Igor Janke 16-04-2010, ostatnia aktualizacja 16-04-2010

Transkrypt

Igor Janke 16-04-2010, ostatnia aktualizacja 16-04-2010
Zmasakrowany wizerunek
Igor Janke 16-04-2010, ostatnia aktualizacja 16-04-2010 18:49
źródło: Rzeczpospolita
„Panie prezesie, melduję wykonanie zadania” – od tego zdania się zaczęło. Zewsząd
krytyki, śmiechy. To był koronny dowód na to, że nowy prezydent jest niesamodzielny i że
będzie prezydentem partyjnym. Od tego momentu lawina ruszyła
Lech Kaczyński nie był wyborem liberalnych elit, nie był ulubieńcem dziennikarzy. Od początku
urzędowania miał naprzeciwko siebie bardzo mu nieżyczliwych pośredników. Media go nie
lubiły, on był dla nich trudnym partnerem. Miał świadomość, jak niemal każde jego zachowanie
zostaje pokazane w krzywym zwierciadle. Bardzo często narzekał na to.
Oczywiście popełniał błędy, miał wpadki, bywał pamiętliwy, dawał się prowokować przez
przeciwników. Bywał porywczy, miał swoje fobie. Tyle że niechętni mu dziennikarze i
polityczni wrogowie skupiali się wyłącznie na słabościach. Wszędzie – i w obiegu oficjalnym, i
nieoficjalnym – zatrzęsienie prześmiewczych tekstów, zdjęć, filmików, gadżetów, wyrwanych z
kontekstu cytatów.
Podgrzewali to zjawisko niechętni mu dziennikarze, zwalczający go politycy, świat popkultury i
młodzieżowe środowiska, do których nie umiał trafić ze swoim przekazem. W dobrym tonie
było kpić z Lecha Kaczyńskiego.
Niemal każda sytuacja, w której znalazł się publicznie prezydent, groziła mu atakiem czy kpiną.
Rzadko do opinii publicznej przedostawała się istota, polityczny sens wydarzenia. Media, które z
jednej strony uległy tabloidyzacji, ale z drugiej po prostu nie lubiły prezydenta, skupiały się
zwykle na detalach, przy czym niemal zawsze na tych mogących ośmieszać głowę państwa albo
przynajmniej pozwalających go skrytykować.
To prawda, że często Lech Kaczyński ułatwiał zadanie swoim przeciwnikom. Nie umiał w
przyjazny dla mediów i publiczności sposób przedstawiać swoich racji. Nie dbał o to, by wiele
działań, które mogły budować jego dobry wizerunek, ujrzało światło dzienne.
Zakompleksiony nieudacznik
Niezależnie od tego, jak ocenimy polityczną jakość prezydentury, w jakim stopniu zgadzamy się
z decyzjami, wizją i kierunkiem działań Lecha Kaczyńskiego, musimy pamiętać, że znalazł się w
warunkach, w których trudniej niż innym było mu komunikować racjonalne podstawy swojej
polityki. Po fatalnych doświadczeniach początku prezydentury, kiedy atakowano go najpierw za
wspomniane już zdanie inaugurujące działalność głowy państwa, a potem za niefortunną reakcję
na prymitywną krytykę w jednym z niemieckich dzienników, Lech Kaczyński i jego otoczenie
żyli ciągle w atmosferze zagrożenia ze strony świata zewnętrznego, głównie mediów.
To zagrożenie nie było wymysłem prezydenta. Z wykształconego patrioty, przyzwoitego,
pełnego kultury osobistej inteligenta starej daty, który całe dorosłe życie poświęcił pracy dla
Polski, zrobiono pozbawionego racjonalnych pomysłów, zakompleksionego nieudacznika, który
wprawia nas wszystkich w nieustanne zakłopotanie.
Smutne jest przeszukiwanie archiwów prasowych i Google’a w tych dniach. Przykładów
ośmieszania niemal wszystkiego, co robił prezydent, jest masa.
Pamiętamy dobrze „Borubara” i odwrócony szalik z napisem „Polska” z meczu z Austrią. Ileż
było uciechy. Jakiż śmieszny był ten Kaczyński. Chciał się pokazać na meczu, zyskać polityczne
punkty, a przecież nie ma pojęcia o piłce – mówiono. Zawodników nie rozpoznaje i nawet
szalika nie umie chwycić porządnie – Internet, audycje radiowe i telewizyjne pełne były kpin.
Dopiero teraz możemy przeczytać, że Lech Kaczyński nieźle się znał na piłce, że pamiętał
doskonale wszystkie szczegóły dotyczące historii polskiego futbolu i że sam w młodości był
kibicem Gwardii Warszawa.
Każdy pamięta „Irasiada”, te śmichy-chichy w studiach radiowych, satyrycznych programach,
kpiarskie esemesy. Ale dopiero teraz opowiedziano, jak państwo Kaczyńscy lubili zwierzęta, jak
się o nie troszczyli, jak pomagali naszym „mniejszym braciom”.
„Spieprzaj, dziadu” – co nie było najbardziej fortunną odzywką do zaczepiającego go menela –
stało się hasłem legendą. Strony internetowe, bransoletki z napisem, monety „siedem dziadów” –
to wszystko bawiło wielkomiejską elitę, krążyło po sieci i eterze. Nie było tam natomiast
informacji o tym, że Lech Kaczyński pomaga słabszym.
Prezydent był obciachowy – to zwłaszcza wśród młodych środowisk opiniotwórczych była rzecz
oczywista. Wszystko, co zrobił, było obciachem. Nawet jeśli on sam nie miał z tym nic
wspólnego.
Tytuł w jednym z portali: „Nowy obciach. Prezydentowi popsuł się samolot. W Mongolii”.
Znów można było się pośmiać. Nawet samolot mu nie lata. Jemu wszystko źle wychodzi. Jak
zjawił się w Japonii, to nawet cesarz się rozchorował.
Kurdupel przeganiany z podwórka
Janusz Palikot mógł sobie używać: „Jak się rano budzę, to się boję, że prezydent się też obudził i
na pewno coś zrobi”. Śmieszny i groźny jest każdy krok prezydenta – przekonywał nas poseł z
Lublina, a im częściej przekonywał, tym jego pozycja w partii i popularność w mediach rosły.
Jaką motywację działań obu braci Kaczyńskich widział Palikot? „Przesłonięcie własnego
tchórzostwa. Próbę wymazania kompleksów z młodości – kurdupli przeganianych na
podwórkach Żoliborza przez silniejszych kolegów, kompleksu słabosilnych, którzy respektują
twarde zasady wyłącznie wobec słabszych od siebie. A kiedy nie dają sobie rady, chowają się za
barykadą kobiecych spódnic lub sięgają po kaczuszkę”.
Im częściej padały takie słowa, tym chętniej dziennikarze podbiegali z mikrofonami przed
oblicze milionera uważanego za intelektualistę. A on ich raczył takimi opisami prezydenta RP:
„Nie wyglądał zbyt świeżo, bełkotał, intencje prezydenta są tragiczne”.
W pewnej audycji, do której lubili przychodzić ludzie świata kultury, kpinom z małości i
przerażeniu wobec grozy, jaką niesie władza Kaczyńskich, końca nie było. Ale dopiero teraz
mówi się, że państwo Kaczyńscy byli wielbicielami wysokiej kultury, że panią prezydentową
można było spotkać na niemal wszystkich premierach, a prezydent przyjmował na kolacjach
ludzi kultury i intelektualistów.
O debatach intelektualnych, na których bywały najwybitniejsze polskie umysły z różnych
środowisk o różnych poglądach, nie rozmawiano w żadnej audycji. To, że pasją Lecha
Kaczyńskiego były długie dyskusje, nie było przedmiotem rozmów w studiach komentatorskich,
w programach telewizji śniadaniowej czy rozrywkowych pogawędkach. Taka opowieść nie
wydawała się interesująca kolorowym magazynom.
Bachor robi wrzawę
Można było natomiast porozmawiać o tym, że nie zna języków, co oczywiście jest obciachem.
W tym samym czasie nieznający języków premier był po prostu europejskim przywódcą.
Radosław Sikorski, walcząc o zostanie kandydatem Platformy na prezydenta, mówił więc:
„Uważam, że prezydent Polski nie powinien porozumiewać się z innymi głowami państw na
migi, jak Lech Kaczyński z Nicolasem Sarkozym w Brukseli”. Pod adresem Donalda Tuska nikt
na takie uwagi sobie nie pozwalał.
Ale kiedy prezydent miał nas reprezentować za granicą, natychmiast powstawał ten problem. Jak
to będzie? Czy nas aby nie skompromituje? Szef MSZ błagał prezydenta na kolanach, aby do
Brukseli nie jechał, bo będzie katastrofa. A jeśli już gdzieś musiał lecieć, minister tłumaczył
opinii publicznej, że pan prezydent zostanie wyposażony we wszelkie możliwe instrukcje. Po co
mu instrukcje?
To, czego premier czy ministrowie nie mówili wprost, wyrażał poseł z Lublina, który obrazowo
tłumaczył opinii publicznej, z jakimi zagrożeniami wiąże się obecność prezydenta RP za granicą.
„To jest dziecko, to jest jednojajowy bliźniak, zdominowany przez starszego brata, przez matkę,
który nie panuje nad swoimi emocjami, urazami. Ten bachor po całej Europie biega, krzyczy,
szaleje, robi wrzawę. To jest dziecinne, musimy się zajmować tym dzieckiem. Niestety, to
dziecko jest prezydentem (…) Na szczęście jest tak, że większość w Europie i na świecie nie
traktuje poważnie Lecha Kaczyńskiego. To jest taki rodzaj wariata. Wszyscy wiedzą, że to nie
jest poważny polityk” – Palikot mówi, dziennikarz słucha, nagrywa, potem nagranie wisi na
często odwiedzanej stronie internetowej
Efekt? Internauci pytają: „Boże, dlaczego on tam się pcha?”, „Jezu, jaki to obciach”, „Co z nim
zrobić?”.
Wszystko staje się coraz jaśniejsze. Palikot w innym wystąpieniu w studiu wideo jednej z gazet:
„Pan prezydent szkodzi Polsce w sposób niebywały. Jeszcze tego brakuje, żeby pojechał do
Brukseli i wystraszył naszych sojuszników”.
„Jaka wizyta, taki zamach”
Kiedy indziej ten coraz bardziej wpływowy polityk Platformy mówił o innych kłopotach Lecha
Kaczyńskiego: „Docierały do nas plotki z posiedzenia NATO w Bukareszcie, że tam prezydent
był niedysponowany, że całymi godzinami przesiadywał w toalecie, że było to przedmiotem
interwencji szefów innych państw” – i w tym wypadku dziennikarz słucha i nie reaguje. Jego
redakcja wykorzystuje tę wypowiedź, a polityczna pozycja Janusza Palikota w Platformie
Obywatelskiej nieustannie rośnie.
Zwłaszcza kiedy poseł wygłasza takie oświadczenia: „Apeluję do Lecha Kaczyńskiego, by
wytrzeźwiał, by wyjaśnił, co myśli, w pełni przytomnych sił!”. Te wszystkie wypowiedzi
dotyczyły prezydenta RP. Ich autora władze partii uhonorowały miejscem we władzach klubu
parlamentarnego. A stacje telewizyjne coraz chętniej zapraszały, nie próbując nawet sprawić, by
prowadzący rozmowy dziennikarze dystansowali się od takich wypowiedzi.
Te wypowiedzi, wzmacniane komentarzami rozmaitych programów satyrycznych, wchodziły do
publicznego obiegu i zaczęły być coraz powszechniej uważane za dopuszczalne.
To był dominujący ton opowieści o Lechu Kaczyńskim. O jego dyskusjach z ekonomistami
mówiło się znacznie mniej. Relacje z jego wystąpień na szczycie ekonomicznym w Davos
trudno było gdziekolwiek znaleźć. Ale za to nieustannie powtarzano, że Lech Kaczyński
zawetuje wszystkie ustawy przyjęte z inicjatywy obecnego rządu, mimo że zawetował tylko
bardzo niewielką ich część.
Dopóki prezydent Kaczyński nie zdecydował się wprowadzić zmian w Społecznym Komitecie
Ochrony Zabytków Krakowa, nikt nie usłyszał, że to za jego kadencji Kancelaria Prezydenta
znacznie zwiększyła budżet, dzięki któremu Kraków wygląda tak, jak wygląda. I tematem
tekstów nie była aktywna pomoc dla miasta, ale „rozpychanie się” Kaczyńskiego,
„upartyjnianie” i wsadzanie swoich ludzi do komitetu, co zresztą nie miało nic wspólnego z
prawdą.
Sądy przy pełnej aprobacie mediów i środowisk opiniotwórczych mogą wydawać wyroki na
tych, którzy urazili naczelnego jednej z gazet, ale sprawa bezdomnego, który publicznie obrażał
głowę państwa, urosła do rangi skandalu, gdy próbowano go osądzić. W relacjach z tej sprawy
zmistyfikowano bardzo wiele, a przede wszystkim odebrano prezydentowi prawo do obrony
godności. Innym obywatelom RP to prawo przysługuje.
To wszystko prowadziło do jednego wniosku: prezydent ośmiesza Polskę. Sześćset osób, w tym
niektórzy znani pisarze, oświadczyło w liście: „Wolimy, żeby prezydent Kaczyński nie
ośmieszał Polski – niech, skoro już musi, ośmiesza siebie i swoją przegraną formację polityczną”
– to w obronie homoseksualistów.
A skoro ośmiesza, to trzeba się go pozbyć. Stefan Niesiołowski: „Trzeba wyeliminować tych
szkodników polskiej polityki (braci Kaczyńskich – przyp. I.J). Nie mam nic przeciwko temu,
żeby Jarosław wdychał sobie inhalacje, a Lech spacerował” – wyjaśniał wicemarszałek Sejmu i
precyzował: „Ja chcę ich tylko wyeliminować z polityki”.
Kiedy Lech Kaczyński podejmował jakiekolwiek działania, zawsze obok normalnej krytyki
pojawiało się ośmieszanie, dezawuowanie. Wyprawa do Gruzji w czasie wojny rosyjskogruzińskiej była „śmieszna, żałosna”. Najpoważniejsi politycy nie bali się mówić: „Jaka wizyta,
taki zamach”, kiedy wyglądało na to, że jego życie jest zagrożone.
Kiedy mówił o tym, że Polska powinna być w G20, natychmiast kpiono, że nie ma pojęcia, jak
się ustala skład grupy najbogatszych państw świata. Kiedy jego kancelaria zamówiła monitoring
mediów, co robi każde ministerstwo, wyśmiewano się, że wydaje masę pieniędzy, by Kaczyński
mógł o sobie czytać. Problemem stawało się nawet to, że do Juraty zamawia się za dużo
kotletów, a barek w Kancelarii Prezydenta jest deficytowy.
Wykpiwano albo zbywano jako zbędne jego działania na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu.
Polityka nawiązywania bliskich kontaktów z państwami Kaukazu rzadko była przedmiotem
poważnej debaty, dużo częściej – docinków. Podobnie jak polityka wobec Rosji, Niemiec czy
Unii Europejskiej. Każda poważna inicjatywa była traktowana jako jakiś żałosny wymysł.
Niestosowny klimat
Tak wygląda kawałek prawdy o życiu publicznym w Polsce. Cytaty są dosłowne, łatwo je
odnaleźć, można przygotować ich jeszcze więcej. Tak traktowano prezydenta RP. Tak
przedstawiano go wyborcom. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich mediów.
Przytoczyłem tu najostrzejsze wypowiedzi. Ale oddają one klimat, w jakim wypadło sprawować
swój urząd Lechowi Kaczyńskiemu. Trudno w tych dniach przyszło mi pisanie tego tekstu. Ale
właśnie w tej chwili możemy sobie dobrze zdać sprawę z niestosowności tego, co się działo. Jak
bardzo nie szanowaliśmy urzędu i osoby prezydenta RP.
Poddawać krytyce można każdego. Sami na łamach „Rzeczpospolitej” niejednokrotnie
krytykowaliśmy rozmaite działania prezydenta Kaczyńskiego. Ale czym innym jest krytyka
głowy państwa, a czym innym jej ośmieszanie. To był proces masakrowania wizerunku
prezydenta RP. To jest coś, co już nigdy nie powinno się powtórzyć.
Bez tego aspektu obraz prezydentury Lecha Kaczyńskiego, który rysujemy w dzisiejszym
„Plusie Minusie”, byłby niepełny.
Rzeczpospolita