mlodzianki 264 - Kościół Akademicki św. Anny
Transkrypt
mlodzianki 264 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów nr 21 (264) 15.03.2009 KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ EWANGELII Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska! Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus. Kiedy zaś przebywał w Jerozolimie w czasie Paschy, w dniu świątecznym, wielu uwierzyło w imię Jego, widząc znaki, które czynił. Jezus natomiast nie zwierzał się im, bo wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje. (J 2,13-25 ) Każdy z nas dzięki łasce chrztu staje się świątynią Ducha Świętego, a więc miejscem przeznaczonym na spotkanie z Bogiem. Jakkolwiek ta pierwotna i nadprzyrodzona właściwość ludzi ochrzczonych nie stanowi – sama w sobie – pełnej gwarancji stałego obcowania z Bogiem, ponieważ możliwość trwania w jedności z Nim uzależniona jest ściśle od naszej wolnej woli oraz stałego odnawiania tej niezwykłej relacji miłości dziecka do jego Ojca. Bardzo łatwo jest zaniedbać tą nadprzyrodzoną relację, a tym samym zamienić miejsce święte w arenę grzechu. Przekazany nam w dzisiejszej Ewangelii obraz świątyni, która w wyniku ludzkich zaniedbań staje się miejscem szerzenia się zła, stanowi bardzo czytelny znak. Przestrzega nas, abyśmy nie dopuścili do splugawienia naszych osobistych świątyń przeznaczonych dla Boga w sakramencie chrztu, a następnie powierzonych Mu w kolejnych sakramentach. Jedynym i niezawodnym środkiem pozwalającym przywrócić właściwy obraz duszy człowieka i na nowo zjednoczyć ją z Bogiem jest On sam w osobie Jezusa Chrystusa. Obserwujemy dziś Jezusa, który „zwycięża” kupców wyrzucając ich ze świątyni, ale przecież dobrze wiemy, że jest On zwycięzcą znacznie większego kalibru – Zbawicielem, który zwycięża śmierć i wszelkie ludzkie grzechy. Nie czeka przy tym z założonymi rękami, ale aktywnie włącza się do walki o każdą duszę, kierując się tą samą bezgraniczną miłością, która przywiodła Go potem na Kalwarię. Jakże wielką przykrość muszą Mu sprawiać ponawiające się żądania znaków i kolejnych cudów, które przecież i my bardzo często formułujemy, uzależniając od nich swoje „tak” powiedziane Bogu. Przecież dziś, wczoraj, każdego dnia na oczach wielu ludzi dokonują się znaki i cuda znacznie przewyższające wszelkie spektakularne nawrócenia czy uzdrowienia. Każdego dnia zwykły kawałek chleba i niewielka ilość wina stają się Najświętszym Ciałem i Krwią Syna Bożego. Czy rzeczywiście potrzeba nam kolejnych znaków, aby wreszcie w Niego uwierzyć? Zamiast znaków powinniśmy raczej prosić jak Apostołowie „Panie, przymnóż nam wiary” (Łk 17, 5) i powtarzać w drugim zdaniu „wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9, 2). Marcin Stębelski 2 Filologia – miłość słowa Czy słowo „filolog” wywołuje w Twoim umyśle tylko wizję lekko zmurszałego staruszka ślęczącego przy nikłym płomyku świecy nad opasłym i zaŜółconym tomem pełnym zawiłych zapisków? Czy językoznawstwo to dla Ciebie kolejna, całkowicie nieuŜyteczna społecznie dziedzina humanistyki, tworzona „sobie a muzom”? Czy badania nad jerami i przegłosem polskim uwaŜasz za nieszkodliwe brednie tworzone przez zupełnie oderwanych od świata naukowców, którym jednakŜe trzeba za coś płacić, bo sami, biedacy, nigdy by się nie utrzymali? Jeśli na choć jedno z tych pytań odpowedziałeś twierdząco, pora otworzyć oczy. Oto filolodzy – prawdziwi miłośnicy Słowa. W zamierzchłych czasach przedgooglowych, gdy niektórzy mieli jeszcze nawyk czytania nie tylko ulotek reklamowych wciskanych przez miłą panią na przejściu dla pieszych, a pewnie nawet jeszcze wcześniej, zaraz po tym, jak człowiek się wyprostował i wpadł na pomysł utrwalenia swych myśli i przelania ich na papier (tudzież papirus, ewentualnie glinianą tabliczkę), znalazła się grupa zapaleńców, którzy słowo zapisane zechcieli zbadać, zanalizować, zinterpretować, zgłębić, przestudiować, po prostu obrobić na wszelkie możliwe sposoby. Tak właśnie powstała nauka zwana filologią - „umiłowaniem słowa”. Czemu właśnie słowo stało się przedmiotem tak żarliwego uczucia i jeszcze żarliwszych zabiegów formalnych? Już starożytni Grecy Logos utożsamiali nie tylko z samym słowem, ale i myślą. Myśl przybiera formę językową, wyraża się w słowie, stąd jego rozumienie jest niezbędne w procesie poznawania świata i innych ludzi. Jeśli nawet zaś zwykły przekaz językowy wymaga interpretacji (często utożsamianej z samym procesem rozumienia), o ileż bardziej wymaga go Słowo święte, natchnione, słowo Boga. Hermeneutyka i egzegeza, pojmowane jako nauki o sensie i interpretacji, bazują na założeniach filologicznych, czyli rzetelnej i dokładnej analizie tekstu w jego historycznych kontekstach. Historia tych 3 dyscyplin pokazuje, że kultura europejska stopniowo poszerzała obszar tego, co winno się interpretować i w czasach nowożytnych przeszła od wykładania Tekstu jedynego, czyli Biblii, przez rozszerzenie pola zainteresowania o poetów antycznych i filozofów klasycznych (oświecenie) do analizy wszystkich tekstów literackich, czy nawet wszelkich bytów o charakterze choćby częściowo językowym (jak reklama). Przedmiotem zainteresowania filologa jest przede wszystkim literatura, ta magiczna forma, która, jak pisał Parandowski, służy do zatrzymania czasu w jego niszczącym biegu i ma nad nim ostateczną władzę („Alchemia słowa”). Literatura jako zwierciadło nie tylko myśli, ale i samego języka, jako jego „utrwalacz”. Wnikliwa analiza tekstu jest naszą furtką do przeszłości – nie tylko możemy poznać myśl starożytnych, lecz dane jest nam także zaobserwowanie, jak myśl ta była formułowana, jaką przybierała formę, jak to, co pozornie nieprzekazywalne (bo czy można w pełni oddać świat odczuć, emocji, którego często sami nie potrafimy do końca nazwać i zdefiniować?) zamyka się w kształcie językowym. Dzięki temu zaś, że język jest też w pewnym sensie odbiciem naszego postrzegania świata, a jednocześnie o tym postrzeganiu decyduje (ze względu na to, że myślenie jest zawsze werbalne i pewne struktury mogą być po prostu w konkretnych językach niewyrażalne, np. w języku Indian Hopi nie istnieją kategorie czasu, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni chociażby w językach europejskich – przyszłość definiowana jest jako to, co subiektywne, teraźniejszość jako domena obiektywizmu), w pewnym sensie dostępne staje się dla nas także „cudze” poznanie. Język jest też zwierciadłem kultury, przewodnikiem po niej, bo pokazuje to, co w niej istotne – dla Eskimosów śnieg stanowi najważniejszy element natury, stąd w ich języku istnieje kilkanaście słów na jego nazwanie – innych dla śniegu niesionego przez wiatr, innych dla leżącego na ziemi, zbitego w bryły lodu, roztopionego, miękkiego, zacinającego... W językach Indian Ajmara istniało ponad dwieście słów na określenie ziemniaka, a w językach arabskich doliczono się ponad tysiąca słów na określenie miecza. Uff, jak widać nie jest rzeczą banalną „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Język jest jednak człowiekowi wręcz przyrodzony, tj. każda jednostka jest w stanie go opanować i to nie dzięki metodom wytrwałego treningu dydaktycznego, ale poprzez samo „zanurzenie” w języku, kontakt z nim. Nie ma kultur bez języka, choć nie musi być on wyrażany w mowie, czego przykładem jest istnienie języków migowych, w których wszak „mówią” ręce. Język to zatem swego rodzaju „program”, który tkwi w naszym mózgu i pozwala poznawać rzeczywistość. Jaki jest cel ostateczny wszelkich badań językowych? Czy sto porządzenie inwentarza Słowa... Z panem Grzegorzem Reszką, reŜyserem teatrów amatorskich, w tym teatru „Melpo”, rekrutującego się spośród członków naszego Duszpasterstwa Akademickiego, rozmawia Klaudia Klamar Marcinkiewicz Witam serdecznie. Mam przyjemność z Panem Grzegorzem Reszką, reżyserem, autorem tekstów i chyba przede wszystkim ojcem i mężem; czy coś pominęłam? - Co najwyżej kilka mało istotnych szczegółów, ale hierarchia ważności się zgadza. Na stronie internetowej Kompanii Teatralnej MAMRO (www.mamro.pl), w której jest pan reżyserem, w miejscu „Poznaj nas bliżej” przy Pana nazwisku można znaleźć kilka (dokładnie pięć) punktów bardzo ogólnie opisujących Pana osobę. Bardzo bym chciała, aby Pan teraz te punkty rozwinął. Zacznijmy od pozycji numer jeden: „ Mam cudowną rodzinę”..... - Żona Ola z Tarczyńskich Reszka, syn Krzyś (lat 4), córcia Hania (lat 2) i pluszowa owieczka. Do tego należy dodać wspaniałe siostry (rodzona i cioteczna), cudownych szwagrów, fenomenalne siostrzenice i siostrzeńców, a nad tym wszystkim najwspanialszego szefa rodzinnej mafii, czyli babcię Natalię. Nie wspominam o wszystkich, bo zamiast wywiadu, mielibyśmy sagę w kilku to4 leksemów albo zbioru reguł gramatycznych, którymi rządzi się język? Bynajmniej. A zatem? Gdy słów brakuje, najlepiej oddać głos poecie: Chodzi mi o to, aby język giętki Powiedział wszystko, co pomyśli głowa: A czasem był jak piorun jasny, prędki, A czasem smutny jako pieśń stepowa, A czasem jako skarga nimfy miętki, A czasem piękny jak aniołów mowa... Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem. Strofa być winna taktem, nie wędzidłem. Sylwia Fabisiak mach a lả Tomasz Mann. Druga pozycja „Nie mam czasu i cierpliwości do moich aktorów” dotyczy Pana szerokiej działalności teatralnej. W s p o mn i e l i śmy już, że jest Pan reżyserem i autorem tekstów (które znaleźć można na st ron i e www.reszka.mamro.pl), lecz zajmuje się Pan nie tylko Kompanią Teatralną Mamro… - To prawda. Prócz KTM jest jeszcze Teatr 2 Słowa oraz Teatr Melpo. Natomiast drugą część tego punktu należy rozumieć dosłownie: moja cierpliwość kończy się nie ze względu na ilość aktorów, tylko zazwyczaj w momencie, gdy na dwa tygodnie przed premierą aktorzy nie znają jeszcze tekstu na pamięć, choć egzemplarze sztuki dostali z ponad półrocznym wyprzedzeniem… Ot, uroki pracy z amatorskimi zespołami. Trzeci i czwarty punkt listy dotyczy rzeczy, które Pan lubi oraz tego, czego Pan nie lubi. Dowiadujemy się, że zarówno jednych jak i drugich jest „dużo”. Czy czytelnikom „Młodzianków” zdradzi Pan chociaż po jednej z nich? - Nie rozwodziłem się nad tym, bo nie są to rzeczy szczególnie oryginalne. Ot po prostu lubię: włoską kuchnię, czytać moim dzieciom bajki na dobranoc, przebywać w towarzystwie inteligentnych, wrażliwych, dobrych ludzi, słuchać reakcji widzów podczas udanego spektaklu, zdrowo się pośmiać, wschody i zachody słońca, morze i góry, zbierać grzyby i bursztyny, podróżować, jeść czekoladę, etc, etc. Nie lubię: pesymistów, krętaczy, polityków, krupniku, oliwek, odkurzać, płacić za naprawy samochodu, nie wysypiać się, głupich seriali, głupich ludzi, przedwiośnia, chamstwa na stadionach, korków ulicznych, ect., etc. Na koniec, nawiązując do ostatniej pozycji omawianej przez nas lity: „Nie mam czasu pisać o sobie” zapytam się tylko, czy chciałby się Pan jeszcze czymś z nami podzielić, przede wszystkim może, gdzie można Pana spotkać, obejrzeć Pana sztuki czy reżyserowane przez Pana spektakle. - Z tego wszystkiego odpowiem tylko na ostatnie pytanie: „Epopeję” w wykonaniu KT Mamro będzie można zobaczyć dwukrotnie na deskach Teatru Ochoty – 27 marca o 19.30 i 19 kwietnia o 19.00. Spektakl „Sceny z Życia wzięte” Teatru Melpo będzie można obejrzeć w Domu Kultury Śródmieście przy ul. Smolnej 9 w maju, a dokładnie 17 maja o godz. 17.00. Natomiast już teraz zapraszam wszystkich ludzi o mocnych nerwach na „5 lat w Mamrze”, czyli piąte urodziny Kompanii Teatralnej Mamro, które przypadną na 5, 6 i 7 czerwca. W celu odstraszenia potencjalnych widzów zrealizowaliśmy nawet specjalny teledysk, który można obejrzeć na naszej stronie lub witrynie You Tube. Słowo a obraz ubranych ludzi reklamujących taki czy inny produkt o właściwościach mających zmienić nasze dotychczasowe życie, nie musimy tworzyć w swojej wyobraźni jakiejś skomplikowanej wizji – mamy ją przed sobą. Jest to droga o wiele krótsza i bardziej skuteczna niż podany do przeczytania tekst opisujący dany produkt. Oczywiście nie da się nie zauważyć, że obraz jest nie tylko dźwignią handlu, ale przyczynia się do rozwoju innych dziedzin życia, jak chociażby nauka czy edukacja. Ilustracje bądź zdjęcia w dobrym podręczniku są tak samo ważne jak treści w nim zawarte, niektórym trudno także w y ob r az i ć sob ie po p ro w a d z e n i e interesującego wykładu bez przygotowanej uprzednio i wzbogaconej odpowiednią liczbą zdjęć prezentacji multimedialnej, nawet jeśli łączą się one dosyć luźno z referowanym zagadnieniem. Ob s e rwu ją c z a c h o dz ą c e zm i any, wszechobecność obrazów zastępujących w dużej mierze słowo – pisane i mówione – ukuto nawet dla współczesnej kultury stosowne określenie „kultura wizualna” – czyli taka, dla której to właśnie obraz staje się jeśli nie głównym to nieodzownym środkiem komunikacji. „Obraz jest bowiem tym dla ludzi prostych, czym pismo dla umiejących czytać, poniewaŜ ci, którzy pisma nie znają, w obrazie widzą i odczytują wzór, jaki powinni naśladować.(…) Obraz jest w tym celu wystawiony w kościele, aby ci, co nie umieją czytać, przynajmniej patrząc na ściany, czytali na nich to, czego nie mogą czytać w ksiąŜkach”. (Grzegorz I Wielki) Piszący te słowa (bez mała 1500 lat temu) papież, uznany za jednego z Ojców Kościoła, nie był nawet w stanie przewidzieć, jak bardzo zwiększy się liczba, bądź „rodzaj” obrazów, za pomocą których człowiek zacznie objaśniać sobie świat. Pomimo prawie całkowitego wyeliminowania analfabetyzmu, częściej niż kiedykolwiek posługujemy się obrazem. Jest to forma przekazu uważana dziś za bardziej zwięzłą od tekstu pisanego, prostsza i bardziej dosłowna – widząc na przykład młodych, uśmiechniętych, modnie 5 Bardzo dziękuję za poświęcony czas i życzę samych sukcesów zarówno w życiu osobistym jak i w sferze zawodowej. Gorąco pozdrawiam również cierpliwą małżonkę i wspaniałe dzieci . Kiedy to wszystko się zaczęło i czy rzeczywiście będziemy mogli wkrótce zapomnieć o przekazie tekstowym? Trudno nam sobie wyobrazić, że był taki czas, kiedy całą niemalże wiedzę na temat pewnych miejsc, budynków, dzieł sztuki, osób, czerpać można było tylko z opisów i na tej także podstawie uchodzić za znawcę jakiegoś tematu. Znany jest przypadek XVIII wiecznego pisarza, którego określilibyśmy „specjalistą” od sztuki greckiej, szeroko rozpisującego się na temat jej piękna i innych wartości estetycznych, który… nie miał przyjemności oglądać w oryginale żadnej antycznej rzeźby, w swoich publikacjach zamieszczał zaś opisy. Pewnym wyjątkiem od tej reguły być może były portrety (zwłaszcza ślubne) jakie władcy oraz możni wysyłali sobie jako rodzaj „wizytówek”. Wartość, jaką przypisywano opisowi słownemu przewyższała więc znaczenie obrazu – czego dowodzą również dołączane do opisów ilustracje, mające charakter „dodatku” do tekstu i nie traktowane jako „obiektywne” źródło wiedzy na temat jakiejś rzeczy. Znaczenie przekazu wizualnego wzrosło wraz z kilkoma wynalazkami. Pierwszym było lustro – niektórzy twierdzą, że to właśnie jego pojawienie się spowodowało, że Europejczycy zaczęli rozpoznawać się po rysach twarzy – wcześniej „identyfikowano” siebie nawzajem, a także swój stan, po odpowiednim stroju, stąd wszystkie obecne w literaturze „komedie pomyłek”, w których bohaterowie zmieniają właśnie strój i automatycznie uznawani są za kogoś innego. Początek prawdziwej rewolucji zaczął się jednak z wynalazkiem druku (przy okazji rozpowszechnienia słowa pisanego rozpowszechnia się także grafika), a później fotografii i filmu. Rozwój tych dwóch ostatnich technologii okazał się szczególnie ważny, wraz z ich upowszechnieniem cały świat się skurczył... Przyczyną tak wielkiej ich po pu l a rn o ś c i, obok n ie w ą t pl i wie powszechnej dostępności, jest także uznanie ich za obiektywne źródła informacji (fotografia), bądź też łatwiejsze w odbiorze (film) od druków, szczególnie tych zwartych i obszernych. Przyjrzyjmy się na początek fotografii – od połowy XIX wieku robiącej zawrotną karierę. 6 W momencie gdy się pojawiła, została bardzo entuz ja styc znie przy ję ta – dzięki podstawowej swojej właściwośc i – dokładnemu odwzorowywaniu rzeczy (bądź osób) fotografowanych – okrzyknięto ją „p ra wd zi wą ”, „ demok rat yczną ”, „rewolucyjną” i mającą wkrótce całkowicie zmienić nasz sposób rozumienia świata. Nowy wynalazek fascynował do tego stopnia, że na początku XX wieku pojawiły się głosy, że analfabetami będziemy nazywać wkrótce nie ludzi nie umiejących czytać, a tych, którzy nie rozumieją przekazu zawartego w fotografii. Oczywiście pojawiły się też głosy krytyczne, alarmujące, że tak szerokie jej rozpowszechnienie doprowadzi do pogoni za sensacją oraz całkowitej bezrefleksyjności odbiorców. Czarny scenariusz zdaje się spełniać – w tym miejscu trzeba rzeczywiście zadać sobie pytanie ilu z nas zastanawia się nad tym, co widzi nie tylko w prasie, ale chociażby w wieczornym dzienniku? Nikt nie myśli o tym, że pokazane zdjęcia są bardzo ograniczonym wycinkiem rzeczywistości, nie mówiąc już o fakcie ich wyboru spośród tysięcy pojawiających się w agencjach prasowych i redakcjach każdego dnia. P rze ds ta wian y n am ob raz ś wia ta przyjmujemy jako obiektywny i jedyny, i zazwyczaj to nam wystarcza. Również Internet oferuje nam "świat na wyciągnięcie ręki", do poznawania którego zachęcają reklamy. Obiecują one możliwość zwiedzania go wzdłuż i wszerz bez konieczności wychodzenia z domu. Podobnych wrażeń dostarcza nam film – znacznie częściej mamy dzisiaj do czynienia z sytuacją, gdy jakaś książka staje się popularna dzięki swojej ekranizacji, bądź, co je s z c z e n ie da wn o wy da wa ł o s ię niewyobrażalne, powstaje na podstawie filmu… Na tak wielką popularność tego medium wpływa niewątpliwie ilość wrażeń wzrokowo – słuchowych, jakie w stosunkowo krótkim czasie jest w stanie nam zapewnić i zdolność do „przeniesienia” nas w inną rzeczywistość, bez konieczności nadmiernego wysilania własnej wyobraźni. Niewątpliwie przekaz taki znacznie silniej pobudza nasze zmysły, a co za tym idzie i emocje. Dowodem na to może być chyba jedna z najbardziej żywiołowo dyskutowanych produkcji ostatnich lat (przekładanie tekstu na język filmu nie ominęło też Pisma Świętego) – „Pasja” Mela Gibsona. Co zastanawiające wiele osób reagowało oburzeniem na tak drastyczny obraz, a przecież był on realizacją (przy wszystkich trudnościach z tym związanych) opisów i wizji funkcjonujących w przekazie słownym, znanych więc mniej lub bardziej, na które w taki sposób nie reagowano. Trudno w tym miejscu stwierdzić, czy to zasługa tak dużej sugestywno śc i o brazu, czy nas zej niezdolności (dziś) do emocjonalnego odbioru tekstu pisanego i ograniczoności wyobraźni. Pozostając przy tym przykładzie, być może jest to także wynik zadowalania się bezrefleksyjnym przyjmowaniem obrazów Męki Pańskiej – często w formie słodkich, różowo – pastelowych obrazków, które nijak mają się do tekstu (a nawet ducha) Ewangelii. Czyżby więc jednak obraz triumfował nad słowem? Czemu słuŜy słowo? ne wywody utrudniam komunikację i powoduję zamieszanie? Może w swoim wielosłowiu i wielowątkowości zapominam w końcu, po co właściwie podjąłem rozmowę? Słowo ma służyć rozmowie i współpracy. Tymczasem często źle prowadzimy rozmowy, publiczne dyskusje i spotkania. Przerywanie sobie, rozbijanie wątku, złośliwości, gadatliwość i niedopuszczanie innych do głosu to zjawiska codzienne. Słowo ma służyć stawianiu wymagań. To jeden z najtrudniejszych elementów miłości (czy choćby szacunku) wobec bliźnich. Mamy obowiązek wymagać od innych zachowań i postaw niezbędnych dla wspólnego i indywidualnego dobra. Nasze słowo musi mieć odpowiednią moc i powagę. Aby tak było, najpierw musimy wymagać od siebie. Zarazem trzeba opanować sztukę stawiania wymagań bez poniżania i niepotrzebnego ranienia innych ludzi. Czasami postawione wymaganie „zrani” cudze lenistwo lub pychę. Takie wymagania, choć na początku mogą wywołać przykrą reakcję, na dłuższą metę ujawniają swoje właściwości lecznicze wobec duszy drugiego. Słowo musi nieraz być jasne i stanowcze. „Tak – tak, nie – nie”. Wyraźna, krótka opinia przemawia bardziej od poplątanych wywodów z wieloma „ale”. Oczywiście, pod warunkiem, że jest szczera i spójna z naszym życiem. Natomiast dyskurs typu „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” wbrew pozorom często przegrywa. Słuchacze potrzebują wyraźnego punktu oparcia. Często też bardziej cenią „ludzi z zasadami”, nawet jeśli sami nie są w stanie tym zasadom sprostać. Nawet w niekorzystnej sytuacji mamy nieraz szansę zabrać głos. Możemy zareagować na Ważnym, choć nie jedynym, elementem rekolekcji jest dzielenie się słowem i słuchanie słowa. Ta okoliczność skłoniła mnie do zadania sobie (a także czytelnikom), kilku pytań o to, czemu służy słowo. Słyszymy przecież o „inflacji” słowa. Słyszymy określenia: pustosłowie, wielosłowie, słowotok, słowa już nic nie znaczą. Mimo tego wciąż posługujemy się słowem, bo pełni ono w życiu wiele funkcji, a zarazem na wiele sposobów może być nadużywane. Słowem pozdrawiamy się, inicjujemy kontakt z ludźmi. Jakimi słowami witam bliźniego? Czy słysząc je, drugi człowiek czuje się zauważony? Czy odbiera je jako wyraz autentycznego zainteresowania i życzliwości z mojej strony? Czy moje powitanie, bądź po prostu odezwanie się do drugiego, jest ciepłe? Czy pomaga pokonać anonimowość i schematyczność relacji między ludźmi w wielkim mieście? Słowo ma nieść dobrą nowinę innym. Czy wykorzystuję okazję, aby podzielić się budującymi wiadomościami, włączyć innych w moje życie i moje radości? A także by uważnie i bez przerywania posłuchać, co mają mi do powiedzenia? Słowo ma służyć porozumiewaniu się w kwestiach praktycznych. Czy wypowiadam się rzeczowo i konkretnie? Czy dążę do wyjaśnienia i załatwienia wszystkich ważnych spraw? Czy moje słowa świadczą o konstruktywnym podejściu? A może poprzez niejasne, zamglo7 PZ atak, oskarżenie lub kłamstwo. Słowo zachowuje swoją siłę przekonywania, jeśli posługujemy się nim z szacunkiem dla godności drugiego człowieka – w tym przypadku naszego oponenta. Nawet w trudnych okolicznościach nie warto kapitulować, lecz mądrymi argumentami dawać świadectwo naszym wartościom. Obrażanie się na innych, lub obrażanie innych ostrym epitetem, ograniczają nasze możliwości obrony i oddziaływania. Słowem można wpędzać innych we frustrację, a nawet ich „dobijać”. Czy mam świadomość, że każdy człowiek i tak doświadcza w życiu dostatecznie dużo porażek, przykrości i cierpień? Ludzie wymyślili wiele sposobów, by pognębić bliźnich swoimi słowami i zatruwać relacje. Czy wnoszę twórczy wkład do tego przewrotnego dorobku? Słowo może być narzędziem egzekwowania przewagi wobec innych ludzi. W jaki sposób odnoszę się do drugiego, gdy mam nad nim chociaż niewielką władzę? Na przykład gdy ktoś wobec mnie zawinił, albo gdy jestem źle obsłużonym klientem? Czy swoje kompleksy leczę tym, że na chwilę staję się „małym tyranem” wobec drugiego i „przeczołguję” go, doprowadzając do łez? Czy w podobnej sytuacji z wyrozumiałością odnoszę się do ludzi dla mnie ważnych, od których chcę coś uzyskać, a bezlitośnie – do obcych, niżej postawionych i słabszych? Czasem mam możliwość i pokusę, aby posłużyć się słowem bez poczucia odpowiedzialności, na przykład zamieścić anonimowy post w Internecie. W jaki sposób wykorzystuję to ułomne co prawda, ale na swój sposób istotne forum? Czy jeśli już zdecyduję się coś napisać, moje słowa mają chociaż minimalny sens? Czy biorę odpowiedzialność za przekaz, jaki trafia do czytelników? Przed wysłaniem tego tekstu do publikacji przeczytałem go jeszcze raz i uzmysłowiłem sobie, że będę miał o czym myśleć podczas wielkopostnych rekolekcji i rachunku sumienia. Bohdan Białorucki Wielki post w kościele św. Anny Rekolekcje wielkopostne dla studentów, pracowników nauki, początek: 15 i 29 marca. Temat pierwszej tury : "Zrozumieć miłość", ks. dr hab. Andrzej Bohdanowicz. Temat tury drugiej: "Credo, credo, credo", ks. Jacek Rogalski. Rekolekcje w niedziele na mszach św. o 10.00, 12.00, 15.00, 19.00, 21.00, w dni powszednie o 10.00 i 18.30. Rekolekcje wyjazdowe SKMA, 27-29 marca Temat: "Nie jesteśmy już dziećmi", o. Jacek Wilczak OCD, Dom Rekolekcyjny Zgromadzenia Księży Marianów w Sulejówku, loszt: 50 zł członkowie i 60 zł sympatycy stowarzyszenia,* możliwość zapisu: spotkanie SKMA (po Mszy Św. o 19:15) 24 marca w Sali Bożego Miłosierdzia przy kościele Św. Anny, Więcej informacji na plakatach w gablotkach kościoła Św. Anny oraz na stronie www.skma.pl. Zapraszamy do współredagowania naszego pisma. Teksty i uwagi można przesyłać na adres: [email protected] (tel. 022 393 45 75) Kościół Akademicki św. Anny w Warszawie ul. Krakowskie Przedmieście 68, www.swanna.waw.pl, tel. 826-89-91 Msze św. niedzielne: 8.30; 10.00; 12.00; 15.00; 19.00; 21.00. Msze św. w dni powszednie: 7.00; 7.30; 15.00; 18.30. (w I piątki miesiąca i 2. dnia miesiąca: 21.00) Sakrament Pokuty i Pojednania: pon.-piąt. 7.00-8.00; 15.00-19.00, sobota: 7.00-8.00, 1516, 18.30-19; niedziela: w czasie Mszy świętych. Chrzty dzieci w niedzielę o godz 12.00 8