Relacje-Interpretacje Nr 4 (12) grudzień 2008_pdf
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 4 (12) grudzień 2008_pdf
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Ks. Leszek Łysień o powieści Łaskawe Bajkopisarka – Renata Piątkowska Nr 4 (12) grudzień 2008 Wielbiciel dźwięków – Krzysztof Maciejowski BTF trzydziestoletnie 10. numer „Świata i Słowa” Robert Kuśmirowski: Wydruk, 2008, obiekt – drewno, pleksi, papier, pigment w proszku, klej, farby (na wprost) Agata Bogacka: Złamany okrąg, 2007, fotogramy (po prawej) Od lewej: Robert Maciejuk: bez tytułu, 2006 (malowane z pocztówki, z reprodukcją obrazu Hütte in Den Bergen Fußgemalt von Ch. Pasche), olej na płótnie Ola Buczkowska: Wenus, 2006, wideo Agata Bogacka: Uśmiechy, 2007, akryl na płótnie Archiwum Galerii Bielskiej BWA Iluzja jako źródło cierpień – wystawa kuratorska Bielskiej Jesieni, Galeria Bielska BWA Relacje nterpretacje Okładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Adam Zegadło: Ucieczka do Egiptu, z wystawy Sztuka bez granic (z kolekcji Leszka Macaka), Galeria Sztuki ROK Mirosław Baca Rok III nr 4 (12) grudzień 2008 Wkładka Iluzja jako źródło cierpień Sylwetki 1 Nie boję się dźwięków Maria Trzeciak Bielska Jesień 6 O problemach z obrazem... Agnieszka Okrzeja Katarzyna Skrzypek we Fridzie K. Tomasz Wójcik Teatr 9 Babski początek Magdalena Legendź 12 Szwejk w opiniach Monika Zając Literatura 15 Czyżby potworność obłaskawiona? Ks. Leszek Łysień 20 Jak opowiadać z piaskownicy? Z Renatą Piątkowską rozmawiała Joanna Foryś 22 Czasopisma 24 Tego brakowało Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Wpaść jak po ogień Renata Piątkowska Album wystawy Sztuka bez granic Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Galeria Wkładka Beskidzkie Towarzystwo Fotograficzne Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica Czasopismo bezpłatne Janusz Legoń ISSN 1895–8834 Fotograf ia 26 Fotograficzne 30-lecie Monika Zając Muzyka 29 Festiwal ważny i potrzebny Zrealizowano w ramach Programu Promocja C zytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Andrzej Kierczak Horoskop 31 Str zelec, Koziorożec, Wodnik 32 36 Teresa Sztwiertnia Rozmaitości Rekomendacje Jarosław Bąk Nie boję się dźwięków – mówi Krzysztof Maciejowski, skrzypek, kompozytor, także wokalista i, sporadycznie, aktor. Zdobywca Złotych Masek i Szczerozłotych Serc. Smutny, ale nieprzesadnie. Oczy jak spaniel. Obecnie w trakcie nagrywania płyty z piosenkami Marka Grechuty i pisania piosenek do Ferdynanda Wspaniałego. 1. Dyplom z grechutologii Na początku października bielski zespół Dzień Dobry w pięknym stylu wygrał konkurs na interpretację piosenki Marka Grechuty. Nagrodą było Serce Szczerozłote i 10 tysięcy. Konkurs stanowił część Festiwalu Korowód, pierwszego festiwalu twórczości Marka Grechuty, zorganizowanego – gdzież by indziej – w Krakowie. Jurorów było siedmioro, sami grechutolodzy, wśród nich Jan Kanty Pawluśkiewicz. Wysłuchali Dni, których nie znamy i Gdyby był taki aparat, powiedzieli naszym, że wywrócili Grechutę do góry nogami i dali im same maksymalne noty. – Nam i jeszcze jednej dziewczynie. Potem była dogrywka – i padło na nas – opowiada Krzysztof Maciejowski. W Dzień Dobry gra na skrzypcach i śpiewa. Stoi na lewym skraju. W środku basistka Małgorzata Ciecióra R e l a c j e Maria Tr z e c i a k w haftowanej białej bluzce (to ona wymyśliła nazwę Dzień Dobry), po jej obu stronach dwaj gitarzyści – Jan Stachura i Piotr Mirecki (ten także śpiewa). Naprzeciw Maciejowskiego Stanisław Joneczko z akordeonem. Tylko instrumenty akustyczne. Na marginesie Rozkojarzona autorka: – A wiesz, że ten gość, co z nimi gra na akordeonie, to jest ksiądz? Agata Wolna: – Jakbyś słuchała, co ja do ciebie mówię, to byś wiedziała, że to jest ksiądz z mojej parafii, ten, co prowadzi msze dla muminków, czyli dla dzieci specjalnej troski. Jego zespół gra na tych mszach – w niedziele o 15.00. Maciejowski: – Może na publiczność działa to, co się na scenie dzieje między nami... Nie stoimy frontem do publiczności i nie robimy show. Stoimy w półokręgu, Tomasz Wójcik Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, recenzentka, specjalistka DTP, redaktorka „Pełnej Kultury!” i „Magazynu Samorządowego”. I n t e r p r e t a c j e Zespół Dzień Dobry na Festiwalu Korowód Michał Czejgis, www.migawka.net, www.piosenkarnia.pl R e l a c j e trochę jak zespół flamenco. Gramy nie tylko ludziom, ale też sobie. Patrzymy na siebie, uśmiechamy się. Energia krąży. – Aranżacje zrobiliśmy zakręcone, po swojemu. Pawluśkiewicz stwierdził potem, że z Grechutą to nie miało nic wspólnego – i dobrze. Inni też wywracali do góry nogami, ale nasz sposób okazał się najskuteczniejszy. Znaleźliśmy swój mechanizm – mówię o dźwiękach, które ten świat tekstów nakręcają. Przekazu zmienić się nie da – da się zmienić tylko jego nastrój. Myśmy to po prostu zagrali lżej (demonstruje) – Grechuta śpiewa TYle BYło DNI, u nas to brzmi lekko. Gitary mają zabarwienie flamenco, brzmią bardziej energetycznie, z wigorem. – Gramy dobrze, ale przecież nie jesteśmy supermuzykami. Clou naszej zabawy nie jest żadna wirtuozeria. Czasem nam coś zjedzie w prawo czy w lewo, zachrypi – być może ta surowość i brud, te pierwotne nuty, trochę etniczne, korzenne – jakoś się z Grechutą składają. Dzień Dobry jest efektem kilku muzycznych przyjaźni z dłuższą bądź krótszą tradycją i mocno wymieszanymi inspiracjami. – Naturalny rozwój – tłumaczy K.M. Stachura i Maciejowski zaczynali razem grać dwadzieścia pięć lat temu, po drodze przydarzyły się im m.in. koncert debiutów w Opolu, zespoły Salwator i Tricolor (z Iwoną Loranc). Mirecki i Joneczko to zespół Przyjaciele, Maciejowski czasem do nich dołącza. Stachura z Mireckim robią gitarowe duety ze skłonnością do flamenco. Małgorzata uczyła się basu u Stachury. Od czterech lat grają wszyscy razem. Maciejowski: – Na imprezach, eventach, potańcówkach. Janek mówi, że nas nic nie straszy, możemy zagrać wszędzie – w kościele, w plenerze, na scenie. Grechutę mają w repertuarze właściwie od początku – z potrzeby serca. Jak się okazało, że jest konkurs, potraktowali go jak zadanie. Wysłali zgłoszenie – formalnie rzecz załatwiał menedżer artystyczny zespołu Tomasz Pala – zaśpiewali i wygrali. Potem wystąpili w dwóch koncertach laureatów – ten w radiowym Studiu im. Agnieszki Osieckiej zajmował eter o sześć minut dłużej, niż było zaplanowane, bo zespół Dzień Dobry został poproszony o trzecią piosenkę!!! W trzecim koncercie – Ocalić od zapomnienia, w Teatrze Słowackiego w Krakowie – wystąpili Grzegorz Turnau, Jacek Wójcicki, Anna Treter (teraz już dla nich Ania), Renata Przemyk, Michał Bajor, Anawa w obecnym składzie. I nikomu nieznany zespół z Bielska-Białej. Maciejowski: – Po koncercie w „Słowackim” podszedł do nas poeta Leszek Aleksander Moczulski i mówi: „No, nieźle, nieźle”. Wiecie, krakowska publiczność jest bardzo wybredna. A my przecież nie jesteśmy licealistami... Efekty pierwszego miejsca przyszły właściwie od razu. Najpierw zaproszenie do zagrania na odsłonięciu pomnika Grechuty w Opolu. (Maciejowski: – Tam jest takie wzgórze obok uniwersytetu, na którym już stoi pomnik Osieckiej, pomnik Niemena, pomnik Grotowskiego. A teraz Grechuta. Czujesz się tam jak w raju artystów...). Dzwonił pan, który organizuje w przyszłym roku jesienią jakiś lekarski zjazd. I wielu innych ludzi. I n t e r p r e t a c j e Konkursową nagrodę zespół postanowił przeznaczyć na nagranie płyty – oczywiście z piosenkami Grechuty. Wcześniej nagrali pieśni pasyjne i kolędy, potem myśleli o płycie z własnymi utworami, ale skoro pojawił się Grechuta... Maciejowski: – Spadł nam jak z nieba. Chcielibyśmy jakoś kontynuować czar, który jest w tej muzyce i w tym sposobie komunikowania się ze światem. Płyta będzie się nazywać Dzień dobry, panie Marku. Pracują nad nią w studiu. W trakcie okołonagrodowego zamieszania ktoś sobie zażartował, że w następnej kolejności powinni pomyśleć o albumach Dzień dobry, pani Agnieszko i Dzień dobry, panie Czesławie. Że powinna powstać seria. – Grechuta to jest to, do czego zmierzamy – mówi Maciejowski. – Z jednej strony przypadek, a z drugiej bardzo dla nas dobra sytuacja. Nieznany zespół proponuje znane piosenki w nowych aranżacjach, w dodatku zespół, który wygrał ważny festiwal. Dzięki temu będziemy mogli potem promować swoje autorskie rzeczy. Na marginesie Menedżerem (od kasy, księgowości, organizacji) zespołu jest Zdzisław Potempa z Andrychowa. Dobra dusza, biznesmen. – Zagraliśmy kiedyś u niego na urodzinach. Spotykaliśmy się potem towarzysko. I w końcu Stachura i Mirecki wpadli na pomysł, żeby został naszym menago. Zgodził się. – Wiedział, co to znaczy? – Nie, ale zna zasadę działania firmy, wie, jak zawierać umowy, rozliczać rachunki. Dzięki temu mamy bazę organizacyjną. A do tego wokół zespołu robi się coraz więcej szumu i powoli tworzy się MARKA. On jest duchem sprawczym tego przedsięwzięcia. R e l a c j e Tamara Johna Krizanca w reżyserii Tomasza Dutkiewicza: Krzysztof Maciejowski (Gian Francesco de Spiga) i Jagoda Kołeczek (Luisa Baccara) oraz publiczność, Teatr Polski w Bielsku-Białej, premiera 18.10.2003 Barbara Chrobak 2. Teatr Krzysztof Maciejowski od lat żyje w trwałym związku z Teatrem Polskim. Zmiany na stanowisku dyrektora mu nie przeszkadzają, przeciwnie – z każdą kolejną zyskuje. Na różnych frontach. Ostatnio związek zrobił się bardziej otwarty – na krakowską Groteskę, warszawską Komedię, łódzki Teatr Powszechny, bielską Banialukę. Pierwszą rzeczą, którą robił dla teatru, była muzyka do Wielkanocy Strindberga w reżyserii Marka Gaja. Pierwsza połowa lat 90. Maciejowski: – Gaj nie bardzo wiedział, czego oczekuje, ja też pierwszy raz pisałem dla teatru. Przygotowałem kilka wersji. To było raczej szukanie niż trafianie. Gaj polecił Maciejowskiego Tomaszowi Dutkiewiczowi, kiedy ten przygotowywał w TP Love Story. Praca była niewielka, ale efekt odniosła – kiedy Dutkiewicz został dyrektorem TP, sam nawiązał kontakt z Maciejowskim. Sześć pracowitych sezonów. – A potem odszedł, a ja się czułem strasznie związany z teatrem, nie chciałem tego tracić. Bo to jest fantastyczne. Idziesz na premierę i czujesz, jak te fale, które wyprodukowałeś, w których uczestniczyłeś, trafiają do ludzi. Wydaje mi się, że znalazłem sposób, jak to robić. Jak działać na emocje. Kocham tę pracę, a do tego za to płacą. Więc bardzo chciałem zostać w teatrze. I myślałem, jakby tu podejść do nowego dyrektora (to już był I n t e r p r e t a c j e Robert Talarczyk). Może demo nagrać. Ale intuicja mi podpowiedziała, że jak mam go poznać, to jakoś to się stanie. No i rzeczywiście na jakiejś premierze ktoś mnie z nim poznał. Powstał spektakl z piosenkami Brassensa, w którym gram na skrzypcach – i już nie byłem petentem, już byłem partnerem. – Za Talarczyka Maciejowski zrobił dwie najpiękniejsze rzeczy: muzykę do Testamentu Teodora Sixta i do Szwejka – przypomina natarczywie kierownik literacki Teatru Polskiego Janusz Legoń, który przed laty przedstawił Maciejowskiego Gajowi. – Napisz o tym koniecznie. Scena z Tamary, na pierwszym planie Katarzyna Skrzypek (Tamara Łempicka) i Krzysztof Maciejowski Barbara Chrobak R e l a c j e Sixt – Największym problemem był finał. I ja go nie pisałem, i nie pisałem. Tam na końcu ludzie mówią, różne języki słychać, różne dźwięki. Nie znajdowałem tam muzyki, kompletnie nie wiedziałem, co tam ma być. Wreszcie przyszła godzina minus druga, czyli dawno po terminie oddania. Siedziałem w knajpie z Pałygą, myślałem i w końcu mówię: – Wiesz, stary, a jakby tak podczas tego finału była cisza?... Pałyga pokiwał głową, że może, może... I zadzwonił z tym nazajutrz do Talarczyka. A ten wrzeszczy: Ciszę, to ja, k..., sam umiem napisać! Za ciszę mu nie płacę! – No i trzeba jednak było ten finał napisać. Na 10 rano miałem być w teatrze. Włączyłem metronom, jakieś inne ustrojstwo, siadłem do fortepianu i gram. Zagrałem akord – o! fajnie, myślę. Gram dalej i czekam, gdzie mnie powiedzie. Tam w sztuce są takie słowa, że miasto jest jak gobelin, losy ludzkie się w nim przeplatają... Jestem częścią tego miasta, wyczuwam te fluidy. Jak to w dźwiękach oddać? Nielogicznie, przypadkowo, ale harmonia jakaś w tym powinna być. Do fortepianu dodałem skrzypce, dalej gram, improwizuję. I w końcu wyszło z tego coś – trochę żydowskie, trochę niemieckie, zakręcone, pulsujące, motoryczne. Muzyka jest medium, które wyraża te fale. Za muzykę do Testamentu Teodora Sixta Krzysztof Maciejowski dostał w 2007 roku Złotą Maskę. Szwejk – Robert Talarczyk od początku wspominał o przedstawieniu muzycznym. Że może byśmy zrobili coś kreatywnego, z piosenkami. Bo słyszał, że ja zdolny jestem. No i po Sixcie wyszedł Szwejk. Z piosenkami. Zaczęliśmy się dogadywać, w jakiej stylistyce – chodziło mu o coś między Kurtem Weilem, Goranem Bregoviciem i Tomem Waitsem, żeby było trochę surowe, brudne, energetyczne. – Grażyna Bułka fantastycznie śpiewa takim harpagońskim głosem, że zabili arcyksięcia. A Ania Guzik w finale zupełnie inaczej piosenkę o śmierci oficerów. Bardzo różne tu są klimaty. To była dla mnie niezła szkoła. – Teatr to fantastyczna przygoda z dźwiękami. W zespole energia musi się przemieszczać, wszystko zależy od wszystkich. W teatrze wszystko robię sam. Ktoś – reżyser – wyznacza mi zadanie. Z reguły wie, w którym miejscu jaka ma być muzyka. Nauczyłem się, że trzeba pytać, po co ta muzyka, jakie emocje ma wywoływać. Wtedy łatwiej mi znaleźć taki rodzaj dźwięków, który wywołuje potrzebny nastrój. Na przykład radość ze szczyptą nerwowości. O to pytam reżyserów. Jeden mi mówi: Napisz coś do Snu nocy letniej. Ja pytam: Jakie ma być? Mroczne, transowe? On: Tak. – Czyli potrzebne są przymiotniki? – Jasne. Marcin Sławiński (robił w Bielsku-Białej Szalone no życzki) w Łodzi przygotowuje farsę polityczną. Wymyślił dość precyzyjny zestaw przymiotników: muzyka ma być polska, wsiowa, dziadowska, trochę disco polo, trochę kujawiak. I na głosy. – To już określa nastrój, kierunek poszukiwań – tłumaczy kompozytor. – Szukam I n t e r p r e t a c j e intuicyjnie. Kiedy piszę muzykę, wyobrażam sobie, że siadam na widowni i wczuwam się w nastrój. Szukam takich zestawów dźwięków, które by pasowały do emocji. Bo emocje mamy wszyscy takie same. Współpraca z Lucyną Sypniewską z Banialuki (teraz robią wspólnie Ferdynanda Wspaniałego) ma dodatkowy aspekt. Ona nie tylko wie, w którym miejscu jaka muzyka. Ona ją jeszcze słyszy w głowie. Maciejowski: – Mam napisać piosenkę o kotach. To już wiem – mruczane, kocie klimaty. A Lucyna jeszcze do tego podśpiewuje, co ma na myśli. Na marginesie Poczucie czasu, poczucie winy. – Zdarza mi się, że się spóźniam, przekraczam limity, potem jest nerwówka. Teraz jestem mniej zakręcony, staram się mieścić w czasie. Ale opinię miałem wiadomo jaką. I bardzo się zdziwiłem, jak mi kiedyś Talarczyk powiedział: Ja do ciebie nic nie mam. – Byłem w szoku, bo zawsze był problem, że Maciejowski się spóźnia. A tu taka opinia. W sumie się jakoś zawsze wyrabiałem. Ale bywało, fakt, że Dutkiewicz umawiał ludzi na próby, a ja nie przynosiłem muzyki. Tyle mu numerów zrobiłem, że aż wstyd. Ale jakoś dalej chce ze mną pracować (uśmiech spaniela). Przy Sixcie Talarczyk mi zaufał, że zdążę, że nie będzie obsuwy. Tamara Kilka lat temu Maciejowski znienacka został aktorem. Jedną z postaci Tamary Johna Krizanca (Dutkiewicz zrobił ją w TP w 2003 roku) jest kompozytor Francesco de Spiga. W trakcie spektaklu sporo gra na fortepianie. Maciejowski: – Dutkiewicz mi zaproponował, żebym go zagrał, jest trochę tekstu, ale dam sobie radę. Myślałem, że to będzie normalny spektakl na scenie, że powiem 2-3 zdania. Zgodziłem się. Ale ostrzegłem, że aktorsko to jestem zielony. Dostał egzemplarz sztuki, ale długo do niego nie zaglądał. Przeczytał na ostatnią chwilę – okazało się, że tekstu dużo, a rola skomplikowana (de Spiga to romantycznie zakochany pijak, z którego wyłazi brutal, w dodatku faszysta). Dopiero wtedy też zwrócił uwagę na sposób funkcjonowania Tamary. – Dotarło do mnie, że jestem na planie non stop, ludzie za mną mają chodzić – że mam po prostu być aktorem. Trochę się wystraszyłem. Obsadziłem cię po warunkach – uspokajał Dutkiewicz. R e l a c j e – Aktorzy pocieszali, że dam sobie radę, bo mam wyobraźnię. Ale rolę trzeba było normalnie zrobić, to było ważne z punktu widzenia właściwego podejścia do ambicji. Aktorzy pomagali. Nie deklamuj, nie recytuj – mówili. Bartek Dziedzic tłumaczył: Zapomnisz tekstu – pamiętaj o intencjach. Pierściński kazał bardziej przepier... – Na premierze byłem drętwy. Poprosiłem jednego profesora od technik teatralnych, którego otaczała grupa studentów, żeby powiedział, co w mojej roli było nie tak. Powiedział, że generalnie było ok, wszystko się zgadza, tylko słychać sztuczność w melodii słowa. I wtedy się okazało, że aktorstwo to też muzyka. – Zrozumiałem, że to jak z instrumentami – dialog, rozmowa to są dźwięki, ktoś je proponuje, ja mam je przejąć, odpowiedzieć swoją emocją na tę jego emocję. Chyba że sztuczność jest zamierzona. Muzyka, muzyczność wydobywały go z trudnych spektaklowych sytuacji. – Zdarzały mi się pomyłki, sam zapominałem tekstu albo musiałem reagować na cudze wpadki. I jakoś wychodziło. Potem człowiek jest nawet dumny z siebie. Bartek mi mówił: Dobrze, Maciejowski. A inni: Bo ty jesteś przyzwyczajony do improwizacji. To przyzwyczajenie sprawdza się w spektaklu Ja w podróży. Marta Gzowska-Sawicka śpiewa w nim piosenki Agnieszki Osieckiej. Grają z nią – na żywo, za specjalną siatką – Maciejowski na skrzypcach, Eugeniusz Kubat na kontrabasie i Zbigniew Bałdys na gitarze. Miał być jeszcze klawiszowiec Tomasz Pala, ale kiedyś musiał wyjść z próby i okazało się, że bez klawiszy jest lepiej. Maciejowski: – Z klawiszami było tak normalnie, piosenkowo-festiwalowo. Bez nich – trochę knajpa, trochę metafizyka... No i właśnie improwizacje – nie pisali do Osieckiej aranży, wszystko było ustalane na próbach. Każdy wymyślał swoje sam, czasem wspólnie. Wyszła przestrzeń. Maciejowski nie jest fanem wirtuozerii, cyzelacji i długotrwałego dłubania. – Zawsze staram się robić najlepiej, jak umiem. Mało czasu nie zawsze jest mankamentem. Bo na ludzi działa też to, że muzyka jest trochę niewykończona – tłumaczy. Działa. Potwierdzam. I n t e r p r e t a c j e Agnieszka Okrzeja O problemach Freudowska koncepcja wystawy Agnieszki echowskiej Iluzja jako źródło cierpień* opiera się Ż na bardzo twórczej kuratorskiej wypowiedzi na temat istoty współczesnych obrazów. Zrobienie dobrej wystawy o współczesnym malarstwie należy dziś do zadań bardzo trudnych. Kuratorka stanęła naprzeciw wyzwaniu i podjęła się zrealizowania zbiorowej wystawy dotykającej problematyki ontologicznej malarstwa w ogóle. Strategia gry z obrazem i rzeczywistością pozwoliła na otwarcie nowej semantyczno-wizualnej przestrzeni. Podróż po wystawie Iluzja jako źródło cierpień można porównać do wędrówki poprzez różne doświadczenia emocjonalne, urojenia, tęsknoty i lęki. Widz podczas zwiedzania mógł skonfrontować swoje wewnętrzne emocje z dowolnie wybranym dziełem. Odwołując się do Freudowskich teorii, wystawa była czymś na kształt zbiorowej artystycznej psychoanalizy. Z jednej strony percepcja, czyli umowne wysłuchanie dzieł, pozwalała zrozumieć i odebrać kuratorski projekt całościowo, a z drugiej odbiór poszczególnych prac mógł stać się symbolicznym przyjściem na ratunek pacjentom szpitala, którymi w myśl Smithsona są dzieła sztuki zamknięte w galeriach. Takie są prawa relacyjne dzieł prezentowanych na zbiorowej wystawie. Rolą kuratora jest zbudować w taki sposób wystawę, aby z jednej strony projekt był czytelny całościowo, ale z drugiej dawał możliwość uchwycenia nowych narracji. W przypadku wystawy Agnieszki Żechowskiej w pełni się to udało. Idea wystawy, której założeniem były kontekstualna otwartość wypowiedzi i dialog między dziełami, uczyniła kulturową naturę obrazu dość ogólną kategorią, wobec której dzieła poddane były interpretacji. Subiektywność „iluzji” dała możliwość wielowarstwowej interpretacji znakomitych dzieł prezentowanych na wystawie. R e l a c j e z obrazem... Projekt kuratorski, obejmujący dwie sale galeryjne, był również otwarty na dialog z przestrzenią publiczną. Grupa Twożywo (Mariusz Libel, Krzysztof Sidorek), wpisując się w modernistyczną bryłę fasady Galerii Bielskiej, odsłoniła mural To tłum. Wizualno-tekstowy przekaz poruszał kwestie różnic i konfliktów, jakie pojawiają się w życiu społecznym. Kolejnym zewnętrznym zaproszeniem na wystawę był ruchomy obrazek wideo Karoliny Breguły skierowany do ulicznych przechodniów. Miniprojekcja pochodziła z większego pokazywanego Agnieszka Okrzeja – kuratorka, krytyczka sztuki, wykładowczyni, zajmuje się teorią praktyk kuratorskich. Mieszka i pracuje w Poznaniu. I n t e r p r e t a c j e na wystawie cyklu pt. Zwykła lewitacja (2008). Każdy z następnych pięciu wideoobrazków (ekspozycja w dolnej sali) przedstawiał wykadrowany z przestrzeni miejskiej, minimalistyczny geometryczny pejzaż. Obrazy miasta stawały się jednocześnie scenografią jednoaktowych teatrów. W każdej ze scen aktorzy odgrywali swoje role jakby półświadomie, zawieszeni między światem rzeczywistości i snu. Ta część wystawy, która eksponowana była w sali dolnej, miała muzealny charakter, co ciekawie dialogowało z zupełnie inną ekspozycją i specyfiką prac prezentowanych w sali górnej. Muzealny charakter ekspozycji podyktowany był obecnością prac traktujących o granicach obrazu w ujęciu historycznym. Robert Kuśmirowski w pracy Wydruk (2008) przekształcił przestrzeń galerii, sytuując w zamkniętej ramami gablocie wewnątrz ściany obiekt – starą maszynę drukującą. Artysta dokonał umownej dematerializacji obiektu, zamykając go w ramy obrazu. Połączenie tradycji ze współczesnością było też przedmiotem zainteresowań Agaty Bogackiej. W cyklu Złamany okrąg (2007) artystka podąża drogą starych awangardzistów. Posługując się techniką fotogramów, bawi się optycznymi możliwościami gry z rzeczywistością obrazu. Ostatnia już praca, zamykająca muzealny etap Iluzji jako źródła cierpień, to wielkoformatowa fotografia Zbigniewa Rogalskiego Skrzydło papugi (2007). Skrzydło Ikara zostało przez artystę zastąpione skrzydłem papugi. Praca ta z jednej strony prowokowała pytania dotyczące granicy konceptualności współczesnych obrazów, z drugiej strony stanowiła symboliczną grę ze starożytną ikonografią. Prezentacja wystawy w sali górnej miała zupełnie inną formułę. Kilka prac łączyła motoryka zatajania, zarówno wizualnego obrazu, jak też na poziomie wewnętrznych przeżyć, szczególnie dotyczących procesów skrywania ludzkiej emocjonalności. Taki zabieg pojawił się w projekcji wideo Aleksandry Polisiewicz. Efemeryczny obraz projekcji przedstawia taflę wody. Przez chwilę w jej gładkim odbiciu można ujrzeć człowieka, jednak bardzo szybko czytelny obraz zostaje zakłócony. Wizualna iluzja rodzi się tu także w zderzeniu wody drżącej na powierzchni betonowej podłogi galerii, jest to z pozoru sytuacja niemożliwa, która często symbolicznie spotykana jest w relacjach międzyludzkich. Również w pracy Doroty Buczkowskiej mamy do czynienia z umownym zaprzeczeniem polegającym na zakłóceniu tradycyjnych metod ekspozycji dzieł na wystawie. Przestrzenny obiekt Interror (2008) zostaje celowo R e l a c j e usunięty z poziomu oczu widza. Obiekt ma formę kiści kul, przywołuje tym biologiczne skojarzenia. Umieszczony jest w narożniku pod sufitem. Symboliczna niedostępność pracy Buczkowskiej może być również odczytywana w odniesieniu do trudności z okazywaniem uczuć. Ludzka niedostępność jest tylko zewnętrznym pozorem rozgrywającego się w ludzkiej psychice terroru samotności. W malarskich zabawach-złudzeniach Agaty Bogackiej Uśmiechy (2007) pożądany obraz staje się zanikającą iluzją. Gra prowadzona jest tu między abstrakcją a figuracją. Relacja ta również przekłada się na ludzką psychikę, ukazując sinusoidę emocjonalną. Szczególnie jeden z cyklu pięciu obrazów przełamuje łagodną grę pozorów, obraz ten różni się sposobem malowania, sugerując proces niszczenia powstałej już narracji obrazu. Wprost odwrotny sposób pracy z obrazem i jego prezentacją ujawnia się w terapeutycznym cyklu malarstwa na ceramice Roberta Maciejuka. Schizofreniczna kolekcja ceramiki, rysunków pt. Nothing Could be Finer (2008), a także obrazów może być sugestią infantylnej i sentymentalnej gry z własnymi ograniczeniami. Artysta zapożycza bajkowy język obrazowania znany z pocztówek czy starych filmów animowanych. Maciejuk tworzy jednak na potrzeby swojej artystycznej wypowiedzi nową indywidualną ikonografię opartą na tym języku. W efekcie prace te pełne są niepokoju i w myśl Freuda wiążą się z „tłumieniem chęci doświadczania przyjemności”. Maciejuk przepracowuje ten obszar ludzkiej psychiki, który cierpi, kiedy człowiek staje się już dorosły. Podobne ćwiczenia i próby wyrzucenia z siebie za pomocą malarstwa niechcianych emocji można zobaczyć w obrazie Zbigniewa Rogalskiego O śmierci sąsiada (2003). Ola Buczkowska w wideo Wenus (2006) rewiduje Zbigniew Rogalski, Skrzydło papugi, 2007, fotografia Na stronie sąsiedniej: Twożywo (Mariusz Libel, Krzysztof Sidorek), To tłum, 2008, mural na fasadzie Galerii Bielskiej BWA Alicja Łukasiak, Sufi, 2006, wideo I n t e r p r e t a c j e Kuratorka Agnieszka Żechowska oprowadza po wystawie Od lewej: Zbigniew Rogalski, O śmierci sąsiada, 2003, olej na płótnie; Robert Maciejuk, malarstwo na ceramice, 2008 oraz Nothing Could be Finer, 2008, rysunki w ramkach Archiwum Galerii Bielskiej BWA historyczne źródła i mówi o różnicach kulturowych tożsamości płciowej i rasowej, na tle swoich poszukiwań prezentuje siebie, przedstawiając bardzo śmiały i intymny proces golenia ciała. Sztucznie stworzony zabieg pielęgnacyjny porusza problem wychowania jako tresowania. Wideoprojekcja Sufi (2006) Alicji Łukasiak również wprowadza widza w intymny rytuał odwołujący się do dzieciństwa, tu zabawa kręcenia się w kółko w kloszowanej spódnicy staje się dla artystki obsesją, która w efekcie prowadzi do fizycznego wyczerpania. Ukryty w małej sali kinowej film Tomasza Kozaka Song of Sublime (found footage, 2008) zbudowany jest z wizualnej ścieżki najefektowniejszych hiperrealnych scen z kina fantastycznego i katastroficznego. Praca ta jest jedną z niewielu na wystawie, które gwarantują audiowizualną terapię szokową. Po m i ę d z y d w o m a światami ekspozycji (górnym i dolnym) znajduje się praca Oli Buczkowskiej Tribute to the The mersons (2008). Na trzech telew izorach ar t yst ka przedstawia strukturalne wideo z dźwiękiem. Jest to praca, która mówi o tym, jak można zakochać się w obrazie i jakże romantyczne jest zwróce- nie się w swojej twórczości do znanych autorytetów. Po intensywnych doświadczeniach towarzyszących zwiedzaniu wystawy praca Buczkowskiej przynosi miły relaks i wyciszenie. Umownie kończy ona też moją wędrówkę po wystawie. Myślę, że wystawa Agnieszki Żechowskiej stawia kilka bardzo ważnych pytań dotyczących genealogii współczesnego malarstwa. Wystawa jako narracja skłania do refleksji nad kuratorskim warsztatem stającym wobec zadania ukazania problemów współczesnego malarstwa. Kuratorka projektu, choć odwołała się do kwestii już wcześniej eksploatowanych na wystawach kuratorskich organizowanych w ramach konkursu Bielska Jesień w Galerii Bielskiej BWA, zaproponowała interesującą ideę opartą na psychoanalizie, bardzo ciekawy zestaw prac i również ich znakomitą aranżację. Korzystając z terminologii literackiej, powiem, że wystawa miała dla mnie formę poematu dygresyjnego, który otwiera nowe pole dyskusji na temat współczesnego polskiego malarstwa, przygotowane pod następny kuratorski projekt Bielskiej Jesieni w 2010 roku. ? * Zwycięski projekt w 5. edycji konkursu Galerii Bielskiej BWA na scenariusz wystawy kuratorskiej prezentującej współczesne malarstwo polskie z cyklu Bielska Jesień. Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: Iluzja jako źródło cierpień – wystawa kuratorska z cyklu Bielska Jesień, 3 października – 2 listopada 2008, kurator Agnieszka Żechowska. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Babski początek Magdalena Legendź Oby nie zapeszyć, ale chyba można powiedzieć, że w Teatrze Polskim nastąpiło przełamanie rozrywkowo-piosenkarskiej monokultury. Niebawem, z czasem, bielska scena może okazać się jednym z ciekawszych miejsc na teatralnej mapie południowej Polski, w którym pełnym głosem mówi się o współczesności i zarazem dotyka spraw uniwersalnych. Zaczęło się w ubiegłym sezonie, pełnym jeszcze recitali na jednego, dwóch i wielu aktorów, ale już i Pia skownica, i Żyd poruszały się w czysto dramatycznej materii. Penetrując problemy dnia dzisiejszego, a nawet lekko ocierając się o publicystykę, odwoływały się do ponadczasowych wartości. Zapraszały i poruszały widzów spragnionych rozrywki podszytej refleksją. Nowy sezon rozpoczęły dwa spektakle plasujące się w tym nurcie, na dodatek w wyłącznie damskiej obsadzie. Najpierw monodram Frida K. precyzyjnie przygotowany przez Katarzynę Skrzypek, która właściwie dopiero w tytułowej roli pokazała pełnię swoich umiejętności. Zaraz potem Utarczki ze świetnymi rolami Grażyny Bułki, Barbary Guzińskiej i Jadwigi Grygierczyk. Już sam zestaw nazwisk przypominał kreacje tego tria w Scenariuszu dla trzech aktorek Bogusława Schaeffera, gdzie warsztatowa sprawność szła w parze z aktorR e l a c j e ską wyobraźnią, błyskotliwością i brawurą. To spektakl całkiem inny, ale równie dobitnie przypominający, że Teatr Polski jest teatrem dramatycznym, posiadającym niezłe – jak pisał Wojciech Bogusławski – „siły i środki naszej sceny”. Dramatyczne życie Fridy Kahlo nie oznacza jednak, że mamy na scenie gotowy dramat, a z takiego błędnego założenia wyszła chyba autorka tekstu Gloria Montero. Nawiasem mówiąc, dramatyczne wydarzenia, zupełnie jakby za sprawą prekolumbijskich bożków (czy też modnych ostatnio laleczek voodoo), równolegle z przygotowaniami do wystawienia sztuki toczyły się w pozascenicznej rzeczywistości naszej północnej krainy. Frida uległa wypadkowi, który naznaczył jej życie cierpieniem, a odtwórczyni jej postaci tuż przed czerwcową premierą złamała nogę. Premierę przeniesiono na jesień. A może wmieszała się meksykańska śmierć, Katarzyna Skrzypek w monodramie Frida K. Tomasz Wójcik Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek. Pracuje w Wydawnictwie Augustana. I n t e r p r e t a c j e Utarczki: Jadwiga Grygierczyk, Grażyna Bułka i Barbara Guzińska 10 R e l a c j e z którą Frida w spektaklu intensywnie rozmawia? Jej wizerunek, rodem z obrazów artystki, trwa jak memento przez cały spektakl w formie drewnianej kukły zawieszonej nad sceną. Wróćmy jednak do wspomnianego braku węzła dramatycznego. Może autorka, tłumacz, może reżyser, a może wszyscy troje ulegli złudzeniu, że wystarczy nanizać na sznurek epizody z życia barwnej postaci, a reszta sama się ułoży? A może dali się uwieść legendzie meksykańskiej malarki, sugestywnie zagranej przez Salmę Hayek w filmie z 2002 roku? W Bielsku-Białej sztuka jednak się nie położyła, a Skrzypek całkiem dobrze wychodzi z nieuchronnej konfrontacji, mając do dyspozycji, zamiast filmowej machiny, tylko swój głos i ciało – plus oszczędne środki sceniczne. Przez godzinę wygrywa podwójną – jak chce Montero – naturę tej niezwykłej kobiety. Skrajne, od komunizmu do feminizmu, poglądy wypowiada z żarliwością i wewnętrzną prawdą. Drobiazgowo pokazuje wyraziste emocje: skrywany grymas bólu – szeroki uśmiech ust, oczu, całej twarzy; drobne nerwowe ruchy – zamaszyste gesty; tryskające energią wygrażanie pięścią i popadanie w zniechęcenie z policzkiem przywartym do szorstkich desek. To wszystko jest interesujące i warte uwagi, ale widz, który nie zna biografii artystki lub nie oglądał filmu, nie będzie wiedział, o co właściwie chodzi. Reżyser nie tylko zanadto skupił się na grze aktorskiej. Śmiem twierdzić, że pominął istotny aspekt, wokół którego można było zbudować dramatyczną oś, mianowicie niespełnione macierzyństwo. Frida Kahlo przede wszystkim była kobietą. Spętana gorsetem meksykańskiej kultury i obyczajowości, nie czuła się, przez brak potomstwa, w pełni wartościowym człowiekiem. Można by z tego nawet wysnuć nić tragizmu na antyczną miarę. Ale tego w spektaklu, bo pewnie i w sztuce, nie ma. Miejscem, gdzie rozgrywa się akcja, jest niski drewniany podest – rama wielkiego łoża z baldachimem. Sugerują to dodatkowo fragmenty toczonych nóżek czy wsporników. W łóżku artystka spędziła wiele chwil swego burzliwego życia. Tu łóżko jest znakiem zarówno sublimującego cierpienia, jak i zmysłowych doznań. Poza tym scenografia jest bardzo prosta. Gładkie szarosrebrne ściany z kilkoma wnękami – szafami, w których wiszą barwne suknie (aż się prosi, żeby wszystkie wykorzystać podczas spektaklu) oraz sznury wielkich korali. Z boku, odwrócone plecami do widowni, sztalugi. W relacjach z rekwizytami daje się zauważyć pewną dowolność. Trudno znaleźć na przykład reguły, według których aktorka raz chodzi o kuli, innym razem nie. Dualizm, tak rzekomo ważny, nie przekłada się też na kostium. Przez cały spektakl, wyjąwszy sceny, gdzie eksponuje ortopedyczny gorset, ubrana jest w czarne spodnium-piżamę; to dziwne, bo pierwowzór bardzo dbał o siebie i swój wizerunek. Dopiero w finałowej scenie aktorka, ubrana w białą suknię, śpiewa i tańczy, i chce się jej wierzyć, że zwyciężyła czającą się w rogu śmierć. Tylko czemu spokoju nie daje myśl, że w starych kulturach biel jest znakiem żałoby... Obie pierwsze premiery tego sezonu próbują na nowo oświetlić odwieczne, nie do przezwyciężenia przeciwieństwa: ja – świat oraz życie – śmierć. Śmierć, zwykle w naszej kulturze będąca tematem tabu, który porusza się tylko w mocno skonwencjonalizowanej formie, w Utarczkach jest na pierwszym planie. Ale tym razem nie jest to śmierć z malowidła. O tym przedstawieniu znajoma dziennikarka wyraziła się, że przypomina dawne, dobre spektakle Teatru Telewizji. Co oznacza ta nieodosobniona, jak się wkrótce przekonałam, opinia? Przede wszystkim poczucie braku takiego repertuaru, w którym jest kawał życia, ale też kawał teatralnego mięsa z psychologią postaci, z konfliktami, szokującą tezą i mocnym przesłaniem. I n t e r p r e t a c j e Atomizacja społeczeństwa, zmieniające się relacje między bliskimi, w tym stosunek do ich umierania i śmierci, kryzys pewnego modelu życia rodzinnego, to wszystko znajduje odbicie w warstwie tekstowej, ale też w inscenizacji. Śmierć ma tu wymiar realistyczny czy nawet naturalistyczny. Na pierwszym planie widać tapczan chorej matki, obok nocną szafkę z wacikami, kremami i lekarstwami, z prawej stary stół z krzesłami, w głębi sceny łóżko z zapasowymi pieluchami i bielizną pościelową, drzwi balkonowe. Już ten scenograficzny naturalizm sprawia, ze widz przełyka nerwowo ślinę, nie wie, czy może śmiać się w licznych prawdziwie humorystycznych momentach. Kontrowersyjny pomysł obsadzenia aktorki w niemej roli matki wprowadza efekt sztuczności, teatralności, właśnie na modłę dawnych telewizyjnych realizacji. Dziś niejeden reżyser łóżko pozostawiłby puste. Tymczasem jej ciągła obecność na scenie jest katalizatorem emocji widzów, probierzem ich wrażliwości. Można powiedzieć: matka (Jadwiga Grygierczyk) tylko leży (podobno w tekście sztuki postać ta wypowiada kilka kwestii, dobrze jednak, że reżyserka z nich zrezygnowała, bo stąd do ramotki tylko krok). Ale jak ona leży! Leży precyzyjnie, stęka, krztusi się, dostaje drgawek, właśnie wtedy, gdy zostało to zaplanowane. Pozornie bezwolnie, jak człowiek nieprzytomny, poddaje się prostym zabiegom córek. Nieprawdopodobne zadanie aktorskie. Do tego dwie siostry, z których jedna mieszka z matką, i druga, która zerwała z rodzinnym domem kontakty. Nie spotkałyby się, gdyby nie nadchodząca właśnie śmierć. Różni je wszystko i widać to już w psychofizycznym doborze aktorek. Konsekwentnie budują kontrastowe postaci, syntetycznie ukazując to, co je ukształtowało. Rita (Grażyna Bułka) jest ekstrawertyczką, zamaszystą, rozchełstaną, ekspansywną, Jane (Barbara Guzińska) – introwertyczką, skupioną, zorganizowaną, zapiętą. Ten szkielet wypełniają dopracowane szczegóły: sposób chodzenia, rodzaj gestów, intonacja głosu, mimika. Codzienność Rity, czekającej na śmierć matki, została ukazana pedantycznie, jak w życiu: prasowanie, składanie prania, poprawianie pościeli, oklepywanie pleców chorej, beznamiętne pożeranie chrupek pełną garścią. Czekanie. W tę codzienność wtargnęła Jane ze swoją czułostkowością, nerwowym wyłamywaniem palców i zgorszeniem na widok zbioru nekrologów czy zachowań siostry nie licujących z powagą i godnością ostatnich chwil i spraw ostatecznych. Rozmawiają o rzeczach banalnych lub sprawach zasadniczych. Dochodzi do spięć. Rozwój R e l a c j e wydarzeń ukazuje jednak, że nic nie jest jednoznaczne: miłość ani nienawiść, obojętność ani powinność, bezwzględność ani wrażliwość. Taki właśnie styl inscenizacji przywołuje skojarzenia z dawnymi telewizyjnymi produkcjami. Dziś za nowoczesne, lepsze – ale trudno stwierdzić dla kogo, widza czy realizatorów – uchodzą metaforyzacja, kondensacja znaczeń, uogólnienie, zwłaszcza gdy dotyczą tematów trudnych. Aby nie nadepnąć na odcisk, aby się nie ubrudzić, broń Boże – wzruszyć. Reżyserka widać nie obawiała się posądzenia o nienowoczesność, dość powiedzieć, że nie brak w przedstawieniu momentów ostrych, okrutnych, zgoła niesentymentalnych, zarówno w działaniach, jak i w słowach. Finał? Jest też finał, choć mało wyrazisty. To niemal jedyna wada tego ambitnego spektaklu, starającego się zdiagnozować wstydliwe powikłania obyczajowe nowoczesnej – czy jak mówią – ponowoczesnej epoki. Barbara Guzińska jako Jane w Utarczkach Tomasz Wójcik Teatr Polski w Bielsku-Białej: Gloria Montero, Frida K. Glorii Montero, reżyseria Bartłomiej Wyszomirski, scenografia Izabela Toroniewicz, muzyka Krzysztof Maciejowski, choreografia Anna Iberszer. Premiera polska 6 września 2008. Teatr Polski w Bielsku-Białej: Utarczki Catherine Hayes, reżyseria i scenografia Dorota Ignatjew. Premiera 20 września 2008. I n t e r p r e t a c j e 11 Superprodukcja Teatru Polskiego: prawie 30 aktorów na scenie, 50 nowych kostiumów, monumentalna scenografia, parę miesięcy oczekiwań, prawie 3-godzinny spektakl, można rzec dwie premiery (pierwsza 10 maja z Adamem Myrczkiem, druga 4 października z Grzegorzem Halamą w roli głównej). Ciężko dostać bilet, cieszy się popularnością. Niemniej jednak popularność wcale nie gwarantuje jakości. A zatem, jak wygląda przedstawienie parę miesięcy po premierze, widziane oczyma organizatorów i widzów? Warto, czy nie warto zobaczyć Szwejka? Monika Zając 12 Szwejk Stekliego & Szwejk Haška & Szwejk Talarczyka Do jakiego Szwejka przyzwyczaiła nas popkultura, za sprawą chyba najbardziej popularnej ekranizacji powieści Haška Dobry wojak Szwejk Karela Stekliego? Do uśmiechniętego nieudacznika, głupka, który nie zdając sobie sprawy z zagrożeń, daje się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Jedzie na front po to, by opowiadać bajeczki o przerabianiu kundelków na psy rasowe. Ro bert Talarczyk dokonał adaptacji prozy Haška specjalnie dla potrzeb Teatru Polskiego. Krytycy zauważyli, że jego Szwejk nie tylko bawi i śmieszy publiczność, ale też wzrusza, przypomina o sprawach ważnych, metafizycznych. – Szwejk Haška nie jest zbiorem wesołych historyjek o śmiesznych Czechach, mimo że wielu właśnie tak tę powieść odbiera. Naprawdę jest to historia prostego, zwykłego człowieka, który został wtłoczony w tryby machiny wojennej. Jego „naiwność” to sposób, by ocalić w tej sytuacji swoje człowieczeństwo – mówi Janusz Legoń, kierownik literacki Teatru Polskiego. – W nieludzkim świecie wielkich instytucji, wielkich abstrakcji na polach odkładają się kolejne warstwy ludzkich kości. Józef Szwejk poprzez opowieści rodem z normalnego świata, owszem, groteskowego, śmiesznego, ale R e l a c j e Szwejk w opiniach na ludzką miarę, pomaga sobie i swoim przyjaciołom. Rodzaj psychoterapii. Jednocześnie poprzez opowiadanie historyjek demaskuje bezsens wielkich narracji Historii. Opowiadanie, gadanie jest jego sposobem istnienia i sposobem na istnienie, na przetrwanie – dodaje. Szwejk Grzegorza Halamy & Szwejk Adama Myrczka Od samego początku reżyser nosił się z zamiarem obsadzenia w roli głównej znanego kabareciarza Grzegorza Halamy, ponieważ jak mówi: – Dlatego Halama równa się Szwejk, bo w mojej interpretacji megapowieści Haška Szwejk jest kimś z innego świata, innej przestrzeni emocjonalnej, intelektualnej, jest wreszcie Bożym Dzieckiem, owym jurodiwym, który został zesłany przez Opatrzność w świat preunii europejskiej, czyli w świat Austro‑Węgier, które mogły być mityczną Utopią, lecz ludzka chęć, lub raczej męska chęć, wojowania za wszelką cenę i w imię najgłupszych haseł zniszczyła na lata ów ideał. Szwejk-Halama jest tam po to, by ów mit zakląć jak muszki w bursztynie. Na wieki. I Halama przez swoje odklejenie od rzeczywistości, przez swoje nieprzystawanie do wzorów aktorskich, kabaretowych i przez swoją prywatną ludzką dobroć i uśmiech moim zdaniem może ów mit i zarazem mój pomysł na Szwejka zbawić. Monika Zając – studentka polonistyki Akademii Techniczno‑Humanistycznej w Bielsku‑Białej. Współpracuje z poświęconym bielskiej kulturze portalem BB365.info. I n t e r p r e t a c j e Niemniej jednak Halama z powodów osobistych nie mógł zagrać majowej premiery. Zamiast niego obsadzono Adama Myrczka, aktora Teatru Polskiego. – Dobrze się stało, że jako pierwszy zagrał Adam – komentuje Janusz Legoń. – Jego profesjonalizm aktorski pomógł całemu zespołowi zbudować ten trudny spektakl. Ta rola była najtrudniejszym zadaniem w jego karierze teatralnej. I stworzył interesującą kreację. Najtrudniejsze dla niego były momenty, w których Szwejk po prostu opowiada, pozornie nie posuwając akcji do przodu. Szwejkowe gadulstwo jest ateatralne. Grzegorz Halama z kolei, dzięki doświadczeniu estradowemu, nie miał z tym problemów. Istniało jednak niebezpieczeństwo, czy jako teatralny debiutant będzie umiał stworzyć postać wiarygodną również w momentach nostalgii, zadumy, powagi. Obawiałem się, że anarchistyczny duch kabaretu, wprowadzony przez Halamę, rozsadzi formy tego przedstawienia. I jestem mile zaskoczony. A zatem zobaczyliśmy na scenie nie tylko dwie różne osobowości, ale dwa różne warsztaty gry aktorskiej, i dwa różne podejścia do tego, kim jest Szwejk w ujęciu odtwórców roli głównej. – Na pewno nie jest wesołkiem, jakim chce się go przeważnie widzieć. Przeciwnie; traktuje wszystko bar dzo serio – tłumaczy Adam Myrczek. – Szwejk podej muje plan Pana Boga – Najjaśniejszego Pana i powtórnie przeżywa znane sobie sytuacje, jak gdyby partnerując pozostałym postaciom, które nie mają świadomości tej dziwnej repetycji. Według mnie musi więc być mądrzejszy i lepszy od swojego literackiego pierwowzoru. Dlaczego sam nie ingeruje w przebieg „eksperymentu”? Potwierdza tezę o nieuchronności przeznaczenia? Czy ma nadzieję, że pozna w końcu jaką i dla kogo wartość ma istnienie (cierpienie), skoro „śmierć-gnicie” przerywa wszystkim „życie-żarcie”? Więc mój teatralny Szwejk to również trochę prawdziwy filozof. Ale to już wynika z konstrukcji przedstawienia. Za to zawsze Szwejk lubi siebie i jest z siebie zadowolony. O odczuciach dotyczących kreowanej przez siebie postaci Grzegorz Halama mówi: – Szwejk jest skomplikowaną konstrukcją psychologiczną i kulturową. Dla mnie to postać z teorii Junga, która jest kombinacją cienia i mędrca, zwana też tricksterem. Dokładniej chodzi o postać, która miałaby w kulturze taką rolę, jaką odgrywali np. Jim Morrison, Janis Joplin, Andy Kaufman. Szwejk jest dla mnie taką postacią, która chce coś nam uzmysłowić. Przede wszystkim jest osobą przepełnioną miłością do innych. Uczy nas swojej mądrości. Tego, że R e l a c j e istotne jest również to, że po prostu jesteśmy i możemy się z sobą spotkać. Co więcej, każdy jest inny i lepiej się skupić na tym, co nas łączy. Dla mnie Szwejk jest i mędrcem, i głupcem w jednym. Obsada aktorska & opinie widzów – Szwejk... Kolejna sztuka w bielskim teatrze, która ma widzów zwabić nazwiskiem. I chociaż wszyscy zdajemy sobie sprawę, że takie sztuki być muszą, gdyż trzeba jakoś widzów do teatru przyciągnąć, to powiem szczerze, że mnie to boli i to boli tym bardziej, że jest to komercja w nie najlepszym wydaniu – wyznaje mi Kamil, student Policealnej Szkoły Aktorskiej Art-Play w Katowicach. Ale Robert Talarczyk chciał skusić widzów nie tylko nazwiskiem znanego komika, co było strzałem w dziesiątkę. W roli Anioła Austro-Węgier została obsadzona popularna aktorka Anna Guzik, która o kreowanej postaci mówiła w wywiadzie dla portalu BB365.info jako bardzo nietypowej dla siebie roli: Musiałam ją skon struować z piosenek, które śpiewam. Bardzo ciekawe do świadczenie. Epizodyczna rola sprowadza się do dwóch songów. Pozostaje tylko się zastanowić nad tym, czy jej sednem jest odzwierciedlenie teatru Brechta, w którym spektakl jest zakorzeniony, czy raczej ma cel czysto marketingowy. Sceny zbiorowe ze Szwejka I n t e r p r e t a c j e 13 Dwa bielskie wcielenia Szwejka: Adam Myrczek (z Martą Gzowską-Sawicką jako Damą Porucznika Lukasza/Markietanką) i Grzegorz Halama (z Kubą Abrahamowiczem jako feldkuratem Katzem) Tomasz Wójcik 14 R e l a c j e – Anioł Śmierci nie był niezbędny w tym spektaklu. Nie zawsze należy powiedzieć wszystko w przedstawieniu. Niedopowiedzenia intrygują widza i zmuszają do myślenia. Anioł Śmierci mógł pozostać w sferze osobistej konkretyzacji odbiorcy. Z drugiej jednak strony, piękna oprawa muzyczna spektaklu wymagała wokalnego dopełnienia. Przejmująca pieśń o młodych chłopcach ginących na polu chwały wywołała we mnie dreszcze – komentuje Ola, studentka Policealnego Studium Aktorskiego im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie. Ciekawym eksperymentem było włączenie do spektaklu czterech kobiet w szynelach (Magdalena Gera/ Anna Buczkowska, Katarzyna Zielonka, Ewa Pirowska, Magda Korczyńska), grających a to rasowe psy, a to ponętne pielęgniarki. – Osobiście dostrzegam w nich swobodną aluzję do makbetowskich wiedźm, które stymulują akcję i mają nad bohaterami sztuki dziwną, tajemniczą władzę. Ożywiają ich, na niewidzialnych niciach zaciągają na scenę, a w punkcie kulminacyjnym odbierają im życie. Czasami są wyuzdanymi prostytutkami (trudno użyć innych słów dla określenia charakteru tych postaci), czasami są oficerskimi psami, by ostatecznie okazać się wysłanniczkami śmierci, które z zabandażowanymi głowami tańczą z oficerami swój danse ma cabre – dodaje Ola. Równie ciekawą rolą okazała się postać kapelana wojskowego Otto Katza, którego zagrał Kuba Abrahamowicz. Co więcej, dla niektórych widzów momenty, w których pojawił się na scenie, były najlepsze w spektaklu: – Siedząc na widowni, czułem się zwyczajnie nieprzekonany do tej całej groteski, która malowała się przede mną. Były co prawda momenty urocze, rzekłbym rewelacyjne, kiedy na scenę wchodził ksiądz, w którego postać wcielał się Kuba Abrahamowicz, czy Marta i Rafał Sawiccy *. Zbyt często jednak miałem wrażenie oszukania. Szczególnie rozczarowali mnie młodzi bielscy aktorzy. Nie dostrzegłem w nich potencjału, bo przecież brak doświadczenia można wybaczyć – dodaje Kamil. Niemniej jednak na portalach internetowych i forach dyskusyjnych nie brakuje ciepłych słów odnośnie tak do gry aktorskiej, jak i całego przedsięwzięcia. Ja też „Szwejkowi” postawiłam poprzeczkę bardzo wysoko. Fa buła faktycznie, jak dla mnie, niezbyt ciekawa, ale za to oprawa majstersztyk. Polecam bardzo gorąco. Warto się przekonać, co nasz mały, bielski teatr potrafi zaprezen tować. Świetnie, że grają tam praktycznie wszyscy akto rzy i że reżyser zrobił z tej sztuki wielkie show – pisze internautka Ulqa. Warto & nie warto Zaraz po majowej premierze dało się słyszeć, że spektakl jest za długi. Za dużo w nim „śpiewania i tańczenia”. Niemniej jednak krytycy zwrócili uwagę właśnie na świetną muzykę Krzysztofa Maciejowskiego oraz ciekawy ruch sceniczny opracowany przez Katarzynę Aleksander-Kmieć. Co więcej, poprzez elementy musicalowe dochodzimy do istoty spektaklu w założeniach realizatorów. – Musimy pamiętać o tropach Brechtowskich w tym przedstawieniu. Szczególnie widać je w songach i formie teatralnej. Aktor wychodzi na scenę i pokazuje coś, co ma poruszyć widzów, przedstawić problem – mówi Janusz Legoń. Podobne głosy daje się słyszeć od strony widzów: – Warto zobaczyć czeski humor w polskim wykonaniu. Ostrzegam, nie jest to przedstawienie łatwe i przyjemne, daje do myślenia, bo jakże głęboka to metafora świata i to świata nie tylko spustoszonego przez I wojnę światową – dodaje Ola. Niemniej jednak tzw. widz niedzielny, który do teatru zajrzy raz na dwa lata, metafory świata raczej w Szwej ku nie dostrzeże. Przyjdzie po to, by się pobawić, zrelaksować, a później pochwalić w pracy. Wysokobudżetowe produkcje mają skusić widza niedzielnego. Ma być łatwo, prosto i przyjemnie. Ale żeby krytyka nie zarzuciła, że jest za łatwo, za prosto i za przyjemnie, najlepiej poszukać analogii z czymś, co łatwe nie jest. Wtedy krytyka się nie przyczepi. Widz niedzielny nie zrozumie. I niejeden dyrektor teatru, czując presję rynku, musi tak dobrać repertuar, żeby to, co ambitne, co nie przyciągnie zbyt wielu widzów, nie było za drogie, a superprodukcje zwróciły się finansowo. Można więc rzec, że dla każdego coś dobrego? Zatem – najlepszym sposobem przekonania się, czy warto, czy nie warto Szwejka zobaczyć, jest po prostu zaryzykowanie wolnego popołudnia i pójście na spektakl... ? * Marta Gzowska-Sawicka – Dama Porucznika Lukasza, Mar- kietanka; Rafał Sawicki – Porucznik Lukasz, Lekarz III. Teatr Polski w Bielsku-Białej: Szwejk wg prozy Jaroslava Haška, adaptacja i reżyseria Robert Talarczyk, scenografia Michał Urban, muzyka Krzysztof Maciejowski, teksty piosenek Robert Talarczyk, choreografia Katarzyna Aleksander‑Kmieć. Premiera 10 maja 2008. I n t e r p r e t a c j e Czyżby potworność obłaskawiona? K s. Leszek Łysień O powieści Jonathana Littella Łaskawe Czesław Miłosz w zapiskach umieszczonych w tomiku zatytułowanym Nieobjęta ziemia pisał m.in.: Co jest samym sednem w doświadczeniach dwudziestego wieku? Niewątpliwie bezsilność jednostki. Wszystko naokoło dzieje się, rozwija się, zmierza ku, przebiega, a wpływ na to poszczególnego człowieka jest prawie żaden. Miniony wiek rozpętał takie potęgi zła, wobec których jednostka ludzka zdawała się tracić jakiekolwiek znaczenie. W wieku tym rozwarła się przed człowiekiem bezdenna przepaść zła. Czyż ziemia nie wchłonęła w siebie wszystkich piekieł, jakie zdają się być możliwe? Czy wiara w piekło zaświatowe (po wieku piekielnym) może jeszcze budzić jakikolwiek oddźwięk w duszach ludzkich? Bogusław Wolniewicz pisał: Wiek dwudziesty jest wiekiem wielkich epifanii diabła. Zaś wspomniany już Cz. Miłosz, który z wieloma piekłami w swoim życiu się zderzył, w utworze Do Pani Profesor w obronie honoru kota i nie tylko notował: Natura pożerająca – natura po żerana, / dzień i noc czynna rzeźnia dymiąca od krwi. / I kto ją stworzył? Czyżby dobry bozia? Świat śmierci (Todeswelt) Kiedy w taki lub podobny sposób próbujemy skąpymi i jakże bezsilnymi słowami opisać to, co nieopisywalne, co wszelkim opisom się wymyka, mamy oczywiście na myśli dwa wielkie totalitaryzmy: nazistowski i komunistyczny, które w pewnym momencie dziejów zwarły się ze sobą w śmiertelnym, nienawistnym kręgu morderczej wojny. Ale przecież wiemy, choć w świadomości społecznej jest to w stopniu zdecydowanie mniejszym obecne, że i późne lata wieku XX obfitują w kolejne przykłady masowych mordów, ociekają krwią milionów ofiar. Ukazała się przed laty książka Wiesława Górnickiego zatytułowana Bambusowa klepsydra. Przedstawia ona wstrząsający obraz Kambodży za rządów Pol Pota R e l a c j e oraz historię wielkiej masakry dokonanej przez Czerwonych Khmerów. Wymordowano wtedy ok. 20‑30 procent społeczeństwa kambodżańskiego, w rekordowym tempie niespełna czterech lat. To ludobójstwo, jak i wiele innych, nie przebiło się jednak do świadomości społecznej Zachodu. Dlatego Górnicki stawia zasadne pytanie: Gdzie jest ów głęboki moralny wstrząs na Zachodzie z powodu czterystu tysięcy Indonezyjczyków zatłuczonych w roku 1965 pałkami, wieszanych za ręce na drzewach, topionych, ścinanych, rąbanych żywcem? Powieść Jonathana Littella Łaskawe wpisuje się w koszmar wieku dwudziestego. Wpisuje się jednak szczególnie, o ile nie dwuznacznie, a dzięki temu prowokująco. Stanowi ona zapis (chłodny, beznamiętny) porażającego zła. Akcja powieści rozgrywa się w ciągu zaledwie czterech lat (1941–45). Jej bohaterem jest postać fikcyjna, esesman, intelektualista, mieszkający po wojnie we Francji pod zmienionym nazwiskiem, właściciel fabryki produkującej koronki. Pół Niemiec, pół Francuz (matka jego była Francuzką). Powieść jest rodzajem pamiętnika. Ks. dr Leszek Łysień – teolog i filozof, wykładowca metafizyki i filozofii Boga w Instytucie Teologicznym w Bielsku‑Białej. Autor artykułów w czasopismach (m.in. „Świat i Słowo”), książek (m.in. Ateizm, religia, wiara czy Wędrówki po metafizyce), redaktor. I n t e r p r e t a c j e 15 16 Doktor prawa, Maksymilian Aue, sięga wspomnieniami nie tylko do czterech wojennych lat, wypełnionych wierną służbą Führerowi, ale usiłuje nimi objąć całość swojego życia. Chciał studiować filozofię i literaturę, jednak w ostateczności zdecydował się pod wpływem różnych okoliczności na studia prawnicze. Pisze swój pamiętnik właściwie bez powodu. Nie jest to rodzaj spowiedzi, ponieważ brakuje elementów konstytutywnych takiego wyznania: skruchy, żalu za popełnione zło, chęci zadośćuczynienia. Niczego nie żałuje, usiłując od czasu do czasu podać racje takich czy innych wyborów, takiego czy innego czynu. Z każdą przeczytaną stroną wkraczamy w coraz mroczniejszy Todeswelt (świat śmierci) – termin wprowadzony przez Edith Wyschogrod. Pod wpływem chłodnej narracji czujemy narastającą grozę. Coraz większe obszary powieści wymykają się rozumieniu. Powieść jest osadzona w realiach historycznych. Historycy nie mają wątpliwości, że autor (rocznik 1967, urodzony w Nowym Jorku, mieszka obecnie w Barcelonie) dobrze odrobił lekcję z historii. Maksymilian Aue bierze zatem udział w eksterminacji Żydów na Ukrainie (między innymi Babi Jar), potem przebywa na Kaukazie, pod Stalingradem, w Berlinie, jest inspektorem obozów koncentracyjnych (Auschwitz‑Birkenau, Majdanek, Sobibór). Kiedy brniemy przez kolejne połacie powieści (a liczy ona w polskim wydaniu 1010 stron), nagle czujemy coś w rodzaju sympatii do głównego bohatera, porażające zło zaczyna pokazywać ludzką, arcyludzką twarz. Narracja zaczyna nas uwodzić, otchłanne zło traci nieprzeniknioną mroczność. Wszystko wydawać się zaczyna takie oczywiste, do pewnego stopnia uzasadnione. Z nicości żeśmy się wyłonili, istniejemy jakimś obłąkańczym rodzajem istnienia, kotłowaniny nieustannej, a potem w nicość się zapadamy. Jesteśmy fragmencikiem jakiejś zabawy bez znaczenia. Czy jest tutaj jeszcze coś do rozumienia? Zacierają się granice pomiędzy zbrodnią a poświęceniem, świętością, dobrem a złem. Stajemy w obliczu nie do zniesienia banalności. Czy jest wówczas jeszcze miejsce na okrzyk zgrozy, przerażenia, niezgody na zaistniały stan rzeczy? Hannah Arendt w swojej książce Eichmann w Je R e l a c j e rozolimie stawia pytania o niepomiernie wyższym stopniu napięcia, niż jest to możliwe po lekturze Łaskawych. Pyta tam: Usiłujemy zrozumieć składniki naszych obec nych bądź minionych przeżyć, które po prostu przekra czają nasze możliwości zrozumienia. Próbujemy zakla syfikować jako zbrodnie coś, czego – jak wszyscy czujemy – nigdy żadne tego typu pojęcie nie miało obejmować. Jaki sens ma pojęcie morderstwa, kiedy mamy do czy nienia z masową produkcją trupów? Zaś w swoim opus magnum Korzeniach totalitaryzmu stwierdza: Gdy nie możliwe uczyniono możliwym, stało się ono niekaralnym, niewybaczalnym złem absolutnym, którego nie dało się już rozumieć i wyjaśniać za pomocą złych motywów: in teresowności, chciwości, zawiści, urazy, żądzy władzy i tchórzostwa [...]. Dlatego nie ma w gruncie rzeczy na czym się oprzeć, chcąc zrozumieć zjawisko, które sta wia nas w obliczu wszechpotężnej rzeczywistości i łamie wszystkie znane nam zasady. Te wypowiedzi H. Arendt u swojego podłoża mają doświadczenie jakiejś niepozwalającej się zidentyfikować grozy, która nie znajduje odzwierciedlenia w dotychczasowych doświadczeniach. Jej doznanie ma swoją przyczynę w czymś obcym, w jakimś uwikłaniu w potworność człowieka, któremu nagle rozłamały się wszelkie granice, pękły wiązania człowieczeństwa. Możemy jeszcze przytoczyć, gwoli pewnego kontrastu z powieścią Littella, wypowiedź ortodoksyjnego rabina Irvinga Greenberga, dla którego Szoa jest zwieńczeniem bałwochwalczego uwielbienia dla ludzkiej mocy oraz bezgranicznej swawoli: W dwudziestym wieku bezkrytycznie czczona ludzka moc stała się absolu tem. Jest to archetyp bałwochwalstwa – skończona ludz ka moc łamie wszelkie granice i staje się fałszywym ab solutem i źródłem śmierci, zamiast życia. Granicznym I n t e r p r e t a c j e przypadkiem tego moralnego i religijnego raka był Ho lokaust [...]. W obliczu rozpętanych przez człowieka ciemnych mocy, w jakiejś mierze przyczyniając się do ich spotęgowania, Maksymilian Aue, intelektualista, prawnik, niedoszły literat, wyznaje w początkowych partiach swoich wspomnień chłodno i w jakiejś mierze cynicznie: Wszystkie czyny popełniłem w imię pewnych racji – do brych czy złych, tego nie wiem, ale zawsze były to racje ludzkie. Ci, którzy zabijają, są ludźmi, podobnie jak ci, którzy są zabijani – to jest w tym wszystkim najgorsze. Nigdy nie będziecie mogli powiedzieć: nie zabiję, to nie możliwe; jedyne, co możecie powiedzieć, to: mam nadzieję nie zabijać. Ja też miałem taką nadzieję, chciałem wieść życie dobre i pożyteczne, być jednym z wielu, równy in nym ludziom, ja też chciałem dołożyć cegiełkę do wspól nego dzieła. Ale te nadzieje zostały pogrzebane. Posłużo no się moją naiwnością do stworzenia czegoś innego, co okazało się złe i chore, przekroczyłem ciemne wiry – całe to zło stało się częścią mojego życia, i niczego już nie da się naprawić, nigdy. Słowa też już nie przydają się do ni czego, nikną, wsiąkają jak woda w piasek, a piasek wy pełnia mi usta. Żyję, robię, co mogę, tak samo jak wszy scy, jestem człowiekiem jak inni, jestem człowiekiem jak wy. Zacznijmy więc, skoro mówię, że jestem taki jak wy! Doktor Aue uwodzi swojego czytelnika: gdybyś musiał, zabijałbyś jak ja, twoje postępowanie niczym od mojego by się nie różniło. Nie jesteś wcale lepszy. Ja przynajmniej robiłem wszystko, aby śmierć innym zadawano bardziej humanitarnie, szybciej, choć w wielu wypadkach było to technicznie wręcz niewykonalne. Ponadto kimże jest człowiek, aby zbyt wiele od niego wymagać, w końcu jesteśmy ostatecznie determinowani pragnieniem prze- trwania, a przetrwać mogą tylko najsilniejsi, najbardziej brutalni, a zatem najlepsi. Człowiek jest w gruncie rzeczy elementem świata natury, poddany determinantom, których przezwyciężyć nie jest w stanie. Na kolejnych kartach powieści Aue snuje swoją refleksję: Czemu tak naprawdę mielibyśmy lepiej trakto wać Żyda niż krowę czy prątek Kocha, skoro nie musimy? Gdyby Żyd mógł, robiłby to samo z nami albo z innymi, aby zagwarantować sobie możliwość przeżycia. Takie pa nują zasady, permanentna wojna wszystkiego ze wszyst kim. Wiem, że ta myśl nie jest oryginalna, że to właściwie banalne stwierdzenie rodem z biologicznego i społeczne go darwinizmu [...]. Zrozumiałem oczywiście, że reguła ta obowiązuje wszystkich, że jeśli inni okażą się silniej si od nas, zrobią nam to, co my zrobiliśmy im, i że w ob liczu tej siły kruche bariery, które ustawiają ludzie, usi łując nadać życiu społecznemu jakiś kierunek, że prawa, sprawiedliwość, moralność, etyka niewiele są warte, że jakikolwiek strach, jakikolwiek silniejszy impuls mogą je zdmuchnąć niczym słomkę [...]. Ludzkość zatem to tylko stado dzikich bestii, które nieustannie skaczą sobie do gardła, wyrywając sobie wzajemnie jadło, teren, legowisko. Doktor Aue zdaje się być uwiedziony głosem Wielkiego Inkwizytora, który w powieści Fiodora Dostojewskiego Bracia Karamazow usiłował przekonać Chrystusa, iż ludzie są tylko politowania godną dzieciarnią, istotami słabymi i nijakimi. Aue perswaduje czytelnikowi swojego pamiętnika: jesteś gorszy, niż wydajesz się sobie być. Kimże byłbyś w Niemczech w tamtych czasach? Jesteśmy owocami swojego czasu. Cóż z tego, że esesmani deptali Żydów jak robactwo, skoro byli przekonani, że tak jest w istocie. Czy można ich winić za to? Jesteśmy tylko mechanizmami, zaprogramowanymi przez naturę do wzajemnego mordowania się. Celem przetrwania. Wszak sam Aue morduje swojego najbliższego przyjaciela (cynicznego i pragmatycznego nazistę Thomasa), aby zabrać mu jego papiery, umożliwiające ucieczkę przed wymiarem sprawiedliwości oraz rozpoczęcie nowego życia. Agata Tomiczek-Wołonciej R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 17 18 W okowach ideologii nazistowskiej (Weltanschauung) W powieści pojawia się termin określający cały zespół procesów, które, niczym powolnie działająca trucizna, niszczą jakąkolwiek zdolność myślenia, krytycznego zapytywania, możliwości zobaczenia świata takiego, jakim jest. Termin ów to Weltanschauung. Światopogląd nazistowski zamykał swoich wyznawców w otchłani obłędnej logiki. Składał się nań zlepek kilku prostych idei. Sensem istnienia człowieka jest samo biologiczne życie, walka, ruch, nieustanne kreowanie wroga. Ruch nazistowski jest w opinii Hitlera inkarnacją sił natury. Winien on tak wychowywać swoich członków, by w walce widzieli nie jakiś uciążliwy obowiązek, lecz właśnie cel, do którego się dąży. Członkowie ruchu nie powinni obawiać się wrogości, lecz powinni ją odczuwać jako rację swojego istnienia (Mein Kampf ). Kategorię wroga oraz polityki jako ekspresji samej natury (czyli walki na śmierć i życie) wypracował teoretyk polityki, twórca terminu „teologia polityczna” Carl Schmitt, który pisał: Słowa „przyjaciel” i „wróg” należy tu bowiem rozumieć w sensie konkretnym, egzystencjalnym, nie zaś jako symbole i alegorie, a zatem w formie czystej, nie pomieszanej z wyobrażeniami eko nomicznymi, naturalnymi i innymi, i nie osłabionej nimi [...]. Wojna jest konsekwencją wrogości, ponieważ ta jest zanegowaniem innego istnienia w jego bycie. Wojna jest zatem jedynie najwyższym urzeczywistnieniem wrogości [...]. Punktami kulminacyjnymi wielkiej polityki są mo menty, kiedy wróg zostaje ujrzany w całej rzeczywistości jako wróg. Kolejnym uczonym, którego teorie wpłynęły na nazistowskie pomysły reorganizacji ludzkiego świata, był Ernst Haeckel, profesor zoologii w Jenie. Jego spekulacje na temat czystości rasowej znajdują swój odpowiednik w niektórych ideach zawartych w eseju Arthura de Gobineau O nierówności ras ludzkich, który kreśli zarysy hodowli rasowej. Alfred Rosenberg w Micie XX wie ku wprowadzi termin „duszy rasowej”. W 1915 roku Haeckel zaczyna głosić tezę o konieczności ekspansji terytorialnej Niemców. Ekspansja ta ma stanowić warunek utrzymania się przy życiu rasy aryjskiej. Pomysły te nawiązywały wprost do Malthusa, odpowiadając wizjom geopolitycznym rzeczników Le bensraum. Jeśli dodamy do tego wspomniany już biologiczny i społeczny darwinizm, otrzymamy prymitywny klucz do zrozumienia ludzkich dziejów. Ów światopogląd wzmacniany bywał mętną pseudoreligijną retoryką, w stylu tej, jakiej próbkę daje nam autor powieści. Jeden z dowódców Maksymiliana Aue w rozmowie z nim rysuR e l a c j e je taką oto wizję: Musimy zgodzić się na nasze zadanie, tak jak Abraham zgodził się na niewyobrażalną ofiarę ze swojego syna Izaaka, bo tego wymagał od niego Bóg. Czy tał pan Kierkegaarda? Nazywa Abrahama rycerzem wia ry, który nie tylko musi poświęcić syna, lecz także przede wszystkim swoje etyczne przekonania. Z nami jest podob nie, nieprawdaż? Musimy spełnić ofiarę Abrahama. Przeświadczenie, że wykuwa się nową moralność, nowe kryteria tego, co dobre i złe, że dotychczasowe były tworem podludzi oraz na ich miarę, wtrąca człowieka w objęcia opętańczej hybris. Udział jednak w takim przedsięwzięciu stanowi wystarczającą podstawę do rozgrzeszenia się z wszelkich, nawet obłędnych czynów. To w końcu zwycięzcy piszą historię. A ona należy do rasy wyższej, rasy panów. Dlatego w amoku, upojeniu zwycięstwem nad tym, co robaczywe, co pełza jak stado insektów, Müller, jeden z nazistów, snuje plany związane z inżynierią społeczną: Należy pomyśleć o tym, co zrobimy z Pola kami. Eliminowanie Żydów przy jednoczesnym pozosta wianiu Polaków przy życiu nie ma żadnego sensu. Także tutaj, w Niemczech. Podjęliśmy już pewne działania, ale trzeba doprowadzić je do końca. Potrzebne będzie tak że „Endlösung der Sozialfrage”, ostateczne rozwiązanie kwestii społecznej. Pozostało zbyt wielu kryminalistów, ludzi nieprzystosowanych, włóczęgów, Cyganów, alkoho lików, prostytutek i homoseksualistów. Należy pomyśleć o gruźlikach, którzy zarażają zdrowych ludzi. O sercow cach, którzy przekazują potomstwu zepsutą krew i kosz tują służby medyczne majątek: no ich można przynaj mniej wysterylizować. Okazuje się jednak, że nawet w samym sercu Tode swelt, zatrutym obłędną ideologią Blut und Boden, ideologią niczym zaćma kładącą się na ludzkich oczach, jest możliwe zderzenie się z rzeczywistością, która ideologii się wymyka. Człowieczeństwo człowieka nawet tam stawia opór. Zatem darwinizm społeczny, choćby nie wiadomo jak wpajany w ramach ideologicznych ćwiczeń propagandowych zatrzymuje się przed rudymentarnymi odruchami ludzkimi. Psychiatra dr Wirths tak całą kwestię wyjaśnia Maksymilianowi: „Häftling” to pod człowiek, nie jest nawet istotą ludzką, więc bicie go jest całkiem uzasadnione. Ale przecież to nie jest do końca tak: zwierzęta też nie są istotami ludzkimi, a żaden z naszych strażników nie potraktowałby zwierzęcia tak, jak traktu je „Häftlinge”. Propaganda rzeczywiście odgrywa pewną rolę, ale w sposób bardziej złożony. Doszedłem do wnio sku, iż strażnik SS nie staje się okrutnikiem bądź sady stą dlatego, że nie uważa więźnia za istotę ludzką: prze I n t e r p r e t a c j e ciwnie, jego wściekłość narasta i przechodzi w sadyzm, gdy dostrzega, że więzień zdecydowanie nie jest żadnym podczłowiekiem, jak mu wmówiono, lecz właśnie i nade wszystko człowiekiem takim jak on i, rozumie pan, opór tamtego staje się dla niego nieznośny, opór i niema wy trwałość; bije, bo pragnie, by znikło to wspólne człowie czeństwo. Oczywiście to nie działa: im mocniej bije straż nik, tym wyraźniej widzi, że więzień odmawia uznania siebie za podczłowieka. Na koniec zostaje tylko jedno wyj ście – zabić więźnia i w ten sposób ostatecznie przyznać się do klęski. W otchłani Todeswelt przede wszystkim śmierć człowieka jest potwierdzeniem klęski ideologii. Dlatego usiłowano ją tam sprowadzić do czystego faktu biologicznego, pozbawić ją wszelkich kulturowych aspektów. Jean Amery napisał, iż jedynym obowiązkiem Żyda w obozie była śmierć. Nieznośne obrzydzenie istnieniem Doktor Aue, jak sam szatan, nienawidzi istnienia, nienawidzi siebie, wszystkiego, co z istnieniem go wiąże. Całe jego życie zieje pustką. Generuje nicość. Również jego preferencje seksualne (jest aktywnym homoseksualistą) wyrażają nienawiść do istnienia. W świecie czystego biologizmu istota ludzka karleje. Przerażające są liczby zamordowanych, które przytacza były esesman, a które stanowią swoistą statystykę śmierci. Podsumowując ów potworny rachunek, dodaje: od dawna już myśl o śmierci jest mi „bliższa niż arteria mej szyi”, jak mówi piękne zdanie z Koranu. Gdyby kiedykolwiek uda ło się wam doprowadzić mnie do płaczu, moje łzy byłyby żrące jak kwas. Łzy w takiej perspektywie nie oczyszczają, lecz unicestwiają, zżerają. Pojawia się potem wyjątek z pism A. Schopenhauera: Lepiej by było, żeby niczego nie było. Ponieważ na ziemi więcej jest bólu niż radości, wszelka satysfakcja jest tylko przejściowa, tworzy nowe pragnienia i nową rozpacz, a agonia pożeranego zwierzę cia jest największą przyjemnością pożerającego. Fryderyk Nietzsche w Narodzinach tragedii przytacza opowieść o królu Midasie, który ścigał mądrego Sylena, towarzysza Dionizosa. Kiedy go wreszcie dopadł, zapytał o to, co dla człowieka najlepsze i najszczęśliwsze. Wówczas usłyszał słowa, które miały być wyrazem mądrości tragicznej: Nieszczęsne, efemeryczne stworzenie, czemu zmuszasz mnie do oznajmienia ci czegoś, czego bodajbyś raczej nie usłyszał? To, co najlepsze, jest dla ciebie zupeł nie nieosiągalne – a jest tym nie narodzić się, w ogóle nie być, być niczym. A druga rzecz dla ciebie najpożądańsza – to rychło umrzeć. W świecie doktora Aue nie jest możR e l a c j e liwa odpowiedź inna na pytanie: po co żyć? Ewentualnie można jeszcze zdobyć się na wyznanie tyleż głupie, co puste: żeby było wesoło, zabawnie. Zabawnie jednak nie jest. Stąd narracja powieści, której pustosząca pustka coraz bardziej wciąga czytelnika w siebie, w pewnym momencie przechodzi w rodzaj obłędnego zapytania, skierowanego w nicość. Maksymilian pyta: Kto, zasta nawiałem się, kto będzie opłakiwał tych wszystkich Ży dów, wszystkie żydowskie dzieci, pochowane z otwartymi oczyma w płodnej i czarnej ziemi Ukrainy, skoro zabija my także ich siostry i matki. Zabijamy wszystkich, więc nie zostanie nikt, kto będzie ich opłakiwać, może zresztą o to w tym również chodziło. Sam opowiadający pozbawi również swoją matkę życia (choć ten wątek jest w powieści nieco zagmatwany i nie do końca jasny). Jedno jest pewne: w świecie na miarę ideologii nazistowskiej (jak i wszelkiej obłędnej ideologii) nie wolno pomnażać istnienia. Zresztą każdy projekt, który istotę ludzką sprowadza do wiązki podstawowych mechanizmów biologicznych czy genetycznych, kwestionuje człowieka w tym, co najbardziej ludzkie. Znamienne są słowa, które Aue wypowiada w końcowych partiach swojego pamiętnika: Dzieci są zawsze w brzuchach kobiet, to jest najstraszniejsze. Skąd ten wstrętny przywilej? Dlaczego relacje między kobietą i mężczyzną muszą się zawsze sprowadzać do jednego, do zapłodnienia? Worek na ziarno, inkubator, mleczna kro wa, oto kobieta namaszczona sakramentem ślubu. I choć moje obyczaje pozostawiają wiele do życzenia, są przy najmniej wolne od tego zepsucia. Stopniowo narracja, która do pewnego momentu trzymała się faktów, przechodzi w fantazje oniryczne. Wypełnione są one kazirodczymi żądzami esesmana. To własna siostra staje się obiektem pożądania seksualnego. Dotykamy tutaj jakiejś granicy, poza którą czai się już tylko obłęd. Myślę, że powieść jest złowrogim ostrzeżeniem dla człowieka współczesnego, wprawdzie nieco złagodniałego w swoich wojennych zapędach, ale za to wyznającego namiętnie ideologię użycia i wyżycia się, tudzież życia jako wiecznej zabawy. A życie nie jest po to, aby było zabawniej. Nieznośna lekkość bytu może niepostrzeżenie przemienić się (i przemienia) w nieznośne obrzydzenie istnieniem. Jonathan Littell, Łaskawe, przeł. Magda Kamińska‑Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008. I n t e r p r e t a c j e 19 Joanna Foryś Jak opowiadać z piaskownicy? Rozmowa ze Renatą Piątkowską Rozmowa z Renatą Piątkowską Wkraczam w dziecięcy świat, wchodzę w coraz to nowe obszary, chcę stworzyć opowieści pogodne, ciepłe, będące dla dzieci alternatywą do gier i Internetu. Z nich i dorośli czegoś mogą się nauczyć... Joanna Foryś: Od kilku lat jest Pani znana na rynku księgarskim jako autorka książek dla dzieci, książek różnorodnych i tematycznie, i formalnie, ale zawsze dotyczących ich świata. Z czego wyrastają Pani teksty – z doświadczeń, obserwacji czy może z konkretnej literatury? Renata Piątkowska: Podstawowe źródło stanowi moje życie prywatne. Kiedy mieszkaliśmy z mężem i dziećmi w Niemczech, nie miałam dostępu do polskich książek, musiałam więc wymyślać dla maluchów bajeczki. Po pewnym czasie zaczęłam te historie spisywać, wiedząc, że bardzo się podobały moim rodzinnym odbiorcom. Obserwowałam jednocześnie dzieci w rozmaitych sytuacjach – dom, place zabaw, relacje z rówieśnikami, a później sięgnęłam też do fachowej literatury psychologicznej. Czyli socjologia, którą Pani studiowała, nie była tu przydatna? Joanna Foryś – polonistka VIII LO w Bielsku-Białej, pisze recenzje literackie, teatralne, pracuje z uzdolnioną literacko młodzieżą. 20 R e l a c j e Raczej nie, myślę, że to znawcy psychologii rozwojowej odkryli przede mną tajniki nie tylko postępowania, ale przede wszystkim rozmawiania z dziećmi i wkraczania w ich świat. A to niełatwe zadanie. Co warto wiedzieć w tym względzie? Najważniejsze – znaleźć czas, mieć cierpliwość i z powagą słuchać dziecka, nie lekceważąc jego problemów. Ja miałam to szczęście, że postępując w ten sposób, nie przegapiłam ważnych momentów rozwoju moich dzieci. Czy to w Pani przypadku również klucz do dobrej literatury dziecięcej? W dużej mierze tak. Do tego materiału trzeba dorzucić odpowiednią dawkę wartkiej akcji, koniecznie humor i dbałość o szczegóły. Szczegół? To małego odbiorcy nie nudzi? Wręcz przeciwnie, wiadomo, że nie chodzi o rozwleczone opisy, ale to, co dla dorosłego jest jakąś tam bzdurką, dla dziecka stanowi niezwykle ważną sprawę. Jak różne jest nasze postrzeganie świata, doświadczyłam choćby w czasie rodzinnych wakacji na Korsyce. Wraz z mężem zachwycaliśmy się tam krajobrazami, architektonicznymi cudami, roślinnością, a dzieci niczego innego nie zauważały oprócz małych gąsieniczek zwijających się pod wpływem dotyku w śmieszny rogalik. To zdecydowanie odmienne spostrzeżenia. Owszem, ale tak samo wartościowe i tak samo ważne. O tym właśnie dorośli powinni pamiętać. Zadebiutowała Pani w 2003 roku Opowiadaniami dla przedszkolaków, których bohater, mały, rezolutny Tomek poznaje świat, a swoją niewiedzę uzupełnia wyobraźnią, jak w przypadku smoków rurowych wciągających zabawki wraz z wypuszczaną po kąpieli wodą. I n t e r p r e t a c j e Tomek to taki wnikliwy obserwator, a niekiedy psotnik. Kieruje się swoją dziecięcą ciekawością i specyficzną logiką, wiele sobie na swój sposób kombinuje, wyciągając zaskakujące i zabawne wnioski. Kontynuacją tego zbioru są Opowiadania z piaskownicy – umieszczone przez Fundację ABCXXI na Złotej Liście Książek do czytania dzieciom. Podobnie zresztą jak Nie ma nudnych dni, a to także książka nominowana do Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego. Nieco inną tematykę porusza Pani w zbiorku Z przysłowiami za pan brat – to już dziedzina językowa. Podczas spotkań z dzieciakami zauważyłam, że nie znają przysłów. Napisałam więc kilka historyjek, w których wyjaśniam pochodzenie różnych porzekadeł i ich znaczenie. Podaję także takie życiowe sytuacje, kiedy można ich używać. Na przykład opowieść o Zabłockim i mydle czy rozbieraniu do rosołu? No właśnie. Na podstawie tej książki powstała już obszerna praca magisterska, bywa ona również pomocą w szkołach na lekcjach języka polskiego. W jakiś sposób jej konsekwencją stała się kolejna pozycja, tym razem o zabobonach – Szczęście śpi na lewym boku, do której ilustracje wykonał znany rysownik Edward Lutczyn. Była Pani już typowana do różnych nagród, m.in. do Ikara, ale za największy sukces należy uznać II nagrodę w ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren. To wyjątkowe wyróżnienie, zwłaszcza że swoje prace na konkurs zgłosiło około tysiąca twórców literatury dziecięcej. Tak uhonorowano mnie za książkę Na wszystko jest sposób. To opowiadania o chłopcu, którego wyobraźnia przetwarza codzienne sytuacje w niesłychane historie. Zdarzają się więc tu cuda niewysłowione, ale wyczuwalny jest przy tym klimat dziecięcej fantazji. Renata Piątkowska jest z wykształcenia socjologiem, mie s zka w Bielsku-Białej, ma córkę Martę i syna Kacpra. Napisała wiele książek dla dzieci, m.in. Opowiadania dla przed szkolaków, Opowiadania z piaskownicy (umieszczona na Złotej Liście Książek do czytania dzieciom Fundacji ABCXXI „Cała Polska czyta dzieciom”), Z przysłowiami za pan brat, Przygo da ma kolor niebieski, Lemoniadowy ząb. W 2007 roku otrzy- R e l a c j e To 2007 rok, a całkiem niedawno została wydana piękna baśń o Bielsku-Białej Pani autorstwa*. Archiwum Odkryłam kiedyś, że Bielsko-Biała nie ma swojej legendy czy klechdy, dlatego ją napisałam, zbierając różne ciekawostki o wierzeniach z regionu. Jakie na przykład? Choćby o utopcach, wężach złotogłowcach czy bożątkach. Napisałam historię ślicznej dziewczyny – Białki, która musiała co wieczór usypiać mieszkające w rzece utopczęta, gdyż w przeciwnym razie ich ojciec pozbawiłby ją młodości, dodając sto lat. A co z matką? Słyszano, że utopcula uciekła od męża, bo miał wyjątkowo wredny charakter. W fabule pojawiają się również takie postacie, jak jaroszek – wyhodowany diabełek, Janek, co przystał do zbójów, czy Gryzelda – czarownica z Szyndzielni. Przeżywają oni rozmaite perypetie, ale ostatecznie wszystko dobrze się kończy, jak to zwykle w baśni bywa. A po wydaniu Baśni o tym, co się nad rzeką Białą dawniej wyprawiało kolejne pozycje w przygotowaniu? Tak, pod koniec października na Targach Książki w Krakowie promowałam zbiór zabawnych opowiadań o zawodach A może będzie właśnie tak, natomiast w grudniu ukaże się historia pt. Cukierek, w której to bohater, zjadając magicznego cukierka, może poznać myśli innych ludzi o sobie samym. Widać w tym ogromny potencjał twórczy, jakie są więc Pani marzenia co do dalszej twórczości? Chciałabym doczekać wystawienia mojej baśni na deskach teatru, zobaczyć dzieci przeżywające z wypiekami na twarzy historię Białki i Janka, śmiejące się lub wzdychające w trakcie przedstawienia. Marzę, by ten tekst mocno zakorzenił się w ich świadomości, w końcu to opowieść o ich małej ojczyźnie. Ta baśń świetnie nadaje się do adaptacji scenicznej, życzę więc, by któryś z teatrów to wykorzystał. ? * Wydawcą jest Urząd Miejski w Bielsku‑Białej, Wydział Kultury i Sztuki. mała drugą nagrodę za książkę dla dzieci do lat sześciu pt. Na wszystko jest sposób w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, zorganizowanym przez Fundację ABCXXI. Jest laureatką Nagrody im. Marii Weryho‑Radziwiłłowicz przyznawanej przez miesięcznik „Bliżej Przedszkola”, była nominowana do Ikara – Nagrody Prezydenta Miasta Bielska-Białej. I n t e r p r e t a c j e 21 Renata Piątkowska Wpaść jak po ogień 22 Mama wyrabiała w kuchni ciasto. Chciała upiec placek z owocami i posypką. Jacek deklarował chęć każdej możliwej pomocy, byleby ciasto było szybciej gotowe. Mama właśnie wsypywała mąkę do miski i sięgnęła do lodówki po jajko, gdy ręka zastygła jej w powietrzu. W przegródce nie było ani jednego jajka. – No tak, zapomniałam kupić – westchnęła i zaraz dodała: – Jacuś, biegnij do naszej sąsiadki, pani Klementyny, i pożycz od niej jedno jajko. Powiedz, że jutro oddam. – Wszystko, tylko nie to – jęknął Jacek. Nie żeby miał coś przeciw pożyczaniu, to nie był dla niego problem, problem stanowiła pani Klementyna. Była to w zasadzie sympatyczna, życzliwa światu i ludziom staruszka, ale słynęła wśród sąsiadów z niebywałego gadulstwa. Na każdy temat mówiła dużo i tak szybko, że nie sposób było jej przerwać. Czas jakby dla niej nie istniał. Dlatego skoczyć do pani Klementyny po jajko znaczyło tyle, co przesiedzieć u staruszki dobre pół godziny, słuchając jej opowieści. Trudno to jednak wytłumaczyć mamie, która uważała, że pani Klementyna jest czarująca. Po chwili więc Jacek pukał do drzwi sąsiadki. Otworzyła mu je z rozmachem i natychmiast wciągnęła go do środka. – Wchodź, wchodź, Jacusiu, bo w przeciągu stać niezdrowo, ot co – powiedziała. Plan Jacka, żeby nie wchodzić do środka, tylko poprosić o jajko, stojąc w progu, spełzł na niczym. Więc gdy tylko znalazł się w przedpokoju, szybko powiedział: – Mama prosi o pożyczenie jednego jajka. Potrzebuje go do ciasta. Jutro odda. – Jajko, powiadasz. Pożyczę, czemu nie, nawet oddawać nie trzeba. Bo widzisz, Jacusiu, sąsiedzi muszą sobie pomagać, ot co. A mama pewnie placek z owoR e l a c j e cami piecze? Bo owoce w tym roku obrodziły, dorodne i niedrogie. W tym miejscu pani Klementyna przerwała na chwilę i kichnęła. Jacek wykorzystał ten moment i szybko wtrącił: – Na zdrowie! I ja właśnie chciałem pożyczyć to jajko, bo mama pewnie czeka. – A dziękuję, Jacusiu, dziękuję. A jajka to ja mam, kochany, świeżutkie, na targu kupione. Bo te ze sklepu, widzisz, są dużo gorsze, mniejsze i nie zawsze świeże, ot co. Pani Klementyna już zmierzała w stronę lodówki, gdy nagle zawróciła. – A czemu tak stoisz, Jacusiu? Siadajże tu, na krześle. Kto to widział gościa na stojąco przyjmować. – To powiedziawszy, przysunęła Jackowi kuchenny taboret. – Nie, nie będę siedział, wezmę tylko to jajko i polecę – zaproponował Jacek. – Co wy, młodzi, tacy niecierpliwi, ja jeszcze do lodówki nie doszłam, a ty już chcesz iść? – pani Klementyna była wyraźnie niezadowolona. – Wpadłeś do mnie, Jacusiu, jak po ogień, ot co. – Nie, nie po ogień, tylko po jajko. Ognia nie potrzebuję, bo ja nie palę – wyjaśnił Jacek. – No niechbyś ty palił, to już ja bym cię za uszy wytargała, ot co – oburzyła się sąsiadka. – A żeś po jajko przyszedł, to ja jeszcze pamiętam – mruknęła pod nosem. – Widzę jednak, że nie znasz przysłowia „wpaść jak po ogień”, a to bardzo źle, bo przysłowia są mądrością narodów. Niektóre mają po kilkaset lat. I teraz masz, kochany, okazję poznać przynajmniej jedno z nich, bo ja ci zaraz wytłumaczę, o co w nim chodzi. Pani Klementyna nagle straciła zupełnie zainteresowanie lodówką i rozsiadła się wygodnie przy stole. I n t e r p r e t a c j e Jacek, chcąc nie chcąc, opadł na taboret. Wiedział, że teraz będzie musiał wysłuchać wszystkiego do końca i że upłynie dużo czasu, zanim wyjdzie stąd z jajkiem, o ile w ogóle kiedyś stąd wyjdzie. Staruszka niezrażona miną chłopca, za to zadowolona, że ma słuchacza, zaczęła: – Bo widzisz, przysłowie to powstało dawno temu, kiedy zapałek nie było jeszcze w użyciu, a o zapalniczkach już nie wspomnę. Ogień, niezbędny do gotowania, ogrzewania i oświetlania domów, przechowywano w piecu. Gospodyni musiała pilnować, by dorzucić do pieca z wieczora, tak żeby rano tliły się tam jeszcze węgielki. Zdarzało się jednak, że ogień wygasł i wtedy trzeba go było pożyczyć od sąsiada. Najczęściej wysyłano dziecko, które otrzymane żarki wkładało do glinianego garnuszka. Potem biegło co sił w nogach do domu, by donieść matce tlące się węgle. Gdyby chciało zatrzymać się w sąsiedztwie na dłużej, przyniosłoby do domu tylko popiół. Dziś używamy tego przysłowia w sytuacji, gdy ktoś wpada do nas tylko na chwilkę, i choć próbujemy go zatrzymać, on w wielkim pośpiechu załatwia swoją sprawę i szybko zmyka. Tak jak dawniej sąsiad wpadał po tlące się węgielki i pędził z nimi do domu, by mu nie wygasły, ot co – zakończyła pani Klementyna. R e l a c j e Jaka to wielka szkoda, że jajka nie gasną po drodze, bo wtedy sąsiadka musiałaby już dawno puścić mnie do domu – pomyślał Jacek, a głośno powiedział: – To fajna historia, a czy teraz mógłbym prosić o to jajko? – Jakie jajko? – zdziwiła się staruszka, ale już po chwili przypomniała sobie, jaki był cel wizyty Jacka. – Ach, jajko, oczywiście. Tak się zagadaliśmy, że zapomniałam. A ty się tak nie wierć, Jacusiu, na tym krześle, widzę, że się trochę spieszysz. Zdaje się, że ty nie tylko wpadłeś jak po ogień, ale jeszcze jak śliwka w kompot – zaśmiała się cicho sąsiadka, kierując się w stronę lodówki. Jacka ogarnęło przerażenie, że pani Klementyna zechce wyjaśnić mu szczegółowo kolejne przysłowie, ale ona na szczęście ujęła to krótko. – Mówimy, że ktoś wpadł jak śliwka w kompot, gdy znalazł się w jakiejś niespodziewanej i niekorzystnej dla siebie sytuacji. Czyli coś takiego, jak ty teraz u mnie, ot co – zakończyła i uśmiechnęła się łobuzersko. Zanim Jacek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pani Klementyna wręczyła mu jajko. Potem odprowadziła go do drzwi i choć przeciąg rozwiewał jej włosy, wołała jeszcze za chłopcem, gdy był już na schodach: – A nieś je, Jacusiu, ostrożnie i patrz dobrze pod nogi! Po chwili Jacek kładł już jajko na kuchennym stole, tuż obok cukru, masła i miski z mąką. – No, ciebie po coś posłać! – ofuknęła go mama. – Coś ty robił tyle czasu u tej czarującej staruszki? – Och, mamo, wpadłem jak w kompot po ogień – wyjaśnił Jacek. Mama spojrzała na syna, a oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia. – Tylko nie każ mi tego tłumaczyć, bo już i tak jestem spóźniony. Chłopaki czekają – dorzucił, po czym chwycił piłkę i wybiegł z domu, a mijając drzwi sąsiadki, znacznie przyspieszył kroku. Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e 23 Janusz Legoń Tego brakowało Ukazał się 10. numer ambitnego półrocznika humanistycznego o charakterze naukowym, wydawanego w Bielsku-Białej od 2002 roku pod tytułem „Świat i Słowo”. Zgodnie z przyjętą zasadą komponowania każdego numeru wokół głównego tematu, jubileuszowa edycja eksploruje problematykę małej ojczyzny – głównie na przykładzie Bielska-Białej, skąd pochodzi większość kolegium redakcyjnego pisma, wielu autorów i czytelników oraz instytucje finansowo wspierające tę inicjatywę wydawniczą. 24 To nie jedyne pismo tej rangi powstające w Bielsku‑Białej. W naszym mieście od lat ukazuje się kwartalnik „Automatyka Elektroenergetyczna”, organ Stowarzyszenia Elektryków Polskich wydawany przez ZIAD pod redakcją dr. Jana Zgaińskiego – najważniejsze w Polsce forum dla naukowców i praktyków zajmujących się tą wąską, choć niezwykle ważną dziedziną elektroenergetyki. Od kilku lat w Bielsku-Białej powstaje dwujęzyczny (polsko-angielski) kwartalnik „Teatr Lalek”. Chociaż formalnie siedzibą redakcji jest Łódź, gdzie mieści się biuro wydawcy – stowarzyszenia POLUNIMA, skupiającego osoby i instytucje związane ze sztuką lalkarską – to jednak, odkąd redaktorem naczelnym została Lucyna Kozień, większość pracy redakcyjnej odbywa się w dwumieście nad Białą. W redagowaniu współuczestniczą bielscy specjaliści w tym zakresie, zaś jako autorki często pojawiają się Magdalena Legendź i Maria Schejbal. „Teatr Lalek”, publikujący materiały z zakresu historii i teorii lalkarstwa w Polsce i na świecie oraz obszerne recenzje z przedstawień i festiwali, pełni w polskim teatrze lalek funkcję w odniesieniu do teatru dramatycznego realizowaną wspólnie przez takie pisma, jak „Teatr”, „Pamiętnik Teatralny”, „Notatnik Teatralny” i „Scena”, a ponadto promuje polski teatr i kulturę za granicą. R e l a c j e „Bielsko-Żywieckie Studia Teologiczne” wydawane przez Instytut Teologiczny pod przewodnictwem ks. prof. Tadeusza Borutki mają charakter bardziej lokalny, będąc miejscem publikacji rozpraw naukowych pracowników tej katolickiej uczelni. Podobne inicjatywy z kręgów ewangelickich miały jak dotąd charakter efemeryczny, a wydawany regularnie przez Wydawnictwo Augustana miesięcznik „Zwiastun Ewangelicki” ma charakter bardziej popularny, jest bowiem adresowany do szerokich kręgów członków Kościoła ewangelicko‑augsburskiego. Wśród tych inicjatyw wydawniczych „Świat i Słowo” zajmuje miejsce szczególne. Z jednej strony, podobnie jak „Bielsko-Żywieckie Studia Teologiczne”, pełni funkcję niezbędnego forum publikacji dla pracowników niedawno powołanych kierunków humanistycznych bielskiej ATH, zwłaszcza polonistyki, oraz naukowców z IT (choć publikują na jego łamach przedstawiciele ośrodków akademickich z całej Polski); ale z drugiej strony – radykalnie tę wąską formułę przekracza. Pismo powstało w 2002 roku z inicjatywy Wydziału Humanistyczno-Społecznego ATH i Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego. Pomysłodawcą i organizatorem przedsięwzięcia był ks. prof. Tadeusz Borutka, dyrektor Instytutu; redaktor naczelną została natomiast pełniąca do dziś tę funkcję prof. Anna Janusz Legoń – teatrolog, specjalista DTP, para się także piórem: opracowuje teatralne programy, pisze felietony, recenzje, bierze udział w polemikach, przeprowadza rozmowy. I n t e r p r e t a c j e ęgrzyniak, w owym czasie kierująca Katedrą PoloniW styki ATH. Jako inicjatywa wspólna pismo nie znalazło się w strukturach organizacyjnych ani jednej, ani drugiej uczelni. Pierwsze numery obie uczelnie finansowały na przemian, w stopce wydawniczej kilku ostatnich numerów pojawiła się ponadto instytucja miejska – Książnica Beskidzka. Choć pierwotne przyczyny udziału Książnicy (a więc, za jej pośrednictwem, miasta Bielska-Białej) miały charakter trywialny (chodziło o wsparcie finansowe), to moim zdaniem należy widzieć w tym głębsze znaczenie. Ów głębszy sens można dostrzec szczególnie wyraziście, trzymając w ręku najnowszy, „bielski” numer tego pisma. W pomieszczonych tam artykułach znajdujemy bowiem oświetlenie bielsko-bialskiego fenomenu kulturowego z różnych perspektyw, poprzez historię, teologię, historię sztuki, literaturę, socjologię, urbanistykę i teatr – wszystko to pod rygorami naukowej rzetelności. Między innymi „Świat i Słowo” publikuje wywiad z ks. Pawłem Anweilerem, biskupem diecezji cieszyńskiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego i rozprawę ks. Tadeusza Borutki o pontyfikacie Jana Pawła II, Jacek Proszyk przedstawia sylwetkę bielskiego uczonego i bibliofila Salomona Halberstamma, Aneta Bąk relacjonuje wyniki swoich socjologicznych badań empirycznych nad tożsamością regionalną mieszkańców Bielska-Białej, bardzo ważna jest także – opatrzona bibliografią prac – sylwetka Jerzego Polaka, osoby bodaj najbardziej zasłużonej w przywracaniu bielszczanom pamięci o przeszłości ich miasta. Do najcenniejszych i najlepiej napisanych tekstów tego numeru należy esej Stanisława Gębali Narodziny dramatopisarza poświęcony twórczości Artura Pałygi – gruntowna, kompetentna analiza dramatów Testament Teodora Sixta* i Żyd. Zwracam uwagę na to studium, ponieważ najlepiej ilustruje, jakiego rodzaju dojmujący brak wypełniło omawiane pismo. Otóż bogactwo życia artystycznego Bielska-Białej, o którym wiedzą mieszkańcy, a które nieustannie zaskakuje wizytujących miasto gości, od dziesięcioleci nie znajdowało odpowiedniego uzupełnienia w refleksji krytycznej i naukowej. Galerie, muzea, teatry skazane były na mniej lub bardziej przypadkowe recenzje w prasie codziennej, siłą rzeczy niemogące umieścić poszczególnych wydarzeń w szerszym kontekście. Najbardziej spektakularnym przykładem ujemnych skutków tej sytuacji była sprawa Andy’ego Warhola. Kiedy kilka lat temu urządzono w Warszawie R e l a c j e wystawę jego prac, cała polska prasa pisała, że to pierwsza tak duża prezentacja jego twórczości w Polsce, podczas gdy kilka lat wcześniej o wiele bogatszą ekspozycję prezentowała Galeria Bielska BWA we współpracy z muzeum Warhola w słowackich Medzilaborcach. Dzisiaj Jacek Proszyk może uzupełnić swoje popularnonaukowe występy w Teatrze Polskim w cyklu Fabryka Sensacji o konkretną dokumentację historyczną, a znawca twórczości Gombrowicza, Różewicza i Mrożka ma kilkanaście stron na gruntowną analizę dwóch głośnych sztuk młodego dramaturga. W ten sposób powstaje niezbędny „kontekst intelektualny” dla tego, co dzieje się w bielskiej kulturze. Chwaląc całą inicjatywę wydawniczą i ten konkretny numer, nie mogę jednak pominąć pewnych usterek, których ambitne pismo powinno unikać. Redaktor Jan Zgaiński, redagujący „Automatykę Elektroenergetyczną” praktycznie jednoosobowo, wytrwale tropi anglicyzmy, jakimi usiany jest dzisiaj język techniczny, zwłaszcza związany z informatyką – przypominając swoim autorom, że wiele terminów używanych przez nich w wersji obcojęzycznej od dawna funkcjonuje w polskiej literaturze przedmiotu. Kosztuje to oczywiście wiele pracy. W innych pismach technicznych jest teraz nowa moda. Zakłada się, że autorzy wiedzą, co piszą, a korekta kontroluje tylko ortografię i interpunkcję – wyznał mi kiedyś. Odnoszę wrażenie, że niestety pismo „Świat i Słowo” przyjęło podobną, nowomodną metodę pracy. Efekt jest taki, że czytając niektóre artykuły, dostrzegam, że pierwotnie powstawały dla innych celów (np. promocyjnych, jak cenny tekst Agaty Smalcerz o bielskim środowisku plastycznym) lub w dużym pośpiechu (jak wywiad z bp. Anweilerem, gdzie drażni brak konsekwencji w zapisie nazwy Kościoła, a nawet funkcji bohatera artykułu). A obok nich – teksty zredagowane wzorowo – widocznie przez samych autorów. „Świat i Słowo” to półrocznik, do którego będzie się sięgało przez lata. Byłoby wskazane, by P.T. Redakcja podchodziła do sztuki redaktorskiej bardziej konserwatywnie. ? * Drobne sprostowanie do tekstu prof. S. Gębali. Otóż konkurs na sztukę o Bielsku‑Białej to nie była inicjatywa władz miasta, lecz pomysł dyrektora Teatru Polskiego Roberta Talarczyka, który, rodem z Katowic, po objęciu dyrekcji zafascynował się bielską przeszłością. „Świat i Słowo” – półrocznik, wydawany przez Akademię Techniczno-Humanistyczną, Instytut Teologiczny im. św. Jana Kantego i Książnicę Beskidzką w Bielsku-Białej, redaktor naczelna Anna Węgrzyniak. Numer 1(10)/2008 z tematem przewodnim „Mała ojczyzna”. I n t e r p r e t a c j e 25 Monika Zając Fotograficzne 30-lecie Jesienny wieczór. Szarówka. Na ulicach pustki, gdzieniegdzie zziębnięci przechodnie spieszą do swoich domów. Przed Domem Kultury Włókniarzy zatrzymują się samochody. Wysiadają ludzie ubrani w garnitury, ale „bez krawatów”, w spódnice, ale „bez szpilek”. Otwieram drzwi, nie wiem, gdzie iść. Instynktownie podążam za dźwiękami góralskiej muzyki. Na pierwszym piętrze tłumy, ciężko wcisnąć się do środka, a co dopiero zobaczyć wystawę. Trzeba będzie przyjść znowu. 26 BTF a historia Zorganizowany fotograficzny ruch amatorski w powojennej Polsce odrodził się w 1947 roku. Powstało wówczas Polskie Towarzystwo Fotograficzne, z oddziałami na terenie całego kraju i centralą w Warszawie. W latach 60. PTF (przekształcone w Federację Amatorskich Stowarzyszeń Fotograficznych w Polsce) zdecentralizowało się i powstały liczne samodzielne regionalne ugrupowania miłośników fotografii. Jednym z nich było utworzone w 1978 (przy ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury, z inicjatywy Oktawiana Fedaka i Kazimierza Gajewskiego) Beskidzkie Towarzystwo Fotograficzne w Bielsku-Białej. Jednak przemiany gospodarcze i polityczne z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych minionego wieku nie sprzyjały rozwojowi organizacji. W 1994 roku w wyniku zarówno problemów finansowych, jak i coraz mniejszego zainteresowania ze strony członków ówczesny prezes Oktawian Fedak podjął decyzję o rozwiązaniu stowarzyszenia. Od tego pomysłu odwiedli go jednak młodzi adepci sztuki fotografowania, deklarując chęć przynależności do organizacji i jej rozwoju. R e l a c j e Zaczęto organizować spotkania z pasjonatami fotografii niezrzeszonymi w Towarzystwie. Członkowie BTF‑u wspólne odwiedzali galerie, brali udział w warsztatach fotograficznych, konkursach, uczestniczyli w wystawach i wernisażach. Udało się również pozyskać pomieszczenie dla Towarzystwa w Ośrodku Wydawniczym Augustana należącym do Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Kolejnym istotnym momentem był rok 1998. W galerii Wojewódzkiego Ośrodka Kultury (obecny Regionalny Ośrodek Kultury) zorganizowano pierwszą, wspólną ekspozycję członków BTF‑u, co dla jej uczestników było bodźcem do dalszego działania. Od tego czasu co roku Towarzystwu udaje się przygotować przynajmniej jedną zbiorową wystawę. Oprócz tego organizowane są wystawy indywidualne i wyjazdy plenerowe. Jego członkowie biorą też aktywny udział w wielu konkursach (Złota Muszla, Konkurs Fotografii Górskiej, Foto Odlot...), przygotowują wernisaże w Polsce i za granicą. Do roku 2008, pomimo kłopotów finansowych (w głównej mierze inicjatywy są finansowane ze środków stowarzyszenia), udało się zorganizować 180 ekspozycji indywidualnych i zbiorowych. I n t e r p r e t a c j e Obecnie BTF nie ma stałej siedziby (jak czytamy na stronie internetowej www.btf.org.pl, spotkania odbywają się w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca w Domu Kultury Włókniarzy o godzinie 18.00), nie ma również swojej galerii. Problem jednak nie polega tylko na braku stałego miejsca, w którym bielszczanie mogliby podziwiać ich fotografie. Brak galerii wiąże się również z tym, że stowarzyszenie nie może podjąć współpracy z innymi organizacjami, które chętnie wystawiłyby prace bielskich fotografów, ale pod warunkiem, że później mogłyby zrobić własną ekspozycję w galerii BTF-u. Na razie korzysta z zaprzyjaźnionych galerii, m.in. w Domu Kultury Włókniarzy. BTF dla kogo? W ciągu 30 lat działania stowarzyszenia przewinęło się przez nie 70 osób. Aktualnie BTF liczy 37 członków, w tym 20 osób działających prężnie. W gronie fotografów nie brakuje i osób doświadczonych, i ludzi młodych. Bez względu na wiek łączy ich jedno – pasja. – Fotografowanie wymaga samozaparcia – mówi Grzegorz Bury, prezes BTF. – Przychodzenia na spotkania, dążenia do tego, by zorganizować wystawę. Jeśli ktoś ma talent, to podpatrując doświadczonych fotografów, słuchając ich rad, może pokonać kolejne etapy wtajemniczenia. Ludzie młodzi mają wiele pomysłów, ale nieraz ich zapał jest słomiany. A zatem liczą się nie tyle umiejętności, ile aktywność. Od kandydata oczekuje się jedynie poświęcenia odrobiny wolnego czasu. Przeciwwskazań nie ma żadnych. Do Towarzystwa należą ludzie, którzy zajmują się fotografią na co dzień, tacy, którzy się z niej utrzymują. Nie brak również osób, które fotografują dla siebie, a przy nadarzającej się okazji sprzedają swoje zdjęcia. Są również i tacy, którzy robią zdjęcia do szuflady i udostępniają je dopiero w sytuacji organizacji wystawy zbiorowej. Są też studenci kierunków fotograficznych i są osoby traktujące fotografię jako antidotum na codzienne zabieganie, odskocznię od problemów. stiwal Sztuki Lalkarskiej jest bardzo fotogeniczny i bardzo inspirujący. Każdy festiwal jest okazją do tego, żeby zrobić ciekawe zdjęcia, bo na każdym pojawiają się interesujące formy animacji – mówi Grzegorz Bury. BTF od samego początku jest również związane z kolejnym istotnym festiwalem, mianowicie z Bielską Zadymką Jazzową. Zdjęcia członków BTF są też publikowane w gazetach lokalnych. Kolejną formą działalności jest organizacja wystaw. Wystawę jubileuszową (licząca 64 zdjęcia, prezentującą aktualny dorobek) BTF’08 można było zobaczyć w Domu Kultury Włókniarzy. BTF, czyli fotografia dobra Według Grzegorza Burego istnieje tylko jedna fotografia: dobra fotografia. – W świecie nigdzie nie ma podziału na fotografię amatorską i profesjonalną. Jednak w Polsce utarło się kilka takich klisz myślowych. Jednakże prawda jest taka, że gdy dochodzi do wystawy, nikt nie zastanawia się, kto zrobił to zdjęcie (amator czy profesjonalista), ale jak je zrobił, jaka jest jego wartość. W dodatku cały szkopuł polega nie na tym, żeby zrobić dobre zdjęcie, każdy z nas może takie zrobić. Prawdziwym problemem jest zrobienie kilkunastu czy kilkudziesięciu zdjęć na Adam Brzezicki Maciej Ratuszny BTF dla miasta Stowarzyszenie jest otwarte na działania kulturalne w Bielsku-Białej, chętnie bierze w nich udział. Wśród najbardziej prestiżowych można wymienić Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Banialuce. Na początku współpracy, czyli w 1998 roku, festiwal fotografowało aż 10 członków BTF‑u, z czego powstawała wystawa ciesząca się sporym zainteresowaniem publiczności. – FeR e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 27 Grzegorz Gawenda Jacek Piaszczyk i ndywidualną wystawę. Kolejną sytuacją, w której wychodzą na jaw profesjonalizm i talent, jest stworzenie zdjęcia na zamówienie, np. na konkurs. Wówczas przydaje się wiedza praktyczna i teoretyczna. W naszym Towarzystwie nikt nie dzieli fotografii na dobrą i złą. Każdy podpisuje się pod swoim zdjęciem. To widz ma ocenić, czy się mu podoba, czy nie. Prawdziwa sztuka obroni się sama – tłumaczy prezes stowarzyszenia. 28 BTF dla mnie Zdjęcia krajobrazowe (Kazimierz Gajewski, Tadeusz Maślany, poniekąd Katarzyna Pisulak), będące odzwierciedleniem nie tylko fotograficznej, ale również podróżniczej pasji. I takie, które mogą zobrazować jakiś problem, jak to opuszczonego domu Jacka Piaszczyka. (Oglądając tę fotografię, zaczynam się zastanawiać, jaka była jego historia, dlaczego stoi pusty, jacy ludzie w nim mieszkali, dlaczego go opuścili...). Fotografie afirmujące świat (szczególnie botaniczne Jarosława Bąka czy obrazujące żywioł wody Grzegorza Burego), ale również takie, które pokazują, że nie żyjemy w sielance (chociażby strażaków walczących z ogniem Roberta Ścisłowicza). Albo te, które dla mnie odzwierciedlają stany duchowe, na przykład nadzieję. Taka jest czarno‑biała fotografia chłopca jadącego na rowerze przez plac skąpany deszczem Grzegorza Gawendy. Po prostu fotografie różR e l a c j e ne, a tym samym różne sposoby patrzenia na rzeczywistość, różne próby uchwycenia jej i zatrzymania na fotograficznej kliszy. Według Rolanda Barthes’a udane zdjęcie to takie, które zawiera studium, czyli pewien obszar związany z naszą wiedzą i kulturą. Zdjęcia, które zawierają stu dium, zawsze wywołują u odbiorcy określone emocje, przykuwają uwagę, przejmują. Natomiast czynnikiem, który wyróżnia daną fotografię spośród innych, jest punctum, czyli szczegół, który celuje w odbiorcę, nie dając mu spokoju. Oglądając takie zdjęcie, po prostu nie można przejść obok niego obojętnie. Zwiedzając wystawę w galerii DK Włókniarzy, nie miałam wątpliwości, że są tam zdjęcia, które zawierają i Barthes’owskie studium, i punctum. BTF ’08 – wystawa z okazji 30-lecia Beskidzkiego Towarzystwa Fotograficznego, 17 października – 10 listopada, Dom Kultury Włókniarzy w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e Festiwal Andrzej Kierczak ważny i potrzebny Festiwal Kompozytorów Polskich, Jazzowa Jesień, Sacrum in Musica, Zadymka Jazzowa... Bielska kultura wielkimi imprezami muzycznymi stoi. „Wielkimi” – to znaczy takimi, o których mówi się z podziwem w całym kraju, w których uczestniczą największe polskie i światowe gwiazdy. Czy w tej sytuacji potrzebna jest jeszcze jedna duża cykliczna impreza muzyczna – Międzynarodowy Festiwal Chórów Gaude Cantem? Żyliński Chór Mieszany, dyryguje Štefan Sedlický Odpowiedź wydaje się oczywista, jeśli zważymy, że jest to praktycznie jedyna w kulturalnym kalendarzu Bielska-Białej i okolicznych miejscowości impreza chóralna, a tę formę edukacji muzycznej trudno przecenić. Wśród występujących są dzieci i dorośli, chóry akademickie i parafialne, absolwenci szkół muzycznych i typowi amatorzy, a w repertuarze ogromny przekrój – od średniowiecza do Beatlesów. Utwory sakralne i biesiadne, pieśni patriotyczne i wirtuozerskie popisy współczesnych kompozytorów. Gaude Cantem udowadnia, że również w dzisiejszych czasach chóralny śpiew cieszy się wielką popularnością w różnych środowiskach, że może dostarczać wspaniałych wzruszeń artystycznych i stwarzać okazję do świetnej zabawy. W programie Gaude Cantem są zarówno przesłuchania konkursowe, jak i liczne koncerty w kościołach oraz obiektach świeckich. Występujące chóry mają okazję podziwiać nie tylko bielszczanie, ale również słuchacze w kilku miejscowościach powiatu bielskiego, a od niedawna również w Wadowicach. Szeroka formuła imprezy umożliwia zaprezentowanie się różnym zespołom, podczas gdy o nagrody przydzielane przez międzynarodowe jury ubiegają się najlepsi. Wykaz zdobywców Grand Prix budzi respekt wśród znawców: Bielski Chór Kameralny (2005), Chór Kameralny Akademii Medycznej we Wrocławiu (2006), Chór Kameralny Musica Viva Akademii Ekonomicznej w Poznaniu (2007) i Żyliński R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 29 Chór Mieszany (2008). Do tego dodajmy tych, którzy otarli się o nagrodę główną – Chór Kameralny Akademii Muzycznej w Katowicach, Chór Mieszany Cantores Veiherovienses z Wejherowa i Chór Kameralny Dysonans z Poznania – a staje się jasne, że trudno o lepsze towarzystwo. Gaude Cantem dołącza do grona najwyżej cenionych festiwali chóralnych w kraju, a dzieje się tak po dwunastu latach od chwili, kiedy impreza została zorganizowana po raz pierwszy. Ważnym momentem stał się rok 2005, bowiem od tej pory regularnie organizowany jest konkurs międzynarodowy, a symboliczna kropka nad „i” została postawiona dwa lata później. Wówczas patronat nad imprezą objął Wojciech Kilar, równocześnie dyrektorem artystycznym został prof. Czesław Freund, obecnie kierujący Katedrą Chóralistyki Akademii Muzycznej w Katowicach. Wysoki poziom artystyczny i wynikająca z niego ranga imprezy to drugi powód, by specjalnie cenić sobie Gaude Cantem. Trzecim powodem do chwały, który zarazem stanowi największe zagrożenie, jest sposób organizacji i finansowania festiwalu. Oto bowiem może być on podręcznikowym przykładem działania organizacji pozarządowej, jaką jest Polski Związek Chórów i Orkiestr, a dokładnie jego oddział w Bielsku‑Białej. To autentyczni społecznicy, którzy robią to, co lubią i na odwrót: lubią to, co robią – a to wszystko robią i lubią z własnych związkowych składek, zdobywanych okazjonalnie grantów i środków wydeptanych u sponsorów. Co będzie, jeśli przy okazji kolejnego festiwalu granty nie chwycą, a sponsorzy okażą się mniej hojni niż ostatnio? Same chęci, składki i praca wolontariuszy nie wystarczą, nawet gdyby prezes bielskiego PZChiO Piotr Jakóbiec zmobilizował do działania nie tylko jak do tej pory zarząd oddziału i członków swego chóru Echo, ale i inne podbeskidzkie zespoły śpiewacze. Jest oczywiście możliwość zwiększenia pomocy przez drugiego głównego organizatora imprezy – Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, który wspomaga PZChiO od lat, ale i tak bez znaczącego dofinansowania ze strony samorządów Bielska-Białej i powiatu bielskiego, a także województwa śląskiego się nie obejdzie. Tak zresztą było w roku bieżącym. Stąd działacze bielskiego PZChiO już układają program przyszłorocznego festiwalu (16–18 października) i piszą... nowe wnioski o dofinansowanie. 4. Międzynarodowy Festiwal Chórów Gaude Cantem odbył się w dniach 18–19 października br. 22 zespoły z całej Polski oraz Słowacji, Czech, Łotwy i Włoch (łącznie ok. 700 uczestników) koncertowały w Bielsku-Białej, Kozach, Mazańcowicach, Porąbce, Wilkowicach i Wadowicach. Spośród 15 zespołów biorących udział w konkursowych przesłuchaniach jury pod kierunkiem prof. Czesława Freunda Złotymi Dyplomami uhonorowało Chór Mieszany Canticum Novum z Czeskiego Cieszyna (dyr. Leszek Kalina), Chór Kameralny Dysonans z Poznania (dyr. Magdalena Wdowicka-Mackiewicz) i Żyliński Chór Mieszany z Żyliny (dyr. Štefan Sedlický), który równocześnie otrzymał Grand Prix festiwalu. Andrzej Kierczak to pseudonim. Dyrygenci chórów uczestniczących w Gaude Cantem Aleksander Dyl 30 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e STRZELEC Mistrz magii białej, żółtej i czerwonej. Żongler chmurami. Ujeżdża misie panda, tresuje liszki, kameleona nauczy subtelnych odcieni. Przygarnie cię w potrzebie i odstąpi łóżko, rano obudzi śniadankiem; pod talerzem znajdziesz rozliczenie kosztów. [On] Uważaj na wszelkie jego propozycje! Spakowanego do zdobycia K2 nasącz alkoholem, uśpij – nazajutrz będzie już szkicował maszynkę do przerobu chwastów, odłoży wyprawę. Ciebie mianuje głównym inwestorem – nie zauważysz, kiedy wyniosą ci meble. Ma zawsze wysoką temperaturę, grzejnik wśród betonu, terma towarzyska. Przewodnik, wodzirej, tornado. [Ona] Koci swój pyszczek wsunie między tłumy, co chce, wypatrzy, podsłucha, ukryje. Upolowaną mysz-plotkę złoży ci pod próg, zamruczy przy nodze, aksamitnie zniknie. Zaprosi na zupę. Lśnią sztućce, biel fartuszka, oczka na rosole. Potem wiśniowy kompot i szarlotka przykryta śmietaną. W konwersacji Marquez, wystawa w Zachęcie. Na koniec wonny dymek u cieniutkiej tutki. Zmrużone oczy, miękka mordka, błogość. [Zalety] Jeśli to architekt – z łatwością hoduje ogórki, jeżeli fotograf – koty, znasz psychologa? – zapewne kręci filmy. Cherlawy – przewróci kulturystę, asceta – nie gardzi przybytkiem rozpusty. Ledwo zaparza herbatę, ale może zadziwić pasztetem z orzechów. [Wady] Pełne kieszenie kart do bankomatu, lecz ani złotówki. Pożycz na autobus, fryzjera, sznurówki. Widząc dużego psa, woła: „o, słoń!”, zapraszając do lexusa, podjedzie starym oplem, długo szarpiąc klamką. Lubi huczne imprezy, jest ich dyrygentem. R e l a c j e Te r e s a S z t w i e r t n i a HOROSKOP KOZIOROŻEC WODNIK Wykwintny pragmatyk. Arystokrata ducha. Drogowskaz ćwiczący skłony tęczy, wzgórze śledzące lot baloników. [On] Nie boi się śruby, zupy ani łodzi. Hoduje kalambury, dokarmia ironie. Najbardziej dorodne rzuca między tłum, sam gryząc cygaro. Potem liczy ofiary, a wieczorem bajkę przed snem opowiada kotce. Kobiety sobie wyobraża, biegając z wzornikiem, mierząc, pasując, skracając. Nawet już w parze, pod mankiet prowadzi ułudę: ty widzisz Józkę, a on Różę. Jeśli artysta – uniesienia podlicza, podatki oddaje, czasem sypnie Tarotem. Ma problem z Wiecznością: chciałby wąchać, liznąć, zapisać – niechcący jest satelitą. [Ona] Czy smaży konfitury z bazi, czy liczy dzidziusie bocianom – złota medalistka. Czujesz się przy niej nieprecyzyjnie, brzegi masz zamglone. Pyta, jakby rzucała lotkami, ty ciągle w środku tarczy. Twoja odpowiedź uczniowska, twoje ciasto z zakalcem. W dobie rajstop nosi podwiązki, w czasie Greenpeace norki. Pachnie numerem 5, przeciera twarz wodą różaną, a dłonie na noc odziewa w glicerynę. Kaligraficznym śmiechem podpisuje opinie o kurzu na twojej paprotce – zawijasy tak cię kokietują, że chwytasz rainbow, parzysz mate, nadziewasz bażanta bananem, czyścisz srebra... ona postukuje kopytkiem. [Zalety] Ostry kopiowy ołówek, hebanowa laska z główką trznadla, fiolka wanilii, kaprony ze szwem i kapelusz konotier, znajomość książki telefonicznej gęstości ametystu oraz gumiguty. [Wady] Punktualność depcząca po piętach, lśniące buty, odwiedziny w porze obiadu, źle farbowane odrosty, szydzenie z bezsenności. Podróżnik Nieograniczonych Pól Wyobraźni pląsających w rytm dzwonków z kryształu krokiem baletowym pożyczonym od ważki. Twórca dramatów Spalonych Kotletów, Cieknącej Pralki, Zawistnego Oka. Żongler wybranymi słowami. [On] Łasi się tak, jakby przypadkowo potrącał. Chcesz się pobłażliwie uśmiechnąć, a tu rzut ripostą! Zapytasz o kształt nowego fotela – wyświetli historię wnętrza, okna, stołu, tkaniny, frędzli i klepek. Nim naciągnie zielona herbata z drugiego zalania, przed tobą już kłusuje krzywonogi aksamitny rumak. Chcesz szybę z kolorowych szkiełek ? We wtorek ujrzysz swoje brzozy zgaszone szmaragdem i ultramaryną, sąsiada w posoce rubinu. On tylko zmruży oko. [Ona] Czyni krągłe gesty ognia, miodu, chmury. Potrafi obezwładnić Waligórę małym palcem stopy zakończonym perłą. Pobrzękuje, szeleści, ćwierka, czasem kracze. Otwarta na nowości biega za zwierciadłem Twardowskiego, mlekiem oślic, lampą Aladyna. Pragnąc sprawić radość, odszukujesz wśród starych łachów butelkę nadzianą pełnym mocy dżinem. Z nadzieją pakujesz, przynosisz. „Taki wątły dżinek...?” – pyta, pogryzając chałwę – „nada się może do prania...” A przy kawie gorąco zachwala torebki z alarmem. [Zalety] Bogactwo słownika, skoki z trampoliny wraz z lękiem przestrzeni, baletki, umiejętność przyrządzania dania z nici, wzięcie odpowiedzialności za gołębie spod dachu. [Wady] Próby odstraszania wrogów krzykiem zakończone anginą, zatrute pazurki, używanie dziesięciu ulubionych zwrotów na zasadzie mantry, wstawianie w miejsce niewiedzy złotych ornamentów, chętny kontakt z lisami złożonymi w płaszczyk. I n t e r p r e t a c j e 31 ROZMAITOŚCI G aleria Środowisk Twórczych prezentowała od 18 września do początków października grafikę użytkową bielskiego środowiska plastycznego pt. Bielski design. Mogliśmy zatem obejrzeć projekty plakatów, afiszów, wydawnictw okolicznościowych towarzyszących różnorodnym działaniom kulturalnym, okładki płyt, kalendarze itp. Prezentacja pokazała, że powstaje u nas wiele naprawdę dobrych prac z tego zakresu. W zamyśle organizatorów wystawa otwarła cykl pod nazwą Bielsko XXI, którego założeniem jest prezentacja poszczególnych obszarów sztuk wizualnych. O d 30 września aż do kwietnia 2009 roku w Miasteczku Galicyjskim na terenie Sądeckiego Parku Etnograficznego czynna jest wystawa pokonkursowa Współczesna karpacka rzeźba ludowa w kamieniu. Konkurs organizowany był przez Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu i Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. Trzy pierwsze nagrody jury przyznało: Leszkowi Cieślikowi z Żywca, Zenonowi Miczołkowi z Pa- szyna i Bronisławowi Mieszczakowi z Przyłękowa. Nagrody specjalne za całokształt twórczości, za wieloletni wkład w podtrzymywanie tradycji kultury ludowej Karpat i swoich regionów otrzymali: Józef Hulka z Łękawicy, Zdzisław Orlecki z Paszyna, Jan Chwalik z Bartnego, Bolesław Gieniec z Mystkowa. W konkursie udział wzięło 31 rzeźbiarzy. Projekt dofinansowany został ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (za pośrednictwem Narodowego Centrum Kultury) oraz Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu. W Bielsku-Białej w Galerii Sztuki ROK wystawę można będzie oglądać w maju i czerwcu przyszłego roku. P ierwsze dni października (2–4.10) w Bielsku‑Białej upłynęły pod znakiem muzyki Ignacego Jana Paderewskiego oraz Henryka Mikołaja Góreckiego. I. J. Paderewski był bohaterem Festiwalu Kompozytorów Polskich, a jego patron świętował 75. urodziny (m.in. na inaugurację odbyło się polskie prawykonanie kwartetu na smyczki symfoniczne Quasi una fantasia H. M. Góreckiego, z udziałem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, chórów Filharmonii Śląskiej i Resonans con Tutti oraz solistów, pod dyrekcją W. Michniewskiego). Festiwalowe wydarzenia przypomniały postać i twórczość wielkiego polskiego artysty i męża stanu. Bielskie Centrum Kultury zamówiło specjalnie na tę okazję film, który zrealizował Stanisław Janicki z zespołem współpracowników. Przypomniał on kilka faktów z życia Paderewskiego, ikonografię, a ponadto fragmenty filmów z archiwalnymi nagraniami głosu i grą wielkiego wirtuoza fortepianu. Postać bohatera FKP przybliżyły ponadto rozmowy w Salonie Muzycznym, a wśród młodzieży tradycyjny konkurs wiedzy o jego życiu i twórczości. Słuchaliśmy także z przyjemnością muzyki Paderewskiego, wykonywanej m.in. przez K. Radziwonowicza, I. Kłosińską, A. Kijanowską, Kwartet Wilanów, Bielską Orkiestrę Kameralną i Orkiestrę Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją M. J. Błaszczyka. 9 października Teatr Grodzki zorganizował 2. Śląskie Forum Organizacji Pozarządowych. W Domu Żołnierza spotkali się prawdziwi giganci w dziedzinie organizacji pozarządowych i przedstawiciele małych, lokalnych grup pracujących na rzecz swoich społeczności, działających w przeróżnych dziedzinach. W debacie poruszono zaledwie kilka – spośród zaproponowanych przez organizatorów wielu i to szerokich – tematów, m.in. mowa była o roli sztuki w działaniach prospołecznych i o ekonomii społecznej. Przygotowano kilkanaście punktów konsultacyjnych, gdzie organizacje o dużym doświadczeniu i dorobku udzielały grupom i osobom zainteresowanym porad na temat działalności trzeciego sektora. Był też tak ważny czas na kontakty osobiste, na kuluarowe rozmowy i wymianę doświadczeń. Włoska tancerka Alessandra Ragonesi swoim występem uświetniła 10-lecie Centro Italiano di Cultura Archiwum Centro Italiano di Cultura 32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI Fragment ekspozycji UNESCOITALIA Archiwum Centro Italiano di Cultura 22 C entro Italiano di Cultura świętowało 10-lecie powstania. Na jubileuszowe spotkanie zaprosiło do Klubu Klimat 15 października. Centro, założone i kierowane przez Riccarda Salmeriego, promuje język i kulturę włoską. Przede wszystkim prowadzi standardowe, odpowiadające zróżnicowanym wymaganiom poszczególnych odbiorców, a także specjalistyczne kursy języka włoskiego oraz usługi tłumaczeniowe. A także innych języków (m.in. angielskiego, francuskiego, rosyjskiego). Organizuje imprezy kulturalne, w których nieodpłatnie mogą uczestniczyć osoby zainteresowane kulturą Włoch. W programie jubileuszu znalazły się: występ tancerki Alessandry Ragonesi, degustacja wina i potraw włoskich, a szczęśliwcy mogli wylosować darmowe bądź zniżkowe kursy języka włoskiego. 16 października świętowano 60 lat biblioteki w gminie Wilkowice. Historia ta rozpoczęła się w ówczesnej gminie Wilkowice-Bystra, w powiecie bialskim w 1948 roku. Po reformie samorządowej w 1999 roku władze gminy zadbały o rozwój Gminnej Biblioteki Publicznej. Otrzymała duży lokal, zaczęła prowadzić szeroką działalność. Od 2000 roku stała się samodzielną samorządową instytucją kultury i przejęła funkcje gminnego ośrodka kultury (którego w Wilkowicach nie ma). Poza działalnością biblioteczną przygotowuje więc liczne imprezy kulturalne, np. konkursy palm wielkanocnych, kolęd i pastorałek, koncerty. Od roku 2002 we współpracy R e l a c j e z Regionalnym Ośrodkiem Kultury w Bielsku-Białej rozpoczęła organizowanie ogólnopolskiego (dziś już międzynarodowego) konkursu plastycznego Św. Michał w rzeźbie ludowej. Współpracuje z wieloma instytucjami w województwie i poza nim. Zmieniło się także zewnętrzne oblicze biblioteki. Wyremontowano wypożyczalnię, w osobnym pomieszczeniu odbywają się spotkania różnych grup zainteresowań, zajęcia plastyczne dla dzieci, bibułkarskie, malarstwa na szkle, a w przedsionku powstała Galeria w Sieni. Dziś wilkowicka biblioteka to nie tylko regał z książkami, ale też miejsce przyjazne ludziom oraz ośrodek informacji i edukacji. Ma też dwie filie – w Bystrej i w Mesznej. T egorocznymi laureatami Nagrody im. Karola Miarki zostali: Małgorzata Kiereś – etnograf, kierownik Muzeum Beskidzkiego w Wiśle, dr Józef Musioł – prawnik, pisarz, publicysta, działacz kultury, prof. Stanisław S. Nicieja – historyk i historyk sztuki XIX i XX wieku, prof. Ryszard Szwed – pracownik naukowy Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, Andrzej Balcerek – prezes Zarządu, dyrektor generalny Górażdże Cement SA. Uroczystość wręczenia odbyła się w Bibliotece Śląskiej w Katowicach 22 października. Przypomnijmy, że tą nagrodą honorowani są ludzie, którzy w znaczącym stopniu przyczyniają się do upowszechniania kultury, wzbogacając tym samym dorobek regionu i kraju. października Centro Italiano di Cultura wraz z Włoskim Instytutem Kultury w Krakowie zaprosiło do Bielskiego Centrum Kultury na ekspozycję zatytułowaną UNESCOITALIA. Włoskie Biuro ds. Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO wybrało do projektu 14 najlepszych współczesnych artystów fotografików. Pokazali oni swoje wizje 41 włoskich zabytków, podkreślając znaczenie kulturowe jedynego w swym rodzaju włoskiego bogactwa, a także pokazując jego związki z otaczającym środowiskiem. Podczas wernisażu można było otrzymać niezwykle piękny album towarzyszący temu przedsięwzięciu, przygotowanemu pod patronatem Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Spraw Zagranicznych Włoch. 23 października rozstrzygnięto konkurs na sztukę dla amatorskich teatrów dziecięcych i młodzieżowych, zorganizowany przez Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki i Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. Intencją organizatorów było pozyskanie scenariuszy dla młodych aktorów i młodych widzów. Repertuar tworzony z myślą o teatrach profesjonalnych nie uwzględnia bowiem specyfiki pracy z aktorem dziecięcym. Plon przedsięwzięcia przerósł oczekiwania organizatorów. Na konkurs nadesłano aż 95 prac z całej Polski. Przeważały sztuki napisane przez osoby dorosłe, ale nie brakowało też prac autorstwa dzieci i młodzieży. Jury zachwyciły sztuki Jerzego Mazurka i Grzegorza Reszki (I nagrody), w kategorii osób niepełnoletnich za najlepsze uznano prace Agnieszki Bednarskiej i Agaty Orłowskiej. Opublikowane scenariusze będą cennym narzędziem edukacji teatralnej dla nauczycieli i instruktorów pracujących z amatorskimi zespołami teatralnymi. (I.K.) I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI O d 24 października do 19 listopada w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury gościła niezwykła ekspozycja, którą przygotowali kuratorzy Zbigniew Micherdziński i Monika Teśluk. Swoje zbiory prezentował krakowski kolekcjoner Leszek Macak. Ekspozycja nosiła tytuł Sztuka bez granic. Od sztuki ludowej do art brut. L. Macak posiada największy w Polsce zbiór sztuki naiwnej, gromadzony przez trzydzieści pięć lat. Charakteryzuje go wielka różnorodność, są w nim dzieła zarówno znakomitych artystów ludowych, jak i wszelkich outsiderów z kręgu sztuki naiwnej czy art brut, także tych, których twórczość trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Można było obejrzeć m.in. anonimowe XIX-wieczne obrazy i rzeźby ludowe, kapliczki szafkowe Jędrzeja Wawry czy Jana Malika, anioły Antoniego Mazura, Stanisława Miki i Juliana Stręka, rzeźby i płaskorzeźby o tematyce religijnej m.in. Antoniego Barana, Michała Boczka, a także ludowe malarstwo na szkle np. Eweliny Pęksowej czy quasi‑dziecięce obrazki Katarzyny Gawłowej. Były prace Nikifora, Teofila Ociepki, Erwina Józef Hulka odbiera nagrodę w Nowym Sączu Jakub Derwich Sówki, Władysława Lucińskiego i wielu innych twórców. Wystawie towarzyszyła książka – album z reprodukcjami prac, tekstami prof. Aleksandra Jackowskiego i Żanety Groborz-Mazanek oraz notami o autorach prac przygotowanymi przez Jadwigę Migdał. Książkę zredagowała Urszula Witkowska, graficznie opracował Janusz Legoń, a zdjęcia wykonał Maciej Macak. Przedsięwzięcie zostało dofinansowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. 15 listopada Bielski Chór Kameralny, działający przy Bielskim Centrum Kultury, dał piękny koncert galowy z okazji 15-lecia powstania. Ponaddwugodzinny koncert składał się z dwóch części i pokazał przekrój repertuarowy, który przyprawić mógł o ból głowy... z nadmiaru. Na ten repertuar składają się klasyczne pozycje chóralne z różnych okresów, a ponadto pieśni ludowe, negro spirituals, aranżacje muzyki rozrywkowej. W jubileuszowym programie znalazła się też Msza góralska Tadeusza Maklakiewicza, do słów Adama Pacha. Partie solowe zaśpiewali Barbara Bałda i Bogdan Desoń, artyści Opery Śląskiej, którzy na co dzień pomagają bielskim chórzystom w pracy nad emisją głosu. Tym razem Beata Borowska – dyrygentka prowadząca Bielski Chór Kameralny od początku istnienia, jego założycielka – dyrygowała także Bielską Orkiestrą Kameralną. (Orkiestra towarzyszyła też chórowi w utworach rozrywkowych). Dodajmy, że Bielski Chór Kameralny wielokrotnie zdobywał najwyższe nagrody w festiwalach i konkursach, m.in. w Grecji, Kanadzie, we Włoszech, a także w Polsce – w Ogólnopolskim Turnieju Chórów Legnica Cantat (Grand Prix, 2000) czy Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Religijnej w Rumi (Grand Prix, 1995). P Okładka książki Agaty Paruch (szkoła, wodociąg...). Nominacje do nagrody uzyskali: Marian Namysłowski – nieprofesjonalny artysta z Buczkowic, Karol Ryszka – sportowy działacz z Kaniowa, Józef Tymon – społecznik z Jaworza, zespół regionalistów z Ligoty, Danuta Kliś – emerytowana nauczycielka z Kóz, Roman Pękala – działacz Polskiego Związku Chórów i Orkiestr, muzyk z Porąbki, ks. Marek Dąbek – kustosz Sanktuarium Maryjnego na Górce w Szczyrku, Janina Korczyk – długoletnia działaczka z Zasola Bielańskiego i Antonina Górna – liderka wiejskiej społeczności w Mesznej. Uroczystość wręczenia nagrody i nominacji odbyła się 14 listopada w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. o raz dziesiąty Starosta Bielski wręczył doroczną Nagrodę im. Księdza Józefa Londzina. Spośród osób nominowanych przez samorządy miast i gmin powiatu bielskiego zaszczytnym wyróżnieniem został uhonorowany Henryk Francuz. Laureat jest mieszkańcem Międzyrzecza Dolnego w gminie Jasienica. Liczy sobie 66 lat, jest długoletnim prezesem OSP. Zasłynął jako fundator różnych przedsięwzięć o charakterze sakralnym (budowy i rozbudowy kościołów, pomoc parafiom katolickim i ewangelickiej w Międzyrzeczu...) oraz świeckim 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI W październiku w księgarniach pojawiła się książka Agaty Paruch zatytułowana Anioły znają swój fach. To wybór 22 reportaży zamieszczanych w latach 1994–2005 w „Dzienniku Polskim”, „Trybunie Śląskiej”, „Kronice Beskidzkiej”, „Dzienniku Beskidzkim”. Bohaterami reportaży czyniła ludzi z krwi i kości, którym przyszło eg zystować na tym świecie. [...] Są poszukiwaczami szczęścia, świadkami cudów i wielkiej historii, ko chankami i przestępcami, ofiarami i katami, stróża mi porządku, bogaczami, artystami, pieniaczami, awanturnikami, przedsiębiorcami, bezdomnymi, zwykłymi emerytami. Są niewątpliwie ciekawymi ludźmi – czytamy we wstępie. Reportaże przeplatane są Pamiętnikiem Zuzy, pisanym w czasie choroby i przerwanym przez śmierć autorki. To swoista rama tej uniwersalnej opowieści o życiu, przemijaniu, o poszukiwaniu prawdy i swojego miejsca na ziemi. Agata Paruch zmarła przed trzema laty. Była dziennikarką, znakomitą reportażystką. Książka jest swoistym epitafium, które poświęcili autorce mąż i przyjaciele. Wydała ją krakowska Oficyna Wydawnicza Kwadrat, a można ją znaleźć również w księgarniach bielskich. (oprac. ms) Wernisaż wystawy Sztuka bez granic Śladem naszych publikacji W poprzednim numerze „Relacji–Interpretacji” ukazał się artykuł pt. Kogucik zaprasza. Rozmowy z czytelnikami uświadomiły nam, że zabrakło w nim bardzo istotnej informacji – tej mianowicie, że od wielu lat działalność bielskiego Dyskusyjnego Klubu Filmowego współfinansuje Gmina Bielsko-Biała. To właśnie miejska pomoc umożliwiała wieloletnie funkcjonowanie Kogucika w dramatycznie zmieniającej się rzeczywistości ekonomicznej w Polsce, kiedy upadały kina i kluby filmowe. Umożliwia ją również dzisiaj, ponieważ sama dotacja Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, przyznawana najbardziej zasłużonym DKF-om niejako z urzędu, nie pozwoliłaby na reaktywowanie działalności klubu. Dopiero połączenie sił daje możliwość prowadzenia działań upowszechniających sztukę filmową, przynajmniej w tym – skromnym co prawda, ale jednak – wymiarze. Warto zdawać sobie z tego sprawę, stąd to swego rodzaju postscriptum do tekstu Renaty Morawskiej. M. Słonka Aleksander Dyl (oprac. ms) Ekspozycja etnograficzna Muzeum Miejskiego w Żywcu Mirosław Baca R e l a c j e Marian Koim 6 października w Żywcu odbyły się uroczystości pogrzebowe Magdaleny Meres. Pochodziła ze znanej żywieckiej rodziny, urodziła się w 1929 roku. Była absolwentką etnografii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracowała najpierw w Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu, a od 1956 roku w żywieckim muzeum, którego dyrektorem została w 1972 roku (do 1990). Była wybitną znawczynią sztuki ludowej i folkloru, a także historii, zabytków i dorobku kulturalnego Żywiecczyzny, autorką wielu opracowań w tych dziedzinach, książkowych i prasowych. Wydała m.in. Zdobnictwo bubułkowe Żywiecczyzny (z Ewą Fryś-Pietraszkową) i Żywiecką sztukę ludową (współautorka), a także przewodnik po Żywcu. Współpracowała intensywnie z twórcami ludowymi i instytucjami sprawującymi mecenat nad sztuką ludową, przyczyniając się nie tylko do popularyzacji, ale często wręcz reaktywowania zanikających już dziedzin twórczości ludowej. Wymienić tu trzeba przede wszystkim zdobnictwo bibułkowe i malarstwo na szkle, budownictwo instrumentów ludowych i plastykę obrzędową. Organizowała i współorganizowała liczne wystawy i konkursy. Była laureatką nagród w dziedzinie kultury, m.in. nagrody wojewódzkiej w 1985 roku. I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA aboratorium – wystawa prac artystów uczestniczących w rezydencjach artystycznych w Walii 4–28 grudnia, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 033-812-58-61, [email protected], www.galeriabielska.pl L Ś T więty Mikołaj w sztuce ludowej – wystawa pokonkursowa oraz echniki znane, ale zapomniane – drzeworyt 8 grudnia 2008 – 31 stycznia 2009, Galeria Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93, www.rok.bielsko.pl, [email protected] O Skrzydło Ikara 10. Festiwal Modeli Kartonowych i Plastikowych 6–8 lutego, Centrum Wychowania Estetycznego im. Wiktorii Kubisz Informacje: Centrum Wychowania Estetycznego, ul. J. Słowackiego 27a, tel. 033-812-58-86, www.cwe.mzo.bielsko.pl, [email protected] 5 Zimowe Impresje Taneczne – festiwal dziecięcych i młodzieżowych zespołów tanecznych 14–15 lutego, Dom Kultury w Hałcnowie Informacje: MDK – Dom Kultury w Bielsku‑Białej Hałcnowie, ul. s. Małgorzaty Szewczyk 1, tel. 033-816-23-28, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] 11 S łońce, słońce i życie... Miejski Konkurs ecytatorski R 20 lutego, Dom Kultury w Kamienicy Informacje: MDK – Dom Kultury w Bielsku-Białej Kamienicy, ul. Karpacka 125, tel. 033-811-93-62, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] CIESZYN Cieszyński Przegląd Jasełek 8–9 stycznia, Dom Narodowy Informacje: Cieszyński Ośrodek Kultury Dom Narodowy, Rynek 12, tel. 033-851-25-20, www.domnarodowy.pl, [email protected] 10 CZECHOWICE-DZIEDZICE ąsiedzi I Przegląd Kina Czeskiego styczeń, Miejski Dom Kultury Informacje: Miejski Dom Kultury, al. Niepodległości 42, tel. 033-215-31-59, www.mdk-cz-dz.com.pl, [email protected] S 15 Karnawałowy Ogródek Teatralny – przegląd spektakli teatralnych, widowisk muzycznych i kabaretowych, warsztaty teatralne, spotkania z artystami luty, Miejski Dom Kultury Informacje: Miejski Dom Kultury, al. Niepodległości 42, tel. 033-215-31-59, www.mdk-cz-dz.com.pl, [email protected] MILÓWKA, RAJCZA, ŻYWIEC ywieckie Gody 40. Przegląd Zespołów Kolędniczych i Obrzędowych 24 stycznia – 1 lutego, Milówka, Rajcza, Żywiec Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 033-822-05-93, www.rok.bielsko.pl, [email protected] Ż SOPOTNIA MAŁA Gody Jeleśniańskie – kolędowanie w Sopotni Małej 10 stycznia, Dom Strażaka Informacje: Gminny Ośrodek Kultury w Jeleśni, ul. Plebańska 1, tel. 033-863-66-68, www.jelesnia.pl, [email protected] 18 WĘGIERSKA GÓRKA iesopusty Przegląd Grup Kolędniczych 11 stycznia, Szkoła Podstawowa Informacje: Ośrodek Promocji Gminy Węgierska Górka, ul. Zielona 43, tel. 033-864-21-87, www.wegierska-gorka.opg.pl, [email protected] N Lotos Jazz Festival – Bielska Zadymka Jazzowa 18–22 lutego Informacje: Stowarzyszenie Sztuka Teatr, ul. Z. Krasińskiego 5a, tel. 033-822-05-29, www.zadymka.pl, [email protected] Agata Tomiczek-Wołonciej 36 R e l a c j e Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl I n t e r p r e t a c j e GALERIA Beskidzkie Towarzystwo Fotograficzne Katarzyna Pisulak Krzysztof Korzonkiewicz Grzegorz Bury Paweł Korzonkiewicz Bogusław Jaroszek Tomasz Korzonkiewicz Kazimierz Gajewski Dariusz Dudziak Lucjan Pawłowski Tadeusz Maślany Zdjęcia prezentowane w GALERII, na s. 26-28 oraz w spisie treści pochodzą z wystawy BTF ’08 Robert Ścisłowicz Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej Instytucja kultury Samorządu Województwa Śląskiego ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała tel. 033-812‑69‑08, 033‑822‑05‑93 tel./faks 033‑812‑33‑33 tel. kom. 500‑03‑04‑71 www.rok.bielsko.pl, [email protected] Organizuje i współorganizuje m.in.: Tydzień Kultury Beskidzkiej Żywieckie Gody Wojewódzki Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych Wojewódzki Przegląd Wiejskich Zespołów Artystycznych Międzynarodowy Festiwal Chórów Gaude Cantem konkursy, wystawy, szkolenia, warsztaty, kursy Wydaje: kwartalnik „Relacje–Interpretacje” „Kalendarz Kulturalny Województwa Śląskiego” „Informator Kulturalny Województwa Śląskiego”: silesiakultura.pl książki, albumy, katalogi, foldery, płyty audio i wideo Prowadzi: Galerię Sztuki Beskidzką Szkołę Folkloru