Polskie mokradła

Transkrypt

Polskie mokradła
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
Polskie mokradła
Magdalena Baran
progu politycznej i gospodarczej zimy stulecia?
Zamarznie? Wszak nie ma tu miejsca na opiekuńczość państwa. Tysiące błędnych ogników, które
tańczą wokół siebie w jakimś chocholim tańcu (Tischner, 1998a, s. 105.) zakłada co wieczór ciepłe
kapcie, bez zrozumienia i zainteresowania spogląda co wieczór na gadające głowy. I to tylko przez
chwilę, bo najchętniej, złapawszy pilota, przeskoczą zaraz w świat amerykańskiej taniej sensacji.
Polskie mokradła nabierają nowych kształtów.
Przez lata uparcie burzyliśmy pomniki, nie
pozostawiając przy tym cokołów, jakbyśmy zapomnieli, że mogą się jeszcze na coś przydać. Tylko,
na co? Historia nauczyła nas stawiać pomniki, w
pocie czoła usypywać kopce bohaterom przeszłości. Pokolenia dziadów skrzętnie przechowywały
pamięć, a może lepiej powiedzieć kult dziejów i
autorytetów. Dzisiejszy Polak często zastępuje
pamięć i historię cyfrowym obrazem, rozum na
wszelki wypadek impregnuje przed myśleniem, a
miast zadumy u stóp pomnika czy namysłu nad
historią, oddaje cześć bożkom. Pomniki ograniczyliśmy do idolatrii, zamazując bądź odrzucając
wspomnienia o bohaterach czasów. Na rynkach
miast postawiliśmy tylu papieży – czy jednak ktoś
ich kiedyś słuchał? Kult jednostki po raz kolejny
zagłuszył kult słowa. Tym samym brak nam autorytetów, brak ich w każdej sferze życia. Pozorne się
zużyły, inne z powodów politycznych lub osobistych próbuje się skompromitować. Gdy Polakowi
brak autorytetu – jasnego, przemawiającego wyraźnie, dobitnym głosem – zaczyna się miotać. Wybory
przeczą same sobie, decyzje, zamiast tworzyć ład i
porządek, wprowadzają w jego świat coraz większy
chaos. Pytanie – na ile dorośliśmy do tego by
wybierać? Na ile wiemy, po co odzyskaliśmy wolność? A może wciąż bawimy się nią, niczym zajączkiem puszczanym roztłuczonym lusterkiem… Co
takim dziedzicom wolności – mieszkańcom
nowego rodzaju kryjówki i mokradeł – ma do
powiedzenia tischnerowskie myślenie?
W tym samym czasie politycy uczą siebie i
obywateli podziałów. Wszak właśnie w ostatnich
latach tak doskonale nauczyliśmy się dzielić, stawiać między sobą mury, przekopywać ideowe fosy
pomiędzy zamkami z piasku. Katolicy polscy mozolnie wykopują między sobą trudne do przezwyciężenia
przepaście (...) Zamiast argumentów padają wyroki
(Tischner, 1998a, s. 23 i nn.). Nie udało się jednak
spalić mostów prowadzących do myślenia poprzedniej epoki. Zachodzące zmiany okazują się pozorem. Polityka niezmiennie dba o partykularne interesy, zagrażając tym samym dobru obywateli. Ten
sam slogan, opowiedziany na setki sposobów,
powtarzają dziś niemal wszystkie usta. Na kłamstwie i bzdurze nie sposób jednak zbudować społeczeństwa.
Cyniczny język władzy politycznej jest
jednak w stanie uprawomocnić nawet największy
absurd, może zatem doprowadzić do utrwalenia w
społeczeństwie konkretnego (czy jedynie słusznego?) obrazu tej władzy (por. Tischner, 1999, s.
153.). Przy pomocy słów polityk stara się wykreować nową rzeczywistość. Brak w niej jednak miejsca na prawdę. Veritas nie oznacza już adequatio rei
et intellectus. Prawdą jest to, z czym nam w danym
momencie wygodniej. Słuchając politycznych
debat, mów wygłaszanych 999 razy, z sejmowej trybuny, a coraz częściej także kazań, logika każe
pytać: quid est veritas? Kolejnym pustosłowiem,
wartością niewygodną? Wszak w debacie mamy
obecnie do czynienia z językiem konkurentów do
jednej i tej samej władzy. W myśleniu politycznym
Mimo powszechnego mówienia o odpowiedzialności, sam obywatel prezentuje często mentalność konika polnego, przygrywającego na skrzypeczkach i podśmiechującego się z pracowitych
mrówek. Myśli i mówi: jakoś to będzie, jakoś się
poukłada, złe przeminie. Nie szuka możliwości
reperowania świata, naprawiania błędów. Ktoś ma
zrobić to za niego – czy również w jego imieniu?
Jak daleko jest się w stanie posunąć w oddawaniu
odpowiedzialności za siebie i swoich bliskich w
cudze ręce? Aż obudzi się poza głosem rozsądku u
www.erazm.uw.edu.pl
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
(...) nie chodzi o prawdę, ale o wykluczenie przeciwnika z gry (Tischner, 1998a, s.127.). Nie ma tu
miejsca na dialog, zaś drugi staje się przeciwnikiem. Tylko w teorii język polityki obiera sobie za
cel troskę o dobro wspólne.
Wydaje się, że z nieco podobną sytuacją
mamy do czynienia, gdy człowiek napotyka wartości, do których nie dorósł i wmawia sobie, że są to wartości pozorne (Tischner, 1998a, s. 24.). Wmawia
sobie, lub ktoś mu to wmawia. To, co nieznane,
nazywane jest wrogim lub w najlepszym przypadku niebezpiecznym. W ten właśnie sposób próbowano przekonywać, iż Europa zagraża polskiej tożsamości i dumie narodowej, iż wyzuci z wszelkiej
moralności obywatele UE przyniosą tylko zepsucie
i przewodzący ich światu liberalizm. Natomiast
temu ostatniemu odmówiono tytułu poważnej
doktryny, uwypuklając jedynie zjawiska relatywizmu wartości, zwodniczego indywidualizmu, odejścia od wiary przodków. Nie dopuszczono jednocześnie do rozpoczęcia faktycznej debaty. Niewiele
brakowało by, wbrew Kantowi, zaczęto udowadniać, iż świat urządzony jest głupio. Doprowadzono do sytuacji, w której społeczeństwo staje się w
pewnym stopniu współwinne nieprawdy. Czy
będzie musiało przeprosić i usprawiedliwić samo
siebie za kłamstwo, które po raz kolejny uzupełniło czyjąś nieprawdę (por. Tischner, 1998a, s. 145.)?
Jak mówić o przestrzeni uczciwości, gdy choćby
podświadomie część obywateli wzięła udział w
błotnej bitwie na podziały i wyroki. Niejako za
przyzwoleniem społeczeństwa przeciwstawiono
ten zły liberalizm idei solidarności, zaprezentowanej jako złudna nadzieja na skrajną postać
pomocniczości. Historia bzdury? Przekłamano
tym samym i samą solidarność.
Zakłamanie nie jest nam wcale obce. W
prawdzie dzięki obywatelskiemu nieposłuszeństwu i solidarności totalitaryzm został przezwyciężony, ale nie oznacza to, iż przegnano go w niebyt.
Owszem, aby go pokonać podjęto niesłychany trud
jakim było poszukiwanie w człowieku tego, co w
nim najbardziej wartościowe, a następnie na tym
fundamencie próbowano zbudować alternatywną
rzeczywistość (por. Tischner, 1998a, s. 65.). Używszy w tym celu oręża religii i etyki, zbyt szybko
zapomniano (a może nie wzięto pod uwagę), że
walka z totalitaryzmem pociąga za sobą konieczność
budowania społeczeństwa obywatelskiego (Tischner,
1999, s. 164.). Społeczeństwa faktycznego, trwającego a nie chwilowości i pozorów. Tylko w takim
społeczeństwie jest bowiem szansa dla zaistnienia
i rozwinięcia się wszelkich wartości. Co jednak,
gdy idee etyczne i religijne stają się przedmiotem
politycznego targu? Co kiedy gra toczy się nie o
dobro społeczeństwa, ale o użycie i siłę sprawczą
władzy? Owszem, wszystko jest do użycia. Najpierw rzeczy, przedmioty, ziemia. Także funkcje społeczne, urzędy, nauka (...) Szczególnym przedmiotem
konsumpcji jest władza (Tischner, 1998a, s. 119.).
Władza traktowana bywa jako narzędzie wykorzystywane dla załatwienia prywatnych interesów.
Nihil novi? Wszak takie użycie nie jest obce historii, nie jest obce człowiekowi. Społeczeństwo udziela milczącego przyzwolenia na istniejący stan
rzeczy, początkowo niechętnie nazywając po imieniu zjawiska korupcji czy nepotyzmu. Przygląda
się, czasem rozważa, kiedy indziej krytykuje. Do
czasu. Do momentu, kiedy granice dobrego smaku,
a przede wszystkim granice wytrzymałości i cierpliwości obywateli zostaną przekroczone, zaś efektywność owej niedojrzałej władzy równa jest zeru.
Zrodzona z resentymentu bzdura, wskazuje tak na
niedojrzałość polityczną, jak i na niewyczerpaną
chęć używania władzy. Bzdura próbuje się obronić,
zrzucając odpowiedzialność na swych przeciwników. Co więcej jest święcie przekonana o słuszności takiej obrony. Błąd w poznaniu, mechanizm
psychologiczny czy czysty oportunizm?
Już samo słowo solidarność skupia w sobie
nasze pełne niepokoju nadzieje, pobudza do męstwa i
do myślenia, wiąże ze sobą ludzi, którzy jeszcze wczoraj stali daleko od siebie (Tischner, 2000, s. 7.) Przekształcając hasło Wielkiej Rewolucji Francuskiej
August Comte użył idei solidarności właśnie jako
siły, która jednoczy ludzi i łączy ich w społeczeństwo. A jeśli siła, to i dynamiczna natura, nie wykluczająca walki. W idealnych założeniach owa walka
miała toczyć się w imię czegoś a nie przeciwko komuś.
Tak rozumiana solidarność z konieczności zakłada
dialog, ten z kolei potrzebuje pola porozumienia i
zaufania. Bez nich bowiem nie da się stawiać fundamentów społeczności. Po tischnerowsku solidarność pojawia się wówczas, gdy ludzie wierzą w
te same wartości, nie opisuje zatem relacji z wrogiem. Etyka solidarności w pierwszych rzędzie
odkrywa ludzki wymiar innego, drugiego człowieka,
tego, kto jest mi najbliższy, ale i tego, kto pozornie
www.erazm.uw.edu.pl
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
daleko. Jeśli tak, to autentyczna solidarność jest
zawsze z kimś i dla kogoś – a zatem z człowiekiem i
dla człowieka. Założeniem takiej idealnej solidarności są jednak dobra wola człowieka i jego otwartość na dialog. Co za tym idzie nie ma solidarności
bez wiary, lojalności i wspólnego rozumienia wartości. Być solidarnym z człowiekiem to zawsze móc
liczyć na człowieka, a liczyć na człowieka to wierzyć,
że jest w nim coś stałego, co nie zawodzi (Tischner,
2000, s. 14.) Nie oznacza przy tym – zrobimy coś
za ciebie, wszystko ci damy.
mównym lub kłamcą, sprawiedliwym lub niesprawiedliwym, przebaczającym lub mściwym. Nie można
być sobą, jeśli się nie jest wolnym (Tischner, 1998a, s.
212 i nn.). Nagle nie ma już przymusu – co zatem
z obowiązkami i odpowiedzialnością? Perspektywa wzięcia ich we własne ręce może przerażać. Jest
możliwość wyboru spośród różnorodnych ofert.
Co jednak z umiejętnością podejmowania decyzji i
odpowiedzialności za siebie, bliskich, naród czy
społeczeństwo? W ogromie wolności człowiek ma
prawo czuć się zagubiony. Mnogość ofert przytłacza. Z mnogości wyłania się także obraz rozczarowania – roztrwonionej wolności, nietrafności
wyborów a także zawiedzionego zaufania. Wolność ciąży, zaś najbardziej męczącą troską człowieka
jest to: znaleźć kogoś, komu można by oddać dar wolności (Dostojewski, 1993, cyt. za Tischner, 1998a,
s. 9.). Ogrom źle wykorzystanej wolności, a także
złożenie jej w nieodpowiednie ręce na nowo prowadzi do lęku. Natomiast takie zawiedzione zaufanie powoduje kryzys nadziei. Ten zaś, zamiast
budować człowieka, odsyła go z powrotem w ciemność kryjówki. Choroba nadziei, nad którą panuje
zasada ucieczki prowadzi do upadku. Przez lęk,
zranienie i zawód człowiek zamyka się na świat.
Kryjówka staje się dlań miejscem wolności zalęknionej, wolności zatroskanej potrzebą chronienia siebie
(Tischner, 1982b, s. 417.). Dla człowieka z kryjówki drugi jest dalekim, budzącym lęk, zagrażającym.
Inny człowiek nie oswaja – z wnętrza kryjówki
postrzega się go jako tego, komu nie wolno zaufać,
wobec którego należy zachować dystans i daleko
idącą ostrożność. Taka przedwczesna ocena nie
dopuszcza do spotkania, odrzuca tym samym możliwość stworzenia jakichkolwiek więzi. Lęk człowieka jest tu uzasadniony – ludzie z kryjówek mają
bowiem wiele niezabliźnionych ran (por. Tischner,
1982b, s. 431.). Leczyć je można na drodze przywracania nadziei. Do wyjścia prowadzi bowiem
odrestaurowana ludzka godność, dar zaufania,
doświadczenie wartości oraz wspomniane już
akceptowanie wolności. To także pozwolenie drugiemu aby był – a co za tym idzie, zawierzenie (czy też
powierzenie) mu swej nadziei. Problem pojawia się
jednak, gdy owo zaufanie zostaje po raz kolejny
zdradzone. Otwarte rany bolą jeszcze bardziej, zostawiając w pamięci człowieka nieusuwalną bliznę. Rozczarowanie – człowiekiem, społecznością, polityką –
prowadzi nie tylko ku zamknięciu, ale i ku
zobojętnieniu. Przestaje mu na czymkolwiek zależeć.
Tymczasem zamiast solidarności opartej na
zasadzie jeden drugiego brzemiona noście i tej polsko
sentymentalnej Panny S. napotykamy zupełnie inne
myślenie. Coraz częściej bowiem solidarność oznacza koalicję silnych i wpływowych, zawiązaną
wyłącznie dla ich wspólnych ekonomicznych i politycznych celów. Liczy się jedynie partykularny interes, liczy się zatem, wspominana już, konsumpcja.
Tu bycie razem oznacza zbiór samotnych wysp,
współpracujących dla pozornie tylko wspólnych
celów. Celem mogą być tu choćby sukcesy wyborcze, ich ofiarami – obywatele. To jednak, co szumnie nazywa się dziś solidarnością, coraz częściej
wykracza przeciwko idei jako takiej.
Fenomen solidarnościowej rewolucji zwrócił
Polakom wolność. Drżące plemię boże przeszedłszy
przez Morze Czerwone, tuż za spienionymi falami
odkryło nowy ląd i nową rzeczywistość – fascynującą, kusząca dobrami, ale także pełną trosk i niebezpieczeństw, płynących z odzyskanej, nieznanej
wolności. Plemię jej nie zrozumiało, nie doceniło.
Nie dorosło do niej do dziś. A wolność? Tylko na
krótką chwilę staje się faktem. Co z nią robimy?
Wykorzystujemy ją czy trwonimy?
Niewolnik aby się wyzwolić musi zaakceptować wolność jako swoją podstawową wartość (Tischner, 1997, s. 86), ale w świecie po zniewoleniu
wcale nie przychodzi to łatwo. Wolność nie może
zostać bowiem pojęta ani jako rozpasanie, ani też
jako samowola. Jako wartość nie może zagrażać,
niszczyć, poniżać człowieczeństwa czy przekonań
drugiego. Inny okazuje się tym samym ograniczeniem – a przy respektowaniu wspólnego prawa –
także i gwarantem mojej wolności. Społeczeństwu
po zniewoleniu trudno jednak zrozumieć (może i
opanować) własną wolność. Być wolnym, to być
odpowiedzialnym za siebie w perspektywie dobra i
zła. Dzięki wolności człowiek czyni siebie prawdo-
www.erazm.uw.edu.pl
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
Obietnice bez pokrycia, kłamstwa, pustosłowie,
relatywizacja prawdy na nowo otwierają drzwi kryjówki. Jej wnętrze wydaje się być przemeblowane
przemianami czasu, ściany mocniejsze, drzwi
ryglowane od środka, przestrzeń dokoła zabezpieczona, odcięta. Po kolejnym zawodzie i ranach kryjówka zmienia się w fortecę niemal nie do zdobycia. Charakter kryjówki pozostaje – jej fundamentem jest lęk i pragnienie ustrzeżenia siebie. Pytanie,
czy tymi samymi metodami możemy raz jeszcze
uleczyć nadzieję, uleczyć człowieka. Wydaje się, że
tak, ale tym razem ten zamknięty człowiek musi
nam na leczenie pozwolić.
nadziei. Jest to jednak poszukiwanie w obcości,
ucieczka w nieznane. Takiej kuracji wolelibyśmy
zatem uniknąć.
Trudno o to jednak, gdy po raz kolejny poderwano nasze zaufanie. Władza raz za razem powtarza niechlubny scenariusz swych poprzedników,
wjeżdżając w Polskę na tym samym wózku, jakby dla
kamuflażu nazwanym sprawiedliwością społeczną.
Dużo się mówi o dobrych chęciach, świetlanych
planach, o konieczności naprawy, odnowy moralnej – cóż, takimi chęciami ponoć piekło wybrukowano. Politycy zapominają, iż w demokratycznym
społeczeństwie żaden z nich nie może być Kopernikiem, który za jednym zamachem ustawił przeciwko
sobie cały niemal świat (Tischner, 1998a, s. 154.).
Powiedzmy więcej, nie ma legitymacji aby nim się
stać. Zapomniano o istocie politycznego powołania, o tym, że polityk jest sługą. Sługą swego wyborcy, a nie odwrotnie.
Co jednak gdy ludzie z kryjówek, nie wychodząc ze swego poczucia pokrzywdzenia, inaczej
wchodzą w naszą rzeczywistość, gdy stają się tworzywem władzy? Władza taka jest przesycona
poczuciem zawiedzenia, ale przede wszystkim
resentymentem. Buduje zatem swą warownię, rozdzierając jednocześnie scenę polityczną i ludzką
rzeczywistość według schematu my – oni. Wobec
takich podziałów wróg i sojusznik zbyt łatwo i
szybko zamieniają się miejscami. Granica pomiędzy dobrem a złem, uczciwością a oszustwem staje
się w ich języku bardzo płynna. Polityka cierpi na
niewyraźność, a podstawową regułą działania ludzi
zamykających się w takiej kryjówce jest podejrzliwość (por. Tischner, 1998b, s. 240.). Na jej bazie
pogłębiają się podziały. Wybiegając w przyszłość –
stać się ona może podstawą dla nowego totalitaryzmu i zniewolenia. Co więcej – to wzajemna podejrzliwość i płynność granic uczciwości zamyka w
kryjówce kolejne pokolenie. Tu kryjówka przybierać może daleko mocniejszą formę, okazuje się
bowiem ucieczką.
O ideale służby szybko jednak zapomniano.
Pojawia się on czasem jako hasło wyborcze, jako
argument w dyskusji. Tymczasem staliśmy się konkurentami w wyścigu o panowanie. Walczymy o nie,
nie tylko z dawnymi przeciwnikami światopoglądowymi, ale również między sobą. Wiara budowała
kiedyś naszą jedność. Dziś zbudowana w ten sposób
jedność pęka pod naporem instynktów politycznych
(Tischner, 1997, s. 206.). Pęka zatem i pod naporem, wspomnianego wcześniej, użycia władzy. Ta,
postawiona dwanaście lat temu, diagnoza nie straciła nic ze swej aktualności. Kolejne zmiany każą
zestawić oczekiwania z rzeczywistością. Ta zaś
rozczarowuje. Oczekując zmian, czy naprawy sytuacji mieliśmy nadzieję. Nadzieja została jednak
zawiedziona, zaś rozczarowanie w wielu otworzyło stare rany. Miast państwa etycznego mamy państwo skłócone, nie miłujące wartości, podzielone,
zagrażające samo sobie także na płaszczyźnie
gospodarczej. Zbyt nachalne, sloganowe próby
splecenia etyki i polityki, od początku noszą piętno
kuszącego myślenia utopijnego. Bo oto etyka
musiała być czyjaś, a jednocześnie odmówiono jej
prawa do prywatności. Zapomniano przy tym, iż
państwo demokratyczne to państwo silne siłą społecznego poparcia, które wynika z przekonania, że ludzie
wierzący w różne prawdy nie powinni dochodzić
swych praw na drodze przemocy (Tischner, 1997, s.
197.). Przemoc przyjmuje tutaj różne postacie.
Jedną z nich jest przemawiająca językiem kłamstwa
Rozczarowanie polityką, gospodarką a także
i ludźmi, brak zaufania wydają się tworzyć nowych
ludzi z kryjówek. To już nie tylko odcięcie od rzeczywistości, to ucieczka – a wracać nie ma dokąd i
po co. Nie szuka się już odnowienia nadziei, a jeśli,
to nie tutaj. Drzwi do kryjówek zostają zamurowane od wewnątrz – cegła po cegle, kamień po kamieniu, aż do całkowitego odcięcia. Otwór wejściowy
wybija się po drugiej stronie. Taka ucieczka od zdewaluowanej wolności do akceptacji wolności nieznanej, oferowanej przez inne miejsce (kraj), które
wydaje się stabilniejsze. Wydawać by się mogło, że
tam łatwiej o normalność życia, o spokój, o pewność, a co za tym idzie o wyleczenie okaleczonej
www.erazm.uw.edu.pl
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
prawda. To w jej imię dokonuje się ograniczenie
wolności, sztucznie modeluje się sumienia. Półprawda niesie w sobie przemoc, niesie oszustwo,
próby szufladkowania i podporządkowania. Wbijanie klina pomiędzy wolność a prawdę jest jednak
działaniem niezwykle niebezpiecznym. Dzieli
bowiem i okalecza człowieka tak, że jego rozum
staje się bezwolny a wola ślepa (por. Tischner, 1997,
s. 140). Bezwolni, pokaleczeni obywatele wycofują
się, ukrywają, poddają się mechanizmowi państwa,
zaś w ich głosach brzmi rezygnacja.
innych, między innymi, w naszej części świata (Tischner, 1997, s. 203.). W pierwszej kolejności
musimy wymagać od siebie – od jednostek, od
ludu, od narodu. Potrzeba nam przy tym oczu szeroko otwartych, krytycznego spojrzenia rozumu,
dostrzegania i odpowiedzialnego przyjmowania
darów, jakimi są wolność i wybór. To bowiem daje
nam nadzieję – na rozwój, na dialog, na wartości i
współpracę, a także na wpuszczenie ciepła, wiary i
światła do świata nowych kryjówek.
Pytać o Tischnera dziś, to jakby na nowo stawiać jego własne pytania, w nich bowiem zawarte
jest tak ważne dziedzictwo myśli.
Na ile zatem Polska jest Ojczyzną? Na ile
jesteśmy sobą u siebie? Czy wybranie jej jako wartości jest wyborem właściwym, a zatem na ile właśnie
na jej gruncie chcemy odnajdywać i rozwijać siebie,
a idąc dalej – czy tu nauczymy się budować relacje
ja z my (por. Tischner, 1997, s. 119.)? Podstawą dla
takich relacji jest zawsze człowiek, zaś kwestie najistotniejsze nie wypływają z gąszczu przypuszczeń
i domysłów, ale w pierwszym rzędzie z tego, jaki
jest on sam. Na jednostce bowiem spoczywa największa odpowiedzialność. W pierwszej kolejności idzie tu o oswajanie i budowanie swego świata,
dalej o tworzenie ludu, który będzie miał siłę przekształcić się w naród. Ten z kolei u Tischnera opiera
się na wzajemnych więziach, związkach kulturowych wyrosłych na wspólnym dziedzictwie etycznym. Więzią narodu jest również bardzo szeroko
rozumiany język, w którym mieszczą się nie tylko
słowa, ale i kody, znaki, symbole, postawy. Tylko
taki naród jest w stanie zrozumieć, iż składa się nie
tylko z tego, co wyróżnia go od innych, lecz i z tego, co
go z nimi łączy (Norwid,1968, cyt. za Tischner,
1997, s. 124.). Jeśli zaś dostrzega ową łączność, to
wbrew lękowi i wmawianej nieustannie kwaśności
Europy, jest gotów do otwarcia się na dialog, na
inność.
Czy ludzie okażą się zdolni do kompromisu? (...) Czy potrafią stworzyć państwo, które nie będzie ani państwem
totalitarnym, ani wyznaniowym? Czy
potrafią wzbudzić respekt dla prawa,
które nie zawsze będzie odbiciem ich ideałów etycznych?” (Tischner, 1998a, s.
78.).
Już same pytania stać się powinny drogowskazami. Należy także przypominać odpowiedzi
i diagnozy postawione przezeń władzy, solidarności, polityce, człowiekowi. Słuchać diagnoz, ale i z
nich korzystać – gdy władza okazuje się niczym
więcej, jak konsumpcją władzy, gdy brak autorytetów, gdy trwoni się dary, jakimi są wolność i solidarność, gdy wartości gubią swoje znaczenie a
zalękniony człowiek umyka, do odrobinę tylko
przemeblowanej kryjówki. W nowych czasach Tischner stawia nam wciąż te same pytania – a może
lepiej powiedzieć, iż we współczesnej Polsce stawia
nas wobec pytań i wartości, w nich właśnie każąc
szukać podstaw i naszych własnych odpowiedzi.
Czegoż, jeśli nie odpowiedzi mądrze rozpoznającego rozumu i odpowiedzialnie wybierającej woli
potrzeba, by zagasić bagienne ogniki, by przerwać
ich chocholi taniec, i raz na zawsze osuszyć te polskie mokradła.
Wydaje się, iż właśnie dzięki temu otwarciu
można świadomie powiedzieć, że Polska jednak
jest Ojczyzną. Dzięki właściwej jej wewnętrznej
dialogiczności, przez wieki obcy byli tu swoi, tkwili
niejako w centrum. Polska potrzebuje bowiem drugiego, jako partnera dialogu (por. Tischner, 1982a.).
Potrzebuje Europy (i nie tylko), aby nie traktować
polityki i życia wyłącznie jako wewnętrznej gry i
konsumpcji, by nie stawać się społecznością z kryjówki. Wszak jesteśmy Europejczykami, ci zaś
ponoć bardziej niż inni potrafią patrzeć na siebie krytycznie i wyciągać nauki także z tego, co dzieje się u
www.erazm.uw.edu.pl
Wokół Debat Tischnerowskich - Tischner Debates Online
Zasady cytowania
Magdalena Baran
Magdalena Baran, Polskie mokradła
Wokół Debat Tischnerowskich - www.erazm.uw.edu.pl
Jest doktorantką Wydziału Filozoficznego Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Zajmuje
się filozofią polityki, filozofią społeczną oraz historia idei.
Obecnie przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą współczesnego rozumienia idei solidarności.
Bibliografia
Tischner Józef:
1. (1982a) Polska jest Ojczyzną, [w:] Tygodnik Powszechny, nr 21/
2. (1982b) Myślenie według wartości, ZNAK, Kraków
3. (1997) W krainie schorowanej wyobraźni, ZNAK, Kraków
4. (1998a) Nieszczęsny dar wolności, ZNAK, Kraków
5. (1998b) Filozofia dramatu, ZNAK, Kraków
6. (1999) Ksiądz na manowcach, ZNAK, Kraków
7. (2000) Etyka solidarności, ZNAK, Kraków
www.erazm.uw.edu.pl