Pozagrobowe życie Franciszka Ksawerego

Transkrypt

Pozagrobowe życie Franciszka Ksawerego
Spis treści
Wprowadzenie. Pozagrobowe Ŝycie Franciszka Ksawerego 9
1. Jezuici i reformacja 17
2. Pierwsze stulecie jezuitów 37
3. Jezuickie przedsięwzięcie misyjne 51
4. Metody nawracania 73
5. Powstanie antyjezuickiego mitu 98
6. Oświecenie i stłumienie 125
7. Jezuici po 1814 roku 156
8. Piąte stulecie jezuitów 182
Przypisy 198
Indeks 217
Podziękowania 224
Wprowadzenie
Pozagrobowe Ŝycie Franciszka Ksawerego
...Jezuici. Sama nazwa wystarczy, by zaniepokoić pewną grupę czytelników, zatem dla uspokojenia
powiem, Ŝe nie zamierzam tu pisać apologii jezuitów (...). Nie da się jednak opisywać instytucji
religijnych oraz politycznej, religijnej i literackiej historii Europy ostatnich trzech stuleci, by na
kaŜdym kroku nie natknąć się na jezuitów: nie moŜna udać się do najdalszych krajów, przepłynąć
nieznanych mórz, odwiedzić odległych ziem lub spenetrować najstraszliwszych pustkowi, by nie
natknąć się na ślady jezuitów.
Jaime Balmes Protestantism and Catholicity Compared
(Porównanie protestantyzmu i katolicyzmu), 1849 rok1
Byli źli, pozbawieni skrupułów, ambitni, głupi jezuici – zwłaszcza głupi, a głupi jezuita jest głupcem
jak kaŜdy inny – jednak jeśli spojrzymy na ducha Towarzystwa Jezusowego, mamy pełne prawo
podziwiać jego wielką armię kanonizowanych lub beatyfikowanych świętych i męczenników, którzy
stanowili Ŝywe ucieleśnienie jego zasad i konstytucji.
James Brodrick SJ, 1934 rok2
W 1554 roku, jak głosi opowieść, portugalska szlachcianka odcięła piąty palec prawej stopy Franciszka
Ksawerego3. Był to akt głębokiej, choć makabrycznej poboŜności: palec Ksawerego stanowił godną poŜądania
relikwię. Ksawery, załoŜyciel i pierwszy wielki misjonarz Towarzystwa Jezusowego, odbył w Ŝyciu wiele
podróŜy. Głosił kazania i dokonywał aktów chrztu, w Indiach, na Wyspach Korzennych i w Japonii. Opiekował
się trędowatymi i spierał z buddystami, naśladował dziwne zwyczaje i nawracał dusze. Dzwonił dzwonkiem na
ulicach Goa, by przyciągnąć potencjalnych katechumenów, obserwował, jak nawróceni niszczą idole starej
wiary, od której odstąpili. Zmuszał do tolerancji potęŜnego japońskiego dajmio*, schlebiając mu szykownymi
europejskimi prezentami: okularami, lusterkami i muszkietem o trzech lufach4. Przez większość Ŝycia tryskał
zaraźliwym optymizmem; niekiedy jednak znuŜony, chory i zŜerany tęsknotą bliski był rozpaczy.
ChociaŜ w chwili śmierci Franciszka Ksawerego Towarzystwo Jezusowe istniało od zaledwie 12 lat, wyrosło
juŜ na najenergiczniejszy, najbardziej prowokujący zakon, jaki kiedykolwiek wydał Kościół katolicki. Wkrótce
stał się główną siłą w szkole, na ambonie i w konfesjonale, w laboratorium i obserwatorium, w salonie i
akademii, w najwyŜszych kręgach władzy politycznej. Jednak to zadziwiająca ewangeliczna praca Ksawerego
stała się pierwszym naprawdę wielkim sukcesem w dziejach jezuitów. Jego pośmiertna wędrówka przez wieki,
podróŜ okaleczenia, świętości i pamięci, pozostała najbardziej niezwykłym epizodem.
Ciało Ksawerego powróciło do Goa 16 marca 1554 roku, 15 miesięcy po samotnej śmierci na wyspie Sancian
u wybrzeŜy Chin, około 30 kilometrów na zachód od Makau. Goa zostało zdobyte w 1510 roku przez admirała
Afonsa de Albuquerque w spektakularny, chociaŜ typowo bezwzględny sposób – „wielki czyn, doskonała
walka i doskonałe zakończenie” (sądzić naleŜy, Ŝe tysiące wymordowanych mieszkańców pewnie by się z tym
nie zgodziły). Od tego czasu było centrum portugalskich interesów w Azji, doskonale ulokowane pomiędzy
kluczowymi gospodarczo obszarami Gudźaratu i WybrzeŜa Malabarskiego, twierdzą dominującą nawet nad
północnym wybrzeŜem Morza Arabskiego5.
Franciszkanie pojawili się tu w 1517 roku, biskupstwo załoŜono w 1534, a archidiecezję w 1557 roku. Rok
wcześniej Goa jako pierwsze miasto w Azji wzbogaciło się o europejską prasę drukarską. Kiedy Ksawery po
raz pierwszy przybył tu w maju 1542 roku, po 13-miesięcznej podróŜy z Lizbony, uznał miasto „za godne
zobaczenia”, prawdziwy powód do radości, Ŝe „imię Chrystusa rozkwita wspaniale w tak odległych krajach,
wśród tylu niewiernych”6.
Była to przesadnie optymistyczna i niewątpliwie arogancka uwaga, jednak nie dziwiła w ustach 36-letniego
Hiszpana spoglądającego na miasto – Nova Roma, jak je nazywano – gdzie hinduskie świątynie i
muzułmańskie meczety zrównano z ziemią. W 1580 roku mieszkało tam około 60 000 mieszkańców. Goa
nigdy zatem nie było duŜe jak na standardy indyjskie (w Delhi, Lahaurze i Agrze mieszkało w 1600 roku po
około 500 000 ludzi), na Europejczyku jednak robiło wraŜenie. Pod koniec stulecia Rzym i Lizbonę
zamieszkiwało po około 100 000 ludzi, zaś Madryt pod względem liczby ludności dorównywał Goa. Poza tym
miasto, gdzie w 1555 roku znajdował się dom dla 55 jezuitów (księŜy, braci i nowicjuszy), zawsze było
waŜniejszym miejscem, nie tyle ze względów demograficznych, lecz z powodu symbolicznej, ujmującej siły7.
To w Goa, często niezwykle brutalnie, Europa zamierzała nauczyć Azję, jak słuŜyć chrześcijańskiemu Bogu.
Przez następne dziesięciolecia i stulecia wielu jezuitów, często zmuszonych cesarskim poleceniem,
skwapliwie podejmowało podróŜ z Lizbony do Goa. Jezuita Alessandro Valignano, odbywszy podróŜ w 1574
roku, określił ją jako „bez wątpienia największą i najmozolniejszą ze wszystkich znanych w świecie”8. Ci
bracia, którzy zdołali przeŜyć drogę do Indii, opłynięcie Przylądka Dobrej Nadziei lub pobyt w Mozambiku
(„grobowcu Portugalczyków”), wiedzieli, Ŝe pozostaną w cieniu (co napawało ich dumą) Ksawerego,
kanonizowanego w 1622 roku, nieustannie opiewanej gwiazdy przewodniej na ich ewangelicznym szlaku.
Bohaterski nimb otaczał Ksawerego juŜ wówczas, kiedy statek z jego ciałem dotarł 16 marca do Goa.
Wiemy, Ŝe z rozkazu wicekróla we wszystkich miejskich kościołach biły dzwony, wystrzelono teŜ salwy ze
wszystkich armat na murach twierdzy. A potem, co było niemal nieuchronne, zaczęły się rozchodzić pogłoski o
cudach. Dzień po przywiezieniu ciała do miasta przeprowadzono jego oględziny, a raport mówił o świeŜości,
wciąŜ nieskrzepłej krwi i braku najdrobniejszych oznak rozkładu. Ponadto, co podkreślili lekarze, nie było
jakiegokolwiek śladu balsamowania9. Plotki o zadziwiającej trwałości ciała zataczały coraz szersze kręgi i
świat katolicki zaczął poŜądać cudownych szczątków Ksawerego.
W 1614 roku generał zakonu Klaudiusz Acquaviva odciął prawe przedramię Ksawerego i wysłał je do
Rzymu – misja niemal zakończyła się klęską, kiedy statek wiozący tak cenną relikwię zaatakowali holenderscy
piraci. Pięć lat później pozostałą część ręki Ksawerego podzielono na trzy kawałki, po jednym dla kaŜdej z
jezuickich wspólnot w Makau, Koczin i Malakce. Później usunięto takŜe organy wewnętrzne Ksawerego, by i
one po podzieleniu rozproszyły się po świecie jako relikwie, a w XVIII wieku w Europie Środkowej
popularnym lekarstwem na febrę, kulawiznę i urok stała się „woda Ksawerego”, w której uprzednio zanurzono
relikwie lub medaliony świętego. Był to uŜyteczny dodatek do „wody Loyoli” – której cudownych właściwości
przydawał kontakt z relikwiami załoŜyciela Towarzystwa Jezusowego i pierwszego generała, Ignacego Loyoli
– cenionej wysoko jako doskonały środek na pozbycie się plagi gąsienic10.
Cudowna moc Ksawerego nie ograniczała się wyłącznie do jego fizycznych szczątków. W XVIII-wiecznej
Bawarii wizerunek świętego, zawieszony na drzwiach obory, miał odstraszać diabła od szerzenia chorób
bydła11. Charles Albanel, piszący w 1669 roku z Ameryki Północnej, wspominał okres, kiedy „cała głowa
ogromnie mi spuchła, a twarz pokryły krosty niczym w ospie (...). Moje usta stały się jakby martwe, a oczy
dotknięte dotkliwym zapaleniem”. Krótki oddech i „powaŜne bóle uszu (...) wraz ze straszliwym bólem zębów”
skłoniły księdza do poszukiwania jakiejkolwiek ulgi, ale wtedy „odmówiłem nowennę do świętego Franciszka
Ksawerego i od razu zostałem uleczony”12.
Rzecz jasna dla sceptycznych protestantów ta matematyka relikwii stanowiła dobrą okazję do polemiki.
Według obliczeń elŜbietańskiego biskupa Durham Jamesa Pilkingtona: „gdyby relikwie czczone w róŜnych
miejscach, w rodzaju ramion, głów, nóg, skóry głowy, włosów, zębów etc. zebrać w jednym miejscu, niektórzy
mieliby po dwie lub trzy głowy i więcej rąk i nóg, niŜ zdołałby unieść koń”13. To z pewnością zadziwiające,
sugerował Jan Kalwin, Ŝe „nadzwyczajnie płodny” święty Mateusz obdarzył swym całym ciałem kościoły w
Tuluzie, Rzymie i Trewirze, a wierni mogą oddawać cześć ciału świętego Sebastiana w Rzymie, Soissons,
Narbonie lub Poligny, nie licząc dwóch dodatkowych głów lub czwórki nadliczbowych rąk rozsianych po
Francji i Włoszech14.
Jednak dla katolików w okresie cięŜkiej próby reformacji docinki Kalwina (którego stać było na ironię, gdy
zaszła taka potrzeba) mogły być jedynie tępą bronią. Jak wyjaśniał w 1605 roku jezuita Louis Richeome,
widomą oznaką heretyka było odrzucenie rzeczy poboŜnych zamiast ich przyjęcia. To właśnie między innymi
wiara w cudowną moc świętych była znakiem rozpoznawczym, oddzielającym (w opinii Rzymu) heretyków
skazanych na wieczne potępienie od wiernych, przeznaczonych – o ile wiedli poboŜny Ŝywot – do
radośniejszego Ŝycia po śmierci. „Naturalne światło oparte na boskim prawie”, według Richeome’a,
prowadziło kaŜdego katolika w stronę świętego obowiązku czczenia pamięci i cielesnych powłok świętych.
Oczywiście, jak twardo deklarował Rzym w 1563 roku, „kult świętych i czczenie relikwii” nigdy nie powinno
być „przekształcane w hulanki i pijaństwo” przez nadgorliwych wiernych, zaś w Goa przez stulecia wiele
wysiłku włoŜono w uniemoŜliwienie pielgrzymom odjeŜdŜania z pamiątkami świętego15. Jednak
niezniszczalność ciała Ksawerego zawsze uznawano za znak boŜej aprobaty, przeciwwagę tego, czym Bóg
dotykał grzesznych i potępionych: Izebel, jak doskonale pamiętano, została poŜarta przez psy, a jej ciało leŜało
„jak gnój na polu” (Krl 9,37). Zwłoki wszystkich śmiertelników ulegają rozkładowi, ale niektórych w sposób
bardziej obrzydliwy niŜ innych. Ciało Marcina Lutra, ze zjadliwą przyjemnością podkreślał Richeome, szybko
zaczęło wydzielać „smród tak obrzydliwy i odraŜający”, Ŝe groziło to wybuchem epidemii, tak jakby „odór
jego wewnętrznej herezji zakaził niebo nad częścią Europy”16. Odbiegało to całkowicie od wyglądu dawno
zmarłego Ksawerego, opisywanego przez Josepha Simona Bayarda w 1694 roku: „Włosy świętego są czarne,
lekko kręcone i nadal puszyste – donosił z Goa – oczy są czarne, jasne i słodkie”, przenikliwe niczym oczy
człowieka nadal oddychającego. Broda była wciąŜ gęsta, członki elastyczne, policzki w zdrowym odcieniu,
język czerwony i wilgotny17. Rzadko kiedy znaki, Ŝe Bóg pobłogosławił działalność jezuitów, były bardziej
oczywiste.
Zaledwie cztery lata po wizycie Bayarda ciało Franciszka Ksawerego zostało umieszczone w barokowym
mauzoleum z marmuru i brązu, darze jednego z największych wielbicieli świętego, wielkiego księcia Toskanii
Cosimo III. Budowla – dzieło Giovanniego Battisty Fogginiego – była przykładem ostentacyjnego przepychu.
Materiały przywieziono z Europy w 1698 roku. Grobowiec świętego nadal ozdabiają delikatne freski i ołtarze
lśniące czerwonym jaspisem. Kohorta alabastrowych cherubinów pilnuje srebrnej trumny, wykutej nieco
wcześniej w warsztatach rzemieślników z Goa. Italskie kolumny i delikatne hinduskie filigrany obrzeŜają 32
obrazy ukazujące misję i moc Ksawerego: który naucza i chrzci, z pokorną gorliwością wysysa truciznę z
wrzodu pacjenta; a najbardziej katolicki krab świata uprzejmie zwraca Ksaweremu krucyfiks, który wpadł mu
do morza.
Mamy tu do czynienia z kreowaniem mitu, mieszaninę Ŝarliwej poboŜności i kosztownej, hałaśliwej
propagandy. Rzecz jasna niekatolikom (a i części katolików) trudno jest uwierzyć w moc relikwii i cuda.
Sceptycy uznają jedynie połowę historii, niewiele ponad językowe braki Ksawerego, jego niszczącą skłonność
do przedkładania dramatycznych przygód nad obowiązki administracyjne czy typowe Europejczykom
uprzedzenia pojawiające się w zetknięciu z egzotyką Azji. Tak jednak jezuici chcieli uhonorować swego
pierwszego, moŜe najbardziej lubianego świętego, człowieka, którego działalność stała się ich symbolem. W
1698 roku mieli juŜ doświadczenie półtorawiekowej działalności, kiedy obserwowali nadzwyczajny postęp,
stanęli wobec niespodziewanych wyzwań i ogromnej fali krytycyzmu (czasem zasłuŜonego, czasem nie).
Przyswoili sobie cenną lekcję, której nie zapomnieli w następnych dziesięcioleciach i stuleciach: naleŜało z
wdzięcznością przyjmować wszelką korzyść, jaką dawało wykorzystanie wizerunków świętych.
Kochane czy nienawidzone, Towarzystwo Jezusowe nigdy nie było jednak ignorowane. Zmieniło oblicze
Kościoła katolickiego, przekształciło intelektualny, kulturalny i religijny krajobraz Europy, uczestnicząc w
sporach reformacyjnych, tworzeniu imperiów, prądach oświeceniowych i rewolucyjnych. Pęd do osądzania
jego działalności zawsze był trudny do zwalczenia.
W walce o historyczną reputację posiadanie bohatera w rodzaju Ksawerego, ugrzecznionego i
niezniszczalnego, stanowiło opokę, na której moŜna się było oprzeć. Poza tym był on świadkiem początków
zakonu i – jak później często jezuici – kapłanem działającym w świecie, niezamkniętym w klasztorze, ale na co
dzień stykającym się z grzechem i chaosem panoszącym się w Ŝyciu chrześcijan. Wrogowie mogli sarkać – a
czasami mieli do tego słuszne prawo – jednak jezuici na zawsze zyskali swój wzór i swą ikonę.
Przez niemal pięć stuleci jezuici odgrywali znaczną rolę w światowej historii – i to nie tylko jako
ewangelizatorzy, teolodzy lub mediatorzy. Byli dworzanami w ParyŜu, Pekinie i Pradze, doradzali królom w
kwestiach oŜenku, prowadzenia wojen, byli astronomami chińskich cesarzy lub kapelanami japońskich armii
podczas najazdu na Koreę. Jak naleŜało oczekiwać, udzielali sakramentów i pouczeń postaciom tak
odmiennym jak Wolter, Joyce, Hitchcock czy Castro. Hodowali jednak takŜe owce w Quito, posiadali hacjendy
w Meksyku, winnice w Australii i plantacje w Stanach Zjednoczonych przed wojną secesyjną. Zakon rozkwitał
w świecie literatury, sztuki, muzyki i nauki, teoretyzując na temat tańca, chorób, praw elektryczności i optyki.
Jezuici zmagali się z wyzwaniami rzucanymi przez Kopernika, Kartezjusza i Newtona, a 35 kraterów na
KsięŜycu nosi nazwiska jezuickich uczonych.
Jezuiccy misjonarze dostarczyli Europie opisów nieznanych kultur, doniesień na temat nowych rzek, gwiazd,
zwierząt, roślin i leków – od kamelii przez Ŝeń-szeń do chininy – i zaskakującej gamy innych artykułów.
Jezuiccy misjonarze zlokalizowali źródła Błękitnego Nilu, znaleźli drogę lądową z Moskwy do Chin i nanieśli
na mapy wielkie odcinki Orinoko, Amazonki i Missisipi. To dzięki nim tabaka i dzieła Ezopa dotarły do
Pekinu, kawa do Wenezueli, a prawa ruchu planet Keplera znalazły swoje miejsce w astronomii Indian.
Taki sukces (obok wielu grzechów) często rodzi niechęć, która skłania z kolei do pilnej ochrony pamięci
Ksawerego. Jezuitom nigdy nie brakowało wrogów, a ci pragnęli przedstawić ich jako królobójców, trucicieli
lub adeptów czarnej magii. Zarówno katolicy, jak i niekatolicy postrzegali ich jako niemoralnych doradców,
dewiantów seksualnych, chciwych łajdaków eksploatujących tajne kopalnie złota i wyzuwających bogate
wdowy z ich dziedzictwa. Samozwańczy obrońcy wolności intelektualnej zwykle charakteryzowali jezuitów
jako bezmyślnych wykonawców woli przełoŜonych. Dla przeciwników wpływów Rzymu byli oni pachołkami
papieŜa, zaprzysięgłymi wrogami władzy świeckiej. ChociaŜ niewielu powątpiewało w zdolności i energię
Towarzystwa Jezusowego – jego zdolność do autoreklamy, tworzenia interesującej myśli teologicznej i
duchowości, do szkolenia, organizowania i motywowania swoich licznych i wszechstronnych pracowników –
to niektórzy zastanawiali się, czy ta biegłość to błogosławieństwo, czy przekleństwo.
Protestanci, XVIII-wieczni filozofowie i XIX-wieczni liberałowie zwrócili się przeciwko jezuitom. Do ich
wrogów zaliczali się John Donne, Blaise Pascal, Thomas Jefferson i Napoleon. Kiedy jezuici starali się strzec
swej tradycji, definiować ją i pielęgnować – nie tylko przez hołubienie własnych świętych i męczenników –
inni próbowali wyrwać ją spod ich kontroli.
W połowie 1679 roku pięciu jezuitów podeszło, „kuśtykając, w stronę bramy Niebios”. Z kapłańską ufnością
obwieścili świętemu Piotrowi: „mamy (...) listy polecające do ciebie od wikariusza Chrystusa i twego następcy
w Rzymie”. Święty Piotr, który od samego początku chyba zamierzał popisać się swymi protestanckimi
poglądami, odparł: „Nie znam Ŝadnego wikariusza lub następcy, którego Chrystus lub ja mielibyśmy w tym
mieście”. „Jak on się nazywa?” – zapytał, przypominając sobie swe Ŝycie w Galilei. „Czy jest rybakiem?”
Następnie podejrzliwy święty Piotr wypytał jezuitów o przyczyny ich śmierci i był zgorszony wieścią, Ŝe
zostali skazani na śmierć za próbę zamordowania króla Anglii: ci jezuici, jak się wydaje, to niesławni papiescy
spiskowcy*.
NiezraŜeni, jezuici upierali się, Ŝe próba królobójstwa nie była grzechem, gdyŜ król był heretykiem, a poza
tym papieŜ wydał bullę w pełni usprawiedliwiającą takie działania. Święty Piotr, najwyraźniej
niezaznajomiony z katolicką terminologią, oznajmił zdziwiony: „Nie mówcie mi o swoich bullach**
i niedźwiedziach, nie wpuszczamy tu takich bestii. Niebo to nie zwierzyniec, zapewniam was, ani nie rzymski
amfiteatr”. Czując, Ŝe ich widoki na szczęście wieczne maleją, jezuici wyciągnęli asa z rękawa – z pewnością
w niebie musiało przebywać wielu zmarłych wcześniej jezuitów, którzy z radością poświadczyliby za nich:
„Mamy tu kilkunastu znajomych, którzy się do nas przyznają, o ile tylko łaskawie zechcesz ich przywołać”. Z
dumą wymieniali nazwiska tak wspaniałe jak Ignacy Loyola czy Franciszek Ksawery, jednak święty Piotr
pozostał niewzruszony. JednakŜe, aby przestrzegać reguł i zdając sobie sprawę, Ŝe spisy potępionych i
zbawionych z pewnością zawierają mnóstwo nazwisk, „święty Piotr, nie chcąc ufać jedynie własnej pamięci,
wezwał archanioła Gabriela i kazał mu sprawdzić rejestr”. Gabriel jednak potwierdził jedynie brak jezuitów w
niebie.
Cierpliwość świętego Piotra wyczerpała się. Na koniec obraził on katolicką doktrynę, nazywając tych, którzy
czczą Marię Pannę, „gromadą schrypniętych balladzistów ze Smithfield***”, którzy zrobiliby lepiej, gdyby
zaoszczędzili tchu na studzenie owsianki. Rozkazał jezuitom, by odeszli, groŜąc, Ŝe w przeciwnym razie
„będzie musiał przywołać Marcina Lutra, a wtedy zobaczycie, co się z wami stanie”. Wreszcie, po kolejnej
dyskusji, kaŜdego z jezuitów skazał na „100 batów na grzbiet” i uwięzienie w „dymnej dziurze” w piekle na 60
000 000 lat. Przesłanie było jasne: niebo to miejsce, gdzie jezuici mogą spodziewać się najsurowszej
sprawiedliwości18.
Podobne rozwaŜania, tak Ŝywo odmalowane w jednym z niezliczonych traktatów antyjezuickich powstałych
w Anglii w epoce Stuartów, raczej pomijają fakt, Ŝe Towarzystwo Jezusowe nie miało nic wspólnego z
jakimkolwiek papieskim spiskiem przeciwko królowi Karolowi II. Nie ma to najmniejszego znaczenia.
Opowieści te są mitologizującą repliką na uświęcenie Franciszka Ksawerego. „Zbadaj samo niebo i całe
niebiańskie zastępy – doradzał inny XVII-wieczny krytyk zakonu – zajrzyj do wszystkich portów i na
wszystkie jego wybrzeŜa (...), a nie znajdziesz tam (daję słowo) ani jednego jezuity, ani jednego papisty. śaden
bowiem nie stanie na górze Syjon z Barankiem, kto przyjął znak Bestii lub przynaleŜy do Antychrysta”19.
Jezuicki święty, bez względu na to, co mówiła nierządnica z siedmiu wzgórz*, stanowił sprzeczność samą w
sobie. Jezuici nie idą do nieba, trafiają prosto do piekła, a jeśli pojawi się okazja, z pewnością sprawiedliwe
byłoby oczyszczenie świata z ich ziemskiej obecności. Tak jak wtedy, gdy po kasacie zakonu w 1773 roku,
„relikwie świętych wyrwano ze złota i srebra, które je spowijało, i wrzucono pomieszane do kosza, podczas
gdy cenny metal starannie gromadzono”20. Albo wtedy, gdy sześć dziesięcioleci później, kiedy antyklerykalny
tłum zaatakował kolegium jezuickie w Madrycie, zabił 14 jego mieszkańców, wyrzucił relikwie z relikwiarzy i
cisnął je w pył drogi21.
Zajęcie stanowiska w kwestii Towarzystwa Jezusowego wydaje się konieczne, gdyŜ zakon był istotnym
elementem, nie tylko będąc świadkiem historii, ale przede wszystkim kształtując dzieje pięciu stuleci i wielu
kontynentów. ChociaŜ nie powstał jako reakcja na nauki Lutra, to szybko stał się głównym szermierzem
kontrreformacji, nękając heretyków i umacniając wiernych. Na obszarach objętych misjami, rozciągających się
na obu kontynentach amerykańskich od Kanady do Brazylii, w Afryce i Azji od Kongo do Filipin,
opracowywano strategie, by zbawiać dusze i zmagać się z dziedzictwem kolonializmu i niewolnictwa. W
XVIII stuleciu kłopotliwy kontakt z oświeceniowymi rozwiązaniami doprowadził do pełnej napięć, absurdalnej
dekady obrzucania się wyzwiskami, narodowych wygnań i ogólnoświatowych prześladowań. W epoce
współczesnej, erze „-izmów”, zakon stanął w obliczu czynów i idei Marksa, Darwina, Freuda czy Hitlera,
w sytuacji, gdy na nowo trzeba było zdefiniować rolę i pozycję Kościoła katolickiego.
Oczywiście zarówno hagiografia, jak i czarna legenda są bardzo mylące. Byli dobrzy i źli jezuici, niewinni
bracia i ambitni polityczni intryganci. Część wstąpiła do zakonu, by słuŜyć Bogu, inni – by zrobić karierę.
Jezuiccy zarządcy w kolonialnym Peru grzeszyli niestosownym, wystawnym upodobaniem do powozów, wina
i cygar. Ale inni gotowi byli oddawać się najskrajniejszym umartwieniom, tak jak polski ksiądz Marcin
Costinensis, noszący Ŝelazną koronę, zaciskaną bolcami, albo kaznodzieja i misjonarz Paolo Segneri, który
miał skłonność do dosypywania sobie popiołu do jedzenia.
Jezuici, jak ujawnia jeden z XVIII-wiecznych historyków, zwykli postrzegać siebie jako „niebiańskich
duchownych”, dziedziców – bez wątpienia – Franciszka Ksawerego. Ich wrogowie określali ich raczej mianem
„piekielnych duchów”, zapewne spadkobierców królobójców i zdrajców z Tyburn**. „Ten podwójny
wizerunek”, przyznaje historyk, wprawia go w zakłopotanie, nasuwając mu „w umyśle obraz anioła, [który] po
odwróceniu do góry nogami staje się wizerunkiem diabelskiego kopyta”22. Nigdy nie istniała jedna historia
jezuitów, Ŝaden pojedynczy etos jezuicki nie zasługuje na powszechne uwielbienie lub potępienie. Jednak
rywalizujące ze sobą mity: karykatura przedstawiająca jezuitów jako duchownych zbirów i apologia widząca w
nich świętych bohaterów oraz sposoby, dzięki którym zyskiwali oni sławę lub teŜ tracili dobre imię,
symbolizują rdzeń historii Towarzystwa Jezusowego.