stona 7

Transkrypt

stona 7
S
mukła, gonna osika – wedle pełnej
głębokiego znaczenia przypowieści Jorgensen’a – rzuciła między
leśne drzewa zuchwałą myśl.
– Bracia moi – rozpoczęła przemowę
– wiecie dobrze, iż naszą jest cała ziemia, bo zarówno zwierz jak i człowiek
od nas są uzależnieni, bez nas żyć nie
mogą. My żywimy krowę i owcę, ptactwo i pszczoły… my jesteśmy ośrodkiem wszystkiego, z nas wszystko żyje,
bo i gleba nawet wytwarza się z przegniłego naszego listowia. Jedna tylko
w świecie potęga nad nami góruje t. j.
słońce.
Odeń zależy podobno nasze życie.
Ależ Bracia! W moim przekonaniu straszą nas tylko bajką, że bez słonecznego
światła nie moglibyśmy żyć. Głupi to
jakiś, przestarzały przesąd, obałamucenie, ciemnota niegodna uświadomionych, nowoczesnych roślin…
Tu przerwała na chwilę osika. Przecząco zaszumiało kilka starych dębów
i brzostów, jednakże młode drzewa nie
szczędziły potakujących pochwał.
A zachęcona osika ciągnęła dalej
podniesionym głosem:
– Zdaję sobie sprawę, że istnieje
między roślinami stronnictwo zacofania i ciemnoty, zespół starych, wierzących jeszcze w staroświeckie przesądy
wsteczników. Nadzieję moją i ufność,
pokładam zatem w młodym pokoleniu, na jego postępowych poglądach,
na jego świadomości siebie. Musimy
nareszcie my rośliny zrzucić nieznośne
jarzmo słońca! Wtedy powstanie dopiero nowe, niezawisłe pokolenie. Do boju
więc o wyzwolenie! A Ty stary reflektorze tam w górze, koniec twojego panowania!…
Tu zagłuszył już słowa osiki podnoszący się zewsząd szum pochwał; młodociany, z żywiołową siłą wybuchający
zapał zagłuszył szelest nagany starych
drzew.
– Rozpoczynamy strajk przeciw
słońcu – perorowała upojona powodzeniem osika. Zaniechamy wszelkich
naszych czynności życiowych za dnia,
życie nasze przeniesiemy w tajemnicze
ciemności nocy. W nocy chcemy rosnąć,
kwitnąć, roztaczać wonie, wydawać
owoce: Nie potrzebujemy odtąd słońca!
Niech żyje wolność!
Posiedzenie było skończone. Nazajutrz ludzie zauważyli coś dziwnego.
Słońce ślicznie świeciło, z nieba spływały jego życiodajnie, ciepłe promienie,
a na przekór temu – kwiatki ostentacyjnie skłaniały główki ku ziemi, drzewa poopuszczały liście i gromadnie
odwracały się od słońca. Wieczorem
natomiast rozchyliły się stulone płatki
kwiecistych kielichów i wielobarwne
kwiaty wyciągnęły szyjki do bladego
światła księżyca, do rzadko rozsianych
gwiazd…
Trwało to kilka dni. Wkrótce jednak
w roślinności nastąpiły dziwne zmiany. Zboże leżało na ziemi jak długie, bo
przedtem dźwigało się w górę do słońca, a teraz przecież nie było dlań słońca,
do którego by rosło. Przybladły kwiaty,
ich płatki zaczęły więdnąć, listki żółknąć. Wszystko pochyliło się ku ziemi,
jak gdyby nadciągała jesień.
Wtedy rośliny zaczęły szemrać przeciw osice. Ale podżegaczka (choć sama
pożółkła niczym kanarek), podszczuwała je dalej.
– Jacy Wy Bracia jesteście niemądrzy!
Nie widzicie, że teraz jesteście o wiele
piękniejsi, o wiele oryginalniejsi, o wiele
samodzielniejsi, niż byliście za czasów
panowania słońca! Chorujecie? Bzdury!
Zdaje Wam się. Wysubtelnieliście, wyszlachetnieli, nabraliście indywidualności!…
Niektóre z nieszczęsnych roślin wierzyły nadal osice i żółkniejącymi, więdnącymi wargami szeptały: Wysubtelnieliśmy, wyszlachetnieli… nabraliśmy
indywidualności… Jednak przeważająca część na czas poniechała strajku
i zwróciła się z powrotem ku życiodajnemu słońcu.
Gdy znowu nadeszła wiosna,
w puszczającym nowe pędy i pąki,
rozświergotanym, rozśpiewanym lesie
stała uschnięta osika, trzęsąc długimi,
nagimi gałęziami, niby straszydło na
ptaki. O niemądrych jej teoriach słuch
dawno zaginął; do starego, lecz ożywczego słońca podnosiła się dookoła niej
dziękczynna woń nawróconych kwiatów, a bujną zielenią błyszczące korony
drzew z wdzięcznością pochylały się
przed nim.
Dzieje zbuntowanych drzew powtarzają się w życiu wielu dzisiejszych ludzi, uważających, że porzuciwszy Boga,
można nadal wieść życie godne człowieka. Czuwaj chłopcze i strzeż wiary Twojej! Współczesny świat jest zastraszająco
powierzchowny! Gdy dorastając, coraz
częściej będziesz obracał się w świecie,
z jednej strony z przykrym zdziwieniem doświadczysz o jakich pustych,
pozbawionych wszelkiej wewnętrznej
treści tematach potrafią godzinami gadać i zaśmiewać się dzisiejsi młodzi ludzie, z drugiej zaś, z jaką zdumiewającą
zarozumiałością, z jakim pogardliwie
bagatelizującym uśmieszkiem zbywają najpoważniejsze zagadnienia życia
ludzkiego, lub o nich z największym tupetem wyrokują.
Spotkasz z czasem ludzi, dla których
ważniejszą nad wszystko jest sprawa,
żeby aż pękał napchany banknotami
portfel, żeby co dzień najeść się do woli
i nigdy nie opuścić wieczoru w kinie,
w teatrze czy w innych podobnych lokalach… a poza tym nic.
Ach! Iluż jest takich! Ludzi o ciasnym
widnokręgu, zamkniętych umysłowo
w ciasnej klatce, niczego nie widzących.
Wśród ptactwa mamy wróble i orły.
Czegóż wróblowi do szczęścia potrzeba? Byle połknął kilka nędznych robaków, byle napchał się odrobiną ziarna,
choćby wydobytego z nawozu, byle
podziobał parę czereśni już ma gardziel
pełną, już tłuściutki, okrąglutki, szczęśliwy. Ani mu się śni, że na świecie są także dusze orle i że inne jest ich szczęście!
Widzisz, mój Chłopcze, natkniesz się
i na ludzi o wróblich sercach i wróblich
żołądkach. Ale człowiek nie potrafi być
tylko wróblem, więc przekonasz się, że
ich serce przy całym dobrobycie, przy
wszystkich skarbach, majątkach, wygasłe jest i puste – dusze jałowe i oschłe.
Dusze te opływając w nawet największe
rozkosze ziemskie, przymierają głodem
i usychają z pragnienia.
Łakną i usychają, bo odwróciły się
od Słońca!
Na podstawie: ks. dr Tihamer Toth, Religia
w życiu młodzieńca, Kraków 1936
y
e Leanto 1(18)2008 – st. 7