czołg - Start - Wiesław Smoliński

Transkrypt

czołg - Start - Wiesław Smoliński
1
CZOŁG
Jak zacząć to opowiadanie?
Tyle się działo!.
A może od początku?
Było późne lato 1981
Manfred to Niemiec z Flensburga.
Poznałem go na bazarze staroci na Kole w Warszawie.
Wtedy wydawał spore, jak na warunki bazarowe, pieniądze. Płacił w markach .
Był mokry i zimny marzec, a on chodził w sandałach, bo klimat północnych Niemiec i
Warszawy to duża różnica. Dla niego to była wiosna.
Ubrany niechlujnie i zimno. Zmierzwione włosy, nieogolony, „zwichnięty” po nocy
przespanej w samochodzie.
Wielki facet, ani w ząb po polsku, coś tak po angielsku i oczywiście brutalnie akcentowany
niemiecki fryzyjski, np. " Mojn" na dzień dobry i " Mojn mojn" na do widzenia.
Uczyłem się języka niemieckiego wiele lat. Używałem tego języka w pracy, mówię i piszę po
niemiecku , okazało się, że byłem mu pomocny przy objaśnianiu zawiłych zwyczajów
bazarowych.
Manfred interesował się właściwie wszystkim; starociami, antykami i nie tylko, także
militariami. Zasadniczo brał do ręki rzeczy drogie, rzeczywiście rzadkie.
Taszczył, pakował to do swojego samochodu typu Wohnmobil, pojazdu okrutnie brudnego,
pomalowanego sprayem w dziwne jakieś duchy i zjawy oraz inne, mniej grzeczne,
malunki. Modne i na czasie.
Manfred miał takie niezrozumiałe dla mnie zachowania nazwijmy to biznesowe, ale on sam
nie wiedział, dlaczego tak postępuje. To oczywiście jego sprawa, byłem ciekawy i
zazdrościłem mu, że z taką łatwością przychodzi mu podejmowanie różnych decyzji.
On realizował siebie. Tego się od niego chciałem uczyć, tym mi imponował.
Patrzyłem i myślałem sobie, trzeba mieć odwagę, jakiś cel , trzeba być przekonanym , mieć
motywację, no i oczywiście pieniądze. Nie wszystko było tanie na tym bazarze a nawet
droższe niż np. w Niemczech!
Przykładowo greckie oryginalne, srebrne monety były znacznie tańsze w sklepach
numizmatycznych w Berlinie niż w Warszawie.
Imponował mi swoją bezkompromisowością i pewnością siebie, niezależnością, lekkością i
wolnością decyzji. Miał wiedzę o przedmiotach, które go interesowały i wiedział, co z nimi
zrobić.
Coś w tym Manfredzie było, czego chciałem się dowiedzieć. Byłem ciekawy jego zachowań,
dlaczego, po co, czym się kieruje przy wyborze konkretnej rzeczy, dlaczego akurat to a nie
tamto?. Jakaś inna wiedza.
Oto przykład jego zachowania:
Wypatrzył na bazarze kosz świątecznych pisanek, bo to było tuż przed Świętami
Wielkanocnymi. Jemu się te pisanki spodobały i po prostu kupił wszystkie, ponad sto.
Zapytał - Ile kosztuje całość?
2
Lekko zszokowana kobitka pyta czy wszystko?
No tak! Pokazuje, że chce kupić wszystkie wraz z koszykiem!
Ta pomyślała chwilę, powiedziała cenę, a Manfred zapłacił, nie targował się i zabrał cały
kosz.
Widziałem ten kosz z pisankami w komplecie, kilka lat później. Stał zapomniany i porzucony
na strychu, u Manfreda we Flensburgu. Podpytywałem go czasem: Manfred skąd masz taką
pewność siebie przy decyzjach zakupowych, a może powodem jest to, że po prostu masz
pieniądze?
Zbywał mnie: A tam! Coś tam kupię, coś sprzedam i się zarabia!
Podczas jednej z eskapad do Polski, celnicy na granicy zabrali mu cały samochód z bazarową
zawartością. Wywoził antyki, a w tym czasie był absolutny zakaz wywożenia takich rzeczy z
Polski. Później się okazało, że te regulacje prawne, czyli zakaz wywozu, stały się powodem
istotnych problemów Manfreda i moich. Co było antykiem a co nie, można było negocjować
z urzędnikami w Ministerstwie Kultury? Po prostu pisało się podanie.
Wkrótce przyjechał na bazar innym samochodem typu Wohnmobil, takim samym, jak
poprzednio, co to mu skonfiskowali, tylko ten samochód bardziej kopcił z rury wydechowej.
Zostaliśmy przyjaciółmi.
Zawsze dzwonił do mnie, że przyjeżdża.
Będę, pozdrawiam. Ok! i znowu razem na bazar.
Lubiłem tam chodzić w soboty i niedziele, czasem coś kupiłem, czasem musiałem coś
sprzedać.
Manfred nie pytał o radę zawsze miał swoją oryginalną motywację – wybór, decyzja
realizacja.
Zawsze pewny swojej racji i nikt nie był go w stanie od tego odwieźć.! Taki był!
Jak zwykle w sandałach, pogniecionym ubraniu i o obleśnym wyglądzie.
Cały Manfred.
Po prostu „menel”.
Zapytałem go kiedyś:, dlaczego kupujesz ten obraz?
Dla mnie był totalnym kiczem i nie znajdowałem w tym obrazie nic interesującego. Przecież
on jest taki brzydki! A on odpowiada:
Mnie się tak podoba, realizuję siebie i nie pytam się czy to się komuś podoba!
Ale, ale... Ja pracowałem wtedy w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej.
Oglądałem ten cały świat i zachowania także Manfreda trochę inaczej, jakoś wolniej i innymi
oczami.
Manfred podczas kolejnego przyjazdu do Polski poznał kogoś na bazarze na Kole i dogadał
się, że go odwiedzi, bo ten ktoś miał niemiecki motocykl- BMW Sahara i silnik. Ten ktoś
mieszkał koło Rzeszowa.
Manfred, w czasie kolejnego pobytu u mnie, zapytał: A może pojedziemy?
Jasne, że pojedziemy. Jestem ciekawy, co to za motocykl i jak przebiegnie transakcja.
Wziąłem wtedy dwa dni urlopu,
Trasa wiodła przez Gorę Kalwarię, Kozienice, Sandomierz. Mieliśmy tylko adres.
Nie było jeszcze tak powszechnie dostępnych telefonów, zarysowany był tylko termin, w
którym mamy przyjechać do tego kogoś.
Za Górą Kalwarią ale jeszcze przed Kozienicami, była to chyba miejscowość Przylot-, nie
pamiętam, to była jakaś zwarta wieś przy drodze.
3
Był tam duży napis GRILL.
Było rano, ponad godzinę już jechaliśmy, zapytałem Manfreda czy stajemy, żeby może coś
zjeść.
To stajemy, ja bym zjadł jajecznicę.
Siadamy przy jakimś takim, krzywy stół, krzywa ławka, dalej stolik okupowany przez trzech
facetów, a na stoliku lokalne piwo, w takich krótkich butelkach.
Manfred w ogóle nie pił alkoholu, ja kierowca , pomyślałem, takie małe piwko, walnę sobie,
spróbuję lokalnego , za jakiś czas kierowcą będzie Manfred.
Jajecznica z boczusiem, chlebek świeżuteńki, po prostu bajka!
Przy stole obok trzech kolesi: kalosze, flanelowe koszule w zielono czarną kratę, robocze
spodnie.
Pewnie jacyś rolnicy na porannej naradzie roboczej, przy piwnym śniadaniu.
Zaczepiają nas pytając: Jesteście Niemce? Smakuje wam nasze piwo? A to wy nie Niemce?
Nie, ja jestem Polakiem, to Manfred jest Niemcem,
Co tu robita?
Jedziemy na Sandomierz, Rzeszów.
Panie powiedz Pan temu Niemcowi, że poznałby tu ciekawe historie, bo tu była wojna, a
Niemce się o siebie troszczą i historią się interesują.
Panie, ja to byłem mały, ale mój ojciec latał wtedy do lasu, przynosił takie wielkie pociski,
my wyjmowaliśmy ze środka woreczki, były na nich niemieckie orły i swastyki!,
Wyjmowaliśmy z nich plastikowe ołówki! Układaliśmy je na 20 metrów, jeden za drugim i to
w krzakach nad Pilicą tak się paliło w rzędzie. Panie, tych pocisków to były góry w tym lesie,
góry takie.....Ale to wszystko nic! Chodźta Panowie coś Wam pokażę.
Widzita te tam stojące w rzędzie słupy na tym polu? No, widzimy!
Panie one stoją na takich usypanych górkach, bo tu wylewa Pilica i widzisz Pan, tam daleko
jest górka a nie ma na niej słupa? Wiesz pan po co tam ta górka jak nie ma słupa co tam
może być?
No nie, może jakaś góra kamieni z pola albo inna przeszkoda, że ją przy oraniu stale omijają.
Panie do głowy Panu by nie przyszło.
A dlaczego nas to powinno zainteresować, pytam.
No powiedz Pan, dlaczego tak jest?
Panie to powinno zainteresować tego Niemca.
Chodźta z nami to wam pokażemy a Niemcowi to się spodoba, chodźta z nami,
Chodź Pan, Niemiec się mocno zdziwi Panie.
Panie, chcieliśmy skończyć śniadanko, wypić piwko i pojechać dalej.
Co to Pan imputujesz?
A widzisz Pan., Po co byłoby górkę między słupami usypywać? No, po co? Panie, wiesz Pan,
co? Tam jest niemiecki czołg!
Przetłumaczyłem!
Manfred uśmiecha się, Was? Deutscher Panzer ? Unglablich. Wątpi:
Mensch glaube ich nicht !
Dostał kwadratowych oczu, raczej w kształcie czołgu, widzę w nich gąsienice, blachy
karoserii, czołgową wieżyczkę i otwartą gębę Manfreda.
To, co, idziemy to obejrzeć?
Warum nicht ? gehen wir !
Zapłaciłem wspólne śniadanie, zaparkowałem lepiej samochód i wyruszyliśmy.
4
To chyba było z kilometr w szczerym polu.
Idziemy.
Przedstawili się nam: Franek jestem, ja Wiesław i Manfred.. Za nami idą dwaj kumple
Franka. Nie zapamiętałem ich imion.
Tak trochę łąki, trochę suszu, trochę zabronowanego pola, trochę mokradła, ale kierunek
mamy obrany i tam dzielnie zmierzamy.
Manfred powtarza kolejny raz " Mensch nicht zu glauben", co znaczy po polsku- Człowieku,
nie do wiary!
Ale numer? mówi " Wilklich nicht zu glauben !;
Przeszliśmy kawał drogi przez te łąki i błotniste kanały melioracyjne.
No rzeczywiście, po cholerę między górkami, na których stoją słupy, jest górka, na której nie
stoi nic, tylko cała jest porośnięta tarniną i dzikim bzem?
To pewnie kupa kamieni zebranych z pola.
Doszliśmy w końcu do tego kopca..
Pan Franek odsłania te zarośla i gałęzie dzikiego bzu- tu jest czołg!
Widzisz Pan- żelazo?
Gąsienica Panie.
No rzeczywiście, to jest gąsienica i grube żelazo.
Czyje to jest pyta Manfred?
Franek podpowiada, że to pole to chyba własność Pegeeru.
Nie opłacało się im chyba wyciągać tego złomu to go zasypali Panie.
To może być rewelacja! Mówi Manfred.
Zapytałem ludzi, czy mogą to odkopać.
To nie jest ani moje ani nie wiem czyje, mówi Franek ani nikogo ze wsi, ale chyba jednak
Pegeeru, Panie nikt się tym od wojny nie interesuje.
Niewielkie ryzyko Panowie, ale odkopie się te górę, bo widzisz Pan cały dół i gąsienice w
ziemi, tak na oko to ze dwa metry.
No to może trzeba trochę odkopać, tak od wieżyczki z góry, żeby zobaczyć, co to jest..
Manfred oczywiście zadeklarował, że za wszystko zapłaci.
Na to nasi znajomi.: Nie ma problema. Kazio leć po łopaty!
Te, Lutek, weź te moje i przyjdź szybko, my tu pogrzebiemy, masz tu pieniądze i kup 3
piwka. Leć.!
Manfred chodzi wokół kopca, ja się rozglądam zdziwiony a nawet przestraszony, przecież to
własność PeGeeRu, to ich ziemia, ostatecznie jednak ziemia państwowa, pewnie zaraz ktoś
urzędowy tu przyjdzie?
Franek łamie gałęzie, wyrywa krzakulce. Manfred, jakby obłąkany- Nein Nein!- Mówi. Es ist
unmoeglich. Z rzadka się odzywa, nic nie pyta, odjechał.
Gołymi rękami odkopują końcówkę lufy czołgu, gdy nagle Manfred krzyczy - „To jest 80”-,
wielki, ciężki czołg! Niemiecki czołg.
Cały zasypany ziemią i kamieniami, jakieś kawałki drutu kolczastego, tylko mocno
zardzewiała wieżyczka (ta obrotowa) wystaje ponad ziemie, ale zawalona ziemią i
kamieniami.
Ani telefonu, ani łączności, ani się dowiedzieć, co to za czołg a może tylko jakiś pojazd
gąsienicowy . Pomagam dotrzeć do elementów, które pozwolą zidentyfikować ten obiekt,
Franek także grzebie i kopie. Wyrywam chaszcze, trawą czyszczę jakieś śruby i wystające
stalowe elementy.
5
Po godzinie przychodzi Kazik z łopatami. Nie przyniósł piwa, nie wiem, dlaczego, może
zabrakło?
Wszyscy chwycili za łopaty, odkopujemy! Manfred raz patrzy z góry, raz z dołu, raz się
kładzie, raz klęka. Chłopy kopią!
Manfred siedzi przy gąsienicy, trzyma głowę między rękami- " Nicht zu glauben"- to musi
być bardzo rzadki czołg?!!!
Popołudnie. Chłopy, zarzućmy to tymi gałęziami i idźmy do domów, bo tam tez jest robota,
trza coś zjeść i przygotować spanie dla pana Wiesława i naszego Niemca.
Franek mówi, pójdziemy do mnie!
Ale Franek, my musimy gdzieś spać?. Sierpień, wrzesień, możemy spać w samochodzie,
Manfred pewnie chciałby jak najbliżej tego czołgu.
Rzeszowskie oglądanie niepewnego motocykla BMW Sahara i silnika odeszło na drugi plan,
ale jednak w pamięci!
Franek zrobił nam spanie w przybudówce.
Manfred oczywiście za wszystko płacił. Kobieta Franka i dzieciary z brudnymi gębami
oglądają banknot 20 markowy.
Franek rzuca się do obrządku: koń, świnie, krowa.
Gęsi, kaczki, i kury oporządziła jego szybka kobita.
Przy chałupie, na krzywym zydelku, siedzi dziadek, brodę oparł na lasce.
Pani wyśta są Niemce ? Tu Niemców w wojnę to nie było dużo bo się trzymali z dala ale
innych, Panie granatowych i mundurowych to dużo. Panie, wojna tu była. Jak był front co to
wysiedlali to latało, najpierw tam za Wisłę, to leciało do nas i tu gasło, a później , tam za
Wisłę i też tam gasło. Panie, gdzie by się nie schował, to i tak by zabiło. Panie, Ruskie
przyszli tam od Wisły od Warszawy.
Panie szli, krowy pędzili- dużo krów, tą kępą nad Wisłą. Panie, pamiętam karabiny mieli takie
szpiczaste na postronkach, z bagnetami i tak szli. Panie, oni w nocy też szli, bo jak błysnęło,
to ja ich widziałem w tej kępie.
Panie, jak wybuchła wojna, po żniwach, na koniec 1939 roku, jechały tamtędy polskie czołgi,
takie małe, tylko głowy w kaskach z tych czołgów było widać. I szybko nie było żadnych
czołgów, tylko Niemce, jakiś sołtys co to go nie znałem, zawsze kogoś szukali, zabierali,
odprowadzali, odwozili, przywozili.
Przyjeżdżali też cywile z karabinami, nazywali ich różnie panie: nocni, leśni, ale byli to
zwykłe partyzanty. Niektórzy byli dobrzy, inni zabierali, co chcieli, ci na koniach, mieli
karabiny, kabury, to właśnie im dawaliśmy mliko i syr. Kazali po końskich kopytach zamiatać
podwórko. Przyjeżdżali, odjeżdżali. Panie, co tu się działo!? Strzelali czasem, tam przy
wiślanym wale. Nie wiem, nikt nie pytał, bo i po co.?
Ja ten wał przy Wiśle to przed wojną budowałem i miałem dniówkę na siebie i konia- 2 złote.
Niektórzy przez cały miesiąc mieli te 2 złote dziennie może czasem więcej. Ciężko to było tu
za to wyżyć Panie? Szklarz zarobił ze złotego dziennie, szewc tyle samo, z ziemi, jak się
zebrało, to na cały rok. Koszyki się plotło, do Warki jechało na jarmark. No i ten mój Franek,
jakby się mnie słuchał, to byłby inżynierem. Ano Panie, co tu gadać!
Panie starszy, piwa się napijemy?
No, no, ale trza iść do sklepowego, bo sklep już zamknięty.
Milczę.
Franek oporządza gospodarkę, żona robi chyba kawę z mlekiem, dzieciaki wysłała do
sąsiadki.
6
W szmatce przyniosły słoninę. Wie, że lubimy jajecznicę!. Pan starszy teraz milczy, żona
Franka zarządziła smażenie jajecznicy.
Ja zgłosiłem chęć zakupu piw dla nas.
Dla dzieciaków, które już wróciły i rozsiadły się na schodach, zamówiłem lokalne kolorowe
lody.
Widzę jak Franek wyciera słomą konia, co to go ze stajni wyprowadził i chciał się nim
pochwalić. Dumny, że ho ho ho.
Manfred usiłuje napić się zimnej wody ze studni a żona Franka we wrzask- Mlika ci dom,
Niemiec, mlika ci dom, powiedz mu Pan, mlika mu dom. Pytam- Manfred, a może chcesz
świeże mleko, a może geronnene Milch ?
Manfred, posłuchaj !- U nas krojone zsiadłe mleko podaje się w talerzu, a na drugim
ziemniaki z omastą. Do tego zsiadłego mleka dodaje się bączki cebuli, koperek, pokrojony
ogórek i natkę pietruszki, jajka ugotowane na twardo, pokrojone liście czerwonych buraków i
to nazywa się chłodnik..
Jak chceta to Wam zrobię rano znowu jajecznicę na słoninie, a może teraz chceta zimioki ze
zsiadłym mlikiem?
Chodź Manfred, Franek chce nam pokazać swoje gospodarstwo, tylko pamiętaj, on jest
bardzo z niego dumny, podziwiaj i nie zadawaj kłopotliwych pytań.
Chociaż był już zmrok poszliśmy za gnojownik,, Franek otworzył furtkę i pokazuje nam tę
swoją gospodarkę. Pole jak okiem sięgnąć aż do wału Wisły z kilometr.
W międzyczasie zmienił koszulę na śnieżno białą i cały, dumny jak paw, pokazuje nam to
swoje bogactwo, kilkakrotnie powtarza: To moje…. Czy u Was są zające na polach Panie
Niemiec , albo bażanty Panie Niemiec ? Czujesz Pan, jakie tu powietrze"
Gdzie tam Manfredowi tego słuchać, naciska na mnie, żebym zapytał się jak długo stoi tu ten
czołg?
Tak. też robię, wtedy Franek opowiada:
A tu Panie,, , tu 1944 roku, jesieniom , po zbiorach w polu, latały takie błyszczące rakiety,
zza Wisły latały, tak jak ojciec opowiadał. To co z tej strony, to : bum. bum, bum, a z tamtej
strony: bum, cisza, bum. bum, cisza. Później z tamtej strony bum, bum, bum, bum, bum, ale
to już chyba było z tej strony Wisły. Panie, wyobraź sobie Pan, tu od Góry Kalwarii szły
ruskie czołgi, jak one jechały Panie, podobno wszystko niszczyły, płoty, domy, po chwili
wracały na drogę , na Białobrzegi na Kozienice.. Samoloty leciały, strzelali albo nie strzelali
ale leciały tak niziutko, ,tuż nad naszymi głowami, że się nad nami rozbiją z tymi bombami
Panie.
Podobno Niemcy do Niemców strzelali? To była wojna! Kto to wiedział kto i gdzie ?
Panie, to dzisiaj w kinie się ogląda, jak poukładana ta wojna była, ale gdzie tam..
U nas w ziemiance pod domem był szpital dla rannych. Byli najpierw Niemce a zaraz na
drugi dzień Niemców zabrali i Panie zaraz ruskie przynieśli swoich rannych..
Mnie, matka, z ich niemieckiej wojskowej koszuli zrobiła koszulę i w niej jeszcze przez kilka
lat chodziłem Panie.
Przynieśli ruskiego bardzo rannego Panie żołnierza. Bierennikow się nazywał.
Ciągle wołał- Mamuszka, Matuszka moja. Panie, umarł, Miał menażkę i na niej wyrył,,
jeszcze przed śmiercią, , swoje nazwisko po rusku, ta menażka została. Ten Bierennikow, był
rozwietczykiem, czyli zwiadowcą.., Gonił Niemców, myślał, że ich dogoni i zabije. Medal by
wtedy dostał a tu śmierć panie.
Co to byli za Niemce, co to ich te Ruskie gonili, nikt tego nie wie, ale to możliwe ze to byli ci
Niemce z czołgu?. Jednak oni się odwrócili i jednego zabili a tego Bierennikowa strasznie
poranili.
7
Wiem gdzie jest grób jego kolegi, co go Niemce zabili jak ich gonili, a ten Bierennikow
jeszcze żył, a tamten to od razu zginął. Na grób tego żołnierza, do dzisiaj, chodzą uczniowie i
zanoszą kwiaty.
Bierennikowa zabrali ruskie Panie.
A czołg?
Ten czołg to trzeba uważać, bo może być zaminowany.
Panie, kto by zostawił taki czołg bez zaminowania? Każde usiłowanie otwarcia włazu mogło
spowodować wybuch zostawionej w nim amunicji Zostawili granat, drut i spróbuj Pan to
otworzyć.
Mówiłem Manfredowi - Nie, nie szarp tego żelastwa, bo to wszystko wybuchnie! Manfred się
trochę tym przejął i powiedział:, żeby nie szarpać tych włazów. Ta lufa była raczej krótka i
gruba taka opuszczona do dołu.
Franek obiecuje, że to załatwi. Weźmiemy z chłopami traktory, liny i go szarpniemy!
.
Nie śpię, Manfred nie śpi, mam obawy, bo formalnie jest obawa. Coś tu nie gra. Jak tak
można wejść na pole, rwać, kopać, kombinować?
Manfred, ten to zaczął w obłędzie tworzyć, Europejskie Znalezisko, dla dobra historii
Niemiec i Polski. To nie do wiary, to jest bardzo rzadki egzemplarz, jak to możliwe?
Rano, po nieprzespanej nocy, zbieramy się do czołgu. Franek, jego zona już byli na nogach,
Zwołuje wieś, z linami, z ciągnikami na jutro rano, niektórzy przychodzą ciekawi, o co tu
chodzi, gdyż nie do końca wierzą Frankowi..
Manfred kupił kilka skrzynek piwa, rozdaje każdemu, kto tylko chce. No dobra Panowie,
przyjedziecie? Może tak do południa, bo my będziemy przy czołgu, ale Franek ma być
wcześniej, bo jest tu jeszcze do cholery kopania, Potrzebne są jakieś, belki, łomy, łańcuchy.
Niektórzy mówią- Lepiej to zostawić! Jednak najważniejszym argumentem były marki
Manfreda. U jednych zwyciężył dystans do sprawy, inni, zdesperowani-, Co mi tam! No i
stanęło na tym, że przyjadą tymi ciągnikami po południu, bo rzeczywiście było jeszcze od
cholery tego kopania.
Manfred rysuje czołgi, jakie były, cięższe, lżejsze, tłumaczy, czym się od siebie różniły.
Rozumiem, o czym mówi, ale ci ludzie pytają, o co mu chodzi, przecież czołg to czołg!. Nie
było innych źródeł informacji (np.Internetu), żeby cokolwiek sprawdzić, czegoś się o tej
wielkiej lokalnej wojnie czy też bitwie i tym czołgu dowiedzieć.
Manfred patrzy na mnie trochę z podziwem, jak ja nad tym panuję, a ja nad tym nie panuję!
Spodziewam się różnych problemów. Muszę jechać do pracy, żeby dostać kolejne 3 dni
urlopu, bo w sumie to już będzie prawie 9 dni.
Zaplanowaliśmy, ze ja przyjadę z powrotem Wohnmobilem Manfreda, bo w nim można spać
i jest się niezależnym od gospodarzy.
I tak się stało.
Uzyskałem kolejne 3 dni dodatkowego urlopu,
W czasie pobytu w Warszawie, zasięgnąłem informacji w Ministerstwie Kultury, co można z
tym fantem zrobić?
Najmądrzejsze, co usłyszałem to to, abym opisał całą sytuację, napisał podanie i czekał na
odpowiedz, której od ręki nikt nie może przecież udzielić.
8
Przyjechałem tym gratem do wsi po południu.
Manfreda zastałem na polu przy wykopie, całego podekscytowanego,, przekonanego i
zaangażowanego w odkopaniu tego czołgu. ,. Zdał szybką relację co odkrył, co zauważył,,
jaki to rzadki egzemplarz i jakie to kolosalne pieniądze można za ten czołg dostać w świecie
Amok.
Stoją traktory, chłopy podkładają różne belki i rury, walą młotem, coś krzyczą, uzgadniają,
jak ciągnąć, czy się da tak czy inaczej. Cały czas podkopują, kopią, żeby można było ten
czołg szarpnąć i wyciągnąć, przecież gąsienice nie będą się kręciły, ludziska kombinują,
doradzają, podpowiadają
Franek chciał pójść do wsi, gdy zauważył, że, ode wsi, zbliżają się tyralierą 4 kobiety, wcale
nie w pokojowych zamiarach. Te kobity jak doszły, to się okazało, że chcą zagonić swoich
chłopów do roboty w obejściach i gospodarstwach chciały do obrządku.
Chłopy byli jednak zdecydowani na pomoc Manfredowi, bo widzieli swój dewizowy biznes..
Podeszły do czołgu i każda, jedna przez drugą, wywrzeszczała swoją kwestię:
Ty taki owaki, miałeś wodę zastawić, miałeś do miasta jechać, babcię odwieźć, jak teraz
pojedziesz, popatrz na siebie! Julek, ja ci dam. Ostatni raz Cię ostrzegam, Tra ta ta ta... tak
nawtykały tym swoim chłopom.
Do Manfreda zwróciły się kilkakrotnie bardzo wulgarnie po polsku. Nawtykały mu także od
szwabów i faszystów. Pan Panie jesteś taki sam jak ci wszyscy, rodzinę i obowiązki mata za
nic, milicję na was naślę, itd., itp. a Manfred, jakby nigdy nic, stoi z boku, milczy czeka jak
się sytuacja rozwinie.
Ogląda spokojnie czołg.
Starałem się, załagodzić sytuację: to nie potrwa długo, jeszcze dzień dwa, dzisiaj wrócą
wcześniej itd. itp.
.
Nie poszedłem do PeGeRu, czekam, kiedy PGR przyjdzie do mnie...Na polu jest już 10
traktorów, jadą jeszcze dwa, łańcuchy, liny, jedne są nimi połączone, a inne oddzielnie.
Późnym popołudniem ciągniki zaczynają pierwszą próbę.
Ruszyć.
Nic innego się nie liczy, tylko żeby ruszyć tę kupę żelastwa.
Ale gdzie tam!
Liny się urywają, traktaty zakopują, a czołg ani drgnie!
Na wyciągnięcie go z ziemi, nie było żadnych szans. Zgromadzony sprzęt z ciągnikami był
zdecydowanie za słaby.
Czołg jak stał tak stoi, no może jest bardziej widoczny, bardziej odsłonięty, jednak w końcu
częściowo odkopany.
To rzeczywiście kolos.
Manfred wypłacił każdemu, chyba po 20 marek, kto tylko przyjechał.
Niektóre traktory już odjechały, nie widziały możliwości powodzenia akcji, do niektórych
ojców, po szkole, przyszły dzieciary.
Jutro przywiozą większe rury, dłuższe liny i łańcuchy. Przecież można i trzeba jeszcze
odkopać to, to i to albo lepszy podjazd!
Pomagam Manfredowi tak jak umiem najlepiej, ale co ja mogę? - Czołg widać, nigdzie
nieuszkodzony, - wielki, dumny, sam byłem pod wrażeniem, przecież pierwszy raz widziałem
czołg z bliska, na dodatek niemiecki, z pełnymi oznaczeniami: z krzyżem i numerem, którego
nie pamiętam.
9
To był jakiś szalony taniec , chociaż czasem przy tym czołgu z Manfredem posypialiśmy. Ile
można było wytrzymywać w napięciu i prawie bez snu? Manfred ciągłe powtarzał:: Siehe
mall, Guk mall ,werfe einen Blik darauf co znaczyło- Zobacz, zobacz zerknij tu.
Ludzie ze wsi przynosili jedzenie, bo przecież musieliśmy coś jeść. Najczęściej był to chleb,
mleko, barszcz, kiełbasa i ziemniaki ze skwarkami. Najczęściej przynosiły to wszystko
dzieciaki, ale także kobiety, trochę ciekawe. Jak przychodziły to w czasie jak my to jedliśmy
wyrażały swoje wrogie nastawione do nas, miały pretensje, że odciągamy ich mężów od
gospodarskich zajęć, od obrządku, wręcz żądały, żeby zostawili ten cholerny czołg, chociaż w
podtekście widać było, że trochę zależy im na pieniądzach, które ich mężowie zarabiali?
Można było usłyszeć pojedyncze głosy od zajętych kopaniem mężów: Dobra, dobra, ide, ide
dzisiaj będę wcześniej, itp.
.
Czyścimy zmiotkami, szczotkami elementy tego czołgu, coś pięknego. W listwach od silnika,
jeszcze czuć smar. Lufa znacznie mniej zardzewiała niż blachy, bo była skierowana do dołu.
Tego nie da się do końca opowiedzieć.
Każdy był jak dziecko. Wyobraźnia, pojęcia, głowa, opowiadania czyniły szczęście i radość
odkrywcy. Na mnie robiło to wszystko ogromne wrażenie, Manfred mamrotał coś do siebie,
nie da się opisać jego zaangażowania i euforii. Całował każdy element czołgu, powiedział, że
tylko tu, przy nim, będzie spał.!
Tak jak opowiadał ten staruszek, a potwierdził jego syn Franek, tłumaczyłem opowiadanie o
Bierennikowie. Podobnie jak rodzina Franka zadawałem Manfredowi pytanie, bo się upierali.
Pytałem go, co tu robili Niemcy, po co zajechali naszą Polskę? Nie był wylewny w
odpowiedziach, ale widać było ze był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, zupełnie
jakby spełniał jakąś ważną misję.
Czasami bałem się jego bezgranicznego oddania dla wydobycia tego czołgu, nie zastanawiał
się nie dopuszczał ewtl. konsekwencji, nie liczył się z opiniami ludzi w to zaangażowanych
nie czekał na racjonalne decyzję Ministerstwa Kultury, zupełnie nie brał pod uwagę że
decyzja może być odmowna. To było znalezisko, które tak naprawdę należało do Państwa,.
Nie wiedziałem również dokładnie, jaki ma plan i jak mu pomóc w jego realizacji.
Dowiedziałem się, że w Radomiu jest Przedsiębiorstwo Transportu Energetycznego, które
przewozi wielkie, ciężkie transformatory, to być może takiego kolosa przewiezie?
Doszliśmy do wniosku, że z ciągnikami trzeba dać sobie spokój, nie dadzą rady ruszyć tego
zakopanego potwora.. Przyszedł moment, żeby zaangażować do tego przedsięwzięcia
profesjonalny sprzęt, który ma szansę sobie z tym czołgiem w tych warunkach poradzi.
Przywiozłem inżyniera z Radomia, dokładnie wszystko obejrzał i stwierdził: Panie, tu nic nie
wjedzie, za grząsko, za miękko. Musiałaby tu być droga.
Oczywiście ja to wszystko opowiadam Manfredowi, a on na to zbudujmy drogę! Ile to będzie
kosztowało? Myślę sobie, on chyba teraz to już zupełnie zwariował?
Po krótkiej rozmowie z tym inżynierem i innymi ludźmi, dowiedziałem się o betonowych
płytach typu MON, które zazwyczaj układało się na placu budowy. Inżynier obliczył ile tych
płyt trzeba ułożyć, żeby dotrzeć do szosy, będziemy je układać wzdłuż, a nie w poprzek ,
wtedy wyjdzie taniej i bez żadnego problemu wjedzie tam taka wielka platforma, na której
postawi się czołg. Jednak najpierw musi tam wjechać dźwig, który ułoży drogę i wyszarpnie
ten czołg.
10
Pojechałem do Radomia, w dwóch przedsiębiorstwach dowiedziałem się jak to wszystko
wypożyczyć, żeby było taniej i uzgodniłem, iż następnego dnia, na czas nam to wszystko
przywiozą Na drugi dzień, koło południa ,przyjechała pierwsza platforma z płytami, za nią
dźwig i szybko, szybko zaczęliśmy je układać, bo czekał nas jeszcze drugi kurs, a dzień już
się kończył.. Następnego dnia muszą być dwa kursy, no i trzeba jeszcze dać zadatek.. Jadę z
markami Manfreda do Warszawy, pytam o moje podanie w Ministerstwie Kultury o zgodę na
wydobycie czołgu i co mam zrobić, żeby stał się prywatną własnością i np. stał się
mój. Dowiedziałem się, że nie ma takiej możliwości, chociaż to tu, to tam są jakieś furtki.
Każdy patrzy na podanie i mówi: Nie, nie, nie. Decyzja może być najwcześniej za tydzień.
Wymieniłem marki, przyjechałem do wsi ze złotówkami, Zawiozłem, przekazałem zaliczkę
do Radomia, resztę oddałem Manfredowi. On patrzy na te pieniądze, dla niego to były
miliony, wręcz egzotyka. Oczywiście prawie cała noc przegadana.. Manfred rano z poczty
dzwonił do Niemiec, miał ktoś przyjechać. Jakiś spec od militariów.
Kończymy budowę drogi, dźwig układa płyty, platforma tzw. lora na wielu, wielu kołach stoi
i czeka na załadunek. Okazuje się później, że niepotrzebnie. Wyrzucone pieniądze.
No i zaczęło się, dźwig podjeżdża na koniec drogi, próbuje szarpnąć czołg- ni cholery, coś
tam tylko drgnie, Potrzebny jest większy dźwig, ten wróci do Radomia, a drugi, mocniejszy,
będzie dostępny dopiero w poniedziałek.
Cały weekend wieś, a to przed kościołem, a to po kościele opowiada o czołgu, niektórzy
poszli ten czołg oglądać wielu radzi i podpowiada, co dalej.
Jedziemy na grób kolegi Bierennikowa. Składamy kwiaty, co to kobiety przygotowały z
ogródków.
Posypiamy trochę przy czołgu. Ja wykonuję prywatny telefon do mojego szefa, proszę o
dalszy urlop z powodu ważnych spraw rodzinnych.
Jest zgoda.
Oczywiście cały czas spędzamy przy czołgu, zajęci jesteśmy rozmowami, pytaniami,, to jedna
wielka plątanina myśli istne wariactwo!
Deszcz zaczął padać, niewielki, ale to pomogło, czołg był czystszy, no i chodziło się po
płytach MON, które nie były już tak zabłocone.
Ktoś robił zdjęcia. Gdzie się one podziały ?
W poniedziałek pojechałem do Ministerstwa Kultury z zapytaniem, co z moim podaniem.
Panie, to jest własność państwa, inny departament się tym zajmuje. Nie dawali nadziei.
Tego dnia, po południu, wróciłem na wieś. Oczywiście cały czas jeździłem samochodem
Manfreda Wohmobilem, On sam, w tym czasie , pojechał taksówką do Radomia, Białobrzeg i
jednostki wojskowej w Górze Kalwarii. Gdzieś tam jeździł, dopytywał się, opowiadał, że coś
załatwił. No dobra, ja wiedziałem, ze z tego i tak nic nie będzie!
Co Ty mówisz? Pyta.
Ten człowiek, wojskowy, (który nie wiem?) powiedział, że jutro przyjedzie.
Rano przyjechał dźwig z rurami, gdyż czołgu nie można było ciągnąć na gąsienicach, tylko na
rurach.
Podniósł.
Uff.
Pociągnął.
Uff.
Podłożono rury, które wcale się nie kręciły. On je zgniótł, jednak można było, ze zgrzytem,
go p[o tych rurach podciągnąć,
Dźwig wydobył olbrzyma ze 20 m z dołu, oczywiście znowu czyszczenie,
dokładne oglądanie. Przeszukiwanie dołu – nic!
11
Miałem urlop do końca tygodnia
Dźwig musiał wrócić do Radomia, bo cennik walił równo.
Ten duży dźwig może przyjechać dopiero za dwa dni, bo ma inną pilną prace. Trudno,
czekamy. W międzyczasie zasypujemy dziurę po nim, wyrównujemy ziemię, czyścimy,
oglądamy dokładnie czołg, wszystko bez umiaru. Było mokro, to dobrze, w niektórych
miejscach zmyło błoto, Ciągle otwarte są pytania, a może są tam jeszcze czołgiści-"
pasażerowie", a może jednak jest zaminowany?
Ani Manfred, ani ja, ani nikt inny nie był w stanie wymyślić, co dalej z tym czołgiem
zrobić. Wieczorami przechodziły ciekawskie wszystkiego dzieciaki, wściekłe i złe na swoich
chłopów baby, bo zamiast pracować, ciągle jeszcze byli przy czołgu. Za sprawą czołgu wieś
była zdezorganizowana, sensacja rozniosła się na cała okolicę.
W końcu przyjechał dźwig. W międzyczasie płyty MON zostały ustawiane, poprawiane,
wyregulowane. Poszło gładko, Czołg został ustawiony na szosie.
Uff.
Stał na poboczu, coś pięknego, też chciałbym mieć taki okaz w swoim ogródku.
No i wtedy , zaczęło się. Przyjechała Milicja, podanie w ministerstwie nie zostało
rozpatrzone. Milicja twierdzi, że nie mamy żadnego prawa do tego czołgu a że go
ustawiliśmy na drodze, to jest to zajętość pasa drogowego.
Wypisują mandat i polecają usunąć czołg z drogi.
Dźwig pozbierał już płyty, chyba zrobił 3 lub 4 kursy rozwiózł firmom, które je nam
wypożyczyły.
Manfred wszystko na bieżąco regulował.
Milicja nakazała oświetlenie tej zawady drogowej, sołtys, w imieniu gminy, zakazał ruszania
obiektu. Dodam, że wielu z bliska i daleka przychodziło oglądać tego olbrzyma.. Milicja
codziennie wypisywała nam mandaty i dodatkowo kazała nam, zgodnie z przepisami
drogowymi, oświetlić obiekt.
Z Manfredem pojechaliśmy do sklepu i zakupiliśmy liny, paliki, drut, naftę i chyba z 10 lamp
naftowych. Manfred zapłacił Frankowi za to, żeby pilnował tych lamp, żeby w nocy cię
paliły.
Ogrodziliśmy i poznaczyliśmy to wszystko, ale pozwolenia na zajętość pasa drogowego nie
było, znowu mandat, tak mijał dzień za dniem.
Będąc już w pracy w Warszawie dzwonie i idę do Ministerstw Kultury, pytam, co z moim
podaniem, i informuję, że codziennie płacimy mandaty. Czołg, z takim mozołem,
poświęceniem i kosztami wydobyty. Nie podejmuje się żadnych decyzji a nam także coraz
trudniej określić, co dalej?
Urzędy unikają odpowiedzialności, nie mają pojęcia, co z tym zrobić, to po prostu niebywałe.
Zgłaszam sprawę do wojska.
Najpierw do jednostki w Górze Kalwarii a ci na to, ze to trzeba do saperów, albo do wojsk
technicznych tam gdzie obsługuje się czołgi a w końcu ze ich to nie interesuje!
Przecież ten czołg może być zaminowany! To obiekt z czasów wojny, to historia. Mówią, że
wojska nie interesuje ta kupa złomu.
Franek pali latarnie, czołg dalej stoi w tym samym miejscu,
Nadrabiam zaległości w pracy, lecz trudno mi się skupić, chciałbym cos w tej sprawie jednak
zrobić!.
12
Manfred pojechał do Niemiec i odgrażał się, ze on to załatwi przez Bundesammt i nasze
Ministerstwo, że to jest obiekt historyczny, tak samo ważny dla Polski jak i dla Niemiec!..
Dostaję kolejny mandat za zajęcie pasa drogi i brak oświetlenia w nocy. .
Wracam do czołgu, do wsi i słyszę: Panie, byli tu żołnierze, przyjechali dużym ciężarowym
samochodem, obejrzeli i pojechali.
Lampy już dawno się nie palą, Franek już ich nie zapala, kilka się uszkodziło, kilka ukradli.
Manfred coś tam załatwia w Niemczech.
Moje podanie z Ministerstwa Kultury przesłano do Ministerstwa Obrony i nic!
Później dowiedziałem się, że gmina naciskała na wojsko, żeby w końcu zabrali tę masę
żelastwa, Wojsko przyjechało ciężkim sprzętem i zabrało czołg. Wielka szkoda, że mnie i
Manfreda przy tym nie było. Kiedy dzwoniłem do Ministerstwa Obrony i Ministerstwa
Kultury dowiedziałem się, że czołg został wywieziony na poligon w Nowej Dębie i po prostu,
w ramach wojskowych ćwiczeń artyleryjskich ROZSTRZELANY.
Wiesław Smoliński
10.09.2015

Podobne dokumenty