Untitled

Transkrypt

Untitled
JolantaKaleta
"KolekcjaHankego"
Copyright©byWydawnictwoPsychoskokSp.zo.o.2015
Copyright©byJolantaKaleta,2015
Wszelkieprawazastrzeżone.Żadnaczęśćniniejszejpublikacjiniemożebyćreprodukowana,powielana
iudostępnianawjakiejkolwiekformiebezpisemnejzgodywydawcy.
Skład:ArkadiuszWoźniak
Projektokładki:RobertRumak
Zdjęcienaokładce:©neirfy–Fotolia.com
Korekta:PaulinaJóźwiak
Zdjęcia:JolantaKaleta
ISBN:978-83-9339-967-3
WydawnictwoPsychoskokSp.zo.o.
ul.Chopina9,pok.23,62-507Konin
tel.(63)2420202,kom.665-955-131
wydawnictwopsychoskok.pl
e-mail:[email protected]
JolantaKaleta
KolekcjaHankego
WersjaDemonstracyjna
WydawnictwoPsychoskok
Konin
POŻAR
MatyldaHaryckaspoglądałazzachwytemiodrobinąnostalgiinawidoczne
wdoleczerwonedachywillizatopionychwzielonychogrodachBiskupina.Zlotu
ptakaprzypominałydrewnianeklocki,którymibawiłasięprzedlaty,kiedybyła
jeszczedzieckiem.Pomiędzydomamiwiłysięwewszystkichkierunkachwstążki
wąskich,asfaltowychuliczek,anarabatkachkwitłyczerwieniąróżeipiwonie.
PrzefrunęłanaddomemswojejprzyjaciółkiMaryli,uświadamiającsobie,żeodich
ostatniegospotkaniaminęłodobrzeponadpółrokuiżekonieczniepowinnado
niejzatelefonować.Jeślitylkoznajdzietrochęczasu,aztymbyłyostatnio
problemy.Pochwiliujrzałanadgryzionyzębemczasu,lecznadaluroczydomek,
wktórymprzyszłanaświat,aktóryzostałimzabranyzarazpoaresztowaniuojca
przezUB,icichąuliczkęGrottgera,którejgładkiasfaltsłużyłokolicznym
dzieciakomzaboiskoiplaczabaw,bosamochodypojawiałysięwtymmiejscuod
wielkiegodzwonu.Jużpokilkuminutachlotupodziwiałazwysokawartkinurt
Odry,szerokorozlanej,isunącezprądemrzekiżaglówkiikajaki.Nadbrzeżne,
szmaragdowełąkirozciągałysięażdowysokichwałów,naktórychszumiały
dorodnedęby.Naglezahaczyłarękawemswetraokonarjednegozwysokich
drzew.Szarpnęłasię,alegałąźniepuszczała.Przerażona,żezamomentspadnie
zwysoka,wprostwkrowieplackigęstorozsianepołące,pociągnęłarękąraz
jeszcze.Zerwałasięzkrzykiemiusiadłanałóżku.MamaMatyldystałanachylona
nadniądelikatnieszarpiącjązaramię.
–Tyldziu…Tyldziu…–szeptała.–Obudźsię.Kościółsiępali–słowamatki
docierałydoMatyldyzgłębokiejjakHadesotchłanipierwszegosnu,tego
najtwardszegoinajsmaczniejszego,jakisięmiewawjejwieku,wwieku
dwudziestuparulat.
–Kościół?–spojrzałanamatkęnieprzytomnymwzorkiem.–Który?–ziewnęła
szeroko,zasłaniającusta.
Zżalemwracaładoświatajawy.Miałatakipięknysen.Realizowaławnim
odwiecznemarzenienietylkoIkara,alecałejludzkości.Fruwałajakptakwysoko
naddomami.Senzaczynałsięzawszetaksamo:Matyldaschodziłapostromych
schodach,nagleodrywałasięodkolejnegostopniaiunosiławprzestworza.
Niektórzyzłośliwietwierdzili,żetakiesnyświadcząozbliżającejsięchorobie
psychicznej,zwłaszcza,kiedysąkolorowe,aMatyldamiałazawszekolorowesny.
–Kościółgarnizonowy–wyjaśniłarzeczowomama,wyrywającMatyldę
ostateczniezesłodkichramionMorfeusza.–Czegośtakstrasznegojeszczenie
widziałaś–skwitowałakrótkoiwidząc,żejejcórkajużcałkiemsięrozbudziła,
szybkimkrokiemwróciładopokoju,gdziejejmatka,ababciaMatyldystała
wszerokootwartychdrzwiachnabalkonizzainteresowaniem,przemieszanym
zprzerażeniem,obserwowałapopisyżywiołu.
Mieszkanietychtrzechkobietznajdowałosięnaczwartym,ostatnimpiętrze
bloku,przedktórym,ażdoPlacu1Maja,niepobudowanożadnychwysokich
budynków.DopieroszpitalwojewódzkiicerkiewprawosławnaprzyulicyŚwiętego
MikołajaczęściowozasłaniałybryłękościołaświętejElżbiety,zwanego
garnizonowym.
Płonęławieżaiogieńwidocznybyłjaknadłoni.Wysokienakilkametrów
płomienie,niczymgigantycznapochodnia,odcinałysiężółtą,jaskrawąbarwąod
nieba,któreprzybrałokolorpurpury.Cochwilęsnopyiskierstrzelaływgórę
iprzypominającnoworocznepetardy,zsykiemspadałynaziemię.Kłębyczarnego
dymusnułysięwokołoiMatyldaodniosławrażenie,żejegoduszącysmród
wcisnąłsiędomieszkania.Codziałosięponiżej,niemogładostrzec,jednak
dochodzącezdalekawyciesyrenstrażypożarnej,pogotowiaratunkowego
imilicji,pozwalaływyobrazićsobierozgrywającąsiętragedię.Zapewnedziałysię
tamdantejskiesceny.
Istotnie.Nadrugidzieńwgazetachiwdziennikutelewizyjnympodano
informację,żemimoudziałuwgaszeniupożaruwielujednostekstrażypożarnej,
płomieniestrawiłynietylkowieżęidachkościoła,aletakżejegowyposażenie,
wtymjedneznajpiękniejszych,zabytkowychorganów,jakieistniałynaDolnym
Śląsku.
–Zupełnie,jakpodczasbombardowaniaLwowa…–westchnęłababcia,stojąc
zrękomasplecionymizaplecami,nieprzejmującsię,żeczyniłotojejzaokrągloną
sylwetkęjeszczebardziejokrągłą.Mająclatsiedemdziesiątzhakiemiwdowigarb
nakarkujużniezwracałauwaginaswojąurodę.Innesprawybyływażniejsze.
Teraz,obserwująctenfestiwalognia,stanęłyjejprzedoczymakoszmarnedni
wojny,którazabrałajejnietylkomęża,aletakżeostatnielatamłodości.
–Przecieżjużrazwieżasiępaliła…Kilkamiesięcytemu…–Matyldawytrąciła
babcięzjejwojennejpamięciiprzywróciładoteraźniejszości.Tewieczne
wspominki,dotyczącenietylkodrugiejwojnyświatowej,aletakżetejpierwszej,
anawetzaborurosyjskiego,momentamiwychodziłyjejbokiem.–Pamiętacie?–
spojrzałapytająconamatkę.Babciaostatniomiałakłopotyzbieżącąpamięcią.–
Wgazetachnapisano,żespaliłosięcałerusztowanie.
–Szwabypodpaliły–zawyrokowałababciaizniesmakiemwydęłazwiędłe
wargi.
–Mamo,cotywygadujesz?–mamaMatyldywzruszyłaramionamiispojrzała
naswojąmatkęzdezaprobatą.–Wjakimcelu?
–Zzemsty…–starszapanirzuciłaswojejcórcewymownespojrzenie.–Zato,
żeutraciliteziemie.Jakbyśmymyswoichnieutracili–westchnęłazżalemza
pozostawionymweLwowiedomeminamomentwpokojuzapadłacisza,
zakłócanajedynieupiornymwyciemsyrencoraztonowychwozówstraży
pożarnejzdążającychnamiejscepożaru.
–Napewnorobotnicyzaprószyliogieńprzytymcałymremoncie,wtedyiteraz
–mamaMatyldywróciładotematu.Nerwowozaplatałairozplatałakońcówkę
swegobardzodługiego,bosięgającegokolanwarkocza.Byłprzedmiotem
uwielbieniajejmęża,kiedyjeszczeżył.–Taksiędziwnieskłada,żejaktylkocoś
remontują,tozarazwybuchapożar–dodała,odrzucającwarkocznaplecy.
–Jakto?–Matyldaspojrzałanamatkęzezdziwieniem.–Niktniekontroluje,
gdywychodządodomu,czywszystkozostawiliwidealnymporządku?Przecieżja
muszęsprawdzićdwarazy,zanimzamknęgabinetnaklucz!–Matyldawyobraziła
sobie,cobytobyło,gdybyjązłapano,naprzykład,napozostawieniuwłączonego
światła.DopieroStara,jakmówiłanadyrektorkęmuzeum,darłabygębę.Słychać
byłobywcałymratuszu.OpremiiMatyldamogłabyzapomniećnadługiczas.
–Takieruskieporządki–babciawzruszyłaramionami.Wjejwiekuizjej
przeszłością,jużnicniemogłodziwićanizaskakiwać.–Komuniścidonas
przywleklitenbałaganibylejakość,totakmamy!JakmieszkaliśmywLipsku…–
swoimzwyczajem,choćwopowieściach,chciaławrócićdoczasówmłodości.
–Jezu,Maria!Wieżazapadłasiędośrodka!–krzyknęłamamaMatyldy,
przerywającbezceremonialnietewspominki.Zemocjiiprzerażeniachwyciłasię
dłońmizatwarz.
–Strasznietowygląda…–wyszeptałaMatyldagrobowymgłosemizastygła
widentycznejjakjejmatkapozie.Widząc,żejąnaśladuje,ategowolałauniknąć
zawszelkącenę,wcisnęłaręcewkieszenieszlafroka.Pokilkuminutach
obserwacjiszalejącegożywiołu,oświadczyłazdecydowanie:
–Idęspać.Niewiemjakwy,alejaranoprzedsiódmąmuszęwstać.Jeślisię
spóźniędomuzeum,toStarabędzieprzynudzać,ajategowyjątkowonielubię.
–Idź,Tyldziu,idź–poparłająbabcia.–Ale,proszę,zmieńsłownictwo.Nie
„stara”,leczpanidyrektor–poprawiławnuczkę.Mimoupływającychlat,nadalnie
przyzwyczaiłasiędozmian,jakiezesobąniosły.Ajuższczególnienielubiłatej
młodzieżowejgwary.–Zamoichczasów…–zaczęła,aleMatyldaprzerwałajej
bezceremonialnie:
–Błagam,niemówciedomnieTyldziu,botegonieznoszę–burknęła,
wychodzączpokoju.Naznakdezaprobaty,natakiezdrabnianiejejimienia,
symbolicznietrzasnęładrzwiami.Uwagiosłownictwienieprzyjęładowiadomości.
Miałanadzieję,graniczącązpewnością,żeonanigdyniepowiedoswoichdzieci:
„Zamoichczasów…”Oilebędziejemiałakiedykolwiek,bonieciągnęłojejdo
pieluchiprzecieraniazupek.
Tooryginalneimię–Matylda–dostałaposwojejdrugiejbabce,matceojca,
którywkrótcepoprzyjściucórkinaświatzostałzamordowanyprzezkomunistów,
mimożeniezaliczałsiędotakzwanychwrogówludu.Niewywodziłsięani
zziemiańskiejrodziny,ani
zburżuazji.Wystarczyło,żegłośnoskrytykowałpanująceporządki,awłaściwie
ichbrakwfabryce,gdziebyłmajstrem.PochodziłzWielkopolski,więcporządek
ipracowitośćzdziadapradziadamiałwekrwi.Niemogącspokojniepatrzećna
marnowaniemateriałów,powszechnąkradzieżipartactwo,powiedziałdyrektorowi
zpartyjnegonadania,zeświadectwemukończeniaczterechklasszkoły
powszechnej,cootymwszystkimmyślał.Nadrugidzieńdwóchubranych
wprochowceosobnikówwywlekłogozdomujeszczeoświcie,wpiżamie
ikapciach.Więcejgoniezobaczyły.Ponoćzmarłnazapaleniepłuc.Byłyitak
wdobrejsytuacji,żewydanoimzwłokiimogłyurządzićpogrzeb.Inninigdynie
doczekalisięinformacji,costałosięzichbliskimi,aresztowanymiprzezUB.
BabciaMatyldawówczasjużnieżyła,podobniejakjejmąż,Wincenty.Oboje
zginęlijeszczepodczaswojny,kiedyojciecMatyldyniemiałnawetosiemnastulat.
Ranowstałazbytpóźno,abyzdążyćzjeśćcokolwiek.Błyskawiczniewskoczyła
wswojeulubione,sztruksowespodniewpiaskowymkolorze.Naczarny
podkoszuleknarzuciłacośwrodzajudługiego,sztruksowegowdziankazapinanego
naguziki,zkrótkimrękawemipaskiemwtalii.ZdaniemMatyldyżadnatkanina
niemogłasięrównaćzporządniespranymsztruksem.Komplecikuszyłajej
mama,boprzecieżwsklepachtrudnobyłokupićcośmodnego,anaPeweksczy
ciuchyzkomisuMatyldyniebyłostać.Jakopracownikmuzeumzarabiałagrosze,
aprzecieżmusiałasiędokładaćdowspólnego,domowegobudżetu,stale
dziurawego.Lataławtymstrojuświątek,piątekiniedziela.Gdysłupekrtęci
wtermometrzezaoknemwędrowałpowyżejdwudziestukilkustopni,wdzianko
zdejmowałaizostawaławsamympodkoszulku,kiedyrobiłosięchłodniej,
wkładałapodspódgolfsamodzielniewydzierganyzwłóczkijeszczezimą,kiedy
złapałaanginęiprzeztydzieńbyłaprzykutadołóżka.Dotegobrezentowa,
ciemnozielonatorbanadługimpasku,przewieszonaprzezramię,takwielka,że
możnabyłodoniejwrzucićzeczterybochenkichlebaalbodwatomyencyklopedii.
Zastępowałazwykłądamskątorebkę,któraniebyławstaniepomieścićwszystkich
klamotówniezbędnychMatyldziewcodziennymfunkcjonowaniu.
Dzieńpopożarzezapowiadałsięciepły,jakzwyklewczerwcu.Naprzystanek
tramwajowyMatyldadobiegławostatniejchwili.Gdybyniełaskawość
motorniczego,którychwilkęzaczekał,ażMatyldadobiegnie,„dziesiątka”
uciekłabyjejsprzednosa.Gdykasowałabiletnaprzednimpomoście,kręcąckorbą
spoglądałłakomienatęszczuplutką,niezbytwysokądziewczynęodługich
jasnychwłosach.Najakieśstarebabskopewnobyniezaczekał.
Domuzeumzdążyławpaśćakuratwmomencie,kiedysekretarkazeszłana
portiernię,abywziąćodpaniŁucjizeszyt.Przychodzącypracownicyskładali
wnimswójpodpis,aonawpisywałagodzinęprzyjścia.Spóźnialscyteprzykre
formalnościkończyliwgabineciedyrektorki,okraszonekilkomacierpkimisłowami
nagany.Matyldawówczaszawszemiaławrażenie,jakbynadalchodziładoszkoły,
więcstarałasięusilnie,abydopracyprzychodzićnaczas.
WejściedobiurmuzeumznajdowałosięodstronySukiennic.Matylda,bydojść
doswojegogabinetu,musiałanajpierwpokonaćwąziutkieschodkiprowadzącena
piętro,potemdługi,wąskikorytarzłączącySukiennicezRatuszem,zejść
szerokimigranitowymischodami,nasamdół,doSaliMieszczańskiej,adopierona
jejkońcuznajdowałysiędrzwidopokoiku,wktórymmieściłosięjejmiejsce
pracy.Kiedyjakimścudemznalazłachwilkę,przezogromneoknapoprzecinane
szprosami,mogłapodziwiaćpołudniowąpierzejęrynku.Zatrzymującesięna
przystankutramwajeitłumpasażerówczekającychnakolejny,przysłaniali
skromnewystawysklepówulokowanychwczęściparterowejkamienic.
Matyldawyszperaławtorbieciężkipękkluczyipootwierałaszufladybiurka.
Wjednejznichznajdowałsięklucz,rozmiaramiprzywodzącynamyślklucz
francuski.Otworzyłanimszafępancerną,wktórejspoczywałydokumenty
dotyczącebieżącychzadań,protokołyzakupuzabytków,księgiinwentarzowe,
korespondencjaiBógwiecojeszcze,nawetdwakubkiisłoiczekzcukrem,bodo
szufladybiurkajużniedałysięwcisnąć.Kiedywyłożyłanawierzchpotrzebne
wdniudzisiejszymteczkizdokumentacją,mogłazabieraćsiędopracy.Jeszcze
tylkozamówiławrząteknaherbatęuportierkidyżurującejprzygłównymwejściu
doratusza,tymodstronyFredry.Gdywkońcuzasiadłazabiurkiem,zapaliłaze
smakiempapierosaiuśmiechnęłasiędoswoichmyśli.Cieszyłasię,żechoć
gabinetbyłmałyiciasnyjakdziupla,tojednakmiałagodoswojejwyłącznej
dyspozycjiiniemusiałasiędonikogodostosowywaćaniniktniepatrzyłjejna
ręce,utyskując,żebałagannabiurkuczywszafie.Potrzechlatachpracybyłajuż
doświadczonympracownikiemipełniłafunkcjęstarszegoasystentaoraz
kierownikajednoosobowegodziału,wktórymbyłajednocześniepersonelem.
Obowiązkówmiaładużo,amomentaminawetzadużo.Byłajednakzadowolona,
żepracujesama–nawłasnąodpowiedzialność,aleinawłasnyrachunek,anie
jakwinnychdziałach,gdziepersonelsięnaharował,akierownikbrałpremię.Od
wielutygodnimozoliłasięnadprzygotowaniemwystawymonograficznejartysty
plastyka,WacławaChudego.Dokońcaczerwcamiałaopracowaćkatalog,
przypilnowaćdrukarnię,abywydrukowałaplakatioczywiściezorganizowaćsamą
wystawę.Wernisażzaplanowanonawrzesień.Scenariuszmiałajużnapisany
izłożyłagowurzędziecenzurydoakceptacji.Należałojeszczeskompletować
prace,któremiałybyćzaprezentowanenawystawie,aktórychnieposiadało
muzeum.TenetappracymuzealnikaMatyldalubiłanajbardziej.Wybrać,
zgromadzićiprzedstawićpublicznościnajpiękniejszedzieła,jakieartyścieudało
sięstworzyć.
Rozmyślanianadwystawąprzerwałopukaniedodrzwi.Matyldaniezdążyła
nawetustotworzyć,abywyrzecsakramentalne„proszę”,gdypomału,wydając
charakterystycznyzgrzytstarych,zardzewiałychzawiasów,drzwi–zabytkowejak
całyratusz–uchyliłysię.Wszparęwsunęłasięgłowaporośniętagęstą,zlekka
rudawączupryną,zbródkąpotoczniezwanąkoziąidługimi,smętnieobwisłymi
wąsamiomiedzianymzabarwieniu.
„Aten,coznowututajwęszy…”–pomyślaławkurzona,aleuwagęzostawiładla
siebie.–Wejdź,Jerzy!Cocięsprowadza?–spytałachłodno.
–Witaj–szepnąłrudobrodycharakterystycznymdlasiebiegłosem,który
brzmiałtajemniczo,ajednocześnieupojnie,jakuprzedwojennegoamanta.–Co
masznatapecie?–wyciągnąłdoprzoduprzeraźliwiechudąszyjęznadzieją,że
dojrzytreśćpapierów,któreMatyldatakszybkowsunęładoszufladybiurka.
–CałyczassiedzęnadChudym,alescenariuszjużwcenzurze–wzruszyła
obojętnieramionami.–Mamnadzieję,żenieużyjąinkwizytorskiegoołówka–
dodałazwestchnieniem.
Jerzy,choćnieproszony,zagłębiłsięwfotelustojącymwkąciepokojuiswoim
zwyczajemkościstymipalcamigładziłcapiąbródkę.
–Natobymnieliczył…–straszył.–Wiesz,żeChudemuzdarzałysięprace
otematycereligijnej,ategocenzornieprzełknie.Jeżelisięnieudławi,to
zpewnościąrzygniebrzydkonaczerwononatencałytwójscenariusz.
–Wiem,wiem–machnęłaręką,odganiającodsiebiezłowieszczekrakania
kolegi.–Jajużmamswojesposoby.–Puściładorudobrodegofiglarneoko.–
Myślę,żetymrazemnietrzebabędzieprzewracaćwszystkiegodogórynogami.
Zarazbędziewrzątek.Napijeszsięherbatkiczykawki?–Matyldazmieniłatemat.
Nieznosiła,kiedyktośjąpouczał.
Wzasadziejejpytaniezaliczałosiędoretorycznych.Wszyscy
merytoryczniwiedzieli,żeJerzyZarzyckizawszezaglądałdokolegównaplotki
podpretekstemwypiciakawylubherbaty.Albochciałpożyczyćpieniądze,bo
znowumuzabrakłonawątróbkędlakotaczynapszenicędlapapużki.Zdwojga
złegoMatyldawolała,żebyprzychodziłnaherbatę,bouniejzpieniędzmizawsze
byłobardzokrucho.
–O,zprzyjemnościąpoproszęokawkę–zaszemrałJerzyradośnieizakładając
swojetyczkowatenogi,jednanadrugą,wyciągnąłjeprzedsiebie.
ZawiesiłnaMatyldziespojrzenie,któremiałomówić:„Jakatyjesteśładna”.
Jednak,taknaprawdę,onategospojrzeniadokońcanierozgryzła.Czasamimiała
wrażenie,żeJerzyusiłujewzrokiemzmusićjądoopuszczeniamuzeumrazna
zawsze.Przysłowie„kawka”rozległosiędonośnepukanie.ZanimMatyldazdążyła
zawołać„proszę”,drzwiotworzyłysięszerokoiwprogustanęłaokrągłajak
baryłeczkapostaćportierkiubranejwgranatowy,atłasowyfartuchozdobiony
białymkołnierzykiemwydzierganymszydełkiemzkordonka.Wręcedzierżyła
ogromnyaluminiowyczajnik,usmolonyodspoduprzezpalnikgazowy,naktórym
przezlatagotowanowodę.
–Panimagister!–oznajmiłagłośno,ażechorozeszłosięSaliMieszczańskiej.–
Przyniosłamwrzątek!–Matyldapomyślała,żeinformacjaowrzątkudotarła
zpewnościądosąsiednichgabinetów,dającpretekstdokolejnejfaliplotek,
rozsiewanychprzezniektórychkolegów,żeonaniczyminnymsięniezajmuje,
tylkopiciemkawy,paleniempapierosówiflirtowaniemzZarzyckim.
–Dziękujębardzo,paniZofio–zerwałasięzkrzesła,zgrabniewyminęłafotel
iJerzego,chwyciłaztrudemciężkijakmłyńskikamieńczajnikinalaławrzątkudo
kubeczków.
–Notojajużnieprzeszkadzam,panimagister…–oznajmiłausłużnieportierka,
wymownieobrzucającwzrokiemZarzyckiego,izczajnikiemwręce,starannie
zamknęłazasobądrzwi.
„Jasnacholera–pomyślałaMatylda.–Zarazbabskorozpaplewśródfizycznych,
żemerytoryczniromansują,zamiastpracować”.–Wkurzona,wsypywałado
wrzątkuNescę,kawęrozpuszczalną,któraostatniopojawiłasięnahalitargowej,
imieszałaenergicznie.
–Chceszcukru?–spytałainieczekającnaodpowiedź,postawiłasłoiczekna
biurku.
Wiadomymbyłopowszechnie,żeZarzyckisłodkościsobienieżałował,apo
cukierstałosięwkoszmarnychkolejkachichodziłysłuchy,żeznowumają
podnieśćcenę.Właśnienastąpiłwysyptruskawek,awówczaspodomachrobisię
kompotyidżemy,abezcukruanirusz.Zprzyczyn,którychMatyldamogłasię
tylkodomyślać,„oni”czylirządzący,cenynażywnośćzawszepodnosili
wnewralgicznychmementach.Naogółprzedświętamialbopodczassezonu
owocowego.NawetjajkadrożałymakabrycznieprzedWielkanocą,jakbykury
złośliwieprzestawałysięnieść,wiedząc,żezapotrzebowaniewzrasta.
Jerzywsypałsobiedwiekopiastełyżeczkiimieszałwgarnuszku,dzwoniącjak
wkościelenamszę.Zewzrokiemutopionymwkawie,spytał:
–AWarszawaudostępnicośzeswoichzbiorów?–choćzdobyłsięnaobojętny
ton,mającydaćdozrozumienia,żepytajedyniezgrzeczności,Matyldaniedała
sięnabrać.
–Wszystkojużwszędziedograłam.Beztegoniemogłabymzamknąć
scenariusza–kłamałajakznut,bowłaśnieWarszawarobiłanajwiększe
trudności.Chybajedyniedlatego,żetoWrocławdonichzwróciłsię
owypożyczeniekilkuobrazówartysty.WolałajednakotymJerzemuniemówić.
Znieznanychjejprzyczynlubił,kiedyplanyjegokolegówpofachuniedawałysię
łatworealizować.Ażewwielumuzeachmiałjakiśswoichprzydupasów,to
osobiściedotegosięprzykładał.Takprzynajmniejniosłamuzealnaplotka,choć
osobiścieMatyldajeszczeanirazunaZarzyckimsięnieprzejechała.Wolała
jednaknieryzykować.Byłatojejpierwszadużawystawamonograficznaichciała
wypaśćjaknajlepiej.ZatydzieńmiałaumówionespotkaniewWarszawieiod
niegozależało,czydyrektornarodowegowyrazizgodęnawypożyczenietychkilku
akwarel,czyteżnie.IotymplanieZarzyckiniemógłsiędowiedzieć.
–Ajaktwojapracanadmalarstwemdolnośląskim?–spytała,złośliwie
poruszająctowłaśniezagadnienie.
Byłtotemat,któryondosłowniejejukradłichybazakaręmiałproblemy
zjegorealizacją.Zewzględówpolitycznych.Tematyka,którasięgałado
niemieckiejprzeszłościDolnegoŚląska,niebyłamilewidzianaprzezwładze,
zarównotelokalnejakicentralne.Odlatniezmienniestałynastanowisku,aby
nakażdymkrokuakcentowaćpolskośćtychziem–siłązabranych,podstępnie
zgermanizowanych,powiekachodzyskanych.Dlarządzącychniemiałoznaczenia
animistrzostwoautora,aniwartośćartystycznajegodzieł.Liczyłasięnatomiast
narodowośćitematyka,ataakuratbyłareligijna,więctrudnadoprzełknięcia.
WszelkiezagadnieniadotycząceprzeszłościDolnegoŚląskabyłyzatemśliskiejak
lód,żebynieużyćgorszegosłowa.Jerzyzanurzyłwąsywgarnuszkuzkawąiupił
kilkałyków,zanimodpowiedział:
–Samawiesz–machnąłzrezygnowanyręką.–NaDąbrowszczakówlatam
dzieńwdzieńimożnapowiedzieć,żeniewychodzęzKW,aleefektówniewidzę.
Chybawsadziłemsięnaminę.Żałuję,żewziąłemtentemat.
Matyldapoczuławduchucośnakształtsatysfakcjiizadowolonazaczęła
zinnejbeczki.
–Ajaktwojezoo?Zwierzaczkiniepłaczą,gdycałydzieńsiedząsamewdomu?
–drążyłacelowotematydrażliwedlaJerzego.Chciała,abyjejgośćjużsobie
poszedł.Robotależaławrzuconadoszuflady,aonsiedziałjakprzyspawany.Aże
nielubił,jaksięzniegonatrząsajązpowodukotaipapugi,jegojedynych
przyjaciół,tozawszekończyłtemat,wychodząc.TymrazemjednakJerzy
spoglądałzzachwytemnaczubkiswoichnowychbutów,kręcącstopamizgrabnego
młynka,zanicmającuszczypliwepytaniaMatyldy.Pochwilizestoickimspokojem
oznajmił:
–Bezobaw.Śpiącałybożydzień.
–Nieboiszsię,żektóregośpięknegodniakotznudówdobierzesiędoklatki
zpapużką?–dyskretniespojrzałanazegarek,alepozostałotoniezauważone.
Jerzyjużotwierałusta,żebyporazsetnypochwalićsięmądrościąswoich
pupilków,gdyktośenergiczniezapukałdodrzwiinatychmiastjeotworzył,nie
czekającnazaproszeniedośrodka.Tymrazemnajpierwwsunąłsiędośćobfity
biustobleczonywpopielatysweterekzkaszmiru,kupionyzpewnością
wPeweksie,azanimcałaresztawicedyrektorkiHalinyWąsowiczwrazzoparami
obrzydliwiesłodkichperfum,którychwońprzypominałaMatyldziepierniki
skrywaneprzezbabcięwszafcezbielizną.
–Jurek!–fuknęłakaszmirowa,obrzucającswegopodwładnegosurowym
spojrzeniem.–Niesiedźtutajbezczynnie,kiedymamywizytęsekretarza
zwydziałukulturynakarku.Proszędomegogabinetu.Musimyparęspraw
ustalić!–Dobitnie,znutąpogardy,zaakcentowałasłowo„tutaj”,niewitającsię
zMatyldą,jakbytabyłapowietrzem.
–Już,jużlecę–bąkał,strzelającoczamipokątach.–Tylkodopijękawki…–
Zerwałsięjaksztubakistojącwprogu,wysiorbałresztkipłynu.–Umyjępo
sobie…–zaszemrałpotulnieizkubeczkiemwdłoni,popędziłzaHaliną.
Kiedyzagośćmizamknęłysiędrzwi,Matyldaodetchnęłazulgą.Wysunęła
szufladęiwyjęłapośpiesznieschowanedokumenty.Rozłożyłanabiurkuluźne
kartki.Byłytopismaodkilkuwrocławskichinstytucji,któreprzysłano
wodpowiedzinalistynapisaneprzezMatyldę.Wszystkiezaczynałysięodsłów,że
zprzykrościąinformują,aletakiegoobrazuniemają,niemieli,niewiedzą,gdzie
jest,żeunichnigdyniebyłoitakdalej,wszystkiewtymsamymstylu.Ato
oznaczało,żewciążodbijałasięjakpiłkaodściany.Zapaliłapapierosa,wkręciła
papierdomaszynyinapisałanagłówek:
KomitetWojewódzkiPZPRweWrocławiu.WydziałKulturyiSztuki.
PismomiałodotyczyćnietylkozgodyKWnaprowadzenieposzukiwań
obrazówzwiązanychzWrocławiem,azaginionychwniewyjaśnionych
okolicznościachpodczaswojnyipojejzakończeniu,aletakżepoparciapartiidla
tejmuzealnejinicjatywy.Beztegoanirusz.MatyldaustaliłazeStarą,że
podejmiesiętakiejpracy,aleobydwiechciałytoutrzymaćwtajemnicyzwielu
względów.Jednymznichbyłymnożącesięzrokunarokkradzieżecennych
obrazów,przedwszystkimzkościołówczyinnychobiektówsakralnych.Tajemnicą
poliszynelabyło,żenielegalniewywożonojenaZachóditamsprzedawano
prywatnymkolekcjonerom,amilicjabezradnierozkładałaręce.Wiedza
zgromadzonaprzezpracownikówmuzeummogłabardzołatwopaśćłupemzłodziei
iniechcącywskazaćimdrogędocennegoobrazu.Impóźniejtakiprojektujrzy
światłodzienne,tymdłużejMatyldabędziemogłaspokojniepracować.
NajtrudniejbyłouzyskaćzgodęKościołanaprowadzenieposzukiwańwich
magazynach,strychachczypiwnicach.Klerniedarzyłzaufaniemżadnejinstytucji
państwowejitrudnosiębyłotemudziwić,znającchoćtrochędziejestosunków
Kościół–PaństwowPolscepodrugiejwojnieświatowej.Kolejnąprzeszkodę
stanowiłybliżejnieokreśloneprzepisywbiurach,zakładachpracyczyfabrykach,
którychdyrekcje,zasłaniającsięparagrafami,niechciałymuzealniczkiwpuszczać
doswoichbiurczymagazynów.Prawdziwaprzyczynatejniechęcileżałazapewne
wczyminnym.Matyldaliczyła,żewytycznezKWmogłybyteprzeszkody
pokonać,wyjąwszyKościół,któryjakojedynainstytucjawPolsceniepodlegał
partii,choćmusiałsięzniąliczyć,abynienarazićsięnarepresje.
Matyldęszczególnieinteresowałokilkaobrazów.Pierwszyznich,zatytułowany
„PanoramabitwynaPsimPolu”,oniewielkichwalorachartystycznych,znanyze
swojegopropagandowegocharakteruodwiecznejwalkizNiemcamioŚląsk
itajemniczegozniknięciaw1948roku,pozakończeniuWystawyZiem
Odzyskanych,anamalowanyprzezStobieckiegoiRozpędowskiegozaledwierok
wcześniej.Przepadłjakkamieńwwodę.Natomiastwartośćartystyczna,
historycznaimaterialnapozostałychobrazów,którychposzukiwałaMatylda,była
ogromna,jednakonaniemiałapewności,czytedzieławogólenadalistniały.Być
możediablijewzięlipodczaswojny.Byłytoobrazynamalowaneprzez
siedemnastowiecznegomalarzaśląskiego,MichaelaWillmanna,corazczęściej
nazywanegośląskimRafaelem,którymieszkałitworzyłwLubiążu.Tamteż
znajdowałosięnajwięcejjegodzieł.Niestety,powojniezostaływywiezionedo
Warszawyitamrozparcelowanepokościołachimagazynachmuzealnych.We
Wrocławiu,dodrugiejwojnyświatowej,awięcwówczas,kiedymiastonależałodo
Niemiec,wŚląskimMuzeumSztukPięknychistniałatakżekolekcjapractego
artysty.Tużprzedkońcemwojny,napolecenieKarlaHankego,gaulieteraDolnego
Śląska,zbioryewakuowanoiwszelkiśladpodziełachWillmannazaginął.Choć
gmachmuzeum,jakojedenzniewielu,wyszedłcałozwojennejzawieruchy,nowe
władzeWrocławiazdecydowałysięgowyburzyć,czegoMatyldakompletnienie
mogłazrozumieć,alemiałanatentematswojąwłasnąkoncepcję.Dzieła,których
niewywieźliNiemcy,ktośrozkradł,adlazatarciaśladów,kazałbudynekwysadzić
wpowietrze.ItakweWrocławiu,wmiejscuzburzonegomuzeumpowstałPlac
Muzealny,przyktórymniemieściłosiężadnemuzeum.
Przezostatnirokobleciaławszystkiewrocławskiekościoły,jednakwżadnym
znichnienatknęłasięnaanijedenobrazmistrza,choćświętyAntoniizołtarza
wkościelepodwezwaniemtegoświętego,zdawałsiębyćdziełemWillmanna.Ten
właśniekościół,jeszczewXVIIwieku,zamówiłumalarzatakżeobraz
przedstawiającykaznodzieję,JanaKapistrana.Zustaleńpoczynionychprzez
Matyldęwynikało,żepowinienonnadalznajdowaćsięweWrocławiu.Tylkogdzie?
Zniknął,jakbygodiabełogonemprzykrył.Niemogławykluczyć,żemarniał,
podobniejakinne,gdzieśnastrychu.Tłukącsiępodolnośląskichmiasteczkach,
udałosięMatyldziezlokalizowaćwkilkukościołachparędziełprawdopodobnie
namalowanychprzezWillmanna.Niektórewyszłybezpośredniospodpędzla
mistrza,innebyćmożezostałynamalowaneprzezjegouczniów,conie
umniejszałoichwartości.Abymiećpewność,codoautorstwa,koniecznebyły
specjalistycznebadania.Anatozgody,przynajmniejnarazie,niebyło.
ANONIM
–Proszękoleżeństwa,proszęsiadać!Możetutajzmieścimysięwszyscy–
dyrektorKowalska,poprawiającjedwabnąapaszkę,granatowąwbiałegrochy,
zawiązanąfinezyjniepodszyją,wskazaładrobnądłoniąstółkonferencyjny
zrobionynawysokipołysk,stojącypodoknemiotoczonywianuszkiemzgrabnych
krzesełzmiękkimisiedzeniami.
Znamaszczeniemzasiadłanaswoimprezydialnymmiejscu,wyjęłaze
skórkowegoetuiokularyipołożyłaprzedsobązłożonąwedwojekartkępapieru
maszynowego.Pracownicymerytorycznizatrudnieniwmuzeum,prowadząc
międzysobądośćgłośnerozmowy,szurająckrzesłami,ciskającnalśniącyblat
stołunotatnikiidługopisy,niezwracaliuwaginawymownezerkanienazegarek
przezichprzełożoną.Teciągłezebrania,tekonferencjeoniczym,teszkolenia
owyższościjednegonaddrugim,tylkoodrywałyichodwłaściwejpracy.Dopiero
pokilkuminutach,podsurowymspojrzeniemKowalskiej,rozmowypomału
wygasłyiwszyscyzamienilisięwsłuchlubudawali,żetakwłaśniebyło.„Coteż
tymrazemStarawymyśliładospółkizKW?–kołatałosięwgłowieMatyldy,abyć
możetakżewpozostałych.–Pewnoznowujakaśgównianawystawakuczcialbo
kupamięci”.
–Proszę…koleżeństwa…–dyrektorkachrząknęłakilkarazyigłośnoprzełknęła
ślinę,atoniewróżyłonicdobrego.Wydawałazsiebietakieodgłosyjedynie
wówczas,gdymiałapracownikomcośnieprzyjemnegodozakomunikowania.–
Pismonastępującejtreściprzyszłowczoraj,porannąpocztą,dosekretariatu–
potoczyłapozebranychkrytycznymspojrzeniem,jakbypośródnichczaiłjego
autor.–Ponieważnakoperciewidniałaadnotacja„dorąkwłasnychdyrektor
Kowalskiej”,paniGrażynalistunieotworzyłaizrobiłamtodopieroja,dziśrano.
Oto,costanowitreść…–założyłaokulary,chrząknęłarazjeszcze,oblizała
wysuszonezezdenerwowaniawargiiponurymgłosemodczytała:
Spłonąłkościółgarnizonowy,terazkolejnawas!
10czerwca1976roku.
–Toanonim.Drań,oczywiście,niepodpisałsię–dodaładlajasności,odłożyła
pismonastół,zdjęłaokularyipowiodłabadawczymspojrzeniempotwarzach
kompletniezbitychztropupracowników.
Niktniewyrzekłanisłowa.NawetMatylda,zawszetakawygadana.Wszyscy
spoglądalinadyrektorkę,oczekując,ażoznajmi,żemilicjajużżartownisiaujęła,
iżebywszyscybylispokojni.Aleonaniepuściłanawetparyzust.Wkońcu
ZbyszekKwolekzdziałurzeźby,poprawiająckrawatpodkrótkąigrubąszyjąjak
uzapaśnika,przerwałciszę:
–Tochybajakiśdowcipniś!Jużmilicjasprawęwyjaśniła,tak?–zawisłna
swojejszefowejpytającymspojrzeniem,nadniektóregoczaiłasięniechęć.
–Obawiamsię,żetonieżartinicmilicjaniewyjaśniła–odparłakwaśno
Kowalska
iwgabinecieznowuzaległanieprzyjemnacisza.Przezuchyloneoknadownętrza
wpadałydźwiękirzewnejmelodiiwyciskanezharmoniiprzezulicznegograjka
udającegoślepegokalekę,którycałymidniamiżebrałpodmuramiratuszaoraz
głośnerozmowyprzechodzącychdołemturystów.
–Ale,czymilicjawieotym…no…anonimie?–krygującsięjakzwykle,spytała
KrystynaChmurazdziaługrafiki.Zgracjąpoprawiałabłękitnąbluzeczkę,która
wpodejrzanychokolicznościachzbytmocnorozchełstałasięnajejobfitym
biuście.
–Oczywiście,żemilicjawie–Kowalskawzruszyłaramionami.–Wpierwszej
kolejnościpowiadomiliśmymilicję,jaipaniwicedyrektorWąsowicz.–Ponownie
założyłaokularyijeszczerazspojrzałanapismo,jakbyspodziewałasię,żejego
treśćniespodziewanieuległazmianie.–Tutajmamkopię,oryginałjużjestna
milicjiiponoćwszczęliśledztwo.
DouszuMatyldydobiegłobardzodelikatnewestchnieniewyrażająceulgę,które
wydobyłosięzniektórychustiponiezbytdużym,dyrektorskimgabinecie
rozpłynęłosiębłyskawicznie.
–Aletowariat!Zpewnościąwariat!Pocomutepożary?!–zżymałsięKwolek,
którybyłistotąbardzoracjonalnąiprostolinijną.Przytrójcedziecijużdawno
przestałbyćmarzycielemifantastą.Pozatymnależałdopartii,coświadczyło
niezbicie,żeswójświatopoglądopierałnamaterializmiedialektycznymiwduchy
aniinnesiłynadprzyrodzoneniewierzył.Jednejrzeczywszakżeniewziąłpod
uwagę.
Kowalska,choćteżpartyjna,spojrzałananiegozdezaprobatąiwyjaśniła:
–Niktniewiepoco,aledospaleniakościołazrobiłjużpodejściekilkamiesięcy
wcześniej,pamiętacie?Chybapodkonieczeszłegoroku,alewówczasspaliłosię
tylkorusztowanie.
–Toprzecieżmógłbyćczystyprzypadek!–Zbyszekniedawałzawygraną.
Rozparłsięnakrześleirzucałnaswojąszefowąspojrzeniapełnepolitowania,
zapewnedlajejbabskiegotokurozumowania.NiemógłKowalskiejdarować,że
KWjąpostawiłonaczeleplacówki,aniejego,jakbyniebyłozasłużonego
pracownika,podoktoracieiczłonkapartii.Fakt,żedopieroodroku,Kowalskazaś
miałazasobąowieledłuższystaż.Niektórzykpilipokątach,żedopartiiwstąpiła
jużwłoniematki.
–Aleniebyłtoprzypadek–syknęłaiprzygwoździłaKwolkadokrzesła
surowymspojrzeniem.–Wówczasmilicjaustaliła,ponadwszelkąwątpliwość,że
byłotopodpalenie.Cospowodowałopożarprzedtygodniem,jeszczeniewiedzą,
alewiadomojuż,żebyłylisty
zpogróżkami.Pisanetąsamąręką,awłaściwienatejsamejmaszynie–
postukałaprzytychsłowachkościstympalcem,ozdobionymsporychrozmiarów
złotympierścionkiem,wleżącenastolepismo.
Znowuzapadłacisza,przerywanadyskretnymtykaniemdużego,ściennego
zegara,którywskazywałpiętnastąpiętnaście.Zagodzinęmuzealnicypowinni
skończyćpracęiwrócićdoswoichdomów.Jednaksiedzącejsztywno,odrobinę
przerażonejMatyldzie,wgłowiewykiełkowałaprzykramyśl,żedzisiajchybatak
szybkostądniewyjdzieaniona,anijejkoledzy.Iniemyliłasię.
Dyrektorkazerwałasięzzastołuibezsłowapomaszerowaładosekretariatu,
alezanimzebranizdążyliotworzyćusta,żebyskomentowaćzasłyszanerewelacje,
wróciła.Wrazzniąwszedłdogabinetumłodymężczyzna.Wwiekuokoło
trzydziestuparulat,szczupłyiniewysoki,ojasnych,pszenicznychwłosach,
układającychsięwmiękkiefale.WypiszwymalujRobertRedford,gdybynie
ponure,ciemnobrązoweoczy,którespodopadającejnaczołogrzywki,patrzyły
zimnoiprzenikliwienasiedzącychjaksklepowemanekinypracownikówmuzeum.
Matyldapomyślała,żemilicjantzapewneprzykładałdużąwagędoswegowyglądu,
jaktozazwyczajczyniąmężczyźniniskiegowzrostu,boubranybyłnienagannie:
brązowasztruksowamarynarka,dotegobladoróżowakoszulaistaranniedobrany,
modnyszerokikrawat.Podpachąściskałczarnąaktówkę.Obrzuciłrazjeszcze
podejrzliwymspojrzeniempersonelmuzeumiwówczasspotkałduże,niebieskie
oczyMatyldy.Niecodłużejzatrzymałnaniejwzrok.Jegospojrzeniewydałosięjej
zbytnatarczywe.Choćnienależaładoosóbnieśmiałych,opuściłaoczypod
pretekstemzanotowaniaczegośwswoimkalendarzu.
–Państwopozwolą,żeprzedstawię–dyrektorkawskazałanaprzybyszaręką.–
PanporucznikJacekMałeckizkomendywojewódzkiejmilicji.Panporucznik
prowadziwsprawiepodpaleniakościołagarnizonowegoiponieważobydwie
sprawysięłączą,stądjegowizytaunas.Proszę,panieporuczniku,niechpan
siada–podsunęłamuswójfotel,asamausiadłanakrześleobokHalinyijak
resztazespołuoczekiwałanajakieśwyjaśnienia,zapewnienia,żemilicjapanuje
izabezpiecza,aonimogąnadal,bezlęku,obcowaćzdziełamisztuki.
Małeckirozsiadłsięwygodnie,wyjąłzteczkijakieśpapiery,etui,zapewne
zpióremlubdługopisem,ijeszczerazpotoczyłwzrokiempozebranych,jakby
miałzamiarichpoliczyćalbozapamiętaćnazawsze.TymrazemMatylda
wytrzymałaciężarjegospojrzeniaiodniosławrażenie,jakbywłaśnieotomu
chodziło–żebymógłpatrzećwjejoczy.„Skończonykretyn–pomyślała.–
Zebrałomusięnaamory,atuchcąnaspuścićzdymem”.Kiedyporucznik
zakończyłlustracjęwzrokiem,odchrząknąłizerkającwswojedokumenty,
wygłosiłniezbytdługąprzemowę,zapewnewcześniejprzygotowanąwzaciszu
swegogabinetu:
–Treśćpismajużpaństwopoznali.Dodamtylko,żenaplebaniękościoła
garnizonowego,jeszczeprzedpierwszympożarem,przyszłopismozapowiadające
podpalenie.Wówczaspodjęliśmyczynnościśledcze,alenieudałosięustalić
autora.Ponadwszelkąwątpliwośćwiadomo,żelistwrzuconodoskrzynki
wokolicachdworcagłównego,copraktycznieniedajemożliwościzawężeniakręgu
osóbpodejrzanych,choćbydomieszkańcówWrocławia.Topismo–położył
szczupłąiwypielęgnowanądłońnabliżejnieznanejnikomukartcepapieru–
równieżwrzuconodotejsamejskrzynki.Obecniejestonapodnasząstałą
obserwacją,gdyżniemożnawykluczyć,żepojawiąsiękolejneanonimy.Nie
muszęchybadodawać,żeobydwanapisanonatejsamejmaszynie.Dopaństwa
mamywzasadziejednąsprawę:czyzauważyliściewostatnichdniachcoś
podejrzanego?–gdyzamilkł,porazkolejnypotoczyłwzrokiempozebranych.
Zapadłacisza,którąprzerwałnieśmiały,choćznutkązmysłowości,głosKrystyny:
–Jakmamyrozumiećsłowa„cośpodejrzanego”?–zapuściławciemneoczy
porucznikaspojrzeniepełnekokieterii.
–No…–podniósłwzroknasufit,jakbyspodziewałsiętamznaleźćodpowiedź.–
Czy,naprzykład,ktośnieprzebywałwewnętrzachmuzealnychdłużejniżinni…?
Czyniewypytywałzbytszczegółowo…?No…Generalnie,czyniezachowywałsię
inaczej,niżprzeciętnyobywatelzwiedzającymuzeum–zakończyłwywód
ijeszczerazpowiódłwzrokiempozebranych.
–Toja,niestety,nictakiegoniezauważyłam–zżalemwyjaśniłaKrystyna
iskrzyżowałaręcenapiersiach,gapiącsięciekawienaporucznika.Choć
niewysoki,miałwsobiejakiśmęski,bardzopociągającypierwiastek.Zdaleka
zalatywałoodniegoprawdziwymmężczyzną,czylipapierosami,nieprzetrawionym
alkoholemorazzapachempotuzgaszonymdobrąwodąkolońską.
–Jawzasadzieteżnie,borzadkojestemwsalachwystawowych–dodał
szybkoKwolek,któryzewzględunadziecirzeczywiściedyżurpełniłnajwyżejraz
nadwamiesiące.
Matyldanatychmiastprzypomniałasobie,żedwatygodnietemu,kiedy
oprowadzaławycieczkęzCzechosłowacji,jejuwagęzwróciłstarszyjuż
mężczyzna,całkiemsiwyinawetlekkowyłysiały.Wyglądałnaosobę
niezainteresowanąhistoriąratusza,tylkotym,cosiędziałozaoknami.Jednak
możeniechodziłooulicę,leczocałkiemcośinnego.Małeckiwysłuchałjejrelacji
icośsobiezanotował.Zapytał,czyrozpoznategoczłowiekanazdjęciu,akiedy
potwierdziła,wepchnąłswojepapierydoteczki.
–Czymaciepaństwojakieśpytania?–spytałraczejzczystejformalnościijuż
podnosiłsięzmiejsca,gdyzatrzymałogopytaniebibliotekarki,Ewy,która
tradycyjnietrzymałastronęZbyszka.Jakpokątachszeptałyportierki
isprzątaczki,tędwójkęcośłączyło:
–Czypanporucznikniesądzi,żeautoremtychlistówjestwariat?
–Nasibieglipsychiatrzysądowijużobydwapismabadaliitakoncepcjazostała
całkowiciewykluczona–odparłoschle,zdegustowanytakimnaiwnympytaniem.
Rzuciłokiemnamuzealników,jakbychciałsprawdzić,czyjeszczektośbyłczegoś
ciekaw.Kujegozaskoczeniupadłokolejnepytanie:
–Alepocoktośnormalnymiałbyspalićkościół,apotemratusz?–mając
poparciekoleżanki,Kwolekwróciłdoswojejkoncepcji.
–Oorganizacjachskupiającychbyłychhitlerowcówpansłyszał?–Małecki
odpowiedziałpytaniem,podnoszącgłosotonwyżej.–OrewizjonistachzzaŁaby
pansłyszał?Otym,żesensemichżyciajestmścićsięnaPolakachzaprzegraną
wojnę,pansłyszał?–Widząc,jakZbyszekpotakującokiwałgłową,zatrzasnął
teczkęienergiczniewstałzzastołu.Dałwtensposóbjasnodozrozumienia,żena
więcejgłupichpytańniemiałzamiaruodpowiadać.
–Dowidzeniapaństwu–skłoniłsięlekko.–Bojeszczebędziemysięwidywać–
oznajmił,jakbyzpogróżkąwgłosieiwyszedłzgabinetuzwysokouniesioną
głową,cozapewnemiałododaćmuchoćzedwacentymetrynawzroście,
adyrektorkausłużniepotruchtałazanim.
Wróciłarównieszybkojakwyszła,niosącwrękudużąkartkępapieru
ikalendarzścienny.Niewróżyłotonicdobregodlazgromadzonychwjejgabinecie
muzealników.Kalendarzzawszewiązałsięzdodatkowymiobowiązkami,poza
godzinamipracy,bezdodatkowego,jakżebyinaczej,wynagrodzenia.Acoroczną
premię,zokazjiDniaPracownikaKulturyiSztuki,dostawalitylkonieliczni.
Kryteriaprzyznawaniatejnagrodypozostawałygłębokoskrywanątajemnicą
Kowalskiejijejzwierzchników.Matyldajakdotądniezałapałasięanirazu,choć
harowałajakwół.
–Proszękoleżeństwa!–dyrektorkazaczęłajużwprogu,przybierającton
nieznoszącyżadnegosprzeciwu.–Napoleceniemilicjimusimywyznaczyć,
poczynającoddziś,dyżury…wnocy…–zawiesiłagłos,bozdawałasobiesprawę,
jakiekonsekwencjeniosłyzesobąjejsłowa.
–Jakto,wnocy?!–chóralnykrzykniezadowoleniawyrwałsięzkilkugardeł
iwypełniłcałydyrektorskigabinet.Nieprzyjemnymzgrzytemrozległsięwmózgu
Kowalskiej.Onajednakzachowałazimnąkrew,anadewszystkostalowąwolę.Nie
bezprzyczynypartiapowierzyłajejwładzęnadtąważnąplacówkąkultury.Liczyli,
żekażdeichpolecenie,nawettonajbardziejabsurdalneibezsensu,zostanie
wprowadzonewżycieiwypełnionecodojoty.
–Wdzieńjesteśmywszyscynamiejscuimamynacałośćoko.Alewnocyjest
tylkojednaportierka.Coonamożezrobić,kiedyzajdziecośpodejrzanego?Nie
mówiącotym,żeniebędziemiałanajmniejszegopojęcia,cojestpodejrzane,aco
nie!–wyjaśniałaznerwowymiwypiekaminatwarzy,gotowabronićratusza
własnąpiersią.–Jużwstępnieobliczyłam,żenakażdegoprzypadadyżurjeden
razwtygodniu.Towkońcunicwielkiego–wydęłapogardliwieusta.–Proszę,tu
jestkartka,niechkażdywpisze,któredni,awłaściwienoce,mupasują–
oznajmiłastanowczo,kładącpapiernastole,tużprzedKrystynąiusiadłana
swoimmiejscu.
Matyldapomyślała,żeswojejosobyStarawtychobliczeniachnieuwzględniła,
zasłaniającsięważniejszymisprawaminagłowie.Innipomyślelizapewneto
samo,aleniktniemiałśmiałościzapytać.
–Ależ,panidyrektor!Przecieżjamamdzieci!–wykrzyknąłwzburzony
Zbyszek,oblewającsięrumieńcem,jakbyconajmniejwyznał,żeponocachma
zamiarpłodzićkolejne,aniepilnowaćte,jużnarodzone.
Kowalskaspojrzałananiegotakimwzrokiem,jakbytoonosobiściepodpalił
wszystkiekościoływeWrocławiuisyknęła:
–Majepansamczyrazemzżoną?
–Ale…–zaczął,leczdyrektorkamuprzerwała:
–Jeślisiępanuniepodoba,toniechsiępanzwolni,czyjamamtozrobić?–
syczaładalejijejżyczliwenaogółoczyzwęziłysiędokilkumilimetrowejszparki,
atrójkątnatwarznatychmiastupodobniłasiędokobry,czyhającejnaswojąofiarę
skrytąwkącie.
Zapadłacisza,wktórejsłychaćbyłojedynieskrzypieniepiórnapapierze.
Matyldawpisała,żemożepełnićdyżurcodrugąnocijestjejcałkowicieobojętne,
któretobędąnoce.Dyrektorkaczytającjejsłowa,spojrzałanaMatyldę
zwdzięcznościąiuznaniem.„Jakitodobrynabytekdlanaszegomuzeumtacała
Matylda,choćWąsowiczodradzała…”–pomyślałainatymzebraniezakończyło
się.
Matyldamiałatylkokilkagodzin,abypojechaćdodomu,cośzjeść,wziąć
prysznicinagodzinę21.00zjawićsięwmuzeum.
–Czyonitamjużcałkiemzwariowali?–zadałaretorycznepytaniebabcia,na
wieśćonocnychdyżurachwratuszu.NarządzącychwdomuMatyldynigdynie
mówiłosięinaczejjak„oni”.Iniemiałoznaczenia,czychodziłootych
zWarszawy,czyzWrocławia.
–Takieczasy,mamo…–mamaMatyldyzfilozoficznymspokojemnakładała
odgrzaneziemniakinatalerze.–Kobietynatraktorze,kobietywfabryce,kobiety
wkosmosie,toimogądyżurowaćponocachiłapaćmorderców–wzruszyła
ramionami,sięgającpopatelnięzkotletami.Onajużniczemusięniedziwiła.
–Alezrozumcie,żetakaportierkaniebędziewiedziała,czyto,cosiędzieje,
jestniebezpiecznedlamuzeum,czynie,iniebędzieumiałapodjąćdecyzji–
Matyldazustamiwypchanymikotletemmielonymtłumaczyłazezbytnią
egzaltacją.–Adzwonienieponocydodyrekcjiiczekanienajejprzyjazdmoże
okazaćsięspóźnione.–CałkowiciezgadzałasięzKowalską,żetylkopracownik
merytorycznymożecośsensownegozdziałaćwraziezagrożenia.Niemiałatakże
dobregomniemaniaostanieumysłuportierek,którenaogółtrudniłysię
roznoszeniemplotekpomuzeuminigdyniepodejmowałysamodzielnychdecyzji,
chyba,żechodziłoozabłoconąposadzkę.
Starszapanijednakniedawałazawygraną.
–Popierwsze,Tyldziu,nigdyniemówzpełnymiustami,bezwzględuna
okoliczności–zczułościąpoklepaławnuczkęporęce.–Toświadczyobraku
dobregowychowaniaikultury.Apodrugie:cotyzrobisz,gdytakibandzior
uderzycięłomempogłowie?–snułaponurewizjezatroskanaożyciejedynej
wnuczki.–Będzieszmogła,conajwyżej,patrzeć,czydobrzeupadasz,nicwięcej!
–Błagam…TylkonieTyldziu…–syknęłaMatylda,jakbyjąugryzłaosa.–Apoza
tym,niktniebędziesięwłamywałłomem,bowratuszujestsystemalarmowy
izarazbędąwyłysyreny.Chodziocośnietypowego…Cośpodejrzanego…–Sama
nawetdokładnienieumiałategowyjaśnić,alewystarczałojej,żetoczuła.Były
momenty,żetanadopiekuńczośćmatkiibabkiuwierałająniczymkamykwbucie,
alezbytjekochała,abyzdobyćsięnaostrzejszesłowa.
–KiedymieszkaliśmywLipsku….–zaczęłababcia,któranakażdąokoliczność
miaładoporównaniaalboLipsk,alboHusygnyweFrancji,awprzypadkach
bardziejdrastycznychsięgałapoSokołówkęiLwównaUkrainie.
–Mamuś!Maszwięcejzapałek,bootejporzejużnigdzieniekupię?–Matylda,
pakującklamotydoswegoworka,bezceremonialnieprzerwałababcinewywody,
boczasumiałajużniewiele.Podwieczórjeździłjedentramwajcopółgodziny.
–Aczytymusisztakkopcić?Niewystarczy,żetwojamatkasiętruje?–babcia
chciałaprzeforsowaćswojezdaniechociażwkwestiipalenia,botumiała
bezsprzecznierację.Niktjednakniezwróciłnajejsłowanajmniejszejuwagi.
–No,tojajużlecę!Paaaa!–wykrzyknęłaMatylda,zuczuciemulgi
zatrzaskujączasobądrzwiodmieszkania.Przeskakującpodwastopnienaraz,
zrozwianymwłosem,pognałanadół.
Naprzystanekdobiegławostatniejchwili.„Dobrze,żeubrałamzwykłebuty,
anietenakoturnie,bobymniezdążyła!”–pomyślała,dyszącnatylnym
pomościetramwajujakpiesbiorącyudziałwnagonce.
ZAGADKOWALISTA
Pierwszedyżurynocnenieprzyniosłyżadnychrezultatów.Nicsięnie
wydarzyło,nawetniepękłauszczelkawkranieiniepuściłaspłuczkawWC.Nikt
teżniezauważyłżadnychpodejrzanychtypkówkręcącychsięporatuszualbo
wokółniego,nieznanychdźwiękówczypakunkówprzypominającychładunek
wybuchowy.Niktteżnieusiłowałnocąwtargnąćdozabytkowegobudynkuani
żadenzwiedzającypozamknięciuratuszanieskryłsięwjegociemnych
zakamarkach.Niektórzypracownicyjużzaczynalinarzekaćpokątach,żestara
włazidodupynietylkotymzKW,aletakżecałejMOikomutylkopopadnie.
Matyldapodejrzewała,żenajbardziejnarzekalici,którzypodczasdyżurówspali
jakzabiciichybanieobudziłbyichnawetwielkipożar,acodopieropodejrzana
sytuacja.Wmuzeumwrzałoodplotek,którelotembłyskawicyfizyczni,czyli
portierkiisprzątaczki,kolportowałymiędzysobąimerytorycznymi,ktoiwjaki
sposóbsprawujedyżur.ZwłaszczaMatyldamusiałasięnasłuchać,gdycałenoce
krążyła,niczymtabiaładama,jaksobieżartowała,pozatopionychwpółmroku
salachratusza.Portierka,przynoszącjejwrząteknaherbatę,podlizywałasięile
wlazło:„Panimagisterrzetelniepilnuje,ainnitotylkośpią.Niedość,żepóźno
przyjdą,tojeszczenadranemsięwymykająianirazuniezrobiąobchodu.
Zwłaszczapanowie!”Matyldapodejrzewała,żetoZbyszekKwolekzaliczałsiędo
tych,copóźniejprzyjdą,wcześniejwyjdą,alenajgłośniejbędziekrzyczał,
dlaczegoonwtymrokuniedostałpremii.Natewszystkiewywodyreagowała
jedyniebezradnymrozłożeniemrąk.Onaniemiałażadnegowpływuma
rzetelnośćpracyswoichkolegów.„Idęozakład,żekażdemupuszczajątęsamą
zdartąpłytę”–myślałasceptycznie.
Takibłogispokójtrwałprzeztydzień.Matyldazaczęłasięprzychylaćdo
koncepcjiKwolka,żetenanonim,tobyłkiepskiżart.Jednaknadal,jakzwykle
podczasswegodyżuru,robiłaobchódSaliMieszczańskiej,aodgłosjejkrokówpo
kamiennejposadzcerozlegałsięgłuchymechemwpanującychciemnościach.
RozpraszałjemizernyblaskokolicznychlatarniwpadającyprzezoknawIzbie
Wójtowskiejiwwykuszachorazdyskretneświatłonocnejlampkistojącejna
biurkuportierkitużprzygłównymwejściu.WpewnymmomenciedouszuMatyldy
dotarłyjakieśszmery.Odgłosydochodziłyodstronyschodkówprowadzącychdo
suterenypodIzbąRady,mieszczącejsięwpółnocnejprzybudówceratusza.
Obecnieznajdowałysiętamjedyniepustepomieszczenia,zbytwilgotne,aby
możnajebyłoużytkowaćwjakimkolwiekmuzealnymcelu.Przedwiekami
mieściłysiętamcelewięzienne,doktórychwejścieprowadziłozdziedzińca.Miały
onewielemówiącenazwy:
–bocianiegniazdo,
–zimnakuchnia,
–pustasakiewka,
–czyżykowychłop,
–strzeżsię,
–cierpliwyHiob.
Szmerydobiegaływyraźnieodstrony„zimnejkuchni”.Jakbyktośczycoś
skrobałowścianę.Matyldazdecydowanymruchemsięgnęładowykutejwżelazie
klamkiidrzwi,zgrzytajączłowrogostarymi,zardzewiałymizawiasami,otworzyły
się.Zanimiczaiłysiętonącewciemnościachstromeschodki.Matyldamacałapo
ścianie,szukającwłącznika,alebezskutecznie.
–Wdupęjeża–wkurzonazamruczałapodnosemiruszyłapoomackuwdół.
Przytrzymywałasięściany,boznieznanychprzyczyn,nawetniewiadomo
kiedy,byćmożejeszczeprzedwiekami,niktniezamontowałwtymmiejscu
poręczy.Dobrze,żemurpełenbyłnierównościiwystającychcegieł,więcchoć
tegomogłasięprzytrzymać.Nigdytutajsięniezapuszczała,więcniemiała
pojęcia,żegranitoweschodybyłybardzonierówne.Zwłaszczatentrzeciodgóry
zamontowanoznacznieniżejniżpoprzednie.Zbytmocnopostawiłanogę,która
nieznajdującwewłaściwymmiejscupodparcia,poleciałazimpetemwdół,
aMatyldawylądowałanaplecachizjechaławtejpozycjinasamkoniecschodów,
tłukącsięwkośćkrzyżowąityłek.
Dojmującybólmomentalnierozlałsiężarempojejcałymciele,ścisnąłżołądek,
któryniebezpieczniepodjechałdoprzełyku,awoczycisnąłczarnemroczki.„Jezu,
zarazzemdleję”–pomyślałazprzerażeniemipoczułalodowatypotoblewającyjej
czołoiplecy.Rozpaczliwieusiłowałasiępozbierać.Wzasięgurękinieznalazła
jednakniczego,czegomogłabysięuchwycić.Obmacującścianępoczułapod
palcamiwystającązmurucegłę.Chwyciłajązcałychsiłiboleśniedźwignęłasię
nanogi.Stara,wielowiekowazaprawaokazałasięzwietrzałaicegłówkapod
ciężaremMatyldywysunęłasięzszereguinnych,spadającjejprostonastopę.
Muzealniczkasyknęłazbóluijużotwierałausta,abywyrzucićzsiebiedosadne
przekleństwo,gdyzauważyła,żecegła,wypadając,odsłoniławąską,leczgłęboką
wnękę.WnikłymświatełkudochodzącymodstronySaliMieszczańskiejcośwjej
wnętrzuniewyraźniemajaczyło.
Matyldazajrzaładootworu.Pozaciemnymzarysemjakiegośkształtu,nic
konkretnegoniedostrzegła.Zniepokojemwsunęładłońdośrodka.Zawszeczuła
sięnieswojo,wkładającrękęwciemnyotwór.Miałaniejasneuczucie,żetakie
zabawymogąbyćniebezpieczne.Oddzieckaczułalękprzedpająkami,aone
chętniebytowaływtakichwłaśniezakamarkach.Niemogłateżwykluczyć,żetę
drogęobrałpodpalacziwtejdziurzeumieściłłatwopalnymateriał.„Szczur!”–
przemknęłojejzobrzydzeniemprzezmyśl,zanimwsunęłarękę.Leczciekawość,
którająogarnęła,przegoniławszelkieobawy.Drżącymizemocjipalcami
namacaładośćtwardyizimnywdotykuprzedmiotjakbypokrytyskórą.Nażabę
byłstanowczozaduży.„Żółw?”–pomyślała,lecztenpomysłnatychmiastwydał
sięabsurdalny.Niezastanawiającsięwiele,Matyldauchwyciłarękąpodejrzaną
rzecziostrożniewyciągnęłanazewnątrz.
Pakunek,owiniętykawałkiemskórywyciętymchybazjakiegośpłaszczaczy
kurtki,miałwielkośćszkolnego,stukartkowegozeszytu.Zachowującdaleko
posuniętąuwagę,Matyldawróciłaschodaminagórę.Byłojejotylełatwiej,że
terazsmużkęświatłamiałaprzedsobą,anieztyłu,jakpodczasschodzenia.
KiedyznalazłasięwSaliMieszczańskiej,ruszyławkierunkuportierni,alejuż
zdalekazorientowałasię,żeniktzabiurkiemniedyżurował.
–PaniZofiaznowugdzieśpolazła.Tymlepiej–wymamrotałapodnosem.–
Najpierwsamaobejrzęznalezisko.Jeślitojakaśbzdura,toprzynajmniejobędzie
siębezplotekizłośliwości.
Szybkimkrokiem,mimobólupośladka,pokuśtykaładoswojegogabinetu.
Położyłazawiniątkonabiurku,potempodwinęłasweternaplecachizerknęłado
niewielkiegolustrawiszącegotużprzydrzwiach.Skórawzdłużkręgosłupaina
lewympółdupkuzostałazdartadokrwi,aleniewyglądałotogorzejniżpo
wywrotcenarowerzewzeszłymroku.Niebyłowięcpowodudopaniki.Od
zadrapaniaskóryjeszczeniktnieumarł.Matyldamachnęłalekceważącoręką,
obciągnęłasweterizasiadłazabiurkiem.Naglezerwałasięjakoparzona.
–MatkoBoska!Atepodejrzaneodgłosy?!–przypomniałasobie.–Alezemnie
głupiabździągwa!
Biegiem,nieprzejmującsięstukaniembutówpoposadzce,wróciłaprzezSalę
Mieszczańskądocelwięziennych.Tymrazemmiaławrękuzapałkiioświetliła
sobiedrogę.Uważnierozejrzałasiępokątach.Odgłosskrobaniadochodziłzza
ściany,zzewnątrz.Matyldazastygłabezruchuinasłuchiwała.Skrobaniebyło
bardzowyraźne.„Ktośrobipodkop?”–pomyślała,alesamauznałatęmyślza
kompletnieidiotyczną.Przecieżwpobliżuratuszaświeciłysięlatarnieitoze
wszystkichstron,apatrolemilicjikrążyłypocałymrynkuwposzukiwaniu
chuliganówinietylko.Podniosłazpodłogicegłę,któraprzezlatazasłaniała
skrytkęiwcisnęłająnamiejsce.Wyszła,zamykajączasobądrzwi.Starezawiasy
porazkolejnyzgrzytnęłyprzeraźliwie.TymrazempaniZofiabyłajużnaswoim
miejscu.Kiedyusłyszałaoskrobaniuwsuterynie,uśmiechnęłasięlekceważąco
imachnęłaręką.
–Toszczurywkanalizacji,odlattakhałasują!–wyjaśniła.–Wszystkojest
wporządku,panimagister!
Matylda,rozciągającustawprzepraszającymuśmiechu,zawróciłanapięcie
ipognaładoswegogabinetu.Zszafywyciągnęłanowąparębawełnianych
rękawiczekikartonzbibułami.Rozłożyłajenabiurku.Cackającsięjak
zbezcennymdziełemsztuki,umościłaznaleziskonapodkładzieiobejrzałaje
uważnie.Niemyliłasię.Warstwęwierzchniąstanowiłkawałekskórzanego
płaszcza,byćmożewojskowego,widocznebyłynawetdziurkiodguzików.Same
guzikiniezachowałysię,aszkoda,bomogłychoćwprzybliżeniuwskazać
formację.GdyMatyldarozwinęłapakunek,jejoczomukazałysiękartkipapieru
wkratkę,jakbywydartezzeszytu,zapisaneodręcznieponiemiecku,aleliterami
współczesnymi,niegotykiem,coułatwiałodatowanieznaleziskaiodczytanie
treści.Niestety,tezsamegowierzchuzostałyzniszczoneprzezwilgoć.
Oodczytaniunawetfragmentówniebyłomowy.Teześrodkazachowałysię
wstaniedobrym,aautortychnotatek,sporządzonychzapewneprzedlaty,mógł
sięposzczycićpismemczytelnymikaligraficznym.ChoćMatyldajęzykniemiecki
znaławstopniuwszkoleśredniejocenionymzaledwienadostateczny,beztrudu
zorientowałasię,żekartkizawierałyswegorodzajuspisczywykazróżnych
nazwiskiprzedmiotów.
Zasiadłazabiurkiemnadkartkąpapieruimetodycznieprzepisywała
każdeprzeczytanenazwisko.Podnimumieszczaławsłupkunazwyprzedmiotów.
Jużpokilkuzdaniachnabrałaprzekonania,żetonieżadneprzedmioty,lecztytuły
obrazówitocennych.Wynikałotozprzewijającychsięczęstogęstonazwisk
wybitnychtwórców,wtymrenesansowychibarokowych.Gdypomiędzynimi
natrafiłanaMichaelaWillmanna,wstrzymałaoddech.Nawetniepoczułacienkiej
strużkilodowategopotuspływającejjejpogrzbiecie.Nerwowoodgarniającwłosy
zauszy,czującżarbijącyodrozpalonychpoliczków,przepisywałastronapo
stronie.Natychkońcowychfigurowaływykazywyrobówzezłotaisrebra,
przypisanychdotychsamychnazwisk,cocenneobrazy.Resztatekstuokazałasię
dlaMatyldymałoczytelna,gdyżnieznałanatyleniemieckiego.Mogłajedynie
wywnioskować,żewymienionokilkaniemieckichnazwmiejscowości,aledlaniej
brzmiałykompletnieobco,pozaBreslau.Każdyprzepisanyarkusikpapieru
umieszczałastaranniemiędzybibułkami,akopięodkładałanabok.Naliczyła
okołodwudziestuczytelnychkartek.Resztanadawałasięnaśmietnik.Kiedyjuż
uporałasięztąbenedyktyńskączynnością,całośćznaleziskapieczołowicieułożyła
wtekturowympojemnikuiodstawiłanadnoszafypancernej.
Zapaliłapapierosaiwpatrywałasięwsporządzonąprzezsiebiekopię.Woczy
rzucałosięjednonazwisko–KarlHanke.Byłaprzekonana,żechodziło
ogauleiteraDolnegoŚląska,KarlaHankego,ależebymiećcałkowitąpewność,
musiałatosprawdzić.Wkońcubardziejstudiowałasztukęniżhistorię.Zamknęła
gabinetnakluczipopędziłakolejnyjużraznaportiernię.Niestety,paniZofiina
swoimmiejscuniezastała.Matyldamogłajedyniepomyśleć:–„Gdzietastarasię
włóczyponocach?Straszyczyco?”Niezastanawiającsiędługo,otworzyłaszafkę
zkluczamizapasowymi,chwyciłajedenznichipognałaszerokimischodamina
górę,dobiblioteki.Wogromnymlustrzenapółpiętrzeujrzałaswojeodbicie,az
tyłuzanim,pomiędzyszerokimifilarami,dostrzegłaskradającąsiępostać.Taksię
przynajmniejMatyldziezdawało.Poczuławłosyjeżącesięnakarkuzestrachu
inieoglądającsięzasiebie,sadzącpodwastopnie,wbiegłanagórę.Grobowe
ciemnościRefektarzaprzeganiałonikłeświatłowpadająceprzezgrubeszyby
okien.PrzezkrótkimomentMatyldaodniosłanieprzyjemnewrażenie,żeskrytyza
balustradąwykuszastałgauleiterwbrunatnymmundurzeczłonkaNSDAP,ze
swastykąnarękawieisuszyłzębywszyderczymuśmiechu.Dopadłabibliotekiiz
impetemzatrzasnęłazasobądrzwi.
Doskonaleznałarozkładpomieszczeniaiwiedząc,cogdziesięznajdowało,bo
przecieżbywałatutajbardzoczęstymgościem,wtrzyminutyznalazłato,czego
szukała–„UpadekFestungBreslau”.Wyrwałakartkęznotesuleżącegonabiurku
inapisałakrótko:„Ewciu!WzięłamwnocyBreslauJoncy”.Położyłaświstek
wwidocznymmiejscu,zamknęładrzwinakluczipopędziładosiebie,kurczowo
przyciskającksiążkędopiersi,jakbyonamogłaodpędzićewentualneduchy
nazistówszwendającesięnocąporatuszu.
Jużpokilkuminutachznalazłainteresującyjąfragment–KarlHanke,
gauleiterDolnegoŚląska,zwanykatemWrocławia.Natenniepochlebny
przydomekzasłużyłswoimpostępowaniemwczasachdrugiejwojnyświatowej.
Kiedypodkoniec1944rokuArmiaCzerwonazbliżałasiędoWrocławia,długonie
zezwalałnaewakuacjębliskomilionaludnościcywilnejznajdującejsięwmieście.
Stałnastanowisku,żeRosjaniemiastaniezdobędą,ba,żenawetniewejdąna
terenDolnegoŚląska.Kiedybylijużubram,wydałtragicznywskutkachrozkaz
ewakuacjikobietidzieci.Spóźniony,bodworcekolejowejużzostałyzniszczone
przezbombardowanie,anadworzepanowałydwudziestostopniowemrozy.
Kobiety,dzieciistarcynieprzygotowani,drogąwiodącąwkierunkuKątów
Wrocławskich,wpaniceopuszczalimiastonapiechotę.Zmrozu,głoduitrudu
podróżyzginęłoichwieletysięcy,azamarzniętetrupyjeszczedługowalałysię
wprzydrożnychrowach.TylkonielicznidotarlidoDrezna,atamzkoleidosięgły
ichangielskienalotydywanowe.Jakzarazpowojniemówiliniektórzy–
sprawiedliwośćdziejowadokonałasię.WBreslaupozostalimężczyźniichłopcy
powyżej10rokużyciaorazgarstkatych,którzyniezdążylibądź,wbrew
przepisowi,niezgodzilisięopuścićmiasta.Zamienionowjewtwierdzęimiałosię
bronićdokońca.Cokolwiekmiałobytooznaczać.Każdyprzejawdefetyzmukarany
byłśmiercią.PierwszypożegnałsięzżyciemwiceburmistrzWolfgangSpielhagen.
Zostałrozstrzelany,azwłokiHankekazałwrzucićdoOdry.Widaćprzykładniebył
dośćodstraszającyalbosurowośćgaulaiterabyłazbytduża,gdyżpojawiłysię
kolejneofiary:Sommer,Glueck,Pfand,Kurzbachiinni.
Matyldazezdumieniemstwierdziła,żeczęśćtychnazwiskznajdowałasiętakże
naliścieznalezionejwskrytcew„zimnejkuchni”.Wszyscyonibyliwówczas
wyższymiurzędnikamiBreslau.Iwszyscyniedożylikońcawojny,pozajednym–
KarlemHanke.Wbardzotajemniczychokolicznościach,awersjiMatyldaznałaco
najmniejtrzy,opuściłtwierdzęprzedkapitulacjąisłuchonimzaginął.Żona
w1950rokusądownieuznałagozazmarłego,aletooniczymnieświadczyło.Był
poszukiwanyprzezTrybunałNorymberski,jakozbrodniarzwojenny,więc
korzystniejbyłodlaniego,jeślinadalżył,udawaćnieżywego.Listęsporządził
zapewneurzędującywRatuszuSpielhagen.Zprzyczynznanychtylkosobie.
Podczasdramatycznychwydarzeńukryłjąwewnęcewmurze.Tajemnicęzabrał
zesobąwgłąblodowategonurtuOdry.Odnalezionalistamogłabyćznakomitą
wskazówką,gdzienależyszukaćzrabowanychdóbr.
Matyldazamknęłaksiążkęispojrzałanazegarek–wskazywałszóstą
rano.Jejdyżurdobiegałkońca.Uporządkowałabiurko,sporządzonąkopię
wsunęładoswegobrezentowegoworkapomiędzykartkiopasłegokalendarza,
aszafępancernązamknęłanaklucz.Klucze,wbrewprzepisom,taknawszelki
wypadek,gdybyniedajBógktośsięwłamałdojejpokoju,takżewrzuciłado
worka.Dozawartościszafyewentualnyzłodziejaszekczypodpalaczniemiał
możliwościdobraćsięzbytszybko.Byłaprzecieżpancerna.Uporządkowała
szpargałynabiurku,zgasiłaświatłoitupiącgłośnopodeszwamibutówpo
kamiennejposadzce,wyszłazratusza.
Słońce,choćniewspięłosięwysoko,jasnoświeciłonaniebie,odbijającsię
tysiącempromieniwoknachrenesansowychkamienic.Sklepyikawiarnie
pozamykanebyłyjeszczenagłucho,tylkolicznytłumekpasażerówzbitych
wgromadkęnaprzystankutramwajowymprzedModąPolskąświadczył,że
rozpocząłsiękolejnydzieńpracy.PomnikAleksandraFredry,jakzwykle
okupowałygołębie,zostawiającnanimniezliczonedowodyptasiejwdzięcznościza
kawałkichlebarzucaneprzezmieszkańcówiturystów.Mleczarzewłaśniekończyli
roznoszeniemleka,ahałasstukającychosiebieszklanychbutelek,wiezionych
wmetalowychwózkach,zastępowałwwieludomachbudzik,zrywając
mieszkańcównarównenogi.
Matyldapowędrowałanaprzystanek„dziesiątki”mieszczącysięprzy
księgarniŻeromskiegoiwmieszałasięmiędzylicznągromadkęczekających
pasażerów.Niektórzynerwowospoglądalinazegarki.Widocznietramwajsię
spóźniał.Jakzwykle.Matylda,ziewającszeroko,penetrowaławzrokiemwystawę
księgarni,szukającnowościwydawniczych,którebyjązainteresowały,alenic
ciekawegoniedostrzegła.Atocobyło,przekraczałojejmożliwościfinansowe.
Wkońcutramwajnadjechał.Ztrudemwcisnęłasiędodrugiegowagonu.
Przyciśniętadookna,spoglądałaprzezszybęnanielicznesamochody
zatrzymującesięnaświatłachoraznarozpartychwygodniezakierownicamiich
właścicieli.
–Fajniebyłobymiećsamochód–westchnęłazżalem.–Nawettakiego
„malucha”.Wsamrazdlamnie.
Jednakpensjamuzealnikanierokowałamożliwościtakiegozakupuwciągu
najbliższychdziesięciulat,amożenawetdłużej.AnatalonszanseMatyldybyły
równezeru.Dostawalijepracownicyinstytucji,naktórychswojerządyopierała
obecnawładzaorazludziezasłużenidlasystemu.Matyldaniezaliczałasięanido
jednych,anidodrugich.Gdybyzdecydowałasiępracowaćwzakładziefilozofii
marksistowskiejnapolitechnice,jakjejzarazpostudiachzaproponowano,może
poobroniedoktoratudostałabytalonnasamochód.Alewcześniejmusiałaby
babraćsięwdziełachMarksa,EngelsaiLenina,atejtrójkiszczególnienie
znosiła.
KoniecWersjiDemonstracyjnej
Dziękujemyzaskorzystaniezofertynaszegowydawnictwaiżyczymymiło
spędzonychchwilprzykolejnychnaszychpublikacjach.
WydawnictwoPsychoskok