NASIEJ i BRZEZINA
Transkrypt
NASIEJ i BRZEZINA
NASIEJ i BRZEZINA niedziela, 31 marca 2013 09:56 Nasiej i brzezina Antek był człowiekiem spokojnym i pracowitym jak mrówka. Od świtu do zmroku uwijał się na swoim zagonie; często znajdując czas, aby i sąsiadów wspomóc swoją siłą. Takie zabieganie i pracowitość zaowocowały nowym domem, domem z kominem – chociaż wiedział, że podymne [1] przyjdzie mu płacić. Antek miał dwóch synów (chociaż sąsiedzi mówili, że takiego stać na więcej). Kiedy synowie dorośli Antek zaczął coraz częściej niedomagać, coraz dłużej chorować. Coraz częściej zaczął mówić: - Widać na mnie cas, nastympców mom. Tak mówił, ale marzenia miał jeszcze duże. Kiedy po kolejnej przebytej chorobie odzyskiwał siły, dawnym zwyczajem zakasywał rękawy i brał się do roboty. Pewnej wiosny cały swój dom obsadził młodymi brzozami, brzozy zazieleniły się wszystkie, a latem bardzo ładnie rozrosły. Po trzech latach niektóre z nich wierzchołkami sięgały już dachu, biorąc go w ochronę przed zachodnim wiatrem. Rad był Antek ze swojego obejścia, podobało mu się to, że dom otaczały brzozy, że krył się on pod brzeziną (przybierając wraz z porą roku kolorystykę drzew: wiosną tonął w zieleni, jesienią skąpany był w złocie, zimą biel kory harmonizowała ze śniegiem. W tym domu „Pod brzeziną” żyło się jak w bajce. W zimowe święta (Boże Narodzenie), siedząc przy wieczerzy powiedział: - No, cheba pszyset na mnie cas. Załować ni mom co; chołpe pobudowałem, dzew nasadziłem… rosnom; nastympcy som… Podobno zwierzęta czują zbliżający się koniec życia, może Antek też czuł? Zaraz po Nowym Roku pożegnał się z tym światem. Mówiono „Godnie pomarł; jak żył cicho, spokojnie tak odszedł. Nikomu nie chciał sprawiać i nie sprawił kłopotu.” 1/5 NASIEJ i BRZEZINA niedziela, 31 marca 2013 09:56 Zaledwie Antka odprowadzono na mogiłki w domu zaczęły się swary i bijatyki. Każdy z synów uważał, że dom należy się jemu. Starszy klął i wzywał Boga na świadka. - Jo starsy, jo wiyncy pszy chołpie robił, a tyn to był jesce smarkoc, matczyne spodnice śe czymoł… i takiemu chołpe? Młodszy przekonywał: - Tatuś godali co chołpa dlo mnie, bo łon do kieliska zaglondo to jesce chołpe w niem utopi. Na takie argumenty młodszego brata starszemu nerwy puszczały i „walił bez łeb cym popadło”, a później żałował, i znów musiał gdzieś swój żal utulić – wiadomo, w karczmie najlepiej bo tam, przy kieliszku, kompani są zawsze najżyczliwsi (gotowi zawsze dobrym słowem słabego człowieka wesprzeć). Pewnej nocy, po takim moralnym wsparciu, ledwo trzymając się na nogach, wracał Walek (starszy syn) z karczmy do domu. Szedł jak zawsze wzdłuż rzeki, wiedząc że doprowadzi go ona do zakola [2] , a stamtąd usłyszy szczekanie Burka i wtedy to już będzie prawie w domu. Szedł jak zwykle, wsłuchując się w szum wody, z tą tylko różnicą, że nie raz wracając tędy nad ranem „Godzinki” sobie śpiewał, a tym razem klął ile wlezie. Idzie, idzie i nagle coś w krzakach zaszeleściło. Zatrzymał się Waluś i patrzy; małe, kudłate szczenię zbliża się w jego kierunku. Walek stanął. Żal mu się zrobiło nieboraka. „Pewnikiem – pomyślał – ktosik chcioł go utopić, ale to to sie nie utopiło i teros szuko pomocy”. Wyciągnął Waluś ręce, aby pieska złapać , a tu nagle ten May piesek zaczął rosnąć. Rośnie, rośnie, rośnie… przybrał rozmiary ogromnego wilczura i rośnie dalej. Walek zaczął przecierać oczy „Ki czort, co to jes?” – przeraził się nie na żarty. Kiedy wielkość psa zrównała się z wielkością porządnej jałówki [3] Waluś padł na kolana i ze słowami „W imię Ojca i Syna i Ducha Św.” wykonał znak krzyża św. W tym momencie pies przestał rosnąć, ale za to przemówił po ludzku: - Wstań i nie wyklinaj już więcej. Nic ci klęcie i awantury nie dadzą. Ojcowiznę i dom pod brzeziną zostaw bratu. Ty idź na drugą stronę rzeki, na górkę. Jest tam panna na wydaniu, weź ją sobie za żonę i wzorem ojca gospodaruj na jej ziemi. Nasiej zboża, nasiej lnu, nasiej koniczyny dla bydła i gospodaruj tak, jak uczył cię ojciec. 2/5 NASIEJ i BRZEZINA niedziela, 31 marca 2013 09:56 - Ale, jo z ojcem chołpe budowoł… - Com powiedział, to powiedziałem – warknął pies – i oczy mu się zaświeciły na czerwono, a z pyska iskry lecieć zaczęły. Przerażony Waldek zgodził się na wszystko. - Jus dobre, bedzie jak kes. Drzewa lekko zaszumiały. Pies zaczął się zmniejszać i znikł zupełnie. Długo jeszcze Walek stał w tym samym miejscu, rozglądał się w około, ale nic już nie widział. Woda szumiała spokojnie, czasem ptak przeleciał, z dala usłyszał szczekanie Burka. „Jak zawsze, jak zwykle, jak gdyby nigdy nic” – pomyślał i czym prędzej pobiegł do domu. Nazajutrz Waldek myślał tylko o tym, co obiecał psu. Istotnie, po drugiej stronie rzeki, na górce gospodarował wzorowo pewien ogólnie szanowany chłop, któremu została tylko jedna córka, pozostałe dzieci zmarły w dzieciństwie. Waluś w karczmie słyszał, że o jej względy wielu konkurentów usilnie zabiegało. On nigdy do nich nie należał, nigdy o niej nie myślał. Nie zamierzał – tak mówił - z nikim bić się o babę, o majątek to co innego. Teraz pies zamącił mu w głowie porządnie. W sobotę kazał matce koszulę i portki porządnie wyszykować. Matka obiecała zrobić co kazał, ale ciekawa była po co ona nad ubraniem Walka ma się dodatkowo trudzić. - Do kościoła póde. „Chwała Bogu – pomyślała matka – Bóg mnie wysłuchał”. 3/5 NASIEJ i BRZEZINA niedziela, 31 marca 2013 09:56 Waldek do kościoła poszedł. Z kościoła wrócił, zjadł coś i przepadł. To akurat matki nie zdziwiło. Zdziwił ją to, że w ogródku kwiatki rwał i z tymi kwiatkami gdzieś poszedł. „Po co w karcmie kwiotki” – zachodziła w głowę. Walek wrócił wieczorem trzeźwy. Cały tydzień pomagał w robocie koło domu, w niedzielę znów powtórzył rytuał z poprzedniej niedzieli: rano – kościół, obiad, kwiaty, poszedł, wrócił – trzeźwy. Serce matki czuło, to na pewno sprawka kobiety „Od karcmy go odciągnyła, do kościoła zagnała, awantur z bratem zaniechoł – mondro być musi ”. Na razie matka nic nie mówiła, bała się zapeszyć. Dalej modliła się gorąco, polecając swoje dzieci opiece Bożej. Nie czekała długo, w którąś niedzielę wrócił później niż zwykle i oświadczył matce - Żynie śe. Nic od brata nie kce. Niek on tu bedzie gospodorzem i chołpa pod brzezinom niek bedzie jego. - Waluś, dziecko, a ty gdzie? - Nie daleko. Nie bój śe. Zoboczys jaki bedzie ze mnie gospodosz… jak ociec. Po ożenku Walek ostro wziął się do roboty. Tak jak polecił mu pies, nasiał zboża gdzie tylko się dało. Cały rok karczował krzewy pod lasem, aby w przyszłym roku nasiać więcej, w tym również koniczyny dla bydła. Walek z żoną kochali się i szanowali. Żyli długo i szczęśliwie, mieli kilka córek. Walek był przekonany, że Pan Bóg nie dał mu synów, żeby nie musieli się między sobą o majątek wadzić. 4/5 NASIEJ i BRZEZINA niedziela, 31 marca 2013 09:56 Czasem ludzie pytali Walka, dlaczego on tak dużo tego zboża sieje. On zawsze odpowiadał, że ktoś mu powiedział „Nasiej zboża, nasiej lnu, nasiej koniczyny”. Coś mi kazało siać, siać, siać. I to było całe wyjaśnienie Walka, ale to wystarczyło, aby przezwać go Nasiejem. Kiedy najstarsza córka wyszła za mąż za bogatego chłopa, ten z pomocą teścia pobudował młyn koło rzeki. Żyło im się dobrze, dostatnio. Zebrane przez teścia zboże mełli w swoim młynie. Z czasem z młyna zaczęli korzystać okoliczni chłopi, którzy z podziwem kierowali wzrok na górkę, którą od przezwiska Nasiej zaczęto nazywać Nasiejówką. [1] Podymne – podatek od komina – od luksusu, dom z kominem był luksusem. Domy z kominami budowali tylko bogacze. Biedacy budowali tzw. kurne chaty, od których nie było podatku. [2] Inna legenda głosi, że rzeka (obecnie Harbutówka) kilka wieków temu płynęła zupełnie inaczej; mniej więcej za CPN -em ostro skręcała w kierunku południowym tworząc zakole – obecnie w tym miejscu są domy należące do Izdebnika i później znów wiła się na północ. Obecny bieg rzeki jest bardziej prosty. [3] Jałówka – młoda krowa ok.. 12-18 miesięcy. 5/5