Podsumowanie

Transkrypt

Podsumowanie
Podsumowanie
Trzeba powiedzieć, że przy wszystkich zastrzeżeniach, błędach i niepowodzeniach, ba, nawet sromotnych klęskach, dzieje polityczne Gminy
Żydowskiej w Warszawie w okresie międzywojennym są tematem fascynującym, a równocześnie prowadzącym do wielu refleksji. Przede wszystkim,
żydowski samorząd wyznaniowy – co oczywiste – musiał funkcjonować
w kształcie narzuconym mu przez polskich prawodawców. Przepisy nakładały nań gorset, który wyraźnie ograniczał jego swobodę ruchów, a i tak
szły one dalej niźliby sobie tego życzyli polscy biurokraci. Wskazują na to
i opisywane próby wprowadzania przez nich ograniczeń drogą formalną, jak
i poprzez różnego rodzaju ingerencje – trzeba przyznać, że do 1936 roku
stosunkowo umiarkowane, poza wypadkami roku 1924, które jednak po
części były rezultatem wpływu wydarzeń niezwiązanych z polityką wobec
mniejszości żydowskiej. W stosunku do innych gmin, zwłaszcza małych na
prowincji, poczynano sobie znacznie bardziej zdecydowanie. Przy tym nietrudno było nie zauważyć, że gmach samorządności żydowskiej był budowlą
nieukończoną, brakowało jej bowiem ostatniego piętra i dachu, które miały
stanowić organy centralne. Zakładając hipotetycznie, iż powstałyby one
w pierwszych latach istnienia Drugiej Rzeczypospolitej, musiałyby podlegać ewolucji, którą by zapoczątkowało wydanie przepisów wykonawczych
prowadzących do ich utworzenia. Pojawienie się zaś tego podmiotu na scenie polityki mniejszościowej w Polsce zapewne oddziaływałoby na zmiany
postaw wobec Żydów i judaizmu oraz jego instytucji, jeśli nie w sferze
społecznej (co mniej prawdopodobne), to w odniesieniu do praktyki działania administracji i sądownictwa. Lukę tę zapełniała, jak umiała, właśnie
stołeczna Gmina. Miała jednak zbyt słabą pozycję, zbyt ograniczone możliwości, a wreszcie – przyszło jej działać w bardzo trudnych czasach, które
w końcu lat 30. przyniosły ze sobą wręcz dramatyczne wyzwania i nierozwiązywalne dylematy. Skoro na świecie nie znalazł się nikt, kto by chciał
realnie pomóc polskim Żydom, to jak miał to uczynić jeden kahał, mający
na co dzień wręcz nieprzezwyciężalne kłopoty?
Wydarzenia po I wojnie światowej dobitnie pokazały, że Gmina
w Warszawie jest potrzebna nie tylko swym członkom, ale też ich współ-
736
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
braciom w całym kraju. Nawet próby realnego ograniczenia jej działalności
się nie powiodły, choć w pełni uzasadniały to zarówno presja tragicznej sytuacji materialnej, jak też obojętność i zgoła brak współpracy władz miejskich,
zdominowanych przez endecję. Tak jak nie ma absolutnej próżni w naturze,
tak i nie udało się jej stworzyć w życiu gminnym. Właściwie wszystkie siły
polityczne dążyły do wymuszenia na władzach polskich demokratycznego
obioru ciał kierujących kahałem, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Jedynie
Aguda i organizacje społeczne (rzemieślnicy) zgodzili się ją podtrzymać, aby
była w stanie przetrwać. W pewnym, dość przewrotnym, sensie podobne
było działanie władz państwowych, które pozostając głuchymi na postulaty elekcyjne, w istocie wymuszały podtrzymanie układu, jaki się wyłonił z dekompozycji asymilatorskich władz kahalnych w latach 1918–1919.
Co ciekawe, Gmina wykazała wówczas swą żywotność, choć bowiem pozornie skazana była na stopniowe zamieranie, to jednak stawiając czoła nawałowi problemów i zmagając się ze skrajnie niekorzystną dla siebie sytuacją,
ostatecznie dowiodła, iż dla jej istnienia nie ma alternatywy. Stanowisko
zaś takich polityków jak Icchak Grünbaum, myślących o wywalczeniu zgody
na żydowskie postulaty w walce politycznej na forum ogólnym, zwłaszcza
parlamentarnym, sprowadziła w znacznym stopniu ad absurdum. Poniekąd
musiało tak być, skoro do przewrotu majowego dominowały tam dwa najbardziej antysemicko usposobione ugrupowania, czyli endecja i PSL-Piast.
Notabene, kiedy wreszcie w 1924 roku opinia publiczna doczekała się
„debiutu” gminnej demokracji, to sprawy się jeszcze bardziej skomplikowały, a istniejące prowizorium miało jeszcze obowiązywać prawie dwa lata.
Okazało się, że rozczłonkowanie żydowskiej sceny politycznej było nie
tylko nadmierne, ale przede wszystkim opierało się na bardzo trwałych
fundamentach ideowo-światopoglądowych. Ich symbolem były „dysputy
językowe”, skoro bowiem nie można było dojść do porozumienia, w jakim
języku powinno się prowadzić obrady, to jakież drogi musiały prowadzić
do konsensusu w każdej innej sprawie o zasadniczym znaczeniu. Na to
wszystko – jak już wspominałem – nałożyły się wydarzenia w tzw. wielkiej
polityce, w tym przeprowadzanie rządowych ustaw kresowych przez sejm.
W tej sytuacji opóźniona premiera quasi-demokratycznie wybranej Rady
i wyłaniania zarządu właściwie naturalnie się wpisywała w logikę wydarzeń.
W polityce żydowskiej, której prawdziwą sceną nie był parlament, lecz
właśnie gminy, a stołeczny kahał egzemplifikował to w szczególny i nie
tylko symboliczny sposób, problem zasadniczo polegał na tym, że główni
gracze mieli diametralnie odmienne poglądy na świat, przyszłość swego
narodu oraz cele i metody, które mogły prowadzić do pożądanego rozwoju
wypadków. Warto tu posłużyć się opinią osoby nader odległej od opisywa-
Podsumowanie
737
nych wydarzeń, ale też dość znanej w tamtej epoce, a mianowicie Fryderyka
Wilhelma Foerstera, nawiasem mówiąc protestanta, którego jednak chętnie akceptowały elity Kościoła katolickiego, bez wątpienia szczerego idealisty. Otóż pisał on, że „wychowanie polityczne jest częścią wychowania
społecznego, nie jest jednak tem samem, co wychowanie w duchu wspólnoty, ile że raczej wyzwala ono właśnie człowieka z władzy, jaką ma nad
nim ściślejszy krąg życia społecznego, ustalając w nim pewną hierarchię
społecznych interesów i zobowiązań i podporządkowując wszystkie cele
cząstkowe jednemu najwyższemu interesowi zorganizowanemu, tj. ogólnemu interesowi państwowemu”1. Oczywiście, myśliciel ów odnosił go do
spraw nadrzędnych, poniekąd związanych z uniwersalną hierarchią wartości,
w zasadniczy sposób dlań wynikającą z chrześcijaństwa. Niestety, niczego
takiego nie można było wypreparować z ówczesnego życia żydowskiego,
w którym religia – być może – i straciła swój monopol, ale bynajmniej nie
studziło to sporów o nią toczonych i to nie tylko między nowoczesnymi
ruchami politycznymi a ortodoksją, ale nawet w łonie tej ostatniej. Brak
możliwości porozumienia się wynikał z tego, że wizje świata i dziejów oraz
przyszłości własnego narodu były skrajnie różne.
Można by więc sugerować, że brakowało należytej kultury politycznej, ale takie ujęcie zagadnienia byłoby błędem, obok innych bowiem
czynników2 sprawcą tej istotnie wyjątkowej sytuacji były warunki życia
w diasporze. Społeczność poddana ciągłemu, a można by dowodzić, że
od kilku pokoleń rosnącemu ciśnieniu, skonfrontowana ze swą tradycją
i związaną z nią duchowością religijną (właściwie duchowościami), uległa
skrajnym podziałom, równocześnie zachowując spoistość. Foerster twierdził, że opisana przezeń podstawa edukacji politycznej wykluczy partykularyzmy, w tym partyjniactwo. Sam odwoływałem się do tego ostatniego
pojęcia w swej książce, nie znajdując lepszego określenia dla namiętności
i zacietrzewienia reprezentantów poszczególnych ugrupowań. Jednak przyznam na koniec, iż nie zostało ono nazbyt precyzyjnie użyte, zasadniczo
bowiem sugeruje szkodnictwo wobec celów ogólnych danej społeczności,
a tymczasem w opisywanym przypadku było ich wiele. Skali komplikacji
dopełniał sam charakter gminy jako takiej, gdyż dla wielu – zwłaszcza ortodoksów, choć chyba nie tylko – miała ona znaczenie jeśli nie w pełni religijne, to przynajmniej też nie do końca zsekularyzowane. W istocie nie było
prostej drogi mogącej wywieść żydowską politykę kahalną z tego gąszczu
F.W. Foerster, Etyka a polityka, Lwów 1926, s. 105.
Por. np. R. Żebrowski, Z. Borzymińska, PO-LIN. Kultura Żydów polskich w XX w. (Zarys),
Warszawa 1993, s. 70 i n.
1
2
738
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
konfliktów i postaw nie do uzgodnienia. Jak zauważył „kronikarz” Instytutu
Spraw Narodowościowych na marginesie zbliżających się elekcji gminnych
w Małopolsce w 1928 roku: „Żydzi uważają wybory do gmin, jako wykładnik stosunku sił społecznych rozmaitych grup między sobą, a wynik tych
wyborów posiadać będzie zarówno efekt polityczny, jak i moralny”. Trudno
też w pełni zaakceptować koncepcję Ezry Mendelsohna, który twierdził,
że w polityce żydowskiej w Polsce międzywojennej brak było „integracjonistów” i siły politycznej, która by im zapewniła sukces3. Można bowiem raczej
odnieść wrażenie, iż „integracjoniści” stanowili większość pośród aktorów
na scenie politycznej i do ich sukcesu wzdychała „żydowska ulica”, ale brak
było idei, dzięki której udałoby się przezwyciężyć wszystkie partykularyzmy.
Można by sugerować, że żydowskiej klasie politycznej brakowało dojrzałości. Jednak wydaje się, że taka sugestia grzeszy znacznym uproszczeniem. Pierwszym, ale nie jedynym paradoksem immanentnie tkwiącym
w tej sytuacji, jest istotna rola pierwiastka demokratycznego w kulturze
żydowskiej. W sferze religijnej znalazł on ucieleśnienie m.in. w zasadzie
większości, wedle której przyjmuje się rozstrzygnięcia wsparte autorytetem
liczniejszych uczonych i nawet Bóg musi się ku temu przychylić. Jednak dla
naszych rozważań najistotniejsze jest, że przez wieki w gminach żydowskich
dokonywano elekcji urzędników i przywódców kahalnych – także wówczas,
kiedy takie procedury były całkiem zarzucone w chrześcijańskim otoczeniu. Dowodem na to, że nie była to czcza formalność, ale istotna część
mentalności Żydów polskich, były bunty i protesty przeciwko przeradzaniu
demokratycznej gry sił w oligarchiczny porządek. Wbrew pozorom, zdarzało
się to nie tylko w okresie staropolskim, ale także później (np. w końcu
XIX i początkach XX wieku, kiedy w Warszawie zaczęła dochodzić do
głosu opozycja wobec reżimu asymilatorów), lecz na razie nikt nie prowadził nad tym systematycznych studiów. Nieprzekonanym można by też
wskazać, dość szeroko opisane w tej książce, różne manewry kahalnych
polityków. I bynajmniej nie próbowałem dokonać pełnej ich prezentacji,
czy bodaj katalogu. Skupiałem się raczej na zasadniczych nurtach i konfliktach, a jeśli pojawiały się w jakieś odstępstwa od tej zasady, to jedynie
bezwiednie popełnione, a usprawiedliwione barwnością i żywym nurtem
akcji na wewnątrzżydowskiej scenie politycznej.
Co ciekawe, ortodoksi pojawili się na niej jako w pełni zorganizowana siła
i nowożytna partia (potem ugrupowania) stosunkowo późno. Nie powinno
Żydzi, SN, 1928, s. 249; E. Mendelsohn, Jewish Politics in Interwar Poland. An Overview,
w: The Jews of Poland between Two World Wars, red. Y. Gutman i in., Waltham 1989, s. 19.
Notabene, w cytowanym szkicu Mendelsohn lwią część swej uwagi skupia na ruchu syjonistycznym, co poniekąd potwierdza moją konstatację.
3
Podsumowanie
739
to jednak nikogo mylić, na brak doświadczenia ich statyści nie mogli się
bowiem uskarżać. Wprost przeciwnie, właśnie w znacznym stopniu w imieniu judaizmu przez przeszło dwa tysiące lat była prowadzona żydowska
polityka. Aguda, jej adherenci oraz konkurenci po „religijnej” stronie czerpali z tej tradycji i może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego bywali tak
skuteczni, co także i mnie czasami zaskakiwało, czemu zresztą parokrotnie
dawałem wyraz. Podnosiłem też, iż jednym z elementów zapewniających im
czasem przewagę była determinacja, albowiem – jak zauważył to ekspert
ministerialny – partia ta w stosunku do innych ugrupowań najwięcej energii
wkłada w opanowanie gmin4. W porównaniu z nimi żydowscy socjaliści
mieli zaplecze aż nazbyt ubogie i rzeczywiście, dowiodły tego dzieje ich
uczestnictwa w pierwszych niemal demokratycznie wybranych władzach
kahalnych w Warszawie, którego bilans był żenująco „skromny”. Natomiast
bogactwo żydowskiego życia politycznego istotnie wydaje się oczywiste,
tym bardziej że i tak właściwie nie mogli się na niej pojawić komuniści,
aczkolwiek i oni nie omieszkali trochę pohałasować w kulisach tej sceny.
Coś jednak musiało być katalizatorem wyjątkowego napięcia, czy wręcz
gorączki, ujawniającej się w działaniach żydowskich polityków. Rozpalone
namiętności znajdowały ujście nie tylko na forum kahalnym, dzieje
wewnętrzne parlamentarnej ich reprezentacji mogłyby bowiem stanowić
kanwę niezwykle barwnej opowieści, a zważmy, że liczyła ona do 46 członków, a więc mniej niż rada stołecznej gminy. Do niedawna sam uważałem, że wystarczającą odpowiedzią na postawione pytanie jest stwierdzenie szczególnej roli religii w historii ludu żyjącego w warunkach diaspory.
Nawet bardzo poważne zmiany i postępy procesów sekularyzacyjnych w XIX
i XX wieku bynajmniej nie unieważniły odwołań do tej sfery. Choć znacząca część społeczności żydowskiej chciała odrzucić status grupy wyznawców, by się stać nowoczesnym narodem, to jednak nie można było niemal
natychmiast, bo w trakcie życia dwóch–trzech pokoleń, wymazać kilkunastu
wieków przeszłości. Poza tym, na fundamencie religijnym zbudowane były
wszystkie instytucje społeczne, a samo pragnienie stworzenia nowych nie
stanowiło zaprzeczenia tamtego dorobku, który można by określić także
jako cywilizacyjno-kulturowy. Nawet jeśli środowisko polskiej Agudy za
swe główne cele uznawało „obronę spraw religijnych Żydów, jak np. spraw
rytualnych, obserwowania świąt itp.” oraz „krzewienie zasad religii żydowskiej wśród Żydów”, to już w wersji statutu tej partii z 1919 roku jest także
mowa o „popieraniu na podstawie religijno-tradycyjnej sprawy stworzenia
Archiwum Akt Nowych, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Referat Mniejszościowy
MSW, sygn. 2276, A. Jonisch, Żydzi w Polsce, k. 85–86. Władze krajowe tej partii były zorganizowane w osiem wydziałów, z których jeden zajmował się wyłącznie gminami.
4
740
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
siedliska dla Żydów w Palestynie”. W istocie bowiem odniesienia do zasadniczych wartości sprawiały, iż rozmawiano ze sobą w wielkim napięciu, ale
i prowadzenie dialogu było koniecznością – zwłaszcza na terenie gminy.
W pewnym sensie dobrze pokazywał to ósmy punkt Projektu regulaminu
Koła Żydowskiego z 1922 roku. Co prawda stwierdzano w nim, że „uchwały
zapadłe wiążą bezwarunkowo wszystkich członków”, ale równocześnie precyzowano: „jedynie w sprawach religijnych i społecznych może frakcja jako
taka zażądać dla swych członków swobody odrębnego stanowiska, poza tym
mają poszczególni członkowie wolną rękę jedynie na skutek uchwały koła
powziętej większością 2/3 głosów”5. Tak więc zakładany zakres wyjątków
od dyscypliny klubowej był – delikatnie mówiąc – znaczny i właśnie podyktowany odniesieniem do szeroko rozumianej tradycji.
Wpływało to na strukturę żydowskiego życia politycznego. Generalnie
można je podzielić na dwa obozy. Także w okresie międzywojennym politycy często posługiwali się takim dychotomicznym obrazem rzeczywistości.
Syjoniści mówili chętnie o partiach narodowych i wrogich temu obozowi,
bundowcy i przedstawiciele pokrewnych im ugrupowań – o mieszczańskich i lewicowych. Jednak najbliżej prawdy byli ci, dla których istotny był
podział na zwolenników starego porządku (Aguda, „czarna reakcja”) oraz
„szermierzy” budowania nowego niezależnie od tego, jak widzieli przyszłość narodu żydowskiego. Problem polegał na tym, że wszyscy oni – tak
syjoniści, jak i socjaliści, czy fołkiści, a w najmniejszym chyba stopniu asymilatorzy – czuli się rewolucjonistami, burzycielami starego porządku, na
którego gruzach chcieli zbudować lepszą przyszłość swego ludu. Syjoniści
– zwłaszcza młodzi – twierdzili nawet, iż są ruchem „wyzwoleńczym” lub
„narodowowyzwoleńczym”. Być może pewną przesadą trąciło twierdzenie Fryderyka Tobiasza Aszkenazego, niebędącego wszak wrogiem marzeń
o państwie żydowskim, iż zdobywszy bez trudu naczelne miejsce na żydowskiej scenie, „politykę krajową” prowadzili całkiem po dyletancku, ale też
jeszcze przed I wojną światową w Galicji toczyli spory o to, czy nie „pożre
ona »syjonizmu«, jak chude krowy pożarły tłuste we śnie Faraonowym”.
Konsekwencją takiego stanu rzeczy była stosunkowo niewielka zdolność
do tworzenia koalicji – zwłaszcza jeśli miały być one trwałe. Bardzo silnie zdominowany przez ideologię dyskurs polityczny minimalizował prawdopodobieństwo porozumienia. Z dystansu kilku dziesięcioleci możemy
uznać za absurd twierdzenie Apolinarego Hartglasa, że Bund kroczył drogą
Tamże; Statut Centralnej Organizacji Żydów Ortodoksów w Polsce pod nazwą „Szlomej Emunej Isroel” (Pokój Wiernych Izraelitów), [Warszawa 1919], s. 3–4; S. Rudnicki, Projekt regulaminu
Koła Żydowskiego (z 1922? r.), „Przegląd Sejmowy” 1998, nr 6, s. 130–131.
5
Podsumowanie
741
asymilacji, będącej równocześnie jednym z dwóch zasadniczych straszaków
dla „obozu narodowego” – tym bardziej w życiu gminnym, a już szczególnie w Warszawie. Co więcej, ten kardynalny zarzut opierał się na zasadniczym błędzie politycznego myślenia, iż sprawy wewnątrzżydowskie da się
rozwiązać bez wsparcia ze strony polskiej. Syjoniści spod znaku Al ha-Miszmar, pod przewodem Icchaka Grünbauma, dwukrotnie podjęli próbę
budowy Bloku Mniejszości Narodowych, ale tę inicjatywę można przedstawić jako kontynuację wspomnianego myślenia, tylko w zmodyfikowanej
formie. Oto bowiem Żydzi mieli przeforsować swe postulaty, wbrew polskiemu otoczeniu, wsparci siłami innych mniejszości, a więc dalej myśleli
o znalezieniu dla siebie wyspy, ale nieco większej. Nie było to myślenie
realistyczne i to nie tylko ze względu na brak współdziałania w okresie
pierwszej „edycji” wspomnianego ugrupowania oraz szybkiego jego rozpadu po mniej udanym drugim starcie wyborczym do sejmu. Tylko zdeklarowani socjaliści mogli liczyć na współpracę bratnich partii, ale często
nie układała się ona dobrze, np. PPS nie była bowiem do niej gotowa.
Wiele nieporozumień wynikało z braku zrozumienia dla specyfiki życia
żydowskiego, w tym – wagi gmin wyznaniowych dla ugrupowania – bądź
co bądź – marksistowskiego. Notabene, podobieństwa obu wspomnianych
partii także pod tym względem istotnie były znaczne, czego symbolem
mogły być Di Szwue, hymn Bundu o proweniencji religijnej i dość szeroka
obecność takiej frazeologii w języku i propagandzie polskich socjalistów6.
Na tak ukształtowanej przestrzeni żydowskiej sceny politycznej jedynie
środowiska ortodoksyjne traktowały gminę wyznaniową jako podstawowy
cel swych działań i jako wartość fundamentalną. To sprawiało, że właśnie one wykazywały najwięcej determinacji w dążeniu do opanowania
samorządu wyznaniowego lub przynajmniej sprawowania nad nim możliwie pełnej kontroli. Toteż ich przedstawiciele nie przebierali w środkach,
a czuli za sobą nieme wsparcie polskiej administracji, której starali się
odpłacać dość daleko posuniętym lojalizmem na arenie ogólnokrajowej.
Ów niepisany sojusz był zresztą naturalny, obu bowiem stronom chodziło
o to samo, czyli zachowanie religijnego charakteru gmin. Nic więc w tym
dziwnego, że ortodoksi stanowili niejako oś całej polityki kahalnej. Mieli
właściwie niczym nieograniczoną zdolność zawierania koalicji. Oczywiście,
odżegnywali się od kontaktów z niedowiarkami, ale względy pragmatyczne
były najistotniejsze, czyli mogli rozmawiać prawie z każdym i podejmować
Por. F.T. Aszkenazy, Syonizm i polityka krajowa. Żydzi i Polska, Lwów 1931, s. 15–16;
A. Chwalba, Sacrum i rewolucja. Socjaliści polscy wobec praktyk i symboli religijnych (1870–1918),
Kraków 2007.
6
742
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
wszelkie układy, byle dojść do celu. To, oraz wspomniana już dychotomiczność całego układu politycznego, sprawiało, że wszelkie działania bywały
zestawiane z tym, co też mogą uczynić agudyści. Małe, a przecież dość
liczne ugrupowania mogły odgrywać znacznie większą rolę w zakulisowych
rozgrywkach niż wynikałoby to z ich realnej siły. Wszyscy bowiem wiedzieli,
że zawsze mogą się zwrócić ku ortodoksom, a ci nie będą się przejmowali
nawet potencjalną „egzotycznością” takiego aliansu.
Dla prowadzenia jakiejś rozsądnej polityki istotny jest bilans wpływów
poszczególnych ugrupowań. W przypadku społeczności żydowskiej w okresie
międzywojennym taki rozrachunek był nader mglisty. W zasadzie zdecydowana większość Żydów zachowywała jakiś związek z religią, ale przecież nie
wyznaczało to strefy wpływów ortodoksji. Nie chodzi tu tylko o postępy
procesów sekularyzacyjnych, szczególnie widoczne w wielkiej metropolii,
jaką w świecie żydowskim była Warszawa. Środowiska osób bardzo pobożnych były niezwykle liczne, a często i skonfliktowane. Do tego dochodziło
ogromne zróżnicowanie postaw i rozbicie na poszczególne grupy, zwolenników różnych cadyków lub innych autorytetów, chewry, synagogi, bóżnice
i modlitewnie, tradycje lokalne przenoszone do wielkich miast, środowiska
zawodowe i… wyliczanie tych rozmaitych elementów można by właściwie
ciągnąć w nieskończoność. Syjoniści chętnie powoływali się na liczbę sprzedanych szekli, poprzez które wspierano ruch palestyński, co było jednak
złudne, gdyż od sentymentu do utraconej ojczyzny (Erec Isroel) do zdeklarowanego przystąpienia do ruchu syjonistycznego (też podzielonego na
wiele odłamów) było czasem bardzo daleko. Wybory parlamentarne także
nie mogły pełnić roli wiarygodnego sondażu, właśnie bowiem wielu syjonistów uważano za dobrych reprezentantów społeczności żydowskiej w sejmie, ale już w przypadku rad miejskich z takiej uprzywilejowanej pozycji
niejednokrotnie korzystali bundowcy. Trudno też nie zauważyć, że znaczenie niektórych ugrupowań było przeszacowane. Nie chodzi nawet o efemeryczne formacje biorące udział w elekcjach kahalnych, przekonanie o ich
wpływach kształtował z natury mało bowiem precyzyjny vox populi, zwykle
jego wskazania były drastycznie weryfikowane w czasie wyborów. Jednak
tacy np. fołkiści od czasu I wojny światowej mieli przecież pewien realny
dorobek, kilku znanych przywódców, a nade wszystko wyraźną i ciekawą
ofertę programową oraz organizację oświatową, popieraną przez prominentnych jidyszystów. Jednak gdyby nie wsparcie ze strony środowisk rzemieślniczych na arenie kahalnej nie odegraliby żadnej roli. Pragnąc utrzymać się
na powierzchni, dokonywali często karkołomnych sztuk, zyskując sobie
już u progu niepodległości Polski niezbyt pochlebne miano „linoskoczków
fołkistycznych”. Hartglas – niewątpliwie uniesiony swadą polemiczną –
Podsumowanie
743
sugerował, że są oni partią jednego dziennika, a mianowicie „Momentu”.
Było w tym wiele przesady i jasno sformułowana teza, iż marketing polityczny w tym wypadku jest tożsamy z merkantylnymi zabiegami o wpływy
finansowe7. Jest jednak faktem, że ugrupowanie to można by nazwać
„obrotowym”, z łatwością bowiem zwracało się w każdą stronę, byle nie
wypaść z gry lub zyskać większe wpływy niż w istocie osiągnięte podczas
wyborów, czego dobitnym przykładem było wejście do koalicji z Agudą na
początku kadencji Eliasza Mazura.
Wreszcie problemem żydowskiej polityki na scenie gminnej były rachuby
samych jej statystów. Ciekawego materiału do przemyśleń na ten temat
dostarcza np. notatka z 1929 roku syjonistycznego publicysty, pod znamiennym tytułem Kompromitacja żydowskiej Warszawy. Nie oszczędzał on w swej
diagnozie nawet własnego ugrupowania. Jedyną zaś receptę na wszelkie
bolączki upatrywał w wystawieniu kandydatury Icchaka Grünbauma, który
niewątpliwie zrobiłby w stołecznej Gminie porządek. To zabawne, ów przywódca frakcji Al ha-Miszmar nigdy bowiem nie wystartował w elekcji kahalnej i bodaj nawet nie miał takiego zamiaru, choć polityce gminnej poświęcił kilka książek. Ba, kilka lat później miał opuścić Polskę, by się osiedlić
w Palestynie, zajmując tam kilka istotnych stanowisk, także już po proklamowaniu państwa Izrael. Czemu więc pozostał głuchy na wezwanie: „Tego
oczekuje obecnie od swego posła i przywódcy cała żydowska, syjonistyczna
Warszawa!”8 Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta – Gmina nie była
forum, które odpowiadałoby ambicjom tego polityka. Przez cały okres od
odzyskania niepodległości do opuszczenia kraju zmierzał do efektownego
rozwiązania problemów społeczności żydowskiej. Miał to przynieść samorząd pełny i realny, w postaci autonomii narodowej, do czego Grünbaum
dążył, stawiając ostro postulaty, licząc na wymuszenie ich realizacji. Było
to całkiem nierealne. Gmina w tym planie mogła odegrać znaczącą rolę
i dlatego żywo się jej problemami interesował, ale w tym również wykazywał brak realizmu, albowiem i prawo polskie, i wola klasy politycznej oraz
czynników rządowych bądź administracyjnych kładły tamę owym nadziejom.
Nieodwołalnie zbliżam się do pointy, którą – jak w wielu kwestiach
dotyczących okresu międzywojennego – jest pytanie: czy była alternatywa
dla tzw. rządów silnej ręki. Niestety, mimo demokratycznych przekonań nie
Na marginesie. Linoskoczcy folkistyczni, „Tygodnik Żydowski” 1919, nr 1, s. 2; Ben-Lewi
[A. Hartglas], Gawędy tygodniowe. X, „Tygodnik Żydowski” 1920, s. 2–7.
8
Kompromitacja Żydowskiej Warszawy, „Naród” 1929, nr 5–6, s. 45–46; Materiały w sprawie
żydowskiej, z. 3; Di judisze kehila. Zamlung fun artiklen un materialen. Bearbejt durchn politiszen amt
fun der Cijonistiszer Organizacje in Pojln, red. I. Grünbaum, Warsza 1920; I. Grünbaum, Der
kamf far der jidyszer kehile in dem Ojfgelebten Pojln, Warsza [1931].
7
744
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
mogę dać na to pytanie pozytywnej odpowiedzi. Praktyka życia kahalnego
w Polsce międzywojennej dobitnie dowiodła, że można wspólnie działać
dla dobra ogólnego, ale tylko w mniejszych ośrodkach, tam, gdzie stopień
komplikacji wewnętrznych stosunków był zdecydowanie mniejszy, a czasem i wybitniejsza jednostka lub kilku działaczy potrafiło uporządkować
i spacyfikować namiętności polityczne. W wielkich skupiskach takie osiągnięcia graniczyły z cudem. Dla przykładu, we Lwowie tak wybitny człowiek, o autorytecie znacznie przekraczającym granice gminy żydowskiej
(wiceprezydent miasta o wyjątkowo bogatych tradycjach samorządowych),
jak Wiktor Chajes był skazany na osamotnienie, choć niejedno udało mu
się zrobić dla dobra kahału. Jego sprawozdanie z działalności Zarządu oraz
wydane pośmiertnie pamiętniki wydają się być tego nader wymownymi
dowodami. Nawet wydawałoby się wszechwładny Mincberg, korzystający ze
wsparcia władz państwowych, też nie był niekwestionowanym włodarzem
łódzkiego kahału. W istocie, z pragmatycznego punktu widzenia w dziejach żydowskiego stołecznego samorządu wyznaniowego najlepsze wrażenie
robi ekipa Maurycego Mayzla, czyli nominaci administracji polskiej, którzy
objęli władzę w wyniku pogwałcenia procedur demokratycznych. Mieli oni
przeciw sobie praktycznie cały świat polityki żydowskiej w naszym kraju.
Jednak to właśnie ów rząd fachowców, korzystający z parasola ochronnego
rozpostartego nad nim przez władze państwowe, okazał się najskuteczniejszy. Jest jednak w tej sprawie poważne zastrzeżenie! Otóż zarząd komisaryczny, przy wszystkich swych dokonaniach, stawał się bardzo słaby we
wszelkich działaniach, którymi reprezentował ogół Żydów polskich, oczywiście poza protokolarnymi, bo w tej dziedzinie spisywał się bez zarzutu
(także dzięki podjęciu polityki historycznej). Brak ów może nie byłby tak
dotkliwy w innych czasach, ale w końcu lat 30. bardzo osłabiał „żydowskie
aktywa” na krajowej scenie politycznej.
Jednak warto sobie uzmysłowić dość oczywisty fakt, a mianowicie, że
z bardzo różnych powodów żadna z kierujących warszawską Gminą ekip,
ściślej zarządów, nie kierowała się w pełni demokratycznymi zasadami.
Postasymilatorskie władze właściwie zostały pozostawione samymi sobie,
mimo bowiem że próbowały nawiązać dialog z pozostałymi ugrupowaniami,
te odmówiły jednak akceptacji „demokracji przez kooptację”, woląc zachować postawę wyczekującą. Farbstein i jego współpracownicy właściwie też
nie mieli wyboru. Rada Gminy, pełniąca rolę ciała przedstawicielskiego,
niemal natychmiast została sparaliżowana wewnętrznymi sporami i całe
szczęście, że i tak w miarę sprawnie przeszło ukonstytuowanie się prezydiów
obu organów kahalnej władzy. Choć nawet nie podnoszono tego szczególnie
silnie, to jednak dyktat zarządu, a w nim dominacja prezesa były ewidentne.
Podsumowanie
745
Po kolejnych wyborach może nawet nie tyle ortodoksi wykazali się
mistrzostwem rozgrywki prelekcyjnej, co ich główni przeciwnicy (syjoniści) – kompletną indolencją, którą na domiar złego próbowali pokryć brutalnością. Ponownie „parlament na Grzybowskiej” okazał się niesprawnym
narzędziem i nawet agudowcy nie byli w stanie na to nic poradzić. Inna
sprawa, że motywacji po temu nie mieli, idąc bowiem starym tropem, ekipa
Mazura utrzymała prymat władzy wykonawczej. Kiedy zaś nawet na forum
Zarządu adherenci prezesa z namaszczenia cadyka z Góry Kalwarii utracili
większość, wówczas realnie ster spraw kahalnych przeszedł w ręce triumwiratu, czyli faktycznie nieformalnego prezydium. Polskie władze ze zdumiewającą wprost cierpliwością tolerowały te praktyki i niewywiązywanie się
przez nich wręcz z podstawowych obowiązków, a nawet afery docierające
do powszechnej wiadomości. Natomiast nie zamierzały tolerować ani radykalizacji nastrojów, ani zbytniego usamodzielnienia się Rady Gminy w sferze deklaracji politycznych, zwłaszcza na tematy luźno związane z celami
stawianymi przed samorządem wyznaniowym z mocy prawa. W istocie
jednak, po wnikliwszym zbadaniu sprawy, doszedłem do przekonania, iż
odpowiedzialność za wprowadzenie zarządu komisarycznego przez polską
administrację dzielą między siebie Bund i Aguda. Sądzę, iż żydowscy socjaliści, nie licząc się z realiami ani dobrem publicznym, sprowokowali władze nadzorcze do ostatecznych kroków, ale też ortodoksi swymi zawiłymi
posunięciami politycznymi i graniem na czas w kwestii ukonstytuowania się
Zarządu i prezydium Rady stworzyli ku temu wygodny pretekst. Notabene,
reakcja administracji polskiej była w znacznym stopniu usprawiedliwiona,
a podjęte działania w pełni pragmatyczne – w ostatecznym rozrachunku,
mimo wszystko, dobrze służące rozwojowi żydowskiego samorządu wyznaniowego w Warszawie, choć nie jego – jako takiego – w ogólności czy w skali
ogólnopolskiej. Nad stosunkiem władz państwowych do niego nieodwołalnie ciążył bowiem jeden aksjomat, który można sprowadzić do twierdzenia,
że nie wolno dopuścić do powstania zrębów autonomii narodowej Żydów
w Polsce, gdyż zagraża to podstawom spoistości wieloetnicznego kraju.
W rzeczy samej, to był najważniejszy powód, dla którego samorządność
żydowska nie mogła odnieść pełnego sukcesu, tym bardziej że wyraźnie
ku tej formule swego kształtu ciążyła i chyba nawet Aguda nie mogłaby
się temu przeciwstawić.
Pouczającą lekturą przy ferowaniu takich i podobnych ocen jest książeczka Manesa Fromera, pt. Nasza wina…9 Autor, zdeklarowany syjonista,
M. Fromer, Nasza wina, nasza hańba, nasza walka o światowe rozwiązanie kwestii żydowskiej,
Warszawa 1935.
9
746
Żydowska Gmina Wyznaniowa w Warszawie 1918–1939. W kręgu polityki
przedstawia w niej skrajnie pesymistyczną wizję stosunków na żydowskiej
scenie politycznej, a niektóre wypowiadane przez niego oceny brzmią właściwie brutalnie. Wywody te opierają się na tezie o nieprzygotowaniu Żydów
do życia poza gettem, choć przecież w ostatnim półwieczu tak usilnie
dążono do wyzwolenia się z jego okowów. Właśnie polityka kahalna i jej
„zakamarki i labirynty” są – według niego – źródłem zła. Z drugiej jednak
strony, wszyscy umizgujący się do getta, czyli próbujący współpracować
z ortodoksją, „pochlebiają najgorszym instynktom”. Rzeczywiście, sporo
jest prawdy w tych diagnozach, a jednak pozostaje pytanie, czy w takim
razie społeczność żydowską było stać na samodzielne rozwiązanie własnych problemów. Wydaje się, że mimo wszystko jedyną na to szansą była
w miarę swobodna gra polityczna na scenie wewnątrzżydowskiej, przy życzliwej i bezstronnej opiece państwa. Na to też sił, środków i nade wszystko
wyobraźni chyba brakowało. Jednak Polska okresu międzywojennego, choć
– być może – nie była najlepszym polem do takiego eksperymentu, to
jednak stwarzała dla jego powodzenia stosunkowo duże szanse. Pewnym
potwierdzeniem tej tezy mogą być głosy prasy żydowskiej na Zachodzie,
komentujące upadek naszego kraju pod ciosami hitlerowskich Niemiec.
Były one generalnie przychylne aspiracjom niepodległościowym Polaków10,
a przecież potworność sytuacji okupacyjnej dopiero miała się objawić.
The Jewish Press on Partition of Poland and Consequences, „Contemporary Jewish Record”
1939, nr 6, s. 34.
10