj´, jak ludzie si´ na mnie
gapià. Mog´ sobie tylko wyobraziç, jak wyglàdam.
Znajduj´ pusty stolik i siadam i jestem sam. Wypijam ∏yk wody
i zaczynam sobie wk∏adaç ∏y˝kà zup´ do ust. Jest goràca i ka˝da
∏y˝ka to przeszywajàcy ból warg, policzka, dziàse∏ i z´bów. Jem
powoli i uwa˝nie i ani razu nie podnosz´ wzroku. Nie chc´ nikogo
widzieç i nie chc´, ˝eby ktoÊ mnie widzia∏.
Koƒcz´ zup´ i przynajmniej przez chwil´ jest mi dobrze. Mam pe∏ny
˝o∏àdek i jest mi ciep∏o i jestem zadowolony. Wstaj´ i bior´ tac´
i k∏ad´ jà na stercie innych tac i wychodz´ ze Sto∏ówki.
Wracam na Oddzia∏. Kiedy mijam otwarte drzwi, ktoÊ mnie wo∏a
po imieniu. Zatrzymuj´ si´ i wracam do drzwi, a m´˝czyzna wstaje
i wychodzi zza biurka i do mnie podchodzi. Jest tu˝ po trzydziestce.
Bardzo wysoki i bardzo szczup∏y. Ma ciemne w∏osy Êciàgni´te w ma∏y
kucyk i nosi okràg∏e ciemne okulary. Jest ubrany w czarny T-shirt,
czarne spodnie i czarne tenisówki. Wyglàda jak doros∏a wersja
ch∏opaka, który sp´dzi∏ dzieciƒstwo, siedzàc przed komputerem
i ukrywajàc si´ przed Dr´czycielami.
Ty jesteÊ James.
Wyciàga do mnie d∏oƒ. Podaj´ mu swojà.
Mam na imi´ Ken, jestem twoim Opiekunem Odwykowym.
Mi∏o mi.
Odwraca si´ i idzie w stron´ biurka.
Chodê i siadaj.
Id´ za nim i siadam na krzeÊle naprzeciwko i rozglàdam si´
po jego Gabinecie. Jest ma∏y i zagracony i wsz´dzie le˝à sterty
papierów i wsz´dzie le˝à teczki. Na Êcianach sà rozk∏ady zaj´ç
i ma∏e zdj´cia ludzi albo pejza˝y, a z ty∏u za nim wisi oprawiony
w ramk´ egzemplarz Dwunastu Kroków Anonimowych
Alkoholików. Si´ga po teczk´ i k∏adzie jà na biurku i otwiera
i spoglàda na mnie.
Aklimatyzujesz si´?
42
Tak.
Mo˝emy ci w tym jakoÊ pomóc?
Nie.
Potrzebne nam sà dodatkowe informacje, ˝eby uzupe∏niç twojà
teczk´. Czy móg∏byÊ odpowiedzieç na kilka pytaƒ?
Tak.
Podnosi d∏ugopis.
Kiedy zaczà∏eÊ braç narkotyki i piç alkohol?
Zaczà∏em piç, kiedy mia∏em dziesi´ç lat, braç narkotyki, kiedy
mia∏em dwanaÊcie.
Kiedy zaczà∏eÊ braç regularnie?
Kiedy mia∏em pi´tnaÊcie lat, pi∏em codziennie, kiedy mia∏em
osiemnaÊcie, pi∏em i çpa∏em codziennie. Od tego czasu bior´
znacznie, znacznie wi´cej.
Urywa ci si´ film?
Tak.
Jak cz´sto?
Codziennie.
Od kiedy tak si´ dzieje?
Od czterech albo pi´ciu lat.
Wymiotujesz?
Codziennie.
Jak cz´sto?
Po obudzeniu, po pierwszym drinku, po pierwszym posi∏ku i potem
jeszcze par´ razy.
Par´ to znaczy ile?
Trzy do siedmiu.
Od kiedy tak si´ dzieje?
Od czterech albo pi´ciu lat.
Czy rozwa˝asz samobójstwo?
Tak.
Czy próbowa∏eÊ je pope∏niç?
Nie.
Czy zosta∏eÊ kiedyÊ aresztowany?
Tak.
43
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
Ile razy?
DwanaÊcie albo trzynaÊcie.
Za co?
Takie tam.
To znaczy?
Posiadanie, posiadanie z zamiarem sprzeda˝y, trzy razy prowadzenie
w stanie nietrzeêwym, kilka oskar˝eƒ o wandalizm i zniszczenie
mienia, napad, napad z niebezpiecznym narz´dziem, napad na
oficera s∏u˝by czynnej, zak∏ócenie porzàdku publicznego i zak∏ócenie
porzàdku publicznego w stanie nietrzeêwym. Mo˝liwe, ˝e coÊ tam
jeszcze by∏o, ale w tej chwili nie pami´tam.
Czy któreÊ z tych oskar˝eƒ jest jeszcze aktualne?
Wi´kszoÊç.
Gdzie?
W Michigan, Ohio i Karolinie Pó∏nocnej.
Czy by∏eÊ na Rozprawie?
Nie.
Czy zosta∏eÊ zwolniony za Kaucjà?
Nie stawi∏em si´ na rozpraw´.
Gdzie?
Wsz´dzie.
Dlaczego?
By∏em ju˝ w Areszcie. Nie podoba∏o mi si´ i nie chcia∏em wracaç.
KiedyÊ b´dziesz musia∏ stanàç przed sàdem.
Wiem.
B´dziemy ci´ zach´caç, ˝ebyÊ zrobi∏ to jeszcze tutaj. Albo
przynajmniej si´ zg∏osi∏.
Zastanowi´ si´.
W jaki sposób zarabia∏eÊ na ˝ycie?
Sprzedajàc narkotyki.
To b´dzie si´ musia∏o skoƒczyç.
Wiem.
Czy podda∏eÊ si´ kiedyÊ Leczeniu?
Nie.
Dlaczego?
44
Nigdy nie chcia∏em si´ zg∏osiç. Powiedzia∏em Rodzicom, ˝e jeÊli
spróbujà mnie zamknàç, uciekn´ i nigdy wi´cej mnie nie zobaczà.
Uwierzyli mi.
Przerywa i odk∏ada d∏ugopis. Patrzy mi w oczy i czuj´, ˝e mnie bada,
czeka, a˝ odwróc´ wzrok, wi´c tego nie robi´.
Czy chcesz si´ wyleczyç?
Tak sàdz´.
Tak sàdzisz?
No.
Czy to znaczy tak?
To znaczy, ˝e tak sàdz´.
Dlaczego?
Moje ˝ycie to Piek∏o, by∏o Piek∏em ju˝ zbyt d∏ugo. Je˝eli nie
przestan´, to umr´. Nie jestem pewien, czy chc´ ju˝ byç martwy.
Czy jesteÊ gotów zrobiç wszystko, co trzeba?
Nie wiem.
Zapytam raz jeszcze. Czy jesteÊ gotów zrobiç wszystko, co trzeba?
Nie wiem.
Zapytam jeszcze raz. Czy jesteÊ gotów zrobiç wszystko, co trzeba?
Nie wiem.
Patrzy na mnie z∏y, ˝e nie udziel´ mu odpowiedzi, którà chcia∏by
us∏yszeç. Wytrzymuj´ jego spojrzenie.
Je˝eli nie jesteÊ gotów zrobiç wszystkiego, co trzeba, mo˝esz równie
dobrze odejÊç. Wola∏bym, ˝ebyÊ tego nie robi∏, ale nie mo˝emy ci
pomóc, dopóki nie b´dziesz gotów pomóc samemu sobie. PomyÊl
o tym i porozmawiamy. Je˝eli b´dziesz czegoÊ potrzebowa∏, znajdê
mnie.
Dobrze.
Wstaje i wstaj´ i obchodzi biurko i wychodzimy z Gabinetu i idziemy
z powrotem na Oddzia∏. M´˝czyêni wracajà z lunchu i zbierajà si´
w ma∏ych grupkach przy sto∏ach, na kanapach, na rozk∏adanych
krzes∏ach. Ken pyta mnie, czy chc´ kogoÊ poznaç, i mówi´ mu nie
i odchodzi i patrz´, jak podchodzi do innego m´˝czyzny i zaczyna
z nim rozmawiaç. Siadam na krzeÊle i zapalam papierosa i g∏´boko
si´ zaciàgam i patrz´ na m´˝czyzn siedzàcych dooko∏a. Sà czarni
45
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
i biali i ˝ó∏ci i bràzowi. Majà d∏ugie w∏osy, krótkie w∏osy, brody
i wàsy. Sà dobrze ubrani i noszà ∏achmany, sà grubi i sà chudzi. Sà
twardzi, ogorzali, zm´czeni i zdesperowani. Groêni i oprychowaci,
uzale˝nieni i niepoczytalni. Wszyscy sà ró˝ni i wszyscy sà tacy sami
i kiedy siedz´ tam i pal´ papierosa, nap´dzajà mi niez∏ego stracha.
Ken koƒczy rozmawiaç z m´˝czyznà i oznajmia, ˝e czas na Wyk∏ad,
wi´c M´˝czyêni wstajà i zaczynajà wychodziç. Leki przestajà dzia∏aç
i potrzebuj´ wi´cej, wi´c nie id´ na Wyk∏ad, tylko wracam do
Skrzyd∏a Medycznego i staj´ w kolejce. Kiedy kolejka posuwa si´
do przodu, zaczynam odczuwaç niepokój i zdenerwowanie i z∏oÊç.
Z ka˝dym krokiem zbli˝ajàcym mnie do leków, uczucia si´ nasilajà.
Czuj´, jak serce bije mi szybciej, i spoglàdam na d∏onie i trz´sà si´
i kiedy dochodz´ do okienka, nie mog´ mówiç. Chc´ czegoÊ,
potrzebuj´ czegoÊ, musz´ coÊ dostaç. Cokolwiek. Po prostu mi to
kurwa daj.
Piel´gniarka mnie rozpoznaje i si´ga po kart´ i spoglàda na nià
i odwraca si´ i wyciàga z szafki leki. Podaje mi je z ma∏ym
plastikowym kubkiem wody i po∏ykam je tak szybko jak potrafi´
i odchodz´ od okienka i czekam. Prawie natychmiast czuj´ si´ lepiej.
Serce mi zwalnia, d∏onie przestajà si´ trzàÊç, zdenerwowanie,
niepokój i z∏oÊç znikajà.
Odwracam si´ i wychodz´ i id´ w stron´ Oddzia∏u i id´ do Auli,
gdzie siadam i s∏ucham, jak m´˝czyzna opowiada o zwiàzku mi´dzy
zdrowà dietà a sprawnym umys∏em. Nic z tego nie rozumiem przez
leki i w pewnym momencie Wyk∏ad si´ koƒczy i wstaj´ i wychodz´
i wracam na Oddzia∏ z resztà m´˝czyzn. Jeden z nich wyglàda jak
Gwiazda Filmowa i wydaje mi si´, ˝e z nim rozmawiam, ale nie
jestem pewien. Popo∏udnie i wczesny wieczór przemijajà pod
pokrywà otumanienia, gdzie zdolnoÊç do zbornego rozumowania
zanika i gdzie ka˝da chwila wydaje si´ wiecznoÊcià. Wkrótce po
kolacji wchodz´ do ∏ó˝ka i po raz pierwszy od kilku lat mam
ÊwiadomoÊç tego, ˝e zasypiam.
O
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
twieram oczy. Moi Wspó∏lokatorzy Êpià i w Pokoju jest cicho
i spokojnie i ciemno. Siadam i przeje˝d˝am palcami po w∏osach
i spoglàdam na poduszk´ i widz´, ˝e jest zakrwawiona. Dotykam
twarzy i dociera do mnie, ˝e krwawi´.
Wstaj´ i powoli robi´ dziesi´ç kroków do ¸azienki i otwieram drzwi
i wchodz´ do Êrodka i w∏àczam Êwiat∏o. Wzdrygam si´ oÊlepiony
i zamykam oczy i kiedy czekam, a˝ wzrok mi si´ przyzwyczai, robi´
krok do przodu i chwytam brzeg umywalki. Otwieram oczy i patrz´
w lustro i pierwszy raz od pi´ciu dni widz´ swojà twarz.
Moje wargi sà poci´te i pop´kane, a z powodu opuchlizny sà trzy razy
wi´ksze ni˝ normalnie. Rzàd zaschni´tych pokrytych strupami szwów
na lewym policzku trzyma g∏´bokà ran´ d∏ugoÊci jednego cala.
Mój nos jest skrzywiony i napuchni´ty pod banda˝em, z nozdrzy
wyciekajà mi czerwone stru˝ki. Pod oczami mam ciemnofioletowe
i ˝ó∏te siƒce. Wsz´dzie jest krew, ta lepka i ta zaschni´ta.
Si´gam po papierowy r´cznik i namaczam go i zaczynam delikatnie
wycieraç. Smugi krzy˝ujà mi si´ na policzkach i strupy p´kajà
i krzywi´ si´ z bólu i r´cznik nasiàka. Wyrzucam go i si´gam po
nast´pny. Robi´ to jeszcze raz.
Robi´ to jeszcze raz.
Robi´ to jeszcze raz.
Koƒcz´ i wyrzucam ostatni r´cznik i myj´ d∏onie i patrz´, jak
czerwieƒ Êcieka ze skóry do umywalki i do odp∏ywu. Zakr´cam kran
i przeje˝d˝am r´kami po w∏osach i sà ciep∏e i mi∏e w dotyku
i próbuj´ na siebie jeszcze raz spojrzeç.
Chc´ zobaczyç oczy. Chc´ zajrzeç pod powierzchni´ bladej zieleni
i zobaczyç, co jest wewnàtrz mnie, co jest we mnie, co ukrywam.
Zaczynam podnosiç wzrok, ale odwracam si´. Próbuj´ si´ zmusiç,
ale nie mog´.
Odwracam si´ i wychodz´ z ¸azienki i wchodz´ do Pokoju. Larry
i Warren i John nie Êpià i sà na ró˝nych etapach ubierania. Mówià
47
E
G
Z
E
M
P
L
A
R
Z
D
E
M
O
N
ST
R
A
C
Y
JN
Y
czeÊç i mówi´ czeÊç i wracam do ∏ó˝ka i wchodz´ pod ko∏dr´. Kiedy
zaczyna mi byç wygodnie, John podchodzi i staje nade mnà.
Co robisz?
A jak ci si´ wydaje?
Idziesz spaç.
W∏aÊnie.
Nie mo˝esz tego zrobiç.
Dlaczego nie?
Musimy wykonaç swoje Prace.
Jakie prace?
Ka˝dy z nas ma wyznaczonà jakàÊ Prac´. Wstajemy rano i jà
wykonujemy.
Teraz?
No.
Wstaj´ z ∏ó˝ka i id´ za Johnem na Górny Poziom Oddzia∏u. Roy
mnie zauwa˝a i podchodzi do mnie i prowadzi do Tablicy Prac
i pokazuje mi jà i t∏umaczy, jak to dzia∏a.
Jest Praca i jest twoje imi´. Im d∏u˝ej tu jesteÊ, tym l˝ejsza Praca.
Poniewa˝ dopiero przyjecha∏eÊ, masz wyczyÊciç Toalety Publiczne.
Pytam, gdzie sà Êrodki czystoÊci, i pokazuje mi. Kiedy je zbieram
i kieruj´ si´ w stron´ Toalet Publicznych, mówi.
Postaraj si´, ˝eby by∏y czyste.
Tak jest.
Naprawd´ czyste.
Us∏ysza∏em.
Znajduj´ Toalety Publiczne, dwie ¸azienki na Górnym Poziomie
u˝ywane przez Opiekunów, GoÊci i m´˝czyzn, którym nie chce si´
wracaç do Pokoi. Sà ma∏e, z jednà toaletà i jednym pisuarem
i jednà umywalkà w ka˝dej. Wchodz´ do Êrodka i szoruj´ toalety
i pisuary i umywalki. Opró˝niam kosz na Êmieci i wymieniam papier
toaletowy. Myj´ pod∏og´. To nie jest przyjemne, ale ju˝ czyÊci∏em
toalety, wi´c mi to nie przeszkadza.
Koƒcz´ prac´ i odnosz´ Êrodki czystoÊci i wracam do Pokoju i id´
do ¸azienki i wymiotuj´. Nie pi∏em od trzech dni i nie bra∏em koki
od pi´ciu, wi´c md∏oÊci nie sà tak silne jak zazwyczaj, ale zaczyna
48
mi byç niedobrze w innym sensie. Zamykam pokryw´ i spuszczam
wod´ i siadam na sedesie i patrz´ w Êcian´. Zastanawiam si´, co si´
ze mnà dzieje.
Wstaj´ i zaczynam chodziç po ¸azience w t´ i z powrotem. Krzy˝uj´
ramiona i zaczynam pocieraç cia∏o. Robi mi si´ zimno i czuj´ ch∏ód
w krzy˝u. W jednej sekundzie chce mi si´ p∏akaç, w jednej chce mi
si´ zabijaç, w jednej chce mi si´ umrzeç. Rozwa˝am bieganie, ale nie
ma gdzie biegaç, wi´c chodz´ szybkim krokiem i pocieram cia∏o
i jest mi zimno.
Larry otwiera drzwi i mówi, ˝e czas na Êniadanie, wi´c wychodz´
i id´ za nim i Warrenem i Johnem do Sto∏ówki i staj´ w kolejce
i dostaj´ jedzenie. Znajduj´ pusty stolik i siadam i zaczynam jeÊç
ciep∏à s∏odkà owsiank´ z miseczki i piç wod´ ze szklanki. Wra˝enia
ustàpi∏y, ale nie do koƒca. Wydaje mi si´, ˝e trac´ zmys∏y.
Koƒcz´ owsiank´ i opieram si´ na krzeÊle i rozglàdam si´ po
Sto∏ówce i widz´ Kena rozmawiajàcego z m´˝czyznà z mojego
Oddzia∏u. M´˝czyzna pokazuje na mnie i Ken podchodzi do mojego
stolika i siada przede mnà.
Dobrze si´ czujesz?
W porzàdku.
MyÊla∏eÊ o naszej rozmowie?
Tak.
JakieÊ wnioski?
Nie.
No to myÊl dalej.
B´d´ myÊla∏.
DziÊ rano jesteÊ umówiony do Dentysty.
W porzàdku.
Zaprowadz´ ci´ na Oddzia∏ Medyczny i po tym, jak dostaniesz leki,
wsadz´ ci´ do furgonetki. Kierowca zawiezie ci´ na wizyt´, zaczeka
i przywiezie ci´ z powrotem.
Dobrze.
Potem, jak ju˝ zjesz lunch, poddamy ci´ badaniu o nazwie MMPI.
To standardowy test psychologiczny, który pozwoli nam okreÊliç,
jak mo˝emy ci pomóc.
49