Polskie mokradła
Transkrypt
Polskie mokradła
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Polskie mokradła Magdalena Baran progu politycznej i gospodarczej zimy stulecia? Zamarznie? Wszak nie ma tu miejsca na opiekuńczość państwa. Tysiące błędnych ogników, które tańczą wokół siebie w jakimś chocholim tańcu (Tischner, 1998a, s. 105.) zakłada co wieczór ciepłe kapcie, bez zrozumienia i zainteresowania spogląda co wieczór na gadające głowy. I to tylko przez chwilę, bo najchętniej, złapawszy pilota, przeskoczą zaraz w świat amerykańskiej taniej sensacji. Polskie mokradła nabierają nowych kształtów. Przez lata uparcie burzyliśmy pomniki, nie pozostawiając przy tym cokołów, jakbyśmy zapomnieli, że mogą się jeszcze na coś przydać. Tylko, na co? Historia nauczyła nas stawiać pomniki, w pocie czoła usypywać kopce bohaterom przeszłości. Pokolenia dziadów skrzętnie przechowywały pamięć, a może lepiej powiedzieć kult dziejów i autorytetów. Dzisiejszy Polak często zastępuje pamięć i historię cyfrowym obrazem, rozum na wszelki wypadek impregnuje przed myśleniem, a miast zadumy u stóp pomnika czy namysłu nad historią, oddaje cześć bożkom. Pomniki ograniczyliśmy do idolatrii, zamazując bądź odrzucając wspomnienia o bohaterach czasów. Na rynkach miast postawiliśmy tylu papieży – czy jednak ktoś ich kiedyś słuchał? Kult jednostki po raz kolejny zagłuszył kult słowa. Tym samym brak nam autorytetów, brak ich w każdej sferze życia. Pozorne się zużyły, inne z powodów politycznych lub osobistych próbuje się skompromitować. Gdy Polakowi brak autorytetu – jasnego, przemawiającego wyraźnie, dobitnym głosem – zaczyna się miotać. Wybory przeczą same sobie, decyzje, zamiast tworzyć ład i porządek, wprowadzają w jego świat coraz większy chaos. Pytanie – na ile dorośliśmy do tego by wybierać? Na ile wiemy, po co odzyskaliśmy wolność? A może wciąż bawimy się nią, niczym zajączkiem puszczanym roztłuczonym lusterkiem… Co takim dziedzicom wolności – mieszkańcom nowego rodzaju kryjówki i mokradeł – ma do powiedzenia tischnerowskie myślenie? W tym samym czasie politycy uczą siebie i obywateli podziałów. Wszak właśnie w ostatnich latach tak doskonale nauczyliśmy się dzielić, stawiać między sobą mury, przekopywać ideowe fosy pomiędzy zamkami z piasku. Katolicy polscy mozolnie wykopują między sobą trudne do przezwyciężenia przepaście (...) Zamiast argumentów padają wyroki (Tischner, 1998a, s. 23 i nn.). Nie udało się jednak spalić mostów prowadzących do myślenia poprzedniej epoki. Zachodzące zmiany okazują się pozorem. Polityka niezmiennie dba o partykularne interesy, zagrażając tym samym dobru obywateli. Ten sam slogan, opowiedziany na setki sposobów, powtarzają dziś niemal wszystkie usta. Na kłamstwie i bzdurze nie sposób jednak zbudować społeczeństwa. Cyniczny język władzy politycznej jest jednak w stanie uprawomocnić nawet największy absurd, może zatem doprowadzić do utrwalenia w społeczeństwie konkretnego (czy jedynie słusznego?) obrazu tej władzy (por. Tischner, 1999, s. 153.). Przy pomocy słów polityk stara się wykreować nową rzeczywistość. Brak w niej jednak miejsca na prawdę. Veritas nie oznacza już adequatio rei et intellectus. Prawdą jest to, z czym nam w danym momencie wygodniej. Słuchając politycznych debat, mów wygłaszanych 999 razy, z sejmowej trybuny, a coraz częściej także kazań, logika każe pytać: quid est veritas? Kolejnym pustosłowiem, wartością niewygodną? Wszak w debacie mamy obecnie do czynienia z językiem konkurentów do jednej i tej samej władzy. W myśleniu politycznym Mimo powszechnego mówienia o odpowiedzialności, sam obywatel prezentuje często mentalność konika polnego, przygrywającego na skrzypeczkach i podśmiechującego się z pracowitych mrówek. Myśli i mówi: jakoś to będzie, jakoś się poukłada, złe przeminie. Nie szuka możliwości reperowania świata, naprawiania błędów. Ktoś ma zrobić to za niego – czy również w jego imieniu? Jak daleko jest się w stanie posunąć w oddawaniu odpowiedzialności za siebie i swoich bliskich w cudze ręce? Aż obudzi się poza głosem rozsądku u www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online (...) nie chodzi o prawdę, ale o wykluczenie przeciwnika z gry (Tischner, 1998a, s.127.). Nie ma tu miejsca na dialog, zaś drugi staje się przeciwnikiem. Tylko w teorii język polityki obiera sobie za cel troskę o dobro wspólne. Wydaje się, że z nieco podobną sytuacją mamy do czynienia, gdy człowiek napotyka wartości, do których nie dorósł i wmawia sobie, że są to wartości pozorne (Tischner, 1998a, s. 24.). Wmawia sobie, lub ktoś mu to wmawia. To, co nieznane, nazywane jest wrogim lub w najlepszym przypadku niebezpiecznym. W ten właśnie sposób próbowano przekonywać, iż Europa zagraża polskiej tożsamości i dumie narodowej, iż wyzuci z wszelkiej moralności obywatele UE przyniosą tylko zepsucie i przewodzący ich światu liberalizm. Natomiast temu ostatniemu odmówiono tytułu poważnej doktryny, uwypuklając jedynie zjawiska relatywizmu wartości, zwodniczego indywidualizmu, odejścia od wiary przodków. Nie dopuszczono jednocześnie do rozpoczęcia faktycznej debaty. Niewiele brakowało by, wbrew Kantowi, zaczęto udowadniać, iż świat urządzony jest głupio. Doprowadzono do sytuacji, w której społeczeństwo staje się w pewnym stopniu współwinne nieprawdy. Czy będzie musiało przeprosić i usprawiedliwić samo siebie za kłamstwo, które po raz kolejny uzupełniło czyjąś nieprawdę (por. Tischner, 1998a, s. 145.)? Jak mówić o przestrzeni uczciwości, gdy choćby podświadomie część obywateli wzięła udział w błotnej bitwie na podziały i wyroki. Niejako za przyzwoleniem społeczeństwa przeciwstawiono ten zły liberalizm idei solidarności, zaprezentowanej jako złudna nadzieja na skrajną postać pomocniczości. Historia bzdury? Przekłamano tym samym i samą solidarność. Zakłamanie nie jest nam wcale obce. W prawdzie dzięki obywatelskiemu nieposłuszeństwu i solidarności totalitaryzm został przezwyciężony, ale nie oznacza to, iż przegnano go w niebyt. Owszem, aby go pokonać podjęto niesłychany trud jakim było poszukiwanie w człowieku tego, co w nim najbardziej wartościowe, a następnie na tym fundamencie próbowano zbudować alternatywną rzeczywistość (por. Tischner, 1998a, s. 65.). Używszy w tym celu oręża religii i etyki, zbyt szybko zapomniano (a może nie wzięto pod uwagę), że walka z totalitaryzmem pociąga za sobą konieczność budowania społeczeństwa obywatelskiego (Tischner, 1999, s. 164.). Społeczeństwa faktycznego, trwającego a nie chwilowości i pozorów. Tylko w takim społeczeństwie jest bowiem szansa dla zaistnienia i rozwinięcia się wszelkich wartości. Co jednak, gdy idee etyczne i religijne stają się przedmiotem politycznego targu? Co kiedy gra toczy się nie o dobro społeczeństwa, ale o użycie i siłę sprawczą władzy? Owszem, wszystko jest do użycia. Najpierw rzeczy, przedmioty, ziemia. Także funkcje społeczne, urzędy, nauka (...) Szczególnym przedmiotem konsumpcji jest władza (Tischner, 1998a, s. 119.). Władza traktowana bywa jako narzędzie wykorzystywane dla załatwienia prywatnych interesów. Nihil novi? Wszak takie użycie nie jest obce historii, nie jest obce człowiekowi. Społeczeństwo udziela milczącego przyzwolenia na istniejący stan rzeczy, początkowo niechętnie nazywając po imieniu zjawiska korupcji czy nepotyzmu. Przygląda się, czasem rozważa, kiedy indziej krytykuje. Do czasu. Do momentu, kiedy granice dobrego smaku, a przede wszystkim granice wytrzymałości i cierpliwości obywateli zostaną przekroczone, zaś efektywność owej niedojrzałej władzy równa jest zeru. Zrodzona z resentymentu bzdura, wskazuje tak na niedojrzałość polityczną, jak i na niewyczerpaną chęć używania władzy. Bzdura próbuje się obronić, zrzucając odpowiedzialność na swych przeciwników. Co więcej jest święcie przekonana o słuszności takiej obrony. Błąd w poznaniu, mechanizm psychologiczny czy czysty oportunizm? Już samo słowo solidarność skupia w sobie nasze pełne niepokoju nadzieje, pobudza do męstwa i do myślenia, wiąże ze sobą ludzi, którzy jeszcze wczoraj stali daleko od siebie (Tischner, 2000, s. 7.) Przekształcając hasło Wielkiej Rewolucji Francuskiej August Comte użył idei solidarności właśnie jako siły, która jednoczy ludzi i łączy ich w społeczeństwo. A jeśli siła, to i dynamiczna natura, nie wykluczająca walki. W idealnych założeniach owa walka miała toczyć się w imię czegoś a nie przeciwko komuś. Tak rozumiana solidarność z konieczności zakłada dialog, ten z kolei potrzebuje pola porozumienia i zaufania. Bez nich bowiem nie da się stawiać fundamentów społeczności. Po tischnerowsku solidarność pojawia się wówczas, gdy ludzie wierzą w te same wartości, nie opisuje zatem relacji z wrogiem. Etyka solidarności w pierwszych rzędzie odkrywa ludzki wymiar innego, drugiego człowieka, tego, kto jest mi najbliższy, ale i tego, kto pozornie www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online daleko. Jeśli tak, to autentyczna solidarność jest zawsze z kimś i dla kogoś – a zatem z człowiekiem i dla człowieka. Założeniem takiej idealnej solidarności są jednak dobra wola człowieka i jego otwartość na dialog. Co za tym idzie nie ma solidarności bez wiary, lojalności i wspólnego rozumienia wartości. Być solidarnym z człowiekiem to zawsze móc liczyć na człowieka, a liczyć na człowieka to wierzyć, że jest w nim coś stałego, co nie zawodzi (Tischner, 2000, s. 14.) Nie oznacza przy tym – zrobimy coś za ciebie, wszystko ci damy. mównym lub kłamcą, sprawiedliwym lub niesprawiedliwym, przebaczającym lub mściwym. Nie można być sobą, jeśli się nie jest wolnym (Tischner, 1998a, s. 212 i nn.). Nagle nie ma już przymusu – co zatem z obowiązkami i odpowiedzialnością? Perspektywa wzięcia ich we własne ręce może przerażać. Jest możliwość wyboru spośród różnorodnych ofert. Co jednak z umiejętnością podejmowania decyzji i odpowiedzialności za siebie, bliskich, naród czy społeczeństwo? W ogromie wolności człowiek ma prawo czuć się zagubiony. Mnogość ofert przytłacza. Z mnogości wyłania się także obraz rozczarowania – roztrwonionej wolności, nietrafności wyborów a także zawiedzionego zaufania. Wolność ciąży, zaś najbardziej męczącą troską człowieka jest to: znaleźć kogoś, komu można by oddać dar wolności (Dostojewski, 1993, cyt. za Tischner, 1998a, s. 9.). Ogrom źle wykorzystanej wolności, a także złożenie jej w nieodpowiednie ręce na nowo prowadzi do lęku. Natomiast takie zawiedzione zaufanie powoduje kryzys nadziei. Ten zaś, zamiast budować człowieka, odsyła go z powrotem w ciemność kryjówki. Choroba nadziei, nad którą panuje zasada ucieczki prowadzi do upadku. Przez lęk, zranienie i zawód człowiek zamyka się na świat. Kryjówka staje się dlań miejscem wolności zalęknionej, wolności zatroskanej potrzebą chronienia siebie (Tischner, 1982b, s. 417.). Dla człowieka z kryjówki drugi jest dalekim, budzącym lęk, zagrażającym. Inny człowiek nie oswaja – z wnętrza kryjówki postrzega się go jako tego, komu nie wolno zaufać, wobec którego należy zachować dystans i daleko idącą ostrożność. Taka przedwczesna ocena nie dopuszcza do spotkania, odrzuca tym samym możliwość stworzenia jakichkolwiek więzi. Lęk człowieka jest tu uzasadniony – ludzie z kryjówek mają bowiem wiele niezabliźnionych ran (por. Tischner, 1982b, s. 431.). Leczyć je można na drodze przywracania nadziei. Do wyjścia prowadzi bowiem odrestaurowana ludzka godność, dar zaufania, doświadczenie wartości oraz wspomniane już akceptowanie wolności. To także pozwolenie drugiemu aby był – a co za tym idzie, zawierzenie (czy też powierzenie) mu swej nadziei. Problem pojawia się jednak, gdy owo zaufanie zostaje po raz kolejny zdradzone. Otwarte rany bolą jeszcze bardziej, zostawiając w pamięci człowieka nieusuwalną bliznę. Rozczarowanie – człowiekiem, społecznością, polityką – prowadzi nie tylko ku zamknięciu, ale i ku zobojętnieniu. Przestaje mu na czymkolwiek zależeć. Tymczasem zamiast solidarności opartej na zasadzie jeden drugiego brzemiona noście i tej polsko sentymentalnej Panny S. napotykamy zupełnie inne myślenie. Coraz częściej bowiem solidarność oznacza koalicję silnych i wpływowych, zawiązaną wyłącznie dla ich wspólnych ekonomicznych i politycznych celów. Liczy się jedynie partykularny interes, liczy się zatem, wspominana już, konsumpcja. Tu bycie razem oznacza zbiór samotnych wysp, współpracujących dla pozornie tylko wspólnych celów. Celem mogą być tu choćby sukcesy wyborcze, ich ofiarami – obywatele. To jednak, co szumnie nazywa się dziś solidarnością, coraz częściej wykracza przeciwko idei jako takiej. Fenomen solidarnościowej rewolucji zwrócił Polakom wolność. Drżące plemię boże przeszedłszy przez Morze Czerwone, tuż za spienionymi falami odkryło nowy ląd i nową rzeczywistość – fascynującą, kusząca dobrami, ale także pełną trosk i niebezpieczeństw, płynących z odzyskanej, nieznanej wolności. Plemię jej nie zrozumiało, nie doceniło. Nie dorosło do niej do dziś. A wolność? Tylko na krótką chwilę staje się faktem. Co z nią robimy? Wykorzystujemy ją czy trwonimy? Niewolnik aby się wyzwolić musi zaakceptować wolność jako swoją podstawową wartość (Tischner, 1997, s. 86), ale w świecie po zniewoleniu wcale nie przychodzi to łatwo. Wolność nie może zostać bowiem pojęta ani jako rozpasanie, ani też jako samowola. Jako wartość nie może zagrażać, niszczyć, poniżać człowieczeństwa czy przekonań drugiego. Inny okazuje się tym samym ograniczeniem – a przy respektowaniu wspólnego prawa – także i gwarantem mojej wolności. Społeczeństwu po zniewoleniu trudno jednak zrozumieć (może i opanować) własną wolność. Być wolnym, to być odpowiedzialnym za siebie w perspektywie dobra i zła. Dzięki wolności człowiek czyni siebie prawdo- www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Obietnice bez pokrycia, kłamstwa, pustosłowie, relatywizacja prawdy na nowo otwierają drzwi kryjówki. Jej wnętrze wydaje się być przemeblowane przemianami czasu, ściany mocniejsze, drzwi ryglowane od środka, przestrzeń dokoła zabezpieczona, odcięta. Po kolejnym zawodzie i ranach kryjówka zmienia się w fortecę niemal nie do zdobycia. Charakter kryjówki pozostaje – jej fundamentem jest lęk i pragnienie ustrzeżenia siebie. Pytanie, czy tymi samymi metodami możemy raz jeszcze uleczyć nadzieję, uleczyć człowieka. Wydaje się, że tak, ale tym razem ten zamknięty człowiek musi nam na leczenie pozwolić. nadziei. Jest to jednak poszukiwanie w obcości, ucieczka w nieznane. Takiej kuracji wolelibyśmy zatem uniknąć. Trudno o to jednak, gdy po raz kolejny poderwano nasze zaufanie. Władza raz za razem powtarza niechlubny scenariusz swych poprzedników, wjeżdżając w Polskę na tym samym wózku, jakby dla kamuflażu nazwanym sprawiedliwością społeczną. Dużo się mówi o dobrych chęciach, świetlanych planach, o konieczności naprawy, odnowy moralnej – cóż, takimi chęciami ponoć piekło wybrukowano. Politycy zapominają, iż w demokratycznym społeczeństwie żaden z nich nie może być Kopernikiem, który za jednym zamachem ustawił przeciwko sobie cały niemal świat (Tischner, 1998a, s. 154.). Powiedzmy więcej, nie ma legitymacji aby nim się stać. Zapomniano o istocie politycznego powołania, o tym, że polityk jest sługą. Sługą swego wyborcy, a nie odwrotnie. Co jednak gdy ludzie z kryjówek, nie wychodząc ze swego poczucia pokrzywdzenia, inaczej wchodzą w naszą rzeczywistość, gdy stają się tworzywem władzy? Władza taka jest przesycona poczuciem zawiedzenia, ale przede wszystkim resentymentem. Buduje zatem swą warownię, rozdzierając jednocześnie scenę polityczną i ludzką rzeczywistość według schematu my – oni. Wobec takich podziałów wróg i sojusznik zbyt łatwo i szybko zamieniają się miejscami. Granica pomiędzy dobrem a złem, uczciwością a oszustwem staje się w ich języku bardzo płynna. Polityka cierpi na niewyraźność, a podstawową regułą działania ludzi zamykających się w takiej kryjówce jest podejrzliwość (por. Tischner, 1998b, s. 240.). Na jej bazie pogłębiają się podziały. Wybiegając w przyszłość – stać się ona może podstawą dla nowego totalitaryzmu i zniewolenia. Co więcej – to wzajemna podejrzliwość i płynność granic uczciwości zamyka w kryjówce kolejne pokolenie. Tu kryjówka przybierać może daleko mocniejszą formę, okazuje się bowiem ucieczką. O ideale służby szybko jednak zapomniano. Pojawia się on czasem jako hasło wyborcze, jako argument w dyskusji. Tymczasem staliśmy się konkurentami w wyścigu o panowanie. Walczymy o nie, nie tylko z dawnymi przeciwnikami światopoglądowymi, ale również między sobą. Wiara budowała kiedyś naszą jedność. Dziś zbudowana w ten sposób jedność pęka pod naporem instynktów politycznych (Tischner, 1997, s. 206.). Pęka zatem i pod naporem, wspomnianego wcześniej, użycia władzy. Ta, postawiona dwanaście lat temu, diagnoza nie straciła nic ze swej aktualności. Kolejne zmiany każą zestawić oczekiwania z rzeczywistością. Ta zaś rozczarowuje. Oczekując zmian, czy naprawy sytuacji mieliśmy nadzieję. Nadzieja została jednak zawiedziona, zaś rozczarowanie w wielu otworzyło stare rany. Miast państwa etycznego mamy państwo skłócone, nie miłujące wartości, podzielone, zagrażające samo sobie także na płaszczyźnie gospodarczej. Zbyt nachalne, sloganowe próby splecenia etyki i polityki, od początku noszą piętno kuszącego myślenia utopijnego. Bo oto etyka musiała być czyjaś, a jednocześnie odmówiono jej prawa do prywatności. Zapomniano przy tym, iż państwo demokratyczne to państwo silne siłą społecznego poparcia, które wynika z przekonania, że ludzie wierzący w różne prawdy nie powinni dochodzić swych praw na drodze przemocy (Tischner, 1997, s. 197.). Przemoc przyjmuje tutaj różne postacie. Jedną z nich jest przemawiająca językiem kłamstwa Rozczarowanie polityką, gospodarką a także i ludźmi, brak zaufania wydają się tworzyć nowych ludzi z kryjówek. To już nie tylko odcięcie od rzeczywistości, to ucieczka – a wracać nie ma dokąd i po co. Nie szuka się już odnowienia nadziei, a jeśli, to nie tutaj. Drzwi do kryjówek zostają zamurowane od wewnątrz – cegła po cegle, kamień po kamieniu, aż do całkowitego odcięcia. Otwór wejściowy wybija się po drugiej stronie. Taka ucieczka od zdewaluowanej wolności do akceptacji wolności nieznanej, oferowanej przez inne miejsce (kraj), które wydaje się stabilniejsze. Wydawać by się mogło, że tam łatwiej o normalność życia, o spokój, o pewność, a co za tym idzie o wyleczenie okaleczonej www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online prawda. To w jej imię dokonuje się ograniczenie wolności, sztucznie modeluje się sumienia. Półprawda niesie w sobie przemoc, niesie oszustwo, próby szufladkowania i podporządkowania. Wbijanie klina pomiędzy wolność a prawdę jest jednak działaniem niezwykle niebezpiecznym. Dzieli bowiem i okalecza człowieka tak, że jego rozum staje się bezwolny a wola ślepa (por. Tischner, 1997, s. 140). Bezwolni, pokaleczeni obywatele wycofują się, ukrywają, poddają się mechanizmowi państwa, zaś w ich głosach brzmi rezygnacja. innych, między innymi, w naszej części świata (Tischner, 1997, s. 203.). W pierwszej kolejności musimy wymagać od siebie – od jednostek, od ludu, od narodu. Potrzeba nam przy tym oczu szeroko otwartych, krytycznego spojrzenia rozumu, dostrzegania i odpowiedzialnego przyjmowania darów, jakimi są wolność i wybór. To bowiem daje nam nadzieję – na rozwój, na dialog, na wartości i współpracę, a także na wpuszczenie ciepła, wiary i światła do świata nowych kryjówek. Pytać o Tischnera dziś, to jakby na nowo stawiać jego własne pytania, w nich bowiem zawarte jest tak ważne dziedzictwo myśli. Na ile zatem Polska jest Ojczyzną? Na ile jesteśmy sobą u siebie? Czy wybranie jej jako wartości jest wyborem właściwym, a zatem na ile właśnie na jej gruncie chcemy odnajdywać i rozwijać siebie, a idąc dalej – czy tu nauczymy się budować relacje ja z my (por. Tischner, 1997, s. 119.)? Podstawą dla takich relacji jest zawsze człowiek, zaś kwestie najistotniejsze nie wypływają z gąszczu przypuszczeń i domysłów, ale w pierwszym rzędzie z tego, jaki jest on sam. Na jednostce bowiem spoczywa największa odpowiedzialność. W pierwszej kolejności idzie tu o oswajanie i budowanie swego świata, dalej o tworzenie ludu, który będzie miał siłę przekształcić się w naród. Ten z kolei u Tischnera opiera się na wzajemnych więziach, związkach kulturowych wyrosłych na wspólnym dziedzictwie etycznym. Więzią narodu jest również bardzo szeroko rozumiany język, w którym mieszczą się nie tylko słowa, ale i kody, znaki, symbole, postawy. Tylko taki naród jest w stanie zrozumieć, iż składa się nie tylko z tego, co wyróżnia go od innych, lecz i z tego, co go z nimi łączy (Norwid,1968, cyt. za Tischner, 1997, s. 124.). Jeśli zaś dostrzega ową łączność, to wbrew lękowi i wmawianej nieustannie kwaśności Europy, jest gotów do otwarcia się na dialog, na inność. Czy ludzie okażą się zdolni do kompromisu? (...) Czy potrafią stworzyć państwo, które nie będzie ani państwem totalitarnym, ani wyznaniowym? Czy potrafią wzbudzić respekt dla prawa, które nie zawsze będzie odbiciem ich ideałów etycznych?” (Tischner, 1998a, s. 78.). Już same pytania stać się powinny drogowskazami. Należy także przypominać odpowiedzi i diagnozy postawione przezeń władzy, solidarności, polityce, człowiekowi. Słuchać diagnoz, ale i z nich korzystać – gdy władza okazuje się niczym więcej, jak konsumpcją władzy, gdy brak autorytetów, gdy trwoni się dary, jakimi są wolność i solidarność, gdy wartości gubią swoje znaczenie a zalękniony człowiek umyka, do odrobinę tylko przemeblowanej kryjówki. W nowych czasach Tischner stawia nam wciąż te same pytania – a może lepiej powiedzieć, iż we współczesnej Polsce stawia nas wobec pytań i wartości, w nich właśnie każąc szukać podstaw i naszych własnych odpowiedzi. Czegoż, jeśli nie odpowiedzi mądrze rozpoznającego rozumu i odpowiedzialnie wybierającej woli potrzeba, by zagasić bagienne ogniki, by przerwać ich chocholi taniec, i raz na zawsze osuszyć te polskie mokradła. Wydaje się, iż właśnie dzięki temu otwarciu można świadomie powiedzieć, że Polska jednak jest Ojczyzną. Dzięki właściwej jej wewnętrznej dialogiczności, przez wieki obcy byli tu swoi, tkwili niejako w centrum. Polska potrzebuje bowiem drugiego, jako partnera dialogu (por. Tischner, 1982a.). Potrzebuje Europy (i nie tylko), aby nie traktować polityki i życia wyłącznie jako wewnętrznej gry i konsumpcji, by nie stawać się społecznością z kryjówki. Wszak jesteśmy Europejczykami, ci zaś ponoć bardziej niż inni potrafią patrzeć na siebie krytycznie i wyciągać nauki także z tego, co dzieje się u www.erazm.uw.edu.pl Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online Zasady cytowania Magdalena Baran Magdalena Baran, Polskie mokradła Wokół Debat Tischnerowskich - www.erazm.uw.edu.pl Jest doktorantką Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Zajmuje się filozofią polityki, filozofią społeczną oraz historia idei. Obecnie przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą współczesnego rozumienia idei solidarności. Bibliografia Tischner Józef: 1. (1982a) Polska jest Ojczyzną, [w:] Tygodnik Powszechny, nr 21/ 2. (1982b) Myślenie według wartości, ZNAK, Kraków 3. (1997) W krainie schorowanej wyobraźni, ZNAK, Kraków 4. (1998a) Nieszczęsny dar wolności, ZNAK, Kraków 5. (1998b) Filozofia dramatu, ZNAK, Kraków 6. (1999) Ksiądz na manowcach, ZNAK, Kraków 7. (2000) Etyka solidarności, ZNAK, Kraków www.erazm.uw.edu.pl