„Jeszcze tyko tysiąc dziewięćdziesiąt pięć dni…” Przychodzi taki

Transkrypt

„Jeszcze tyko tysiąc dziewięćdziesiąt pięć dni…” Przychodzi taki
„Jeszcze tyko tysiąc dziewięćdziesiąt pięć dni…”
Przychodzi taki czas, gdy człowiek staje się dojrzalszym emocjonalnie i rozpoczyna nowy etap
w swoim życiu. Nie dla wszystkich jednak jest to euforyczna odmiana. Istnieją osoby, które czują się
komfortowo w świecie jaki tworzą, a jakiekolwiek odejście strefy bezpieczeostwa budzi w nich
niepewnośd. Świat stawia ludzi w skrajnych realiach. Najbardziej intrygującym faktem jest to, ludzie
zachowują się w danej sytuacji inaczej i szukają w niej innych mądrości życiowych. Zawsze
wychodziłam z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystko co nas spotyka jest częścią
jakiegoś większego planu, którego nikt nie zna ani nie rozumie. Od dziecka chciałam posiąśd
tajemnicę tego społecznego zjawiska. Ciekawił mnie ten „większy plan”. Sądziłam, że zbliżam się do
odkrycia zagadki, której istnienie dla większości wydawad się by mogło nie jest niczym intrygującym.
Jednakże życie postawiło mnie w sytuacji, która mogła przekreślid wszystko, w co dotąd wierzyłam.
Jest to dośd niezwykłe, jak jedno wydarzenie zmienia długotrwale tworzony światopogląd młodej
osoby - zdarzeniem takim jest pierwszy krok w nowej szkole. Pewnie można uznad mnie za infantylną
osobę, przejmującą się wszystkim wokół, przewrażliwioną na swoim punkcie. W rzeczywistości chodzi
o to ,żeby zrobid jak najlepsze wrażenie na osobach, których wcześniej nie znałam . A tak miała
wyglądad moja najbliższa przyszłośd. Wspólna nauka, rozmowy, spotkania, zabawy… Ta perspektywa
wzbudzała we mnie ogromny strach. Myśl o tym, że spędzę trzy lata z ludźmi, którzy do tej pory nie
wiedzieli o moim istnieniu i nagle mają byd jego częścią, była czymś nie do pojęcia, zwłaszcza, że to
całe tysiąc dziewięddziesiąt pięd dni mojego życia. Co się stanie, gdy mnie nie polubią, uznają za
dziwną, niewartą poznania ? Od dawna wiedziałam, że będę musiała się zmierzyd z tym problemem,
ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nadejdzie to w tak zastraszająco szybkim tempie. I tak w
okamgnieniu nadszedł trzydziesty sierpnia. Niby zwykła data i ostatni dzieo upalnych wakacji.
Ciocia zawsze witała poranki kubkiem gorącej, niesłodzonej, zielonej herbaty z miętą.
Następnie budziła mnie zapachem świeżego pieczywa. Od dziecka cieszyło mnie to, jak wygląda moja
poranna rzeczywistośd. Taka powolna, leniwa, wyjątkowa. Trzydziestego nie było inaczej.
Otworzyłam oczy i jak zwykle poczułam zapach moich ulubionych maślanych bułeczek. Jednak ów
poranek różnił się czymś od pozostałych. Wstając z łóżka, nie widziałam już obrazu Marty , który
zawsze wisiał na ścianie po lewej stronie oraz o nieuporządkowanych drobiazgów leżących na półce,
niby niepotrzebnych, ale wypełniających całą przestrzeo. Natomiast na błękitnym dywanie
znajdującym się pod drzwiami ułożone były dwa kartony, a zaraz obok nich stała czarna walizka w
kwiatkowy deseo. Zastawiały one wyjście z pokoju. Nie chcąc spoglądad na przedmioty, które
przypominały mi, że dziś wyjeżdżam do odległej o sto dwadzieścia osiem kilometrów szkoły,
prześlizgnęłam się z pokoju i zeszłam do kuchni.
- Znów boso- spojrzała na mnie ciocia, siedząc na krześle przy oknie. Lubiła obserwowad
podmiejski ruch, popijając swoją herbatę, zwłaszcza, gdy ludzie śpieszyli się do pracy. Wszyscy tacy
zabiegani, nerwowi, a ona siedziała w miejscu, nie martwiąc się o to czy zdąży na czas dojechad do
celu. Miała wtedy wrażenie, jakby była tylko obserwatorem świata, nie brała w nim udziału.
- Przecież jest ciepło, nie muszę zawsze nosid grubych wełnianych skarpet, których nie znoszę.
Ciociu nie dramatyzuj- westchnęłam, siadając przy stole. Intuicja mnie nie zawiodła, czekały na mnie
dwie maślane bułki z truskawkowym dżemem.- Dziękuję ci bardzo za śniadanie- dodałam po chwili.
- Nie ma za co, wiem jak przepadasz za tymi bułkami. Chciałam ci osłodzid ostatnie spędzone
ze mną chwile.- uśmiechnęła się promiennie, a ja poczułam jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Wzięłam z
ręce bułkę i wzięłam kęsa, patrząc w ziemię. – Dlaczego jesteś taka oschła dzisiaj ? Powinnaś tutaj
taoczyd z radości przede mną, a nie się dąsad.- odezwała się, widząc w jakim jestem nastroju.- Marta,
gdy wyjeżdżała czuła się jak w siódmym niebie. Uśmiech jej z twarzy nie schodził.
Nie lubiłam jak ciocia wspominała i porównuje mnie do mojej siostry. Jako taki temat tabu dla mnie
nie istniał, ale poruszanie kwestii związanych z Martą graniczył z nim. Była to drażliwa dla mnie
sprawa. Od kiedy jedenastego stycznia ubiegłego roku wyszła z popołudniowych zajęd, ślad po niej
zaginął, a ja straciłam bardzo ważną osobę, która miała na mnie wielki wpływ. Bardzo to przeżyłam.
Ciocia dobrze wiedziała jaką raną było dla mnie zaginięcie Marty.
- Idź się ubrad. Musimy wyjechad wcześniej, żebyś się mogła zakwaterowad- odezwała się
ciocia, przerywając długotrwałą ciszę. Skooczyłam drugą kanapkę, zapiłam ją kubkiem ciocinej
herbaty i tak jak mi poleciła udałam się do pokoju. Gdy ja krzątałam się z jednego kąta w drugi,
zastanawiając się w co się ubrad, ciocia zdążyła spakowad kartony, walizkę oraz jeszcze kilka rzeczy,
które ja uznałam za zbędne.
- Jedziemy- krzyknęła z dworu. Akurat wciągałam na siebie szare rajtuzy. Chciałam jak
najbardziej było to możliwe odwlekad wyjście z mieszkania, ale gdy usłyszałam drugi raz klakson,
wiedziałam, że muszę już zejśd. W pośpiechu ubrałam ulubione czarne glany, zaczesałam włosy do
tylu i trzasnęłam drzwiami. O mały włos, a wylądowałabym nosem na chodniku, ale jakimś cudem
udało mi się utrzymad równowagę.
- To ruszamy- ciocia dodała gazu i z piskiem ruszyła z miejsca. Spodziewałam się ze strony
cioci większej czułości. Ku mojemu zaskoczeniu dotarłszy do internatu, pomogła mi zarejestrowad się
jako uczennicy i zanieśd moje bagaże do pokoju. Rozejrzała się, kiwnęła ręką na pożegnanie i
odjechała. W tym momencie zrozumiałam, że potrzebowałam tej wielkiej czułości. Stałam niczym
wryta w drzwi z nadzieją, że ciocia zaraz wróci, przytuli mnie, ucałuje i powie, że dam sobie radę,
jestem silniejsza niż mi się wydaje. Niestety to nie nastąpiło. Otrząsnęłam się, podeszłam do łóżka,
położyłam na nim pierwszy z kartonów. Znajdowało się w nim trochę książek, zszywacz, pudełko z
długopisami, parę zdjęd. Zaczęłam rozpakowywad i ustawiad poszczególne rzeczy. Dopiero po jakimś
czasie zauważyłam drugie łóżko, ustawione równolegle do mojego. Pomyślałam, że może moja
współlokatorka będzie, podobnie jak ja, nie znała tego miasta, ludzi mieszkających tu. Snułam historie
jakie przeżyję z nią, nieprzespane noce. Nie umiałam się doczekad. W koocu około trzy godziny po
moim przybyciu w progu stanęła drobniusiej postury dziewczyna. Jej twarz otuloną długimi, czarnymi
jak węgiel włosami, wzbogacały olbrzymie niebieskie oczy podkreślone ciemną kredką. Jej styl można
było określid jednym słowem – czero. Wydawała się byd zadowolona z tego gdzie jest. Za sobą
ciągnęła, największą jaką widziałam, walizkę, która była tak wypchana jakby zaraz miała
eksplodowad.
- Cześd, jestem Wanda, widzę, że zajęłaś sobie już łóżko- powiedziała, nie oczekując, żebym
się przedstawiła.
- Zgadza się , mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Skądże, długo już jesteś ?
- Nie, przyjechałam niedawno, ale zdążyłam się rozpakowad.
Rozglądała się, podobnie jak ciocia po pokoju, analizując każdy jego fragment. Wydawało mi się,
jakby nie była zainteresowana mną i tym co mówię.
- Masz już rozpiskę ?- spytała, odkładając walizkę przy łóżku.
- Nie, jeszcze nie, sądzę, że rozdadzą nam na oficjalnym rozpoczęciu.
- Może… Jak masz na imię ? – nie spodziewałam się tego pytania. Ucieszyło mnie to , że
znowu skupiła się na mnie.
- Kasia.
I na tym nasza rozmowa się zakooczyła. Wanda podpięła słuchawki do telefonu i włożyła do uszu.
Długo słuchała muzyki, od czasu do czasu nucąc tylko melodię pod nosem. Doszłam do wniosku, że
chciałabym byd taką Wandzią, beztroską Gotką, nieprzejmującą się niczym. Wieczorem jakaś pani
poprosiła mnie i moją współlokatorkę do jadalni i wtedy zobaczyłam ile osób mieszka w internacie.
Wielu uczniów siedzących wspólnie przy stole, dyskutujących, żartujących i śmiejących się ze swoich
żartów. Przytłoczył mnie ten ogrom. Czułam się jakbym pomyliła miejsca. Za to Wanda była w swoim
żywiole, istna dusza towarzystwa. Sięgnęłam po pierwszą lepszą kanapkę, nie wiem w jaki sposób
udało mi się zająd miejsce. Zjadłszy, musiałam poczekad na kilka istotnych informacji, a po ich
wysłuchaniu prędko udałam się do pokoju. Dłuższą chwilę po tym jak znalazłam się w pokoju,
usłyszałam dobiegające z korytarza śmiechy. Stawały się one z czasem głośniejsze. Doszło do mnie, że
ktoś zaraz znajdzie się w progu. Miałam rację. Wanda z jakimiś dwoma koleżankami i trzema
kolegami padła na swoje łóżko, nie zwracając na mnie uwagę. Jakbym był powietrzem. Zaczęli
plotkowad. Nagle ktoś z nich włączył muzykę.
„Pierwszy dzieo uznaję za zakooczony, zostało tysiąc dziewięddziesiąt cztery”- pomyślałam.
Podczas kolacji myślałam, że moja szkoła ma bardzo dużo uczniów, nie spodziewałam się jednak, że
może ich byd aż tak wielu. Jednakże dopiero następnego dnia większa częśd starszych roczników
zaczęła się zjeżdżad. Prawdziwe oblężenie. Noc minęła mi zaskakująco dobrze. Na śniadaniu nie
znalazłam sobie miejsca przy którymś ze stołów i stałam, jedząc płatki z zimnym mlekiem. Mogłam
przyjrzed się mojej nowej szkolnej społeczności. Już na pierwszy rzut oka, rozpoznałam jakie grupy
tworzą. Osoby z wielkimi ambicjami siedziały przy jednym stole w otoczeniu stert książek. Modne
dziewczyny , dla których rzeczą świętą są ich paznokcie miały swoje miejsce pośrodku stołówki.
Uczniowie odcięci od rzeczywistości stanowili największą grupę. Głowy wiecznie trzymali w
chmurach, słuchając Rammstein’a albo Metallica’i. Pomimo, iż ich ubiór ograniczał się do jednego
koloru, mianowicie czarnego , to byli bardzo barwnymi osobowościami. Do tego towarzystwa
pasowała Wanda. Do której grupy należałam ja ? Byli tacy, którzy podobnie jak ja, stali i jedli
śniadanie, wystraszeni na śmierd. Nie podobało mi się ich zachowanie , uznałam ich za tchórzy i
nudziarzy lecz byłam jedną z nich, tych którzy nie umieli się odnaleźd w szkole. Z przerażeniem co
godzinę stwierdzałam coraz większą ilośd uczniów. Dzieo trzydziesty pierwszy sierpnia spędziłam na
rachunkach i liczeniu. Następnego dnia w moim sektorze panowało poruszenie. Wiele osób biegało z
pokoju do pokoju, pożyczając sobie to kosmetyki, to perfumy, buty, bluzki… Każdy chciał wyglądad
znakomicie. Nie dziwiłam się temu „każdemu”, że pragnął zrobid świetne pierwsze wrażenie na
rówieśnikach, starszych uczniach i nauczycielach, dziwiłam się sobie, że mi na tym nie zależało. Było
mi obojętne jak mnie spostrzegą, przecież należałam do autsajderów, osób znajdujących się na koocu
łaocucha pokarmowego. Sala, w której odbywało się rozpoczęcie roku szkolnego, udekorowana była
wieloma białymi i granatowymi balonami. „ Świetnie, barwy oddające mój nudny charakter”pomyślałam. Ponadto na scenie ustawiony był banner z napisem „Witajmy po wakacjach”. Byłam
jedną z pierwszych przybyłych. Oprócz mnie obecne były jakieś dwie starsze panie. Obie elegancko
ubrane, jedna w granatową sukienkę po kolana, jako dodatek dobrała wyrazisty naszyjnik. Druga
natomiast miała na sobie damską wersję garnituru. Niedługo później do sali przyszła grupa
uśmiechniętych dorosłych. Szybko wydedukowałam, że jest to grono pedagogiczne. Zajęli wszystkie
krzesła jakie ustawione były bezpośrednio przed sceną. Stanęłam w koncie, obserwując bieg zdarzeo.
Kolejno nadchodzili uczniowie. Oczywiście najpierw zjawili się pierwszoklasiści. Niektórzy
wystraszeni, inni zaś byli tak przejęci i zaciekawieni, że ich oczy gdyby mogły wypadłyby z oczodołów.
Nie zdążyłam się odwrócid, a całe pomieszczenie wypełnione było, aż po sufit wielką lawiną białych
koszul. Wpierw pani w garniturze, jak później się okazało pani dyrektor, wyczytała nazwiska nowych
uczniów klasami i poprosiła, abyśmy się ustawili. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłam swoich
nowych kolegów. Zdawało mi się jakby się dobrze znali. Byłam zbędna. Po części formalnej, rozdaniu
planu lekcji, ogólnemu przedstawieniu nauczycieli, mogliśmy się rozejśd. Większośd jednak pozostała
w celu nawiązania jakiejś relacji. Ja poszłam do pokoju. Te żółte cztery ściany wydawały mi się byd
najbezpieczniejszym miejscem w całej placówce. Zdjęcie Marty na lewej ścianie. Brakowało mi tylko
woni pieczywa, żeby czud się jak w domu. No i cioci, jej niesłodzonej herbaty. Jak na razie stołówka
oferowała jedynie mleko, ewentualnie kakao. Co ja bym zrobiłabym wtedy za łyk gorącej herbaty. Nie
podobało mi się w tym miejscu. A zostało jeszcze tysiąc dziewięddziesiąt trzy dni.
Najgorszym uczuciem jest to, gdy człowiek nie czuje się sobą. Chce byd akceptowanym przez
otoczenie, nawet za wszelką cenę. Poświęca w tym celu swoją tożsamośd, stając się kimś zupełnie
innych. W takim razie po co nam właściwie imię i nazwisko, równie dobrze każdy może się nazywad
Ewa Kowalska. Przynajmniej nie musiałabym się uczyd tylu imion na raz… Rzeczywiście, życie byłoby
prostsze, ale nudne. Będąc intrygującą osobą, chociażby moja współlokatorka, można pozostad sobą.
Imiona takich ludzi łatwiej się zapamiętuje. Więc, cześd od dziś jestem Ewa.
Ten dzieo był dla mnie kluczowym, miałam się dowiedzied o swoim miejscu w klasie. Ubrałam
pierwszą lepszą bluzkę z nadrukiem w róże, bojówki, moje kochane glany. Cienkie, rude włosy
spięłam w kucyk. Spojrzawszy w lustro poprawiłam się, po czym pomyślałam co mi zależy. Chwyciłam
książki i parę zeszytów leżących na stoliku nocnym. Wanda jeszcze spała. Chyba nie przyjechała tu,
aby nabywad wiedzę, a może złapał ją nagły ból głowy. Wczoraj ostatni raz widziałam Wandę, gdy
pani dyrektor wyczytywała ją jako uczennicę klasy pierwszej „h”. Wróciła dopiero po dziesiątej
wieczorem, bez słowa padając na łóżko. Nawet nie przebrała się w koszulę nocną. Schodziłam po
schodach na korytarz, który prowadził do większości klas, znajdujących się w budynku. Pierwszą
lekcją w nowej szkole okazała się historia. Lepiej byd nie mogło. Zanim trafiłam do odpowiedniej
klasy, otworzyłam chyba dwadzieścia innych. Nie chciałam wiedzied co ci ludzie musieli o mnie sobie
pomyśled. W środku lekcji wtargnęła wytrącając każdego ze skupienia. Perfekcyjny początek.
Zdążyłam już poczerwienied ze wstydu, gdy w koocu dotarłam do właściwej klasy.
- Przepraszam za spóźnienie- dyszałam jakbym przebiegła właśnie maraton. Wyleciało mi z
głowy, że należy najpierw przywitad nauczyciela- Dzieo dobry- dodałam od razu , gdy dostrzegłam
swój błąd.
Na środku z niemrawą miną stał wysoki mężczyzna z długą brodą, zasłaniającą mu dużą częśd twarzy i
szyi.
- Dzieo dobry, ty pewnie jesteś Katarzyna, tak ? Siadaj- w jego głosie słychad było,
poirytowanie. Prawdopodobnie nie darzy sympatią uczniów przeszkadzających w lekcji. Wiedziałam,
że nie zaczęłam zbyt dobrze. Odnalazłam trzy wolne miejsca. Pomyślałam, że Wanda nie jest
osamotniona w swoich dolegliwościach. Zajęłam ostatnie. Obok mnie siedział zielonooki chłopak z
bujną czupryną zaczesaną na bok. Następnie osiem dziewczyny, należące do kategorii paznokcie to
moje całe życie. W klasie uczyło się jeszcze siedmiu ambitnych, trzech typu Got, dwóch innych
chłopaków rozumiejących się z moim sąsiadem z ławki oraz ja, formalnie Kasia.
- Dobrze, skoro jesteście w komplecie- zaczął historyk patrząc złowrogo na mnie- wasza
wychowawczyni pani Podolska sprosiła , żebym zrobił wam lekcję integracyjną. Musicie wiedzied, że
nie robię tego dla was. Jestem do tego zmuszony przez dyrekcję. Wolałbym zacząd realizowad
materiał, ale co zrobid. Więc ustawcie ławki do ścian, a z krzeseł stwórzcie półkole.
Nie cieszyłam się z takiej formy lekcji. W niedługim czasie, powstało coś na wzór koła. Cała klasa była
gotowa do poznania siebie nawzajem. Cała oprócz mnie.
- Poszło dośd sprawnie- stwierdził- Zaczniemy od tej strony, przedstawcie się, powiedzcie
skąd pochodzicie, przedstawcie swoje zainteresowania.- wskazał dziewczynę, której długie po uda
farbowane włosy uniemożliwiały dojrzenie twarzy.
- Jestem Anna. Wychowałam się w domu dziecka na Mokotowie. Od zawsze interesuje mnie
muzyka. Uspokaja i leczy rany.- miała cichy głos. Wydała się mi bardzo intrygująca i spójna ze swoją
historią. Nie do pojęcia było dla mnie to jak otwarcie mówiła o swoim dzieciostwie.
Obok Ani siedzieli Krzysiek i Franek, oboje ze społeczności Got, równie tajemniczy.
Uważam, że najbardziej ciekawą częścią ludzkiego ciała jest twarz człowieka. To ona nadaje
charakteru, obrazuje duszę. Oni mieli magiczne twarze. Zdawało mi się, ze są obojętne na wszelkie
zewnętrzne bodźce. Osiem ślicznotek miały imiona Dorota, Bożena, Renata, Maria, Zosia, Agnieszka,
Małgorzata, a ich swoistą przywódczynią byłą Aneta. Pierwsza drugiej watra, wszystkie równie puste.
Nie miały wiele do powiedzenia oprócz zagłębiania się w temacie swojej osoby. Smutne, w jakich
olśniewających kolorach siebie widziały. Dla mnie były bure. Moja kolej na przedstawienie siebie
reszcie klasy nastąpiła wielkimi krokami.
- Cześd … Jestem Ew… Kasia- zobaczyłam jak poszczególne osoby podśmiewają się i
momentalnie zablokowałam się. Nie byłam w stanie powiedzied nic więcej.
- Ale z niej niemowa… Nie zna nawet swojego imienia… Chyba dobrze wie, że jest nikim…słowa dobiegły do mojej świadomości , raniąc. Od pamiętnej lekcji historii nie byłam już Kasią, nawet
Ewą, stałam się nikim. Gorszym od posiadania czyjejś tożsamości jest nie mienie jej w ogóle. Jakoś
radziłam sobie z tyloma szykanami ze strony klasy. Mój temat szybko podłapała cała szkoła.
Paradoksem tej sytuacji było to, że będąc nikim, byłam na ustach wszystkich... Pozostało tysiąc
dziewięddziesiąt dwa dni, dziewiędset osiemdziesiąt siedem dni, osiemset pięddziesiąt pięd dni. Dni
mijały, a ja stałam się coraz bardziej opuszczona. Nie zaliczałam się nawet do autsajderów. Oni
wiedzieli kim są, co z tego , że tylko oni, grunt, że mieli taką świadomośd. Ja nie miała niczego, oprócz
zdjęcia Marty i setek liczb, symbolizujących dni w ciele nikogo. Któregoś dnia odczułam olbrzymią
potrzebę umycia włosów. Nie wiem dlaczego, może chciałam zmyd z siebie piętno. Wzięłam szampon
oraz suszarkę z racji tego, że za godzinę miałam mied pierwsze zajęcia. Weszłam pod prysznic.
Poczułam przyjemnie chłodną wodę. Chyba wtedy odżyłam. Odnalazłam siłę. Moje życie zwolniło i
zrozumiałam dlaczego ciocia lubiła obserwowad ludzi o poranku. Czułam się obserwatorem świata,
nie jego uczestnikiem. Wszystko wydało mi się prostsze.
- Jestem Kasia !- krzyczałam głośno wewnątrz siebie.
Z uśmiechem, wyszłam spod prysznica. Nie pomyślałam nawet o wytarciu rąk. Chwyciłam suszarkę, a
jej koniec podłączyłam do kontaktu. Zbliżyłam ją do głowy i przełączyłam przycisk. To był błąd.
Tysiące watów przeszyły mi ciało. Upadłam. Nieudany dowcip losu, właśnie udało mi się poukładad
swoje życie, a ono znów upadło wraz ze mną. W szpitalu spędziłam cztery dni. Ponod na moje
szczęście nic bardziej poważnego mi się nie stało. Ból fizyczny, który odczułam przez trzy minuty nijak
się miał do tego płynącego z psychiki od miesięcy. Nie jestem pewna, że można to nazwad niczym
poważniejszym. Lekarze umieją wyleczyd jedynie ciało, ale co się dzieje, gdy nie zamieszkuje je już
dusza ? Można wtedy wyleczyd ?
Wróciłam do swojego żółtego pokoju. Marta patrzyła na mnie z pogardą. Od ściany do ściany znowu
słychad było nikt,nikt,nikt... Postanowiłam pójśd na lekcję. Historia, najlepszy przedmiot. To od niego
wszystko się zaczęło. Usiadłam przy ławce i wlepiłam wzrok w jej drewnianą teksturę.
- Witam klaso, zapiszcie temat „Paostwo Franków” .- przywitał nas nauczyciel. I zaczął swój
wykład na temat barbarzyocy jakim był Chlodwig. Rozwodził się nad słusznością powolnego i
systematycznego podboju Galii. Tymczasem uczniowie między sobą podawali kawałek oderwanej
kartki z zeszytu. W koocu podał mi ją mój sąsiad z ławki, zielonooki chłopak. Rozpakowałam zwinięty
w kulkę liścik i przeczytałam. To był gwóźdź do trumny. Na kartce widniał niestarannie zapisane, ale
jak głęboko raniące pytanie „ Dlaczego chciałaś popełnid samobójstwo ?”.
Wtedy byłam w opinii publicznej nie tylko nikim, ale i niedoszłą samobójczynią. W ten sposób
trzy lata swojego życia, tysiąc dziewięddziesiąt trzy dni swojego życia byłam poniżana przez innych.
Mogłam temu zaradzid ? Nie wiem jak… Dawna Kasia powiedziałaby, że było to częścią większego
planu. Młode osoby ślepo wierzą we wszystko co sobie ubzdurają. Dopiero jedno zdarzenie, nawet te
dla wielu niedojrzałe i błahe, sprawia, że ten wielki plan staje się zakłamaniem.