Emilia Flont

Transkrypt

Emilia Flont
Emilia Flont
Wymarzony dom
Zwijając się w kulkę, próbuję zasnąć. Trudno mi znaleźć idealną pozycję. Jedna noga
nie chce mnie słuchać i sztywno odstaje – to ten poważny pan w lecznicy usztywnił je jakimś
drewienkiem i mocno zawinął białymi szmatkami – mówił o nich ,,bandaże”. Usiłowałem się
ich pozbyć, ale tak zabolało, że zrezygnowałem.
Kilka dni w ogóle nie mogłem chodzić. Teraz już prawie nie zwracam uwagi na bolącą
łapę. Skupiam się na tym, że w końcu jest mi ciepło i wygodnie. Nie jestem głodny
ani spragniony, a ona lubi delikatnie głaskać mnie po grzbiecie. Mrrr…
Odkąd pamiętam wciąż próbowałem znaleźć sobie dom. Byłem jeszcze dość młody
i co tu ukrywać, niemądry. Uświadamiam sobie teraz, jakie żałosne były moje sposoby.
Zazwyczaj siadałem przed drzwiami czyjegoś domu i czekałem. Gdy ktoś wychodził z domu,
wlepiałem w niego swoje wielkie smutne oczęta i miauczałem żałośnie. Nie była to najlepsza
sztuczka, ludzie nie dawali się na nią nabrać.
Pamiętam, że poprzedniej zimy nie jadłem nic prawie cztery dni. Miałem szczęście,
że pewna staruszka wpuściła mnie na ganek swojego mieszkania i pozwoliła i pozwoliła
przeczekać największe mrozy. Przynosiła mi nawet jakieś resztki z obiadu. To było bardzo
miłe – jak na człowieka. Nawet rozważałem, czy nie zostać u niej na dłużej, ale gdy
zobaczyłem, że na jej podwórku ganiają się dwa rozszczekane kundle, szybko zrezygnowałem
z tego pomysłu. Nie spodobała mi się wizja takich współlokatorów.
Raz jednak sztuczka ,,na oczęta” dała efekt. Trafiłem do domu roześmianej
rudowłosej kobiety. Jak się okazało, nie mieszkała sama. Miała męża i czwórkę dzieci. Te
małe, rude potworki, były okropne. Cały czas płakały, biły się lub szarpały. W dodatku były
bardzo niezdarne. W ciągu jednego dnia zostałem podeptany lub kopnięty przynajmniej
sześć razy. Nie wiem, czy nie miały też jakiejś wady wzroku, bo nie zauważały mojej
poirytowanej i wściekłej miny, kiedy tarmosiły mnie i przytulały tymi swoimi lepkimi łapkami.
Brrr…
Zastanawiałem się wtedy nad ucieczką, jednak problem sam się rozwiązał. Okazało
się, że tata rudzielców miał uczulenie na moją sierść. Małżeństwo nie chciało wyrzucać mnie
na ulicę, więc zdecydowali, że oddadzą mnie do schroniska. Wtedy nie wiedziałem, czy się
cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
W budynku schroniska było ciepło i sucho. Jedzenie może nie najlepsze, ale nie
chodziłem głodny. Miałem kilka zabawek i towarzystwo, bo w sąsiednich klatkach spały inne
koty. Takie życie w zupełności mi odpowiadało – spokojnie, bezpiecznie, nikt mnie nie
tarmosił, jedzenie zawsze na czas.
Po miesiącu zacząłem jednak odczuwać nudę. Wszystkie dni wyglądały tak samo,
moje życie stało się monotonne. Wtedy chyba stwierdziłem, że mieszkanie z głośną rodzina
rudych istot było całkiem … fajne. Przynajmniej było ciekawie i zabawnie. A tu co? Bałem się,
że zostanę tu już do końca mojego życia. Wrrr…
Tydzień później do schroniska przyszła młoda kobieta. Miała blond włosy i była
okropnie chuda. Powiedziała, że szuka czegoś ,,słodkiego”. Jej słowa jakoś mi się nie
spodobały i choć chciałem stąd wyjść, miałem nadzieję, że nie trafię w ręce tej pani. No cóż,
zawsze uważałem, że nie mam szczęścia…
Wieczorem byłem już w jej mieszkaniu. Było tam przesadnie czysto. Wszystko miało
swoje miejsce. Nie czułem się tam zbyt komfortowo. Moje czarne, zmierzwione futerko
w ogóle nie pasowało do luksusowego, modnie urządzonego apartamentu. Moja nowa
właścicielka chyba też tak uważała. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła kobieta po zdjęciu płaszcza,
było zaniesienie mnie do łazienki. Nalała do białej miski wody i wrzuciła mnie tam. Wcale nie
była delikatna. Kiedy wylała na mnie całą butelkę szamponu i zaczęła go mocno wciera,
wściekłem się. Prychnąłem i wyskoczyłem z miski.
Nie zastanawiając się długo, wypadłem z łazienki. Słyszałem krzyki blondynki,
którą wołała, żebym wracał. Schowałem się pod wielką, białą kanapą w salonie. Długo trzeba
mnie było przekonywać, żebym stamtąd wyszedł. Z mojej kryjówki wygnał mnie dopiero
głód, a właściwie upojny zapach kociej karmy. Dałem się spłukać wodą i wysuszyć
ręcznikiem.
Potem przez kilka dni wzajemnie się testowaliśmy. Moja pani wcale nie przypadła mi
do gustu. Mógłbym nawet powiedzieć, że bardzo jej nie lubiłem. Przestałem się już chować
po kątach, ale jak tylko mogłem, unikałem brania mnie na ręce – a nuż znowu urządzi mi
kąpiel!
Tego dnia było jednak inaczej. Kobieta nie przyszła się przywitać codziennym:
- Witaj, Hektorze, byłeś grzeczny?
Czekałem cierpliwie koło swojej miski, bo już trochę zgłodniałem. Nagle kobieta wpadła
do kuchni. Wyglądała na wściekłą. O nie! Czyżby odkryła, że codziennie siusiałem na rzeczy
w jej garderobie?
- Ty mały, niewdzięczny, gadzie! – wrzasnęła.
Przestraszyłem się. Myślałem, że będzie zabawnie, a tu taki cyrk! Kobieta złapała
mnie mocno za sierść na karku i wyrzuciła za drzwi. Wyglądała jakby chciała mi jeszcze coś
zrobić, dlatego nie oglądając się za siebie, zacząłem uciekać. Wbiegłem na ulicę, potem
usłyszałem pisk opon i zobaczyłem światła…
Przekręcam się na łóżku i czuję, że ugina się ono pod czyimś ciężarem. Patrzę
na brązowowłosą dziewczynę w wielkich okularach. Znowu będzie czytać. Zaczyna mnie
głaskać i całkowicie pochłania ją lektura. Ona uwielbia to robić. Tak samo jak jeść pizzę, nosić
duże rozciągnięte swetry i pić gorącą czekoladę.
To ona zabrała mnie z ulicy i zaniosła do weterynarza. Okazało się, że mam złamaną
nogę. Ona przygarnęła mnie i pielęgnowała delikatnie, czule. Choć nadal boli mnie całe ciało
– ta sztywna łapa i trochę poturbowany ogon, chyba pierwszy raz czuję się tu na swoim
miejscu. To ona – Ela – tego dokonała.
Jej ręka bezwiednie głaszcze moje futerko. Po raz pierwszy czuję się kochany. Czuję,
że wreszcie mam swój wymarzony dom. Mrrr…