Roger Cicholaz Quo vadis, Sancta Ecclesia? Ad Deum vel ad

Transkrypt

Roger Cicholaz Quo vadis, Sancta Ecclesia? Ad Deum vel ad
 Quo vadis, Sancta Ecclesia? Ad Deum vel ad absurdum? Roger Cicholaz 1. Priorytety polskiego Kościoła 2. Historia sporu o władzę w Kościele 3. Od fałszerstwa do pełni władzy 4. Nowy porządek świata -­‐ ambicje funkcjonariuszy Kościoła Kościół katolicki „trwa” niezmiennie od tysiącleci, choć jego zwierzchnicy ciągle się zmieniają, jedni odchodzą a inni przychodzą. Zdawać by się mogło, że ta zmiana władzy -­‐ niczym demokratyczna przypadłość -­‐ stanowi zaletę i gwarancję stabilności i trwałości, ale owo niezmienne „trwanie” Kościoła jest zjawiskiem antyrozwojowym i wynika raczej z braku progresu ideowego i ze strukturalnych uprzedzeń do reform. Uniwersalny i gdzieindziej ceniony gwarant postępu, jakim jest rozum, zastygł w zabetonowanej mentalności hierarchów oraz w skostniałym i zabobonnym fundamentalizmie rzymsko-­‐katolickiej tradycji. A wystarczyłoby tylko otworzyć „okno” wiedzy, uchylić „okiennice” prawdziwej historii, nie bać się rozumnej percepcji i zwykłej ludzkiej wrażliwości, co zresztą już w przedsoborowym Kościele XX-­‐go wieku zdawało się być wielką nadzieją na wyczekiwane zmiany. Całkiem niedawno nadzieje te ożyły w kontekście wyboru nowego papieża, prostego i zarazem wielkiego człowieka, który w pojedynkę nie jest jednak w stanie dokonać istotnych zmian w Kościele. Promyk reformatorskiej nadziei zapłonął również przy okazji niedawno odbytego rzymskiego synodu, jednak po jego zakończeniu wszelkie radosne oczekiwania na odnowę Kościoła zamieniły się w lament beznadziei i rozczarowania… 1. Z ziemi włoskiej do Polski – priorytety polskiego Kościoła W każdym czasie pojawiają się myśliciele, którzy chętnie przepowiadają przyszłość Kościoła. Również w Polsce nie brakuje proroków rozprawiających o stanie polskiej wiary oraz wyrokujących o przyszłości. Jedni wieszczą rychły koniec instytucji kościelnych, inni przepowiadają ich wielką ekspansję. Ci pierwsi przyzwyczajeni do tego, iż papieżem jest Polak, obumierają z tęsknoty za Ojcem narodu i przewodnikiem, który wskaże drogę i podpowie jak żyć. Ci drudzy zamiłowani w nieskrępowanej spontaniczności argentyńskiego papieża, żyją nadzieją na nowe prawo i nowy porządek w Kościele. A konserwatywni intelektualiści spod znaku ostrej jak brzytwa teologicznej myśli niemieckiego papieża wpatrują się z niepewnością w przyszłość, upatrując w niej z tęsknotą nawrotu do tradycji Trydentu i historycznej siły Kościoła. Najoptymistyczniejszą wizję Kościoła mają natomiast obserwatorzy spoza jego szeregów, którzy w niedawnej abdykacji rzymskiego Namiestnika dostrzegają ciekawy trend, który 1 warto by na stałe wprowadzić w praktykę Kościoła -­‐ kadencyjność kościelnego urzędu. Wielu dostrzega w tej praktyce szanse na oczyszczenie hierarchii z patologii. Dla polskich hierarchów jest to rzecz raczej nie do pomyślenia. Ci bowiem nie mają zdolności do autorefleksji i samokrytyki, wyśmienicie zaś realizują się jako demagodzy i koneserzy dostatniości. Nie tylko sami rezygnują z myślenia i samostanowienia, ale postawę taką narzucają wiernym, odbierając im wolność wysiłku intelektualnego i swobodę wyrażania własnych przemyśleń na tematy światopoglądowe i kościelne. W tych kwestiach monopol posiada przedstawiciel episkopatu lub jego sekretarz, nawet jeśli żaden z nich nie ma nic mądrego do powiedzenia. Czy należy jednak pasywnie oczekiwać zmian i odnowy w lokalnym Kościele wsłuchując się w głos nacechowanego wąską perspektywą myślenia episkopatu albo w głuchą melodię jaka gra w duszy danego biskupa? Papiestwo i każda władza w Kościele definiuje się oficjalnie od XI wieku jako instancja mająca „zaszczyt” reprezentować Boga na ziemi. Papież i biskupi karzą się postrzegać jako zastępcy Chrystusa i kolejni następcy Piotra. Z ich urzędem związana została gwarancja boskiej prawdy w kwestii wiary i obyczajów. Jest to średniowieczny wynalazek przejęty z najsurowszej dyktatorskiej tradycji, która próbowała władzę papieża cementować na wszechczasy oraz bez umiaru ją absolutyzować. Owa myśl, iż władza kościelna reprezentuje wolę Bożą, nie różni się swą rangą od tej, iż czarownice należy palić na stosie, a niewiernych z krzyżem w ręku wycinać w pień. Te dwie ostatnie tezy zostały na szczęście wymazane z katalogu kościelnych prawideł przez rozwijającą się świadomość i otwartość na inne kultury. Pierwsza jednak pozostała, jako relikt uzurpatorskiej władzy nad rzędem dusz ludzi, którzy od wieków byli postrzegani przez hierarchów jako istoty niemyślące, i które należy smagać surowością prawa i specyficzną interpretacją biblii. Skutkiem tej swoistej „tresury” jest to, iż w dzisiejszym świecie około miliarda ludzi wciąż bezwolnie zadaje sobie pytanie, cóż takiego myśli i mówi na ten czy inny temat papież. Indywidualne interpretowanie rzeczywistości i niezależne nadawanie kształtu własnemu życiu jest praktyką raczej odosobnioną. Prawie nikt dziś nie pyta, czego chciał Jezus i co potrzebuje dzisiejszy człowiek, ale prawie wszyscy zadają sobie pytanie, co na to Kościół? Jest to zadziwiające przestawienie optyki: coś co w najlepszym wypadku może być postrzegane jako środek, ulega cudownemu przeobrażeniu w cel in se. Papieża, który „reprezentuje” Boga, definiuje się w sposób absolutny i nadludzki, rozprzestrzeniając w ten sposób przekonanie, że Bóg koniecznie potrzebuje ludzkiego pośrednictwa, kogoś, kto zaradzi Bożej „niemocy”. Taki model ma już ponad 4000 lat i pochodzi -­‐ historycznie rzecz biorąc -­‐ z czasów faraona zamieszkującego dolinę Nilu. Papieska koncepcja władzy kontynuuje zaś w sposób jednoznaczny nie służbę na wzór Jezusa, ale hegemonię rzymskich cesarzy kreujących swą władzę na wzór starożytnych faraonów. Tytuł „Pontifex Maximus” i wynikająca z niego uzurpowana władza kościelna, która rości sobie pretensje do roli mediatora między niebem i ziemią, w żadnej mierze nie dają się uzasadnić tym, czego chciał i o czym mówił Jezus. A postępujące ubezwłasnowolnienie umysłu i woli wierzącego nie może być uznawane za 2 wyznacznik miłości do Boga i Jego zastępcy na ziemi. Centralizm i absolutyzm religijnego przywódcy czyni wiernych totalnie zależnymi od swego guru zamiast prowadzić ich ku wolności (por. Ga 5, 1). W ten sposób katolicka religia poprzez zakamuflowane działania i wyrafinowaną manipulację zniewala i ogranicza, kiedy naturalnym dążeniem człowieka jest rozumna niezależność i otwartość na rozwój i postęp. Papież przez swą absolutną władzę, którą deleguje swym poddanym hierarchom, wbija między człowieka a Boga coś w rodzaju klina rozporowego, który tym większą czyni szczelinę oddalającą człowieka od Boga, im bardziej skomplikowane staje się zhierarchizowane pośrednictwo, ograniczające bezpośredniość zaufania człowieka ku Bogu, którą to chciał podarować człowiekowi Jezus. Zły przykład idzie z góry: Papież przywłaszcza sobie boską władzę, biskup chce być w swojej diecezji panem i władcą jak papież w Kościele powszechnym, proboszcz chce być natomiast papieżem w swojej parafii a zakonny przełożony w swojej wspólnocie. Zapach absolutnej władzy otumania, zakłóca ostrość widzenia rzeczywistości i wyzwala chorobliwy pęd do powiększania wpływów i bogactwa, co w konsekwencji prowadzi do alienacji i przedmiotowego traktowania wiernych, wykorzystywania ich do własnych celów oraz do instrumentalizacji Ewangelii. Duch „przedsiębiorczości” i „marketingu” zaczyna dominować nad duchem służby i miłości czyniąc rzeczy święte instrumentem szemranych interesów i zakłamanej polityki. Jaki będzie Kościół w przyszłości zależy w dużej mierze od definicji i zakresu władzy kościelnej, a nie od tego co mówi i myśli biskup czy papież. Duże znaczenie ma też świadomość teologiczna i historyczna wiernych, którzy poznając prawdę o wierze i Kościele, muszą sami wybrać, czy chcą przyjąć proponowaną przez Kościół wiarę i czy chcą przynależeć do Kościoła z taką historią. Przez uwikłanie Kościoła w tworzenie dziejów świata niemożliwe staje się podanie takiej definicji kościelnej władzy i papiestwa, która mogłaby korespondować z przesłaniem Ewangelii. Urząd papieski, który od samego początku został upolityczniony i zakłamany, przemienił Kościół w korporację, która swój cel i dążenia uzależnia od wizji papieża i jego najczęściej fałszywych doradców. Papież z Polski polemizował z marksizmem, bo tak mu kazało jego doświadczenie wyniesione z Ojczyzny. Wszystko co, mogło ocierać się o tezy marksizmu budziły w nim uzasadniony skądinąd dystans a nawet sprzeciw. Papież o doświadczeniu argentyńskim inaczej czuje idee teologii wyzwolenia i potrafi odróżnić zalety od ewidentnych wad teorii marksistowskiej. Każdy papież a za nim każdy biskup to kolejny monarcha, który inaczej rozkłada akcenty władzy, ale wciąż bezprawnie przywłaszcza sobie ten sam atrybut: Boski autorytet. Prezentuje swoją wizję i gromadzi wokół siebie myślących podobnie. Wówczas w zadziwiający sposób Boża wola staje się zależna od konkretnej osoby, jej mentalności, charakteru, stanu psychiki i ducha. Taka sytuacja nie powinna mieć jednak miejsca w zdrowo prosperującej społeczności i w kierującym się rozumem świecie. System, który nie jest budowany i reorganizowany oddolnie poprzez współdecydowanie, wprowadzanie mentalności synodalnej, staje się zjawiskiem 3 irracjonalnym i szkodliwym. Zagraża jednostce i całym wspólnotom, prowadzi do wyzysku i niewolnictwa przyjmującego różnorakie formy. Jak trudno jest taki system zreformować, świadczyć może przykład sowieckiej dyktatury w Rosji, która wraz z pierestrojką pozwoliła rozbudzić nadzieje wielu na zmiany, ale po chwili euforii siła systemu, ugruntowanych struktur i mentalne zniewolenie ludzi przywróciły na nowo imperialistyczno-­‐dyktatorskie tendencje. Nie inaczej zdaje się być dziś w Kościele: po chwilowym powiewie soborowej świeżości, rozpościera się na nowo cuchnący tradycjonalizm i groźny absolutyzm hierarchicznej władzy, która dla obrony systemu i sztucznego podtrzymywania struktur, sięga po niezmienną od wieków stęchłą teologiczną papkę ogłupiającą wiernych i nakazuje im powtarzać bez namysłu zdogmatyzowane, oderwane od rzeczywistości i rozumności twierdzenia. Kultywowanie i egzekwowanie chorego prawa wzmacnia stary system i utwierdza korupcyjną mentalność. Zjawisko to nabiera szczególnie niebezpieczne kształty w Polsce, gdzie wszechobecność hierarchii staje się gangreną Państwa, które przecież przez wieki należało do najbardziej otwartych, tolerancyjnych a przez to postępowych społeczności. Obserwator współczesnej polskiej rzeczywistości może ulec wrażeniu, że w Polsce wszystko poddane jest Kościołowi: przedszkola, szkoły, uniwersytety, zakłady pracy a nawet publiczne instytucje. Nie ma uroczystości państwowej, w której nie brałby udziału przedstawiciel hierarchii. Nie ma żadnej rocznicy ważnych dla Polski wydarzeń, w której reprezentanci Kościoła nie manifestowaliby swojej obecności i dominacji. Nie ma społecznego tematu, którego nie komentowałby przedstawiciel episkopatu. Nie ma dziedziny życia, do której nie mieszałby się jakiś hierarcha. W tym kontekście papiestwo i jego macki w terenie jawią się jako dyktatorski system, który dla utwierdzenia swej władzy wmawia wszystkim, że jest absolutnym reprezentantem Boga na ziemi i dlatego ma prawo być obecnym w każdym momencie życia człowieka i polskiego obywatela. Ale czy Bóg jest istotą, która się narzuca i bez akceptacji woli człowieka ingeruje w jego życie? Bóg jest Absolutem, rzeczywistością przekraczającą wszystkie rzeczywistości. Kościół zaś, jego struktury i wszystkie urzędy, to rzeczywistość względna, na wskroś ludzka, pogmatwana i skorumpowana, fasadowo dostojna i majestatyczna a w istocie zwykła, chwiejna i reformowalna, w żadnej mierze absolutna. Bóg jest niepojęty, Kościół zaś taki jak jego wierni i pasterze: prosty i interesowny, przewidywalny i manipulujący, naiwny i wyzyskujący. Kościół jest więc dziełem człowieka, który chce być jak Bóg, choć brak mu w sobie boskości. Wiedza ta jest właściwie powszechna od czasów humanizmu, reformacji i renesansu, w Polsce jednak to wciąż mądrość nie odkryta, a przez hierarchię skutecznie zagłuszana. Skutkiem dyktatorskiej struktury Kościoła jest fakt, iż kościoły w sposób bardzo wyraźny przerzedzają się. W polskiej społeczności rośnie świadomość, która buduje dystans do zakłamania i powierzchownej religijności. Frekwencja na kościelnych uroczystościach zdecydowanie spada a przeciętna wieku osób zainteresowanych praktykami religijnymi rośnie. W momentach trudnych (np. po katastrofach) lub w okresach tradycyjnych (np. „Boże Narodzenie”, Wielkanoc) 4 hierarchowie odnotowują większe zainteresowanie wiernych, co z kolei jest dla nich okazją do politycznych i światopoglądowych agitacji oraz do uzupełnienia rezerw finansowych. Wtedy to najczęściej odczytywane są tzw. listy pasterskie o przerażającej, merytorycznej pustce. Zamiast tłumaczyć i wykładać Ewangelię, polscy hierarchowie rozpisują się o rzeczach, o których nie mają zielonego pojęcia. Najsmutniejsze jest jednak to, że wmawiają oni słuchaczom jakich powinni dokonywać wyborów i jak powinni żyć, kiedy sami poruszają się poza rzeczywistością i nie wiedzą, co to jest niepewność egzystencji, czym jest codzienny trud o utrzymanie rodziny. Brak odpowiedniej kondycji moralnej oraz dojrzałości intelektualnej, które objawiają się między innymi nieumiejętnością podejmowania niezależnych od Watykanu decyzji, pozbawiają polskich hierarchów społecznego autorytetu. Kiepską jakość kazań, odezw i listów pasterskich przypieczętowuje emanująca z nich egzaltacja autorów. Brak bowiem w episkopacie jednostek wybitnych, które były by w stanie zaoferować współczesnemu Polakowi choćby namiastkę odpowiedzi na nurtujące go pytania. Trudno się temu dziwić, skoro współcześni purpuraci wyrośli na dyktatorskich wzorcach (Stefan Wyszyński, Karol Wojtyła, Józef Glemp), które poprzez dostarczanie gotowych i bezdyskusyjnych odpowiedzi zwalniały ich z myślenia i jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego. Smutne jest również to, iż wielu kapłanów mądrych, a przez to otwartych, nie ma szans na reformę skostniałych struktur, ponieważ nie mają oni szans na awans, który w Polsce gwarantowany jest wyłącznie przez mierność i ślepe posłuszeństwo („mierny ale wierny”). Do wielkich wyjątków należy nominacja na biskupa księdza mądrego, życiowego i otwartego na współczesne postulaty i potrzeby człowieka. Kiedy jednak pojawia się taka sytuacja, to tylko w jednym celu: aby zakneblować usta potencjalnego reformatora poprzez upojenie go przepychem biskupiej rezydencji i odurzenie zapachem nieograniczonej, kościelnej władzy. W Polsce nadzieją na nowy model Kościoła był swego czasu promieniujący świeżością umysłu i ducha biskup Życiński, któremu jednak -­‐ pewnie z niemocy i braku wsparcia od współbraci -­‐ serce odmówiło posłuszeństwa w Rzymie, w samym centrum katolickiego Kościoła. Pośród obecnych hierarchów tylko kilku jawi się jako wyjątkowi i otwarci. Są oni niczym promyk jutrzenki, bądź też jako nieliczni sprawiedliwi, ze względu na których Bóg nie zsyła zagłady na zepsute zgromadzenie opasłych purpuratów: to biskupi reflektujący, młodzi i inteligentni, znawcy historii Kościoła a mimo to wierzący, ludzie o wielkim sercu i nieprzeciętnym rozumie -­‐ rarytas, zdrowy zaczyn… Wielkość Kościoła okazuje się w mądrości i sile jego najmniejszych elementów, w sercach i umysłach poszczególnych ludzi. Struktury i systemy zniewalają i odczłowieczają, a nawet powodują zniszczenia na skutek wewnętrznych walk o władzę i wpływy. Kiedy społeczeństwo jest dojrzałe i dostrzega zepsucie systemu i władzy, stara się wówczas zmienić władzę i naprawić system. Jest to bardzo trudne a czasem niemożliwe w systemach totalitarnych oraz w Kościele. Te rzeczywistości muszą ulec samozagładzie, dopiero wówczas pojawi się nadzieja na odbudowanie nowych i zdrowych form, godnych człowieczeństwa i zgodnych z Bożym zamysłem. Dotychczas wydawało się, iż siłą Kościoła jest jego spójność 5 na wzór wiecznego monolitu, którego gwarancją jedności jest urząd i narzucana, nie podlegająca refleksji „prawda wiary”. Odkrywana na nowo przeszłość odmienia jednak teraźniejszość. Poznanie historii Kościoła oraz sposobu powstawania tzw. prawd wiary i metod ich głoszenia, zmusza człowieka myślącego do dystansu wobec zakłamanego systemu i mafijnych struktur. Odpychającym jest również skostniały, niezrozumiały język, w którym głosi się w nachalny sposób zakłamaną kościelną ideologię. Zjawisko to da się uzasadnić tym, iż koncentracja na ochronie struktur i utrzymaniu za wszelką cenę systemu władzy, prowadzi do zaniedbania form odziaływania na zewnątrz. Zaślepienie bogactwem i wygodnictwem wymazuje świadomość istoty Ewangelii i Jej przesłania. W tej perspektywie dziwi brak reakcji wiernych, pośród których jest mnóstwo ludzi światłych. Wielu mimo swej wiedzy i analitycznych zdolności poddają się bezkrytycznie kościelnej indoktrynacji. Jest to poddanie się masowej przeciętności intelektualnej i konformizmowi politycznej poprawności. Kroczenie z prądem zawsze jednak oznaczało przeciętność i słabość. Społeczeństwu w Polsce potrzebne jest więc przebudzenie i zryw, by iść pod prąd. Masowość jest synonimem płytkości i powierzchowności. Zdrowy indywidualizm otwarty na wspólnotę i dobro wspólne daje nadzieje na reformę i postęp. Zygmunt Freud mówił w dwudziestych latach minionego stulecia, iż religijność masowa jest swego rodzaju kolektywnym, neurotycznym przymusem (kollektive Zwangsneurose). Jeśli więc mówi się o Bogu i praktykuje swą wiarę, bo inni też tak robią, wówczas Boska moc nie jest siłą, która uskrzydla i niesie, która daje odwagę do życia i miłości, która uzbraja w optymizm i zaufanie we własne siły, ale całkiem odwrotnie, owa „Boska moc” wyraża mechanizm poddańczego posłuszeństwa, które każe wyłączyć rozum i inne ludzkie atrybuty. Poddańcze posłuszeństwo zmusza nie tyle do życia głoszoną prawdą, ile do używania sloganów i utartych tez, które choć nieaktualne w treści i formie, to jednak odpowiednie dla kościelnej nomenklatury, tzw. tradycji i korporacyjnej lojalności. Wierni poddani takiej indoktrynacji ulegają magii pojęć, która polega na tym, aby bezmyślnie powtarzać zdania zapisane w kościelnym katalogu dogmatów. To nie życie decyduje o prawdzie, ale formalny dogmatyzm, którego muszą bronić za wszelką cenę teolodzy chcący zrobić karierę w Kościele. Awans i kariera kosztem niewolniczego posłuszeństwa i hipokryzji – to ścieżka rozwoju, na którą mogą się zdecydować tylko nieliczni, pozbawieni poczucia intelektualnej godności i uczciwości. W szeregach hierarchicznego Kościoła jest to jednak powszechna postawa. Znamiennie w tym kontekście brzmią słowa Karola Marksa, który mówiąc o religii, nazywał ją opium dla ludu. Czy religijna indoktrynacja polskiego Kościoła nie jest swoistego rodzaju narkotykiem uzależniającym od siebie wrażliwe, słowiańskie serca? Kiedy w sercu panuje pustka, wówczas łatwo zapełnić je bezrozumną demagogią i prostymi gusłami bez treści. Metoda znana Kościołowi od zarania dziejów. Skostniałym systemem Kościoła może pozytywnie wstrząsnąć – dzięki Bogu – dająca się zaobserwować od jakiegoś czasu tendencja młodych ludzi do odwracania się od kościelnej instytucji. Cieszy też, iż postrzeganie Kościoła jako jedynego nośnika kultury i nauki jest coraz rzadsze, a twierdzenie, że Kościół 6 posiada największe społeczne znaczenie, uważane jest przez większość społeczeństwa jako anachroniczna paplanina hierarchów i ich parobków w szeregach polityków, chcących podreperować swoje ego. Zawsze kiedy przekonanie to dominowało w społeczeństwie, Kościół mógł bez kontroli obławiać się majątkiem i wpływami, a w sytuacji wojny mógł spokojnie stać po stronie mocniejszych, usprawiedliwiając użycie broni w imię Jezusa i wmawiając ludziom najbardziej dziwaczne ideologie. Badacze historii na próżno będą szukać dokumentów i dowodów na to, że to właśnie Kościół zahamował okropności systemów totalitarnych XX-­‐go wieku. Trudno znaleźć jednoznaczne dowody na to, że Kościół i jego przedstawiciele bronili zagrożone nacje przed zagładą ze strony dyktatorów i ich aparatu władzy. W zamian za to odkryją świadectwa zachowawczej postawy ludzi Kościoła albo nawet dowody dziwnej frazeologii hierarchów, którzy zamiast wzywać wiernych do sprzeciwu wobec dyktatorskiego systemu zniszczenia, głosili niewiarygodne tezy, jak ta wygłaszana przez niemieckiego biskupa polowego o słowiańsko brzmiącym nazwisku – biskupa Rakowskiego: przysięga złożona na Adolfa Hitlera, jest przysięgą na Boga. Dziś wielu skrajnych ideologicznie hierarchów i teologów, szczególnie tych urzędujących w Polsce, chciałoby zapewne głosić tezę, iż przysięga złożona na papieża czy biskupa, jest przysięgą złożoną na Boga. I jak w takiej atmosferze dziwić się ślepemu posłuszeństwu zdezorientowanych wiernych, którzy rezygnując z własnego rozumu chcą być prowadzeni przez pasterzy Kościoła? Ci wykorzystując naiwność szczerego i prostego człowieka chętnie sięgają po najnowsze instrumenty masowego rażenia intelektualnego i propagandowego jakim są skrajne i fundamentalistyczne, katolicko zdeformowane radio i telewizja. Warto jednak postawić publicznie pytanie dokąd zmierza i dokąd prowadzi nas taki Kościół: ku Bogu czy absurdom? Obserwacja polskiej rzeczywistości ostatnich lat prowadzi do wniosku, że Kościół zajął pozycję nie po stronie człowieka, ale po stronie systemów, które gwarantują mu swobodę działania i komfort dysponowania majątkiem. Priorytetem polskiego Kościoła nie jest dążenie do prawdy i służba człowiekowi, ale szerzenie zaściankowej ideologii służącej obronie status quo przestarzałej instytucji. A przecież centrum zainteresowania Kościoła powinien być człowiek: wątpiący, poszukujący, cierpiący, samotny, biedny… Tymczasem zapatrzona w siebie i swoje przywileje hierarchia dopatruje się kryzysu Kościoła w narastającej ateizacji społeczeństwa, w odejściu człowieka od dekalogu i jego pochodnych, w otwarciu się na postęp i nowości, jakie niesie ze sobą nauka i poznanie świata. Nikt z hierarchów nie chce zauważyć, że to Kościół porzucił człowieka. Wyrazem tego porzucenia jest 1) nawrót Kościoła do anachronicznej teologii dogmatycznej, której miarą nie jest rozum i Ewangelia, ale jej użyteczność dla hierarchicznego systemu; 2) lansowanie regresyjnej i sprzecznej z poznaniem człowieka teologii moralnej, która poprzez swój rygoryzm i apatię do rozumności staje się nieludzkim prawem; 3) marnotrawienie ludzkiego potencjału poprzez sztuczne podtrzymywanie niewolniczych struktur zakonnych, które łamią charaktery, gaszą ambicje, okradają społeczeństwo poprzez zachłanność w korzystaniu z publicznych środków przy równoczesnym minimalizowaniu wkładu do budżetu 7 państwa; 4) intelektualne okaleczanie kandydatów na kapłanów poprzez ukierunkowaną indoktrynację ograniczającą wolność myślenia i przepowiadania; 5) wynikające stąd mentalne, światopoglądowe i intelektualne ubezwłasnowolnienie wiernych („jaki pan, taki kram”) i ich materialny wyzysk. Największym wyrazem pogardy i odejścia od człowieka jest egzaltacja kościelnych funkcjonariuszy, zajętych celebracją swoich przywilejów i lekkiego życia przy równoczesnym stawianiu ciężarów i wymagań nie do uniesienia zwykłym wiernym. Odwrócenie się Kościoła ku systemom i instrumentom władzy zawsze prowadziło do patologii. Niestety historia lubi się powtarzać, również w Polsce, gdzie kościelni demagodzy za wszelką cenę chcą wpływać nie tylko na władzę ale i na całokształt życia społecznego. Wielu polityków, moralnie i intelektualnie słabych, łasi się hierarchom i szuka u nich wsparcia, a ci bezmyślnie wskazują swych protegowanych oczekując od nich odwzajemnienia w postaci zapisów prawnych warunkujących obyczajowość Polaków i zapewniających unijne dotacje na kościelne budowle wątpliwej konieczności. Trwający od lat spór o kształt funduszu kościelnego pokazuje nader wyraźnie jak bezradny jest rząd świeckiego Państwa wobec pretensjonalnej machiny Kościoła reprezentowanej przez zachłannych dygnitarzy w sutannie. Sytuacja ta pokazuje dość wyraźnie, iż pazerność, żądza władzy i niepohamowana skłonność do narzucania swej wizji świata innym są niczym strukturalny „grzech pierworodny” hierarchów przekazywany wraz z sakrą biskupią. Debata kleru o likwidacji funduszu kościelnego przypomina jako żywo znaną historykom sytuację, jaka powstała tuż po ogłoszeniu Konstytucji 3 maja w 1791 roku. Wtedy to część polskich biskupów działając z rozkazu papieża i jego nuncjusza w Polsce wolała układać się z Rosją w Targowicy i dopuścić do rozbiorów Polski, niż narazić się na utratę swych wpływów i majątku poprzez aprobatę i wspieranie Konstytucji1. „Łaska” święceń zamiast wypełniać „namaszczone” serca ewangeliczną miłością i pragnieniem pokoju i zgody narodowej, czyni z nich bezduszne maszyny do okradania nieświadomych wiernych, zabijania w nich ducha wolności i radosnego postrzegania świata. Działanie „łaski” zdaje się być tu nieskuteczne wobec zepsucia natury i umysłu dotkniętego strukturalną zgnilizną hierarchy, który nie potrafi funkcjonować bez walki z rzeczywistym bądź wydumanym wrogiem: z genderyzmem, homofilią, oświeceniem, postępowością, w końcu z najzwyklejszą normalnością, która niejednokrotnie definiowana jest tu jako grzeszna. Współczesny, przeciętny Polak może czuć się opuszczony przez swój Kościół i jego funkcjonariuszy, jednak mimo to rozumie doskonale przesłanie Ewangelii: wiara nie jest środkiem do władzy i nie ma czynić człowieka Bogiem, ale przeciwnie powinna uczyć go ducha służby i czynić bardziej ludzkim; prawdziwa wspólnota Kościoła nie jest instytucją panów i ich służących, ale rzeczywistością noszącą znamiona kochającej się rodziny dbającej o swoich członków bez względu na ich zasługi i kondycję moralną; religia to nie jakiś zbiór trącących zabobonem guseł i form kultu, ale osobowa relacja z Bogiem, którego należy dostrzegać w drugim człowieku i otaczającej człowieka naturze. Jeśli religia i 8 Kościół pomija człowieka i jego dobro, a koncentruje się tylko na swoich strukturach i wytartych formach, to znaczy, że są zbyteczne a nawet społecznie szkodliwe i należy je wyeliminować z publicznego życia. Prawdziwe chrześcijaństwo jest czymś wyjątkowym, szczególnie wówczas kiedy odróżnia się od przerośniętego formalizmem judaizmu i agresywnego islamu -­‐ religii opartych na surowych, nieraz nieludzkich prawidłach i nieżyciowych normach. Chrześcijaństwo jest w swej istocie religią wyzwolenia, odrodzenia i uwolnienia z niewoli skostniałego prawa, faryzejskich systemów oraz struktur służących jedynie grupie trzymającej władzę. Jezus głosił wolność i gromadził wokół siebie ludzi szukających wolności, ludzi, którzy się pogubili lub według społecznych reguł byli już pogubieni: żebraków, celników, wszystkich stojących poza prawem. Ludzie ci nigdy nie mogli zbliżać się do miejsc, które uznawano za miejsca święte i które były osiągalne jedynie dla możnych i faryzejskiej hierarchii. Jezus chciał, aby zaprzestano nadużywać Bożego imienia i czci, aby przestać mówić o Bogu jako strażniku prawa i mściwym władcy. Jezus chcąc pokazać człowiekowi swojego Ojca głosił prawdę o człowieku, który dla własnego dobra i dobra innych musi stawać się w pełni człowiekiem, być gotowym do wyrzeczeń i ofiary. Głównym powołaniem człowieka jest bycie dobrym tak jak Bóg jest dobry (por. Mt 5, 48). Człowiek z kolei może być o tyle dobry, o ile sam doświadczył dobra. Dlatego chrześcijaństwo niesie ze sobą wielką terapeutyczną siłę: emanując mądrością i dobrem może człowieka uczynić lepszym. Hierarchia Kościoła w Polsce zdaje się mieć inną wizję: chrześcijaństwo ma służyć rządzącym i zapewniać dostatnie życie otyłym stróżom kościelnych struktur; wierzący mają się intelektualnie i majątkowo umniejszać, aby słudzy ołtarzy mogli wzrastać i się bogacić. Spojrzenie na taki kościelny świat budzi mimo woli skojarzenie ze środowiskiem, do którego przyszedł kiedyś Jezus: do faryzejskiej hierarchii kapłanów oraz do biednego i zdezorientowanego człowieka. Stąd wewnętrzny głos poczciwego i myślącego chrześcijanina każe mu wołać co tchu: Maranatha, przyjdź Panie Jezu! Najmilsze święto chrześcijan to obchodzone co roku Narodzenie Pańskie, Wcielenie „Syna Bożego”. Wzmożona tęsknota współczesnego Polaka za Wcielonym w człowieka Bogiem zdaje się być reakcją na opłakany stan Kościoła i jego sług. Zewnętrzny obserwator hierarchicznego Kościoła może mieć nieodparte wrażenie, że Bóg rzymskiego Kościoła katolickiego „wcielił” się w pieniądz i władzę, które to kościelni hierarchowie, odziani w strojne purpury, otaczają boskim kultem. Polska to chrześcijański kraj oddany prawom Ewangelii, choć zagubiony przez demagogię stróżów rzymskiego interesu i skorumpowanych struktur polskiego sakro-­‐biznesu. Warto otworzyć publiczną debatę nad tym, jak oczyścić polski naród od tej epidemii i jak na nowo zachwycić Ewangelią tych, którzy przez Kościół w nią zwątpili? Nieodzowne zdaje się tu być poznanie historycznej prawdy, która otwiera oczy i serce, wyzwala z niewoli ducha i umysłu, a nade wszystko daje komfort własnej oceny i dojrzałego wyboru. 9 2. Historia sporu o władzę w Kościele Przez wieki bezkrytycznie twierdzono, że każda władza pochodzi od Boga. Niektórzy wynajdywali dowody tej tezy nawet w Biblii i Katechizmie Kościoła Katolickiego (Rz 13, 1; KKK 1899). Przekonanie to służy każdemu, kto chce usprawiedliwić i utwierdzić swoją władzę i u swych podwładnych wymusić bezwzględne posłuszeństwo. Teza ta jest z pewnością ulubionym mottem Władimira Putina, Aleksandra Łukaszenki, Baszara el-­‐Asada i innych dyktatorów. Ale czy władza zdobyta siłą, w oparciu o kłamstwa i historyczne fałszerstwa może być legitymowana takim płytkim twierdzeniem? Wielu historyków i teologów próbowało zmierzyć się z kwestią władzy w Kościele, którą to w obecnym kształcie trudno pogodzić z przesłaniem Ewangelii. Wielu z nich uznało, że sprawa ta jest zbyt polityczna, aby mogła być solidnie opracowana. Dlatego najsłuszniejszą postawą okazał się dla nich dystans do instytucji, z którą mieli wcześniej wiele wspólnego, a która to okazała się zakłamana i w sobie sprzeczna, oraz indywidualne oddanie się lekturze Ewangelii, starożytnego pisma, które czytane z wiedzą i otwartością umysłu stawia czytelnika bezpośrednio przed obliczem Boga. Spór o władze trwa w Kościele niemal od samego jego początku. Pisali o tym najwybitniejsi teolodzy, np. Hans Küng, który w Polsce stawiany jest w jednym szeregu z heretykami, w świecie natomiast ceniony jest jako postulator odnowy i oczyszczenia Kościoła2. Już w Ewangelii czytamy o dwóch braciach, którym zapobiegliwa matka chciała zagwarantować eksponowane pozycje przy boku Jezusa (Mt 20, 21). Przepychanki między Apostołami dotyczyły właśnie najczęściej władzy i tego, kto może ostatecznie decydować w kwestiach zasadniczych: ideologicznych i dyscyplinarnych. Rywalizacja ośrodków, w których żyli chrześcijanie to nieustanne udowadnianie sobie nawzajem, która gmina jest większa i zacniejsza, który przywódca gminy jest mądrzejszy i ważniejszy. Szkodą dla prawdziwej wspólnoty chrześcijan okazała się niepohamowana ekspansja siły i władzy przywódców najbogatszej gminy -­‐ Rzymu. Przeobrażenie chrześcijaństwa żydowskiego w chrześcijaństwo pogańskie bierze swój początek w dominacji Rzymu i jego praw. Myśl o apostolskiej „tradycji” i „sukcesji” narodziła się w Starym Mieście i ugruntowała się tam około 160 roku, kiedy to Piotrowi i Pawłowi zaczęto budować pierwsze pomniki, czyniąc ich filarami władzy w Kościele. Na próżno szukać w przekazie biblijnym wzmianki o prymacie Rzymu czy rzymskiej gminy. Nie ma jej również w żadnym tekście datowanym na dwa pierwsze stulecia. Żaden biskup Rzymu pierwszych dwóch stuleci nie odwoływał się do tzw. obietnicy Piotrowej, która to wypisana czarnymi, trzymetrowymi literami na złotym tle, zdobi dziś kopułę Bazyliki na Watykanie: „Ty jesteś Piotr i na tej skale wybuduje mój Kościół” (por. Mt 16, 18). Dopiero w III wieku rzymski biskup Stefan (254-­‐257) powołuje się na wspomnianą obietnicę w sporze z innymi gminami o to, czyja tradycja jest lepsza. Biskup Stefan nie omieszkuje zadrwić sobie przy tej okazji z afrykańskiego 10 metropolity Cypriana, nazywając go pseudo-­‐apostołem i pseudo-­‐chrześcijaninem. Obietnica Piotrowa tak na dobre stała się instrumentem gruntującym władzę Rzymu dopiero po tzw. przełomie konstantyńskim -­‐ od drugiej połowy IV wieku. Jednak wschodnie chrześcijaństwo nigdy nie podjęło powszechnej na Zachodzie instrumentalizacji pozycji Piotra, ponieważ cytowany wyżej fragment Ewangelii jest tam po dzień dzisiejszy rozumiany jako osobiste wyznanie wiary Piotra a nie jako przypisany jego osobie jurydyczny autorytet, jako jakiś prymat w sprawach jurysdykcyjnych. Jeszcze za czasów cesarza Konstantyna nie było mowy o prymacie biskupa Rzymu, bowiem cesarz wciąż nosił tytuł „Pontifex maximus” („najwyższy Kapłan”) i ciągle posiadał w Kościele monopol w kwestii prawodawstwa („ius in sacris”). To on powołał pierwszy sobór ekumeniczny w Nicei (325), a biskup Rzymu nie odgrywał wówczas żadnej wiodącej roli, był jednym pośród wielu innych biskupów. Cesarz w pełnej wolności nadawał gminom chrześcijańskim osobowość prawną i czynił z biskupów zarządców administracji państwowej zwanych metropolitami. Rzymska polityka władzy „w imieniu apostoła Piotra” odniosła z czasem zwycięstwo. Do tej dziejowej tragedii przyczyniło się między innymi przeniesienie cesarskiej rezydencji z Rzymu do Konstantynopola, co stało się pretekstem do jednego z największych fałszerstw w dziejach Kościoła, tzw. darowizny Konstantyna, o której jeszcze będzie tu mowa. Hegemonię Kościoła rzymskiego spowodowała również bezzasadna władza cesarza nad Kościołem, która z czasem doprowadziła do wykreowania kościelnego konkurenta zdolnego rywalizować z cesarzem. Istniejące w Kościele tendencje centralistyczne były wspierane i potęgowane od momentu połączenia struktur państwowych z urzędem kościelnym, kiedy to zwykły biskup musiał uznać zwierzchność metropolity, a metropolita patriarchy. Rywalizacja między trzema patriarchatami (Rzym, Konstantynopol, Aleksandria) wzniecała w ich przywódcach żądzę władzy i wyostrzała smak dominacji. Ponadto filozoficzno-­‐
religijny monoteizm i polityczna monarchia podsycały w rzymskim Kościele monarchiczno-­‐dyktatorskie skłonności. Przejęcie w Kościele cesarskich struktur organizacyjnych z centralną kancelarią i archiwum rejestrującym wszelką korespondencję nadało kierunek rozwoju kościelnej machinie. Nie bez znaczenia dla dominacji Rzymu był również fakt egzempcji kleru rzymskiego, zwolnienie go z podatków oraz stworzenie autonomicznego sądownictwa oderwanego od prawa cywilnego. W takiej dziejowej konstelacji zrodziła się w IV i V wieku idea rzymskiego papiestwa, które za swój cel obrało rozciągnięcie władzy na całą ówczesną Europę, a następnie na cały Kościół. Postulaty związane z tą ideą, choć nie miały żadnego biblijnego podłoża, na przestrzeni kolejnych wieków znajdowały swe odzwierciedlenie w kościelnym prawie. Również papieski Rzym nie od razu zbudowano. Historycy mówią dziś o pięciu etapach kreowania i urzeczywistniania idei papiestwa, które pokrywają się z pięcioma pontyfikatami3. Za czasów papieża Juliusza (337-­‐352) Rzym stał się instancją apelacyjną. Zachodni synod w Serdica z 343 roku, który zwołał cesarz Konstans (320-­‐350), pozwalał odwołanym biskupom składać apelacje do Rzymu. Przepis ten został 11 niezwłocznie uznany przez Rzym jako uniwersalne prawo potwierdzone przez sobór w Nicei, które należało interpretować ekstensywnie. Papież Damazy (366-­‐384) chętnie i z przekonaniem odwoływał się do obietnicy Piotrowej z Nowego Testamentu w sposób jurydyczny interpretując i uzasadniając prymat i władzę biskupa Rzymu. Interesujące są okoliczności, w jakich dążył on do umocnienia swej władzy. Podczas burzliwego procesu wyborczego, w którym Damazy konkurował z Ursynem, późniejszym antypapieżem zesłanym do Kolonii, zginęło ponad 137 osób. Dzięki wsparciu rzymskiego prefekta udało się Damazemu przejąć tron Piotrowy, choć wielu oskarżało go o mord. Skuteczna interwencja bogatych przyjaciół Damazego uchroniła go jednak przed skazaniem. Damazy jako świadomy swej władzy biskup Rzymu, nazywany arystokratycznym gospodarzem i „łechtaczem kobiecych uszu”, miał wystarczająco dużo powodów, aby za wszelką cenę wzmocnić swój osłabiony moralnie i politycznie autorytet. Najlepszym sposobem na zakrycie swej niechlubnej historii okazało się ponowne zaakcentowanie i podkreślenie godności swej władzy jako następcy Piotra. Mówiąc o rzymskim Kościele Damazy używał pojęcia „stolica apostolska” wyrażając w ten sposób własne ambicje i podkreślając wyeksponowaną pozycję rzymskiego Kościoła, która według niego ma swe uzasadnienie z woli Bożej w uprzywilejowanej pozycji Piotra i Pawła. Nie dziwi więc, że nakazał on bogato ozdobić kościoły i groby Pawła, Piotra oraz rzymskich biskupów i męczenników. Zabiegi te miały na celu uświadomienie wszystkim, że prawdziwy Rzym to chrześcijański Rzym. W politykę tą wpisuje się zlecenie Hieronimowi, uczonemu z północnej Italii, przetłumaczenia Biblii na prostą i nowoczesną łacinę. W ten sposób powstało nowatorskie jak na owe czasy tłumaczenie starotestamentalnych fraz, które zostały wyrażone rzymskim prawniczym językiem pomijającym niuanse językowe i mentalne różnice istniejące pomiędzy naturalnym środowiskiem tekstu oryginalnego a pogańską kulturą Rzymu. Błędy te zostaną później przejęte przez teologiczną, liturgiczną i jurydyczną tradycję Kościoła, które przez wieki będą bazować na Wulgacie. Starorzymska, mieszczańska i imperialna duma stopiła się w tym miejscu z powierzchownym chrześcijaństwem dając podwaliny dla kurialnej mentalności i urzędniczej dumy sług Kościoła. Za panowania papieża Syrycjusza (384-­‐399) imperialny styl rządzenia nabrał na sile. Syrycjusz jako pierwszy nazywa siebie „papieżem”, co z greckiego oznacza pieszczotliwie ojca („pappas” -­‐ „tatuś”). Początkowo chrześcijanie wszystkich gmin określali tym pojęciem własnego biskupa, z czasem określenie to zarezerwowano wyłącznie dla biskupa Rzymu. Pontyfikat Syrycjusza rozpoczyna ów proces monopolizacji tytułu, który pierwotnie należał do wszystkich biskupów i kapłanów4. Ważniejsze okaże się jednak to, iż Syrycjusz wydając swoje dekrety określa je bezzasadnie „apostolskimi” i jako pierwszy przejmuje w całości urzędowy styl kancelarii cesarza. Niczym mianowany przez cesarza zarządca Rzymu udziela on odpowiedzi i wsparcia przez dekrety i odezwy („decreta” i „responsa”) skierowane do różnych Kościołów lokalnych. Ta praktyka zachowała się do dziś. 12 Papież Innocenty (401-­‐417) wspiera zdecydowanie centralizm. Wydaje mnóstwo dekretów i wszystkie postanowienia synodów nakazuje przedkładać sobie do zatwierdzenia. Ponadto rozprzestrzenia historyczną fikcję, iż Ewangelia docierała do pozostałych zachodnich prowincji właśnie z Rzymu i dlatego wszystkie zachodnie Kościoły powinny przejmować liturgię rzymską. Świadomie pomijał on fakt, że w niedalekim Mediolanie od dawna praktykowana jest odmienna liturgia. Inną politykę liturgiczną reprezentowali Ambroży, Augustyn i później Grzegorz Wielki, ale najważniejszym celem rzymskich biskupów pozostawała konsekwentnie realizowana uniformizacja liturgii. Za papieża Bonifacego (418-­‐422) Rzym prezentuje się jako instancja apelacyjna dla innych kościołów nazywając się „szpicą apostolską” („apostolicum culmen”), co sprawia, iż wszystkie wyroki i decyzje Rzymu stają się nieodwołalne. Poza Rzymem nie może być odtąd innej instancji apelacyjnej i o Rzymie, pierwszej stolicy apostolskiej, nikt nie może wyrokować. Wszystko to jednak było wyłącznie rzymskim postulatem i osobistą ambicją rzymskich biskupów. Wielki teolog żyjący w czasach wspomnianych papieży, Augustyn z Hippony, choć uchodził za oddanego Rzymowi sługę, nic nie wiedział i nigdzie nie wspomniał o jurysdykcyjnym prymacie Piotra. Fundamentem Kościoła jest według Augustyna Chrystus i wiara w Niego, a nie Piotr jako osoba, a tym bardziej nie jego następcy. Przekonanie to potwierdza również młody Józef Ratzinger, który w swojej pracy doktorskiej poświęconej Augustynowi pisał5: jeśli Kościół został zbudowany na Piotrze, to nie na jego osobie, ale na jego wierze. Fundamentem Kościoła jest Chrystus. Piotrowi nie zostało bowiem powiedziane: ty jesteś skała, lecz ty jesteś Piotr. Skałą był Chrystus, zdanie wypowiedziane do Piotra pokazuje, że przyjęty w wierze Chrystus jest prawdziwym kamieniem węgielnym Kościoła. Dla Augustyna najwyższym autorytetem Kościoła nie jest rzymski biskup, lecz jak dla całego chrześcijańskiego Wschodu ekumeniczny sobór. Na Wschodzie nikt nie brał poważnie roszczeń i chorych ambicji Rzymu. Jako najwyższy autorytet postrzegany był tam obok cesarza nie papież, lecz uniwersalny i ekumeniczny sobór, który mógł być zwoływany tylko przez cesarza, i któremu powinien się podporządkować również biskup Rzymu. Czytając dekrety pierwszego soboru ekumenicznego w Nicei (325) łatwo można dostrzec, że Rzym podobnie jak inne, stare i wielkie siedziby biskupie (Aleksandria, Antiochia, Jerozolima) cieszył się szczególnymi przywilejami, ale nie wyróżniał się na tle pozostałych Kościołów żadnym prymatem6. Polaryzacja ta nabrała rozmachu po roku 380, kiedy to cesarz Teodozjusz (379-­‐392) wydał dekret ogłaszający chrześcijaństwo religią państwową i ogłosił biskupów Rzymu i Aleksandrii miarodajnymi autorytetami określającymi ortodoksyjną wiarę w konfrontacji z arianizmem. Dodatkowe napięcie spowodował zapis drugiego soboru ekumenicznego w Konstantynopolu (381), który biskupowi Nowego Rzymu (Konstantynopola, nowej siedziby cesarza) nadaje drugą rangę po Starym Rzymie. Sobór równocześnie zabrania wszystkim biskupom mieszania się w 13 sprawy innych diecezji. Decyzja ta jednak nie powstrzymała rzymskiego synodu, zwołanego przez biskupa Rzymu Damazego w 382 roku, od wydania oświadczenia, iż Kościół rzymski nie został założony przez synodalne dekrety, ale przez apostołów Piotra i Pawła. Rzymski Kościół ma więc pochodzenie z nieomylnej woli Bożej, co powinno rezultować twierdzeniem: Kościół rzymski posiada prymat. Podobnie działo się na trzecim ekumenicznym soborze w Efezie (431), gdzie trzyosobowa delegacja Rzymu próbowała przekonać wszystkich, że Piotr jest głową Apostołów a obecny papież Celestyn (422-­‐432) jego następcą. Słowa te jednak nie spotkały się z wielkim zainteresowaniem i nie pozostawiły po sobie żadnego echa. Archiwa watykańskie skrywały jednak pieczołowicie te pierwotnie teoretyczne opinie, aby w przyszłych czasach mieć do czego się odwołać. Wszelkie starania biskupów Rzymu z IV i V wieku, mające na celu uzasadnienie w oparciu o obietnicę Piotrową rzymskiej, rzekomo chcianej przez Boga jurysdykcji, kończyły się niepowodzeniem. Papiestwo jako źródło, początek czy głowa chrześcijaństwa było przez długi czas jedynie rzymskim pobożnym życzeniem. Ambicje biskupa Rzymu często prowadziły do konfliktów z innymi biskupami, a nawet do rywalizacji między papieżem i soborem. Tak też działo się za pontyfikatu Leona Wielkiego (440-­‐461), który okazał się wielkim człowiekiem, solidnym teologiem i jurystą, wyśmienitym duszpasterzem i kaznodzieją, ale również skutecznym manipulatorem. Ten wielki biskup potrafił z różnych, rozpowszechnionych w IV wieku propagandowych elementów stworzyć klasyczną syntezę idei rzymskiego prymatu. Dzięki jasnemu umysłowi, wyśmienitej wiedzy teologicznej oraz precyzyjnemu językowi prawa, zadbał on o swoje interesy i swoją pozycję, przygotowując odpowiednie biblijne, historyczne i prawne argumenty, które miały uzasadniać prymat Piotra i przez to prymat biskupa Rzymu7. Biblijny argument odnosił się ponownie do obietnicy danej Piotrowi, która to była rozumiana jurydycznie jako „pełnia władzy” („plenitudo potestatis”) dana Piotrowi do kierowania całego Kościoła Chrystusowego. Władzę tę miał Piotr przekazywać swoim następcom. Leon przywoływał w tym miejscu argument historyczny, którym miał być list papieża Klemensa (91-­‐101) do brata Pańskiego Jakuba w Jerozolimie. Według tego listu Piotr miał jako ostatnią wolę przekazać władzę łączenia i rozwiązywania („solvere” i „ligare”) Klemensowi i w ten sposób uczynić go swoim prawowitym następcą, wyłączając wszystkich innych biskupów. Dzisiaj jednak wiadomo, iż list ten jest jednym z wielu fałszerstw końca II stulecia, który z języka greckiego na łacinę został przetłumaczony na przełomie IV i V wieku. Od teraz będzie on jednak stałym argumentem usprawiedliwiającym rzymskie ambicje. Do tego dochodzi prawny argument, który dokładnie określa pozycję następcy Piotra w oparciu o rzymskie prawo dziedziczenia. Spadkiem Piotra staje się sukcesja biskupa Rzymu, który nie dziedziczy od Piotra osobistych właściwości i zasług (subiektywnie papież jest „niegodnym dziedzicem”), ale daną mu przez Chrystusa urzędową władzę i funkcję (obiektywnie jest quasi apostołem, „apostolicus”). Tak więc nawet niegodny następca Piotra – a takich będzie wielu – pozostaje prawnym następcą i wydane przez niego dekrety są ważne niezależnie od kwalifikacji moralnych jego 14 osoby. W ten sposób zostaje uzasadniony nowy urząd, który rozpoczyna się z chwilą przyjęcia wyboru, nawet jeśli wybrany jest osobą świecką. W myśl tej tezy Leon jest przekonany, że Piotr osobiście przez niego działa i a nawet przemawia. Leon uzasadnia w ten sposób prymat Kościoła zachodniego wykorzystując do tego również polityczne wsparcie cesarza. W roku 445 przekonuje on cesarza Walentyniana III (419-­‐455) do wydania edyktu, który nadaje Rzymowi prawne pierwszeństwo w każdej formie. Leon dzięki temu postanowieniu może być uznawany za teoretycznego i praktycznego „papieża”. Edykt Walentyniana nie miał jednak żadnego znaczenia na Wschodzie. Na soborze w Chalcedonie (451) propozycja Leona zyskała aplauz w kwestii chrystologicznego sporu o dwóch naturach Chrystusa, ale ambicje legatów rzymskich na przewodniczenie zgromadzeniu zostały jednoznacznie wyparte przez cesarską delegację przybyłą z Konstantynopola. Nawet pismo Leona na sobór poddane zostało skrupulatnej kontroli badającej zgodność z ortodoksją, choć Leon wyraźnie się temu sprzeciwiał. Nikt na soborze nie myślał o tym, aby zagrożonemu politycznie i wstrząśniętemu gospodarczo Rzymowi i jego biskupowi nadawać jakieś szczególne prawa czy eksponowaną pozycję wobec innych Kościołów. Nie wiele pomogło też Leonowi, iż jako pierwszy biskup przywłaszczył sobie tytuł pogańskiego arcykapłana -­‐ „Pontifex maximus” i powołując się na obietnicę Piotra domagał się posłuszeństwa Kościołów wschodnich oraz podporządkowania sobie ekumenicznego soboru. Stało się całkiem odwrotnie. Sobór w 17 kanonie uzależnia pozycję kościelną danego miasta od jego cywilnego statusu. A w kanonie 28 przyznaje konsekwentnie Konstantynopolowi (Nowemu Rzymowi) tę samą rangę jaką posiadała stara stolica cesarstwa, Rzym. Na daremnie protestowali rzymscy delegaci. Bez echa pozostały też sprzeciwy Leona, który na próżno protestował przeciw ogłoszeniu przez ojców soborowych cesarza Markiana (450-­‐457) „nowym Konstantynem” oraz „królem i kapłanem”. Długo zwlekał Leon z uznaniem postanowień soboru w Chalcedonie (do 453 roku) pomagając w ten sposób przeciwnikom formuły o dwóch naturach Chrystusa w Palestynie i Egipcie, gdzie sprzeciw i wściekłość ludu wobec nowej chrystologicznej definicji były tak wielkie, iż doprowadziły do rozerwania na kawałki wybranego na soborze w Chalcedonie patriarchy Aleksandrii Proteriusza (451-­‐457). Koniec V wieku stanowi punkt kulminacyjny rzymskich aspiracji do najwyższej władzy w Kościele, które to w sposób szczególnie widoczny stają się za pontyfikatu Gelazjusza I (492-­‐496). Papież ten już jako wpływowy sekretarz swojego poprzednika Feliksa III (483-­‐492) uzurpował sobie władzę do odwoływania biskupów i udzielania im ekskomuniki, jak to miało miejsce w 484 roku wobec bizantyjskiego patriarchy Akakiosa (472-­‐489). Gelazjusz urzędował jako papież za panowania ariańskiego króla Wizygotów Teoderyka (418-­‐451). Był więc całkowicie niezależny od Bizancjum. Bezkarnie mógł odrzucać cesarskie ingerencje w sprawach nauki wiary i rozwijać nieograniczoną, zupełnie niezależną od cesarza, kapłańską władzę nad całym zachodnim Kościołem. Zgodnie z jego koncepcją wytworzył się z czasem schemat dwuwładzy w jednej 15 społeczności: cesarz jako światowy (świecki) autorytet i papież jako kapłański (duchowy) autorytet, przy czym autorytet duchowy stoi ponad świeckim. 3. Od fałszerstwa do pełni władzy Znawcy historii są dzisiaj pewni, że od V wieku mnożyły się liczne fałszerstwa wspierające rzymski i papieski prestiż. Obok licznych sfałszowanych akt męczenników powstawały liczne falsyfikacje akt synodalnych, które często wykorzystywano do celów politycznych. Jednym z najważniejszych fałszerstw o dużym znaczeniu politycznym była legenda o papieżu Sylwestrze I (314-­‐335)8, która powstała w latach 480-­‐490 spod nieznanego pióra. Treść jej ma na celu umocnienie pozycji rzymskiego biskupa: Konstantyn, wielki prześladowca chrześcijan, zakażony trądem udał się do papieża Sylwestra i został przez niego nie tylko uleczony, ale również nawrócony i ochrzczony. Cesarz, który zamierzał przenieść swoją siedzibę z Rzymu do Konstantynopola, zrzucił swoje cesarskie szaty i insygnia a następnie padł na twarz przed papieżem, zaczął czynić pokutę i po tym jak papież odpuścił mu grzechy dokonał z jego błogosławieństwem przeprowadzki swego dworu do Konstantynopola. Puenta tej legendy brzmi, iż to dzięki łasce rzymskiego biskupa, Konstantynopol, arcywróg Rzymu, siedziba cesarza i miejsce wielu soborów, dostąpił nobilitacji i zyskał na znaczeniu. Legenda ta powielana i często opowiadana w średniowieczu stała się bodźcem do stworzenia największego i najbardziej bogatego w skutki fałszerstwa w dziejach Kościoła: tzw. donacji Konstantyna („Donatio” lub „Constitutum Constantini”)9. „Historia” ta opowiada o tym, iż cesarz przed odjazdem do Konstantynopola oddał papieżowi Sylwestrowi nie tylko prawo do noszenia cesarskich insygniów i strojów (purpury), lecz również do tego, aby tytuły i porządek hierarchiczny cesarskiego dworu przenieść do struktur papieskiej kurii wraz z prawem do mianowania konsuli i patrycjuszy. Cesarz miał przekazać papieżowi całe miasto Rzym, wszystkie prowincje, miejscowości, miasta Italii i wszystkich zachodnich regionów, dając mu pozycję podobną rangą do samego cesarza. Konstantyn miał w końcu udzielić rzymskiej stolicy prymat nad wszystkimi innymi Kościołami, szczególnie nad Antiochią, Aleksandrią, Konstantynopolem i Jerozolimą. Fałszerstwo to powstało w kręgach papieskich polityków, którzy chcieli „historycznie” usprawiedliwić niezależność Rzymu od Bizancjum oraz założenie państwa kościelnego. W XV wieku niejaki Lorenzo Valla udowodnił nieprawdziwość „donacji konstantyńskiej” oraz pochodzących z przełomu V i VI wieku pism Areopagity i Dionizego, ucznia Pawła10. Dionizy wprowadził do dysputy o Kościele niebiblijne pojęcie „hierarchii” („święty porządek”) uzasadniając ją spekulatywnie jako odbicie niebiańskiej hierarchii, określając przy tym biskupa jako nosiciela mistycznych sił. Z VI wieku pochodzą również fałszerstwa z otoczenia papieża Symmachusa (498-­‐
514), drugiego następcy Gelazjusza -­‐ tzw. „symmachiańskie falsyfikacje”. Były to sfabrykowane akta soboru w Sinuessa z 303 roku, który nigdy się nie odbył. W aktach tych można było przeczytać: „Prima sedes a nemine iudicatur” – „Pierwsza 16 stolica nie jest przez nikogo sądzona”. Papież według tego fałszerstwa nie może być sądzony, ponieważ jest najwyższym autorytetem. Nawet cesarz nie ma władzy nad nim11. Historia papiestwa mimo tych zakłamań i rażąco niepohamowanych aspiracji papieży do jurysdykcyjnego prymatu odznacza na swych kartach procesy sądowe nad papieżami, które miały miejsce jeszcze w XV wieku. Procesy te pokazują, iż owo zdanie o niemożności sądzenia papieża nie znajdowało powszechnego uznania i nie blokowało procedur osądzania a nawet odwoływania papieży12. Praktyką pozostawała również sentencja dymisjonowania papieży przez biorących udział w jego wyborze przedstawicieli kleru, ludu Rzymu oraz cesarza, szczególnie w przypadku herezji albo bezpodstawnego przywłaszczenia sobie urzędu. Mimo iż pretensje Rzymu i rzeczywistość zmierzały w odmiennych kierunkach, to jednak proces przekształcania się wspólnoty Kościoła w samodzielną strukturę o charakterze monarchicznym postępował w gwałtownym tempie. Teologowie będący na usługach biskupów Rzymu (np. Augustyn) przygotowali teologiczny fundament, który wraz z kościelno-­‐politycznymi manipulacjami papieży, stały się podstawą do budowania struktur Kościoła scentralizowanego na Rzymie i władzy papieża. W przeciwieństwie do wschodnio-­‐rzymskiej tezy o cesarzu jako protektorze i prawodawcy również w Kościele, rozwijała się -­‐ wspierana przez augustyńską naukę o dwóch królestwach -­‐ doktryna Gelazjusza o dwóch władzach, podrzędnej świeckiej i nadrzędnej duchowej. Doktryna ta oddzielała wszystkich duchownych od świeckiego porządku, stawiała ich ponad prawem świeckim (egzempcja kleru) oraz podporządkowywała najwyższemu autorytetowi i absolutystycznej władzy papieża. Tutaj należy upatrywać przyczyn patologii współczesnego Kościoła, który oderwany od świeckiego prawodawstwa i obiektywnego wymiaru sprawiedliwości chroni w swoich szeregach przestępców różnej maści. Szerząca się dominacja papiestwa była na Wschodzie kością niezgody i pretekstem do sprzeciwu. Z wyrzutem zadawano tam pytania: jak rzymski biskup, zwykły i omylny człowiek, zwyczajny następca Piotra, może identyfikować się w mistyczny sposób z Apostołem? Uważano to za arogancję oraz niestosowne przywłaszczenie sobie przez pojedynczego biskupa władzy i osobistej wiarygodności Piotra. Całkowicie nie do zaakceptowania było na Wschodzie to, że z apostolskiej władzy Piotra poprzez wyrafinowaną kombinację teologicznych, rzekomo historycznych i jurydycznych argumentów, wyprowadzano prawne konsekwencje wzmacniające uzurpatorską władzę papieża. Do dzisiaj prymat Rzymu pozostaje nierozwiązaną kwestią pomiędzy Kościołami Wchodu i Zachodu. Po obu stronach dominują niebiblijne pojęcia „hierarchia” i „urząd”, które niosą ze sobą odbiegające od przesłania Ewangelii asocjacje zwierzchności i poddaństwa, władzy i służalczości, urzędowości i zależności, wyższej i niższej godności. Tymczasem pojęciem na wskroś ewangelicznym pozostaje „służba” („diakonia”), które choć często używane przez 17 hierarchów nie mają z ich postawą nic wspólnego. Niektórzy purpuraci powtarzają jak mantrę słowa, iż Kościoła nie można się bać, bo Kościół służy człowiekowi, jednak ich ukrytym przesłaniem jest teza, iż człowieka nie można się lękać, bo on, czy tego chce czy nie, musi służyć hierarchii i Kościołowi. Ewangelia uczy jednak, że największy ma być sługą wszystkich. I nie wystarczy tu przywłaszczenie sobie tytułu „servus servorum dei” („sługa sług Bożych”) przy równoczesnym wzmacnianiu swojej dominacji nad innymi przy użyciu ukrytych środków i metod. Zachęta Jezusa do służby nie uzasadnia żadnego kościelnego urzędu, który nie różniąc się niczym od świeckiej władzy uciska prostych wiernych i każe im się adorować jak urząd króla i władcy: „«Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak [macie postępować]. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa!“ (Łk 22, 25-­‐26). Papieska wizja Kościoła była inna niż ta z Ewangelii. Władca rzymskiego Kościoła zapragnął własnego państwa, które po wielu intrygach powstało w 756 roku jako tzw. darowizna Pepina Krótkiego, króla Franków (751-­‐768) i trwało do roku 1870, kiedy to w oparciu o referendum zostało rozwiązane i przyłączone do Królestwa Italii. Od 1929 roku kontynuatorem Państwa Kościelnego jest Państwo Watykańskie rządzone przez papieża i jego świtę. Niecałe sto lat po powstaniu Państwa Kościelnego papieżem został Mikołaj I (858-­‐867), który po politycznej klęsce Karolingów sprawował kościelne rządy jako świadomy swego prymatu monarcha. Jako pierwszy zaczął on karać anatemami (wyłączeniem z Kościoła) wszystkich odrzucających papieskie decyzje. Za wszelką cenę chciał przekuć na praktykę teorię o piotrowym prymacie na płaszczyźnie społeczno-­‐politycznej. Kościoły lokalne zostały zdominowane przez rzymską, scentralizowaną administrację, a biskupi, patriarchowie, królowie a nawet cesarz zaczęli być traktowani jako zarządcy będący pod rozkazami papieża. Za każdy sprzeciw groziła anatema lub zrzucenie z urzędu, jak np. w przypadku arcybiskupów Trewiru i Kolonii, którzy wbrew papieżowi zechcieli poprzeć króla w sprawach małżeńskich. Papież Mikołaj posłużył się nie tylko sfałszowanymi dokumentami zawierającymi tzw. darowiznę konstantyńską, ale również o wiele bardziej zafałszowane Dekretalia pseudo-­‐izydoriańskie13. Dekretalia te to zbiór ponad 700 stronic, ciasno zadrukowanych, zawierających papieskie dekrety, akta synodalne i spis frankońskich praw wraz z darowizną konstantyńską. Dokumenty te zaczynają się spreparowanym listem Klemensa do Jakuba, brata Pańskiego -­‐ o wiele bardziej rozbudowanym niż w wiekach wcześniejszych. 115 tekstów tego zbioru było wówczas podawanych jako dokumenty rzymskiego biskupa z pierwszego stulecia, chociaż zostały napisane na terenie Francji kilka lat przed użyciem ich przez papieża Mikołaja. Do tego dochodziło 125 autentycznych pism z późniejszymi interpolacjami i zmianami, które zostały sfabrykowane przez wielu wybitnych fałszerzy znających się na opisywanej materii. Celem tych fałszerstw było umocnienie pozycji biskupów wobec arcybiskupów, patriarchów oraz synodów prowincjalnych, a także wobec króla i wielkich tego świata. W pismach 18 tych po raz pierwszy manifestuje się frankoński episkopalizm, który odgrywał dużą rolę w całym średniowieczu. Głównym argumentem był rzekomy fakt, iż antyczny Kościół był rządzony w każdym szczególe poprzez dekrety biskupów Rzymu. Największym beneficjentem tych fałszerstw okazało się papiestwo, które w czasie powstawania wspomnianych dokumentów było słabe i nie mogło być postrzegane jako wróg episkopalizmu. To, co dla fałszerzy było środkiem do celu – wywyższenie władzy papieża jako „caput totius orbis” – stanie się później dla papiestwa celem, który uświęci wiele środków. Strategia fałszerstw polegała na tym, iż przypadające frankońskim królom prawo do zwoływania i przeprowadzania synodu, przypisano wyłącznie papieżowi. Oskarżani o różne nadużycia biskupi mogli według tych pism odwoływać się do papieża, który miał rozstrzygać we wszystkich sprawach, również w tych najważniejszych („causae maiores”). Każde prawo państwowe, które stało w sprzeczności do kanonów i dekretów papieskich miały być uważane za nieważne. Pisma pseudo-­‐izydoriańskie rozprzestrzeniły się bardzo szybko w zachodniej Europie. Przez stulecia uważano je za prawdziwe. Dopiero Mikołaj z Kues i wspomniany wyżej Lorenzo Valla zakwestionowali prawdziwość tych pism. Podobnie uczynili teolodzy reformacji z Davidem Blondelem na czele, którzy sięgając po prawdziwe źródła historii oskarżali fałszerzy i papieży za te kryminalne działania. Natychmiast znaleźli się wierni papieżowi teolodzy i historycy, którzy nieudolnie próbowali tłumaczyć fałszerstwa „duchem czasu”, który miał wymagać takich zabiegów14. Fałszerstwa stały według nich na służbie sprawiedliwości i porządku zbawienia, krótko mówiąc służyły niebu. Próba historyzacji fałszerstw podejmowana przez katolickich teologów i historyków polegała również na tym, iż przypominano papieży (np. Innocentego III), którzy nakazywali przeciwdziałać fałszerstwom i zabraniali usprawiedliwiać kłamstwa pod płaszczykiem świętości pism. Zadziwiające jest jednak to, że takie działania dotyczyły wyłącznie tych fałszerstw, które nie miały żadnego znaczenia dla władzy i autorytetu papieża. Dziwne jest też to, że nawet po ujawnieniu przez cesarza Ottona III fałszerstwa o darowiźnie Konstantyna i unieważnieniu wszystkich dekretów bazujących na tym kłamstwie, papież i jego kuria nie wyciągnęli żadnych wniosków i konsekwencji. Zasada Kościoła zdaje się być niezmienna po dziś dzień: głoszenie „ustanowionej przez Boga prawdy” wszelkimi sposobami, nawet przy pomocy kłamstw i fałszerstw, jest wyższą koniecznością. Jest to smutna rzeczywistość kościelnego świata, w którym teologia i nauka stają się narzędziem do ochrony i utwierdzania zakłamanych struktur i niemoralnego systemu. W myśl tej praktyki każda fikcja staje się faktem, jeśli została uznana przez Kościół. Każde kłamstwo jest prawdą, jeśli popełniono je w imieniu lub dla dobra Kościoła, a wszystko to zgodnie z kanonizowaną przez Kościół zasadą, że środki uświęcają cel, a każdy wierzący musi mieć w sobie pewien wewnętrzny obszar, w którym nie ma miejsca na racjonalność. Według tej apologetyki można usprawiedliwić najbardziej okrutne kłamstwa i przestępstwa w historii, jeśli były one popełnione w imię nie dającej się racjonalnie uzasadnić rzeczywistości15. 19 Fałszerstwa z IX wieku miały decydujący wpływ na uformowanie się struktur Kościoła, który znamy dzisiaj. Stąd uzasadniona staje się teza, iż uzdrowienie Kościoła może odbyć się jedynie przez zburzenie wszystkiego, co zostało wybudowane na kłamstwie, a następnie poprzez ponowne wzniesienie gmachu wspólnoty kościelnej, która pomieści wszystkie tradycje chrześcijańskie oparte na Ewangelii. Fałszerstwa nadawały władzy papieskiej aurę antyczności i wrażenie, iż Bóg tak chce, były jednak narzędziem niemoralnym i służyły niemoralnej idei władzy papiestwa. Rozłam chrześcijaństwa z przełomu XI i XII wieku bazował właśnie na tych zakłamaniach i jedynie przez odwołanie tych kłamstw może zostać zażegnany. Najważniejsze dokumenty, do których odwołuje się Kościół (Katechizm Kościoła Katolickiego, Codex Iuris Canonici) tracą w perspektywie falsyfikacji swoją wiarygodność i skuteczność, ponieważ nie opierają się one na Nowym Testamencie czy starej tradycji Kościoła, ale właśnie na sfałszowanych pismach i chorych ambicjach papieży, które z czasem były legalizowane i podawane wiernym. Wiele praw kościelnych opiera się na fałszywych aktach, np. prawo papieża do zwoływania soboru jeszcze do drugiego soboru watykańskiego było uzasadniane sześcioma tekstami: trzema pochodzącymi z pseudo-­‐izydoriańskich fałszerstw i trzema, które z nich zostały bezpośrednio wyprowadzone16. Reasumując należy wysunąć otrzeźwiający wniosek: symmachiańskie fałszerstwa były podstawą do spreparowania akt tzw. darowizny Konstantyna, a oba te falsyfikacje stały się źródłem trzeciego i największego zakłamania, tzw. akt pseudo-­‐izydoriańskich. Wszystkie razem tworzą sfabrykowaną, prawną bazę dla przyszłej romanizacji Kocioła Zachodniego oraz do ekskomuniki Kościoła Wschodniego. Ponadto przyczyniają się do powstania na Zachodzie wspólnych struktur myślowych, które noszą znamiona nie tyle teologiczne, co raczej jurydyczne: zamiast rozwijać pierwotne pierwiastki chrześcijańskie, kształtowały one średniowieczno-­‐papieską mentalność, przez co lansowały rzymskość zaniedbując katolickość. Europę stanowił w tamtym czasie łaciński Zachód, który był zbudowany na rzymskim prawie i łacińskiej kulturze. Europa nie była więc wyłącznie geograficznym obszarem, ale również mentalną rzeczywistością, stworzoną przez papiestwo. Wszystkie tereny i kraje, gdzie nie przyjmowano papieskiego chrześcijaństwa, uważane były za nieeuropejskie i heretyckie17. Zepsucie hierarchów i papiestwa doprowadziło do ambicjonalnej kolizji Zachodu ze Wschodem, którą zaczęto tłumaczyć rzekomymi różnicami teologicznymi i pobożnościowymi. Również w tym miejscu okazało się, iż instrumentalizacja Ewangelii oraz powtarzane kłamstwa mogą być skutecznymi narzędziami do duchowo-­‐intelektualnego zniewolenia ludzi i narodów. Teologia stała się maszynką do tworzenia ideologii cementującej system i struktury korporacyjnej zależności, przez co straciła charakter naukowości i bliskości Boga. Sama metoda teologizowania polegająca na stawianiu wygodnych tez a następnie na konsekwentnym uzasadnianiu ich przy pomocy Biblii i tzw. tradycji, wskazywała na szamańską naturę kościelnej „naukowości”. Wszystko to miało jeden cel: stworzenie nowego porządku świata. 20 4. Nowy porządek świata -­‐ ambicje funkcjonariuszy Kościoła Drugie tysiąclecie chrześcijańskiego świata zaczęło się od dużego bałaganu w Kościele, dlatego XI wiek zwykło się nazywać -­‐ za kardynałem Baronio (1607) -­‐ „seculum obscurum”. Papiestwo tego wieku żyło wyłącznie intrygami i wewnętrznymi walkami, morderstwami i gwałtami, w które wmieszani byli papieże i antypapieże oraz liczne stronnictwa rzymskie. Symbolicznym obrazem tych czasów może być ekshumacja zmarłego papieża Formozusa (891-­‐896) przez jego następcę Stefana VI (896-­‐897). Papież ten nakazał wykopać swego poprzednika spoczywającego w grobie od dziewięciu miesięcy, następnie polecił, aby posadzić go w szatach papieskich na tronie i odbyć nad nim sąd. Po odbyciu sądu odcięto zmarłemu palec, którym za życia zwykł błogosławić, a ciało wyrzucono do Tybru. Krótko po tym zajściu rozwścieczony tłum wdarł się na Lateran i wrzucił papieża Stefana do lochu, gdzie został zamordowany. Wieki przełomu tysiącleci nie przyniosły nic konstruktywnego w Kościele. Historycy z podziwem opisują te czasy, wyliczając liczne przestępstwa, nadużycia władzy papieskiej, skandale obyczajowe kościelnych dostojników, które to -­‐ o dziwo -­‐ nie wzruszyły autorytetem urzędu papieskiego. Działo się tak, ponieważ od czasów Augustyna przyzwyczajano wiernych do rozróżniania urzędu i piastującego ten urząd człowieka, do oddzielania osobistej godności i urzędowej władzy, do rozróżniania pomiędzy osobą a instytucją. Liczyło się tylko to, co obiektywne, bez znaczenia stawało się to, co subiektywne. Głównym zadaniem tej tezy było zwyczajne odwracanie uwagi od nadużyć hierarchów i całego kleru. Do dziś istnieje w szeregach kościelnych funkcjonariuszy przekonanie o istnieniu tzw. „łaski stanu”, a więc pewnej mocy z góry, która pomaga piastować kościelny urząd mimo intelektualnej ułomności i moralnej nędzy urzędnika. Stąd najbardziej parszywy purpurat domagał się czci i uznania, ponieważ – jak twierdzono -­‐ uprawniał go do tego urząd. Historia pokazuje, iż Kościół w sposób doskonały opanował sztukę przejmowania władzy i majątku w chwili, kiedy sytuacja polityczna stawała się napięta i prowadziła do konfliktu. Nie inaczej było w X wieku, kiedy to za cesarza Ottona Wielkiego (936-­‐973) próbowano odtworzyć potęgę cesarstwa za czasów Karola Wielkiego (768-­‐814). Wówczas Otton -­‐ w atmosferze rozbicia cesarstwa -­‐ oparł się nie na zwaśnionych między sobą książętach, którzy rządzili w powstałych po rozpadzie cesarstwa drobnych państewkach, ale właśnie na służalczych biskupach i opatach, których mianował zarządcami podległych mu księstw. W ten sposób podporządkował sobie Kościół, którego słudzy byli zobowiązani pod przysięgą wspierać cesarza militarnie, gospodarczo i politycznie, a w zamian mogli cieszyć się względną ideologiczną suwerennością, licznymi majątkami i władzą. Taki stan rzeczy trwał na Zachodzie właściwie do czasów sekularyzacji, którą zapoczątkował w 1803 roku Napoleon. 21 Otton mało interesował się moralnym stanem Kościoła, ponieważ jego intencją było odnowienie siły i znaczenia cesarstwa a do tego celu ważne było wsparcie papiestwa i kościelnej hierarchii. W 962 roku papież Jan XII (955-­‐963) koronował Ottona na cesarza, a ten obiecał potwierdzić sfałszowaną darowiznę Konstantyna. Dla Ottona nie było ważne, że Jan XII, który został papieżem mając jedynie 16 lat, i który jako pierwszy przy przejęciu władzy w Kościele zmienił swe imię (Oktawian), że ten papież przez całe lata był cynicznym władcą, zamienił Lateran w pałac rozwiązłości i miejsce wyzbyte wszelkiej obyczajowości. Dopiero po licznych skandalicznych wydarzeniach mających miejsce po opuszczeniu Rzymu przez cesarza, po złamaniu przez papieża ślubu wierności cesarzowi, Otton wrócił do Starego Miasta, zwołał synod i odwołał Jana XII, który krótko wcześniej zdołał uciec. Jego następcą ustanowił Leona VIII (964-­‐
965), człowieka świeckiego, który w ciągu jednego dnia otrzymał wszystkie święcenia. Do stworzenia nowego porządku świata, w którym Kościół miał odgrywać ważną rolę, w sposób szczególny przyczynili się mnisi X wieku, którzy odwoływali się do ideałów pierwotnego Kościoła. We Francji istniała wspólnota klasztorna w Cluny założona w 910 roku, która stała się kolebką ukierunkowanej na papiestwo reformy klasztornej opartej na trzech postulatach: zachowanie surowej reguły benedyktyńskiej, przeprowadzenie reorganizacji gospodarki klasztorów oraz uwolnienie się spod jurysdykcyjnego jarzma episkopatu i zachłannych biskupów, a podporządkowanie się bezpośrednio papieżowi18. Papież próbował wzmacniać swoją władzę i powołując się na dekrety soboru w Nicei rozdawał tzw. przywileje papieskie, wśród których najbardziej kontrowersyjna stała się egzempcja klasztorów spod władzy biskupów. Wiele klasztorów przyłączyło się do reform z Cluny i otrzymywało od papieża ów przywilej „niezależności”, za który musieli oczywiście odprowadzać odpowiednie kontrybucje do Rzymu. Praktyka ta trwa właściwie do dziś, zmieniając nieco na przestrzeni czasu swoją formę i nazwę, ale pozostając wciąż jednym z najbardziej lukratywnych interesów papiestwa. Papiestwo i mnisi wspierali się nawzajem. Zanim centralizm stał się domeną papiestwa, był on praktyką w klasztorach spod znaku reformy z Cluny, gdzie obowiązywało surowe podporządkowanie się klasztorów centralnej władzy zakonnej oraz równoczesna nadrzędność duchowej władzy. Im bardziej myśl reformatorska z Cluny wchłaniana była przez jedenastowieczny kler, tym wyraźniej reforma klasztorna stawała się reformą całego Kościoła bazującą na dwóch filarach: surowej dyscyplinie (walka z szeroko rozpowszechnioną starą tradycją kapłańskich małżeństw) oraz uwolnieniu struktur Kościoła od niekanonicznych wpływów świeckich (walka z symonią – handlem urzędami kościelnymi). Nowy porządek świata tworzony przez kościelną reformę wspierany był również przez niemieckich królów. Henryk II (972-­‐1024) zapalony zwolennik Cluny wspierał reformę Kościoła i w sporze dwóch papieży opowiedział się za Benedyktem VIII, który koronował go później na cesarza. Jednak dopiero Henryk III (1039-­‐1056) zdołał przeprowadzić skuteczną reformę papiestwa, kiedy 22 podczas rywalizacji i równoczesnego rządzenia trzech papieży nakazał zwołać synod w Sutri i Rzymie, a następnie odwołał wszystkich trzech: Benedykt IX, który papieżem został jako osiemnastolatek i wiódł rozwiązłe życie, został odwołany w Rzymie; Sylwester III, antypapież, który za 1000 sztuk srebra zrezygnował z urzędu na korzyść Jana Gracjana, swojego krewnego, został odwołany w Sutri; Grzegorz VI, Jan Gracjan, został odwołany w Sutri a następnie wypędzony. Henryk III nominował wówczas na papieża biskupa Suitgera z Bambergu, który po wyborze przybrał imię Klemensa II. Kolejnych trzech papieży również nominował cesarz, który konsekwentnie wspierał reformę papiestwa, przyczyniając się nieświadomie do powstania największego wroga cesarstwa. Reforma papiestwa została sfinalizowana przez krewnego Henryka III, papieża Leona IX (1049-­‐1054), który nie tylko zreformował rzymski kler, ale jeżdżąc po Italii, Francji i Niemczech wpływał na tamtejsze synody. Wszędzie walczył z symonią i lansował celibat kleru. Wzmocnił on wpływy papiestwa poprzez powołanie swoistego senatu papieskiego -­‐ gremium złożonego z kardynałów wspierających reformę Kościoła (pierwotnie najważniejsi reprezentanci rzymskich kościołów). Powoływał ich nie tylko spośród rzymskiego kleru ale również spośród duchowieństwa z drugiej strony Alp (Humbert, Fryderyk z Lotaryngii, Piotr Damiani, Hildebrand). W ten sposób papiestwo stało się reprezentatywną instytucją, która poprzez swoich delegatów mogła wywierać wpływ w delikatnych sprawach dotyczących polityki w całej Europie. Owo kardynalskie gremium składające się z wybitnych i wysoce inteligentnych ludzi postanowiło zbudować nowy porządek w świecie, który miał być wynikiem odgórnej rewolucji, restauracji staro-­‐kościelnego porządku. Uważano wówczas, że jedynie poprzez niezmącone i konsekwentne akcentowanie prymatu papiestwa można odnowić kler i Kościół, a następnie wprowadzić nowy, „chciany przez Boga” porządek w świecie. Temu celowi powinny służyć wszelkie dostępne środki: niewyczerpany fundus pseudo-­‐izydoriańskich dekretaliów, rozbudowany rzymski aparat zarządzania, kolegium kardynalskie, nowy rodzaj poselstwa i reprezentacji w innych krajach – krótko mówiąc, nowy rzymski system. Wielką przysługę tej idei uczynił Humbert z Silva Candida (1006-­‐1061), który był najbardziej zaufanym doradcą papieża, wybitnym mówcą, zgrabnym pisarzem, prawnikiem i teologiem. W pismach, które pozostawił po sobie, przestawia cały polityczno-­‐kościelny program mający na celu zbudowanie i utwierdzenie rzymskiego systemu władzy. Humbert był drugim człowiekiem w Rzymie, autorem niezliczonych pism i bulli papieskich, teoretykiem papieskiej polityki. Promował i głosił główne tezy rzymskiego systemu: a) papiestwo jako pierwsza i apostolska stolica jest źródłem i normą wszelkiego prawa kościelnego, najwyższą instancją, która wszystkich może osądzać, choć sama nie może być przez nikogo sądzona; b) relacja papieża do Kościoła podobna jest do tej, jaką ma zawias do drzwi, fundament do reszty domu, źródło do strumienia, matka do pozostałej rodziny; c) relacja Kościoła do państwa jest jak relacja słońca do księżyca, duszy do ciała, głowy do pozostałych członków. 23 Powołując się na autorytet apostoła Piotra Humbert walczył dostępnymi mu środkami o wolność Kościoła, którą rozumiał jako niezależność od władzy świeckiej -­‐ szczególnie przy wyborze biskupów. Do celu dążył przez likwidację niezależnych od Rzymu Kościołów germańskich oraz zakazanie symonii i konkubinatu. Symonię postrzegał jako odpłatne przekazywanie urzędów kościelnych przez świeckich -­‐ kwestia ta przerodziła się w długotrwały spór o inwestyturę. Konkubinatem było dla niego każde małżeństwo księży. Żona księdza stawała się konkubiną a każde dziecko księdza było nielegalne, pozbawione wszelkich praw w Kościele. Taki stan rzeczy spotkał się w naturalny sposób z wielką krytyką księży, szczególnie w Niemczech. Humbert był więc wiernym papieżowi pragmatykiem i niepohamowanym propagandzistą rzymskiego systemu. On to przyczynił się w sposób bezpośredni do rozłamu Kościoła w 1054 roku. Po śmierci został pochowany z wszelkimi honorami na Lateranie. Jego następcą, kontynuatorem jego zamysłu i polityki, stał się młody administrator, finansista i skuteczny polityk -­‐ Hildebrand. Hildebrand był najpierw legatem papieskim, potem archidiakonem i w końcu papieżem, który z wielką energią zaczął realizować program Humberta. Po 600 latach kłamstwo stało się programem i zostało zgrabnie zrealizowane -­‐ oparty na apostole Piotrze prymat biskupa Rzymu stał się faktem. Hildebrand wyposażony w niezliczone dokumenty i dekretalia stworzył prymat władzy papieża oparty na organizacyjno-­‐historycznym fundamencie. Odbyło się to wbrew biskupom, Kościołom lokalnym oraz wiernym, do których należeli również królowie i cesarze. W XI wieku nauka Augustyna została wcielona w życie i wykorzystana do utwierdzenia władzy monarchy Kościoła, rzymskiego biskupa, władcy nad całym Kościołem zachodnim. Hildebrand po wyborze na papieża przybrał imię Grzegorza VII (1073-­‐1085). Historycy podają, że był on człowiekiem niewysokim i raczej brzydkim, ale za to głęboko przekonanym do swoich racji i prawd wiary, które bezkrytycznie przyjmował a z całą surowością sprzeciwiał się każdej formie odstępstwa od nich. Ludzi dzielił na należących do Boga i do diabła. Był szorstki wobec swych przyjaciół i bardzo surowy wobec swych wrogów. Piotr Damiani, nie wiele mniej łagodny kardynał, nazywał Grzegorza VII „świętym diabłem”. Z jego imieniem wiąże się ściśle tzw. reforma gregoriańska oraz spór o inwestyturę19. Grzegorz VII i jego aparatczycy głosili mistykę posłuszeństwa, która osiągała duchowe oraz instytucjonalno-­‐kościelno-­‐prawne rysy. Yves Congar wyraził to słowami: „Być posłusznym Bogu oznacza być posłusznym Kościołowi, a to zaś oznacza być posłusznym papieżowi”20. Od tej pory posłuszeństwo wiernych wobec papieża i Rzymu staje się kardynalną cnotą, a wydawanie i egzekwowanie rozkazów wszelkimi środkami -­‐ rzymskim stylem i metodą władzy. Grzegorz VII już w drugim roku swego pontyfikatu w 1075 napisał „Dictatus Papae” -­‐ 27 tez o prymacie papieskiej władzy. W dokumencie tym objawia się świadomość papieża o swojej misji oraz teoria obalenia dotychczasowego ewangelicznego obrazu Kościoła. W dokumencie tym papież ukazany jest jako monarcha posiadający wszelkie prawa i wszelką władzę, któremu winni posłuszeństwo wszyscy 24 członkowie Kościoła. W tezach tych konflikt z władzą świecką był niemalże zaprogramowany, a według papieża władza ta stała po stronie diabła. Dictus Papae chce uświadomić wszystkim trzy zasadnicze idee, które opierają się na tezie, iż papież jako następca Piotra posiada daną mu przez Boga „plenitudo potestatis” (pełnię władzy), będącą podstawą wszelkich prawnych prerogatyw. Papież jest według tego nieograniczonym Panem Kościoła: nie tylko stoi ponad wszystkimi wiernymi, biskupami i klerykałami, ale również ponad wszystkimi Kościołami lokalnymi, regionalnymi czy narodowościowymi oraz ponad soborem. Papież jest najwyższym Panem świata: jemu podlegają wszyscy książęta oraz sam cesarz, którego należy uznawać za człowieka grzesznego. Papież poprzez przyjęcie urzędu i dzięki zasługom Piotra jest natomiast bez żadnej wątpliwości człowiekiem świętym: stąd Kościół rzymski jako założony przez Boga nigdy się nie mylił i w przyszłości nie może się mylić. Owe tezy stanowiły najdokładniejszy prawny opis prymatu papieskiej władzy przed ogłoszeniem w 1870 roku najgłupszego dogmatu w historii Kościoła – dogmatu o nieomylności papieża. Grzegorz VII prowadził agresywną politykę wewnętrzną i zewnętrzną. Wewnątrz Kościoła tępił żonatych księży, uznając ich pracę za nieważną i zachęcając wiernych świeckich do bojkotu ich posługi i protestu. W polityce zewnętrznej dążył on do nowego porządku w kwestii relacji władzy duchowej do władzy świeckiej. W wiedzionym przez niego sporze o inwestyturę chodziło w istocie o to, komu ma podlegać kler i jego majątek. Przedstawicielem władzy świeckiej był wówczas niemiecki król Henryk IV (1056-­‐1106). Grzegorz VII zwołał w 1075 roku synod, na którym ponowił zakaz udzielania przez osoby świeckie kościelnych urzędów, wysyłając tym samym ostrzegawczy znak do króla, który nie zamierzał rezygnować z tej praktyki. Za mianowanie biskupów zagroził mu anatemą (wykluczeniem z Kościoła). Henryk IV nie czekał długo z odpowiedzią i w 1076 roku na synodzie w Worms ulegając kiepskiemu doradztwu swoich popleczników ogłosił odwołanie papieża, tak jak to zwykli czynić jego poprzednicy. Błędem okazała się jednak próba obalenia papieża na odległość. Kilka tygodni później papież zwołał ponowny synod i ogłosił ekskomunikę króla, zdjęcie go z tronu oraz suspensę wszystkich biskupów, którzy wybierali króla -­‐ o ile nie odwołają swojego poparcia dla Henryka IV. Szeregowi wierni zostali zwolnieni przez papieża z wierności królowi. Biskupi zakłopotani o swoją władzę i swoje majątki postanowili zdradzić króla i wymusić na nim poddanie się papieżowi. Henryk IV ruszył więc w najsroższy czas zimy razem ze swoją młodą żoną i dwuletnim synem w drogę do papieża przez Alpy. Papież przebywał wówczas u swej przyjaciółki w Canossie, u księżnej Matyldy z Toskanii. Król pojawił się przed zamkiem w Canossie 25 stycznia 1077 roku i w pokutnym stroju prosił przez trzy dni o łaskę papieża. Dzięki namowom księżnej i arcyopata Hugona z Cluny, ojca chrzestnego Henryka, został on przyjęty przez papieża i zwolniony z ekskomuniki. Godność królewska została wprawdzie Henrykowi przywrócona, ale równocześnie została ona odarta z jej sakralnego charakteru. Canossa stała się swoistego rodzaju przewrotem w kwestii równowagi władzy świeckiej i duchowej. 25 Ekskomunika Henryka IV spowodowała wojnę domową w Niemczech, której skutkiem było pojawienie się antykróla Rudolfa ze Szwabii popieranego przez papieża. Grzegorz VII ponownie ekskomunikował króla Henryka IV w 1080 roku, jednak nie zdołał pozbawić go tronu. Antykról -­‐ poplecznik papieża, zginął w walce, a król ze swej strony powołał na papieża arcybiskupa Rawenny (Klemensa III) i wraz z armią wyruszył do Rzymu. Dopływ pieniędzy do skarbca Grzegorza został zablokowany, papież utracił wpływy wśród rzymian i ci stanęli po stronie króla. W 1084 roku Klemens III został uroczyście intronizowany w Bazylice św. Piotra a król Henryk IV koronowany na cesarza. Grzegorz VII uciekł do Engelsburga, gdzie znaleźli go i oswobodzili Normanowie, potomkowie Wikingów. Przybyli oni wraz z Grzegorzem do Rzymu i w ciągu trzech dni doszczętnie splądrowali miasto. Grzegorz VII musiał uciekać na południe Italii, gdzie osiadł w Salerno. Rok później zmarł w opuszczeniu ze słowami na ustach: „Kochałem sprawiedliwość i nienawidziłem bezprawie, dlatego umieram na wygnaniu”. Mimo porażki, ów nielubiany papież -­‐ który nie doczekał się w średniowieczu ani miarodajnej biografii ani godności ołtarzy -­‐ miał duże oddziaływanie na losy i strukturę Kościoła. Zamiast chrystianizacji Kościoła i świata zapoczątkował on romanizację Kościoła i chrześcijaństwa. W tej perspektywie powstaje dziś zasadne pytanie o sens istnienia instytucji Kościoła katolickiego: czy ów odczłowieczony rzymski system ma prawo istnieć i powoływać się w swym niepohamowanym dążeniu do władzy w Kościele i świecie na apostoła Piotra, pierwotny Kościół i samego Jezusa? Czy słudzy tej kościelnej machiny mają prawo wykorzystywać naiwność i niewiedzę wiernych, czy raczej powinni szczerze i jasno przyznać, że ich inspiracją jest władza cesarzy i bizantyjskich cezarów oraz dzieła frankońskich fałszerzy, a nie Ewangelia i postawa Jezusa Chrystusa? Czy nie powinni oni pozostawić wiernym wyboru, aby po poznaniu prawdy o Kościele mogli samodzielnie zdecydować czy pozostać w kościelnych strukturach czy też po prostu odejść z zakłamanej wspólnoty? Takie pytanie nasuwa się nie tylko po pobieżnej obserwacji współczesnego Kościoła ale również po dogłębnej analizie dogmatów i dyrektyw Kościoła, które miały formować społeczeństwa i narody. Wiele tych twierdzeń budzi dziś co najmniej uśmiech i politowanie dla ich autorów, choć powinny stać się przyczynkiem do solidnej oceny i osądu kościelnych instytucji i ich przywódców. Z 1215 roku pochodzi zobowiązanie władz świeckich do zwalczania wszelkich herezji i nauk niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego. Zobowiązanie to ogłosił na soborze laterańskim IV papież Innocenty III (1198-­‐1216), który zasłynął również ze swych ambicji do bycia jedynym pośrednikiem między Bogiem i ludźmi, mającym wyłączne prawo do ingerowania nie tylko w sprawy kościelne ale także w kwestie polityki między narodami. Ten sam papież zatwierdził soborowe zalecenie, aby żydzi i muzułmanie żyjący pośród chrześcijan nosili wyróżniające ich oznaki -­‐ żółte naszywki i żółte czapki. Innocenty IV (1243-­‐1254) zasłynął między innymi z wydania bulli „Ad extirpanda” w 1252, w której to zaleca stosowanie tortur i głodzenia wobec wszelkich heretyków odrzucających katolicką wiarę. Bonifacy VIII w swojej bulli 26 „Unam Sanctam” z 1302 roku formułuje twierdzenie „extra ecclesiam nulla salus” i wprowadza do kanonu prawd wiary notę, iż posłuszeństwo biskupowi rzymskiemu jest konieczne do zbawienia. Leon IX (1513-­‐1521) zaaprobował w 1513 roku postanowienie soboru laterańskiego V o zakazie druku i wydawania ksiąg bez zezwolenia władzy kościelnej -­‐ za złamanie tej zasady groziła ekskomunika. W roku 1559 utworzono indeks ksiąg zakazanych, który zatwierdził papież Pius IV (1559-­‐1565) na soborze w Trydencie w 1562 roku. Pius VI (1775-­‐1799) napisał w 1791 roku list do biskupów francuskich zatytułowany „Quod aliquantulum”, w którym potępia francuską konstytucję wprowadzającą wolność religijną i określa ją jako „skandaliczne prawo”. W tym kontekście warto by zachęcić polskich historyków do zbadania roli papiestwa i jego polskich aparatczyków w upadku konstytucji 3 maja z 1791 roku. Dużym zdumieniem mogłaby się spowodować konkluzja, że to przez egoistyczne działanie polskich hierarchów zaprzepaszczono historyczną szansę jaką dawała wspomniana konstytucja. Rok 1846 to koniec panowania papieża Grzegorza XVI (1831-­‐1846), który przed śmiercią zdołał jeszcze wydać encyklikę „Mirari vos” o liberalizmie i indyferentyzmie religijnym. W encyklice tej potępia ideę rozdziału Kościoła od państwa, co budzi dziś analogię do dążeń islamistów chcących wprowadzić państwo szariatu. Współcześni politycy w Polsce z pewnością chętnie zastosowaliby się do ówczesnej zachęty papieża skierowanej do władz świeckich, aby ta wspierała Kościół: „niech te nasze wspólne chęci i troski o całość Kościoła i państwa wspierają swoją pomocą i potęgą najmilsi w Chrystusie synowie nasi monarchowie, mając na uwadze, że otrzymali władzę z nieba, nie tyle w celu rządzenia światem jak ku obronie Kościoła. Niech pilnie rozważają, że cokolwiek się czyni dla zachowania Kościoła, czyni się to razem dla utrwalenia ich własnego rządu i pokoju, owszem, najpierw niech popierają sprawę zbawienia niż państwa” (nr. 23). Myśl tę kontynuował i rozwijał Pius IX w swej encyklice „Quantra cura” z 1864 roku, w której zapisał: „Kościół katolicki z postanowienia i nakazu swego Boskiego Założyciela winien, bez żadnych przeszkód, aż do skończenia świata wpływać, tak na poszczególnych ludzi, jak też na narody, ludy i ich władców... szalonym pomysłem [jest], że wolność sumienia i kultu jest własnym prawem każdego człowieka... A nadto, że obywatele mają prawo do wolności w każdej dziedzinie życia, które nie może być ograniczane przez jakąkolwiek władzę, czy to świecką ̨ czy to kościelną... ̨ władza królewska udzielona została nie tylko po to, aby władać nad światem, ale szczególnie po to, aby bronić Kościoła“. Ów nowy porządek świata forsowany przez Kościół nie znalazł na szczęście wielu zwolenników w Europie. Polska stanowi tu jednak swoisty wyjątek, który zapodział się w procesie historycznej ewolucji. I trudno przypuszczać, żeby w myśleniu i działaniu polskich hierarchów mogło się coś zmienić. Warto jednak nie ustawać w modlitwie o odmianę chorych struktur i o uleczenie intelektualnej zapaści ludzi Kościoła. Słowa Romana Brandstaettera zawarte w jednym z jego poematów zdają się kumulować w sobie tęsknotę współczesnego człowieka, który żyjąc chrześcijańskimi wartościami z niesmakiem obserwuje Kościół: 27 „…i wybaw nas od głupoty udającej mądrość, od kłamstwa udającego prawdę, od ślepoty udającej dalekowzroczność, od chamstwa udającego obrażoną godność, od fanatyzmu udającego wiarę, od brudu udającego czystość, od nienawiści udającej miłość, od niewoli udającej wolność, od obłudy udającej szczerość, od pychy udającej pokorę, od warcholstwa udającego odwagę, od szatana, który mówi nie, a myśli tak, a mówiąc tak, myśli nie”21. 1 O. Beiersdorf, Papiestwo wobec sprawy polskiej w latach 1772-­‐1864, Wrocław 1960. B. Plongeron, Die Geschichte des Christentums. Aufklärung, Revolution, Restauration (1750-­‐1830), Freiburg-­‐Basel-­‐Wien 2010, 190-­‐201. 2 H. Küng, Das Christentum. Die religiöse Situation der Zeit, München 2005, 364-­‐381. 3 W. Ullmann, Kurze Geschichte des Papstums im Mittelalter, Berlin 1978; C. Mirbt, K. Aland, Quellen zur Geschichte des Papstums und des römischen Katholizismus, Tübingen 1967. 4 Y. Congar, Titel, welche für den Papst verwendet werden, w: Concilium 11 (1975), 538-­‐
544. 5 J. Ratzinger, Volk und Haus Gottes in Augustins Lehre von der Kirche, München 1954, 180. 6 J. Albergio, Conciliorum oecumenicorum decreta, Freiburg 1962, 8. 7 P. Stockmeier, Leo I. der Große, w: M. Greschat, Das Papstum I: Von den Anfängen bis zu den Päpsten in Avignon, Stuttgart 1985, 56-­‐69. 8 E. Caspar, Geschichte des Papstums von den Anfängen bis zur Höhe der Weltherrschaft, Tübingen 1930, 115-­‐130. 9 H. Fuhrmann, Das Constitutum Constantini (Konstantinische Schenkung), Hannover 1968. 10 L. Valla, De falso credita et ementita Constantini donatione, w: W. Setz, Übersetzung aus der Reformationszeit, Basel 1981; W. Setz, Lorenzo Vallas Schrift gegen die Konstantinische Schenkung. Zur Interpretation und Wirkungsgeschichte, Tübingen 1975. 11 E. Caspar, Geschichte des Papstums, Tübingen 1933, 107-­‐110. 28 12 H. Zimmermann, Papstabsetzungen des Mittelalters, Graz-­‐Wien-­‐Köln: Böhlau 1968, 5. 13 P. Hinschius, Decretales Pseudo-­‐Isidorianae et Capitula Angilramni, Leipzig 1863. 14 H. Fuhrmann, Einladung ins Mittelalter, München 1988, 200n. 15 W. Speyer, Die literarische Fälschung im heidnischen und christlichen Altertum. Ein Versuch ihrer Deutung, München 1971, 312. 16 H. Furmann, Einladung ins Mittelalter, München 1988, 196. 17 W. Ullmann, Kurze Geschichte des Papstum im Mittelalter, Berlin 1978, 100n. 18 E. Sackur, Die Cluniacenser in ihrer kirchlichen und allgemeingeschichtlichen Wirksamkeit bis zur Mitte des 11. Jahrhunderts, Halle 1892/94. G. De Valous, Le monachisme clinisien des origines au XV siècle. Vie intérieure des monastères et organisation de l’ordre, Paris 1935. A. Chagny, Cluny et son Empire, Lyon 1949. E. Werner, Die gesellschaftlichen Grundlagen der Klosterreform im 11. Jahrhundert, Berlin 1953. A. Brackmann, Zur politischen Bedeutung der kluniazensischen Bewegung, Darmstadt 1955. H.E.J. Cowdrey, The Cluniacs and the Gregorian Reform, Oxford 1970. N. Hunt, Cluniac Monasticism in the Central Middle Ages, London 1971. J. Wollasch, Mönchtum des Mittelalters zwischen Kirche und Welt, München 1973. R.G. Heath, Crux imperatorum philosophia: Imperial Horizons of the Cluniac Confraternitas, 964-­‐1109, Pittsburgh 1976. J. Köhler, Politik und Spiritualität. Das Kloster Hirsau im Zentrum mittelalterlicher Reformbewegungen, München 1991. 19 H. Kämpf, Canossa als Wende. Ausgewählte Aufsätze zur neueren Forschung, Darmstadt 1963; O. Capitani, Imminità vescovili ed ecclesiologia in età „pregregoriana“ e „gregoriana“. L’avvio alla restauratione, Spoleto 1966; J. Ziese, Historische Beweisführung in Streitschriften des Investiturstreites, München 1972; K.F. Morrison, The Investiture Controversy. Issues, Ideals, and Results, New York 1978; U.R. Blumenthal, Der Investiturstreit, Stuttgart 1982; J. Vogel, Gregor VII. und Heinrich IV. nach Canossa. Zeugnisse ihres Selbstverständnisses, Berlin 1983; M. Stroll, Symbols as Power. The Papacy following the Investiture Contest, Leiden 1991; J. Miethe, A. Bühler, Kaiser und Papst im Konflikt. Zum Verhältnis von Staat und Kirche im späten Mittelalter, Düsseldorf 1988; C. Morris, The Papal Monarchy. The Western Church from 1050 to 1250, Oxford 1989; W. Hartmann, Der Investiturstreit, München 1993. 20 Y. Congar, Der Platz des Papstums in der Kirchenfrömmigkeit der Reformer des 11. Jahrhunderts, w: J. Daniélou, H. Vogrimler, Sentire Ecclesiam. Das Bewußtsein von der Kirche als gestaltende Kraft der Frömmigkeit, Freiburg 1961, 196-­‐217, 215. 21 Roman Brandstaetter, Litania do Ducha Świętego, w: http://www.guadalupe.opoka.org.pl/prowadzmnie/wiersze6.html#litania. 29 

Podobne dokumenty