Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Warszawa 7 Czerwca 1907 r.
J E D N O D N I Ó W K A
„MRÓWKA”
U wrót
raju.
E w a . - Chodź, Adam ie, nie k łó ć się z nim, on m a p a sk u d n y miecz w ręku.
rzały; sam n iezadługo z d rz e w a spadnie.
Owoc już i ta k d o j­
a
Kwestja żargonu.
W LIPCU 1907.
Wśród trosk przeróżny cli, co nam życie mącą
I szarpią nieraz, ja k żarłoczna bestja,
Jest na porządku dziś sprawą palącą
Świeżo wyrosła żargonowa kwestja.
Jeden się śmieje z niej, a drugi widzi
W sprawie tej objaw rasowego sprytu;
Różne są zdania — a tymczasem żydzi
Clicą z tego zrobić kwestję swego bytu.
R zecz się dzieje w sali licytacyjnej.
K o m ornik. — Z o sta ła do s p rz e d a n ia b u d k a s u ­
flera, k u r ty n a z Rozm aitości i p re z e s Ile rsz elm a n ze
złotym zegarkiem . W eźm iem y to ostatnie. P re z e s
H e rsz e lm s n z zeg a rk ie m złotym, ocenione ra z e m na
50 rubli i 5 k o p ie je k . K to da je więcej?
P a n G lu ckskin d . — Ile j e s t w a r t sam z e g a re k ?
K o m o rn ik. — P ię ć d z ie sią t rubli.
P a n G lu ckskin d . — T o j a dam je s z c z e 10 k o ­
p ie je k , niech stracę.
Z hasłem wolności i w imię swobody
Tworzą placówki żargonu i szańce
I nikt z nas stawiać nie myśli przeszkody,
G dy im tak miłe ję z y k a łamańce.
Kwitła wszak ongi wolność na tej ziemi,
Naród nasz miłość swobody ma w łonie,
Więc gdy chcą żydzi, niechaj między swemi
Myślą i mówią i piszą w żargonie.
Niechaj się biorą do swojej roboty,
Do której żargon ma im być podnietą,
Tworząc chedery oraz Jesziboty
I do dawnego powracają Ghetto.
Jeśli lat pięćset żyją między nami,
A ję zy k polski gniewa ich i złości,
To dowód tylko - niech się nikt nie mami,
Ze trudno tutaj mówić o łączności.
Lecz niech nie myślą, byśmy my, polacy,
W zachwyt wpadali nad łamaną mową
I przykładając dłonie do ich pracy,
Mieli kulturę wspierać żargonową.
My dziś jesteśmy, ja k po latach głodu,
G dy kraj w ucisku życie wiódł ponure,
Więc dbać o rozwój polskiego narodu,
Polską nam trzeba rozwijać kulturę.
Wieki bronimy od germańskiej fali
Starego Lechów i Piastów zagonu,
Więc czyż podobna, byśmy się dziś dali
Germanizować z pomocą żargonu?
Wolności chcecie — lecz kto wolność łączy
Z ideą swoją, niech nie zapomina,
Ze wolność jednych w tem miejscu się kończy,
W którem dla drugich szkoda się zaczyna.
Nie wierzcie temu, kto z zamętu celem
Na bój o żargon w Polsce was p o p y c h a :
Wrogiem wam taki, a nie przyjacielem,
Zła to jest rada i przysługa licha.
Żargonu z polskim w jednym stawiać rzędzie
Nie da, kto dobra kraju je st świadomy,
Choćbyście potem mieli głosić wszędzie:
„To czarna sotnia!... chcą robić pogromy!”
Niema porównania.
-
W P e rsji od tygodnia też rew olucja.
— A d użo j u ż pow iesili?
— P ią ty tysiąc.
- - E , co mi to z a rew o lu c ja!
„jViucha“ , przed sądem.
Choć sp ra w a biednej „M uchy” dość b y ła mozolna,
U d a ła się prz e d z iw n ie i „M ucha’" j e s t wolna;
O minęła b ie d a c z k ę ciem nica i k r a ta ,
Lecz cóż z tego? Choć wolna, a j e d n a k nie lata.
Dobra zemsta.
- Nie wiesz, dla c zego w u ro c z y ste święto
B o ż e g o Ciała, p o c z ta p rzez cały dzień b y ła otw arta?
— Bo p o c z ta w a rsz a w sk a gniew a się na P a n a
Boga, że p o z w a la ta k na nią n a p a d a ć i chc ia ła wi­
docznie w ten sposób się zemścić.
Biedna bułka.
W ogóle ju ż b y ła nieduża,
Sztuk dziesięć, j a k nic, z ia d ł chłop dziarski,
P om im o to je s z c z e zmalała,
G dy p rz y sz e d ł s t r a j k p ierw szy p ie k a rsk i.
Dziś dziecko p ó łro cz n e p rz y piersi
D w a n a śc ie g a łe c z e k zagarnie.
Aż naraz ogłosić c h c ą lokaut,
W sz y śc iu tk ie w a rsz a w s k ie piekarnie.
W „ P o r a n n y m ” j u ż pierw sze są strzały,
N a braun in g n ie je d e n c j ł e k zerka,
N a jw ię c e j je d n a k ż e się martwi
K o c h a n a w a r s z a w s k a k a jz e rk a .
I płacze: — W p ie k a rn ia c h n a stą pi
Czas zgody, czy żyd to czy goim,
L ecz eryim się k osztem to stanie?
Nie w aszym, p iek a rz e , lecz moim.
Gdy lo kau t przeminie, j a zginę,
U tra p ie ń czas p rzejd zie i m ęki,
Bo kto b y mnie w te d y z je ść p rag nął,
W ziąć musi m ik ro s k o p do ręki.
Tytuły artykułów wstępnych o Kole nolskiem
w „Przeglądzie Porannym”
G ROCH Z K A PU ST Ą !
R A K A RZ E D R U G IE J DUMY!
D M O W SK I, JAKO L E G A L N Y BANDYTA!
D O NOGI, PSY!
N O W O D W O R S K I „ P O L S K O B Ó JC A !”
Z P I A N Ą NA USTA CH!
3
Zwycięzca z pod Nowego Dworu.
N a pole i w las,
N a łą k i w śró d kwieci,
P o sz ły sobie raz
P o d W a rs z a w ą dzieci.
R ad ość w oczach w re,
Śmiech płynie bez końca,
D usza im się rwie
Do nieba, do słońca.
W tem p r z y je ż d ż a w kłus
P a n naczelnik krew ki:
Dzieci — zgrozo zgróz! —
M ają chorągiew ki!
T o j e s t ja w n y bunt!
W ię c w oła straż n ik ó w —
L ojalność to g ru n t
P ę d zić buntow ników .
P r z y b y ł cały rój
Policyjnej armji,
Razem z nimi w bój
W stąpili żandarmi.
P ie r z c h a ją j a k dym,
D ziew częta, c h ło pa ki
I syp ią się im
G uzy i siniaki.
W ró g ostatn i zbiegł,
Z w y cięstw o — do kata!
P a n n a czelnik rzekł:
„Molodc.y re b ia ta !r>
K r ę c ą w ą sy swe
P o lic y jn e zuchy:
„R a d zi sta ra ć się!’’'1
O k rz y k płynie głuchy.
P a n naczelnik rad
P o w r a c a do miasta.
„Niema co... ja m cliwat!
S k o b e lew — i b a s ta !”
Dum ny robi g e st
I j e s t pełen wiary,
Że dostanie „ k r e s t”
Z a w zięte „ s z ta n d a r y .”
W K S IĘ G A R N I.
— Niech p a n odeśle do w ydziału tajnej p o li­
cji dla n o w e g o re fe re n ta , pa n a Silina, dwieście ro
s y jsk ic h elem entarzy, k ilk a tysięcy c zystych p a p ie r ­
k ó w i atlas.
— P o co mu rosyjskie elementarze?
— K ażdego złodzieja, k tó re g o złapiemy, b ę ­
dziem y uczyli po rusku, ażeby pan Siłin m ó g ł się
z nim rozmówić.
— Po co mu p ap ierk i?
— P a n Siłin, j a k w ychodzi z R atusza na m ia­
sto, to chce rzu c a ć po d ro d z e papierki, bo inaczej
j a k o nietutejszy, nie trafi z pow rotem .
— A n a co mu atlas?
— J a k to na co? P rz e c ie ż pan Siłin wogóle
d o ty ch c z a s nie wie, gdzie W a rs z a w a leży.
Porcja sieczki.
— B erlińczycy p rz y jm u ją d z ie n n ik a rz y angiel­
skich j a k koni, bo dali im p o rc ję sieczki.
— Nie czytałem o tem.
— §Nie czytałeś? A m ow a Wilusia do A ngli­
kó w , to co?
NA S E S J I W R E D A K C J I „ N O W E G O W R E M JI."
S u w o rin . — T a k my i podzielili się rob otą. J a n a p is z ę feljetonczyk o tem, że P o la k i to same rewolucjo nery; P io tr Piotrow icz udowodni, że "oni czyste buntow szczyki; I w a n Iw anow icz p rz e k o n a świat, że oni
urodzone miatieżniki; S a w a Sawicz zaręczy, że oni ż y ją tylko z fa b ry k a c ji bomb, a ju ż N ikita N ikitycz tam
sobie też coś nie b ą d ź z d ro w e g o o ty ch p o lja c z y s z k a e h zn ajdzie i num er gotów .
4
PRZEMYSŁ
POiSfii
T a jem n iczy reżyser. — „ L o k a u t” zuriick! T e r a z „ S t r a j k ” n a niego p ójdzie i o b e d rz e go do reszty.
Korespondencja braterska.
I. N. Połusztannikow
Młodszy okołotoczny.
l/^arszazua
Prywiślinje Rosyjskie.
Miły ilj.a!
D aw no j u ż m y z tobą gaw ędy nie w iedli, no
u m nie czasu nie było, bo p o A w s tr ji je ź d z ić m u sia ł.
I iv Lem bergu b ył i iv P erem yszlii i w innych aw stryjskich grodach, a n a dniach ze m n ą ta k a przygoda
zd a rzy ła się, że j a chory leża ł i zim n ą w odą boki o k ła ­
dał. C zyta ł ty może w gazetach, że w A w s tr ji w y­
bory do ichniej D u m y b y ły ; p a r a d a p r zy te m w ielk a ,
p om yślisz: galow y dzień. Cała a w stryjska a rm ja od
ra n a w yszła n a m iasto -i n a p o zycjach p rze d wybornem i dom am i stanęła. A p o lic ji, brat, b y ła ta ka
przep a ść, że niew iadom o, sk ą d to się nabra ło. C hy­
ba oni naszych policejskich, z R o sji, zn a czy —- p o ż y ­
czyli i n a ten dzień iv p o lic a je ich p rzem ia n o w a li.
K ie d y j a ten p a r a d n y występ obaczył i w ojska tyle
i policji ćmę u jr z a ł, ta k a m nie tęsknota do ojczyzny
rodzonej w zięła , że do U rbana za jść m u sia ł i trzy
czarki żytn ió w ki, nie oddychając, je d n ą po dru g iej
w ypił.
N u , w ybory zaczęli się, naruszenie sp o ko ju p rzy tem straszne i k r z y k i i g w a łt. J u ż , j u ż m y ś la ł ja :
a w stryjskie ko za ki p rzy le c ą i n a h a jk a m i rozpędzać
zaczną. N o choć 10 A w s tr ji ko n stytu cja je s t i k r a j
to cyw ilizow any, m ów ią — a kozaków u nich niem a.
Z naczy: m y, brat, górą n a d n im i. Od czasu do cza­
su to narodow i lu d zie, to socjalisty pochody po m ie­
ście ro b ili, m nie po służbie w ypadło do pochodów należyć, żeby w ied zia ł, ilu naszych w arszaw skich aw stryjsk i spokój na ru sza . T a k n a jp ierw z narodow em i j a
chodził, a p o tem do socjalistów p r z y s ta ł. Z pierwszem i o ra ł n a całe gardło: „marsz, m arsz, D ąbrow ­
ski!'1' no choć zabij, nie wiem, ja kiego to D ąbrow ­
skiego w o ła ją . W naszym u czą stku , pom nę, je s t aż
sześć D ąbrowskich; ty b y , brat w yśled ził, może to któ­
r y z nich. A z so cja lista m i chodząc, k rzy c za ł ja :
^sęd zia m i wówczas będziem m y ! v choć wierzyć tem u
m nie się nie chce. N o bo gdzie im sędziam i być, nie
to ju ż o m irow ych m yśleć, a prosto g m innem i być,
kied y ich ża d n a toładza nie lubi, bo bezspokojny ele­
m ent oni. C hodził j a ta k godzin k ilk a z tem i pocho­
d a m i, aż w końcu, czort w głowie p rzem ieszało się:
do narodow ych p rzy sze d ł i o sędziach im śpiew ać za­
czął. U słyszał io jed en i prosto, nic nie m ówiąc,
k u ła k a m nie w bok i k rzy c zy : „ach ty, socjał, czego
tobie t u r
Cóż m n ie m ów ić z ta kim , co się na ludziach nie zn a ! S ło w a nie rze k łszy , to łeb je m u d a ­
ję , n a to d iu g i p rzy sko c zy ł i m nie w d ru g i bok w ali.
Z a ty m po szli in n i, ta k że nie zliczyć, ile ra zy w boki
j a dostał. M ożeby m n ie się krzyw d a na zdrow iu
sta ła , no a tcstryjski p o lic a j p rzy sk o c zy ł i „p o d tele­
5
g r a f,71 znaczy: do ichniego u c zą stk u m nie pow iódł.
T a m m y siej j a k brat z bratem rozm ów ili i w rócił
j a do dom u i do zim n e j w ody się w zią ł. T ru d n o ,
brat: słioiba nie zabaw a, a je ż e li kied y i boki p r z y ­
tem u cie rp ią , r a d b ą dź, bo zasługę będziesz m ia ł
i poszanow anie u w ła d zy.
O bejm uję ciebie b ra tn im uściskiem
T r y fo n .
W APTECE.
P r y n c y p a ł do p ra co w n ika . — N a ósm ego s p r o ­
wadzić d ziesięć b alo n ó w oleum ricini. W tym dniu
ro z p o c z y n a się w W a rs z a w ie zjazd k obiet.
— Czy p a n sądzi, że te panie się r o z c h o r u ją ?
— One nie, ale ich m ężow ie i dzieci.
PAN OSMALA.
N i e p r z e p a r tą do rozgłosu c h ę c ią silnie party,
Do w a rsz a w sk ic h go sp o d a rzy sk re ślił list otw arty,
A w tym liście, j a k o tryb un rzym ski, dumnie kroczy,
Bo otw o rzył g o sp o d a rz o m na rzecz w ie lk ą oczy.
K rótko tr w a ła j e d n a k rado ść, sm utny ju ż Osmala,
Bo się w s p r a w ę d e le g a c ja g osp oda rz y w dała,
K tó r a rzekła: O, Osmało, nie ró b tyle strachu,
T o, co ty w iesz, d a w n o w ied zą ju ż w róble na dachu,
Ż a d n ej nowej nie o d k ry łe ś g osp oda rz om karty,
S z k o d a było i dw ó ch gro sz y na twój list otwarty.
N A ULICY ROZBRAT.
— Panie! Panie!
a w nim ostatnie trz y
— Nie, to tylko
Dumy, J a p an u robię:
A nglicy, n a r ó d silny i plemię zażarte,
O dczuł to na swej sk ó rz e n ie g d y ś B o n a p a rte ,
O dczuje może i ten, co sam niespokojny,
P r z e z zb rojenie n a ro d u p c h a do c iąg łej w ojny:
Ale n ie je d n a k o w e dla nich losu wzorki:
Ów miał św. H elenę, ten b ę d z ie miał T w o rk i.
P a n mi zabierasz w oreczek ,
ruble! T o rozbój!
p ra k ty c z n e zastosow anie ra d
„przym usow e w yw łaszczenie.”
6
J e s z c z e o H u ree.
H u rk o list nowy nap isał
I s traszn ym gniew em w nim p a rsk a ,
T w ie rd z ą c, że nic go nie hańbi
S p ó łk a z L idw alem szw indlarska.
W szystko w zupełnym p o rz ą d k u ,
S ą d go uwolni c o p rę d ze j,
Bo g d y chłop może chcieć chleba,
Je m u chcieć wolno pieniędzy.
P z y p u sz c za ć trzeba, iż w k ró tc e
N a d z ie ja H u rk i się ziści
I były wice-minister
Z win się i grz e c hó w oczyści.
Albowiem s ta ry ju ż G o e th e
T ę p r a w d ę w y rz e k ł figlarnie:
Małych z łodziejów w ieszają,
W ielcy ra b u ją bezkarnie.
Po powrocie z Warszawy.
— A robicie j a k i e p o stę p y w szkole?
—- N iby robimy, alo niech ojciec wie, że co
do nauk, to W a r s z a w a w porów naniu z Kijowem,
stoi w tyle.
— Co się stało?
— Tam , pro szę ojca, j a k nie chcieli ucznio­
wie z sem inarjum iść do egzaminu, to odrazu p o d ­
palili szk ołę, a u na s najwyżej dy re k to ro w i palto
p o d r z e m y albo stłuczem y okulary.
Nowe kłamstwa.
W a rsza w skij /M le w n ik do śmiechu p o ru sz a
I do d o b re g o p o b u d z a humoru:
Twierdzi, że Macierz ofiary wymusza
N a w e t od rosjan — po d g ro ź b ą teroru.
K łam stw o — codzienny to D n ie w n ik a pacierz,
Z a to mu p ła c ą , ta j e g o natura,
L ecz g d y b y z ro sja n kto dał coś n a Macierz,
Czyż by się z te g o sta ła w niebie dziura?
O św ia ta rów nie d r o g a w szystkim ludom,
O na w ludzkości leży interesie;
Kto s p r z y ja cudzym ośw iatow ym trudom ,
K o rzyść w łasnem u narod ow i niesie.
W a rsza w skij D n ie w n ik tego nie zrozumie,
W szelka ośw iata w b u rz a go i złości,
Bo on żyć w św ietle nie może, nie umie
I j a k ć m i e — je m u p o tr z e b a ciemności.
T w ierdzi też D n ie w n ik z p ia n ą u oblicza
I g łu pstw a w sw ojem tw ierd z e n iu nie widzi,
Ze nie p o la c y p o m n ik M ickiew icza
Wznieśli w W arsz a w ie, lecz bog aci żydzi.
L u b y D niew nilcu! sam w idziałeś przecie,
J a k się na cel te n s y p a ły groszaki,
W ięc t a k bezczelnie łg ać, j a k w twej gazecie
Może je d y n ie h e tk a la d a ja k i.
W ieszczowi sw em u pom nik n a znak części
Wzniósł cały n a ró d , p rz y zdarzonej porze,
A tobie za nic w g łow ie się nie mieści,
J a k bez sub syd ju m u zrobić się coś może.
— N a co też w tych dniach umarł były p o w ­
staniec, c zap nik Manes z Radomia?
—■ Czy j a wiem? Może go kto z Bundu z a ­
strzelił za to, że b ę d ą c żydem, w ro ku 1863 p om a­
gał Polakom ?
DROBNE OGŁOSZENIE.
’
Posady i prace.
NOW OCZESNY DJO G EN ES.
—
Z p o c z ą tk u m yślałem , że to j a je s te m
człowiekiem, k tó r y wie, j a k zbaw ić R o sję , o kazało
się je d n a k , że nie. I d ę ta k ie g o szu kać i nap ew n o z n a j­
dę w Berlinie, z re k o m e n d a c ji m o jego p rz y ja c ie la
Mendelsona, k tó r y mi je s z c z e n igd y nie n a s tr ę c z y ł
złego interesu.
p e ż y s e r a , uzdolnionego w k ażd y m k ie ru n k u , p o sz u k u je D y' re k ej a T e a tró w R ządow ych w W a rsz a w ie do kiero w n ictw a
p o lsk ą sceuą. W y m a g a ln a j e s t u m ie jętn o ść m ilczenia n a eksce­
sy D y re k c ji, o b sa d z a n ia ról a rty s tk a m i, protegow anem u przez
D y re k cję , o ra z don o szen ia D y re k c ji, co a rty ś c i n a p ró b a c h m ó­
tym w ią o D y re k c ji. K a n d y d ac i, od p isa rz y p ro w e n to w y ch w łą ez cznie, m a ją p rz e d zjaw ien iem się w k a n c e la rji, z ło ż y ć k o n k u r­
sow y egzam in u c z ło n k a kom isji te a tra ln e j p. K ry w o szejew a,
k tó ry ja k o ex-tłom acz w p o licji z h e b rajsk ieg o n a ro sy jsk i, zna
w yśm ienicie w y m a g an ia sceny polskiej. P o s a d a do objęcia z a ­
ra z , p ensja, acz k o lw ie k n ie w y p ła c a ln a , ale p rz y z w o ita .
7
N ie b e z piecz n y g a tu n e k n iem ieckiego ż a rło k a , j e d y n y k tó re g o się
Zajęcze
S l(Ó r l(i.
W Radzie P a ń s tw a polskie lordy
Siedli, żądni łask;
U ich b o kó w nie lśnią k o rd y ,
W oczach nie g r a b lask.
Znikli w centrum , niby nurki,
W padłszy w m orski prąd,
D rż ą na nich z a ję c ze sk órk i,
G dy się ozwie rz ą d .
Nie p rz e m ó w ił żywem słow em
Ż a d e n w ś r ó d nich mąż,
Z K a sa tk in e m i D urnow em
I d ą zg od nie wciąż.
P r z y r z ą d z a ją dłońmi swemi
R e a k c y jn y farsz;
W ciąż brzm i hasło m ięd zy niemi:
„N a p r a w ic ę m a rsz !”
Chce g a b in e t zaufania
Słodk i spożyć tort,
Z a r a z mu się nisko kła nia
K ażdy p olski lord.
I by w blasku sw ym nie z a g a sł
B iuro kracji świat,
K ażdy z nich, j a k k am er-fagas,
Do usłu g j e s t rad .
Szw ank im spraw ił n a rozum ie
Ich g odności szych,
J a k e gipskie s iedzą mumje,
N a fote la c h swych.
W t a k t k i w a ją j a k figurki,
Gdy r z ą d zacznie grać, —
W y p c h a ć te z a ję c ze skórki,
Do m uzeum dać.
j a k ognia, boi.
S zym o n Askenazy.
J e s t p ro fe s o re m zw yczajnym we Lwowie,
P a n ie L. P e r e tz , co p a n na to powie?
P ew nie j u ż w sm utku p a n niezmiernym tonie,
Z e A s k e n a z y nie m ó w i w żargonie?
Pociesz się, pociesz, panie L. Peretzu ,
Z ż a rgo nem swoim zostaniesz n a piecu,
Bo ch oćbyś k rz y c z a ł g w a łtu n a jg o rę c e j,
D a przyszłość Polsce A sk enazów więcej,
A z całej tw o je j ża rg o n o w e j h e cy
S tanie się tylko, że znik ną Peretzy .
Nie wierzy.
— N ow y d y r e k to r Banku P a ń s tw a w W a r s z a ­
wie, b aron T yz e n ha uz en, powiedział, że on p a trz y
ty lko na p r a c ę ,— w yznanie i pochodzenie dla niego
to nic.
— Czy on p rz y je c h a ł z Rosji?
— N o tak.
— Czy aby napew no? W idziałeś p asp o rt?
jyietółaścńo-g toiOar.
By nie zam arzła polityki sfera
W iluś też w podróż pono się wybiera-,
Chce, niczern E d w a rd , w w szechśw iato w y m tłumie,
Robić, j a k m ów ią handlow cy: w „ rozum ie” .
L ecz n a nic b ę d ą w o ja ż e rs k ie susy,
Wiluś w „ ro zu m ie” m a same auszusy,
On m ó g łb y robić to i w dużych ram ach,
Je d y n ie : w „ b in da c h”, albo w „ te le g ra m a c h 11.
mmjLu.
A DUMA GADA...
U p ły n ął k a w a ł czasu duży,
W y p a d k i szybko szły n a zmianę,
O d k ą d mieliśmy, p o śró d burzy,
Różne wolności obiecane.
W olności d o tą d n a p apierze,
N ikt w ra m y p ra w n e ich nie w k ła d a ,
R z ą d znowu o stro za łeb bierze,
A D um a g a d a , g ada, gada...
S w o b o d a sło w a j e s t podobno,
Ale z nią tr z e b a być zostrożna,
Z a la d a bowiem s p ra w ę dro b n ą
Do „ u la ” d o sta ć się dziś można.
Kto j e s t innego z r z ą d e m zdania,
T e n w t a r a p a t y z a ra z w p a d a ,
Ciągłe a re sz ty i zesłania,
A Duma- g a d a , gada, gada...
!£)
—
nie clice
—
—
—
też b yli
J e s t n iety kalno ść osobista,
L e c z nas złudzeniem ona karmi:
N ik t z tej w olności nie korzysta,
Broni p o lic ja i żandarmi.
D z ia ła ją straże i o chran y,
J a k dla w id o k ó w ich w y p a d a ;
P rz y g n io tły lud w o je n n e stany,
A D um a' g a d a , g ad a, gad a...
— A w y Mojsie, jakieg o jesteście z d a n ia o ż a r ­
gonie?
— Ja go k o c h a m dla b rzuc ha.
— C z y w y z n ie g o żyjecie?
— N ie, ale jak go nie k och ać, to m o ż n a d o ­
stać tr o s z k ę k u lą w b rzu c h .
Dzięki Bogu.
te a tró w zab ro niła a r t y ­
rządo w em i.
D y r e k c j a im nie za­
ta
droga
do
w y jśc ia
LIST OTWARTY RODICZEWA
do w szystkich p rzeciw ników politycznych.
N iech wie o tem taki albo inny synek,
K tó ry chciałby w yzw ać mnie n a p o je d y n ek ,
Czy to będzie stary, czy to będ zie młody,
Ze j a zaw sze znajdę ja k o w e ś p rz e sz k o d y .
Szulginowi pow iem , że nie było sporu,
H urce z w ie lk ą ra c ją , że niema honoru,
Dla innego cofnę znowu słowo moje,
Bo widzicie, j a się...
trochę k u li boje.
J)rnk A. Michalskiego, Chmielna
‘27.
Jojne, Jojne! Ja m a m z m a rtw ie n ie . S yn mój
m ó w ić ze m n ą p o p o lsk u , ty lk o w żargonie.
A ile w a s z sy n m a lat?
D ziew ięć.
W y się u sp o k ó jc ie . W ty m w iek u wyście
z u p e łn ie jeszcze g łu p i puryc.
— C o to jest, że ta policja tak ciągło ro b i r e ­
wizje?
— Bo o n a chce coś znaleźć.
— C o o n a chce znaleźć?
— Jak w y się d z iw n ie pytacie, Sym cha. G d y ­
b y p olicja w ied z ia ła, co o n a chce znaleźć, to b y nie
r o b iła rew izje.
W y ro k i 'śmierci p is z ą sądy,
K a t w y k o n y w a j e bez trudu,
Ju ż zcichłyl-\yolnościowe p rą d y ,
I o refofm ach ani dudu.
C ie m n o ś ć 'z e światłem to c z y b oje
I d alszą w a lk ę z ap ow ia da ;
R z ąd , ta k j a k robił, robi s w o j e /
A D um a g a d a , g a d a , gada..'.
— S łyszałeś? D y r e k c ja
stom g ry w a ć po za te a tra m i
— Ale um rzeć z g łodu
broniła?
— Nie.
-— D z ię k i Bogu, choć
z m atni im została.
cukierni na j£)zihi~$>ass.
Telefon 2715.
— Ja z u p e łn ie n ie w ie m , d o k ą d w t y m roku
ż o n ę w ysłać?
— C z y o n a jest stara?
— O n a jest b a r d z o stara.
— T o w y ją w yślijcie w i e c z o r e m z k ilk o m a
r u b la m i w o kolic e F ilh a r m o n j i; ta m są lekarze, co
ją o d r a z u ze w s z y s tk ie g o w yleczą.
— A co s ły c h ać w D um ie?
— Nic w ielk ieg o , t a m p ę k ł a je d n a ściana.
— C zy ze starości?
— N ie, z g a d a n ia .
— Ja k to , śc ian a gadała?
— Ś cia na nie g a d a ła , ale jed en p o s e ł blisko tej
ścian y g a d a ł o te m , że by w o g ó le tak d u ż o w D u m ie
nie gadać.
Do P o la k ó w .
P rzestańcież p isa ć do B jornsona,
T ło m a c z y ć P o ls k ę w czoła pocie,
J a k o nasz w r ó g pan B jórn son skona,
Bo trudno rozum w lać - idjocie!
W ydawca:
W ładysław Krasuski
R akow iecka 7 (Mokotów).

Podobne dokumenty