pełny tekst
Transkrypt
pełny tekst
DEKODER Katarzyna Uczkiewicz Z PIEŚNIĄ NA USTACH Po 1945 roku powrót prapolskiego Wrocławia do Macierzy stanowił nie lada problem dla ówczesnych propagandzistów. W jaki sposób oswoić Polaków z nowym miastem? Fot. Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu. Wielowiekowa tradycja Wrocławia była nie do przyjęcia nie tylko dla władz, ale także dla polskich mieszkańców miasta. Także tradycje przywiezio ne tu przez samych obywateli były władzom nie wygodne. Niedoborowi jednoczących wspólnotę symboli zaradzić mieli „specjaliści od śpiewu i mas”. Pisano piosenki o hutnikach i murarzach, patetyczne wiersze o piastowskiej przeszłości Ziem Odzyskanych i rosnącym w siłę przemy śle. Tymczasem wizytówką miasta stał się utwór o … komunikacji miejskiej. W 1953 roku, pod czas koncertu w Hali Ludowej ówczesna gwiazda estrady Maria Koterbska pierwszy raz zaśpiewała Wrocławskie tramwaje (autorstwa Eugenii Wnu kowskiej i Jerzego Haralda). Tekst piosenki to wy buchowa mieszanka elementów ówczesnej pro pagandy i przemożnej tęsknoty za normalnością: „Wieczór zapada, noc już niedaleko, już gwiazdy migocą na niebie, Płynie Odra, najmilsza ma rzeka, płynie z piosenką do ciebie” Lokalna aktualizacja Nadwiślańskiego walczyka Heleny Kołaczkowskiej i Alfreda Gradsteina (Na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie), wskazuje na uczuciowe przywiązanie do „najmil szej rzeki”. Odra miała, podobnie jak Wisła, stać się – nomen omem – źródłem pozytywnych sko jarzeń. W końcu ludzie zawsze osiedlali się nad rzekami, więc cóż to za problem zamienić Bug czy inną Ikwę na Odrę (i Nysę Łużycką)? A że nazwa kojarzy się nie za dobrze, bo z chorobą, na którą w powojennym Wrocławiu chorowano i umierano powszechnie, należało zmienić złe konotacje. „Odra” pojawiała się więc jako nazwa klubów sportowych, sklepów, fabryk słodyczy, kin. 39 Wrocław 1948, prace przygotowawcze do Wystawy Ziem Odzyskanych, fot. A Czelny/ Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu. Piękną tę rzekę reklamowały szczególnie dżinsy, produkowane od lat sześćdziesiątych w Szczeci nie, w poniemieckiej fabryce braci Feldbergów, przebudowanej i nazwanej – a jakże – „Odra”. Po szyte z wybielonej w tajemniczym procesie tkaniny „marmurki” ustawiały się długie jak rze ka kolejki, tworzono listy społeczne. Ten trud się „staczom” opłacał. W ZSRR dwie pary kultowych dżinsów można było wymienić na przyzwoity aparat fotograficzny (niekoniecznie Zorkę 5). Ich użytkownikom nie przeszkadzało widocznie, że spodnie farbowały na granatowo nogi i ta lie. Jednak największe polskie osiągniecie z Odrą w nazwie to produkowany od lat siedemdziesią tych we wrocławskich Zakładach Elektronicznych Elwro komputer, a raczej, jak definiuje jeden z internautów prawie komputer osobisty, zajmował przestrzeń kilkuset metrów kwadratowych i posiadał moc obliczeniową komórki. Sądząc po parametrach można się było spodziewać, że pracujące na takim sprzęcie instytucje będą dążyć do tego, by wymie nić go na bardziej zaawansowany… A jednak, siła uczuciowego przywiązania jest wielka. Jeszcze do niedawna Odra sterowała pracą we wrocławskim Hutmenie, co więcej, maszyny cyfrowej Odra 1305 używa do dziś PKP w Ostródzie. 40 Mkną po szynach niebieskie tramwaje przez wrocławskich ulic sto I tu nasuwa się porównanie z warszawskim: au tobusy czerwienią migają, zaglądają do okien tram wajom. Wielkomiejski tramwaj, mknący przez ulic sto miał być potwierdzeniem skoku cywilizacyjne go i powodem do dumy dla – przybyłych w więk szości z małych miejscowości – wrocławian. Czy jednak był? Nowi mieszkańcy Ziem Odzyskanych od technologicznych zdobyczy niemieckich miast woleliby zapewne gospodarstwa na ukochanych Kresach, nawet bez pralek, lodówek i toalet ze spłuczką. To poczucie obcości i odrzucenia opi sał we wspomnieniach (Po śniadaniu), z okolic Jeleniej Góry co prawda, Eustachy Rylski: Water klozety i łazienki, włącznie z tymi w naszym domu, padły po trzech latach mniej więcej, winna latorośl po pięciu, gaz wymiękał ulicami na rzecz kuchni wę glowych, tramwaje trzymały się jednak do połowy lat sześćdziesiątych, tak uparte były w swej technicznej niezawodności, a bukszpan, skurwysyn, słyszałem, trzyma się jeszcze do dzisiaj. Rynek wrocławski, dekoracje podczas Wystawy Ziem Odzyskanych 1948 r., fot. A Czelny/ Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu. Tu przechodnia uśmiechem witają dzieci, kwiaty i każdy dom Łza się w oku kręci, kiedy uświadomimy sobie, jak beztrosko autor tekstu zestawił w jednej linijce dzieci i kwiaty, nie przeczuwając zapewne, że już za piętnaście, dwadzieścia lat to połączenie będzie stawać władzy ludowej ością w gardle. Na razie jednak, kilka zaledwie lat po wojnie, miasto bez historii (poza odległą i ideologicznie nie do końca bezpieczną, piastowską) musiało stać się miastem młodości i witalności. Dzieci i młodzież byli ulu bionymi bohaterami peerelowskiej propagandy aż do końca lat 80. XX w. Oglądając stare kroniki filmowe można niekiedy odnieść wrażenie, że ten od pradziejów uznawany za naturalny proces, ja kim jest dorastanie, nie byłby w ogóle możliwy bez udziału peerelowskich „czynników oficjalnych”. Kolejne etapy rozwoju tzw. młodego człowieka – pasowanie na ucznia, najróżniejsze rocznice i apele, a w końcu matura czy odbiór pierwszego dowodu osobistego – były niejednokrotnie jedynie tłem dla propagandowych wystąpień notabli roz maitego szczebla. Iluż z nas pamięta te szkolne oficjałki, w trakcie których nieodmiennie słyszano pełen zdenerwowania szept kogoś z grona peda gogicznego: „dzieci z kwiatami do przodu!” Nota bene, same kwiaty zasługują na notkę osobną. Na fali rozlicznych nowych świeckich tradycji, mających zagospodarować obywate lom czas i wybić z głowy obchodzenie np. świąt kościelnych albo rocznic niepodległościowych, z wielką pompą celebrowano Wrocławskie Święto Kwiatów. Pokazy, pochody i parady uświetniane były występami artystów, którzy niejednokrotnie tworzyli utwory specjalnie na tę okazję… I tak po kłosie jednego z konkursów na wrocławską pio senkę o kwiatach wydano na winylowej płycie, która jeszcze do lat 90. walała się po zakamarkach rozmaitych świetlic i osiedlowych domów kultury. Wystarczyło uruchomić stary gramofon „Artur”, by usłyszeć wyrafinowane strofy: Będzie zabawa pełna aromatu, kiedy we Wrocła aaaawiu wielkie święto kwiatów. Choć, kto pamięta tamte czasy, po zastanowieniu przyzna autoro wi tekstu rację. We wrocławskich kwiaciarniach kwiaty (poza goździkami, ale goździk to taki kwiat, jak trabant samochód) bywały wówczas je dynie „od święta”. 41 Studium Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, 1955 r. Fot. Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego/ Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu. 42 Na przystankach nucą słowiki, dźwięczy śpiewem stary park Przez Sępolno, Zalesie i Krzyki niesie melodie wrocławski wiatr A kiedy rankiem fabryczne syreny „dzień dobry” powiedzą znów miastu Słonko jak jaskier wykwitnie z zieleni, dziewczyna zaśpiewa przy pracy Przez powojenne dziesięciolecia wychowywano wrocławian w przekonaniu, że w tym mieście każ dy kamień mówi po polsku. Cóż, po polsku nie mó wiły na pewno kamienie Sępolna, Zalesia i Krzy ków, niemieckich dzielnic – „sypialni”. Nawet ich układ i architektura były na tyle Polakom obce, że pierwsi repatrianci, którzy zamieszkali na Sępol nie, nienawykli do koloru czerwonej cegły, ukuli legendę o tym, że fasady były malowane krwią polskich robotników przymusowych. Te odda lone od centrum dzielnice cieszyły się w pierw szych latach po wojnie najgorszą sławą. Wielu przybyszów wolało osiedlać się w czynszówkach w Śródmieściu, gdzie choć ciasno, było względnie bezpiecznie, niż w eleganckich opuszczonych wil lach, które stanowiły łakomy kąsek dla wszelkiej maści „szabrowników” i „maruderów”. Cóż, nasi dziadkowie i pradziadkowie może bardziej od ważnie ryzykowaliby wprowadzenie się do miesz kań w tych niebezpiecznych dzielnicach, gdyby mogli przewidzieć, ile za pół wieku wart będzie tu każdy metr kwadratowy. Sielski obrazek miasta, w którym natura (słońce jak jaskier), cywilizacja (fabryczne syreny) i czło wiek (dziewczyna) bez problemu komunikują się ze sobą i pracują dla lepszego jutra miał bardzo niewiele wspólnego z realnym życiem we Wrocła wiu lat 50. A jednak wrocławianie podobno przy jęli piosenkę entuzjastycznie. Jej nonszalanckie oderwanie od rzeczywistości sprawiło, że zawarte w tekście elementy propagandy peerelowskiej wy dawały się lżej strawne. W porównaniu z propa gandówkami o przodownikach pracy, podawaniu cegły i trzymaniu straży nad Odrą, strofy o słowi kach, kwiatkach, a nawet i fabrycznych syrenach brzmiały jak sentymentalna poezja sztambucho wa. A miasta, opisanego we Wrocławskich tramwa jach, po prostu nie było. Zamiast kwitnących par ków i pięknych dzielnic – gruzy i rudery, zamiast uprzejmych, śpiewających przy pracy dziewcząt, zgnębieni, przestraszeni ludzie. I nawet tytułowe tramwaje wcale nie były niebieskie, bo akurat wte dy władze kazały przemalować je na jedynie słusz ny kolor czerwony.