1. Tramwaj z piskiem zatrzymał się przy Julianowskiej i Aoirghe

Transkrypt

1. Tramwaj z piskiem zatrzymał się przy Julianowskiej i Aoirghe
1.
Tramwaj z piskiem zatrzymał się przy Julianowskiej i Aoirghe wyskoczyła prosto w usypaną na
krawężniku zaspę brudnego śniegu. Otrzepywanie się chwilę trwało, a w międzyczasie zmieniło
jej się światło. Zaklęła, a pobudzona Bestia zakręciła się w kółko.
Po kilknastu sekundach przestępowania z nogi na nogę niemal przefrunęła przez skrzyżowanie
i skręciła między eklektyczne domki pogrążonego w śnieżnej ciszy osiedla. Była u Basi raz,
jeszcze na wiosnę, ale bez problemu znalazła drogę do pokrytej prążkowanym tynkiem willi w
dużym, płaskim ogrodzie. Jego najpiękniejszy znak charkterystyczny – bujne krzaki magnolii po
obu stornach bramy – był spod śniegu zupełnie niewidoczny.
Basia musiała czekać, bo kiedy tylko Aoirghe zatrzymała się przed furtką i wyciągnęła rękę
rozległ się brzęczyk, i majaczące między białymi tujami drzwi do domu uchliły się.
- Nreszcie, dowiedziałaś się czegoś? No wchodź, wchodź...
Zawinięta w sweter z wielkim kapturem i dresowe spodnie Basia wyglądała jak bałwanek.
Wściekły bałwanek.
- Bo mnie tu zaraz szlag nagły trafi. Dzwonię i dzwonię po ludziach, nikt nic nie wie, nikt z nim
nie gadał, no czy to zmowa jakaś jest, Irka? Co on odwalił, przed mafią ucieka, czy jak?
Aoirghe nie zdążyła powstrzymać parsknięcia śmiechem.
- Łukasz i mafia? No ja cię proszę... Na to trzeba coś... Cokolwiek...
- Wiem, no przecież wiem. Zaraz zacznę po szpitalach dzwonić, czy wypadku jakiegoś nie było,
bo już nie wyrabiam...
Z wyłożonego ciemną boazerią przedpokoju, gdzie Aoirghe zostawiła buty i płaszcz wspięły się
na poddasze, do przestronnego, widnego pokoju Basi. Aoirghe zwinęła się w kłębek na
czerwonej kanapie, a Basia podała jej kubek letniej herbaty. Dopiero w pełnym świetle widać
było, że oprócz bałwankowatych ciuchów ma szarawą twarz i szerokie cienie pod oczami.
- Opowiadaj. - Aoirghe siorbnęła herbatę, z lekkim obrzydzeniem stwierdzając, że nie została
posłodzona.
- A co tu opowiadać jeszcze. Wiesz, jak było – Baśka wzruszyła ramionami – Łaziłam, prosiłam,
w końcu znalazł łaskawą chwilę, żeby się ze mną umówić. Odstawiliśmy ciebie,
zaproponowałam kolację ze śniadaniem, nawet się chyba ucieszył. Przyjechaliśmy, poszliśmy
do łóżka. Raz, drugi... i po trzecim zaczęłam się bać. Irenka, on mnie niemal... gwałcił. No sorry,
wiem, jak to głupio brzmi, ale tak się czułam. Lubię czasem na ostro, ale nie aż tak. I zaczął się
zupełnie inaczej zachowywać. Prawie nic nie mówił, tylko coś odmrukiwał. I przestał na mnie
patrzeć. I wtedy to już żałowałam, że się w to wpakowałam, serio. Tak, wiem, sama mu się
narzucałam... Ale myślałam, że będzie inaczej.
Spojrzała w lukarnę i pociągnęła nosem. I Aoirghe i Bestia, obie empatyczne poza granice
ludzkiego pojmowania wyraźnie czuły, że Basia jest przede wszystkim zła i rozżalona. Dopiero
dalej kłębiła się w niej reszta emocji, z urażoną dumą i strachem na czele. Nie było źle, Baśka
była zbyt silna, żeby się załamać, nawet kiedy jej marzenia okazały się tak sprzeczne z
rzeczywistością.
- W końcu naprawdę miałam już go dość. Ale nie chciałam robić afery, żeby rodziców nie
pobudzić, więc udałam, że zasypiam. Chwilę jeszcze mnie pomiędlił za cycki, a potem przewalił
się na drugi bok, dupą do mnie, i zaczął chrapać. No tu już mnie szlag trafił. Ale zasnęłam nawet
szybko, w końcu nieźle byłam tym maratonem zmęczona. A jak się obudziłam, to po moim
wyśnionym kochanku została zgnieciona poducha. I jeszcze to – gestem głowy wskazała szafkę
przy łóżku – Dlatego tak spanikowałam.
1
Aoirghe podeszła do jasnej, na oko Ikeowej szafeczki. Oparta o nią leżała wojskowa kostka z
naszywką Huntera, którą wielokrotnie widziała u Łukasza. A na szafce z kolei leżał klawiszowy,
niebieski telefon Nokii, z wyraźnymi śladami używania. Baśka gustowała wyłącznie w
smartfonach.
- Jego?
- Mhm. Wszystkie rzeczy zostawił. W telefonie nic ciekawego, przejrzałam. Same baby.
Mnóstwo telefonów i smsów od samych bab. Jakaś Agnieszka, Ania, Dorota... No i ja. Wychodzi
na to, że wcale nie byłam najbardziej namolna. Jedna Karina opisywała z detalami, jak to da mu
na zwierzaczka pod ladą sklepu, a gdyby ten Jasiek, co z nim pracuje chciał się przyłączyć, to
ona nie ma nic przeciwko. A jakaś Jagoda z kolei nigdy nie miała takiego orgazmu jak wtedy,
kiedy pieprzył ją na stojaka w Parku Helenowskim. W grudniu. A taka Karolina to ma regularne
sny pornograficzne i każdy mu skrzętnie opisuje. Ma dryg dziewczyna, nawet przyjemnie się ją
czyta...
Basia znów chlipnęła i głośno wydmuchała nos, ale Aoirghe nie zareagowała. W telefonie
Łukasza faktycznie były głównie smsy od wielbicielek i parę połączeń z kolegami muzykami,
poza tym trzy nieodebrane połączenia ze sklepu, w którym pracował. Oraz numery czterech
dziewcząt o imieniu Monika. Ta, do którj dzwonił najczęściej, ostatnio chyba tuż przed
wczorajszym spotkaniem w Iron Horse, była opisana jako Monika Kier i miała telefon w Plusie.
Aoirghe jednym rzutem oka zapamiętała numer. Miała zamiar sprawdzić, czy ta, która oprócz
niej jako jedyna nie ulegla czarowi Łukasza, jest bezpieczna. Na wszelki wypadek jeszcze
odwróciła się plecami do Basi, która i tak znów gapiła się w okno i szybko zbiliżyła telefon do
nosa. Bestia głęboko wciągnęła powietrze. Przez ozonowy zapach układów scalonych lekko
przebijał się tytoń z tanich papierosów, woda po goleniu i chyba czosnkowy sos do pizzy.
Zapach Łukasza, żadnych obcych elementów. Wciąż nie wiedziała, kiedy i dlaczego Łukasz
został opętany, z porysowaną Nokią najwyraźniej jednak najwyraźniej związku to nie miało.
- Co robisz? - zainteresowała się słabo Basia.
- Myślę – Aoirghe odwracając się szybko odłożyła telefon – Ja napawdę nie mam pojęcia, co się
mogło stać. Widziałam się z nim tyle, co wczoraj, przy tobie. Nawet nie rozmawialiśmy.
Zresztą, wiesz przecież, że niezbyt go lubię.
- Taaa, teraz nawet wiem dlaczego – Basia kiwnęła głową w stronę telefonu – Szkoda, że
wcześniej was nie słuchałam, i ciebie, i Olgi. Myślałam, że jest zazdrosna, a ty ją popierasz, bo
lubisz bardziej niż mnie...
- Zwariowałaś?
- No chyba tak... Ech, no co poradzę. Było miło, ale się skończyło... Kłamię, nie było miło. Ale
też nie chciałabym, żeby coś mu się stało... Może i jest dupkiem i kurwiarzem, ale przynajmniej
uroczym dupkiem i kurwiarzem... - uśmiechnęła się niemal szczerze – Chcę mieć czyste
sumienie, po porstu. Pierdolnąć mu mogę jak już będę pewna, że mogę.
- Teraz to i ja nabieram ochoty, żeby mu wreszcie pierdolnąć, ale masz rację, najpierw trzeba go
znaleźć. Słuchaj, zróbmy tak: ja podjadę do sklepu, i złapię Oskara, sprawdzę, czy ktoś go nie
widział, albo czy Oskar go nie wytropił. A ty siadaj do telefonu i dzwoń po szpitalach. Małe
szanse, ale zawsze lepiej wiedzieć, że nie. A tak to zrobisz coś konstruktywnego, i będziesz w
domu, jakby jednak wrócił. Może być?
- Może. Tylko zadzwoń zaraz jakby coś, dobrze?
- Jasne.
2
2.
Znów padał śnieg, tym razem jednak w bezwietrznym powietrzu duże, białe płatki kołysały się
statecznie i wyglądały jak z bajki. Przebijając się od przystanku do znajomego podwórka
Piotrkowskiej Aoighe uśmiechała się łapiąc je na rękawiczkę. W bramie poświęciła chwilę na
otrzepanie płaszcza, i nie przestając się uśmiechać pchnęła ciężkie, przeszklone drzwi.
Sklep muzyczny "Pięciolinia" był jednym z jej ulubionych miejsc w mieście już od pierwszej
wizyty. Stare, wysokie pomieszczenia, różnobarwne gitary, rozwieszone jak motyle na
ciemnych ścianach, lśniące gabloty z drobnicą strun, kostek czy harmonijek, wreszcie pianina,
ustawione w każdym rogu, zestawy perkusyjne wielkości średniego lotniska i oddzielny pokój
wielopiętrowych stojaków na instrumenty klawiszowe. Do tego acid jazzik w tle, zapach
płynów do czyszczenia, kawy i kadzidełek, które chłopcy dyskretnie podpalali na zapleczu,
żeby ukryć fakt palenia wszelkiego towaru do palenia jaki tylko udało im się ściągnąć. Aoirghe
od dość dawna marzyła, żeby tu pracować, ale doborowa ekipa sprzedawców, w skład której
oprócz Łukasza wchodził Jaś, flecista z Zamieszania w Bigosie, i paru równie sympatycznych
łebków lubiła swoją robotę i nie zamierzała się sypać.
Zza lady na jej widok uniósł się właśnie Jaś, uśmiechając się szeroko.
- Irka! Skąd wiedziałaś, że miałem do Ciebie dzwonić? Jutro będą te nuty, które zamawiałaś, są
już na magazynie, możesz wpadać właściwie od rana.
- O, fenomenalnie, to będę z kasą, ale po połuniu, bo rano pracuję. Cześć, Jaśku, tak w ogóle –
cmoknęła go w policzek.
- Cześć – roztargał jej grzywkę – Znowu śnieguje, cholera, a miałem po robocie do Pabianic na
mały jamik skoczyć... A tu nie dość, że Łukasza wcięło, to pogoda się obesrała.
- Łukasza wcięło? - zainteresowała się, rozpinając płaszcz – Co się stało?
- A żebym to ja wiedział. Rano była dostawa bębnów, a Piotrek chory, szef dzwonił do Łukasza
żeby przyszedł, bo zawsze pierwszy do nadgodzin, ale nie odbierał telefonu i nie oddzwonił.
Może zgubił, kij go wie. Wziąłem za niego zmianę na teraz, pewnie się obrazi, duńska
królewna, że będzie mi musiał stawkę oddać. W ogóle ostatnio strasznie się zrobił wyjebany i
tumiwistyczny, ale żeby robotę odpuszczał to pierwsze słyszę...
- To przerypane, bo ja akurat go pilnie potrzebuję znaleźć. Telefonu faktycznie nie odbiera
myślałam, że coś będziecie wiedzieć. Ty, Jaśku, a gdzie on wogóle mieszka? Bo wiem tylko, że
za EC 2, może bym do niego podskoczyła, wolna jestem?
- Myślisz, że się na chacie z jakąś dziunią dekuje? Aż tak mu odbiło? No, jeśli się w końcu do tej
swojej Moniki dorwał, to może... I ględzić o niej w kółko wreszcie przestanie. Na
Wróblewskiego mieszka, zaraz za Jana Pawła, po prawej stronie. Jak odchodzi druga uliczka w
prawo, to dom zaraz przed tym skrzyżowaniem. - Jasiek gestykulował zamaszyście, rysując w
powietrzu siatkę ulic - Nie pamiętam numeru, ale mieszkania cztery, na pierwszym piętrze.
Dobrze by było, jakbyś go kopnęła w dupę, bo mi naprawdę na tym jamie dziś zależało. Mieli
być chłopaki z Lemon Dog, z nimi się zawsze fajny progres kręci...
- Może go złapię, będę próbowała jeszcze dzwonić. Pozdrowię go od miejsca zatrudnienia w
razie czego, może zapomniał, że są chętni na jego miejsce.
- Ej, daj spokój Irka, jesteś zbyt obowiązkowa i ogarnięta, żeby tu z nami siedzieć, lepiej nadal
bądź naszą ulubioną klientką.
- Jasiu, bo się fochnę, już nie chcesz ze mną pracować?
- No wiesz, w zimie to raczej nie, nic a nic ci cycków w tych swetrach nie widać, i kiecki za
grube nosisz. Na wiosnę możemy pogadać
3
Rozstali się ze śmiechem, oboje przyzwyczajeni do takich przekomarzanek. Aoirghe wiedziała,
że podoba się Jaśkowi, ale dawał jej to do zrozumienia delikatnie i zostawiając możliwość
manewru. Manewrowała więc jak zwykle, udając, że nie rozumie, a jego deklaracje bierze za
żarty. Nie naciskał. Może wyczuwał, że coś z nią jest nie tak, a może po prostu nie zależało mu
za bardzo. Ale dzięki temu, że nie naciskał, mogli się swobodnie kumplować.
Na ulicy zrobiło się już tłoczno, minęła 15, kończyły się zmiany w okolicznych fabrykach.
Przepychając przez zaśnieżony tłum Aoirghe nagle zatrzymała się i zmarszczyła brwi. Pomysł,
który właśnie wpadł jej do głowy byl tak genialny w swej prostocie, że aż wstyd, że nie wpadła
na niego od razu.
Żeby dostać się z powrotem do Białej Fabryki musiała nadłożyć drogi i wygnieść się parę
przystanków trawajowych w plecach jakiejś zajeżdżającej naftaliną babuleńki, przygnieciona od
tyłu wykąpanym w taniej perfumie dresiarzem, który ustalał miejsce dzisiejszego baletu i ilość
wódki i koksu rycząc do swojej komórki tak, jakby ta stała w Koluszkach. Czyjaś teczka z kolei
tkwiła kantem akurat pod jej kolanem i Aoirghe po raz kolejny gwałtownie zatęskniła – nie tyle
za Rafałem, ile za jego szerokim wyborem samochodów, które akurat miał w warsztacie. MPK
Łódź czasem obsysało wprost makabrycznie, a na własny środek komunikacji nie będzie jej stać
pewnie nigdy.
W domu musiała wysypać niemal całą zawartość torby – ze zdziwieniem patrzyła na tony
papieru wyłaniające się spod kobzy, zapewne dlatego ostatnio trudno jej było schować w torbie
cokolwiek więcej – żeby zrobić miejsce dla zrolowanego ciasno plecaka. Kiedy go dotykała
lekko mrowiły ją palce. Być może duch Theodora był tak słaby, że ledwo się materializował –
ale był, i mógł się stać jedyną bronią w jej straciu ze złym bliźniakiem.
3.
Osiedle na Wróblewskiego, ocienione spękanymi wieżami EC 2 uchodziło za jedne z
najgorszych łódzkich slumsów. Limanowskiego, w porównaniu z tym, to były apartamentowce.
Aoirghe nie była tu nigdy przedtem, więc teraz szła powoli, starając się nie przyglądać zbyt
otwarcie kobiecie w wyżartym przez mole futerku, która pod pompą na rogu napełniała wiadro.
Chyba jednak się nie udało, bo kobieta posłała jej mordercze spojrzenie, a kiedy ją minęła,
wyraźnie usłyszała odgłos splunięcia. W bramie przed nią majaczyły jakieś podejrzane cienie,
gdzieś z oddali snuł się zapach spalenizny, Bestia węszyła niebezpieczeństwo. Aoirghe
przyspieszyła kroku i nie oglądając się, za to mocno tuląc do boku torbę, weszła w bramę nad
którą ktoś łuszczącą się, żółtą farbą namalował potwornie krzywą jedynkę.
Tu z kolei, nawet apetycznie, pachniała gotowana kapusta. Zza drzwi na parterze dobiegało
radio i dźwięki swobodnej rozmowy kilku osób. Światła na klatce oczywiście nie było, ale
krzywe, drewniane schody na piętro oświetlała latarnia z ulicy. Już w połowie ich wysokości do
zapachu kapusty dołączył się drugi zapach, ostry, metaliczny, i niemożliwy do pomylenia z
niczym innym.
O dziwo, woń krwi wcale nie dolatywała z mieszkania numer cztery. Idąc jej śladem Aoirghe
wspięła się jeszcze wyżej, na mały podest pod skośnym dachem, do drzwi wiodących
ewidentnie na strych. Ich klamkę, i kawałek framugi pokrywały, wyraźne nawet w świetle
ulicznych latarni, brunatne smugi i plamy. Taka sama brunatna smuga przecinała drzwi.
Zerwana kłódka leżała przy schodach. Bestia wciągnęła powietrze. Strach, adrenalina, krew i...
magia. Tak, magia. Paskudny, błękitny posmak czarów, gorzki i mrowiący sierść na karku, był
nie do pomylenia z niczym innym.
4
- Kurwa mać - bezsilnie szepnęła Aoirghe i usiadła na schodach.
Przez chwilę tępo gapiła się na pomazane krwią drzwi, usiłując naraz przemyśleć wszystkie
możliwe warianty sytuacji. Ktoś został ranny? Ktoś zginął? Łukasz czy ktoś inny? I kto, do
wszystkich diabłów nowoczesnej Europy, używał magii na poddaszu rozsypującej się kamienicy
niemal w centrum Łodzi?
W końcu wstała, poprawiła pasek torby i sięgnęła po lusterko. Duchy wiedzą wszystko. A już na
pewno wiedzą, co tu się stało. A skoro w przypływie pomroczności jasnej powiedziało się "a",
nie da rady teraz wykręcić się od reszty alfabetu.
Przeszła szybko, płynnie, jak przez powietrze, a nie Barierę. I ledwo stanęła na szarych, jakby
wypranych z koloru deskach umbralnej podłogi – zatelepało nią na wszystkie strony, niemal jak
przy porażeniu prądem, aż zęby zadzwoniły.
Smród. Okropny, wykręcający mózg smród Żmija, skażenia, bólu, nienawiści… Bestia wyła i
rzucała się na oślep, w jednoczesnym pragnieniu szaleńczego ataku i panicznej ucieczki.
Aoirghe jęknęła przez zęby i upadał na kolana, kuląc się, dygocząc i wszystkie siły kierując na
jej opanowanie. Musiała wygrać, i to wygrać błyskawicznie, bo inaczej Bestia przejmie nad nią
kontrolę i będzie nieszczęście. Mocny, mentalny cios w rozszalały pysk, zdziwiony skowyt w
głębi umysłu – i wreszcie mogła nabrać głęboko powietrza.
Otworzyła oczy. Klęczała niemal w progu otwartych drzwi. Szare, drewniane ściany, chłód,
cisza. A na ścianach jaskrawe, czerwone rozbryzgi, w kilku miejscach jeszcze ociekające świeżą
krwią. Rozejrzała się w totalnym osłupieniu, jak na poklatkowej animacji rejestrując skośny
dach strychu, mansardowe okno z wybitą szybą, staroświeckie, żelazne łóżko z brudną,
skrwawioną pościelą, taboret, na nim miskę pełną krwi i idiotycznie błękitną, balową suknię,
rozłożoną na drugim taborecie, w nogach łóżka.
Moment, moment. Wciągnęła powietrze, najeżona Bestia zawęszyła wraz z nią. Potem powoli
podeszły do ściany i dotknęły krwawego rozbryzgu. Palce Aoirghe pozostały czyste, zamrowiły
tylko nieprzyjemnie. Skaza wypełniała całe pomieszczenie, wżarła się w ściany, śmierdziała
ogłuszająco – ale ten smród był stary. Równie stary jak żeliwne łóżko i balowa suknia na
szerokiej, sutej halce. Cokolwiek się tu stało - stało się dawno, czyjakolwiek krew jaskrawiła się
na ścianach – była tam już od wielu lat…
- Duchy tego miejsca, jeśli mnie słyszycie, pomóżcie mi… – poprosiła cicho. Szanse przywołania
przyjaznego ducha w obręb skazy były bliskie zeru, ale były – Na imię Gai zaklinam, duchy tego
miejsca pomóżcie mi…
Cisza aż dźwięczała. Nikt się nie pojawił ani nie odezwał. Trudno. Spojrzała na lusterko, wciąż
zaciskane w dłoni. Zagadka zakrwawionego strychu w Umbrze będzie musiała zaczekać, teraz
trzeba wrócić na strych zakrwawiony w rzeczywistości. Łukasz miał coraz mniej czasu…
4.
W starych budynkach to było najlepsze – znów przeszła lekko, ale tym razem była już czujna, a
Bestia sprężyła się jak do skoku. Smród zmienił się z powrotem w żywą, świeżą woń krwi i
magii, szarość Umbry zastąpiło brudne, zatłuszczone drewno, okno w mansardzie było całe, a
zamiast łóżka stał gitarowy wzmacniacz z dwoma kolumienkami. Zaś między wzmacniaczem a
oknem leżał człowiek.
Aoirghe odruchowo najpierw przypadła do niego i sprawdziła puls na szyi, od razu czując chłód
śmierci przenikający niemal do szpiku, a dopiero potem zorientowała się, czyich zwłok dotyka.
Multicamowa bluza z naszywkami, ciemne, teraz zlepione krwią włosy, ciemne, za życia tak
5
zimne oczy, teraz wytrzeszczone w ostatnim zdziwieniu. Witaj, Antonie Gross. Ciekawe, jakim
cudem przeżyłeś uwięzienie przez wampiry, żeby potem dać się zabić… Właśnie. Komu dałeś
się zabić, Antonie Gross?
Krzywiąc się, szybko obszukała ciało. Niestety, ktokolwiek tu był przed nią zabrał mu nawet
chusteczki higieniczne, o ile takie nosił. Wciąż skrzywiona, zaczęła oglądać same zwłoki. Głowa
rozbita jak arbuz, wiele ran, głównie z tyłu, jakieś zadrapania na rękach. Musiała się przez
chwilę skupić, aby przypomnieć sobie przeczytany krótko po przyjeździe do Łodzi podręcznik
medycyny sądowej. Wyglądało, jak rany tłuczone, a to na rękach to chyba obrażenia obronne.
Znaczy, Anton z kimś się bił, a ten ktoś rozbił mu łeb. Ciekawe czym… Rozejrzała się. Przy
wzmacniaczu, na pokrzywionym krześle stała czarna gitara – tania, prosta Yamaha. Obok
rozsypany stosik papierów, głównie chwyty i teksty piosenek. Na ścianie plakat Huntera z
autografami i kilka przypiętych pinezkami zdjęć. Tak, przedstawiały głównie Łukasza. Na
scenie, za ladą Pięciolinii, na imprezie, gdzieś w lesie, z Oskarem, z całym Zamieszaniem
podczas próby… A ta blondynka z grzywką, uśmiechnięta z zażenowaniem spod kaptura
kolorowej budrysówki musiała być Moniką z Manekina. Zdjęcie wisiało w pewnej odległości od
pozostałych, lekko przekrzywione, tak jakby często dotykane… Aoirghe mimo wszystko
uśmiechnęła się. Na zdjęciu Monika miała ciepłe oczy i jakąś delikatność w kącikach ust. Można
było zrozumieć, dlaczego Łukasz za nią szalał, choć wyraźnie była bliżej czterdziestki niż
trzydziestki.
A między kolumną a ścianą rozlewała się kałuża krwi, z kilkoma odpryśniętymi drzazgami
podłogi wewnątrz. Prawdopodobnie tu Anton przegrał swoją ostatnią bójkę, a oprawca
przeciągnął go dalej, żeby mieć lepszy dostęp do kieszeni.
Ponuro skonstatowała, że nadal nie wie nic, a czas się kurczy, i żadnego tropu po Łukaszu, który
prawdopodobnie jest już mordercą… Odwróciła się, chcąc wyjść konwencjonalnie, żeby nie
oglądać skazy w Umbrze – i zamarła, z ręką na amulecie jelenia.
- Cześć, suczko – duch Antona zmaterializował się tuż przy zwłokach i patrzył na nią spode łba
z rękami wbitymi w głęboko w kieszenie – Jeszcze ci się nie znudziło pchanie psiego nosa w nie
swoje sprawy?
Strach zastąpiła złość. Niektórym, jak widać, nawet śmierć nie przeszkadza w dalszym byciu
dupkiem.
- To raczej ty bez przerwy wtykasz swój magowski kinol w moje życie, nie uważasz? Choć
wciąż grzecznie proszę, żebyś się odwalił. A tu najpierw ganiasz za jednym moim kumplem,
potem znajduję twojego trupa w mieszkaniu drugiego, o co ci w końcu chodzi?
- O, mój zabójca to też twój kumpel? Powiadasz? Jak to się dziwnie składa… Wszyscy moi
wrogowie to twoi koledzy?
- Z tego, co wiem, to nie znam nawet połowy twoich wrogów, niestety. Umiesz ich sobie robić
dużo szybciej, niż ja nadążam ich poznawać.
Duch poderwał głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Bestia zawarczała głucho. Uderzył bez
ostrzeżenia, szybko i precyzyjnie. I dużo mocniej niż za życia. Aoirghe ze zdławionym jękiem
poleciała do tyłu, nieprzyjemnie szorując plecami po szorstkiej podłodze. Zanim zdążyła się
skupić dostała drugi raz, aż dech jej zaparło. Anton wykrzywił twarz w zupełnie nieludzkim
grymasie i warknął coś po niemiecku, pochylając się nad nią. Bestia wyła. Aoirghe, wciąż leżąc,
na oślep sięgnęła do torby i zacisnęła palce na materiale plecaka.
- Theodor! – wrzasnęła – Pomóż!
I w jej umyśle wybuchło oślepiająco białe światło.
6
5.
W grobowej ciszy słychać było wyłącznie wysilony, niemal charkotliwy oddech. Dopiero po
paru sekundach Aoirghe uświadomiła sobie, że to zwierzęce rzężenie dobywa się z jej własnych
płuc. Jęknęła głucho i podjęła próbę przeturlania się na brzuch. Gdyby nie czuła się pusta jak
skorupka i osłabiona niemal do bezwładu pewnie poszłoby jej szybciej, ale za trzecim
podejściem w końcu się udało. Sięgnęła w głąb własnego umysłu poszukując znajomej, gorącej
obecności Bestii, ale napotkała pustkę. O nie. O cholera. Głośno przełknęła gorzką nagle ślinę i
spróbowała się skoncentrować. Jest. Daleki, niewyraźny zapach mokrej sierści i uczucie paniki.
Gdziekolwiek teraz była, zwierzęca część jej osobowości, nie zamierzała jej na razie pomagać.
W sumie nic dziwnego. Aoirghe od zawsze zaprzyjaźniona ze zjawiskami astralnymi, żyjąca
naprzemiennie po obu stronach Bariery po raz pierwszy odważyła się oddać całe ciało i umysł
we władanie obcego ducha. Bestii miało prawo się nie podobać. Tylko dopóki nie wróci Aorighe
była już naprawdę sama. Chyba że…
Z wysiłkiem uchyliła powieki. Ledwo co mżący półmrok boleśnie zakłuł ją w źrenice. Theodor
Berger, w multicamowym kamuflażu kucał obok i przyglądał jej się z uwagą.
-Co się… - kaszlnęła i z wysiłkiem podciągnęła się do klęczek – Co się stało?
Theodor uśmiechnął się, i wcale nie był to ładny uśmiech. Nie dość, że miał na sobie ubranie
Antona, to jeszcze wyglądał zupełnie materialnie.
- Zemściłem się – powiedział spokojnie – Za wszystko. Chyba powinienem Ci podziękować…?
- Chyba powinieneś – Aoirghe jakoś usiadła prosto, wyciągnęła z kieszeni spódnicy potwornie
pokruszony kawałek mlecznej czekolady i pospiesznie zaczęła wyżerać ją wprost ze sreberka.
Ciepłe, delikatne nitki energii napełniały jej ciało z każdym kęsem. W przerwach między
kolejnymi kęsami oddech jej się uspokoił i pomału zaczęła odzyskiwać kontrolę nad ciałem.
Niech żyje wilkołacza regeneracja – zwłaszcza wsparta odrobiną przemysłu cukierniczego.
- Co mu zrobiłeś? – zapytała w końcu – Chociaż nie… Nie chcę wiedzieć.
- Lepiej nie – duch wzruszył ramionami – Zwłaszcza, że zrobiłem to… tobą.
Aoirghe skrzywiła się. Jej umysł był idealnie pusty, i niemal równie zmęczony jak ciało.
Ryzykowne zagranie opłaciło się, ale… Nigdy więcej. A dziadkowi i tak będzie się tłumaczyć
przez następne parę lat.
- Ale przy okazji dowiedziałem się paru rzeczy – Theodor przekrzywił głowę i wreszcie spojrzał
na nią jak miły, lekko zawstydzony młody mag, którego duchowi chciała pomóc –
Najważniejsze chyba, że zostały mnie… Jedyny, nawet mówić to jest dziwacznie – zostały mnie
już tylko trzy części. Były cztery, ale czwartą zniszczył jakiś tutejszy wampir. Ale ta trzecia
zniknęła, jnie widomo, gdzie jest. Zostałem ja, i ten, który był w płaszczu. Płaszcz nosił jakiś
chłopak, który dał się opętać. I zabił Antona. Ale najpierw zrobił mu parę rzeczy, i Anton
powiedział mu, gdzie zginąłem i jak odwrócić efekt sejfu. Tylko, że go okłamał. Aż się dziwię,
że jakaś część mnie nie potrafiła rozpoznać, że Anton kłamie, przecież tak wiele raz kłamał
obiecując mi pomóc… No, w każdym razie powiedział temu chłopakowi, że trzeba złożyć
ofiarę, której dusza uwolni moją duszę… Bez sensu i sprzeczne z wszystkimi naukami.
- Dlaczego to zrobił? – Aoirghe wzdrygnęła się – Przecież… No sam mówisz, to bez sensu,
dlaczego ktoś ma ginąć…?
- Bo Anton był zły. Naprawdę zły. Nie miej do mnie pretensji, Miedziana Łzo, proszę… Nie
miej do mnie pretensji, że cię użyłem zamiast ratować. Anton… Naprawdę nie powinien
istnieć. Nie chodziło tylko o zemstę. Był… Był odszczepieńcem, był zły, szedł ścieżką śmierci.
7
Tu nie chodziło tylko o zemstę.
- No dobra, dobra – Aoirghe wcisnęła czekoladowy papierek w kieszeń – Już go nie ma, i
fajno… A może kiedyś się dowiem czemu pijawki go w ogóle wypuściły.
- Żeby mnie znalazł i im dostarczył. Powiedział mi.
- Jasne, byle sobie rączek nie pobrudzić, cholera by ich wzięła, arystokracja pieprzona… O
kurwa!
Nagły przebłysk poderwał Aoirghe do pionu, a adrenalina, którą poczuła w żyłach momentalnie
zniwelowała resztki zmęczenia – Ofiara, której dusza uwolni… O kurwa!
- No tak… - Theodor odsunął się niepewnie
- Nie rozumiesz? On, ten, to gówno niedorobione! On właśnie napuścił Łukasza na morderstwo!
Jakie właśnie, cholera, ile czasu tu siedzimy?
- Z godzinę…
- No jak rany… I ty nic nie mówisz, kurwa, a tam niewinny, opętany chłopak zabija kogoś
przez jakiegoś psychola… Lecimy! Już! Może jakoś zdążę go wyciągnąć! Już, ruszaj się, mówię!
- Ale dokąd?
- Jak, kurwa, dokąd? Na Limankę!
6.
Biegnąc szarą, obdrapaną łódzką Umbrą popłakała się ze zmęczenia, i ze dwa razy omal nie
przewróciła o własną spódnicę. Wiedziała, że ściga się ze śmiercią – nie wiedziała tylko z czyją.
Ludzkie mięśnie protestowały, adrenalina ćmiła wzrok a ręce jej się trzęsły. Normalnie
przywołałaby Bestię i pognała na czterech łapach, między innymi po to Mama Gaja dała
wilkołakom różne formy. Niestety, umysł miała wciąż opustoszały, wypełniony tylko
nieubłaganym tykaniem wyimaginowanego zegara. Theodor przemieszczał się obok, trzymając
jej tempo. W kilku urywanych zdaniach mowy duchów ustalili, że pomoże jej okiełznać
Łukasza, ale na czym ta pomoc może polegać żadne z nich nie umiało przewidzieć.
Najważniejsze, że przy niej był. Powinna zaczekać, powinna zaalarmować Mateusza,
kogokolwiek… ale nie miała czasu. Wiedziała, że Łukasz, a raczej Theodor w ciele Łukasza nie
zawaha się zabić, skoro już raz to zrobił i wierzył, że kolejna ofiara mu pomoże. Jeśli nie
zdąży… cóż, wtedy będzie się martwić o to, kto pomoże w sprzątaniu.
Gdzieś w okolicy dymiących kominów fabryki Poznańskiego musiała wreszcie się zatrzymać,
żeby odzyskać oddech. Przy okazji spróbowała przywołać dziadka, ale Umbra pozostała głucha.
Poprosiła więc jeszcze raz o ochronę duchy i wyłożyła na sweter amulet z jeleniem. Na więcej
nie miała już czasu. Wsadziła spódnicę za pasek i pobiegła dalej.
- Theodor – zapytała, kiedy wbiegli w Zachodnią – Czy ty możesz siebie wyczuć? Tamtego
drugiego siebie? Gdzie teraz jest?
- Z tak daleka nie – duch pokręcił głową – Za bardzo zaczęliśmy się od siebie różnić. Może
bliżej. Mam nadzieję. Przecież mówiłaś, że wiesz, gdzie będzie?
- Bo wiem w której kamienicy. Ale nie wiem, co tam się będzie działo, co może robić…
Rozumiesz, zaskoczenie.
- Rozumiem. Postaram się coś poczuć. Powiem ci, jeśli się uda.
Nie zdążył. Skręcili w lewo, i kiedy tylko na środku Limanowskiego znikąd zwisła sypiąca
iskrami trakcja tramwajowa oboje poczuli, że jest za późno.
Cień na terenie getta był bardziej pusty, niż w pozostałych częściach miasta. Duchów nie było
niemal wcale, jedynie pojedynczy engling przemknął nad najbliższym podwórkiem, a
8
przezroczysta, stara Żydówka kiwała się miarowo w narożnym oknie. W grobowym spokoju
szarych kamienic i dalekim echu wiatru płomienie błękitnej energii bijące w niebo gdzieś za
skrzyżowaniem świecił niemal oślepiająco.
Aoirghe zatrzymała się i głęboko wciągnęła powietrze. To musiał być… Łukasz, wciąż nie
potrafiła myśleć o nim inaczej. Zgadła, był tutaj, w tej samej kamienicy, w której podwórku stał
barak warsztatu samochodowego a na pierwszym piętrze mieszkał Rafał. W tej samej
kamienicy, w której spędziła tyle czasu, że stała się jednym z niewielu miejsc, które uważała za
dom...
Zatrzymała się, próbując uspokoić oddech.
- Theodor, widzisz?
- Widzę. I czuję. To ja... To znaczy, to on. Czyni magię.
- Cholerny syn kozła i zgniłej miotły.
Znajpme, głuche warczenie wybiło się nagle z głębi jej umysłu. Bestii również nie podobał się
obcy w domu, i porzucając urazę momentalnie pojawiła się na swoim miejscu, gotowa do walki.
Aoirghe uśmiechnęła się, gdy w opuszkach palców zamrowiła ją siła jaką daje obecność Bestii,
podrapała pod broda swoje zwierzęce alter ego i – wciąż uśmiechnięta – spojrzała na Theodora.
- Wchodzę pierwsza – zadecydowała – Ubezpieczasz mnie i starasz się nie pokazywać, dopóki
nie zawołam.
- Przecież on, tamten ja... Skoro ja go czuję, musi czuć mnie?
- Spokojnie. Jest w ciele człowieka, zdenerwowany i zajęty, i na pewno się ciebie nie
spodziewa. Po prostu... Im później cię zobaczy tym lepiej, ok?
- Co?
- Powiedzenie takie. Po prostu idziemy. Tak jak mówiłam...
Popatrzyła na ducha a on, o dziwo, pokornie skulił ramiona i zbladł na tle muru kamienicy.
Aoirghe przykucnęła i ostrożnie wsunęła głowę w światło bramy, tuż nad brukiem. Bestia
warknęła.
Było jeszcze bardziej niebiesko, niż się spodziewały i Aoirghe, i Bestia. W mdłym, chorym
świetle magii podwórko lśniło pustym brukiem, a na jego środku stała wyprostowana sylwetka
w długim, ciemnym płaszczu. Mówiła coś głośno, z narastającym zdenerwowaniem,
gestykulując dłońmi skomplikowane figury. Pojedyncze, błękitnobiałe strumienie swiatła
strzelały z tych rozgestykulowanycyh dłoni w kierunku leżącej na bruku, wyprężonej w
drgawkach sylwetki.
− O mamusiu Gaju!
Aoirghe skoczyła z przyklęku, jak biegacz, i w ułamku sekundy znalazła się za plecami sylwetki.
A jednak ją wyczuł. Już wyciągła ręce do ciosu, kiedy sylwetka skręciła się, obracając w miejscu,
obce niemal białe oczy spojrzały na nią z wykrzywionej twarzy Łukasza, a zza wykrzywionych
warg dobiegło krótkie
- Lüge, Hund! - i Aoirghe znów poszorowała plecami po bruku niemal pod ścianę.
- Sam jesteś gorszy od psa, zjebany wnuku kartofla i motopompy – stęknęła, podrywając się z
powrotem. Siłowo nie pójdzie, no to trzeba podstępem. Powoli, dużym łukiem, ruszyła w
prawo, wyciągając przed siebie otwarte, bezbronne dłonie.
- Łukaszu Kubicki... - zaczęła powoli, modulując głos do słodkiego półszeptu – Hej, Łukaszu,
słyszysz mnie? To ja, Irka... Mhm, tak, Irka, ta zimna ryba, pamietasz, jak tak o mnie
powiedziałeś?... Chcę Ci coś powiedzieć... Przyszłam Ci powiedzieć, że się myliłam... Przyszłam
CIę przeprosić, słyszysz mnie... Łukaszu... Jesteś tam? Musimy pogadać... Miałeś rację, chcę Cię
9
przeprosić...
Bardzo, bardzo powoli uniosła ręce i zaczeła rozpinac płaszcz. Co z tego, że pod spodem miała
gruby golf z zielonej wełny? Najważniejszy był pozór, otoczka – a Aoirghe, jesli trzeba, potrafiła
rozpiąć płaszcz na swetrze jakby rozpinała stanik na gołym ciele. Kiedy zobaczyła nagły błysk
brązu zza lodowobiałych tęczówek postaci już wiedziała, że się nie pomyliła, że brązowooki
Łukasz nadal jest w swoim ciele, gdzieś obok mordercy Theodora.
- Łukasz... - Nachyliła się, wypinając piersi i szerzej rozchylając kołnierz płaszcza - Myliłam
się... Nie powinnam pozwolić ci odejść... Proszę, musimy porozmawiać... Pamiętasz tamten
wieczór pod kinem? Powinnam... Powinnam Ci wtedy powiedzieć... Kiedy prowadziłeś mnie za
rękę po krawężniku, kiedy śmieliśmy się z filmu... Mogłeś mnie wtedy pocałowac... Gdybys
mnie wtedy pocałował... Och, Łukasz... Zarzuciłabym ci ręce na szyje i przytuliła się tak bardzo,
bardzo mocno... Wtuliłabym twarz w twoją szyję i wdychała twój zapach... Mógłbyś wsunąć mi
ręce pod włosy na karku i gładzić tak, żeby ciarki przechodziły...
Postać zamarła i zaprzestała gestykulacji, wiodła tylko za Aoirghe zdziwionym, płynnie
przechodzącym z brązu w biel spojrzeniem. Ten ktoś, kto leżał na bruku – z tak bliska mogła już
zobaczyc, że była to kobieta o jasnych, krótkich włosach, i że leżała nago, zupełnie nago na
śniegu – zamarł również, oddychał tylko tak chrapliwie, że niemal echo szło. Aoirghe nie
śmiała jeszcze uwierzyć w swoje szczęście – że tak prosty Dar, w zasadzie tylko budujący w
umyśle słuchającego materialną wizję słów galiarda zadziałał. Że Łukasz wciąż jej pragnął, że
chcial tego słuchać. Plotła więc dalej, na pozór trzy po trzy, a w rzeczywistości o pewnym
wieczorze spędzonym z okazji Bożego Narodzenia z Rafałem, pilnując tylko namiętnego tonu
głosu i bardzo powoli wchodząc pomiędzy postać, a oddychającą urywanie kobietę na bruku.
I prawie się udało. Musiala znów skorzystać z szybkości Bestii, żeby nie przestając mówić
doskoczyć do leżącej, porwać ją w ramiona i wręcz wcisnąć w nią błogosławieństwo Matki Gai.
Poczuła jak błyskawicznie rozgrzewają się jej ramiona, jak w ułamku sekundy całe to ciepło i
dobro wlewaja się w kobietę, powodując, że ta wygina się niemal w łuk i krzyczy przeciągle, a
potem obwisa na rękach Aoirghe, ale otwiera wreszcie oczy – a następne, co poczuła, to już
twarda podeszwa na własnej potylicy i wiercący ból calej twarzy rozpłaszczonej o scianę, na
którą wkopał ją ten, który jeszcze przed chwilą niemal był Łukaszem.
Bestia znowu pomogła – Aoirghe odbiła się od ściany i odskoczyła w prawo, przełykając krew z
rozbitych warg i próbując odciągnąć napastnika od gołej dziewczyny, z histerycznym śmiechem
czołgającej się przez zaspę.
Glupi ma zawsze szczęście. Ten, Który Jest Muzyką Luny wyrósł pomiędzy swoją ostatnią żyjącą
krewną a jej prześladowcą, uniósł dębową laskę i rozkładając ramiona wykrzyknął
staroceltyckie błogosławieństwo. Zaskoczony Łukasz zamarł, a sylwetkę Fiainna De Luain
otoczyła narastająca, świetlista łuna, odbijająca się jaskrawym blaskiem w białych oczach
Theodora.
- Zabieraj go, Aoirghe! - krzyknął.
Aoirghe posłusznie przełknęła krew z rozciętej wargi i, odruchowo omijając ducha, ruszyła do
Łukasza, sparaliżowanego coraz płomienniejszą światłością.
- Ratuj dziewczynę – rzuciła przez ramię.
- Zaraz, przecież ci go trzymam.
Aoirghe doskoczyła więc do Łukasza i złapała go za klapy płaszcza. A potem mocno i namiętnie
pocałowała prosto w usta.
Wargi miał lodowate i nieruchome, i naprawdę musiała nad sobą zapanować, żeby nie cofnąć
10
się z obrzydzenia. Po kilkunastu nieznośnie długich sekundach tego nekrofilskiego pocałunku
zobaczyła w schylonych nad sobą oczach czekoladowy brąz. Całym umysłem wczepiła się w te
cudem odzyskane tęczówki i szaprnęła za płaszcz, gwałtownie przyciągając Łukasza do siebie.
Udało się.
Niemożliwe, a jednak udało się – Łukasz poszedł za jej pocałunkiem, a niematerialny, ubrany w
skórzany płaszcz Theodor, został z ogłupiałą miną pod ścianą.
Ogłupiała mina nie potrwała jednak długo. Duch jednym rzutem oka ocenił sytuację, a potem z
głuchym, niemal poddźwiekowym wizgiem rzucił się na Fiainna.
Aoirghe pchnęła Łukasza w stronę dziewczyny na śniegu i rzuciła się za Theodorem. Już po
jednym kroku wiedziała, że nie zdąży, nawet wsparta szybkością Bestii. Na szczęście wiedział to
też Fiainn – złowił jej przerażone spojrzenie, krótko skinał głową, wciąż udekorowaną
pistacjowym cylindrem i zdematerializował się, o centymetry od wyciągniętych rąk Theodora.
Łukasz za jej plecami szlochał i i niemal wył, kątem oka zarejestrowała jak otula płaszczem
zaśnieżoną dziewczynę, która pojękując, niemrawo próbuje mu się wyrwać. Jeśli pamiętał, co
się stało, jeśli pamiętał, że przed chwilą torturował i omal nie zabił swojej ukochanej... Aoirghe
nie zdążyła pomyśleć, jak bardzo nie chce się dowiedzieć co on w tej chwili czuje, kiedy
Theodor, przed chwilą jeszcze wyciągnięty w pogoni za Fiainnem znienacka wyrósł przed jej
twarzą.
Białe, wściekłe oczy sięgnęły w głąb jej nieopatrznie odsłoniętego umysłu. W potwornym
zawrocie głowy, lecąc już w dół zobaczyła niemal jednocześnie defiladę wojsk III Rzeszy,
zabudowania gospodarskie gdzieś na przedwojennej wsi, wykrzywioną twarz Antona,
skrwawione włosy jakiejś cycatej dziewczyny, dłoń z wzniesionym do ciosu wojskowym
nożem... I twardo gruchnęła łokciami i kolanami w bruk.
Był silny, owszem, ale normalnie dałaby sobie z nim radę. Jednak wczesniej dwukrotnie
walczyła z wściekłym Antonem i wciąż czuła obie te walki. Mimo to wiedziała, że nie może się
wycofać. Ze stęknięciem poderwała się na nogi, a wtedy Theodor cos zakrzyczał, jego głos
ułozył się w skomplikowaną niemiecką frazę – i nagle od bramy, tuż przy ziemi śmignął
multicamowy krztałt. Tamten Theodor próbował czepiać się bruku widmowymi dłońmi, ale
zew złego bliźniaka był silniejszy – Aoirghe zbyt późno rzuciła się do przodu, zaledwie po
ułamku sekundy tamten Theodor przegrał, i ze smutnym świstem wtopił się w tego Theodora
na wysokości kolan. Udało jej się odtrącić dwa strzępiaki elektryczności, które również
nadleciały na zew maga, ale on chyba nawet nie zauważył. Przez kilka sekund chwiał się na
nogach, jego oczy zrobiły się zupełnie puste, a nieśmiały uśmiech tamtego Theodora powoli
wypełzł na spękane wargi... Jednak po kilku sekundach powrócił zły bliźniak: uniósł ręce i
znów coś krzyknał, gotując się najwyraźniej do kolejnego ataku. Przerwało mu rozpaczliwe,
przejmujące wycie. Niespodziewany, świdrujący dźwięk sprawił, że oboje odwrócili się z
zaskoczeniem.
Blady, straszny Łukasz w brudnej, absurdalnej bluzie Comy delikatnie kładł na śniegu tłumok
swojego skórzanego płaszcza. Z tłumoku, nieruchomo bezwładnego, wysypywały się jasne,
modnie wystrzępione włosy i zwisała naga, posiniaczona ręka.
- Monikaaaa – zawył znów Łukasz tocząc wokół nieprzytomnym spojrzeniem. Aoirghe zdążyła
zarejestrować, że przy pasku dynda mu pochwa ze starej skóry. Pomyśleć o nożu, który Lenin
oddał dziewczynie ze sqautu nie zdążyła, ponieważ Łukasz zauważył Theodora i szloch
przeszedł w warkot, kiedy z obnażonymi zębami rzucił się na ducha. Zwarli się w milczeniu
sypiąc wokół wyładowaniami podobnymi do elektrycznych. Aoirghe skoczyła na pomoc
11
oślepionemu furią i rozpaczą chłopakowi, Łukasz jednak dotarł już do jakiejś krawędzi. Zacisnął
dłonie na niematerialnej szyi przeciwnika, nagłym wyrzutem głowy wgryzł się w jego ramię,
niszczył z zaciętością, za nic mając fakt, że usiłuje zniszczyć ducha. Aoirghe, znów większa i
silniejsza dopadła wreszcie Theodora od tyłu, uderzyła w potylicę, poprawiła klilkukrotnie tam,
gdzie za życia miał nerki. Po ostatnim jej uderzeniu pisnął dziwcznie i rozsypał się na miliony
płatków popiołu.
Aoirghe i Łukasz, zziajani, popatrzyli na siebie ponad pustką po nagle zgasłej błekitnej
poświacie. Wzrok chłopaka był już przytomny, i wypełniony świadomością tego, co się stało i
zostało zrobione. Psując podniosłość chwili pociągnął nosem i przetarł zaczerwienione od
płaczu oczy rękawem. Aoirghe wyciągnęła ręce chcąc objąć go, ukoić – a przynajmniej dac mu
chwilę zapomnienia. Odtrącił je jednak.
- Krótko – zażądał z jakąś głuchą chrypą – Kim ty jesteś i kim było... to?
Po tym, co Łukasz obejrzał w ciągu ostaniego kwadransa Aoirghe nie mogła skłamać.
- Ja jestem wilkołakiem – odpowiedziała cicho – A to był duch hitlerowskiego maga, który cię
opętał.
- Aha – Łukasz nie wydawał się jakoś poruszony. Nie patrząc, wskazał głową zwłoki w swoim
płaszczu.
- A to była Monika. Jej synek, Marceli, jest u dziadków na Stokach. Dopilnujesz, żeby się
dowiedział jaka piękna i dzielna była jego mama?
- Dopilnuję.
- Dziękuję.
Łukasz zrobił dwa kroki w kierunku ciała Moniki i nagle w jego dłoni cos błysnęło. Zanim
Aoirghe zdążyła nabrać powietrza uniósł stary, wojskowy nóż. Zanim zdążyła do niego
przyskoczyć poderżnął sobie gardło i już martwy upadł tuż przy Monice.
7.
- … niedopowiedzialność, głupota, ryzykanctwo!!! Skrajny debilizm i ego wielkości Księżego
Młyna!!!
Pastor Geyer krążył tam i z powrotem po swojej kancelarii. Nie zatrzymał się ani na chwilę
odkąd wrócił z nocnej przejażdżki na Bałuty. Najpierw wywlókł z samochodu nieco słaniającą
się na nogach Aorighe i nie słuchając jej protestów wepchnął do swojej osobistej łazienki,
odkręcając kran z gorącą wodą do oporu. Pozbywszy się zmęczonej i skonsternowanej
dziewczyny wybrał pierwszy z wielu numerów telefonów, kŧóre miał nakręcić tej nocy.
Chodząc wokół biurka rozmawiał bez przerwy, dopóki czerwona z zażenowania Aoirghe nie
wychyliła się z łazienki, owinięta jedynie w przykusy ręcznik. Podał jej wygrzebany z szafy
czarny, rozciągnięty dres, posadził niemal siłą w dużym, wygodnym fotelu i poszedł po herbatę.
A kiedy ją przyniósł – zaczął krzyczeć.
Aoirghe słuchała z pokornie zwieszoną głową. Świadomość, że zasłużyła przynajmniej na
połowę tych obelg z ust swojego ukochanego mentora nie była miła. Liczyła się z nią już w
momencie, kiedy opadła na śniego przy ciepłych jeszcze zwłokach Łukasza i zamknęła mu oczy.
Potem skuliła się i pozwoliła Bestii przejąć kontrolę. Ledwo zarejestrowawszy własną
przemianę ułożyła się obok chłopaka, uniosła kosmaty, rudy łeb i zaczęła wyć. Wyła w puste
niebo Umbry swoją rozpacz, zmęczenie, strach – i wiedziała, że w końcu usłyszą. Na zmianę
wzywała pomocy dla siebie, potem dla Łukasza i Moniki, aż zmaterializowało się przy niej
dwóch identycznych, nieco osiłkowatych młodych ludzi. Ten z dłuższymi włosami, Adam,
12
deliaktnie odsunął ją na bok i zaczał badac Łukasza. Ostrzyżony na jeża Darek wyciągnął z
kieszeni telefon komórkowy i przeglądając się w jego wyświetlaczu wyskoczył do
rzeczywistości jak korek z butelki. Dopiero kiedy wrócił po kliku minutach i poinformował, że
Mateusz już po nią jedzie, dała się uspokoić. Naprawdę lubiła bliźniaków i nie chciała im
sprawiać kłopotów. No, przynajmniej więcej, niż już sprawiła.
Mateusz faktycznie znalazł się na miejscu bardzo szybko. Ogarnął pobojowisko jednym rzutem
oka, kazał braciom pilnować go w oczekiwaniu na dalsze rozkazy i zapakował ją do samochodu
kompletnie nie zwracając uwagi na jej niewyraźne mamrotanie.
Teraz siedziała naprzeciwko niego, tuliła w rękach kubek aromatycznej, zielonej herbaty, i po
raz pierwszy od wielu lat czekała, aż zostanie dopuszczona do głosu.
- … zawiodłaś mnie! - Mateusz sapnął, sięgnął do szuflady, i z wyjątkowo groźną miną
podsunął jej paczkę M&M's. Aoirghe, wprost z dna poczucia winy, odsunęła je jednak.
- Co teraz będzie? - zapytała cicho – Tam, na Limance?
- Adam i Darek pracują nad usunięciem twojego... No dobrze, tego bałaganu. Posłałem im do
pomocy Krzyśka. Wiesz, tego z pogotowia. Ale chętnie bym się w końcu dowiedział, co tam się
stało.
Aoirghe pozwoliła sobie na malutkie, ktróciutkie spojrzejnie pełne wymówki, a potem
westchnęła i zaczęła opowiadać.
- … tak więc obu udało się mnie zaskoczyć – po dobrej godzinie spróbowała podsumowac
bałagan we własnej głowie – Miły, zakłopotany Theodor był silny tylko w starciu z Antonem,
którego nienawidził. Swojemu złemu alter ego poddał się, moim zdaniem, zbyt szybko. Ale
kurwiarz Łukasz, choć nawet w takim momencie wyciągał do mnie łapy, prawdziwie kochał
swoją Monikę i w ostanich słowach prosił tylko o opiekę nad jej synkiem. - przełknęła gulę
narastająca w gardle na każde wspomnienie samobójstwa Łukasza – Jak ja teraz powiem Basi... mrukneła w kubek, odruchowo kryjąc zawilgoniałe oczy.
Mateusz od jakiegos czasu siedział przy niej, na drugim fotelu wyciagniętym zza biurka.
Wsłuchany i skupiony zapomniał już chyba o złości – pochylił się teraz, serdecznie głaszcząc ją
po splecionych na kubku dłoniach.
- Nie martw się. Wbrew całej twojej głupocie to było bardzo dzielne. Sfingujemy wypadek
samchodowy, policja prowadobnie juz zawiadomiona. Wzięliśmy jeden z samochodów z
podwórka Rafała, nie ma go w mieście więc mu się kumple nie zbuntują. Dzięku temu ten mały,
Marceli, będzie mógł chociaż zapalić swojej mamie lampkę na Wszystkich Świętych.
- A Baaaasia... - Aoirghe zienęła rozdzierająco i spojrzała na Mateusza mało przytomnym,
szklanym wzrokiem. Pastor uśmiechnął się pod nosem. Łycha hydroksyzyny, zwłaszcza podana
z zaskoczenia działała nawet na wilkołaki odporne na trucizny. Dziewczyna wyglądała jak
strzępek, czemu sie zresztą wcale nie dziwił, ale wiedział, że dobrowolnie nie pójdzie spać,
koniecznie bedzie chciała pomóc do samego końca. Może przesadził z tym pretensjami.
Zachowała się dzielnie, a tych śmierci na pewno sama sobie bardzo długo nie wybaczy...
Potrząsnął glową, i uśmiechnął się tym razem wprost do podopiecznej.
- A z Basią najwyżej umówisz się do Cathedrala. Któryś z tamtejszych kainitów na pewno
chętnie pomoże jej zapomnieć. A zapomnieć powinna, bo jako jedyna widziała opętanego
Łukasza.
- Doobrze... - Aoirghe ponownie omal nie wykręciła sobie szczęki – A Rafał...?
- Co Rafał?
- Dom...?
13
- A, że jego podwórko? Daj spokój, przecież on z tym żyje od dziecka, z historią swojej
dzielnicy, ze wspomnieniami po getcie... Uodpornił się. A do tego na Umbrę wrażliwy jak nie
przymierzając szklanka, to...
Z biurka rozległ się dzwonek starej nokii. Aoirghe drgnęła, a Mateusz sięgnął po aparat i
spoglądając na wyświetlacz skrzywił się.
- O wilku mowa. - Westchnął ciężko i odebrał, podejmując spacer po gabinecie.
- Geyer, słucham... Witaj w domu, Rafał.... Tak, nawet całkiem dużo cię ominęło... Tylko nie
udawaj, że ci to przeszkadza, dobrze?... Nie wiem, dlaczego na twoim podwórku, nie moja wina
gdzie mieszkasz... No, no, hamuj ten język, młodzieńcze!... Tak już lepiej... Chłopcy też nie
wiedzą wszystkiego, jedyny naoczny świadek jest ze mną... Kto? No chyba się domyślasz... Ależ
oczywiście, że ci opowie, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła... Zwłaszcza jeśli jej zabronię...
A co, może nie?
Aoirghe, jakby wyczuwając, że o niej mowa poruszyła się i owinęła ciaśniej wokół kubka.
Nawet w głębokim śnie trzymał go prosto, nie roniąc ani kropelki. Mateusz zatrzymał się obok
i delikatnym, ojcowskim gestem odsunał jej z czoła mokry warkoczyk.
- Rafał... - zwrócił się nagle do słuchawki – A w zasadzie to pakuj się do jakiegoś auta i przyjedź
do mnie... Nie, nie motoru, auta... Bo Łza śpi, a mnie nie wypada odnosić młodej panienki do
domu w środku nocy... Nie, dziś już chyba nie porozmawiacie, najpierw chemia musi poczynic
swoje cuda... Spokojnie, wiem co robię, jak ją zobaczysz tez mi przyznasz rację... O właśnie, to
czekam...
Odłożył telefon i wreszczie się uśmiechnął. Tak po prostu.
8.
Wtedy też było ciepło...
Mężczyzna o długich dłoniach artysty z westchnieniem mości się na stołeczku w kącie kuchni.
Tuż obok niego, pod fajerkami, ogień buzuje na całego. Mężczyzna z kolejnym westchnienim
rozciera dłonie nad płomieniem, i nieco ogrzany bierze w dłonie łyżkę.
… Smacznego, tatusiu...
Kobieta o jaskrawo rudych włosach, która przed chwilą postawił przed nim parująca miskę zupy
gęstej od ziemniaków krząta się w dalszej części pomieszczenia. Ustawione na parapecie
okiennym tanie radio gra cicho, kobieta nuci mu do wtóru słabym, ale czystym altem.
… Głosniej, mamo, chcę się bawić razem z tobą...
W dziecinnym łóżeczku w kącie pomieszczenia niemowlę porusza się, wychyla spod kocyka
rudą główkę i gaworzy radośnie, niemal melodyjnie. Kobieta śmieje się, wygrzebuje córeczkę
spośród pościeli i całując po kilkakroć jej zaróżowione policzki niesie do mężczyzny. Ten sadza
sobie dziecko na kolanie i zabawną powagą częstuje łyżką zupy.
… Tatusiu, nie zupę, nie... Chcę ziemniaka...
Kobieta krząta się nadal, w obdrapanym, emaliowanym garnku z czerwoną krową nagrzewa
14
wodę, przelewa ja do plastikowej wanienki. Słysząc znajomy, i najwyraźniej ulubiony bulgot
dziecko śmieje się radośnie i wyciąga obie ręce. Mężczyzna śmieje się również, całuje córeczkę
w główkę i podaje kobiecie. Razem kąpią dziecko i wcierają, turlając między sobą jak piłkę po
wielkim ręczniku z żółtej froty. Żadne z nich – ani kobieta, ani mężczyzna, ani dziecko nie
zwraca uwagi na kilka cer w różnych odcieniach żołtego szpecących na pozór luksusowy
materiał.
… Jeszcze, mamo... Jeszcze, tato...
Kobieta ubiera córeczkę w pachnące, wygrzane nad kuchnią śpiochy i układa się obok niej na
zapadniętym tapczanie. Mężczyzna sięga na szafę, zdejmuje futerał i wyciąga z niego śliczną,
zadbaną, klasyczną gitarę. Nie jest to chyba markowy instrument – ale lśnienie drewna i
nienagannie naprężone struny pokazują, jak bardzo zadbany. Mężczyzna delikatnie ujmuje
gitarę swoimi długimi, tak proporcjonalnymi do gryfu palcami i zaczyna grać.
… Kocham Cię, tato...
Mężczyzna, oprócz niewątpilwej znajomości swojego instrumentu ma też piękny, głęboki, głos.
Kiedy śpiewa spokojnie, z uczuciem, jego mała córeczka, bezpiecznie wtulona w objęcia matki
nie może od niego oderwac wzroku.
...Now the music's gone but they carry on
For their spirit's been bruised, never broken
They will not forget but their hearts are set
on tomorrow and peace once again
For what's done is done and what's won is won
and what's lost is lost and gone forever...
15