ROZDZIAŁ 6 Za późno na zmiany

Transkrypt

ROZDZIAŁ 6 Za późno na zmiany
ROZDZIAŁ 6
Mateusz „Endvorte” Grzebień
Za późno na zmiany
Wojna. Panika. Schron. Wspomnienia z tamtych chwil wydają się być
chaotyczne, jakby jeszcze nieprzyswojone odpowiednio przez umysł. To działo
się tak strasznie szybko. W ciągu ostatnich dni świat przeistoczył się w jeden
wielki chaos, jakby ktoś dla zabawy odwrócił go do góry nogami i z wielkim
ubawem potrząsał na wszystkie strony. Odtwarzane na całym świecie dźwięki
przebojowych utworów zostały momentalnie zastąpione nowym brzmieniem –
melodią upadku, stanowiącą zbiór płaczu, bólu i strachu wydobywanego przez
usychający gatunek ludzki. Jeszcze wczoraj. A dziś otaczają nas zewsząd
kamienne mury, jakbyśmy cofnęli się do czasów jaskiniowców. Tamtego dnia
zdecydowanie przegraliśmy. Ale to już nic nie znaczy – „mądry Polak po
szkodzie”, jak to się zawsze mówiło.
To wszystko działo się za szybko.
***
Mijały kolejne dni życia w podziemnym więzieniu. Czas jak na razie
spędzaliśmy na powolnej segregacji wyposażenia i porządkowaniu zebranych
zapasów. W powietrzu dało się wyczuć jakiś dziwny, niespotykany nigdy
wcześniej spokój. Był to spokój na tyle specyficzny, że zamiast przynosić
ukojenie, bardziej po prostu wwiercał się w skórę pozostawiając po sobie
jedynie dreszcze przerażenia. Wydaje mi się, że nie tylko ja to odczułem. Nikt
jednak nie rozmawiał o tym uczuciu. Ludzie jedynie cicho przemykali obok
siebie z tym nieobecnym wyrazem twarzy. „Jeszcze za wcześnie” powiedziałem sobie w myślach. Są zapewne jeszcze albo zszokowani, albo w
ich głowach nieustannie krążą niekończące się pytania, jak to jest i w moim
przypadku. Początki są zawsze trudne. Chociaż – czy to jest początek czegoś
nowego, czy jednak powoli zbliżający się koniec, jakbyśmy próbowali złapać
jeszcze kawałek ostatniego tchu? Nie wiem. I zapewne tego nie wie nikt. Co
przyniesie jutro? Czy mamy jeszcze szansę? Gdzie przyszłość? Gdzie sens?
Gdzie?
***
Za nami już kilka kolejnych nocy. Ciężko powiedzieć czy ostatnio w
ogóle spałem. W mojej głowie pojawiały się co rusz to nowe myśli, a po nich
następne i następne, i tak bez końca. Niczym powoli postępująca trucizna.
Chciałbym znaleźć antidotum, które oczyści mnie z tego jadu – chciałbym w
końcu ukoić wypalające mnie od środka pragnienie, niczym pustynny
wędrowiec znaleźć na swej drodze upragnioną oazę. Lecz jak na razie z każdej
strony otacza mnie pustynny piasek, czyli kamienne mury podziemnej klatki dla
ludzkich zbiegów uciekających od przeznaczenia. Jesteśmy niczym szczury.
Sami przyczyniliśmy się do tej wojny, a teraz chowiemy się po kątach, mając
jeszcze czelność prosić o litość. Byliśmy wiele razy ostrzegani – nie trzeba było
sumienia, wystarczył zwykły rozsądek. Ale ostatecznie nikt się nie sprzeciwił,
nikt nie zaryzykował. A może jednak nie mieliśmy wyboru? Musieliśmy
przecież chronić własne dzieci, własne rodziny. Nie mogliśmy od tak po prostu
zbuntować się przeciw decyzjom rządu osadzonego na fundamentach pieniądza.
Musieliśmy przymknąć oko na pewne sprawy. Robić rzeczy, które często nie
zgadzały się z naszymi zasadami moralnymi. Aby móc chronić to co dla nas
ważne, jednocześnie przyczynialiśmy się w pewien sposób do śmierci ludzi
walczących o wolność. To takie bezsensowne. Gdzie wyjście? Jaka była
prawidłowa odpowiedź? Co tak naprawdę powinniśmy byli wtedy zrobić?
Każdy nasz ruch zwiastował to co już było przesądzone - „szach mat”. Byliśmy
tylko pionkami w grze tych co stali na górze. Oni chcieli tylko władzy, tylko
pieniędzy. Ale sytuacja się lekko odwróciła – ostatecznie oni niczego nie
zyskali. Garstka z nich nadal jest pewnie osadzona w jakichś podobnych
schronach, ale nic poza tym – to nadal jest schron, nadal więzienie. Nie wiem
czemu, ale w pewien sposób raduje mnie ta wiadomość. Oni są zamknięci,
nareszcie! Tak, to dobra wiadomość. Czuje się podle, ale jednocześnie mnie to
cieszy. To wszystko jest zupełnie popierdolone.
***
Wygląda na to, że zeszłej nocy w końcu skosztowałem niewielkiej
porcji snu. Nie wiem czy to przez to, że organizm ostatecznie poddał się
regeneracji, czy też przez to moje wczorajsze rozliczanie świata. Nie czuję się z
tym dobrze. Nie wiem skąd we mnie tyle złości. Nie powinienem rozliczać
innych, szczególnie gdy sam nie wiem czy postąpiłem wystarczająco dobrze.
Ale z drugiej strony czuję wielki wstręt do tamtych wydarzeń i ludzi z wyższych
sfer. Ale starczy już tego. Koniec z tym. Trzeba wziąć się w garść i sprawdzić
jak wygląda sytuacja w schronie.
Wstałem więc z łóżka i pokierowałem się w stronę wyjścia na
korytarz. Chwyciłem za klamkę, a metalowe drzwi otworzyły się z
przeraźliwym piskiem. Moim oczom ukazał się widok grupy osób wydających
się rozmawiać ze sobą, a zarazem odstających od siebie w bezpiecznej
odległości. Brak zaufania. Ostrożność. To cechy wspólne dla ludzi, którzy
przeżyli wybuch wojny. Nie lubię zwracać na siebie uwagi, więc ukradkiem
przemknąłem obok tego tłumu i powędrowałem do składowni zapasów. Tam
zebrałem potrzebne mi rzeczy, między innymi środki czystości, porcje jedzenia
oraz odpowiednią odzież, wyczerpując tym samym dzienny limit poboru
zapasów. Chcąc ominąć tłum, na który natknąłem się poprzednio, postanowiłem
wybrać drogę na około. Okazało się, że wszystkie korytarze wyglądają
identycznie – toteż identycznie przygnębiająco. Dotarłem w końcu z powrotem
do swojej siedziby i z ulgą złapałem za klamkę. Jakież było moje zdziwienie,
gdy wszedłem do środka.
Okazało się, że w moim pokoju znajduje się jakiś nieznany mi
wcześniej jegomość. Na dźwięk przeraźliwego jęku zamykanych drzwi,
jegomość odwrócił się do mnie i z uśmiechem na twarzy oznajmił:
– Wejdź proszę. Czekałem na ciebie.
– Co robisz w moim pokoju?! – spytałem, nie myśląc wiele.
– A miałeś się nie złościć, czyż nie? – jegomość uśmiechnął się
szyderczo.
– Skąd ty... Nieważne! Po prostu powiedz mi czego chcesz.
– Nie lubisz rozmawiać z ludźmi, co? – odrzekł, po czym znów się
uśmiechnął – Ale to nie szkodzi. Jestem tutaj, aby ci pomóc.
– Mi pomóc? Dlaczego to? – spytałem zdziwiony.
– Uwierz mi, znam się na ludziach. A ty, z całym szacunkiem,
potrzebujesz pewnej pomocy, a właściwie drobnej rady.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc potraktowałem gościa
chwilowym milczeniem, mając cichą nadzieję, że zrezygnuje. Jednakże on
cierpliwie czekał, co rusz rozglądając się spokojnie po całej siedzibie.
Pomyślałem wtedy, że nie powinienem się tak unosić, więc postanowiłem że się
postaram i potraktuję nieznajomego jako chwilowego gościa z niezapowiedzianą
wizytą.
Poprosiłem więc ów nieznajomego, aby usiadł, na co on zareagował
podziękowaniem. Przedstawił się jako Biały Wilk. Na razie nie pytałem o
pochodzenie tego pseudonimu, ale podejrzewam że to może być jakiś morski
kapitan, czy coś w ten deseń. Nasza rozmowa skupiała się głównie na temacie
czasów przedwojennych. Kapitan mówił z czystą dykcją i niewiarygodną
lekkością, dzięki czemu i ja poczułem się nieco swobodniej w swoich
wypowiedziach. Ta rozmowa trwałaby zapewne jeszcze długo, jednakże
postanowiłem w końcu zapytać o powód naszego spotkania.
– Myślałem, że już nigdy nie spytasz – stwierdził z rozbawieniem
Biały Wilk.
Podrapał się po swoim siwiejącym już zaroście, jakby próbował coś
sobie przypomnieć, po czym odrzekł wreszcie:
– Powiedz mi, wierzysz w to, że świat można jeszcze ocalić?
– Może i tak – odpowiedziałem bez zastanowienia – Jednak nie sądzę,
abyśmy zasługiwali na ocalenie.
– „Czy byśmy zasługiwali” powiadasz – odparł spokojnie kapitan – A
mówi ci coś stwierdzenie „przebaczcie i 77 razy”?
– Wydaje mi się, że tak. To chyba tekst z Biblii?
– A i owszem.
– No i co w związku z tym? – spytałem zniecierpliwiony.
Biały Wilk znów uśmiechnął się w swoim szyderczym stylu, po czym
przyjął pozę podobną do jakiegoś filozoficznego mędrca, który miał zaraz
wygłosić jakieś arcyważne przemówienie.
– Widzę, że nie do końca rozumiesz, więc wytłumaczę ci o co w tym
chodzi, dobra?
Przyznam, że słowa tego dumnego starca lekko mnie zdenerwowały,
jednakże przytaknąłem i pozwoliłem mu kontynuować.
– Bo widzisz, musisz zrozumieć że nigdy nie jest za późno na
cokolwiek. Masz prawo dostać tyle szans ile potrzebujesz – starzec przerwał na
chwilę, po czym dodał – Sądzisz, że na przykład dzieci, które jakoś zdołały
przeżyć tę naszą wojnę, nie zasługują na lepszą przyszłość? Nawet jeśli nie
dajesz szansy sobie, powinieneś dać szansę tym, którzy jej nigdy nie dostali.
Dać szansę tym, którzy jej nigdy nie dostali. Ten starzec może i jest
obłąkany, ale faktycznie ma trochę racji! Przyszło mi żyć w czasach gdzie rząd
sprawował coraz to większą kontrolę nad ludźmi, a otoczenie emanowało coraz
to większą chciwością i zawiścią, jednakże mogłem żyć – egzystować w
całkiem względnych warunkach, a także cieszyć się życiem na swój specyficzny
sposób. Miałem więc coś, czego nie mają dzisiejsze dzieci. Miałem też przecież
swoje dzieciństwo! A one muszą dziś walczyć o przetrwanie – muszą dawać z
siebie wszystko na takim samym poziomie jak my. To beznadziejne. Może my
nie zasługujemy na nic, jednakże z pewnością na więcej zasługuje to młode
pokolenie. Nie, nie mamy możliwości zapewnienia im przyszłości – to jest nasz
obowiązek, aby sprawić żeby te niewinne brzdące poczuły w końcu to uczucie
beztroski, które zostało im wyrwane z rąk przez splamione krwią łapska nikomu
niepotrzebnych pasożytów.
– Widzę, że uwierzyłeś w szansę – przerwał moje rozważania Biały
Wilk – To wielki krok. Ale przed tobą jeszcze długa droga.
– Co masz na myśli? – spytałem, niczym wyrwany z transu.
– Czemu nie delektujesz się tym pięknym spokojem?
Już chciałem zwrócić mu uwagę, że nie odpowiada się pytaniem na
pytanie, jednakże coś we mnie drgnęło. Ten dziwny spokój, który odczułem od
momentu przybycia do schronu. Czemu spokój mnie niepokoi? Czemu nie mogę
się nim normalnie delektować?
– Odmawiasz sobie prawa do naturalnego szczęścia – wtrącił znów
niespodziewanie kapitan.
– Odmawiam sobie prawa? Ale przecież ja nie mogę, nie zasługuję na
to!
– Tylko ty tak uważasz.
Kapitan wzruszył ramionami, zmarszczył brwi, po czym wygłosił
kolejny ze swoich monologów:
– Masz prawo do szczęścia. Ba! Naturalnym stanem każdego
człowieka jest dążenie do szczęścia, zdrowia, piękna i innych pozytywnych
rzeczy. Nie musisz więc zaciskać zębów, czując taki piękny spokój. Nie musisz
się karać. W sumie nawet nie możesz, jeżeli prawdziwie chcesz dążyć do
pozytywnego. Nasze myśli urzeczywistniają się w postaci zewnętrznych
wydarzeń. Przypomnij sobie – na pewno w ciężkich momentach zwracałeś się
do osadzonego w niebie Boga, prosząc o litość i wybaczenie, a gdy ten ci nie
odpowiedział, obarczałeś go winą o los jaki cię spotkał. Nic bardziej mylnego.
Czemu? Bo Bóg jest w tobie, jak i w nas wszystkich. Pewien filozof założył raz,
że człowiek jest z natury zły. Ponownie – nic bardziej mylnego. Jesteśmy z
natury tymi dobrymi. Dopiero nasze błędne, negatywne przekonania prowadzą
nas w złą stronę – na różny sposób rozwijamy w sobie więc złość, żal i inne
kwaśne emocje, które potem skutkują w naszym życiu zewnętrznym. Ale nie
jesteśmy złymi – po prostu czasem postępujemy źle. Zamykamy oczy i idziemy
na ślepo, błądząc ścieżkami rozgoryczenia, a potem klniemy wniebogłosy jak to
los nas pokarał. Musisz zrozumieć, że jakie jest życie wewnętrzne, takie się
stanie życie zewnętrzne. W zasadzie nie musisz za dużo robić – wystarczyłoby
gdybyś odrzucił w sobie te wszystkie negatywne plugastwa i po prostu uwierzył.
Twoja natura sama prowadzi cię dobrymi ścieżkami – twoja podświadomość
stale dąży do szczęścia, radości, czy piękna – dąży do pozytywnego nawet bez
twojej pomocy. Wystarczy abyś uwierzył, po czym znajdziesz drogę nawet w
sytuacji bez wyjścia. Znajdziesz oazę na niekończącej się pustyni. Światło w
ciemności. A nawet, w końcu – szczęście w schronie po wybuchu wojny
atomowej. Wycisz więc niespokojny umysł. Zostaw ten ciężki bagaż bolesnych
wspomnień przeszłości. Bądź tu i teraz. Aby otrzymać szczęście, musisz stać się
szczęściem. Bądź więc źródłem. Bądź inspiracją. Bądź. Po prostu bądź.
Biały Wilk skończył swój monolog, po czym stwierdził że na dziś już
wystarczy i zostawił mnie samego z sobą i z moimi myślami. Przyznam
szczerze, że trudno mi w jakiś sposób skomentować to, co się przed chwilą
wydarzyło. Starzec zapewne ma rację, jednak to wszystko brzmi – jak to się
mówi - zbyt pięknie żeby było prawdziwe. W mojej głowie wciąż trwa wielki
chaos nie mających końca pytań. Wciąż dają mi się we znaki rany traumatycznej
przeszłości. Nawet jeżeli te wszystkie słowa to prawda, to nie jestem jeszcze w
stanie przyjąć takiej prawdy. Ale chciałbym. Chciałbym z łatwością przejść
przez ten mur, który stoi na mojej drodze do normalności. Chcę w końcu
znaleźć się po drugiej stronie, jednak nadal nie mam wystarczającej siły. Czy
zdążę przed czasem? Co będzie, jeśli okaże się że jest już za późno? Tyle pytań.
Niby wiem coraz więcej, a jednak nie wiem już nic.
***
Rano obudziłem się znowu z ciężkim bólem głowy. Znowu niczym w
narkotycznym ciągu. Nie miałem już siły, żeby znów wstać i bawić się w to
komiczne egzystowanie. Dzień po dniu. Nic nowego. Nic się nie zmienia. Czuję
jak umieram bezpowrotnie od środka. To już bez znaczenia. Jestem winny, nie
zasługuje na nic innego. To niczym moje przeznaczenie, wyryte we mnie już od
momentu narodzin w tym plugawym świecie. Zamykam oczy. Chcę tylko ciszy.
Leżałem tak dłuższą chwilę, gdy nagle poczułem znany mi już
wcześniej spokój. Zaraz. Spokój? Delektować się. Zasługuję? Cisza. Czuję
spokój. Niczym sen. Sen...
***
...Biały Wilk skończył swój monolog, po czym stwierdził że na dziś
już wystarczy i zostawił mnie samego z sobą i z moimi myślami. Przyznam
szczerze, że trudno mi w jakiś sposób skomentować to, co się przed chwilą
zdarzyło. Po całym moim ciele rozbrzmiewa teraz niespotykane nigdy wcześniej
uczucie, niosące za sobą ciarki na plecach. W moim sercu zapalił się skrywany
przez wieki ogień. Czuję jak przepływa przeze mnie rozgrzewający spokój. Ten
sam spokój, który wcześniej budził we mnie obrzydzenie. Dziś to piękno. Dziś
nie chcę nic więcej. Mam już wszystko czego chciałem. Wszystko w sobie. Co
wewnątrz, to na zewnątrz. Cisza. Sen. Jawa. Sen?
***
Wstałem z łóżka, chcąc odnaleźć Białego Wilka i podziękować mu za
najcenniejsze w moim życiu rady. Podeszłem do drzwi i chwyciłem za klamkę,
powodując przy tym znajomy już pisk. I nawet ten dźwięk był co najwyżej tylko
szelestem dla wyciszonego umysłu. Spokój. Za drzwiami zauważyłem również
znaną mi już grupę osób ze schronu. Podeszłem do kilku z nich, po czym
spytałem o miejsce pobytu kapitana. Stojący przede mną mężczyzna na chwilę
zamarł na mój widok, podrapał się po głowie, po czym odpowiedział:
– O kim pan mówi?
– Mówię o siwiejącym, eleganckim mężczyźnie w starszym wieku.
Prawdopodobnie był on kiedyś kapitanem.
– Proszę pana – rzekł do mnie rozmówca – proszę mi wybaczyć, ale
nie przypominam sobie, aby pan z kimś takim rozmawiał.
– Ale jak to? Przecież był wczoraj u mnie – stwierdziłem ze szczerym
przekonaniem.
– Proszę pana, chyba się nie zrozumieliśmy. Wczoraj nie rozmawiał
pan z nikim z nas, bo w zasadzie nie było to możliwe. A to dlatego, że był pan
nieprzytomny już od momentu gdy zmierzaliśmy do schronu i... Halo? Czy
wszystko w porządku?
Tak. Nie jestem w stanie opisać jak bardzo jest w porządku. To nie
był przypadek. To był znak. Szukałem odpowiedzi i otrzymałem ją. Doznałem
oczyszczenia, jakiego szukałem od wielu lat. Rozluźniłem napięte mięśnie, a
stare i kruche więzy po prostu same się rozpadły. Może to był sen, może nie.
Ale to nie ma znaczenia. To, co odzyskałem, nie jest wyśnione. To prawda.
Myliłem się. Ludzkość jednak nie przegrała. Ludzkość będzie trwać, dopóki
będzie istnieć choćby garstka z nas. Mamy w sobie nieograniczoną moc i
wiedzę. Mamy potężną moc tworzenia. Co wewnątrz, to na zewnątrz. Przed
nami jeszcze wiele rzeczy do naprawienia. Ale nigdy nie jest za późno na
zmiany.
***
Cisza... Cisza?
– Co to miało być? Jak on...?
– To właśnie, proszę ciebie, nazywamy u nas „siłą wiary”.
– Ale panie doktorze! Chce mi pan powiedzieć, że nagle, już na
drugiej stronie, tak po prostu zmienił zdanie?
Wygląda na to, że nigdy nie jest za późno na zmiany.