tekst dyktanda
Transkrypt
tekst dyktanda
DYKTANDO Z oddali słychać było tętent. Zaprzężone w siermiężne szkapy dyliżanse obracały w perzynę wszystko, co zdołały napotkać na polnej ścieżynie. Na czele tego zbójnickiego procederu stał znany wszem i wobec kędzierzawy watażka o włosach rozcapierzonych jak zarośla burzanu wczesnowiosenną porą. Obok niego jechał stępa na najprzedniejszym hucule karzełek o bezkształtnej czaszce pokrytej dwuipółtygodniową szczeciną, którą czochrał z wyjątkową lubością. Ów jegomość słynął z urządzania karczemnych awantur. Powszechnie było wiadomo, że zdolnym go udobruchać jest tylko ten, kto nakarmi go warząchwią polewki z przejrzałego karczocha, doprawioną nutką arcydzięgla. Przejażdżka okrzepłego towarzystwa niechybnie zapowiadała kłopoty. Stąd w chaszczach bażyn i ostrężyn chroniły się podziurawione jak rzeszota szczeżuje, a parzydełkowce i wstężnice grzęzły w przydrożnych kałużach. Piegże zżymały się raz po raz na gżegżółki, bieżały prosto w pszenżyto. Szczwane strzygi, pierzchając w trawę przed pożogą, lżyły napotkane po drodze przepiórzyce, jeden tylko sędziwy tokarz, ubrany w wysłużony tużurek i takież hajdawery, ze stoickim spokojem patroszył świeżo złowione węgorze i chędożył schludne obejście. Twarz jego była usiana kurzajkami, z widocznymi oznakami drożdżycy. Stanąwszy na chybotliwej etażerce, zapamiętale pokrzykiwał na zgromadzoną hałastrę: „Wy przebrzydłe hultaje, wy hajdamaki obrzmiałe!”. Z ust gawiedzi słychać było jednak oburzone głosy: „Oszczerstwo!”. W ruch poszły ożogi, chaos zapanował w leśnych ostępach, a wszystko za sprawą kilkunastoroga przybyszów.