SNY - fragment większej całości
Transkrypt
SNY - fragment większej całości
SNY (fragment większej całości) Sen I Jan Kowalski miewał od pewnego czasu dziwne sny, sny niepokojące, burzące jego spokój i wewnętrzny ład. Był już dorosłym człowiekiem, był w sile wieku i nagle takie sny... Śniło mu się, że jest małym chłopcem, ale akcja snu nie toczyła się w czasach jego dzieciństwa, tylko dużo, dużo wcześniej. Może na początku XX wieku? Może jeszcze wcześniej? Później zrozumiał, że inspiracją tego snu mogły być książki awanturniczo-przygodowe, których naczytał się w dzieciństwie sporo, a potem zapomniał, ale ślady tego musiały gdzieś zapaść głęboko w jaźni i teraz się obudziły, kiedy on akurat w sen zapadł... Śniło mu się więc, że wraz z serdecznym kolegą marzą o wyprawie podróżniczej gdzieś w daleki świat, że będą stąpać po ziemi nie tkniętej cywilizowaną stopą, że będą wzbudzać ciekawość, lęk i podziw dzikich plemion, że może nawet będą szerzyć cywilizację? Przeglądali mapy, spoglądali na globus sprzeczali się gdzie warto pojechać, gdzie ich misja osiągnie najpełniejszy sukces, gdzie dzicz największa, puszcze niezdobyte, przyroda dzika, gdzie na tym świecie panują jeszcze surowe prawa natury i nie mniej surowsze prawa plemienne ludzi zwanych dzikimi... Prawa surowe, ale sprawiedliwe. Potem śnił, że przemierza niezbadane przestrzenie, poznaje ludzi, którzy przy bliższym poznaniu nie okazują się wcale dzikimi. Mają inne obyczaje, inne prawa, inaczej wyglądają, inaczej żyją, ale czy z takich powodów biały człowiek ma prawo nazywać ich dzikimi? Żyją po swojemu, zgodnie z prawami natury, która wyznacza im ich rytm życia karmiąc i dając schronienie. Dopiero tam poczuł prawdziwy powiew wolności, dopiero tam czuł się wolnym człowiekiem, wolnym ale i odpowiedzialnym za swoje czyny... Obudził się pogodny i rozmarzony... spojrzał w okno i czar prysł. Wstając zerknął mimowolnie na globus, który miał w domu, uświadomiwszy sobie dopiero teraz czego on był symbolem. Spojrzał i spochmurniał. Nie ma już dzikich terenów do odkrycia. 2 Sen II Sen rozpoczął się dziwnie, niepokojąco, koszmary jakieś kołatały się Janowi w głowie, potem wszystko znikło i pojawiła się prawie realna wizja. Śniło mu się, że idzie przez las. Bez celu i sensu, po prostu idzie. Las był ponury, mroczny, pełen komarów natrętnie brzęczących i kąsających okrutnie. Czuł w powietrzu nieprzyjemną, mocną woń zgnilizny. Nawet się nie zastanawiał nad tą swoją wędrówką, szedł i szedł nie wiedząc ile czasu już tak idzie. Nagle posłyszał wołanie...Tak! To było wołanie o ratunek, rozpaczliwy krzyk człowieka potrzebującego pomocy. Podążył raźno w kierunku, z którego dobiegało wołanie. Szedł, w końcu biegł, chciał pomóc, chciał zdążyć. Gdy był już na miejscu zauważył, że w niedużym bajorku grzęźnie człowiek. Woda z obrzydliwym błockiem sięga mu coraz wyżej i wyżej, niedługo sięgnie ust, nosa. Szybko! Zostało mało czasu na ratunek. Krzyczał w kierunku tonącego, że już nadbiega, że zaraz go wyciągnie, ale z przerażeniem zauważył, że nie może wydać z siebie głosu – krzyczał bezgłośnymi ustami, tonący nawet nie dostrzegł jego obecności, jakby go nie było. Miotał się, szarpał, szukał jakiejś gałęzi – wszystko na nic, widać w tym śnie okrutnym dane mu było być tylko świadkiem tragedii człowieka – cóż za okrucieństwo ze strony Morfeusza! Nagle pojawił się drugi człowiek, szybko ocenił sytuację, tonący go zauważył, jest więc nadzieja na ratunek, będzie ocalony! Przybysz już rzucał długą gałąź w kierunku tonącego, gdy nagle spośród drzew wyłonił się następny osobnik o odrażającym wyglądzie, złym spojrzeniu i szyderczym uśmiechu. Spytał ratującego: - dlaczego to robisz? Po co? Ratownik na moment spojrzał zdziwiony w jego kierunku i nie przerywając działań odparł: – jeżeli nie chcesz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj! Człowieka ratuję! Nie widzisz? – A co ja z tego będę miał? – wycedził przez zęby ten odrażający i widać było, że nie żartuje. Widać było, że nie zamierza pomóc, widać było i to, że naprawdę upatruje w dobrym uczynku ratującego możliwość uzyskania dla siebie jakiejś korzyści. – Zwariowałeś? Oszalałeś? Odejdź, ratuję człowieka, to jest ludzki odruch, gdybyś nie wiedział. 3 – Nie!!! Jeśli mi nie zapłacisz to nie pozwolę ci uratować tego tam – pogardliwie wyraził się o tonącym, któremu śmierdząca maź podchodziła powoli pod usta. Widać było, że jest stanowczy i wprowadzi swoje słowa w czyn. Widać było, że musi coś dostać w zamian za pozwolenie uratowania ludzkiego życia. – Czego chcesz łajdaku?!?!? – Chcę pieniędzy. Ratownik rzucił plugawemu swój portfel prosto w twarz. Ten uśmiechnął się obleśnie i odszedł zadowolony. Wszystko to stało się w ostatniej chwili, bo jeszcze moment i nieszczęśnik utopiłby się w męczarniach. Sapiąc i stękając wygrzebał się po podanym kiju na bezpieczny ląd, życie człowieka zostało uratowane. Jan obudził się z krzykiem przerażenia, poleżał chwilę dysząc ciężko, potem wstał i rozpoczął swój codzienny rytuał przygotowujący do przeżycia kolejnego dnia, nagle przypomniał sobie, że jest niedziela, że nie musi się spieszyć, że dzisiaj może pozwolić sobie na swój porządek dnia. Usiadł więc wygodnie w fotelu, upił łyk gorącej kawy, włączył telewizor. A tam? Na ekranie telewizora zrozpaczeni rodzice prosili społeczeństwo o wsparcie – ich mały Jasio był ciężko chory, potrzebowali pieniędzy na drogą operację, dlatego proszą: jeżeli możesz, to wyślij esemesa pod numer..., z hasłem: POMOC. Pomóż proszę, koszt smsa to tylko złotówka. – PLUS VAT! PLUS VAT! - to o podatku wykrzykiwał jakby ten obrzydliwy, niemoralny typ z Janowego snu... Sen III Wieczorem Jan obejrzał pogodny film, jakąś komedyjkę lekką, ucieszył się gdyż mogło to wróżyć sen pogodny, beztroski, taki po którym lekko się wstaje i z uśmiechem na ustach gna w podskokach do pracy. Sen, który się pojawił zrazu wydawał się zabawny, śniło mu się mianowicie, że w wyniku powstania nowej ustawy wszyscy obywatele zobligowani są do ukończenia szkoły baletowej stosownej do wieku i możliwości z nim związanych. Ustawodawca ustami jakiegoś posła sprawozdawcy przekonywał społeczeństwo podczas bezpośredniej transmisji z sejmu, jakie to dobrodziejstwa spłyną na wszystkich po wejściu ustawy w życie. Podniesie się poziom tężyzny fizycznej społeczeństwa, a co 4 za tym idzie spadnie zachorowalność na choroby społeczne związane z niezdrowym trybem życia i coraz bardziej postępującą otyłością. Ustawa, traktująca o obowiązku baletowym nakazywała wszystkim stawić się w powołanych do tego celu szkołach baletowych na egzamin wstępny, od którego wyniku zależał przydział do szkoły o określonym stopniu zaawansowania. Jan stawił się natychmiast jak tylko placówki owe powstały. Egzamin przebiegł bezproblemowo – uznano, ze jego sto trzydzieści kilogramów wagi i wzrost dwumetrowy bez maleńka w sam raz kwalifikuje go do szkoły stopnia podstawowego, a nowela do ustawy stwierdzała, że wszyscy obywatele muszą ukończyć co najmniej właśnie taką szkołę. Szkoła była oczywiście bezpłatna. Zajęcia dla Jana okazały się koszmarem – na początek były ćwiczenia ogólnorozwojowe, mające za zadanie pobudzić zastałe mięśnie i zmusić je do pracy. Inne ćwiczenia miały rozciągnąć i uelastycznić jego ciało. Co drugi dzień, po pracy, Jan stawiał się na zajęciach i widział z jaką niechęcią początkowo, później z dużą, bardzo dużą niechęcią patrzyli na niego nauczyciele. Czuł się z tym źle, ale poczucie obowiązku kazało mu zagryźć zęby i ćwiczyć, ćwiczyć, jeszcze raz ćwiczyć. Niechęć mimo jego wysiłków stopniowo przekształcała się we wrogość, odczuł nawet nutki lekceważenia. W ten sposób kadra nauczycielska dawała mu odczuć swoją wyższość, w końcu starali się, bardzo się starali nauczyć go podstawowych układów tanecznych, ale cóż z tego, skoro Jan okazywał się za każdym razem tak mało zdolny, wręcz antyzdolny... Nauka miała trwać dwa lata, czyli cztery semestry. Każdy semestr kończył się kilkoma egzaminami. Jan z początku oblewał egzamin za egzaminem, powtarzał semestr, doszło do tego, że nauczyciele mieli go serdecznie dość. I dla nich i dla Jana sytuacja wydawała się bez wyjścia. Przecież aby skończyć szkołę powinien zdać wszystkie egzaminy, a nie mógł ich zdać bo wybitnie nie nadawał się do baletu. Z drugiej zaś strony ukończenie szkoły było obowiązkowe..., czyżby Jan miał spędzać w szkole czas po kres swoich dni? Pomocna okazała się skończona cierpliwość kadry nauczycielskiej. Dla świętego spokoju kazano Janowi zamiast tańczyć, opowiedzieć coś z historii baletu, potem dla czystej formalności machnąć lewą nogą i po egzaminie. Jan był szczęśliwy, w końcu ruszył z miejsca. Dodało mu to sił i otuchy. Jakoś w podobnym stylu przebrnął przez kolejne semestry i kolejne egzaminy. Trwało to w sumie trzy lata, ale jednak się skończyło! Jan dostał w końcu wymarzone świadectwo ukończenia szkoły baletowej szczebla podstawowego. Co 5 prawda wszystkie oceny na świadectwie były ledwie dopuszczające, ale były to oceny zaliczające i to było najważniejsze. Czuł się szczęśliwy, złapał się nawet na tym, że przez moment uwierzył, że to świadectwo mu się słusznie należy, że jednak posiada jakieś minimalne umiejętności z tej dziedziny sztuki, że zdobył coś, czego wcześniej nie miał. Uwierzył przez moment, że naprawdę posiadł umiejętności wpajane w szkole. Na szczęście szybko ochłonął i ocenił sytuację krytycznie. A tu akurat w telewizorze jakiś dziennikarz referował ogólny stan wykształcenia baletowego w kraju, puszył się, że stajemy się światową potęgą w dziedzinie baletu właśnie dzięki jego powszechnemu i obowiązkowemu nauczaniu. Te pienia i zachwyty otrzeźwiły Jana. No bo powiedzcie sami – pomyślał Jan – jeżeli znakomita większość społeczeństwa zdawała egzaminy tak jak on, jeżeli znakomita większość społeczeństwa dostała świadectwa ukończenia szkół baletowych po podobnych perypetiach jakich doznał on sam, to poziom sztuki baletowej naprawdę podniósł się w społeczeństwie, czy też jest to zwykłe bicie piany i propaganda za ciężkie, wyrzucone w błoto, społeczne pieniądze, tylko po to, żeby stworzyć iluzję i dać satysfakcję nieodpowiedzialnym urzędnikom państwowym? Jan obudził się rozbawiony snem i szczęśliwy, że to jednak tylko sen i darowane mu będą piruety i inne takie podrygiwania. W doskonałym humorze udał się do pracy, a trzeba nadmienić, że Jan z zawodu jest nauczycielem i uczy w obowiązkowej i bezpłatnej oświacie, o której zwykło się mówić od lat i podawać jako pewnik, że podnosi poziom społeczeństwa, oj podnosi – to chyba oczywiste. Sen IV To był straszny sen, Jan rzucał się na łóżku, coś bredził, pot zraszał mu czoło. Śniło mu się, że siedzi w więzieniu, nie wiedział za co, ale siedział, widać coś nabroił i pogodził się z tym faktem. Jan był na jawie namiętnym palaczem, we śnie też palił. W papierosy – tak jak wszyscy – zaopatrywał się w więziennej kantynie, ceny były tam strasznie wysokie, ale nie było innej rady. Do czasu. Widocznie był tu od niedawna, bo sporo musiał się namęczyć żeby zyskać zaufanie współwięźniów, w końcu zaczęli z nim rozmawiać, zaczęli traktować jak swojego. Problem papierosów często przewijał się podczas rozmów, w końcu był to jeden z ważniejszych artykułów jakie kupowano w kantynie. Nadszedł czas, że jeden z kolegów zdradził Janowi, że można zasugerować osobom 6 odwiedzającym aby przemycali papierosy z wolności i podczas wizyt dyskretnie je przekazywali. Było to ryzykowne, bo w razie przyłapania przez strażnika można było stracić prawo do odwiedzin, które jako jedyny kontakt z wolnością dodawały otuchy, pozwalały pogodniej patrzeć w przyszłość. A papierosy w kantynie znowu podrożały, skromne środki jakimi Jan dysponował kazały mu oszczędzać papierosy, dzielić je na połówki, palić jak najrzadziej. Postanowił zaryzykować i poprosić na najbliższym widzeniu o fajki. Jednak wydarzenia, które niebawem nastąpiły kazały mu się powstrzymać. Jeden z więźniów wpadł na przemycie. Naczelnik zwołał specjalny apel, wyznaczył karę dla wszystkich palaczy, było ciężko. Dlaczego tak się dzieje – rozmyślał Jan, dlaczego naczelnikowi tak bardzo zależy aby więźniowie nie dostawali papierosów z zewnątrz? - To proste – jeden z kolegów wszystko mu wytłumaczył – to bardzo proste, widzisz, tak naprawdę to naczelnik wcale nie interesuje się naszym paleniem, jemu chodzi tylko o dochody z kantyny. To jest jego kantyna i kiedy sprzedaje papierosy ma krociowe zyski, a przemyt fajek z zewnątrz okrada go. On tak twierdzi, chociaż uczciwiej byłoby gdyby powiedział, że przemyt pozbawia go zysków, zysków nieuzasadnionych, a brak zysku i strata to nie to samo. Sam ustala ceny, jest chciwy, nie widzi, że ten cały tak zwany zysk to jest zwykła grabież, a im bardziej podnosi ceny, tym bardziej czuje się okradany przez przeciek fajek z zewnątrz, a im bardziej czuje się okradany, tym chętniej podnosi ceny. Chciwość go zaślepia, nie widzi, ze jeżeli ta placówka, teoretycznie przynajmniej, ma resocjalizować, to on swoją postawą tylko nas demoralizuje, bo tak po prawdzie czym różni się złodziej przyłapany na włamie od naczelnika, który co prawda w majestacie prawa, ale jednak nas okrada? On czuje się lepszy bo nie widzi tego, że robiąc to co robi zgodnie z prawem stanowionym stoi w niezgodzie z prawem moralnym. Nie widzi tego, że grabież usankcjonowana pozostaje w dalszym ciągu grabieżą. Jan obudził się i strasznie zachciało mu się zapalić, sięgnął po papierosa, włączył radio, a tam jakiś przejęty swą rolą czytacz oznajmił światu, że pomyślnie zakończyła się akcja przejęcia transportu przemycanych ze wschodu papierosów. Głosem pełnym zgorszenia poinformował, że przemyt ten, o wartości takiej to a takiej, gdyby nie został udaremniony naraziłby skarb państwa na stratę taką to a taką. 7 Sen V Innym razem Jan miał sen przedziwny, niepodobny do innych, w końcu jakaś konwencja snów rysowała się od pewnego czasu. Ten sen był zdecydowanie inny... Jan spędzał wakacje w super kurorcie, pełny luz, swoboda, zero obowiązków, można zająć się swoimi sprawami, słowem żyć nie umierać. W wolnej chwili między licznymi zajęciami Jan włączył telewizor, a tam dziennik telewizyjny ze starą czołówką, czyli „owijane w bawełnę”, albo „dawka trucizny”. A tam same ważne wiadomości: - Dzisiaj w godzinach porannych premier poruszył ważny temat. Było to zupełnie inny temat niż wczoraj. - Prezydent powiedział, że ma dużo do powiedzenia, ale nie chce mu się o tym mówić i powiedział dlaczego. - Minister Spraw Ważnych i Aktualnych poinformował, że jutro będzie piątek (Jan zerknął w kierunku kalendarza ściennego – faktycznie piątek, zatem minister mówił prawdę). - Prognoza pogody została odwołana, bo jutro ma nie być pogody. Żadnej, i to aż do odwołania odwołania. Powodów odwołania nie podano. - Poseł Niesioł-Nieoroł zapowiedział, że w tym tygodniu będzie się ze wszystkimi zgadzał, bo taka jest aktualna linia jego kolejnej partii. - Rzecznik rządu zapowiedział dalsze jego działania na rzecz państwa superopiekuńczego - żaden człowiek nie pozostanie bez błogosławieństwa rządu, przychylnej jego uwagi i troski. O kosztach owej troski rzecznik przez wzgląd na możliwość licznych zawałów nie wspomniał. A może to tylko zwykły takt i wrodzona kultura osobista rzecznika? Potem był program dla majsterkowiczów. Facet utyskiwał, że słynny polski eksperyment polegający na pozyskiwaniu białka z kryla nie wypalił, wymyślił więc ciekawe urządzenie mogące uczynić rewolucję w technologii żywienia. Powiedział, że kiedyś przyglądał się glutkowi mięsa, który opuszczał maszynkę do mielenia i wymyślił, że gdyby zastosować dżdżownice i maszynkę do mięsa o odwrotnym kierunku działania, można by uzyskać pożywny puc mięcha bez grama tłuszczu i bez kości, co w dobie kryzysu mięsnego przejawiającego się zmniejszeniem racji kartkowych na mięso, powinno rozwiązać nasze problemy związane z bilansem białka, a być może uratuje świat przed widmem głodu. 8 Jan zamyślił się; przecież kartki na mięso to były kiedyś, dziennik ze słynnym logiem to właśnie był ten czas ponury, a przecież on tu teraz przebywa w kurorcie jakich wtedy nie było, telewizor też współczesny. Sięgnął do kieszeni – tak, w kieszeni miał telefon komórkowy, więc to na pewno nie mroczne lata osiemdziesiąte, tylko czasy współczesne, dwudziesty pierwszy wiek! Zamęt powstał w głowie Jana, a może sprawdzić gdzieś dyskretnie datę? Co to może oznaczać takie zlanie się w jedno czasów dawnych i współczesności? Nie wiedział... *** Obudził się z bólem głowy ciesząc się, że nie jest mu dany wypoczynek w ekskluzywnym ośrodku w tak dziwnej, pomieszanej rzeczywistości. Czyżby? Czyżby nasza rzeczywistość była dużo lepsza? Poseł Niesioł-Nieoroł szaleje, ale to właściwie drobiazg, widać musi. Właściwie to jest on pożyteczny, bo każdy kto nie jest profesorem może sobie powiedzieć, że aż takich głupot to on nie wygaduje i od razu poczuje się lepiej. Ale to państwo superopiekuńcze? W tym roku państwo pt. RP3 w trosce o swoich obywateli przeznaczy lekką łapką blisko 600 miliardów złotych na wydatki publiczne. Policzcie sobie ludzie – pomyślał Jan - ile każdemu z nas zabrano pod przymusem, o ile bylibyśmy bogatsi, na co byłoby nas stać bez oglądania się na „dobroczynne" państwo! Sami byśmy sobie to kupili, po co nam ten pośrednik, który do tego słono sobie każe płacić za pośrednictwo? Ale ludzie – kontynuował myślowy monolog Jan niestety uważają, że bez pomocy państwa nie stać by ich było na wiele rzeczy; lekarza, szkołę i inne dobrodziejstwa. Ludzie !!! Państwo dopłaca, bo Was nie stać, a nie stać Was, bo państwo dopłaca - oczywiście po pobraniu stosownej prowizji... Państwo nic nie produkuje, skoro ma 600 miliardów na wydatki publiczne, to najpierw musiało te pieniądze publice buchnąć, jasne? Sen VI Już dawno Janowi nic się nie śniło i prawie zapomniał, że miewa takie dziwne sny, aż tu nagle pewnej nocy zaśniło mu się, ze siedzi przy stoliku w jakiejś wytwornej sali, ni to balowej, ni to restauracji jakiejś, siedział przy pustym stoliku i rozglądał się wokoło. Skądś znał tę salę, już gdzieś to widział, ale nie kojarzył skąd i gdzie. Na parkiecie pląsało kilka par, kelnerzy uwijali się wartko, a on rozglądał się 9 zadziwiony nie mogąc sobie przypomnieć. I nagle zrozumiał – salę tę znał z filmu „Titanic”, tak to ta sama sala, zaczął rozglądać się uważniej, teraz dopiero zauważył, że na stoliku leżą firmowe serwety z nazwą statku. Wsłuchał się w toczące się obok życie: coś się działo, teraz dopiero zauważał nerwową krzątaninę załogi; pojawiali się i nagle znikali w biegu, gestykulowali, podniesionymi głosami wymieniali jakieś uwagi, a może rozkazy... Janowi przemknęła przez głowę myśl – skoro to ten statek, to czyżby już? Czyżby był świadkiem początku katastrofy? Tak, teraz nie miał wątpliwości, usłyszał strzępki rozmów oficerów, zaraz ogłoszą alarm, zacznie się ewakuacja, ale póki co orkiestra gra, pary pląsają po parkiecie, niby wszystko toczy się normalnie. Przy stoliku obok jakiś dystyngowany pan czynił wymówki kelnerowi, że ten podał mu kawę nie dość gorącą... Tu katastrofa, zginą ludzie, a ten tu z kawą wyjeżdża, jakby to była najważniejsza rzecz w świecie. Po chwili, jak w przyspieszonym filmie widział początki ewakuacji, ale nieśpiesznej, dostojnej i dystyngowanej, niektórzy ludzie powoli udawali się do wyjścia, statek chyba przechylił się zauważalnie, a ten tu obok nie zważając na nic dalej beształ kelnera, orkiestra oczywiście grała do tańca. Jan przyglądał się temu zadziwiony, chciał krzyczeć: ludzie, ratujcie się, budujcie tratwy z czego się tylko da, rozwalajcie stoły, szafy, zabierajcie ciepłą odzież – ratujcie się !!!, ale jak to we śnie, nikt go nie słyszał... Rano, szykując się do pracy, szybko zapomniał o śnie, uznał, że nie był to sen z gatunku tych dziwnych. Po powrocie z pracy jak zwykle włączył telewizor, potem zjadł obiad i rozsiadł się w fotelu. Lubił te chwile bezmyślnego lenistwa przed telewizorem, dawało mu to spokój i odpoczynek. Rzadko słuchał co tam się mówiło, po prostu siedział, a informacje przepływały przez niego bez śladu. Ale dziś coś przykuło jego uwagę, coś zaciekawiło. O czym właściwie ta telewizja gada? Od dawna nie śledził nadawanych programów, chodziło mu tylko o ten szum, ale dziś zaciekawił się – no więc o czym tam się gada? Przerzucał programy z rosnącym zdziwieniem: ludzie, czy wy już wszyscy dostaliście porażenia mózgu?!?!?!? Tu program rozrywkowy polegający na tym, że ludzie rozpoznawalni z twarzy i nazwiska sobie tańczą i biorą jeszcze za to pieniądze, gdzie indziej inni, a może ci sami ludzie rozpoznawalni z twarzy i nazwiska sobie śpiewają, a podniecona publika słucha z wypiekami na twarzach. Na innym kanale grupa plotkarzy zwących się redaktorami roztrząsa co ludzie rozpoznawalni z twarzy i nazwiska jedli na śniadanie 10 albo kolację i z kim obudzili się następnego dnia po tej kolacji. Inne stacje nadawały programy kulinarne. Na wszystkich kanałach programy przetykane były reklamami o różnych specyfikach na wzdęcia i reklamami proszków do prania, zapowiedziano jeszcze kilka festiwali piosenek różnych. Słowem nic ciekawego w tym kraju się nie dzieje, wszyscy są szczęśliwi, żyją w dobrobycie, bez trosk, a nudę dostatniego życia trzeba jakoś rozwiewać licznymi programami rozrywkowymi i plotkami z salonu. Pełnia szczęścia. Brakuje tylko dystyngowanego pana, któremu podano kawę niezbyt gorącą... Sen VII Jan do późna oglądał jakiś spęd partyjny ugrupowania, które akurat w imieniu narodu, ale niekoniecznie z jego woli sprawowało władzę nad nim. Kolejni mówcy gadali o rzeczach wielce banalnych, a ważnych według nich. Zasnął przed telewizorem, zimno zbudziło go w środku nocy więc w półśnie przemknął do sypialni. Zamknął oczy obrócony na prawy bok i ujrzał znajomą scenerię – znowu jakiś spęd, działacze mówili z taką miłością o ludzkości, narodzie, w końcu o zwykłych, pojedynczych ludziach, że Janowi zdało się, że widział czerwony transparent z białymi literami układającymi WSZYSTKICH KRAJÓW się w nadrzędne ŁĄCZCIE SIĘ!. hasło Kolejni mówcy zjazdu: ALTRUIŚCI zapewniali ile to dobrodziejstw spłynie na obywateli gdyby oni sprawowali władzę, gdyby oni stanowili prawa, gdyby oni zasiadali w najważniejszych fotelach w państwie i w tych skromniejszych, którymi też by oczywiście nie pogardzili. Ja nie wiedział – czy ogląda ten festyn w śnionym telewizorze, czy też uczestniczy w nim jako bierny, nie zaproszony widz, niewidoczny dla innych. W pewnym momencie głos zabrała jakaś wielce utytułowana naukowo osoba: mówiła o zdobyczach minionych lat, o zaprzepaszczonych szansach, o nowoczesności w ogóle i w szczególe, mówiła jakby ta nowoczesność była bożkiem jakimś, do którego należy się modlić..., czyli modlić się do nowoczesności w imię nowoczesności. W końcu stwierdziła, że wywalczyliśmy sobie wolność, a teraz pora aby wywalczyć równość. W Janie zagotowało się, chciał krzyczeć, wrzeszczeć, protestować, ale zapomniał w przypływie adrenaliny, że przecież jego głos senny nie jest przez nikogo słyszany. Zapomniał, więc wrzeszczał: 11 - Ludzie nie dajcie się zwieść tym zabawkom słownym! To, co głosi ta osoba, to jedno wielkie oszustwo! Ludzie nigdy nie będą równi, bo nie rodzą się równi, a dążenie za wszelką cenę do likwidacji nierówności jest utopią szkodliwą dla społeczeństwa, szkodliwą dla państwa, szkodliwą dla cywilizacji! Równość jest zaprzeczeniem wolności, a ich walka o równość wskazuje wyraźnie, że ludzie bardziej sobie cenią wolność niż równość. Z kim chce walczyć o równość owa osoba? Z kim albo z czym zapytuję? Czy jest w naszym prawodawstwie choćby jeden zapis, który czyni ludzi nierównymi z jakiegokolwiek powodu? Odpowiedzcie! Nie ma takiego zapisu, a to chociażby z takiego powodu, że konstytucja zakazuje dyskryminacji zapisanej w prawie. Zatem jeżeli istnieją nierówności to tylko dlatego, że ludzie wyżej cenią wolność od równości i to ludzie różnicują ludzi a nie prawo. Czego więc chce ta osoba? Chce aby stworzyć nowe, lepsze prawo, które będzie zmieniać wolne decyzje ludzi w taki sposób aby czynić więcej równości, a jeżeli prawo będzie ingerować w wolne decyzje ludzi, to będzie ograniczało ich wolność. Ludzie, zrozumcie wreszcie te proste rzeczy. Domagają się tu parytetów w imię równości? A gdyby tak wprowadzić parytety w skokach narciarskich? Czy aby zachować równy udział obu płci kobiety będą zmuszane do uprawiania tego sportu? To tylko jeden przykład mający pokazać do jakich absurdów można doprowadzić domagając się równości. Ludzie! Nie niszczcie kultury, cywilizacji, która doprowadziła ludzkość do niespotykanego gdzie indziej w świecie rozkwitu, Gmeranie przy równości będzie prowadziło do wielu śmiesznych, idiotycznych decyzji, które nie przyniosą chwały władzom, a nie ma nic gorszego niż władza budząca pogardę i śmiech obywateli. Skończyć się to może tylko w jeden sposób. Skończyć się to może tylko tragedią o niewyobrażalnych rozmiarach! Nikt go oczywiście nie słuchał, bo nie słyszał. Obraz rozpłynął się, odszedł w nicość, Jan obudził się spocony, po chwili zadzwonił budzik – pora wstawać do pracy. Dziwne, rzadko to się zdarzało, Jan tak się zapomniał oglądając wczorajszy spęd w telewizji, że zapomniał wyłączyć poprzedniego dnia komputer. Machinalnie zajrzał na jakiś portal informacyjny i przeczytał coś, co go poraziło, oczom nie wierzył, ale tekst nie znikał. Wyczytał, że z mocy wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości pracującym ojcom w Hiszpanii przysługuje przerwa w pracy na karmienie piersią. 12 Trybunał tą decyzją dał wyraz swej walce z „nieuzasadnioną dyskryminacją ze względu na płeć”. Sen VIII Nie jest dobrze przejeść się przed snem, koszmary i kiepski wypoczynek prawie pewne. I tak się właśnie stało, Jan jadł na kolację swojego ulubionego tatara i przeholował. Śniło mu się zebranie partyjne nieboszczki partii, która w imię walki o lepsze jutro dla całej ludzkości, póki co gnębiła ludzi na mniejszym poletku ograniczając się tylko do własnego narodu. Być może taka narada partyjna kiedyś się zdarzyła, może kiedyś oglądał to w telewizji, a teraz wylazło toto z archiwum pamięci. Gadali o chlebie, o bułkach, o ciasteczkach, ciastkach i ciastach. Głos zabierał właśnie jakiś potężny jegomość: - Towarzysze! Problematyka przemysłu piekarniczego była szeroko omawiana w naszym ministerstwie! Przeprowadzone badania rynku, zapotrzebowania ludności w wyroby piekarnicze w aspekcie asortymentowości zróżnicowanej pod względem terytorialności wyraźnie uwypukliła nam wagę problemu jako palący problemat rzucany jako wyzwanie najnowszej rzeczywistości. Jan nic nie zrozumiał, ale na szczęście okazało się, że we śnie wszystko jest możliwe i usłyszał w uchu przyjemny głos tłumacza: - Facet pieprzy, ale do czegoś zmierza. - Generalnie więc chodzi o to, że wszelkie dostępne symulacje uzmysłowiły nam, że trzeba podjąć decyzję o ujednoliceniu form przemysłu piekarniczego z uwzględnieniem proponowanych wcześniej reorganizacji mających na celu dalszą poprawę zaopatrzenia ludności w wyroby przemysłu piekarniczego tak sprawnie zarządzanego przez Ministerstwo Przemysłu Piekarniczego. - Facet mówił, że Ministerstwo, któremu szefuje, chcąc pokazać, że jest potrzebne robi cała masę zbędnej i szkodliwej roboty. – szybko zareagował tłumacz. - Dlatego chcemy w najbliższym czasie przede wszystkim ujednolicić nomenklaturę stosowaną w piekarnictwie, a potem konsekwentnie przeprowadzić reformy reorganizacyjne. W różnych regionach kraju nasze ministerstwo dopuściło do produkcji pieczywa o – że tak się wyrażę – zabarwieniu regionalnym. Poszczególne regiony wypracowały swoje receptury na pieczywo, co pociągnęło za sobą różne 13 nazewnictwo tego pieczywa, często nierozpoznawalne dla osób z innych regionów. Trzeba skończyć z tą samowolą, z tym bałaganem. Przykładowo, w Warszawie funkcjonuje pieczywo, jest to okrągła bułeczka występująca pod nazwą „kajzerka”. Nazwa ta nie funkcjonuje w innych obszarach administracyjnych naszego kraju. Dlatego proponujemy ujednolicić nazwy pieczywa w zależności od asortymentu i wielkości pieczywa. Proponujemy w asortymencie pieczywa białego następujące nazewnictwo: buła, bułka, bułeczka. W przypadku pozostałego pieczywa proponujemy nazwy: chleb i chlebek. W zakresie pieczywa deserowego proponujemy podział na ciasta, ciastka i ciasteczka. Uporządkowanie nazw pieczywa w skali ogólnokrajowej pozwoli na sprawną reorganizację przemysłu zarówno w terenie, jak i w większych ośrodkach administracyjnych. Reasumując moje wystąpienie proponujemy następującą reorganizację: połączyć w większe przedsiębiorstwa produkcyjne wytwórnie pieczywa zaopatrujące ludność w chleb, chlebek i buły, w drugiej kategorii nowo powołanych przedsiębiorstw znajdą się wytwórnie pieczywa produkujące bułki, bułeczki, ciasta, ciastka i ciasteczka. Taka reorganizacja pozwoli usprawnić cały przemysł piekarniczy w kraju, co z kolei podniesie na jeszcze wyższy poziom usługi dla ludności w zakresie zaopatrzenia ludności w niezbędne produkty piekarnicze. Nie możemy sobie pozwolić na kompromitacje, jakie miały swego czasu miejsce. Wszyscy pamiętamy niechlubne wystąpienia telewizyjne ministra z tytułem profesorskim, którego nazwisko przemilczę przez litość, który zapewniał społeczeństwo, że stać nas na chrupiące bułeczki. Tak towarzysze – stać nas, ale do tego nie są potrzebne słowne deklaracje, a praca partyjna, dobrze przemyślana i dobrze zorganizowana praca partyjna. Tłumacz w uchu zamilkł, może zasłabł, a może zebrało mu się na wymioty? Jan obudził się i pomyślał uśmiechając się do siebie, że mamy w końcu szczęście, że piekarnie są prywatne, że klienci głosując swymi pieniędzmi, decydują jakie pieczywo piekarnie mają piec. Jakie to proste i skuteczne! Jakie to wspaniałe, że rynek sam decyduje, jaka piękna jest harmonia współpracy producenta i klienta! Mimowolnie spojrzał na ekran komputera – znowu zapomniał wyłączyć go przed snem – i spochmurniał, przeczytał bowiem, że: „Rzeczpospolita: MEN ma nowy pomysł. Trwają prace nad połączeniem placówek oświatowych: liceów z gimnazjami, podstawówek z przedszkolami. By łatwiej w nich było o specjalistów - dowiedziała się gazeta.... Chcemy 14 ułatwić łączenie w zespoły szkół podstawowych i przedszkoli oraz gimnazjów i liceów... ...jeśli przedszkola będą bardziej współpracować z podstawówkami, a gimnazja z liceami, to łatwiej będzie zadbać o rozwój zdolnych uczniów oraz otoczyć lepszą pomocą tych, którzy mają różne problemy.” - No tak – mruknął pod nosem wkurzony Jan – przynajmniej piekarnie mamy prywatne. Sen IX Jan położył się spać dziwnie wyciszony, jakby był pewien, że tej nocy spłyną na niego sny spokojne, przyjazne i dające siły na codzienne zmagania się z życiem. Śniło mu się wspólne orędzie prezydenta i premiera. Mówili głosem wzniosłym, pełnym miłości do narodu, do wszystkich obywateli. Przyznali, że model państwa, które nadzoruje wszystkie dziedziny życia jest modelem złym, bo zmusza obywateli do rzeczy, których oni sami sobie nie życzą. Mówili, że długo trwały rozmowy w sejmie i senacie, a po tych wszystkich rozmowach okazało się, że właściwie wszyscy, poza pewnymi wyjątkami - ludźmi którzy totalitaryzm mają we krwi wszyscy zgadzają się, że trudno jest żyć w takim państwie, które dużo zabiera niewiele dając w zamian. Dlatego właśnie władza chce dać obywatelom możliwość dokonania wyboru: ci, którym to odpowiada mogą żyć według starych zasad, a ci, którym to nie odpowiada mogą zrezygnować z dobrodziejstw oferowanych przez państwo, jak bezpłatna służba zdrowia, bezpłatna oświata, przymusowe ubezpieczenie społeczne, przymusowe ubezpieczenie OC, jeżeli ktoś posiada samochód... W zamian za rezygnację z usług państwa, są zwolnieni z dotychczasowych opłat. Nie będą płacić na ubezpieczenie emerytalne, zdrowotne, nie będą płacić VATu, akcyzy i stu innych podatków. Podatki oczywiście będą płacić, ale tylko na dobro wspólne, czyli wojsko, administrację państwową i policję. Wybór należy do obywateli. Ci, którzy wybiorą nową formę obywatelstwa dostaną nowe dokumenty tożsamości. Jan był szczęśliwy, szybko obliczył, że co prawda jego składki na ZUS przepadną, ale to co zaoszczędzi nie płacąc drakońskich podatków pozwoli mu na zgromadzenie niezłego kapitału w banku. Obliczył też, że jeżeli spora grupka ludzi zdecyduje się na tę formę obywatelstwa, to ich usługi, bo przecież będą oni posiadali sklepy, warsztaty, będą świadczyli usługi medyczne i inne, to ceny w tych 15 placówkach spadną co najmniej dwukrotnie, co znowu Janowi dawało środki na dostatnie życie i kapitał na przyszłość. Idea zmian była taka żeby obywatele sami byli odpowiedzialni za swoje życie i żyli po swojemu, tak jak chcą, więc kodeks karny również będzie zmodyfikowany dla tych ludzi w taki sposób, aby czynem karalnym był czyn, który godzi w drugiego człowieka lub mienie publiczne, żadnej prewencji, żadnych idiotycznych nakazów, których złamanie skutkowało do tej pory karą... Rano Jan obudził się wypoczęty i rześki, jak co dzień zasiadł do komputera, aby sprawdzić co się dzieje w świecie i zamarł... „Specjaliści poznańskiego Hospicjum Palium mogą pomagać chorym z odleżynami, ale mają zakaz leczenia pacjenta z ranami przewlekłymi. Innym absurdalnym przepisem, którego muszą przestrzegać, jest segregacja chorych według lepszych i gorszych chorób. ZA ULŻE NI E W CI ERPIE NI U CHORYM, KT ÓRYCH S CHORZ ENIA NI E ZNALAZŁY SIĘ NA MI NIS TE RI AL NEJ LIŚCI E, LE CZ NI CA MUSI AŁA Z AP ŁACI Ć KARĘ . Skutek jest taki, że lekarz, który ma przed sobą cierpiącego, na pół przytomnego z bólu człowieka, najpierw pyta, na co choruje. Jeżeli w karcie choroby jest wpisany przewlekły gościec lub schyłkowa niewydolność nerek, medyk rozkłada bezradnie ręce. Dla takich nie ma miejsca w hospicjum! Drakońskie i niezrozumiałe ograniczenia wprowadził resort zdrowia.” W pierwszym odruchu chciał wybiec na balkon i wrzeszczeć: - Odczepcie się od nas, my doskonale damy sobie radę bez was, jesteście pasożytami, które jedyne co umieją, to pić naszą krwawicę i uprzykrzać nam nasze życie. Odczepcie się!!! W porę się jednak pohamował; zrozumiał, że jedyne co może osiągnąć to mandat za zakłócanie porządku publicznego, a jak będzie bardzo głośno wrzeszczał, to może wlepią mu schizofrenię bezobjawową, bo przecież władza nie odpuści, tylko we śnie władza może pokazać ludzkie oblicze, a teraz pora wrócić do rzeczywistości... PS. Cytat z: http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/poznan/absurdy-w-hospicjum-bulwersujalekarzy,1,4164628,region-wiadomosc.html 16 Sen ostatni Jan tego dnia późno położył się spać, był zmęczony po paskudnym dniu. Najadł się do tego różnych niezdrowości ciężkostrawnych, ale za to smacznych. Zasnął snem kamiennym. Znowu śniło mu się, że jest małym chłopcem w dawnych czasach, że znowu marzy o dalekich podróżach, o odkrywaniu dzikiego świata, śnił o samotnym pokonywaniu przestrzeni nieznanych, pokonywaniu trudności, własnych słabości, Czuł, że to wszystko jest bardzo trudne, uciążliwe, wyczerpujące, ale był szczęśliwy, bo to wszystko było jego, sam decydował o wszystkim, sam pakował się w tarapaty i sam się z nich wydostawał, Świat trudny, surowy, ale wolny od tych wszystkich uwierań, niedorzeczności dnia codziennego w jego świecie. Śnił o świecie surowym, ale sprawiedliwym, świecie bez polityki, bez indoktrynacji, bez cywilizacji, która kiedyś tyle dobrego niosła, a teraz każe sobie za to płacić i to w najdroższej walucie jaką jest wolność człowieka. Obudził się – tak jak za pierwszym razem - pogodny i rozmarzony... znowu spojrzał w okno i znowu czar prysł. I znowu spojrzał mimowolnie na globus i posmutniał... zakręcił nim, po czym długo wpatrywał się w pojawiające się i znikające przy każdym obrocie kontynenty... Smutek przeobraził się w myśl ostateczną – nie ma dokąd uciec. Warszawa, 2010 roku Sławomir Gaczkowski