Tadeusz Szulc Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu

Transkrypt

Tadeusz Szulc Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu
Tadeusz Szulc
Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu widzenia Euroobywatela.
Mam 57 lat i tak do końca sam nie wiem czy to dużo czy mało. Znajomi mówią o mnie, że
mam „młodzieńcze” usposobienie, i twierdzą, że to „mało”.
W 2030 miałbym 77 lata i jeśliby wierzyć statystyce to nie dożyję. Statystyczny mężczyzna
żyje w Polsce trochę ponad 71 lat, a w Unii Europejskiej tylko o cztery lata więcej. Muszę
być realistą, i chociaż chciałbym żeby moja „czarna skrzynka” podziałała jeszcze trochę dłużej, to wszystko to co dobrego ma się wydarzyć w Unii Europejskiej, musi dla mnie, zaistnieć
najdalej za pięć, czy dziesięć lat. Inaczej będę miał problemy, aby z tych „dóbr”, w jakikolwiek sposób skorzystać.
Ale po kolei.
Czego brakuje obecnie Euroobywatelom i czego oczekują za pięć, dwanaście czy dwadzieścia
lat? Czy „europejskość” jest już dla nas pojęciem do końca sprecyzowanym?
Prawda o Euroobywatelach jest taka, że nie chcą żadnej komplikacji. Chcą prostoty, której
mogą zaufać, która ułatwia im życie i oszczędza czas. Chcą, z jednej strony, aby ktoś interesował się ich potrzebami i wymaganiami, ale - z drugiej - niechętnie poddają się unijnym regulacjom. Kochają muzykę, taniec, śpiew, dobrą zabawę, piękno natury, radość życia i dobrą
kuchnię, ale chcą mieć jeszcze szansę na tą lepszą wersję przyszłości.
Czy mają szansę? Mówią: „że małą”.
Dlaczego? Bo nikt im nie stawia rzeczywistych wyzwań; są bezczynni, nie mają kontaktu ze
strukturami Unii, nie muszą myśleć jako Euroobywatele.
Nikt nie próbuje nawet zdobyć informacji od Euroobywatela na temat jego problemów. Nikt
nie zajmuje się dystrybucją ważnych dla niego informacji.
Prawda, że gorzkie?
Nie?! Już słyszę te głosy oburzenia i próby gorączkowego tłumaczenia, że „pryncypia europejskie nie tylko są zbiorem wymagań, ale także i współczesnej wiedzy z zakresu różnych
dziedzin życia”.
Że, co? Że, sami mają winę za taki stan rzeczy i wynika on z nadmiernej i wyłącznej miłości
do samych siebie.
Bronią się i mówią: „owszem nowe europejskie otoczenie bywa czasami przyjazne i wspierające, ale czasami jest również brutalnie konkurencyjne i nieżyczliwe”.
I tak można niepotrzebnie dyskutować godzinami. Może to i dyskutantom dodaje uroku, ale
jest irracjonalne. W najlepszym wypadku zaprowadzi to do postawienia pytania: „Czy można
nauczyć się europejskości?”
Myślę, że aby uniknąć takich dyskusji trzeba umieć obserwować, diagnozować i rozumieć
konsekwencje konkretnych zmian w otoczeniu Euroobywatela.
Moim zdaniem, nie jest aż tak źle. Przecież, tak naprawdę, prawie wszystko do siebie pasuje,
a jednak Euroobywatele mają wrażenie, że ciągle coś im umyka.
Co to jest to „coś”.
To brak szerokich działań związanych z przygotowywaniem ludzi do zmian. Aby zbudować
wzajemne zaufanie potrzebne jest efektywne komunikowanie wzajemnych oczekiwań. I nie
chodzi tu o liczenie przekazywanych informacji w sztukach, to ma sens raczej niewielki, ale
takich, które pomogą w opracowaniu strategii i jej realizacji. Poinformowani akceptują zmiany szybciej. Opracowania oraz publikacje tzw. white papers, czyli dokumenty przedstawiające konkretny problem oraz sposoby jego rozwiązania, są relatywnie tanie. Dlaczego z nich
szerzej nie korzystać?
To „coś” to wyczucie tego, czego ludzie oczekują. Sztuka słuchania jest jedną z najtrudniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Architekci Unii muszą umieć słuchać. Przecież pracują z
ludźmi i dla ludzi. Wychwytywać muszą nawet najsłabsze głosy i odpowiednio interpretować
to, co słyszą.
Kolejne „coś” to świadomość, że trzeba zdecydowanie więcej inwestować w system edukacji.
Fenomen europejskości powinien opierać się na rozległym i wielowątkowym systemie edukacyjnym. To właśnie z tego systemu będą wywodzić się wszystkie inteligentne, intrygujące,
miejscami zaskakujące rozwiązania i w swojej symbiozie niezwykłe i dające możliwości dzisiaj niedostrzegane. To poprzez system edukacyjny można zapewnić opanowanie tych umiejętności, których wymagać będzie życie mieszkańców Unii Europejskiej w najbliższych latach.
To „coś” to także zdecydowane zwiększenie ilości różnego rodzaju dyskusji, imprez, happeningów, festynów, wystaw, koncertów i spektakli. Obudowania ich różnego rodzaju imprezami dodatkowymi. Da to możliwość szerokiego zabrania głosu Euroobywatelom. I nie koniecznie muszą być to śmiertelnie poważne formy. Czasami lepiej, aby ich charakter był lekki
i dowcipny z elementami inteligentnej rozrywki, zaskoczeń, odkryć, szczerych przeżyć, spotkań z ciekawymi ludźmi, doznań estetycznych i przede wszystkim dialogu, w którym Euroobywatel poczuje się partnerem. To są praktyki niezmiernie wzbogacające. Umożliwiające
pokazanie pozytywnych wydarzeń. Każde takie spotkanie kształtuje, nie izoluje. Z resztą całe
życie wokół tematów europejskich musi tętnić niczym na paryskim Montparnasse, londyńskim Leicester Square czy na rynku w Monachium lub w Krakowie.
Kolejne „coś” to: więcej cierpliwości, wyrozumiałości i kreatywności. Odsuwajmy sprawy
przeszłe, aby dać zaistnieć teraźniejszości i przyszłości. Nie potrzebujemy moralizowania
tylko kreatywnych rozwiązań. Kreatywność jest zabawą pomysłami a dojrzała zabawa czasami wymaga poświęcenia jej trochę więcej czasu i najczęściej nie ma jednego, pasującego
wszystkim, rozwiązania. Zawsze jednak przecież można przesunąć akcenty podejmowanych
działań, bo sukces liczy się tylko wtedy, kiedy można go z kimś dzielić.
I – na koniec – jeszcze jedno „coś”. Tożsamość.
Zwykle pojęcie tożsamości występuje w kontekście dwóch najważniejszych dla człowieka
relacji: stosunku do siebie samego i stosunku do innych ludzi, a więc zarazem do kultury i
tradycji. Wśród zalewu nieznaczących słów, sloganów, zdarza się czasami głos inny. Skupiony, cichy, osobisty i mówiący do nas, jakby spoza czasu. Słuchajmy go. To głos naszej tożsamości. Zwykle dostarcza nam on wartościowych rekomendacji i jak mawiał Paul Gaugein
należy choć na chwilę „zamknąć oczy, aby wszystko lepiej widzieć”.
Wszystko, czyli odcienie ulotnej europejskiej atmosfery, smakowanie życia, wrażliwość, stosunek do świata i ludzi oraz poczucie humoru.
A co dalej? Kto wie?
Wprawdzie Horacy mówi „nie pytaj o to, co jutro przyniesie”, ale zmiany są nieuniknione,
można jedynie próbować je przewidzieć i przygotować się do nich.
To będzie bardzo trudny okres dla Unii.
Największy problem to konflikt między tymi którzy potrafią rozwijać się “szybko" i tymi,
którzy wciąż nie potrafią przyśpieszyć. To może zarysować głębokie podziały. Niejako przy
okazji pojawi się nowy istotny czynnik - koszty konfliktów. Może uda się temu zaradzić poprzez lepsze harmonizowanie działań.
Jestem jednak dziwnie spokojny, że mądrość i wrażliwość Euroobywateli nie pozwoli na jakieś głębsze podziały. Może przypominają sobie słowa poety i filozofa libańskiego pochodzenia Khalila Gibrana: „Śpiewajcie i tańczcie razem lecz pozostańcie sobą, jak struny lutni,
które drgają oddzielnie, choć grają tę samą melodię”. Dotyczyły one wprawdzie małżeństwa,
ale czy Unia Europejska to nie małżeństwo. Może z rozsądku, ale małżeństwo.