Monika Ryszczuk

Transkrypt

Monika Ryszczuk
Juozas Šikšnelis. DROGA.
Z cyklu „Podróż z klasykiem”
Wybierając się w podróż z klasykiem musisz być przygotowany na różne niespodzianki. Na przykład
często się zdarza, że nagle klasyk każe się zatrzymać, chociaż nie ma ku temu oczywistego powodu:
wystarczy paliwa, dopóki pęcherz moczowy wytrzyma, droga nie prowadzi, według poety, do zagłady,
śmierci, grobów, żołądki prawie pełne, słońce świeci, może jest zbyt suchawo jak na sierpień; w tym
miesiącu dojrzewają owoce, chociaż przydałaby się kropla deszczu. Ale to nie człowiek stoi przy tym
kranie i to nie jego rozum musi się o to martwić. Klasykowi wydaje się inaczej, dlatego mrugając
znakami awaryjnego postoju zmusza nas, żebyśmy skręcili na pobocze.
Miejsce ponure- po obu stronach drogi błoto, miejscami jeszcze pojawiają się niebieskie wodne
łysiny, sterczą przechylone rózgi drzewka, rosną rzadkie krzaczki. Nie można powiedzieć, że ta
okolica straszy, miejsce gościnne, ale nieprzyjemne, bowiem z kałuż rozprzestrzenia się ciężka woń.
Coś gnije. Ale to wszystko klasyka nie obchodzi, dla niego liczy się jedynie droga. Niczym
egzystencjonalista, dla którego droga była samym życiem. Ale Hieronima interesują całkiem
przyziemne rzeczy- jakość drogi, liczba zakrętów i czas, w którym osiągany jest cel. Osłupiałem,
bowiem nawet na jedno pytanie nie znajdę szybko odpowiedzi, gdy tylko się przybliżam w
nieodczuwalny sposób próbuję złapać w jego oczach iskierkę obłędu. Z ręką na sercu przyznaję się: te
iskierki nie drgają, oczy nie błyszczą. Co prawda, nie mógłbym scharakteryzować koloru, bowiem
oczy już go straciły. Jakby tak przepytać setkę przypadkowych ludzi, nie wiadomo, co ci ludzie
zapamiętują w rozmówcy: kolor butów czy oczu? Trudno odgadnąć, nawet ja nie znam koloru oczu
swojej żony, z którą przeżyłem trzydzieści lat. Może dlatego, że unikam patrzenia w oczy i sam nie
pozwalam, żeby w nie patrzono. Jakbym coś przeskrobał.
Natomiast Hieronim nie odwraca wzroku, patrzy prosto i czeka na reakcję. Ale jak już wspomniałem,
bez iskierek w oczach. Zaczynam się jąkać. Czasem mi się to zdarza. Podobno, jąkanie zdradza strach,
chęć posłania rozmówcy jak najdalej. Może i tak, jednak nie zamierzam Hieronima nigdzie posyłać.
On jest człowiekiem może i ciężkim, ale nie zasłużył sobie, żeby być odesłanym. Zasłużył na to, żeby
żyć lepiej, według..
Dlatego skupiam się i proszę, żeby zacząć od początku. Kiedy zaczyna się od początku, wiele rzeczy
nie wydaje się być tak tragicznymi. Naprawdę, Hieronim ma rację: droga, którą jedziemy jest
paskudna. Jeśli masz możliwość wyboru- wybierz, nie, nie litewski towar, a lepszą drogę. Na Boga,
teksty filmów reklamowych tkwią mocno w naszej świadomości, obcęgami ich nie wyciągniesz, a
młotkiem nie wybijesz. Ale łatwo powiedzieć, ponieważ nie do każdego celu prowadzi po dziesięć
dróg.
To nie utopijna demokracja i nie zgiełk wyborów, gdy każdy dążący do władzy zaklina się na Boga, że
zna jedną jedyną, najprawdziwszą z prawdziwych, najważniejszą- dobrą drogę. Czy trzeba
przypomnieć, że to tylko mydlenie oczu? Tak naprawdę wszyscy już się przyzwyczaili, że są wodzeni
za nos, obojętnie przyjmują zasady gry, a gdy już zostaną oszukani, machają tylko ręką, bo nie
potrafią pokazać kłów- ze złości czy rozczarowania.
Ale Hieronim w żadnym wypadku nie zamierza tak głęboko drążyć, pardon, dopiero co zaczął szukać
głęboko, chcąc udowodnić, że drogowcy pożałowali gruntu dla tej drogi: spójrz, ciężko oddychając,
kopie kamyczki, jaką korzyść ma droga z tłucznia o takiej średnicy? Milczę. Skąd mam wiedzieć, o
jakiej średnicy jest usypywane kruszywo. Ale ciekawe skąd Hieronim wie. Dotąd słynął ze swoich
dziwności, poznał wszystkie cztery żywioły- ogień, wodę, powietrze i ziemię, ale tylko ogólnie, jako
myśliciel, a nie jako inżynier budowy dróg. Jednak nie zatrzymuje się i terkocze dalej, ta droga była
budowana w karygodnie niedbały sposób, chcąc prawidłowo budować, trzeba nie tylko wybadać
grunt, ale również przewidzieć zbieranie się wilgoci oraz usunięcie kanałów i tak dalej. Mam obawę,
że mogę się zaplątać w terminach i rozumowaniach Hieronima, dlatego pytam, dokąd my jedziemy.
Hieronim miesza się w nieprawidłowo policzonej pochyłości drogi, mruży swoje, teraz już odważnie
twierdzę, bezbarwne oczy albo o kolorach trudnych do określenia, i wzrusza ramionami. Nasze
małżonki puszczają dymek i coś żywo omawiają. Na pewno nie nawierzchnię drogi.
Inaczej mówiąc, ten postój nikomu nie okazuje się nieprzewidziany, z wyjątkiem mnie. Zatem czy nie
czas odwiedzić psychiatrę? Wydaje się, że ich era na Litwie już świta. W porządnych towarzystwach
rozmowę zaczyna się od słów: „Mój psychiatra twierdzi…”
Biada mi! Nie ja jeden dziwię się temu niespodziewanemu i niepotrzebnemu postojowi: obok pędzące
auta zatrzymują się na chwilę, ich pasażerowie uważnie obserwują nasze towarzystwo. Kąpiąca się
rodzinka łabędzi- okazały i napuszony ojciec, skromna żona i szarawe młode, wyciągnęły szyje i
również oglądają się w naszą stronę. Nie są bowiem przyzwyczajone do jałmużny przejeżdżających
ludzi, jak kąpiące się ptaki w stawach miasta, gapią się nie z nadzieją, ale z ciekawością w swoich
małych oczkach, których kolorów tak samo się nie dopatrzę.
Powtarzam pytanie, nie codziennie, nie równym, bezbarwnym głosem, ale rozdrażnionym, lekko
podniesionym tonem. Boże, gdzie zniknął mój psychiatra, który mógłby udzielić wskazówek:
oddychajcie głęboko, wdech i wydech, czy czujecie jak płynie ciepło waszą lewą nogą, ręką czy
jeszcze głębiej, wyżej, szerzej, do diabła z psychiatrami- gdzie my jedziemy? Wyję nie swoim głosem.
Wzdrygają się nie tylko łabędzie, ale i nasze żony, które, ach, jak chciały czasami dorównać tym
ptakom, ale do tego potrzeba - czego? Rzucają niedopałki na szosę, trą obcasami, przygotowane,
niewinne. Ale dlaczego zatrzymujemy się na środku tego przestęchłego błota, gdzie nikt nigdy się nie
zatrzymywał, gdzie nocami na pewno przywidują się błotne czarciki, udając, że są zmęczone, usiłując
wzbudzić współczucie? I kto teraz może wzbudzić współczucie, gdy w ciągu minuty na świecie ginie
tysiąc ludzi, a może dziesięć razy więcej? Gdy co pięćdziesiąt metrów na ulicach miast z
wyciągniętymi rękami stoją żebracy. Jedni z nich skończyli wyższe studia, inni nawet są
habilitowani…
Skąd ta publicystyka? Ale dlaczego się zatrzymujemy? Teraz już pytam siebie, ponieważ mój
psychiatra, któremu jeszcze nie zapłaciłem, nie uzgodniłem terminów i częstotliwości spotkań, milczy,
dlatego uspokajam się i pytam: dlaczego tak się gotujesz, po co tak się denerwujesz? Czy człowiek nie
ma prawa jeden raz ni stąd ni zowąd zatrzymać się na środku pustyni, na samym środku bagna i
zacząć mówić o drodze? Czy nie ma prawa? Ma prawo, ustępuję nikt mi nie doradził, sam
wymyśliłem, poza tym, to zadziwiające spojrzenie Hieronima, w którym nie zdążyłem rozpoznać ani
wyrzutu, ani pytania: skąd te nerwy? Znikąd, człowiek obserwuje moje konwulsje, jakby patrzył na
przeciętą wijącą się dżdżownicę, bez litości, bez ciekawości, obojętnie. Ciężko powiedzieć, nie zdążę
się dowiedzieć, bowiem nie wiadomo, dlaczego on nagle odwraca wzrok. Kto wie, może to
zatrzymanie, to była chęć sprowokowania mnie?
Ale co ja tu gadam! Hieronim nie na daremnie jest klasykiem, dlatego pozostaje nie tylko
sprawiedliwy, ale całkowicie mi plącze, bo patrzy sobie mrużąc bezbarwne, a może o tęczowych
kolorach chowające się oczy, wzdycha jakby na beznadziejnym szpitalnym łożu i mówi: „A przecież
nie ma na ziemi, niekrzyżujących się dróg”. Powiedział to i zamachał rękami, nakłaniając damy, które
poczuły unoszące się napięcie, skacze do samochodu, uruchamia silnik i zaczyna trąbić jak szalony.
Grzecznie podążam za jego przykładem.
Gdy opuściłem to nieprzyjemne i dziwne miejsce i i mknąłem obok pól przygotowujących się do
jesieni, mój mózg niczym robak wierciła myśl o niekrzyżujących się drogach. Życie, jeśli można tak
powiedzieć, jakby naumyślnie potwierdziło myśl klasyka, bo naszą drogę co kilkaset metrów
przecinają inne drogi, najczęściej są bez nawierzchni, dlatego wyjeżdżający z niej, zostawiali na szosie
ślady nieczystości.
Tłumaczyła Monika Ryszczuk