Juozas Šikšnelis

Transkrypt

Juozas Šikšnelis
Juozas Šikšnelis
BAGNISKO
Z cyklu “Podróż z klasykiem”
Korciło mnie nazwać to miejsce otworem ziemi, choć było to bagnisko, do którego
zaniosło nas, czterech podróżników, którzy obudzili się nagle pewnego dnia z chęcią
zobaczenia tego, co jest za horyzontem. Nie za kordonem, jak wielu pełnych nadziei czy
nowobogackich Litwinów, ale tu, jakieś 20 km od głównej drogi, którą jesteśmy
przyzwyczajeni jechać z maksymalną dozwoloną prędkością bez nieprzewidzianych postojów
czy zjazdów na poboczne dróżki. Chyba że tam rozdawaliby szczęście. Najlepiej za darmo.
Ale tak nie bywa, dlatego w nurcie codzienności pędzimy taką autostradą, aż pewnego dnia
mówimy: stop! Czas skręcić na pobocze, gdzie znajduje się największe, jak teraz chciałoby
się powiedzieć, słynne w Europie bagnisko. Tak więc tutaj znaleźliśmy się my, sławny mistrz
pióra z małżonką i ja ze swoją, oboje nieznani, pławiący się w promieniach sławy innych.
Dlaczego korciło to miejsce nazwać prostolinijnie, acz zagadkowo: otworem ziemi?
Może winien jest nastrój tego dnia: z samego rana posprzeczałem się z żoną. Czy warto
strzępić język, z powodu błahostek? Wystarczyło jedno słowo, które wstrząsnęło powietrzem,
trafiło do ucha. Nawet nie w czułe miejsce, ale abstrakcyjnie, w ucho. Zostało powiedziane
zupełnie nie w porę. Minutę później czy wcześniej, przeszłoby koło ucha nie zaczepiając nie
wiadomo czego. Brzmi to bezsensownie, ale takie kłótnie i swary też nie mają sensu, bo po
oprzytomnieniu po chwili próbujesz odgadnąć przyczynę konfliktu. Zgadujesz jakby
rozwiązując krzyżówkę. Gorsza od kłótni bez powodu może być tylko głupota – jedyna
nieuleczalna choroba. A częste kłótnie bez przyczyny – to objawy nieuleczalnej choroby.
Hieronim, sławny mistrz pióra, także zgubił po drodze nastrój i chociaż powód był ten
sam, co zwykle – kłótnia z żoną – czuł się zakłopotany. Taki dzień - tłumaczyliśmy sobie ciśnienie atmosferyczne, procesy zachodzące w głębi ziemi, gaśnięcie słońca,
zanieczyszczenie atmosfery i, och, czy wyliczysz wszystkie powody, które zdecydowanie
psują nastrój? Nie mówiąc już o żonach, dodał Hieronim i obaj się zaśmialiśmy. Szliśmy
twardo ubitą ścieżką prowadzącą skrajem grzęzawiska. Żony omawiając coś żywo, zostały w
tyle na dobre 50 metrów. Ziemię ścieżki udeptanej wieloma nogami miejscami podnosiły
korzenie sosen, przypominające żmije, których według źródeł, miało tu być całe mnóstwo.
Grzęzawiska, kępy, rzadkie zarośla, między którymi miejscami przebłyskiwały źrenice wody,
w zamglonym horyzoncie zlały się w nieprzerwaną linię. Rozmiar bagna, o czym
przeczytałem w przewodniku, zgubił się w jednym z labiryntów pamięci.
Jeśli zapomnieć o zepsutym nastroju, to pozostaje unoszący się od grzęzawiska słodki
zapach bagna i z zamglonej dali ku duszy przenikająca mgła, nie balsam, potrafiący ukoić
otwarte, ropiejące i ukryte rany, ale z daleka dym bez szarości patyny, który nie przeszkadza
ani oddychać, ani żyć. Jakby go nie było. Od pierwszego oddechu, jeśli można się tak
wyrazić. To niczym choroba, odczuwalna nie od razu, w tym momencie, kiedy ją złapiesz, ale
dopiero po jakimś czasie. Mgła, nie taka, jak ją mrocznie opisał w powieści King 1, ale o wiele
słabsza, pokazała swoją moc, gdy podeszliśmy ścieżką z desek, skręciliśmy w bagnisko i się
w nim zanurzyliśmy. Wtedy mgła stała się nie tylko widoczna, ale i słyszalna – wydawało się,
że obok, może pod ziemią, huczy potężny silnik. Podobnie czułem się w dzieciństwie, gdy
nauczyciel zaprowadził nas do hydroelektrowni. Sala pełna huku i olbrzymich tarczy
obracających się z przeraźliwą szybkością. Tego huku nie było w strefie słyszalności, ale
1
Stephen King, The Mist (Mgła)
1
jakby obok. Trudno to opisać. Oprócz tego współtowarzysze, wnioskując z zachowania, nic
podobnego nie odczuwali: żony, pochłonięte rozmową, nie oglądały się ani na boki, ani pod
nogi, ani w dal, Hieronim, zagubiony w labiryncie własnych myśli, albo zastanawiał się nad
nowymi tematami, albo wrócił myślami tam, skąd zaczął się ten poranek – do bezsensownej
kłótni z połowicą. Nie pytałem i nie wypytywałem, czy odczuwa potężne dudnienie, które bez
wątpienia powoduje silnik, wytwarzający z dala pełznącą mgłę. Dałbym głowę uciąć, że
usłyszę negatywną odpowiedź, bo ostatnio moje zmysły zaczęły znacznie różnić się od
otoczenia. Nie dlatego, że nagle się wyostrzyły, ach, nie dlatego.
Doszliśmy do końca kładki. W dosłownym znaczeniu, choć gdy porzekadło 2 urealniło
się, zrobiło się śmieszne. Prowadząca przez bagnisko kładka z desek kończyła się
kwadratową platformą, ogrodzoną zaczynającymi gnić poręczami. Niczym parkiet do tańca w
sanatorium z dzieciństwa. Tyle, że tutaj między deskami sterczą pęki trawy, wokół w zasięgu
wzroku kępy, zarośla, rachityczne drzewka i to dzwonienie w uszach, niepodobne do melodii
tamtych czasów. Dziwne lub nie, ale pejzaż Księżyca czy też Marsa, wraz ze słyszalnym
tylko przeze mnie dźwiękiem, nagle poprawił nastrój. Jakby wyprał mózg, wszystkie
zakamarki i nagromadzony przez wszystkie dni namuł. Brakowało tylko bicia się w pierś:
ach, jakim byłem głupcem, że złościłem się bez powodu!
Ale niezrozumiały niepokój zaczął przenikać do szpiku kości. Czułem się, jakbym
wpadł w tarapaty, bo ku twardej ziemi prowadziła niepewna drewniana kładka, wokół
grzęzawisko i legowiska, gdzie jest o krok do przedsionka piekła (może stąd to huczenie?).
Żarty żartami, ale jeśli ktoś odetnie drogę na kontynent, co wtedy? Podwinąć nogawki,
brodzić tryskając wodą i zgadując gdzie postawić nogę? Przesadzam, pomyślałem, ale w tym
samym czasie zadudniły deski kładki i między krzewami wynurzyły się dwie ludzkie
sylwetki. Nie wyglądały groźnie, mężczyzna i kobieta z kotem na rękach. Prawdę mówiąc,
nie wiadomo teraz, z której strony czai się zagrożenie, bo dawno minęły czasy, gdy
rozbójnicy podkradali się na poboczach czy też pod mostami i dlatego twierdzenie, że para
wyglądała przyjaźnie nie miało żadnego znaczenia. Zapomniałem powiedzieć, że bagnisko,
jako ważny pomnik przyrody, nie było łatwo dostępne każdemu chętnemu; nawet my tutaj
trafiliśmy dzięki znajomości z Hieronimem, a dokładniej jego znanemu nazwisku: w
administracji bagniska dali klucz od szlabanu, który otworzyliśmy, wjechaliśmy na placyk,
tam zostawiliśmy samochody i pieszo przyszliśmy do otworu ziemi. Więc wygląda na to, że
przyjaźnie nastawiona para z kotkiem na rękach, dostała się tu nielegalnie, bo zamknęliśmy
na klucz szlaban, a od niego do placyku jest dobry kawał drogi. Przybysze przybliżyli się. To
był mężczyzna śniady, zarośnięty miejscami posiwiałą brodą, miał na sobie wypłowiałe
szorty, koszulkę z krótkim rękawem, z plecakiem koloru khaki na plecach. Jego towarzyszka
była jakby bez twarzy, figury, ubrania, tylko z kotem. Bez mistyki, ale było w niej coś, co nie
pozwalało utrwalić w pamięci wyglądu. Tylko kota, który jak tylko weszli na platformę został
wypuszczony z rąk, czmychnął w grzęzawisko pośród żurawin i borówek i czujnie nas
obserwował. Było to jeszcze bardziej niepokojące, bo teraz jednym okiem obserwowałem
przybyszy, drugim – kota. Tymczasem mężczyzna zawiązał żywą rozmowę z Hieronimem,
którego poznał, nie wiadomo, czy z wykształcenia czy z charakterystycznej łysiny. Kobiety
jakby w zmowie milczały. Niczym w kraju muzułmańskim, gdzie znają swoje miejsce.
Pomyślałem, dlaczego mam się nie rozluźnić, nie cieszyć przyjemnościami lata oraz
możliwością przebywania tam, gdzie jestem po raz pierwszy, przeżywszy więcej niż połowę
2
Fraz. wpaść w tarapaty
2
życia i przejeżdżając obok kilkanaście tysięcy razy. Po raz pierwszy i bez wątpienia ostatni,
bo w swoim dzienniku postawię przy tym miejscu krzyżyk. Więc, co przeszkadza rozluźnić
się i cieszyć? Przybysze, którzy zachowywali się pokojowo i nie wzbudzali oczywistego,
namacalnego zagrożenia, z wyjątkiem przyczajonego w bagnisku kota i niemożliwości
określenia wyglądu kobiety? Opowiadania brodacza udowadniały, że zna się na bagnie: ilość
wody znajdującej się w siedmiometrowej warstwie torfu zasila cztery rzeki, wydmy, mnóstwo
zbieraczy żurawin – głęboko wydeptane ścieżki i nietypowe dla bagna rośliny, zagrożenie
pożarem, niegdyś wydobywaną rudę żelaza, roślinność, przeszłość i najważniejsze przyszłość. Wszystko to wzbudzało jako taką zazdrość, bo nie wiedziałem ani połowy z tego,
co mówił; trochę denerwował, bo odezwał się nieproszony nie bacząc, czy nas to interesuje.
Hieronim, łatwo zawiązujący znajomość - dobra cecha pismaka - słuchał, wypytywał, nawet
dyskutował. Nie n a darmo się mó wi, a może sam to wymyśliłem, że p isarz zn a d wa razy
więcej ludzi niż przeciętny obywatel, widocznie zalicza się też przez niego stworzone postaci
literackie, nie mówiąc o ich prototypach? Nie wdałem się w rozmowę, prawdę mówiąc,
mężczyzna nie zwracał na mnie żadnej uwagi, jednak coś nie pozwalało się wtrącić. Może
niemilknące huczenie? Teraz sobie przypominam: coś podobnego doświadczyłem na
korytarzu wielkiego szpitala. Huk, którego inni nie słyszą albo nie zwracają na niego uwagi.
Może ultradźwięk? Ale okazało się, że kobiety, wliczając przybyszkę szukającą kota, słyszały
huk, bo również siedziały skamieniałe.
Torf w bagnisku gromadził się latami niczym osad w duszy, ale według brodatego,
jeśli wykopać i sprzedać, można by wykarmić całą Litwę. Nie wiadomo, na jak długo. To nie
osad w duszy, którego nikomu nie potrzeba, dlatego też nie ma sposobu, by go wykopać i
wymyć, tym bardziej później komuś opchać.
Hieronim zwichrzył ostatnie włosy na potylicy i nieuprzejmie dopytał: jak to - wykopać?
Brodaty był jakby opętany, dlatego umyślnie drażnił zatwardziałego opiekuna przyrody.
Interes ekonomiczny jest podstawą wszystkiego i tak dalej – mało brakowało do bójki, ale
sytuację ocalił kot, który miauknął żałośnie w grzęzawisku. Kobieta brodacza zakrzyknęła
histerycznie, jakby kota naprawdę ukąsiła żmija lub wciągnęło bagno. Mnie z kolei ogarnął
śmiech, choć doskonale pamiętałem powiedzenie: śmiech bez powodu – to oznaka głupoty.
Nasze kobiety jakby obudziły się z letargu. Hieronima opuściła determinacja, by bronić
przyrody. A przybysz zzuł buty i pobrnął przez zarośla na ratunek kotu, który z niejasnych
powodów wpadł w tarapaty. Nie dowiedzieliśmy się, w jakie, bo zaproponowałem odwrót.
Idąc drewnianą kładką jeszcze długo słyszeliśmy żałosne miauczenie, któremu przynajmniej
w moich uszach towarzyszyło jednostajne huczenie mgły.
Kłajpeda, 2005-03-30
Tłumaczyła Izabela Jaworska
3

Podobne dokumenty