Od dinozaurów po urbanozaury
Transkrypt
Od dinozaurów po urbanozaury
Od dinozaurów po urbanozaury D otychczas interesowało nas piękno kosmosu (fizyka) oraz uroda ludzi (chemia i biologia). Teraz proponuję skupić się na urodzie świata. Mam na myśli urodę świata w sensie dosłownym: niebo i słońce, góry i doliny, morza i jeziora, lasy oraz miasta, małe mieściny z ich starymi centrami i wielkie metropolie fascynujące swą wielobarwną dynamiką. Z punktu widzenia biologii możemy jeszcze spytać, czy to prawda, że drzemie w nas atawistyczna fascynacja otwartymi krajobrazami. Zapewne. Biorąc pod uwagę nasz gatunek, człowieka (czasami) myślącego oraz naszych przodków, którzy mieli większą żuchwę niż część czaszki mieszczącą mózg, ale byli już naszymi bezpośrednimi przodkami, ludzie żyją na ziemi już ponad milion lat. Cały ten czas zasiedlali lasy lub stepy, koczując w jaskiniach, kopali ziemianki i wznosili nietrwałe szałasy. Pod solidnym dachem przynajmniej niektórzy z naszych przodków zamieszkali raptem dziesięć tysięcy lat temu. A i to były chaty we wsiach ulokowanych na skraju puszczy lub sawanny. Dopiero od kilku tysięcy lat na obszarach najbardziej zaawansowanych cywilizacyjnie część populacji zaczęła mieszkać w miastach, w przestrzeni sztucznie ograniczonej miejskimi fortyfikacjami. Wystarczyło jednak wyjść za miejskie bramy, by znaleźć się wśród pól i łąk. Zaledwie od kilku dziesięcioleci większość ludzi mieszka w miastach i to często tak dużych, że trzeba sporego wysiłku, by dotrzeć do niezabudowanej przestrzeni. Z tego powodu człowiek współczesny czyta chętnie książki podróżnicze o plemionach żyjących jeszcze dziś na łonie natury. Każdy chłopak za młodu chciałby być Indianinem, wędrującym za stadami bizonów; gdy dorośnie tęsknie patrzy na krajobrazy eksploatowane w westernach, gdzie jeździec podążający ku zachodzącemu słońcu ma przed sobą szczyty Gór Skalistych… Gombrowicz, mistrz paradoksu, na którego już się powoływałem, powiedział: „uwielbiam dziką naturę z komfortowym dojazdem”. Boimy się natury. Gdyby udało się nam zrealizować młodzieńcze marzenia i zamieszkać w indiańskim namiocie, zrobiłoby się nam niedobrze od smrodu, wykończyłaby nas alergia z brudu i ukąszeń owadów, żołądek by nam wysiadł od na wpół surowego i nieświeżego jedzenia, ciągłe zimno spowodowałoby choroby płuc i reumatyzm. Błyskawicznie wyleczylibyśmy się z tęsknot za szczęśliwym życiem „dobrego dzikusa”. Zmieniliśmy nasze biologiczne przystosowanie. Naszym optymalnym środowiskiem stało się miasto (a poza miastem domostwo ze wszystkimi udogodnieniami). O ile przed pięćdziesięcioma milionami lat ziemię zamieszkiwały dinozaury, czyli (z greckiego) „straszne jaszczury”, to teraz rządzą światem „urbanozaury”, czyli (z łaciny i greckiego) „miejskie jaszczury”. Dinozaury lubiły las jurajski, my lubimy miejską dżunglę. I w niej czujemy się najlepiej, choć rutynowo na nią narzekamy. Gdy humanista już zdał sobie sprawę z tego psychologicznego kontekstu, powinien się dowiedzieć, co geografia ma do powiedzenia na temat estetycznych walorów „globalnego miasteczka”. Jerzy Pilikowski