Z pomocy socjalnej w 2012 r. korzystało ponad 3,2 mln osób. Z kolei

Transkrypt

Z pomocy socjalnej w 2012 r. korzystało ponad 3,2 mln osób. Z kolei
Z pomocy socjalnej w 2012 r. korzystało ponad 3,2 mln osób. Z kolei świadczenia pieniężne
otrzymywały 2,4 mln spośród nich. Są takie regiony, gdzie z opieki żyją całe miejscowości.
Warmia, Mazury i Kujawy przodują w rankingu skrajnej biedy.
Biedna północ, bogate południe. Samodzielni mieszkańcy miast kontra uzależnieni od
pomocy społecznej ludzie prowincji. Pogłębiają się różnice społeczne na mapie Polski.
Najlepiej mają się Opolszczyzna i Śląsk, gdzie liczba korzystających z pomocy społecznej
wynosi odpowiednio ok. 4 i 6 proc. mieszkańców. Najgorsza jest sytuacja w woj. warmińskomazurskim i kujawsko-pomorskim, gdzie na garnuszku państwa jest co siódma osoba. Tyle
średnia, bo tak naprawdę niemalże w całej Polsce znajdują się gminy, gdzie z pomocy
społecznej żyje po 20, 30, a czasem nawet ponad 50 proc. osób. Najgorsze, że ten stan nie
zmienia się od lat.
– Strategia rozwoju państwa zakłada nacisk na miasta jako na główne motory innowacyjności.
Prowincja zaś, szczególnie ta, która jest słabiej skomunikowana z dużymi ośrodkami, jest
zostawiona sama sobie – mówi Dominik Owczarek, ekspert z Instytutu Polityki Społecznej.
Mimo że trafiają tam coraz większe pieniądze, to idą na doraźną pomoc społeczną, a nie na
aktywizację ludzi z problemami.
Gminy wydały na taką pomoc w 2012 r. blisko 26 mld zł, o 815 mln zł więcej niż rok
wcześniej. We wspomnianym woj. warmińsko-mazurskim te kwoty stanowią już blisko jedną
piątą wszystkich samorządowych wydatków. Najlepiej widać to obciążenie, gdy porównamy
je z ogółem mieszkańców województwa. W warmińsko-mazurskim średnio wynoszą one 945
zł na mieszkańca rocznie. Z kolei proporcjonalnie najmniejsze obciążenie jest na Mazowszu,
gdzie w 2012 r. wydano na ten cel 563 zł na mieszkańca. Ta różnica wciąż się pogłębia. W
2012 r. wynosiła 382 zł, rok wcześniej 343 zł.
Prowincjonalna bieda
48 km na północ od Chełma, a 17 km od granicy z Ukrainą leży niewielka gmina Stary Brus.
Chwali się zabytkowym kościołem z początku XIX w. i o sto lat starszą cerkwią unicką. Ale
nie to ją wyróżnia na mapie Polski. Gmina ma najwyższy procent mieszkańców
korzystających z pomocy społecznej. Żyje z niej 71,9 proc. mieszkańców. – Pomoc
społeczna, a właściwie materialna jest u nas głównym źródłem dochodu. Z którego żyją już
kolejne pokolenia. Zasiłki biorą dziadkowie, rodzice, dzieci i obawiam się, że ich wnuki
wychowywane w takim modelu życia też zaczną żyć od zasiłku do zasiłku – Aneta Zając,
kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, przyznaje, że sytuacja zaczyna ją i jej
pracowników przytłaczać. – Kombinujemy, szukamy, wystaraliśmy się o dotacje unijne z
Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki na aktywizację społeczną. I nie było chętnych, by z
tego skorzystać. Jedyne, co nam się udało, to stworzenie oddziału przedszkolnego. Szkoda
tylko, że rodzice, których dzieci z niego korzystają, nie idą w tym czasie do pracy – mówi
Zając i dodaje, że to właśnie w tych dzieciach i w zaktywizowaniu ich jest jedyna nadzieja, że
gmina wydobędzie się z zasiłkowej matni.
Jedna trzecia korzysta z pomocy
Nie lepiej jest w zachodniopomorskich Kozielicach, gdzie ze świadczeń społecznych korzysta
71,3 proc. mieszkańców. – To region popegeerowski. A ten system życia – sama go przecież
pamiętam – przyzwyczaił ludzi do tego, że woda, prąd, opał są za darmo, że dwa razy w roku
dostawali świniaka, mleko dzień w dzień. I ludzie, choć minęło przeszło dwadzieścia lat,
wciąż chcieliby takiego życia. Ich bezradności nie pomaga ogromny problem z bezrobociem.
Nie mamy w pobliżu dużych miast, żadnych większych zakładów ani pracodawców –
tłumaczy Jolanta Zięba, kierownik kozielickiego ośrodka pomocy społecznej. – Ale mamy
sukcesy. Dzięki aktywizacji z dotacji unijnych udało nam się z bezrobocia wyciągnąć sześć
osób. Tak, dobrze pani słyszy: sześć. Ja wiem, że to dramatycznie mało, ale musimy się
cieszyć choćby takimi małymi sukcesami – dodaje Zięba.
Jak podliczył DGP, w całej Polsce w 21 gminach więcej niż 30 proc. mieszkańców korzysta z
pomocy społecznej. Po dwóch dekadach na mapie Polski wyraźnie już widać, w jakich
regionach problem jest największy. To ściana wschodnia, ale także Zachodniopomorskie,
miejscowości małe i bardzo małe, położone na uboczu, bez dużych prężnych miast, które
dawałyby pracę, w ogromnej części na terenach po PGR-ach.
Lepsze statystyki, nie rzeczywistość
Prawo do pomocy społecznej mają osoby, których dochód nie przekracza 456 zł na osobę w
rodzinie oraz 542 zł dla osoby samotnej (gmina może podwyższyć kryterium dochodowe, ale
samorządy robią to bardzo niechętnie). Brane są też pod uwagę takie okoliczności, jak:
niepełnosprawność, długotrwała choroba, przemoc w rodzinie, ochrona macierzyństwa i
wielodzietności etc. Wśród świadczeń znajdują się wsparcie finansowe (np. zasiłki, pożyczki)
oraz niepieniężne, takie jak: praca socjalna, składki na ubezpieczenie, posiłki, ubrania, usługi
opiekuńcze oraz szkolenia. Teoretycznie sytuacja się poprawia. W 2009 r. takim wsparciem
objętych było 3,7 mln osób, a w 2012 r. już o pół miliona mniej. W porównaniu do 2009 r.
zmniejszyła się też, i to blisko o połowę, liczba najmocniej dotkniętych społeczną
bezradnością gmin. W części spadły też wskaźniki deprywacji, czyli odsetek osób
korzystających z pomocy. Ale wystarczy się przyjrzeć, by okazało się, że to niestety sukces
pozorny. Jak piszą autorzy raportu „Ocena zasobów pomocy społecznej województwa
łódzkiego 2012”, w tym regionie od kilku lat mamy do czynienia ze spadkiem liczby klientów
pomocy społecznej. Zauważalny jest nieznaczny spadek liczby osób korzystających z pomocy
społecznej oraz liczby świadczeń. Ale wynika to z tego, że kryteria dochodowe w pomocy
społecznej od dawna nie są podwyższane, a nie z poprawy sytuacji bytowej mieszkańców.
Obserwacje autorów raportu potwierdzają pracownicy opieki społecznej ze wszystkich
właściwie województw.
Kłopoty z solidarnością społeczną
– Takie gminy, czy raczej mikroregiony, bo często jest ich kilka położonych blisko siebie,
gdzie ten wysoki procent klientów pomocy społecznej utrzymuje się latami, są w
dramatycznej sytuacji. Społeczna bezradność jest tam problemem strukturalnym, z którym nie
uda się wygrać samymi zasiłkami i dopłatami – ocenia Dominik Owczarek z Instytutu Spraw
Publicznych.
Problem polega głównie na tym, że pomoc społeczna jest rozdawana wszystkim, którzy
spełniają określone w ustawie kryteria bez zobowiązania ich do jakichkolwiek starań, by
poprawić swój los. Ośrodki pomocy społecznej nie spełniają drugiej ważnej funkcji,
polegającej na pomocy podopiecznym w wyjściu z trudnej sytuacji życiowej i odnalezieniu
się na rynku pracy. Dlatego większość z takiej formy pomocy korzysta długotrwale. W woj.
opolskim to połowa wszystkich objętych pomocą, w łódzkim – 30 proc. Aby tę sytuację
zmienić, w 2010 r. wszedł obowiązek podpisywania kontraktów socjalnych. Mechanizm jest
prosty: „My ci damy pieniądze, a ty udowodnij, że umiesz nimi gospodarować”. Zachętą jest
m.in. to, że ośrodek opłaca takiej osobie składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Jednak ze
statystyk Ministerstwa Polityki Społecznej wynika, że choć liczba kontraktów rośnie, to
bardzo powoli. W 2012 r. takie umowy podpisało niewiele ponad 80 tys. osób.
– Niestety ludzie nie chcą wędki, tylko samą rybkę – wzdycha szefowa Ośrodka Pomocy
Społecznej w Starym Brusie.