16 Intro Panoptikum Największy polski kolarz www.
Transkrypt
16 Intro Panoptikum Największy polski kolarz www.
Temat: bohaterskie początki prawdziwego kolarstwa Tekst: Miłosz Kędracki, zdjęcia: Brooks England Ltd., bikeBoard L’Eroica www. Intro Wyścig powoli kończy się, pozostały już tylko dwie znaczące przełęcze. Już niewiele obrotów korby dzieli mnie od strefy bufetu. Kadencja spadła do kilkunastu obrotów na minutę i czuję, że w zasadzie stoję w miejscu. Z podziwem patrzę na Luciano pchającego niewiarygodnie twardy bieg ostrego koła. Czubki jego butów są oblepione białym kurzem. Spod nich wyłażą wiśniowe zacieki. Jacek pyta się ojca, czy nie chce się wycofać. Wzrok Luciano jest absolutnie paraliżujący. Kiedy dopadamy do bufetu Luciano, zdejmuje buty. W środku masakra. Gwoździe, którymi podkuto podeszwę, przebiły się do środka i zraniły jego palce. Trudno na to patrzeć. – Wiesz co mnie tak ekscytuje w tym wyścigu? To, że jeśli tylko zadbam o wszystkie detale, mogę odbyć prawdziwą podróż w czasie – mówi Luciano. Mam oryginalny rower z epoki heroicznego kolarstwa. Nie jedziemy asfaltem tylko strada bianca – szutrówką. Nawet bieliznę mam z epoki! Wszystkimi zmysłami chłonę atmosferę wyścigu z lat dwudziestych. Czuję ten sam ból, kiedy niedoskonały sprzęt zawiedzie. Ale na mecie czuję się jak najwięksi herosi przedwojennego kolarstwa! To, o czym mówi Luciano, jest dla mnie jak deklaracja alpejskiego stylu w himalaistyce. Wejście na Mount Everest bez tlenu, Potrójne salto w tył pod samą kopułą cyrku. Bez siatki nad ziemią. Bez choćby linki przymocowanej do kostki. Prawdziwy hard core! Luciano Berutti Panoptikum 16 L’Eroica była dla mnie początkowo jedynie pretekstem do zrobienia kilku zdjęć muzealnym rowerom. Kiedy pojawiliśmy się w Gaiole, naszym oczom ukazał się inny świat. Kolekcjonerzy rowerów z całego świata przyjechali pochwalić się swoimi zbiorami. Im były one bardziej zniszczone, niesprawne, dziwaczne, a przez tę tragiczną dziwaczność rzadsze, tym większe budziły ich emocje. Śmierdziało naftaliną i olejem do maszyn do szycia. Rowery były pordzewiałe i zużyte. Wreszcie na sali pojawił się opalony i wyczesany Włoch. Miał na sobie krzykliwy sweter i pumpy. Jego rower błyszczał nową emalią i chromem. Od razu nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i rozpoczęła się rozmowa. A w zasadzie tokowanie. Po kilku minutach wiedziałem, że rower, z którym tu się pojawił, postanowił nieznacznie udoskonalić. Tu pojawiło się wspawane wzmocnienie, tu użyto współczesnych łożysk, ówdzie w miejsce oryginalnych korb pojawiły się takie, które wyprodukowano kilkanaście lat później niż reszta. Słowem, ten rower to wariacja na temat historycznego modelu. Piękna, ale bezduszna i nieprawdziwa. Kolekcjonerzy zupełnie nie zauważyli jego pojawienia się, nadal grzebali w skrzynkach z częściami wyglądającymi jak uszkodzone metalowe śmieci. Od czasu do czasu wydawali z siebie okrzyki zachwytu i podziwu. – Boże, co za czubki! – myślałem... bi k eBoar d #1 marzec 2006 Postanowiłem przyjrzeć się bliżej strojom sportowym z dawnych lat. Wełniane koszulki wywieszone w rzędy głosiły chwałę dawno nie istniejących sponsorów. Dla mnie najbardziej historycznymi wydawały się kakaowe Molteni. Emocje wzbudzały jeszcze koszulki Peugeota, na których wzorowaliśmy nasze wyścigowe trykoty. Ale na tym stoisku wisiały też bardziej spłowiałe i przeżarte przez mole „sweterki”. Po włosku zagadnęła mnie kobieta nie bardzo pasująca do całej tej zgrai. Odpowiedziałem coś w stylu „eskuzanonkapisko”. Ale Pani drążyła dalej – Allemania? – Non – odpowiedziałem – Franca? Też zaprzeczyłem i wykrztusiłem wreszcie Polacco. Uśmiechnięta do tej pory twarz pani diametralnie zmieniła wyraz. – Niemożliwe – powiedziała – jesteś z Polski? Teraz to ja zbaraniałem i opadła mi szczęka. No cóż trzeba przywyknąć do tego, że Polacy są wszędzie. Nawet na wystawie rowerowej dla świrów w zagubionej na końcu świata włoskiej wiosce. Największy polski kolarz I wszystko bardzo przyspieszyło. – Musisz poznać Luciano, mojego męża! – Zosia mówiła tak szybko, jak potrafią to tylko Włoszki, ale cały czas po polsku. Wreszcie zobaczyłem, że zbliżamy się do najbardziej fotogenicznej postaci i najsilniejszego zwornika całej imprezy pod nazwą L’Eroica. Luciano wziął mnie pod rękę i poczułem się jak na włoskim weselu. Byłem wszystkim przedstawiany, a wszyscy byli mną zachwyceni! Choć mogłem im zaoferować tylko szeroko otwarte oczy i uszy i niebanalną narodowość. Luciano mówi łamaną, ale dobrze zrozumiałą polszczyzną. A kontakt z nim jest jak podłączenie Neo do matrixu. Wreszcie zrozumiałem, o co tym ludziom chodzi. Co chwilę szczerze wstrząsało mną jakieś niebywałe odkrycie. Pokazywana nadłamana i zardzewiała śrubka nagle okazywała się kamieniem milowym ewolucji roweru, którą Luciano otrzymał osobiście