O losach Wincentego Karbowiaka i jego rodziny TV Magazyn z 21

Transkrypt

O losach Wincentego Karbowiaka i jego rodziny TV Magazyn z 21
O losach Wincentego Karbowiaka i jego rodziny
TV Magazyn z 21 września 2007.
Pozostał straszny żal
16 września 1939 roku rano starszy posterunkowy Wincenty Karbowiak skończył
służbę w komisariacie we Wrześni. Spieszył się na pociąg. Teczkę z osobistymi rzeczami i
paczkę z zabawkami dla dzieci miał ze sobą. Jechał do rodziny w Kowlu. Kiedy następnego
dnia wszedł do domu na kowelskich peryferiach, enkawudziści już na niego czekali. Nawet
nie zdążył się przywitać z żoną i trójką dzieci.
Jego żona Bronisława Karbowiak miała dwadzieścia jeden lat. Ich starsza córka Krysia cztery, Rysio trzy, najmłodszy Kazio rok.
17 września 2007 roku, dokładnie 68 lat później, w Lublinie Bronisława Karbowiak
wspomina tę scenę. Enkawudzistów było trzech. Przyszli rankiem i zapytali, gdzie Karbowiak. Bronisława powiedziała, że pod Poznaniem.
- Wriosz, ty durna! - nie uwierzyli. Rozsiedli się w stołowym, zapalili machorkę i zaczęli pluć
z nudów na dębową podłogę. Krysia z Rysiem plątali się między kuchnią a obcymi, niczego
nie rozumiejąc. W domu byli rodzice Broni: Piotr i Adela Krzemińscy. Piotr, kolejarz kowelskiego węzła, próbował zagadać po rusku, jak człowiek do człowieka, w końcu pięć lat wojował dla cara w wojnie rosyjsko-japońskiej. Na nic. NKWD trzymało gębę na kłódkę. Kiedy
w progu stanął Wincenty, wydało się: jest rozkaz sowieckich władz zabrać policjanta Karbowiaka na posterunek NKWD w Kowlu w celu wyjaśnienia kilku spraw. Miał zaraz wrócić.
Pierścionek z niebieskim oczkiem
Bronisława Karbowiak ma oczy młodej dziewczyny. Rozłożyły z córką Krystyną
resztki starych fotografii na stole i przypominają sobie. Ulica Warszawska. Idą młodzi Karbowiakowie. Ona w letnim kapeluszu z rondem opadającym na czoło jak u Smosarskiej.
Szczęśliwi. Na świecie są już Krysia i Rysio.
Na tej ulicy sie poznali. Głowna arteria Kowla, reprezentacyjna. Bronia umawia się
tam na spacery z przyjaciółką Stefcią. Pewnego razu podszedł do nich przystojny blondyn.
Zagadał grzecznie. Odprowadził do domu. Następnego dnia znów wyrósł przed przyjaciółkami. Popatrzył na Bronię. Za miesiąc się oświadczył.
- Przysniósł pierścionek z niebieskim oczkiem - uśmiecha się pani Bronisława.
- Ojciec bardzo był przystojny - wtóruje pani Krysia. - Wysoki. I dobry. Zawsze przywoził
nam zabawki. Rozdawałam je biednym dzieciom. Jak ktoś mnie poprosił o piłkę czy lalkę,
oddawałam bez slowa.
A ta fotka zrobiona w ogródku przy domu. Upalne lato 1939 roku. Już jest trójka
dzieciaków.
- Trochę ojca pamiętam - mówi pani Krystyna. - Najbardziej utrwalił mi sie w jednej scenie.
Mieszkaliśmy w starym Kowlu, tuż obok cmentarza. Z ciotecznym rodzeństwem i dziećmi
sąsiadów Ukraińców często bawiliśmy się w pogrzeb. Raz też wykopaliśmy dół, położyliśmy
w nim mojego ciotecznego brata Antka, niewiele starszego od nas, przykryliśmy go kocem,
przysypaliśmy ziemią, a w nią powtykaliśmy kwiatki. I zaczeliśmy łakać. Jak to na pogrzebie.
Na to przyszedł ojciec. Pyta, co jest. Mówimy, ze Antek umarł. Och, jak się zdenerwował!
Każdy z nas dostał karę. Opierając się o kufer babci Adeli w sieni dostaliśmy sprawiedliwie,
po pasie. A pas był skórzany, szeroki. Pamiętam go do dziś.
Kufer odegrał jeszcze inną rolę. Chowały się tam żydowskie dzieci z kowelskiego getta, zanim nie przyszedł po nich ktoś z konspiracji.
1
- Żeby dziecko się nie udusiło, pod wieko dzidek podkładał klocki. Nie zapomnę pary oczu,
które kiedyś spojrzały na mnie znienacka przez szparę. Przestraszyłam się. Babcia wytłumaczyła mi, żebym nikomu o tym nie mówiła - wspomina pani Krystyna.
Aresztowani 17 września i zabrani na posterunek NKWD w Kowlu mężczyźni nie
wracali. Kobiety czekały. Bronisława z tęsknotą spoglądała na furtkę, nasłuchiwała nocą.
Dziadek rozpytywał enkawudzistów. Pani Bronisława mówi, że mężczyźni przepadli jak kamień w wodę.
Po miesiącu Piotr i Adela Krzemińscy dostali kartkę z Ostaszkowa: "Jestem w Kalininie. Czuję się dobrze, nie wiem, kiedy wrócę. Opiekujcie się Bronią i dziećmi. Jak wrócę, to
się Wam odwdzięczę. Wicek." Kartka przepadła w czasie wojennej tułaczki. Wicek też.
Żona Bronisława i córka Krystyna
fot. Ewa Czerwińska
Z Kowla do Lublina
- W 1944 roku przesiedzieliśmy siedem tygodni w bunkrze - opowiada kolejny rozdział wojennej gehenny Krystyna Kasprzak. - W naszym mieszkaniu zamieszkali Niemcy.
Pamiętam, jak w czasie nalotów babcia otulała nam głowy poduszkami, żebyśmy nie ogłuchli
od huku. Przyszedł głód. Kiedy w okolicy padł koń, była prawdziwa uczta. Kto pierwszy go
dopadł, wykroił najlepsze kawałki mięsa. Nie było konia, jedliśmy wrony. Do bunkra wkrótce
wprowadzili sie Niemcy, a my przenieśliśmy się do kościoła św. Piotra. Niemcy zabrali kobiety do szpitala, aby opiekowały się chorymi niemieckimi żołnierzami.
- Przynosiłam za to po dzbanku grochówki do domu, codziennie - uśmiecha sie pani Bronisława.
Od wschodu sunął front radziecki. Niemcy zarządzili odwrót. Namawiali ludzi, żeby
jechali z nimi na zachód, w pierwszych wagonach. Liczyli na to, że transport cywilów ominą
partyzanckie akcje.
- Dziadek nie chciał rozstawać sie z domem w Kowlu, ale w końcu dał się namówić. Wsiedliśmy do tego transportu. Pamiętam łuny na niebie, trupy po drodze. Do dzis prześladują mnie
grzmoty. Mam ogromny lęk, kiedy jest burza z błyskawicami, chowam się w łazience. Opo2
wiedziałam wszystko psychologowi. Powiedział, że nie da się tego lęku wyleczyć. W Chełmie dziadek spotkał znajomego Niemca, który przestrzegł go, że nasz transport jedzie na
Majdanek. Nie wiedzieliśmy co to takiego ten Majdanek.
Do obozu jednak nie trafiliśmy. Ale zamieszkaliśmy w Lublinie koło niego, w dzielnicy Dziesiąta.
Inne dzieci miały ojców
Bronisława czekała na męża. Szukała Wincentego przez Polski Czerwony Krzyż lata
całe. Odpowiedź zawsze była jedna - zginął na wojnie. Piotr Krzemiński, póki żył, ojcował
dzieciom Broni. To on wyjaśniał im zawiłości życia codziennego i historii. Łagodził tęsknotę
za tatą. Siadywał z wnukami w pokoju: on na łóżku, dzieci na jaśkach na podłodze. Opowiadał o Wincentym. Młodzi Karbowiakowie rośli jednak w poczuciu niepowetowanej straty.
- Inne dzieci miały ojców, ja nie. Nieraz ściskał mnie za serce straszny żal - mówi pani Krystyna. - Czułam sie gorsza. Mieszkaliśmy na Bronowicach, przy Skibińskiej, w jednym pokoju. Było biednie. Mama pracowała w firmie Bengal przy Lubartowskiej. Pakowała lepy na
muchy i zimne ognie. Była przodownicą pracy. Lubiłam dzień wypłaty, przybiegałam wtedy
do mamy, a ona dawał mi na szczypkę, albo lizaki. W szkole sieroty dostawały paczki. Mówiło się, że to daje ciotka UNNRA. Kakao, mleko w proszku, nawet buty. Do tego darmowe
obiady i obowiązkowo tran.
- Długo czekałam. Jeszcze się łudziłam, że może wróci. Stanie pewnego dnia w drzwiach i
powie: - Bronia... Nie wychodziłam za mąż, chciałam dobrze dzieci wychować. Bo jakby
przyszedł jakis obcy mężczyzna, nie wiadomo, jak by było - wtrąca pogodnie starsza pani.
Wyszła za mąż dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy dzieci były już dorosłe.
Związek cywilny okazał się pomyłką. Szybko wróciła do Lublina i zamieszkała u córki.
Numer 023/4
O zbrodniach NKWD na polskich oficerach tylko się wtedy szeptało. Cała prawda
wybuchła w 1989 roku. W rok później Bronisława Karbowiak i jej córka Krystyna zapisały
sie do Rodziny Katyńskiej. Mogły już śmiało dociekać losu Wincentego.
Z posterunku NKWD w Kowlu Wincentego i innych aresztowanych Rosjanie zabrali
do Ostaszkowa, gdzie przebywał do 10 kwietnia 1940 roku. Stamtąd wywieźli go wraz z innymi do Kalinina, obecnie Twer. Tam, w siedzibie NKWD został zamordowany. Zwłoki zabitych enkawudziści wywieźli ciężarówkami do lasu pod wsią Miednoje.
- Na liście wywózkowej NKWD 10 kwietnia 1940 ojciec miał numer 023/4. Jego nazwisko
figuruje pod pozycją 21, teczka personalna numer 3075 - pani Krystyna cytuje fragmenty listy
ostaszkowskiej. - Byłam tam, zrobiłam zdjęcie tablicy. Odetchnęłyśmy z mamą. Bo najgorsze, kiedy się nic nie wie o zaginionym. Pozostał straszny żal. Widziałam sceny z filmu pana
Wajdy w telewizji. Byłam taka podobna do tej dziewczynki z warkoczykami... Moja córka,
która mieszka z rodziną w Kanadzie spisała naszą rodzinną historię - takie było zadanie dla
absolwentów jej koledżu. Nauczycielka zdziwiła się: "Tak naprawdę było? Przecież tylko
Żydów mordowali..." Więc trzeba koniecznie pokazać film pana Wajdy o Katyniu całemu
światu. Żeby świat znał prawdę. Bo prawda i pamięć są najważniejsze.
Ewa Czerwińska
3

Podobne dokumenty