Valentine`s day – przeczytała Basia, spoglądając na kalendarz

Transkrypt

Valentine`s day – przeczytała Basia, spoglądając na kalendarz
Valentine’s day
Autor: Daisy
Valentine’s day – przeczytała Basia, spoglądając na kalendarz stojący na jej biurku. Od kiedy
pamięta, ten dzień należał do najgorszych w jej życiu. Nigdy nie miała i w jej przekonaniu na
pewno mieć nie będzie szczęścia do facetów. Pierwszy był Kamil – pierwsza, wielka miłość z
liceum. Chodzili ze sobą, dopóki nie przeleciał jej najlepszej przyjaciółki. Potem był Tomek –
miły, czarujący, przystojny blondyn. Poznali się w szkole oficerskiej, zaprzyjaźnili. Ale ta
przyjaźń tak szybko się skończyła, jak się zaczęła. Ponoć był żonaty. A on sam nawet nie
przeczył, kiedy zapytała go wprost. Trzeci z kolei - Leszek – o tym to nawet nie chciała
myśleć. Wymazała go już dawno z pamięci. Dzisiaj nie istniał dla niej nikt o takim nazwisku.
- Wiesz co Baśka? – zagadnęła Ostrowska, siedząc naprzeciwko przyjaciółki przy biurku
Brodeckiego. Chłopaków już nie było, więc obie miały czas do przemyśleń i poużalania się
nad sobą. – Ty jesteś młoda, ładna. Jeszcze sobie kogoś znajdziesz, a ja? Żaden przystojniak
nie zwróci na mnie uwagi. Pomóc mi może już tylko operacja plastyczna. – Storosz nie
odpowiedziała. – Baśkaaaa .... – wyjęczała aspirant. – Potrzebuję faceta! Słyszysz? Ja
zwariuję, jeśli żaden mnie zaraz nie przeleci. Baśka! - krzyknęła
- Nie drzyj się! Słyszę! ...
- To co nic nie mówisz? – zmrużyła oczy, wyczekując odpowiedzi koleżanki. – Pewnie
śmiejesz się ze mnie. Twoja przyjaciółka jest cholernie nieszczęśliwa, a ty się śmiejesz!
- Zuzka ... – dopiero teraz podkomisarz roześmiała się. – Wariatka! Masz przy sobie faceta,
który na Ciebie leci. Wystarczy, że kiwniesz palcem, a on każdej nocy będzie twój, więc
przestań! Ja jestem w gorszej sytuacji. Poza tym jesteś ładna i tylko dwa lata starsza ode
mnie. Więc zamknij się już, bardzo Cię proszę!
- O kim ty mówisz? – tym razem Zuzia uniosła nieznacznie brwi
- Jesteś głupsza, niż myślałam .... masz do wyboru dwie opcje. Albo zostajesz tu ze mną i
ryczysz z powodu samotności i nieszczęśliwej miłości, albo wychodzisz stąd i jedziesz z
facetem, który stoi na zewnątrz oparty o samochód zaspokoić swoją potrzebę seksualną.
Rozumiesz?
Ostrowska zerwała się z krzesła i momentalnie znalazła przy oknie. Widząc mężczyznę z
czerwoną różyczką w ręce, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Baśka ... – pisnęła. – Szczepan tam stoi. Myślisz, że czeka na mnie?
- Przecież nie na mnie! – prychnęła. – Idź do niego. Zamówił kolację w „Rosa Negra”.
- To moja ulubiona restauracja. Skąd wiedział?
- Pytał mnie wczoraj.
- Boshe .... – Zuzia niespokojnie zaczęła chodzić po kanciapie. W tą i z powrotem, w tą i z
powrotem, próbując uspokoić swoje rozszalałe serce. – Ja i Szczepan? Kolacja? Łóżko?
- Przestań i idź już!
- Tak myślisz?
- Idź i baw się świetnie. Jutro czekam na relację!
Zuzia złapała za kurtkę wiszącą w kacie pokoju na wieszaku. Sięgnęła po telefon i już miała
wychodzić, kiedy odwróciła się w stronę przyjaciółki.
- Ale Baśka? A ty? Mam Cię tu tak zostawić? Samą? Może pójdziesz z nami?
- Romantyczny wieczór we trójkę? Super! – zaśmiała się. – Zuzia idź i bawcie się dobrze! A
mną się w ogóle nie przejmuj. Poradzę sobie. – westchnęła. – Zawsze jakoś sobie radzę.
Przynajmniej jedna z nas będzie szczęśliwa.
- Baśka, przepraszam! – ucałowała jeszcze przyjaciółkę w policzek i wybiegła. Cała w
skowronkach na spotkanie z miłością.
Basia uśmiechnęła się i podeszła do okna. Choć jej nie układało się tak, jakby chciała, to
potrafiła cieszyć się szczęściem innych. A w szczególności najlepszych przyjaciół i rodziny.
Widząc lekko zawstydzonego Szczepana, roześmiała się jeszcze bardziej. Pokręciła głową i
wróciła zza biurko. Nie miała ochoty wracać do domu. Pustego, smutnego domu, w którym
nikt na nią nie czekał. Ponownie spojrzała na kalendarz. Przymknęła oczy, powstrzymując
napływające łzy. Otworzyła szufladę biurka i spod papierów wyciągnęła zdjęcie. Była na nim
ona ... ona i jej chłopcy – Adam i Marek. Od dawna pozwalała sobie ich tak nazywać. Byli
tylko jej ... - Wariaci! – pomyślała. I zanim zdążyła odłożyć je z powrotem na miejsce,
usłyszała roześmiane głosy dochodzące z korytarza. Odwróciła głowę i po chwili zobaczyła
ich. Przystanęli przy blacie przypatrując się z zaciekawieniem koleżance. Nie umknęły
również ich uwadze jej czerwone oczy. Czyżby płakała? – przeszło im przez myśl w tym
samym momencie.
- Co wy tu robicie? - wstała, chowając fotografię za plecami. – Skończyliście służbę dwie
godzinę temu. Żadnej nowej sprawy nie mamy. A przynajmniej nic mi o ty nie wiadomo.
- A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie Brodecki. – Nie powinnaś być w domu, albo ...
na jakiejś randce? Dzisiaj Walentynki!
- I kto to mówi? – burknęła. – Mogłabym powiedzieć to samo. No chyba, że ... – tu
przerzuciła wzrok na Zawadę. – Gdzie byliście? – uśmiechnęła się
- Storosz, nie błaznuj! – rzucił Adam, podchodząc do niej i obejmując ramieniem. – Lepiej
powiedz, co ty tu .... chowasz! – wyrwał jej z dłoni zdjęcie. – Patrzcie! Stęskniłaś się za nimi?
- Baśka naprawdę? Pokaż to zdjęcie! – doskoczył do nich podkomisarz. – Kiedy to było
robione? U Lucynki?
- Widać byłeś nieźle wstawiony, skoro nie pamiętasz!
- Młoda byłaś! – skinął głową
- I nadal jestem podkomisarzu Brodecki ... za to ty! – przejechała po nim wzrokiem. –
Starzejesz się. Niedługo trzydziestka ci stuknie! – zaczęła się nabijać
- Odczep się! – z jego twarzy momentalnie znikł uśmiech. Oparł się o biurku, krzyżując ręce
na piersi i udając obrażonego przedszkolaka. – Miałem Cię dzisiaj zaprosić na hot-dogi i
soczek pomarańczowy, ale ...
- Co? – Storosz wybałuszyła oczy.
- Nie patrz tak mnie! Adam zabiera Martę na kolację, a ja ... pomyślałem, że i tak nie będziesz
miała nic do roboty, więc gdzieś wyskoczymy. Ja nikogo nie mam, ty .... – skrzywił się. –
Masz kogoś?
Adam widząc grę wstępną swoich dzieciaków i wiedząc o rozrywkach, jakie zaplanował na
dzisiejszy wieczór Brodecki, postanowił się jak najszybciej ewakuować. Rzucił tylko szybkie
i ciche „cześć” i zniknął, zostawiając młodych samych.
- A myślisz, że nie mogłabym mieć?
Marek wzruszył ramionami.
- Wiesz co? Teraz to już mnie mało interesuje. Jesteś niegrzeczna i nie zasłużyłaś! Nawet na
to ... – z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął malutki bukiecik stokrotek. – Może znajdzie się
inna, co mnie doceni. Widzimy się jutro w pracy. Na razie! – pocałował ją w policzek i
wyszedł, zostawiając zdezorientowaną Baśkę samą.
„ ... zaprosić ... hot-dogi ... sok pomarańczowy ........ „ – przeszło jej przez myśl, kiedy
zniknął za ścianą. – Stokrotki? – wyjęczała, przenosząc wzrok z miejsca, gdzie jeszcze stał jej
przyjaciel, na miejsce, w którym zniknął. – Marek chciał mnie .... Marek! – krzyknęła i
zwijając po drodze kurtkę, wybiegła. Idąc korytarzem rozglądała się na wszystkie strony, czy
aby na pewno nie został. Jednak nie – nigdzie go nie było. Nawet Tomek – dyżurujący
policjant w niebieskim mundurze potwierdził, że Brodecki chwilę temu opuścił komendę.
Wyszła na zewnątrz. Od razu poczuła na twarzy chłód mroźnego powietrza. Spojrzała w
kierunku parkingu, ale nigdzie nie zauważyła znajomego samochodu - srebrnej toyoty, którą
mógł przyjechać Marek. – Baśka jesteś głupia! Głupia! Głupia! Głupia! – powtarzała, wciąż
uderzając otwartą dłonią w czoło. – Są Walentynki. Mogłaś spędzić ten wieczór z takim
przystojniakiem. Głupia! Głupia! Głupia!
Dopięła kurtkę i nie mając po co wracać już dzisiaj na komendę, odwróciła się i spacerkiem
poszła w kierunku stacji metra. Ten dzień gorzej już skończyć się nie mógł! – myślała. Po
chwili wsiadła na przystanku „Metro - Ratusz” i usiadła obok jakiejś starszej kobiety,
rozwiązującej krzyżówkę.
- Sopran!
- Słucham? – kobieta spojrzała dziwnie na Storosz. – Mówiła coś pani do mnie?
- Tak! Najwyższy damski głos ... Sopran! Tutaj – poziomo! – wskazała palcem
- Dziękuję! Ale ... – kobieta lekko przestraszona, wstała i poszła usiąść w drugi koniec
wagonu. – Dziwaczka! – mruknęła jeszcze pod nosem.
- Nie dosyć, że samotna, to jeszcze dziwaczka! Świetnie! – pochyliła się, ukrywając twarz w
dłoniach. Czując, że ktoś znowu zajmuje miejsce bok niej, nie podniosła głowy. Poczuła tylko
specyficzny zapach. Znajomych, męskich perfum. Była niemal pewna, że należą do niego.
Ale przecież ... – Dotknął jej ramienia i delikatnie pocałował w skroń.
- Jadę na gapę. – wyszeptał. – Jak mnie złapią, ty będziesz stawiać hot-dogi.
Storosz roześmiała się unosząc głowę do góry. Spojrzała w jego błękitne oczy. Odkąd
pamięta podobały jej się najbardziej. Tak było i tym razem. Nic nie mówiąc, wstała. Złapała
go za rękę i wyprowadziła, kiedy metro zatrzymało się na następnej stacji. – Co robimy? –
zapytał zbity z tropu jej zachowaniem.
- Masz rację! Jestem niegrzeczna .... Ale to dlatego, że bardzo lubię patrzeć, jak się
denerwujesz. I uśmiechasz też! – zawstydzona swoim wyznaniem, spuściła głowę. – Ten
wypad nadal aktualny? - zapytała
- A jak myślisz? – Storosz wzruszyła ramionami. – Mam nawet lepszy pomysł. Zrobimy sobie
takie przyjacielskie Walentynki.
- Przyjacielskie? – zdziwiła się.
- Wolisz wracać do domu? – wskazał ręką na trasę metra. – No właśnie! Więc chodź! –
pociągnął ją za rękę i wyprowadził.
W budynkach mieszkalnych gasły światła, ulice pustoszały. Niebo usłane migoczącymi
gwiazdami wyglądało lepiej, niż każdej, letniej nocy. Jakby specjalnie dla nich. Szli wzdłuż
ulicy, nie zauważając nawet, że cały czas trzymają się za ręce. Milczeli.
Basia nie miała pojęcia gdzie idą, ale ufała mu. Jak nikomu innemu. Co chwilkę spoglądała
dyskretnie w jego kierunku, szybko odwracając głowę, przy każdym napotkanym spojrzeniu.
- Co tu robimy? – odezwała się dopiero, kiedy stanęli na początku jednego z warszawskich
mostów. – Marek?
- Lubię tu przychodzić. – westchnął. – Ty pokazałaś mi swoje miejsce. Ja chciałem zrobić to
samo. Ale pamiętaj ... – pogroził jej na żarty palcem. – Nikt o tym nie wie! Jesteś pierwsza!
- Milczę jak grób! – przejechała złączonymi palcami po ustach.
- Kiedy muszę pomyśleć, przychodzę tutaj. Przechodząc go, mam wrażenie, że coś się
zmieniło. Jest lepiej.
- Marek, ale ... – Storosz położyła dłoń na jego ramieniu. - Coś się stało? – przestraszyła się
- Co? Nie! Jasne, że nie! Po prostu chciałem Cię tu przyprowadzić.
Przystanęli na środku podpierając o barierkę i obserwując Wisłę.
- To miłe! Dziękuję! – odwzajemniła uśmiech. – Chyba zaliczę te Walentynki do najlepszych
od lat. Bo spędziłam je z tobą. – złapała go za dłoń i mocno ścisnęła. Żeby czuł, że jest. Że
zawsze, mimo wszystko może na nią liczyć.
Brodecki odwrócił głowę, czując jak jego ciałem wstrząsa dreszcz. Jej spojrzenie – tak bardzo
kiedyś znienawidzone. Nie chciał jej ranić, nie chciał, żeby się zakochiwała, ale teraz?
Przecież jest dokładnie taka, jak powinna być kobieta. Inteligentna, błyskotliwa, opiekuńcza,
a do tego śliczna. Wiedział o tym od dawna, ale dopiero niedawno utwierdził się w tym
przekonaniu. Wiedział czego tak naprawdę chce i czego pragnie. Tej małej blondyneczki,
która właśnie stała obok niego, opierając głowę na jego ramieniu.
- Uwielbiam ten widok ...
- To ja też!
- Nigdy nie zamieniłbym tego miasta na inne. – skinął w stronę widocznego z daleka Pałacu
Kultury.
- Ja też!
- Chciałbym, żebyś zawsze przychodziła tu razem ze mną.
- Uważaj, co mówisz. Jeszcze będziesz miał mnie dosyć. – zachichotała, przestając
natychmiast, kiedy Marka twarz wydawała się zbyt poważna. Zaczęła się nawet martwić jego
dziwnym zachowaniem.
- Nigdy nie będę miał Cię dosyć. Jesteś inna i właśnie to mi się w tobie podoba.
- A ty jesteś nadętym bufonem i mam cię dosyć średnio co dwie godziny. – Marek odepchnął
ją lekko i poszedł dalej. – Marek? Żartowałam! – pobiegła za nim. – Marek naprawdę
żartowałam! Marek!
Zatrzymał się i ponownie odwrócił w jej stronę.
- Dzisiaj są te cholerne Walentynki, a ja nie chcę, żebyś była moją przyjaciółką.
- Co? – pisnęła przerażona, słysząc jego słowa.
- Miałem Ci kupić ogromny bukiet róż, ale to by nic nie dało. Kolacja też. Wtedy pomyślałem
o tym miejscu. Wiedziałem, że Ci się spodoba.
- .... podoba ... - wyszeptała
- Byłem pewny, że ono pomoże mi wykrztusić to, co chcę Ci powiedzieć ... ale ...
- Co chcesz mi powiedzieć? – Brodecki zacisnął mocno pięści. – Marek?
- Zakochałem się w Tobie! ...
KONIEC
BONUS
- Agata widziałaś moje buty? Agata ... – wrzasnęła podkomisarz, przebiegając przez salon z
sypialni do łazienki i próbując naciągnąć na siebie bluzkę. Młoda Storosz nic nie
odpowiedziała. Skrzętnie udawała, że czyta jakieś czasopismo, próbując przy tym stłumić
niepohamowany śmiech na widok starszej siostry. – Agata!
- Co? Nic nie widziałam!
- Na pewno? – opadła na kanapę obok siostry.
- Nooo .... – pokazała palcem na okno balkonowe. – Tylko ... Czy to nie wasz samochód?
- Co? Marek już jest? - wstała kręcąc się w kółko po całym pokoju. – Przecież jeszcze ... –
spojrzała na zegarek. – O nie! Już? Przecież ja nawet jeszcze umalowana nie jestem! Agata
gdzie moje buty!?
- Chyba nie będą Ci potrzebne. – w progu pojawił się Brodecki. O dziwo ubrany normalnie –
jeansy i jego ulubiona, niebieska koszulka. Baśka zmrużyła oczy. – No co? – zatrzasnął
szybko drzwi nogę, zza pleców wyjmując wino i dwa kieliszki. – Zaprosiłem Cię na kolację,
ale nie powiedziałem gdzie. Prawda? ... Agata spadaj!
- Młoda? – wysyczała Storosz.
- Mnie już nie ma! Nocuję dzisiaj u Marka! – zamachała przed nosem podkomisarz
zapasowymi kluczami od mieszkania Brodeckiego. A widząc jeszcze bardziej rozwścieczoną
minę siostry, czym prędzej znikła jej z oczu. – Widzę, że świetnie się dogadujecie? Czym ją
przekupiłeś?
- To jest w tej chwili mało ważne ... – podszedł do niej, obejmując w pasie i na dzień dobry
skradają delikatnego buziaka. – Myślmy tylko o nas! To już rok! Wytrzymaliśmy ze sobą!
- Cud ... ! - burknęła
- Happy Valentine’s day