Dzieci, zabawki i książki…

Transkrypt

Dzieci, zabawki i książki…
Anatol Ulman
Dzieci, zabawki i książki…
W tę sprawę wprowadza mnie mały Krzyś. Dzieciak jakby wiedział o Międzynarodowym Roku
Dziecka: drze się w tym naszym podziemnym przejściu, które ma niezłą akustykę.
- Mamo, kup mi samolot!
Cały samolot, mały samolot. Przyrzeczony zresztą bacznie lub niebacznie. Chłopczyk ma
świadomość, że jego krzywda w miejscu publicznym zostanie dostrzeżona przez obywateli,
więc łamie opór mamusi. Mamusia jest przyjemna: zgłaszam chęć wspólnych poszukiwań
samolotu w słupskich sklepach z zabawkami. Kierujemy się do sklepu nr 50, specjalistycznego.
Same zabawki, może więc i samolot. Sklep jest okupywany głównie przez pluszaki. Mordy
misiów są sympatyczne i mnie sympatyczne, niektóre wręcz dzikie, pewnie z powodu itp.
sąsiedztwa z mniej licznymi pieskami i obrzydliwą, pluszową małpą. Krzyś nie chce misia, ma
ich dużo, jak wynika z błyskawicznego z nim wywiadu.
- Same miśki, same – powtarza zrozpaczony.
Nie ma racji. W sklepie jest sporo zabawek. Cztery lalki, z tego jedna ohydna – dla
niegrzecznych dziewczynek. Pięć rodzajów samochodzików z plastyku. Są bardzo łamliwe,
winny więc być chodliwe. Z tego samego materiału pociągi, okręty, żołnierze, kowboje oraz
Indianie, piastowscy woje oraz czołg do sklejania. Dostrzegam jeszcze dla najmłodszych – aby
smak estetyczny dostosował się od niemowlęctwa do produkcji przemysłu zabawkarskiego –
ohydne rybki, trochę ładniejsze laleczki i różowe, widać odarte ze skóry, plastykowe pieski.
Jakaś klientka pyta o zabawkę na baterię.
- Jest tylko tramwaj – odpowiada sprzedawczyni. Słusznie, starsi słupszczanie pamiętają
tramwaj w swoim mieście. Kupić, wspomnieć dawne czasy. Poza tym do nabycia jest trochę
różnych gier w pudełkach, mały zestaw narzędzi stolarskich dla dzieci, plastykowy mikroskop za
zdrową cenę oraz Pin Ball Game czyli mały bilard za 960 zł. Że nie ma dla Krzysia samolotu, to
oczywiste. Mniej oczywiste wydaje się to, że nadal, mimo że od lat się o to woła, nie ma
zabawek najprostszych, wyrabiających w dzieciach zdolności manualne i rozwijających
wyobraźnię. Mam na myśli zwykłe lub niezwykłe klocki lub inne dające się łączyć elementy, z
których można budować. Chyba wszystkim mniej zależy na zabawkach mechanicznych, na
które można jedynie bezmyślnie patrzeć. Wyrażam niezadowolenie wobec kierowniczki sklepu.
Ona również wyraża niezadowolenie z powodu moje niezadowolenia. - Już trzecia dostawa w
tym tygodniu! - używa mocnego argumentu. Rzeczywiście, nawet w czasie mojej obecności w
sklepie samochód przywozi stos pudełek. Ale są to wyłącznie bombki na choinkę. Byliśmy z
Krzysiem także w innych sklepach, więc i w tych, gdzie zabawki nie stanowią towaru głównego.
Misie mnożą się tam nadal i wpatrują w liczne wybory gier.
- Może kupimy książeczkę, w której namalowano samoloty – proponuję dziecku. Jego mama ma
już dość poszukiwań, decyduje się tylko na jedną księgarnię, „Ratuszową”, bo blisko, ale w niej
remont. Do innych idę już sam. Krzyś nie żegna się, jest zły na pana, który nie potrafi w dużym
mieście znaleźć małego samolotu. W Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki trzy tytuły z
literatury dziecięcej. Nawet ładna książeczka Łastowickiej „Ważna sprawa Kocimiętki”,
estetyczne rysunki. Ale obok typowy horror z obrazkami, które mogą się przyśnić. Jest to Fabera
„Pies na spacerze”, ilustrował Robert Knuth. Obok kilka tytułów w języku rosyjskim –
eleganckie, czytelne, piękne rysunki na białym niczym śnieg papierze. W księgarni
„Staromiejskiej” dla mniejszych dzieci tylko jeden tytuł - „Kolorowa łamigłówka”. Wszystko.
Natomiast dosyć dużo książek dla dzieci szkolnych oraz młodzieżowych, w tym z serii „Naokoło
świata”. Wartościowe pozycje, spora liczba egzemplarzy, bowiem przeciętnie po pięćdziesiąt.
- Rodzice szukają starych baśni – mówi pani Machłajewska, kierowniczka księgarni. - Andersena,
bracia Grimm, Tuwima, Brzechwy. I czytelniejszych ilustracji.
Mówimy trochę o ilustracjach zgadzając się generalnie w osądzie, że współczesna grafika ma
swoje prawa, ale przesadza tam, gdzie rysunek dla dzieci jest zdeformowany, że przestaje
znaczyć cokolwiek, a barwy mogą wywołać lęk przed ciemnością. Ale przychodzi mi na myśl, że
to rodzice decydują o wyborze książki według swego tradycjonalnego gustu, dzieci może wolą
nowoczesność.
- Kiedy dzieci same sięgają po książki – mówi kierowniczka – nigdy nie wybierają tych z
bohomazami.
Zresztą rozmowa jest bezprzedmiotowa, bo książek dla dzieci nie ma. Znajduję trzy tytuły w
innej księgarni, przy ul. Wojska Polskiego. Książeczkę do kolorowania „Malujemy sami”
(powinno być: „Malujemy sami na szarym papierze”!) oraz pięknie wydaną baśń Puszkina „O
rybaku i rybce”. Poza tym kierowniczka pani Kochanowicz wyznaje, że odłożyła kilka tytułów, by
dać szansę klientom, którzy przyjdą kupić książkę dla dziecka pod choinkę. Po prostu, by nie
zostawić tych ludzi z niczym. Jest wśród nich nawet „Brzydkie kaczątko” Andersena. Każdej
książeczki po piętnaście do trzydziestu egzemplarzy. Motywacja pani kierowniczki wydaje mi się
ładna, ale czy generalnie słuszna? I w tej księgarni dla dzieci umiejących już dobrze czytać oraz
dla młodzieży – sporo interesujących tytułów do wyboru. Więc co? Kończy się Międzynarodowy
Rok Dziecka i kończy się chyba cały z tym rwetes. Pytam o prognozy na najbliższą przyszłość.
W zabawkach ponoć dobrze, magazyny są pełne, dostawy trwają, misie rosną w ilość. Może by
tak niedźwiadki rozkręcone, składane, uczące czegoś? W księgarniach nie wiedzą, co zostanie
przysłane i w jakich ilościach, bo zamówienia rzadko zgadzają się z rozdzielnikami. A panuje
optymizm: składnice na pewno sypną trochę w okresie świąt. Księgarze nie mają złej woli,
rzeczywiście nie mogą wiedzieć. Krzysia z bardzo przyjemną mamusią spotykam raz jeszcze.
Na ulic, nomen omen, Piekiełko. Przed sklepem „Upominki-Szarotka”, gdzie jarmark cudów
prywatnej inicjatywy. Sklep nie prowadzi zabawek jako takich, sprzedaje drobne koszmarki.
Dzieciak stoi przed wystawą jak urzeczony, ja po chwili także jestem zaczarowany. Pająki,
diabły, węże z czarnego, giętkiego tworzywa. Fajansowe figurki z dna złego gustu, idiotyczne
dyrdymałki, z miedziowanej blachy. Zresztą kto widział, widoku tego nie zapomni. Malec
zadysponował sobie goryla, King-Konga, zamiast nieosiągalnego samolotu. Może, wybierając
rzecz najobrzydliwszą, zemścił się na producentach zabawek? Może nieświadomie uchwycił
ideał piękna takiego producenta czy ilustratora książek?
Pobrzeże, nr 1/1980