Wyspa Szaleńców Spotkali się przy kuflu piwa, jak to się zwykle
Transkrypt
Wyspa Szaleńców Spotkali się przy kuflu piwa, jak to się zwykle
ona Wyspa Szaleńców S potkali się przy kuflu piwa, jak to się zwykle zdarzało. To był Erengard, kislevskie miasto portowe. Do karczmy trafili z przesyłką. Nie wiedzieli do końca co to takiego - może amnezja, a może ktoś wyciął im dziesięć lat z życia*, bo ostatnie co pamiętali to zamek, gdzie z biblioteki * to była sesja z rodzaju „wasze postacie n-lat później, potem mi powiecie co robiły przez ten czas” mieli wykraść inną szkatułkę. O zawartość lepiej nie pytać. Ciekawy? To powiem. Były to uszy, które przedtem sami mieli obciąć... ale to zupełnie inna historia. Niemniej do karczmy przybyli z przesyłką. Karczmarz przyjrzał im się uważnie: zwykli-niezwykli podróżni, człowiek imieniem Garret o lekko przydługich jasnych włosach i paru bliznach oraz spiczastoucha dziewczyna o imieniu Riannon. Przez jej szare włosy splątane rzemieniem delikatnie prześwitywały srebrne pasemka. Towarzyszył im młokos o imieniu Matt, który swym zachowaniem raczej nie ułatwiał im życia. Należeli do Gildii, dziesięć lat temu Garret wciągnął elfkę w tę przygodę, co prawda z lekką pomocą przypadku i zbiegów okoliczności... nie miała innego wyjścia**. Teraz Gildia dala im ucznia. Nie byli z tego zadowoleni, zwłaszcza, że ten, gdyby tylko umiał pisać, z chęcią wywiesiłby sobie na plecach napis „jestem złodziejem” i choć większość pospólstwa nie potrafi czytać i tak uznaliby go za kogoś podejrzanego. Oddali przesyłkę i siedli przy piwie postawionym przez karczmarza. Zastanawiali się czy przyjąć kolejne zlecenie. Gdy tak dumali powoli sącząc mętny trunek, ich stolik minęła bogato ubrana kobieta, z rodzaju tych, które przyciągają wzrok. Zwłaszcza zaś wzrok takich profesjonalistów jak oni. „Chodząca góra złota” mówiły jej koronkowe rękawy, szmaragdowa brosza pod szyją, bogato zdobiony rapier i wypchany mieszek. Zwłaszcza wypchany mieszek. Wzdrygnęli się podchwytując jej spojrzenie. Przypominało pusty, zimny grobowiec. W jednej chwili nawet wypchany mieszek przestał wyglądać kusząco. Zainteresował ją, sądząc po bliznach, doświadczony najemnik, znany w mieście pod imieniem Johan. Rozmowę przerwało jej wejście do karczmy człowieka ubranego w bogato zdobioną zbroję. Templariusz? Uśmiechnęła się na ten widok i torując sobie drogę miedzy stolikami ruszyła w jego stronę. Ludzie zaskakująco chętnie schodzili jej z drogi. Zamienili kilka słów po czym przybysz wskoczył na stołek, zwołał ludzi, przedstawił się jako ** ach, ta pamietna przygoda ze świecznikowym zabójcą... 1 Leitheuser i zaproponował sowitą zapłatę za wyprawę na wyspę o nazwie Iona. Wybuchła wrzawa. Garretowi i Riannon nazwa wyspy wydawała się równie obca jak Albion, Norska czy inne odległe krainy za lub na morzu. Elfka znad kufla obserwowała reakcje bywalców karczmy marynarze byli oburzeni, wystraszeni i zdecydowanie poddenerwowani. Tymczasem Garret postanowił skorzystać z zamieszania i zaopiekować się kilkoma zapomnianymi sakiewkami. Zwinnie przemykał między stołami w myślach licząc zyski. Przeszła mu nawet ochota na podpalenie karczmy. Ogarnięty dobrym humorem beztrosko zgodził się na „małą wycieczkę na uroczą wysepkę” w zamian za garść złotych koron. Dopiero Riannon uświadomiła mu, że mimo wysokiej zapłaty żaden z marynarzy się nie zgłosił, a na wyprawę wyruszają wraz z kobietą o zimnych oczach i dwoma najemnikami, których udało jej się zwerbować. W nocy trójka złodziei ruszyła na poszukiwanie domu wariatów. Zdecydowali się przyjąć zlecenie, wszak na wyprawę mieli wyruszyć dopiero następnego wieczora, a karczmarz tak bardzo nalegał... Przytułek dla szaleńców mieścił się przy świątyni Shallyi. W wejściu stała kamienna misa wypełniona drobnymi monetami. Nad nią zawieszono obraz przedstawiający kobietę w białych szatach o równie białych, ślepych oczach. Ciekły z nich łzy. Garret nie podał imienia człowieka, którego mieli stamtąd wyciągnąć. Kapłance, która ich przywitała naopowiadał jakiś strasznych bzdur – taki nawyk. Tyle, że cele nie były podpisane i kiedy podążali za przewodniczką korytarzami pełnymi anonimowych drzwi wynikł mały problem. Krótko potem ogarnięty nagłą, niewytłumaczalną paniką złodziej ogłuszył kapłankę, która ich prowadziła, zadźgał nożem następną pozostawiając los jej ciała szaleńcowi z celi i cała trójka taktycznie i dość pospiesznie wycofała się ku jedynemu wyjściu z budynku. Elfka z nerwów obgryzła wszystkie paznokcie – nie tak to miało wyglądać! Po drodze ucierpiał jeszcze jeden strażnik, i kilku pod budynkiem. Ostatecznie udało im się dotrzeć do bram miasta w momencie kiedy te były zamykane. Dziwnym zbiegiem okoliczności strażnicy nie chcieli uwierzyć, że spieszy im się na statek. Zdecydowanie nie pomagał fakt, że młody złodziej miał prawie obciętą rękę, a gdzieś z oddali ktoś krzyczał „łapać ich!”. Riannon, nie czekając na reakcję osłupiałego strażnika, popchnęła Matta miedzy zamykające się wrota i pociągnęła drugiego złodzieja za sobą. Skończyło się na tym, że Garret dostał po głowie na odchodnym, ale wydostali się z miasta. Strażnicy zostawili ich samych sobie. Mogli wreszcie odetchnąć. Dopiero teraz uświadomili sobie, ze przyjdzie im nocować poza murami, gdzie podobno żyją trole i gdzie wiatr przypomina o bliskim sąsiedztwie z Pustkowiami Chaosu.... Grupę mającą płynąć na Ionę dogonili rano. Leitheuser przedstawił im współtowarzyszy wyprawy: kobieta miała na imię Anna i podobno była już na Ionie, zaś wynajęci przez nią najemnicy, Ivan i Johan, wiedzieli o wyspie tyle co trójka złodziei, czyli nic. Stało się też jasne, dlaczego strażnicy byli tacy zdziwieni, gdy usiłowali ich przekonać, że spieszą się na statek – dotarli na nadbrzeże, gdzie zewsząd otaczały ich wraki. Setki mniejszych i większych wraków, w różnym stopniu wrakowatości. Ta przystań już dawno utraciła swoje walory portowe. Barka, którą mieli dotrzeć na Ionę też nie była w najlepszym stanie - trzymała się chyba tylko dzięki magii. Jej strażnikiem okazał się, z pewnością niemniej magiczny, kamienny golem, którego oczy rozbłysły czerwienią gdy Anna rozkazała opuścić przystań. Słońce chowało się za horyzontem, kiedy barka zakołysała się na wodzie i powoli odpływała w kierunku wyspy zwanej Ioną. Jak tylko mury miasta zniknęły za horyzontem Anna zaprosiła wszystkich do kajuty, mimo, że miejsca było tam niewiele. Zaskoczeni ogólną sytuacją pasażerowie spełniali wszystkie polecenia bez szemrania. Łódź kołysała się na falach. Czas mijał. 2 Ponurą ciszę przerwał Ivan głośno zastanawiając się czy może odszczać się za burtę. Anna odradziła wskazując na morze. Fale, które powinny spłukiwać pokład rozbijały się o niewidoczną barierę chroniącą prom. Zjawisko było zaiste ciekawe, a Ivan za nic nie mógł go pojąć. Jego głośne uwagi i pytana rzucane w próżnie powoli zaczynały denerwować już nieźle znerwicowaną grupę. U stał szum morza i miarowe kołysanie. Wpłynęli na wyjątkowo spokoje wody. Paradoksalnie właśnie wtedy Anna zrobiła się naprawdę nerwowa. Zakazała wychodzenia na pokład, nawet wyglądania przez dwa zabrudzone okrągłe okienka i ostentacyjnie oparła się o jedyne wyjście z kajuty. Riannon siedząca przy jednym z okienek odruchowo odwróciła się w stronę morza. Chwilę później na brudnej szybie pojawiło się odbicie twarzy Garreta. Po odgłosach szamotaniny poznała, że reszta grupy przepycha się przy drugim bulaju. Cisza powróciła nadzwyczaj szybko. Wszyscy wpatrywali się w morze. A morze było czarne, nie obijały się w nim gwiazdy. Zdawało się smolistą mazią, po której barka sunęła bezgłośnie nie wzbudzając przy tym najmniejszej fali. Wkrótce zaczęły pojawiać się statki. Wraki statków. Całe morze pokryte było wrakami aż po horyzont. Wpływali na cmentarzysko okrętów. Z transu wyrwało ich trzaśnięcie drzwi. Anna wybiegła na pokład i wychylała się za burtę jakby szukając czegoś w odmętach. Bariera ochronna zniknęła. Leitheuser siedział na koji z marsową miną. Ponuro wpatrywał się w biegającą od burty od burty kobietę. Reszta grupy zamarła w drzwiach kajuty. Stojące naprzeciw siebie statki utworzyły ze swoich dziobów bramę, pod którą przepływała łódź. Rzeźbione syreny niegdyś pokryte złotą farbą teraz porastały zielone glony. Coś dużego przepłynęło pod pokładem. Czuli to wyraźnie. Anna momentalnie wbiegła do kajuty rozganiając zastygłych w oczekiwaniu na pożarcie pasażerów. Z szafki nad jedyną koją wyciągnęła rację suszonych ryb i pognała z nią z powrotem na pokład. Pakunek wylądował za burtą. Przez chwilę unosił się na powierzchni, by z czasem powoli pogrążyć się w czarnej mazi. Ivana bardzo intrygowało, że nie widzi gwiazd. Niebo było jak lustrzane odbicie morza – czarne, smoliste, złowieszcze, tyle, że bez wraków. Mijali nadgniłe deski, połamane maszty, kości ludzi przewieszone przez burty obrosłe wodorostami... Cisza. Do uszu Riannon dobiegł stłumiony krzyk. Kolejne „pomocy” usłyszeli już wszyscy. Anna w jednej chwili zażyczyła sobie linę z hakiem i kiedy tylko ją dostała wybiegła z powrotem na pokład ignorując kolejne pytania Ivana. Nikt, no może prócz Leitheusera, który milczał wymownie, nie rozumiał jej zachowania. Ivan wręcz kipiał kiedy kobieta mijała go nie udzieliwszy nawet słowa wyjaśnienia. Żadnych odpowiedzi, mamrotała tylko coś niezrozumiale. Z bełkotu można było wyłapać jedynie powtarzające się słowo „znowu’', jakby już to przeżyła. Jakby wiedziała co ich czeka, co jeszcze zobaczą. Na gładkiej czarnej tafli pojawiła się trumna. Anna już stała przy burcie wpatrując się w dryfujący w kierunku łodzi kawał drewna. Zręcznie zarzuciła linę. Choć ręce jej drżały trafiła za pierwszym razem. Hak uczepił się trumny i dziewczyna szybko przyciągnęła ją do burty. Wychyliła się i wydobyła ze środka zlęknioną elfkę. Chwilę później trumna zatonęła. Wszyscy przyglądali się temu jak zaczarowani. Nawet Ivan przerwał swoją tyradę. „Twój statek zatonął, ty schowałaś się w skrzyni, a teraz nic nie pamiętasz, tak?” Topielica była bliźniaczo podobna do Riannon, miała tylko jaśniejsze, bardziej srebrne włosy. Nie pamiętała. Anna, nic więcej nie powiedziała. Do uszu reszty doszły tylko określenia takie jak „jedna ze Śpiących” czy „Ta Która Kosi”. Nikt nic nie rozumiał. I nikt nie odpowiadał na zadawane pytania. Poziom zirytowania Ivana sięgał zenitu – rzucał pytaniami nie czekając nawet na odpowiedzi. Reszta w milczeniu spoglądała to na zirytowanego najemnika to na Annę. Kobieta w końcu uległa, westchnęła teatralnie i obiecała „pokazać gdzie się znaleźli”. To nie żadne legowisko Lewiatana – stwora z legendy powszechnej wśród żeglarzy. Rzuciła obco brzmiącą nazwą i kazała im podejść do burty. 3 Wyciągnęła dłoń nad powierzchnie. Nic nie odbiło się w czarnej mazi. Zaproponowała im, by zrobili to samo. Każdy zobaczył odbicie swej dłoni... a właściwie kości, które te dłonie tworzą. Choć niczego to nie tłumaczyło, nawet Ivan nie zadawał już pytań. Zasłona mroku rozwiała się jakby wypłynęli spod czarnej firanki. Została za nimi skrywając cmentarzysko okrętów. Przed nimi z morza wyrastała wyspa. Nikt nie miał wątpliwości - to musiała być Iona. Na dwóch pionowych skałach zbudowano miasto. Przedziwnej architektury budowle sięgały ku niebu dziesiątkami kopuł i wieżyczek. Wyższy i niższy zamek łączył strzelisty most. Poniżej u podnóża skał, na niewielkim skrawku plaży, niczym brzydkie kaczątko, przycupnęła wioska. Proste chłopskie chaty zbite były najprawdopodobniej z tego co morze wyrzuciło na brzeg. Z kominów unosiły się leniwe wstęgi dymu – jedyna oznaka zamieszkania wyspy. Kiedy dopłynęli okazało się, że skały tworzące wyspę są szmaragdowo-zielone. Niepewnie wyszli na pomost. „Dokąd teraz?” Zbici w gromadkę spoglądali to w stronę wioski, to na posadowione na skałach białe miasto. „Idźcie wypełnić co macie do wypełnienia.” Trójka złodziei poczuła się cokolwiek dziwnie – co niby mieli wypełniać w TAKIM miejscu? Pozostali zdecydowali pojechać na górę. „Dobry wybór.” Zdawało się, ze Anna zna te wyspę znakomicie. W każdym bądź razie nie rozglądała się opętańczo dookoła jak pozostali. Może się tu wychowała? Zaprowadziła ich do rusztowania przy skale. Obok stał golem - taki sam jak na barce. Oczy zapłonęły czerwienią, kiedy Anna do niego podeszła. „Zawieź nas na górę.” Zbita ze zbielałego od soli drewna platforma nie budziła zaufania. Cztery grube liny splatały się nad nią w obrośnięty muszlami węzeł i ciągnęły w górę poza zasięg wzroku. Bez barierki, bez uchwytów do trzymania, strach pomyśleć jak konstrukcja zareaguje na podmuch wiatru. Taktycznie podzielili się na dwie grupy zakładając, że winda może nie wytrzymać ciężaru całej grupy. Kiedy Anna, Johan, Riannon i jej bezimienna bliźniaczka z morza usiedli na platformie kurczowo ściskając utrzymującą ją sznury, golem pociągnął linę. Przy kolejnym pociągnięciu mocniej przywarli do konstrukcji modląc się by nie rozpadła się przy następnym. Po dwustu metrach, jakie skokowo pokonali, mieli poprzewracane żołądki. Niemal na czworakach spełzali z platformy mijając kapłana. „Witam na Ionie, korzystajcie ze wszystkiego co się tu znajduje.” – po kolei spoglądał na każdego pielgrzyma. Prócz Anny. Tę zignorował jakby nie istniała. Kiedy wszyscy stanęli na zielonej skale, platforma zjechała po drugą grupę. Choć „spadła” byłoby bardziej adekwatnym określeniem. Miasto było dziwne. Z najbliższego domu wydobywały się odgłosy walki. Nieopodal ubrane w worki dzieci sadziły skarłowaciale pomidory... Nie, jedne dzieci je sądziły, a tuż za nimi inne zakopywały. Kolejne znów sadziły, inne zakopywały. Gdzieś dalej przez otwartą bramę widać było długi stół i ascetyczne, proste ławy po bokach. Jakieś dziecko mieszało w kotle nad kominkiem. Niedługo potem wjechała druga grupa. Byli niemal tak zieloni jak skała na którą niepewnie schodzili. Kapłan powitał ich tymi samymi słowami. Anna oznajmiła, ze idzie do Opata. Wraz z nią poszedł Johan i zafascynowana dziwną architekturą Riannon. Reszta nadal przeżywała wjazd windą i nie zamierzała się chwilowo nigdzie ruszać. Kiedy ochłonęli poszli pogadać z dziećmi, chyba o sensie sadzenia pomidorów... Podobno jedzenie na Ionie było za cenę złota. Anna prowadziła ich wąskimi, krętymi uliczkami. Przeszli pod łukiem zdobionym delfinami i przeprawili się na druga, wyższą platformę, gdzie podobno znajdowała się wielka biblioteka. Most łączący skały był szeroki, a balustrady rzeźbione w morskie motywy. Ze schodów rozciągał się niesamowity widok – aż po horyzont ciągnęło się gładkie morze, nigdzie ani śladu czarnej zasłony i wraków. Nad budynkami łomotała na wietrze flaga zapełniona obcymi runami. Elfka ze zdziwieniem stwierdziła, że na moście nie omiótł ich nawet lekki wiaterek. Powietrze stało jak zatrzymane w czasie. 4 Weszli do największego budynku przez boczny, ascetyczny portal. Minęli przedsionek, gdzie w półmroku zgarbiony skryba namiętnie coś notował. „Że też przez te wszystkie lata się nie wykrwawił” – rzuciła Anna i ruszyła po schodach na górę. Zaskoczona tym komentarzem elfka zajrzała piszącemu przez ramię. Mimo, że nie potrafiła odczytać treści zorientowała się, że znaki powtarzają się w kółko, a zamiast w atramencie, skryba macza pióro we własnej krwi. Wzdrygnęła się i pobiegła za oddalającymi się krokami towarzyszy. Opat był ślepy. Placem dłoni śledził niewidoczny tekst pustej księgi. Zamknął ją gdy wszyscy stanęli w pomieszczeniu. „Witaj Anno, wiedziałem, że wrócisz.” Powitanie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Chciała się dowiedzieć jak ma pokonać ducha, który marynarzom wytyka ich złe czyny i tym samym zapełnia przytułki przyświątynne lub cmentarze, a stając przed nią milczy. „On cię po prostu nie widzi, nie istniejesz.” Ich rozmowa zdawała się nie mieć sensu. Jak Anna miała zginąć, skoro rozmawia teraz z opatem? Kim są Śpiący i Ta Która Kosi? Dlaczego wszyscy zachowują się tak dziwacznie? Opat był podobno jedyną osobą, z którą można normalnie porozmawiać. Podobno. Elfka zaczynała w to wątpić, kiedy nagle ślepiec zwrócił się w ich stronę i zapytał o cel wizyty. Jej powiedział, że owszem, pamięta – „Wczoraj zginęłaś na statku, a twój przyjaciel” – zwrócił się do Johana – „jest w bibliotece.” Riannon postanowiła zignorować oczywisty absurd i wypytać opata o wyspę. Podczas gdy Johan poszedł załatwić dawne porachunki z „przyjacielem”, elfka dowiedziała się, ze Iona jest grobowcem. Niegdyś żyła tutaj dziewczyna o takim imieniu. Tutaj, znaczy pod wodą. Legendy mówią, że była córką Mannana – Pana Mórz. Zakochał się w niej pewien człowiek, dla niej nie z tego świata. Zauroczona poszła za nim, niestety na lądzie nie przeżyła nawet dnia. Zrozpaczony młodzieniec zbudował jej gigantyczny grobowiec. Ta zielona materia opiera się na szkielecie morskiego giganta. Czerwia. Lewiatana. Wewnątrz skały, na dnie grobowca spoczywa ciało Iony. Anna dodała, że znajduje się tam również pewien pierścień, strzeżony przez demony. Dziesięć lat temu przybyła tu by go wydobyć. Jej opat też przewidział śmierć. „Nie martw się, on widzi tylko jedną z możliwości... Niepotrzebnie tu przybyłaś. To jest straszne, oni zrzucają ich ze skał z kamieniami u nóg, bo im się nudzi...” Kiedy opuszczali komnatę opata Anna bredziła coś jeszcze o strasznych ludziach w wiosce, o Tej Która Kosi i o innych okropieństwach wyspy. Przed wejściem do biblioteki natknęli się na brzydką starą kobietę otoczoną wianuszkiem uczniów. Wychudzone dzieci wpatrywały się w nią cielęcym wzrokiem i nie reagowały na nic. Nauczycielka opowiadała coś o demonach. Kiedy Anna jej przerwała, kobieta spojrzała błędnym wzrokiem na Riannon. „Pamiętam cię, zginęłaś wczoraj... I ty tez nie żyjesz. Od dawna.” W bibliotece zgromadzili się wszyscy prócz Leitheusera i bliźniaczki Riannon. Topielica opuściła grupę twierdząc, że „idzie polować”. Nie wnikali. Siedzieli naokoło trupa i jakby nigdy nic dyskutowali o tym co było wczoraj, co jutro, a co zdarzyło się dziesięć lat temu. Zdecydowanie udzielił im się klimat wyspy – brzmiało to jak bełkot szaleńca. Mnisi zatopieni w lekturze nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. Inni zresztą też. Anna przypomniała swoją historię sprzed dziesięciu lat, kiedy była jeszcze dzieckiem i przybyła tu z Jozefem i Tanią. W tym momencie do budynku wpadł Leitheuser od progu oznajmiając, że idzie po pierścień. „Ale go tam już nie ma od dziesięciu lat” sprzeciwiła się Anna. W rozmowę wdał się skryba – pojawił się niewiadomo skąd i wyglądał jakby miał wieczne drgawki. „Aaa! To wy. Pamiętam was, zginęliście wczoraj. Wszyscy. Ty umarłaś na morzu” – wskazał na Riannon. „Tyyy... z tobą nie pamiętam co się stało” oznajmił Garretowi. „Ciebie zabił jeden z towarzyszy” – wskazał Ivana. Na Annie nawet nie zatrzymał spojrzenia. „Tobie, ktoś ściął głowę” – przepowiedział Mattowi. „Taaak, mieczem, pamiętam, a ty...” – zatrzymał się na Johanie – „tobie tez coś się stało.” „A ja?” – wtrąciła się Anna. „Ty nie istniejesz.” Oparł się na 5 ścianie. „Ale płyną tu następni, sześć osób, taaaak, pamiętam ich.” Niespodziewanie ściana podniosła się otwierając przejście do szkieletu budowli – do grobowca Iony. Anna krzyknęła jeszcze za Leitheuserem, ale nie zdążyła go zatrzymać. „Tam nie ma pierścienia, zabraliśmy go dziesięć lat temu!” Odpowiedziało jej dudniące echo. Magicznej broni nie posiadali, a jak wiadomo z tradycyjną iść na demony to czyste szaleństwo. Zajrzeli tylko w otchłań grobowca i zgodnie stwierdzili, że za Leitheuserem iść nie mogą. Tymczasem czekali na jakiś krzyk czy odgłosy walki. Padające na kamienna posadzkę cienie robiły się coraz dłuższe. Anna ocknęła się z zamyślenia i wybiegła z budynku. Czerwone już słońce z wolna tonęło za horyzontem. „Niemożliwe!” – usłyszeli jej krzyk – „Tu zawsze jest dzień!” A jednak. Dzieci nie zakopywały już świeżo posadzonych pomidorów. Ogródek opustoszał. Zniknęły grupki zajętych sobą mnichów. Ciszę mąciła tylko fontanna stojąca przed budynkiem. Kamienne delfiny pluły wodą na cztery strony świata. Zmęczeni, powłócząc nogami dotarli do jadalni. Tu na ławach przy stole zastali mieszkańców miasta. Kapłani wyszli zaraz po ich przybyciu. Dzieci apatycznie dłubały w kaszce. Nikt nic nie mówił. Kiedy usiedli podano im gliniane miseczki wypełnione czymś szarym i kleistym. Z otępienia wyrwało ich klaskanie kapłana. Podnieśli głowy znad misek. „Czas spać”. Dzieci jak na rozkaz odeszły od stołu i jedno za drugim wyszły z jadalni pozostawiając niedokończoną kolację na stole. Poszli za ich przykładem. Jednakże nie zamierzali zostawać na wyspie ani chwili dłużej. Przekroczywszy próg jadalni skierowali się w stronę windy. Zamarli w pół kroku widząc, że platforma właśnie zatrzymała się na górze. I nie chodziło bynajmniej o to, że perspektywa zajazdu nie była najprzyjemniejszą rzeczą jaką mogli sobie wyobrazić. Na platformie znajdowali się ludzie – mężczyzna z blizną na twarzy, wysoka, dobrze zbudowana kobieta z długim jasnym warkoczem i mała dziewczynka w obszarpanej koszuli. Oniemiała Anna to otwierała to zamykała usta. „To Tania, Jozef i... ja!” – wykrztusiła wreszcie. Postacie skierowały się w stronę biblioteki. „To było dziesięć lat temu!” Anna pobiegła za nimi, lecz kiedy weszła do budynku już ich już nie było. „Poszli po pierścień. Skoro oni tu są to rzeczywiście jeszcze znajduje się w grobowcu.” Postanowili zostać jeszcze jeden dzień, w końcu „zginęli wczoraj”. P o prawej i lewej stronie budynku rzędem stały piętrowe łóżka. Te najbliżej wyjścia zajęte były przez dzieci, najodleglejsze ginęły w mroku. Mieli nieodparte wrażenie, że znajdują się już poza budynkiem. Ten miał wszakże tylko 30 metrów długości, a równe rzędy łóżek ciągnęły się niemal w nieskończoność. Stali w progu nie mogąc się zdecydować czy spać czy może jednak... obudzić się w jakimś normalnym miejscu, we własnym łóżku, lub choćby pod stołem w karczmie... „Możecie iść spać, ale ostrzegam, ze śnią się tu tylko koszmary.” – Anna minęła ich i zajęła pierwsze wolne posłanie. Z ociąganiem powlekli się za nią. Część położyła się na łóżkach, inni ściągnęli posłania na podłogę, tam gdzie spały dzieci – te nie wyglądały, żeby im się śniły koszmary. Poza tym reszta budynku zdawała się być poza nim... Ivan postanowił nie zasypiać. U słyszeli bicie zegara. Matt biegł główną ulicą. Obserwowali z góry jak mija kolejne przecznice kierując się w stronę skąd dobiegał dźwięk. Zamachnął się szablą i roztrzaskał zegar. Uderzenia urwało się w pół taktu. „Nie zatrzymasz czasu niszcząc zegar” – tuż obok niego stała Anna. Pojawiła się znikąd niby senna zjawa. Wtem zza załomu wypadła zakapturzona postać. Z wzniesioną szablą rzuciła się na młodego złodzieja wyjąc opętańczo. Anna od niechcenia sparowała cios. Kaptur opadł na plecy odsłaniając wykrzywione w złości rysy Matta. Sobowtór bez słowa rzucił się do ataku. Anna po raz kolejny zablokowała uderzenie i tym razem zraniła przeciwnika. W tym samym momencie do snu dołączył Johan. Strzałka nasączona 6 trucizną pomknęła w stronę napastnika. Gdy sięgnęła celu obaj Mattowie chwycili się za szyje. Obaj krwawili z rany, którą zadała Anna. Zaskoczona kobieta cofnęła się o krok. Złodzieje walczyli teraz z narastającą furią. Osunęli się na kolana dopiero kiedy trucizna zaczęła działać. Dwie szable wypadły ze zdrętwiałych nagle dłoni. Zgrzyt metalu o kamień poniósł się echem. I zamarł. Zapanowała głucha cisza. Nad dwoma ciałami stała już Anna, Johan i Ivan. Johan cofnął się odruchowo wyłapując ciche piśnięcie. W cieniu budynku dostrzegł przygarbioną szczurzą sylwetkę. W jej dłoniach połyskiwały ociekające czymś noże. Płaczące ostrza. Skaven skoczył w kierunku zebranych atakując stojącego najbliżej Ivana. Po krótkiej wymianie ciosów walczący odskoczyli od siebie. Szczuroludź wyszczerzył zęby i rzucił czymś małym. Trójkątny kawałek metalu wbił się w ścianę tuż obok głowy Ivana. Walkę przerwał narastający miarowy szczęk metalu o kamień. Coś zbliżało się od strony biblioteki. Wszyscy zwrócili się w tym kierunku. Ślniąca przedtem zbroja poczerniała miejscami, znaczyły ją krwawe ślady i liczne zarysowania, fragment naramiennika zwisał smętnie na skórzanym pasku. Poznali go od razu – Leitheuser. Musiało go nieźle poharatać w tym grobowcu. „Uciekajcie stąd!” – krzyknął – „Tam!” Zdezorientowany skaven syknął sięgając po kolejny shuriken. W tym samym momencie przebiły go dwie strzały. Garret i Riannon dołączyli do snu. Już nikt się biernie nie przyglądał. W biegu Leitheuser wyjaśnił im, że jedyną nadzieją na wydostanie się ze snu jest odszukanie naszyjnika. Anna przytaknęła - „Widziałam go u opata.” „Nie, już go tam nie ma, ktoś wrzucił go do morza.” „Gdzie?!” „Przy skałach.” Anna skrzywiła się. Wybiegli na plażę. Daleko przed nimi dwójka ludzi broniła się przed napierającą chłopską ciżbą. Rozpoznali ich od razu. Jozef właśnie rozpłatał kolejnego wieśniaka. Tania wyciągnęła przed siebie dłoń i wykrzyczała magiczną formułkę – „Caladai Tan!” Z pierścienia wyleciała ognista kula. Przerażeni chłopi wycofali się i falowali pomrukując groźnie z bezpiecznej odległości. Jozef, Tania i kryjąca się za nimi mała Anna natychmiast rzucili się do ucieczki. Ivan pozdrowił ich z daleka i już szykował się do tyrady pytań kiedy... Uciekinierzy przebiegli przez nich niczym duchy. Anna krzyknęła. Rozwścieczeni chłopi biegli prosto na nich. W wiosce panował irracjonalny spokój. Pomyśleli, że horda wieśniaków, której cudem uniknęli, musiała być równie niematerialna co znajomi Anny. Wtedy nie mieli ochoty się o tym przekonywać. Łomotaniem i krzykami obudzili właściciela sklepiku. Udało im się namówić go na wymianę trzech buteleczek z zielonym eliksirem za naramiennik, który prawdopodobnie ocalił Leitheuserowi życie*. Nie tracili czasu. Anna wcisnęła w ręce Ivana garnkowaty hełm, sama zaś chwyciła dziwny, rozciągliwy, gumowy strój. Pobiegli w kierunku przystani. Riannon nie zamierzała wchodzić na statek, gdzie przewidziano jej szybki koniec. Została w wiosce wraz z rannym templariuszem. Na zapleczu sklepiku Leitheuser otworzył flakonik z zielonym płynem i pociągnął solidny łyk. Resztę wylał na ranę, która powoli zasklepiała się ** na ich oczach . Nie pozwolono im długo cieszyć się chwilą spokoju. Walenie do drzwi i pokrzykiwania na zewnątrz nasuwały wyłącznie złe skojarzenia. Wiązały się głównie z widłami i innym sprzętem jaki ma pod ręką wkurzony wieśniak. Sprzedawca bez słowa wskazał im tylne wyjście. Elfka wybiegła na plażę podtrzymując rannego. Przystań w oddali, odbijający statek i strzały świstające nad głowami. Nie musieli się odwracać by wiedzieć, że * Wziął oczywiście ten pękniety i osmalony. Jak przystało na Ionę, nie był to zwyczajny sklep, a właściciel wymieniał swoje towary, za przedmioty o szczególnym znaczeniu, dla kupującego. ** Tym razem to nie Iona, a słynny magiczny eliksir uzdrawiający. 7 rozwścieczone chłopstwo jest tuż za nimi – biegli co sił w nogach. Garret widząc sytuacje na plaży zawołał Annę, która zamieniła się w kapitana taj obskurnej krypy. Nie było czasu na myślenie. W tej chwili nie mieli nawet jak zawrócić – rzucili uciekającym liny. Riannon bez zastanowienia skoczyła z pomostu. Nie musiała daleko płynąć – niemal od razu chwyciła przewieszoną przez burtę cumę. Gdy tylko Johan wciągnął ją na pokład, pobiegła do kabiny i zawinięta kocem siadła nieruchomo na koji. Gorzej było z Leitheuserem, zbroja od razu pociągnęła go na dno. Najemnicy wspólnymi wysiłkami wciągnęli go na pokład tylko dzięki temu, że tonący przytomnie odpiął część ciężkiego ekwipunku. Ivan ostrożnie zsunął się do wody. Świat oglądany przez trzy wąskie szybki dziwnego hełmu był zielony i rozmazany. Anna obiecała mu, że za to pod wodą będzie widział znakomicie. Dał się zapuszkować w ten krasnoludzki kombinezon i już tego żałował. Anna była już w wodzie i machała by się pospieszył. Reszta z zaciekawieniem przyglądała się jego wysiłkom. Gdy puścił linę obciążony kombinezon powoli się zanurzał. Anna zanurkowała chwilę później. Płynęła kierując się śladami, które zostawiła dziesięć lat temu w tym samym kombinezonie. Nic się nie zmieniło. Ivan szedł za nią głowiąc się skąd właściwie wie gdzie szukać naszyjnika. Podwodna wędrówka nie należała do najłatwiejszych. Hełm ograniczał pole widzenia. Powoli ogarniała go klaustrofobia. Do tego z każdym krokiem wzbijał nowe kłęby osadu. Za nim ciągnęła się solidna rura doprowadzająca powietrze do hełmu. Na drugim końcu rury statek spokojnie kołysał się na mieliźnie za skałami. Na pokładzie wszyscy zebrali się wokół maszyny, która pompowała powietrze. Z jednej strony coś rzęziło, z drugiej skrzypiało. Jak na krasnoludzką robotę, urządzenie nie prezentowało się najlepiej. Anna wynurzyła się by zaczerpnąć powietrza w momencie kiedy Leitheuser przesunął jedną z dzwigni. Nagle Ivanowi zaczęło brakować powietrza. Maszyna się zablokowała i nie chciała włączyć. Wybuchła panika. Johan dobiegł do burty i zaczął ciągnąć najemnika za przewód doprowadzający powietrze. Anna zanurkowała z powrotem chcąc mu pomóc z wody. Garret bawił się przełącznikiem i w końcu go urwał.... Wyciągnęli Ivana w ostatniej chwili. Krztusił się i pluł wodą, ale jeszcze nie zginął „z rąk towarzyszy”. W zatoce panowała złowroga cisza. Krasnoludzka maszyna umilkła na zawsze i stała się bezużyteczna. Ostatnią nadzieją grupy pozostała Anna, która jako jedyna potrafiła nurkować. Skoczyła do wody i powoli podpłynęła do skał. Tam zatrzymała się na chwile. To był sen, wszyscy widzieli ją jakby byli duchami zawieszonymi kilka metrów nad nią. Wahała się. Minęło sporo czasu nim wreszcie zaczerpnęła powietrza i zanurkowała. Przed nią uwiązana za stopy łańcuchem unosiła się postać. Resztki ubrania falowały leniwie w wodzie, ciało obgryzione przez morskie stworzenia miejscami odsłaniało kości. Włosy niby aureola otaczały ogarniętą rozkładem twarz. Ręce podniesione ku górze, stopy spętane – przy dnie trzymał ją obwiązany łańcuchem kamień. Anna. Może opat miał racje – zginęła właśnie tutaj. „To jest straszne, oni zrzucają ich ze skał z kamieniami u nóg, bo im się nudzi...” Kim była więc ta, z którą wyruszyli na wyprawę? Dalej falowali inni. Cały las topielców z uniesionymi rękoma i kamieniami u stóp. Kołysali się delikatnie to w prawo to w lewo jak nakazywał im prąd morski. Anna wypuściła niemal całe powietrze z płuc. Miała już wypływać, gdy kątem oka złowiła złoty blask w piasku. Naszyjnik. Spoczywał wprost pod stopami jej topielca. Tak blisko... Sięgnęła po niego i włożyła na szyje, by nie przeszkadzał w pływaniu. W tym momencie topielec wyciągnął ku niej swe na wpół rozłożone ręce. Ostatnie bąbelki powietrza popłynęły ku powierzchni. Był silny, nie mogła się wyrwać. Ogarnięta paniką miotała się bez 8 sensu usiłując wydobyć szable by uwolnić oboje od ciążącego kamienia. Ale topielica zatrzymała ostrze i skierował je ku brzuchowi Anny. Kiedy metal zatopił się w ciele uścisk osłabł i kobieta wyrwała się. Czerwona smuga znaczyła jej drogę ku powierzchni. Naszyjnik nie pozwolił jej się obudzić. Obraz rozmywał się. Zachłysnęła się wodą. Wyciągnięte w górę dłonie dotknęły powierzchni. I zanurzyły się znowu kiedy ciężar przy stopach pociągnął ją w dół. Widzieli las topielców. Widzieli naszyjnik. Z pokładu statku widzieli bąbelki powietrza wypływające na powierzchnię. Kiedy spostrzegli ciemniejącą plamę, a po chwili wyłaniające się dłonie zareagowali natychmiast. Najemnicy skoczyli do wody. Ivan zerwał naszyjnik z szyi Anny. Johan zanurkował by odwiązać łańcuch, który oplatał jej stopy i ciągnął ku dnie. Z pomocą Garreta wciągnęli ją na pokład. Podali jej ostatnią fiolkę zielonego płynu, ale ten eliksir nie wkładał z powrotem flaków do środka. Umarła na ich rękach. Wtedy nagle zerwała się burza. Ivan badał naszyjnik. Nadal śnili. Już niemal zrezygnował i pomyślał o oddaniu go Leitheuserowi, kiedy pod palcami wyczuł nierówność. Grawer? Przyjrzał się dokładnie i zobaczył miniaturowy napis: „WYPOWIEDZ ŻYCZENIE”. „Chce się obudzić” I wszyscy się obudzili. Byli na statku, a dookoła szalała nawałnica. Fale przelewały sie przez pokład obmywając nieruchome ciało Anny. Riannon pogrążona w katatonii nie opuszczała kabiny. Na zewnątrz Ivan przekrzykiwał burze: „Chce uciec z tego statku!” „Chce żebyśmy wszyscy byli w domu!” „Chce...” Lista życzeń urwała się wpoł słowa. Zakrwawiona szczęka Ivana potoczyła się po pokładzie. Przemknęła pod nogami Garreta i wypadła za burtę. Złodziej skamieniał zaskoczony, kiedy chwile później Leitheuser z dzikim okrzykiem na ustach rzucił się na niego. Nauczony pierwszym trupem tego snu Johan, wybrał tym razem lotkę nasączoną środkiem paraliżującym. Wymierzył i dmuchnął w słomkę. Pełen profesionalizm... Oszalały templariusz wpadł na niego chwilę później. Nim pogrążyli się w skłębionych falach, najemnik poczuł jeszcze metaliczny posmak krwi w ustach i zimną stal w brzuchu. Miotany falami kuter przechylał się na bok nabierając wody. Drzwiczki kajuty zatrzasnęły się z hukiem wyrywając Riannon z katatonii. Przez szpary miedzy deskami woda wdzierała się do środka. Broniące jedynego wyjścia drzwi zblokowały się, a statek nieuchronnie szedł na dno. Elfka próbowała rozbijać ściany przedmiotami znajdującymi się w środku. Woda lała się na głowę, spływała po plecach, sięgała już po pas. Statek obsuwał się na głębinę. Licha konstrukcja trzeszczała pod naporem ciśnienia. Woda wypełniła już niemal całą kabinę kiedy deski wreszcie pękły. Udało jej się wypłynąć przez wybitą dziurę. W głębi pod nią statek został zmiażdżony. Płynęła ku powierzchni. Powietrze się skończyło. Było zimno. Traciła czucie - najpierw w palcach, potem dłoniach i nogach. Na powierzchnie... Świat zaczął odpływać. Powietrze otrzeźwiło ją nagle i niespodziewanie. Nie pamiętała chwili kiedy wypłynęła. Wiatr ucichł, fale zmalały lecz nadal były spore. Nikogo wokół. Popłynęła na płyciznę gdzie morze było dziwnie spokojne. Gdzieś tutaj leżała szczeka Ivana. I naszyjnik. Zanurkowała. Znalazła się w spokojnym lesie topielców. Wyłowiła naszyjnik i założyła go na szyje. Zobaczyła ich wszystkich razem na barce. Właśnie wypływali spod ciemnej zasłony. W oddali majaczyła Iona. Stali tak jak dwa dni temu, wzbogaceni tylko o parę wspomnień. Dobili do brzegu i udali się w kierunku ruchomej platformy, którą kierował golem. Zapłonęły jego czerwone oczy. Na górze powitał ich kapłan. „Witamy na Ionie. Wypełniliście lub nie to po co przybyliście. Możecie korzystać z wszystkiego co się tu znajduje.” Nie zeszli z platformy. Zjazd był jeszcze gorszy niż wjazd. Na dole reszta grupy obrzuciła ich pytającymi 9 spojrzeniami. „Wracacie, czy jedziecie na górę?” Nikt nie miał wątpliwości. Wszyscy weszli z powrotem na pokład promu. Golem przesunął dzwignie i łódź powoli odbiła od pomostu. Znowu wpłynęli w czarną maź. Otaczały ich wraki statków. Gdzieś oddali ktoś krzyczał o pomoc. „O nie, ja ich nie wyciągam.” Niedaleko burty dryfowała trumna. W końcu Johan zarzucił linę. Ze skrzyni wydobył przerażonego marynarza. „Pamiętasz, że twój statek tonął, schowałeś się w skrzyni, czyż nie?” „Skąd wiecie? Kim jesteście? To była beczka, schowałem się w beczce.” „Kolejny Śpiący.” Dopłynęli do Erengardu tuż przed zapadnięciem zmroku. Gęsiego zeszli na ląd. Na pokładzie pozostała tylko wyłowiona dwójka. „Nie bójcie się, to nie boli” – uspokoiła ich Anna. Ich włosy były nadal mokre, choć kąpali się ostatnio kilkanaście godzin temu. Z lekkim wahaniem zeszli na stały ląd. Trójka złodziei miała pewne wątpliwości związane ze strażnikami i powrotem do miasta. Bramy właśnie się zamykały. Usłyszeli krzyki i odgłosy szamotaniny. Trzy osoby przemknęły się zza murów: Garret trzymający się za czoło i Riannon ciągnąca za sobą rannego Matta. Przebiegli przez grupę właśnie wracającą z Iony. Riannon spojrzała pytająco na Garreta. Złodziej wzruszył ramionami. Strażnik zauważył ich i jakby nigdy nic całą grupę bez pytań wpuścił do środka. Skierowali swe kroki w stronę karczmy gdzie zaczęła się ich wyprawa. Właściciel popatrzył na Annę pytająco. „Czegoś zapomniałaś?” „Nie uwierzysz, ale właśnie wróciłam.” 10