łącze retro - Polska Zbrojna
Transkrypt
łącze retro - Polska Zbrojna
ŁĄCZE RETRO 2013-03-27 Chociaż rozwój technologii satelitarnych sprawił, że wiele osób odesłało radiolinie troposferyczne na technologiczne cmentarzysko, nie brakuje ekspertów apelujących o ich powrót. Przed II wojną światową armie na całym świecie intensywnie rozwijały swoje systemy łączności radiowej. Priorytetem było opanowanie technologii umożliwiających pododdziałom lądowym komunikację na odległość od kilku do kilkudziesięciu kilometrów, więc pracowano przede wszystkim nad mobilnymi radiostacjami krótkiego i średniego zasięgu. Komunikacja radiowa między nimi odbywała się za pośrednictwem albo fali przyziemnej, o sygnale wędrującym z punktu A do punktu B przy ziemi, albo jonosferycznej, w której sygnał radiowy wysłany z nadajnika po załamaniu w jonosferze wraca na ziemię. Naukowcy wiedzieli, że istnieją jeszcze fale troposferyczne, które umożliwiały komunikowanie się na duże odległości, nawet do kilkuset kilometrów. Niestety, choć ówczesna technologia pozwalała na skonstruowanie takich radiostacji, to ich rozmiary, sięgające kilkupiętrowego budynku, raczej wykluczały stricte militarne zastosowanie. Zimnowojenny wyścig Troposferą zainteresowały się korpus dyplomatyczny i służby wywiadowcze, które potrzebowały alternatywy wobec telegrafu. Badania nad radiostacjami troposferycznymi nabrały jeszcze większego tempa po zakończeniu II wojny światowej, kiedy okazało się, że na „placu boju” pozostały dwa supermocarstwa mające aspiracje do kierowania światem. Prowadzone przez Amerykanów i Rosjan badania dosyć szybko wykazały słabość łączności troposferycznej. Po pierwsze wymaga ona ogromnych zasobów energii. „Dla porównania, telefon komórkowy potrzebuje do 7 watów energii elektrycznej, popularne CB-radio 20 watów, a radiostacja troposferyczna średnio 20 kilowatów”, wyjaśnia Mariusz Leszczykowski, były żołnierz 8 Pułku Zakłóceń Radiowych z Grudziądza. Dodaje, że radiostacje troposferyczne, zużywające ogromne pokłady energii elektrycznej, emitowały również tak silny sygnał, że bardzo łatwo było je zlokalizować. „Uruchomienie zestawu do łączności troposferycznej jest dla jednostek walki radioelektronicznej przeciwnika jak zapalenie latarni w środku ciemnej, bezksiężycowej nocy”, komentował, podkreślając, że zaletą takiej łączności jest to, że przysłany w ten sposób sygnał radiowy jest bardzo trudny do zakłócenia. Satelita górą Choć na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku Amerykanie i Rosjanie równie intensywnie pracowali nad bazującymi na rozwiązaniach radiowych strategicznymi systemami łączności, to wraz z sukcesami w podboju Kosmosu ci pierwsi zdecydowanie postawili na rozwój komunikacji satelitarnej. Pierwszego z ośmiu satelitów programu Initial Defense Satellite Communications System (IDSCS), który miał być zapoczątkowaniem odpornej na atak nuklearny i zakłócanie sieci dowodzenia i łączności, Amerykanie umieścili na orbicie okołoziemskiej (w tym wypadku geostacjonarnej) w 1966 roku. Rosjanie pozostali przy klasycznej komunikacji radiowej nieco dłużej. Kiedy Amerykanie uruchamiali sieć łączności satelitarnej, oni wykorzystali radiostacje troposferyczne do budowy sieci łączności strategicznej Bars (z rosyjskiego „leopard”). System składał się z oddalonych od siebie o około 300 kilometrów 26 stacji nadawczo-odbiorczych, które zapewniały komunikację pomiędzy Związkiem Radzieckim a Polską, Niemiecką Republiką Demokratyczną, Bułgarią, Węgrami i Czechosłowacją. Wraz z gwałtownym rozwojem techniki satelitarnej w połowie lat osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych nawet Rosjanie nie mogli pozostawać w tyle technologicznej rewolucji. Także za naszą wschodnią granicą rozpoczęła się więc era cyfrowa. Stabilna alternatywa Autor: Krzysztof Wilewski Strona: 1 Żołnierze mają dziś do dyspozycji środki łączności, którymi można przesyłać w trybie rzeczywistym megabity danych. To, co jeszcze jakiś czas temu było technologiczną mrzonką, czyli płynące od żołnierza do stanowiska dowodzenia obraz i dźwięk, dziś traktowane jest jak coś normalnego i oczywistego. Bazujące na łączności satelitarnej i szerokopasmowych radiostacjach wojskowe systemy komunikacyjne mają jednak jedną zasadniczą wadę. „Zaawansowane technologie wymagają określonych środowiska i infrastruktury, by prawidłowo działały. Zachwycamy się technologią łączności satelitarnej, ale zapominamy, jak bardzo jest ona podatna na zakłócenia”, komentuje Maciej Szutra z firmy dostarczającej usługi łączności satelitarnej. „Wystarczy niewielki samolot wyposażony w jammer, a na obszarze kilku kilometrów kwadratowych nie będzie sygnału GPS”. Rozwiązaniem tego problemu może być technologia, którą wiele osób odesłało już do lamusa, czyli radiostacje troposferyczne. Odporne na zakłócenia radiolinie mogą bowiem odgrywać rolę alternatywnego wobec systemów satelitarnych środka łączności operacyjnej. O tym, że to nie jest mrzonka, świadczy przykład z wojny w Iraku. W Babilonie, w którym Polacy stacjonowali razem z Amerykanami, znajdował się jeden z kilku węzłów łączności troposferycznej. Amerykanie są z tego rodzaju łączności tak zadowoleni, że nie tylko nie zamierzają wycofywać ze służby radiostacji troposferycznych, lecz także kupują nowe. W 2006 roku firma Raytheon, która od trzydziestu lat sprzedaje amerykańskiej armii systemy łączności troposferycznej (eksperci szacują, że US Army kupiła ponad 800 takich zestawów), zaprezentowała opracowany we współpracy z firmą General Dynamics nowy model węzła łączności troposferycznej, o kryptonimie DART-T. Według producenta DART-T jest w stanie stworzyć łącze o prędkości do 20 megabitów na sekundę, czyli porównywalne z parametrami łącza satelitarnego! To pięć razy więcej niż do tej pory maksymalnie uzyskano z łączy troposferycznych. Amerykański producent zapewnia, że w DART-T rozwiązano problem niestabilnego sygnału (co było bolączką w tego typu łączności) oraz bardzo mocno ograniczono rozmiar całego zestawu. Przedstawiciele Raytheona liczą, że nowymi radiostacjami troposferycznymi zainteresują się poza armią także (a może przede wszystkim) władze samorządowe. Tego typu łączność idealnie sprawdza się bowiem w sytuacjach kryzysowych, na przykład w czasie powodzi, kiedy dochodzi do uszkodzenia infrastruktury telefonii klasycznej i komórkowej. Dzięki radioliniom troposferycznym instytucje zarządzania kryzysowego mogą się komunikować między sobą. Urządzenia do łączności troposferycznej mają jeszcze tę przewagę nad zestawami satelitarnymi, że płaci się tylko za nie, a nie za dzierżawę łącz. Autor: Krzysztof Wilewski Strona: 2