Mieszkania dla gminy za 7,5 mln
Transkrypt
Mieszkania dla gminy za 7,5 mln
B2 www.dziennikpolski24.pl ŚRODA, 18 SIERPNIA 2010 Kronika Krakowska | W naszym mieście MIESZKALNICTWO. Po długich poszukiwaniach gmina zdecydowała się na zakup kilkudziesięciu mieszkań w bloku przy ulicy Felińskiego; lokale maja zostać przekazane najpóźniej w listopadzie, a będą kosztowały ponad siedem milionów złotych. 10 milionów złotych zarezerwowano w budżecie miasta na zakup mieszkań i budynków dla osób, które liczą na pomoc miasta. Na razie gmina kupiła dwa mieszkania na rynku wtórnym – przy ul. Pachońskiego 18 oraz przy ul. Glinik 48; w pierwszym półroczu nie oddano natomiast do użytku żadnych nowych lokali. Po kolejnym przetargu na „nabycie przez gminę praw do lokali mieszkalnych lub nieruchomości zabudowanej” zawarto właśnie przed- Będzie 80 lokali na osiedlu przy ul Łazy wstępne umowy zakupu łącznie 35 lokali w budynku 20A przy ul. Felińskiego. Jest już zgoda na zakupu 30 mieszkań od Przedsiębiorstwa Wielobranżowego II Euro–Invest; w sumie mają one blisko 1300 metrów kwadratowych, a będą kosztowały prawie 7,5 miliona złotych. – Zawarcie umów oraz odbiór lokali planowany jest na listopad – podaje zastępca dyrektora Wydziału Mieszkalnictwa Urzędu Miasta Krakowa Dorota Jankowska–Matus. Dorota Jankowska–Matus podaje, że obecnie prowadzone jest też kolejne postępowanie przetargowe w wyniku, którego zostanie kupione jedno mieszkanie, więc w sumie do końca roku gmina pozyska ich 38. Na nic więcej już w tym roku liczyć jednak nie można. Przygotowywane są też dwie inwestycje własne, w tym przebudowa budynku hotelowego przy ul. Kantorowickiej, który ma się zmienić w wielorodzinny blok mieszkalny. Rozpoczęcie prac adaptacyjnych przewidywane jest jeszcze w tym roku, a planowany koszt inwestycji to 3,2 mln zł (środki zaplanowane na 2011 i 2012 rok). 30 lokali ma być gotowych na początku 2012 roku. Planowany jest też zespół budynków wielorodzinnych (wraz z infrastrukturą towarzyszącą) na działkach w rejonie ul. Działkowej i Łazy (o powierzchni około 0,9 hektara). – W wyniku przeprowadzonego postępowania został wyłoniony wykonawca in- westycji (w formule zaprojektuj i wybuduj). Umowa z Przedsiębiorstwem Rewaloryzacji Zabytków została już zawarta, a zakończenie inwestycji planowane jest na I kwartał 2013 roku. Efektem będzie 80 lokali mieszkalnych, a całkowity koszt inwestycji to około 14 mln złotych – podaje Dorota Jankowska–Matus. Obok budynków ma powstać ogrodzony plac zabaw dla dzieci (piaskownica, zjeżdżalnia, drabinki, huśtawki) i zielony parking. Po inwestycji przy ul. Magnolii byłoby to drugie w ostatnich latach komunalne osiedle; od wschodu działka sąsiaduje z terenami niezabudowanymi, od południa z zabudową jednorodzinną, a od zachodu z wielorodzinną. (J.ŚW) Nie bądź brudasem, sprzątaj po swoim psie C Z Y S T O Ś Ć . Niechlujstwo właścicieli czworonogów nie zna granic. Wszyscy narzekają na psie kupy, straszące na skwerach i chodnikach, ale tylko nieliczni je sprzątają. Niestety, to jeden z najpoważniejszych – obok m.in. dzikich wysypisk – problemów Krakowa. Nie trzeba być szczególnie spostrzegawczym, by zauważyć, że odchody zalegają (tysiącami!) dosłownie wszędzie: na zieleńcach, chodnikach, skwerach czy placach zabaw. Bez liku jest w Krakowie miejsc, którymi nie sposób przejść, by nie wdepnąć w cuchnącą „minę”. Problem dotyczy praktycznie całego miasta, a najgorzej jest w centrum, m.in. na Plantach i Plantach Dietlowskich, al. Daszyńskiego, bulwarach wiślanych, ul. Królewskiej czy na Kazimierzu. Co gorsza, jest to problem nie tylko estetyczny, ale i zdrowotny. Z badań wynika, że w rankingu stopnia skażenia prym wiodą place zabaw i boiska – aż ponad połowa z nich stanowi zagrożenie dla użytkowników. Niewiele ustępują im piaskownice: ich powierzchnie są skażone w 37 procentach, a bezpośrednie otoczenie nawet w 42 procentach. Niesprzątanie po psach stanowi w związku z tym ogromne niebezpieczeństwo dla zdrowia, zwłaszcza najmłodszych mieszkańców Krakowa. To właśnie dzieci najczęściej ponoszą konsekwencje niefrasobliwości dorosłych – mają jeszcze niedojrzały układ odpornościowy, więc są szczególnie narażone na choroby odzwierzęce. Niestety, większość właścicieli czworonogów wcale się tym nie przejmuje albo nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia. Ludzie wstydzą się podnosić odchody swych pupili, wielu woli myśleć, że kupa to przecież nic złego, a pytani o to, dlaczego nie sprzątają, odpowiadają, że „nie ma takiej potrzeby, bo przecież to samo się rozłoży jako naturalny nawóz”. Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu wraz z innymi Ustawiono 530 specjalnych koszy jednostkami miejskimi od kilku lat walczy z problemem, podejmując różne próby zachęcenia właścicieli psów do sprzątania po swych pupilach. – W 2008 r. wydaliśmy ponad 132 tysiące złotych, za którą to kwotę kupiliśmy 150 tysięcy woreczków biodegradowalnych i 240 koszy na psie odchody. Prócz tego rozpoczęliśmy akcję „Odkupmy Kraków”, skierowaną do właścicieli czworonogów – wymienia Magdalena Kuzak z Działu Czystości i Gospodarki odpadami w ZIKiT. ZIKiT promuje sprzątanie po psach poprzez rozstawianie przy zieleńcach i trawnikach specjalnych koszy na odchody. Obecnie jest ich w całym mieście 530. Stoją we wszystkich dzielnicach, w tym najwięcej na bulwarach wiślanych, Plantach i al. 3. Maja, a prócz tego również na Plantach Dietlowskich, Alejach Trzech Wieszczów oraz na ulicach Królewskiej, Kijowskiej, Focha, Kościuszki i Piastowskiej. Pojemników na psie kupy nie brakuje też m.in. w krakowskich parkach, na placach i osiedlach. – Psie odchody można wrzucać nie tylko FOT. ANNA KACZMARZ do tych specjalnych pojemników, ale również do zwykłych ulicznych koszy na śmieci – przypomina Straż Miejska. W zeszłym roku akcja ZIKiT nabrała rozpędu, rozpoczęto też zainicjowaną przez Straż Miejską kampanię społeczną „Czysta przyjemność”. Na jej potrzeby przygotowano m.in. spoty telewizyjne i prezentacje multimedialne. Prócz koszy na psie odchody mieszkańcom udostępniono specjalne, bezpłatne zestawy do sprzątania odchodów. – Podczas ubiegłorocznej akcji rozdaliśmy krakowianom 110 tysięcy Qpaczek – biodegradowalnych, składanych pojemniczków tekturowych (służących jako łopatka), a pod koniec roku kupiliśmy pięć specjalnych odkurzaczy do sprzątania psich odchodów. W sumie na całą akcję wydaliśmy ponad 220 tysięcy złotych – podsumowuje Magdalena Kuzak. Wygląda na to, że wszystkie te działania zaczęły przynosić rezultaty. – Widać, że świadomość mieszkańców wzrasta. Kiedyś ludzi sprzątających po swych psach w ogóle nie było widać, prawie nikt tego nie robił (a jeśli już robił, był uznawany co najmniej za dziwaka). Teraz to się zmienia. Widok osoby sprzątającej psie odchody już nie wzbudza sensacji i uśmiechu politowania wśród przechodniów – zauważają przedstawiciele Straży Miejskiej. Wciąż jednak nie brak krnąbrnych właścicieli czworonogów, którzy wcale się nie przejmują tym, co ich pupile pozostawiają na zieleńcach czy chodnikach. Tu warto jednak przypomnieć, że Straż Miejska z całą stanowczością egzekwuje przepisy dotyczące obowiązku sprzątania psich odchodów. A przepisy te mówią wyraźnie, że należy niezwłocznie usuwać zanieczyszczenia pozostawione przez zwierzęta (obowiązek ten nie dotyczy osób niewidomych, korzystających z psów przewodników, osób niepełnosprawnych z tytułu wady wzroku lub narządu ruchu stopnia znacznego). Właściciel psa, który nie usunie odchodów swego pupila, musi się liczyć z mandatem do 500 zł (zazwyczaj jest to nie mniej niż (PSZ) 200 zł). (CZYTAJ W KAŻDĄ ŚRODĘ. Za tydzień: pożyteczne zioła, groźny barszcz) Roślinni agresorzy FOT. ANNA KACZMARZ Mieszkania dla gminy za 7,5 mln ROŚLINY KRAKOWA Rdest potrafi się przebić nawet przez asfalt Nawłoć, kolczurka klapowana, topinambur czy rdest ostrokończysty to tylko niektóre z bardzo wielu obcych gatunków roślin, które zadomowiły się w Krakowie i mają się świetnie – czasem nawet tak świetnie, że uznano je za rośliny inwazyjne. Wiele z nich to rośliny ozdobne, które pod koniec XIX i na początku XX wieku były wykorzystywane do dekoracji. – Sprowadzono je, by zdobiły ogrody, szybko jednak z nich uciekły i zaczęły żyć własnym życiem. Większość z tych roślin okazała się agresywna. Proces ich rozprzestrzeniania przebiegał bardzo szybko, a dziś są już u nas tak zadomowione, że nawet gdyby chcieć je wytępić, i tak byłoby to niemożliwe – wyjaśnia związany z krakowskim Instytutem Botaniki PAN Janusz Guzik, który od 30 lat zajmuje się badaniem roślin obcego pochodzenia. Za przykład takich roślinnych „agresorów” mogą służyć pochodzące z Ameryki nawłoć późna i nawłoć kanadyjska. Ta pierwsza pojawiła się w Krakowie pod koniec XIX wieku, a druga znacznie później, bo dopiero po II wojnie światowej. – Nawłocie początkowo były wykorzystywane jako rośliny ozdobne, ale szybko zdziczały. Zaczęły się rozprzestrzeniać, opanowując tereny nadrzeczne – nad Wisłą i jej dopływami – opowiada przyrodnik. Kolejna faza ekspansji tych roślin to lata 60. i 70. Wtedy zaprzestano uprawy uboższych gleb i nawłocie zaczęły opanowywać tereny porolne np. w Pychowicach, Kostrzu czy Skotnikach. – Dziś nawłoć, która tworzy zwarte łany na bardzo dużych powierzchniach, jest uważana za gatunek inwazyjny – dodaje Janusz Guzik. Kolejnym przybyszem z Ameryki, również uważanym za gatunek inwazyjny, jest kolczurka klapowana, która w ciągu ostatnich 40 lat opanowała tereny nad krakowskimi rzekami. – Początkowo była hodowana w ogródkach jako pnącze, a dziś można ją spotkać na całej długości Wisły w Krakowie i na jej dopływach (gdzie tworzy welony na wiklinach i zaroślach nadrzecznych) oraz na siedliskach ruderalnych, wysypiskach śmieci i nieużytkach – wymienia Janusz Guzik. Prawdopodobnie jako roślina ozdobna do Krakowa trafił też amerykański topinambur, inaczej zwany słonecznikiem bulwiastym. Jak wyjaśnia Janusz Guzik, dawniej topinambur był nie tylko hodowany jako roślina ozdobna, ale również uprawiany dla swych jadalnych bulw (podobnie jak ziemniak), zdołał jednak uciec z upraw. – W Krakowie topinambura w stanie zdziczałym zauważono dopiero po II wojnie światowej. Opanował głównie tereny kolejowe i nieużytki, a dziś rośnie praktycznie w całym mieście – uzupełnia przyrodnik. Przybysze z Ameryki to jednak nie wszystko. W Krakowie zadomowiły się też rośliny pochodzące z najdalszych zakątków świata: np. rdest ostrokończysty z Chin i Japonii oraz rdest sachaliński – endemit z wyspy Sachalin. – To rośliny dworskie (bardzo okazałe, dorastają do 3 – 3,5 metra), które początkowo były hodowane w parkach i ogrodach dworskich. Dopóki o te ogrody dbano, rdest, który jest rośliną bardzo ekspansywną, był trzymany w ryzach. Jednak po II wojnie światowej parki dworskie zostały upaństwowione. Przestano je pielęgnować, a ludzie zaczęli przenosić rdest na cmentarze – opowiada przyrodnik. Obecnie praktycznie nie ma cmentarza, na którym nie rósłby rdest ostrokończysty. Niestety, często powoduje on znaczne szkody: jego korzenie i kłącza rozsadzają nagrobki i – jako, że potrafią przebić się nawet przez asfalt – niszczą alejki. – Poza cmentarzami rdest występuje też na nieużytkach i terenach nadrzecznych. Rozrasta się on w sposób niekontrolowany i jest niemożliwy do wytępienia – przyznaje Janusz Guzik. Bliski krewniak tego niszczyciela, czyli rdest sachaliński, jest mniej agresywny i występuje też w Krakowie zdecydowanie rzadziej. Można go spotkać np. wparku podworskim na Woli Duchackiej lub przy cmentarzu we Wróblowicach. – Ciekawostką, jeśli chodzi o te dwa gatunki rdestu, jest to, że rosną one dosłownie w oczach, nawet kilkanaście centymetrów na dobę – zwłaszcza po deszczu –zdradza Janusz Guzik. Wśród obcych roślin ozdobnych, które zostały sprowadzone do naszych ogrodów, ale szybko z nich uciekły, warto też wymienić przybyszy z Himalajów: niecierpka gruczołowatego i poziomkówkę indyjską. Niecierpek (o ładnych kwiatach w kształcie lwich paszczek) pojawił się w Krakowie po II wojnie światowej, a obecnie można go spotkać nad rzekami, w rowach melioracyjnych i na nieużytkach. Z kolei poziomkówka – bliska krewniaczka naszej poziomki – rośnie m.in. w rejonie Ogrodu Botanicznego (bo stamtąd właśnie uciekła) czy w parku Matecznego. – Poziomkówka jest używana w ogrodnictwie jako tzw. roślina okrywowa: sadzi się ją w miejscach, gdzie nic innego nie chce rosnąć. Od naszej poziomki różni się tym, że ma żółte kwiaty i bardzo okazałe owoce, które – co ciekawe – nie nadają się do jedzenia. Nie są wprawdzie trujące, ale za to bardzo niesmaczne – uzupełnia Janusz Guzik. (PSZ) JUTRO: ZBRODNIE KRAKOWA Zajazd na klasztor