Brazylijska przygoda

Transkrypt

Brazylijska przygoda
Brazylijska przygoda
W telewizji od rana o niczym innym nie mówią tylko o tym, że uczniowie
mają koniec roku szkolnego, że zaczęli upragnione, długie wakacje. A przecież
wakacje zawsze są za krótkie, zwłaszcza te egzotyczne! Właściwie egzotyczne
to jakie? Czy to tylko te na drugim końcu świata? Czy egzotyczne musi oznaczać
bujną przyrodę i ludzi odmiennych kultur? Czy może to basen w hotelu all
inclusive? I wreszcie czy trzeba być Tony Halikiem, by przeżyć egzotyczną
podróż?
Leżałam w szpitalu i wpatrywałam się w biały, popękany sufit z wielkimi
lampami.
- Jak tam pani Ingo? Gotowa, by zapaść w sen? – zapytała moja ulubiona
pielęgniarka Ewa, wchodząc do sali.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam, ale tak naprawdę czułam ogromny strach,
mimo że był to tylko niegroźny zabieg. Jednak to dzięki pani Ewie i jej
pocieszającym słowom bałam się mniej, o wiele mniej. Z każdą chwilą coraz
bardziej czułam, że po moim czole spływają drobne krople. Nie wiem czy było
to spowodowane strachem, czy upałem panującym tego letniego popołudnia w
zatłoczonej stolicy. Marzyłam tylko o tym, żeby wykąpać się w chłodnym
morzu… Zamiast tego do pokoju wszedł lekarz i opowiedział mi przebieg
nieuchronne nadchodzącego zabiegu. Pół godziny później leżałam już w sali
operacyjnej…
- Pomyśl o czymś przyjemnym – uśmiechnęła się do mnie pani Ewa. Z
zawieszonego nad moją głową pojemnika wciąż kapały krople. Robiłam się
coraz bardziej senna. Wszystko wokół mnie wirowało. Nie wiem, kiedy
zasnęłam…
Obudziłam się na plaży w Rio de Janeiro. Ubrana w kolorowy strój kąpielowy
leżałam wraz z moją brazylijską koleżanką na słonecznej plaży: odbijająca blask
słońca lazurowa woda, czysty piasek, orzeźwiająca morska bryza i zapierające
dech w piersiach widoki na pobliskie wysepki. „Jestem w raju” - myślałam.
Lilly miała typowo brazylijską urodę – śniadą cerę i figurę niczym tancerka
samby. Oglądałyśmy ludzi kąpiących się w blasku zachodzącego słońca.
Rozmawiałyśmy po angielsku. Opowiadałam Lilly o zwyczajach i kulturze
Polaków, a ona zaciekawiała mnie swoimi opowieściami o miejscowej ludności:
- Na tych wysepkach ludzie żyją tak, jakby czas stał w miejscu- relacjonowała.
Byłam w cudownym nastroju i nie chciałam wracać do domu. Jednak po
dłuższym leżakowaniu ubrałyśmy swoje falujące na wietrze sukienki,
zebrałyśmy nasze rzeczy i udałyśmy się w drogę powrotną. Przy wyjściu z plaży
zatrzymałyśmy się przy niewielkim bazarku, gdzie
swoim wyglądem
zachwycały soczyste, tropikalne owoce. Lilly zakupiła kilka z nich. Zbliżałyśmy
się do celu. Moim oczom ukazał się dom Brazylijki, który wyglądem
przypominał raczej wiejską chatę z drewna. Zbudowany z pali oraz rozłożystych
liści przykuł moją uwagę już z daleka, ponieważ nieczęsto spotyka się takie
domy. Nie był on pełen drogich mebli czy ozdób, wręcz przeciwnie. Skromnie
urządzony, z kilkoma mebelkami prawdopodobnie skonstruowanymi przez moją
towarzyszkę, bez telewizora, miał w sobie coś, co powodowało, że dobrze się tu
czułam . Pomimo gorąca na zewnątrz, w środku dało się odczuć przyjemny
chłód. Twórcy klimatyzacji w Europie mogliby się tu czegoś nauczyć. Lilly się
nie przelewa – pomyślałam w pierwszej chwili. Jakże się myliłam… Pracowała i
radziła sobie jak tylko mogła, lecz żyła skromnie. Mimo tego nie narzekała i
ciągle jej twarz miała pogodny wyraz.
Następnego ranka zastałam pięknie przygotowane śniadanie z bazarowych
owoców. Przez okno ujrzałam Lilly pielęgnującą rośliny w ogrodzie, który swoją
drogą robił większe wrażenie niż dom. Ogromnych rozmiarów krzewy róż
oplatały wszystko, co tylko mogły. W głębi dostrzegłam różnokolorowe piwonie,
na każdym kroku rosły trawy i kaktusy. Tuż za ogrodem rozciągał się chyba gaj
palmowy. Ogród ten był źródłem utrzymania dziewczyny. Wielu mieszkańców
miasta odwiedzało ją i kupowało różne rośliny.
W pewnym momencie Lilly zobaczyła mnie i odłożyła pracę. Podczas śniadania
przedstawiła mi plan na ostatni dzień mojego pobytu: miałyśmy zwiedzić galerię
sztuki oraz pójść do parku w centrum, a także po raz ostatni wykąpać się w
oceanie. Oczywiście nie miałam żadnych zarzutów co do tych atrakcji. Około
pierwszej po południu odwiedziłyśmy galerię, która zachwyciła mnie
przepięknymi obrazami. Dotarłyśmy tam na rowerach o wielkich kołach i
pięknych koszykach. Chodziłyśmy korytarzami przepełnionymi dziełami sztuki,
a ja nawet na moment nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. W parku
zaspokoiłyśmy nasze pragnienie i napiłyśmy się wody ze specjalnie
przeznaczonego źródła a nie plastikowej butelki. Cień palm pozwolił nam
odpocząć od żaru świecącego słońca. Po powrocie z miasta spakowałyśmy
ręczniki i ruszyłyśmy w kierunku oceanu. Starałam się jak najlepiej wykorzystać
chwile na plaży. Podczas gry w siatkówkę zdążyłam zawrzeć nowe znajomości, a
pływając z Lilly na materacu, rozmawiałyśmy o swoich wrażeniach z tych
wspaniałych wakacji. Rankiem pożegnałam moją przyjaciółkę i podarowałam jej
prezent, który zgodziła się przyjąć dopiero po długich prośbach. Ruszyłam
taksówką na lotnisko. Wysiadłam u celu i kierowałam się w stronę rozsuwanych
drzwi, które otworzyły się i … ujrzałam znany mi biały, popękany sufit i panią
Ewę.
- Jak się spało? – zapytała, śmiejąc się.
- Dobrze… - odpowiedziałam. Wróciłam z egzotycznej podróży - dodałam.
Tak, to był sen. Kilka dni później wróciłam do swojego wielkiego domu na
przedmieściach Warszawy na tylnym siedzeniu nowego samochodu taty. Jednak
myślałam o swojej „podróży” przez resztę dnia. O podróży i o Lilly, która mimo
że ciągle pracowała i żyła skromnie, to zawsze cieszyła się każdą chwilą, każdą
mała rzeczą i nigdy się nie skarżyła. Nie posiadała wielkiego, nowoczesnego
domu z wysokim płotem, przez który nie mogą zajrzeć sąsiedzi. Nie posiadała
pięćdziesięciocalowego telewizora, najnowszego modelu telefonu… To, co
miała, było dla niej – nie dla innych! Dzisiejszy świat chyba się pogubił. Ludzie
chcą mieć więcej i lepiej od innych. A kiedy to już osiągną, nie cieszą się tym,
tylko martwią o to…
Aleksandra Olszyna
Klasa III G
ZS Korzybie