Przestrzenie nawiedzone – pdf do pobrania

Transkrypt

Przestrzenie nawiedzone – pdf do pobrania
34
wszystkie fot. w artykule: dominik lejman
agnieszka szeffel
przestrzenie
nawiedzone
o szpitalnym projekcie dominika lejmana
Szpitalne oddziały dziecięce niewiele różnią się
od innych. Sterylne, racjonalnie zaprojektowane,
ekonomiczne i standardowe, próbują drobnymi elementami wystroju wnętrz, kolorem ścian zaznaczyć
swoją odrębność. To jednak za mało.
Architektura szpitala przychodzi
do dziecka niczym sama choroba
– nadciąga nagle, nie wiadomo skąd, odrywa
od znajomego środowiska, domu i rodziny, kryje
w sobie przerażającą tajemnicę. Podczas powrotu
do zdrowia małego pacjenta, oprócz problemu medycznego, pojawia się też inny: w jaki sposób dziecko
powinno przejść przez to doświadczenie cierpienia,
odosobnienia i lęku.
Kiedy byłam małą dziewczynką, ja również zostałam pacjentką oddziału chorób zakaźnych szpitala pediatrycznego. Razem z grupą innych dzieci
przez 3 tygodnie mieszkałam w pokoju, z którego
nie mogłam wychodzić. Jedna ze ścian tego pokoju, granicząca z długim korytarzem, wyłożonym
zielonym linoleum, była przeszklona. Czasami ktoś
tamtędy przechodził, trzy razy dziennie podjeżdżał
pod szklane drzwi wózek z jedzeniem. Zostałam
sama. Nie mogłam zabrać ze sobą żadnej z ulubio-
nych zabawek, bo wtedy musiałabym zostawić ją
na zawsze w szpitalu. Za krótka kołdra nie pozwalała
owinąć się, jak zwykle. Zasypianie w ciemnościach
nie leżało do tej pory w moim zwyczaju. Tęskniłam.
Jedynym pocieszeniem były dla mnie wtedy przesłane przez mamę gumowe, miniaturowe zwierzęta.
Cały zestaw:
żyrafy, słonie, hieny, nosorożce
wymieszane z niedźwiedziami, wilkami, pingwinami
i łosiami. Bawiłam się nimi godzinami, przeczuwając,
że moje rychłe wyzwolenie okaże się jednocześnie
końcem tej przyjaźni. Przeczucia mnie nie zawiodły;
zwierzęta zostały zakładnikami szpitala.
Oglądając dokumentację projektu Dominika Lejmana pt.: „Odkrycia geograficzne – szpital jako krajobraz małych spektakli”, zrealizowanego w szpitalach
pediatrycznych w Warszawie (2002 r.), Białymstoku
(2003 r.) i Nowym Jorku (2004 r., jako stała ekspozycja), mam wrażenie, że jakimś przedziwnym sposobem powracam do tamtego czasu. Jednocześnie
znajduję argument na potwierdzenie tezy, że sztuka
współczesna może stać się polem porozumienia,
polem wspólnych doświadczeń. Dominik Lejman
oswaja szpitalną przestrzeń za pomocą ruchomych
35
projekcji. Umieszczone w różnych miejscach projektory nieprzerwanie rzutują na ściany, posadzki
i sprzęty zarejestrowane w ogrodzie zoologicznym
obrazy zwierząt. Zwierzęta zwykle są białe, poruszają się leniwie, a oglądane w świetle dnia lub w świetle
szpitalnych lamp bledną, jakby żyły pod powierzchnią
realnie istniejącej materii. W ubogiej szpitalnej rzeczywistości stanowią element pobudzający dziecięcą
aktywność, angażujący jak nowa zabawka, wywołujący poczucie wspólnoty w zamknięciu, odgrodzeniu
od świata. Działanie terapeutyczne podobnej interakcji wydaje się nieocenione. Być może w ten sposób
mali pacjenci wizualizują i oswajają swój lęk. Spełnia
się też marzenie artysty o wyjściu poza zwykłą (martwą) przestrzeń ekspozycyjną, taką jak muzeum czy
galeria – marzenie o prawdziwym spotkaniu odbiorcy
z prezentowaną sztuką.
W jednym z rozdziałów książki „O patrzeniu”,
zatytułowanym „Po cóż patrzeć na zwierzęta?”,
John Berger kreśli historię zależności i bliskiej relacji,
jaka od wieków łączyła i łączy nas ze zwierzętami.
Z jednej strony zwierzęta zawsze były pokarmem,
z drugiej, przynależąc do świata magicznej natury,
zajmowały w ludzkiej wyobraźni miejsce posłańców
niosących nadzieję i pośredników łączących człowieka z jego źródłami. Jednak w miarę rozwoju cywilizacji utraciły w naszych oczach magiczną moc.
Pozbawione duszy,
sprowadzone do roli maszyny,
a potem zastąpione przez technologię, dziś stały
się po prostu surowcem. Ta marginalizacja skazała
zwierzęta na przesiedlenie z centrum ludzkiego
świata na jego obrzeża, nazywane przez Bergera
sferami rodziny i spektaklu. W sferze rodziny znaleźli
się ubezwłasnowolnieni miejscy ulubieńcy, będący
wytworem stylu życia swoich właścicieli; w sferze
spektaklu – upozowane, przeniesione w sztuczne
środowisko zwierzę – przedmiot obserwacji. Ogród
zoologiczny, który miał być z założenia miejscem
odzyskanego kontaktu (także wzrokowego) ludzi
i zwierząt jawi się jako pomnik niemożności podobnego spotkania. Uprzedmiotowione zwierzęta już
na nas nie patrzą.
Większą część publiczności ogrodów zoologicznych stanowią dzieci. Ich niezmienne zainteresowanie zwierzętami i niesłabnąca potrzeba kontaktu
z nimi bywa przez rodziców kanalizowana na różne
sposoby i jednym z nich jest właśnie wizyta w zoo,
która ma za zadanie konfrontację zwierzęcopodobnych zabawek, gadżetów, obrazów i filmów, a więc
36
reprodukcji – z oryginałami. Konfrontacja ta nie
wypada jednak pomyślnie. Mieszkańcy ogrodów
zoologicznych właściwie w niczym nie przypominają już żyjących w naturalnych warunkach, dzikich
zwierząt, są tylko atrapami, podobnie jak atrapą
jest sztuczna przestrzeń zoologicznych boksów.
Tymczasem projekt Dominika Lejmana przenosi
w przestrzenie dziecięcego szpitala – w przestrzenie
będące przedziwnym inkubatorem emocji i spostrzeżeń – potrójne zaprzeczenie. To nie są zwierzęta,
sugeruje artysta. To nie jest spektakl. I to nie jest
spotkanie.
Przyglądając się w ciszy flamingom, dumnie
kroczącym brzegiem wanny w szpitalnej łazience,
albo wielkiej sowie siedzącej na metalowym wózku
do przewożenia lekarstw, obserwując jaszczurkę
umykającą po podłodze korytarza czy tygrysa,
który wyłania się zza szafy, ma się wrażenie
obcowania raczej z duchem, aniżeli z materią.
Pojawiając się w najmniej oczekiwanym miejscu
i momencie, szpitalne zwierzęta mówią o znikaniu, o którym pisał Berger. To nie jest też spektakl
– mówi artysta i przenosi projekcję do oświetlonej
dziennym światłem przestrzeni. Zburzenie sytuacji,
do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni podczas projekcji
w kinie – bez ciemnej sali, bez iluzyjnego wejścia
w przedstawioną na ekranie rzeczywistość – tworzy
dystans, dzięki któremu czujemy swoje „tu” i „teraz”.
Nikt nas nie oszukuje, obraz jest obrazem, ale wydaje
się, że jest jednocześnie czymś więcej, znaczy coś
więcej poza tym, co widzimy. Wreszcie – to nie jest
spotkanie. Pomimo podobieństwa sytuacji, w jakiej
znalazły się zamknięte w szpitalu dzieci i zamknięte
w zoo zwierzęta, spotkanie nie jest możliwe. Dominik
Lejman nie tylko pomaga dzieciom zapomnieć o sytuacji, w jakiej się znalazły. Pokazuje im też pewien
brak. Wydaje się, że właśnie tam – w szpitalnej
izolacji – możliwy jest powrót do czegoś ważnego,
do czegoś, co zostało przez nas samych z naszego
życia usunięte. Na tę jedną chwilę. Na ten krótki
moment doświadczenia, o którym zapomną.
Może ta dziecięca otwartość, gotowość,
chłonność musi nam wystarczyć na całe
nasze późniejsze życie?
Może kiedyś, drogą swoistej anamnezy, do nas
wróci? Kiedy oglądam projekcje małych spektakli
Dominika Lejmana, mam wrażenie obcowania
z niematerialną cząstką tego, co przestało realnie
istnieć. Z duszą, której zwierzętom niegdyś odmówiono. Być może właśnie to odczucie nierealności,
bardziej niż co innego, potrafi uzdrawiać.
37