Konkursowanie - dlaSpecjalistow.pl

Transkrypt

Konkursowanie - dlaSpecjalistow.pl
Konkursowanie
R
ozporządzenie MZiOS z dn. 19 sierpnia 1998 roku
„w sprawie szczegółowych zasad przeprowadzania konkursu na niektóre stanowiska konkursowe”
(Dz.U.98.115.749) jest podstawą doboru przede wszystkim
kadry ordynatorów i pielęgniarek oddziałowych, a także pielęgniarek naczelnych i pielęgniarek przełożonych oraz zastępców
dyrektora ds. medycznych w zakładzie, którym kieruje „nie lekarz”. Przepis ten nie jest doskonały i wymaga poprawienia.
Najbardziej irytują mnie w nim terminy: lekarz i, w domyśle, „nie lekarz”. Dyrektor-lekarz może sobie sam dobrać
zastępcę ds. medycznych, ale już prawnik, ekonomista lub
inny profesjonalista z przydatnym do zarządzania „nielekarskim backgroundem” musi zdać się na wyrok komisji
konkursowej (§ 9 ust. 1). „Smaczku” sprawie dodaje fakt,
że omawiane rozporządzenie nie precyzuje, czy chodzi o dyrektora – lekarza medycyny, lekarza stomatologii czy też
lekarza weterynarii. Każdy z nich może zostać dyrektorem
SPZOZ-u i mianować bez konkursu zastępcę. Ale nie może
tego zrobić bez konkursu nawet najlepszy ekonomista z wieloletnim doświadczeniem w zarządzaniu SPZOZ-em.
Marek Wójtowicz
W omawianym rozporządzeniu już na wstępie (§ 4 ust. 1)
mamy zastrzeżenie, że nie może znaleźć się w składzie komisji osoba, która pozostaje wobec kandydata „w takim
stosunku prawnym lub faktycznym, że może budzić to
uzasadnione wątpliwości co do jej bezstronności”. Z tego
wynika, że nie powinni brać udziału w komisjach konkursowych dyrektorzy SPZOZ-ów, którym podlega służbowo
co najmniej jeden kandydat, najczęściej ordynator, któremu
kończy się kadencja. Taki kandydat albo jest (najczęściej)
mocno popierany przez swojego dyrektora, albo ma u niego
równie mocno „przechlapane” (rzadko), zwłaszcza jeżeli nie
słuchał pryncypała w kwestii obniżania kosztów leczenia.
Z drugiej strony ustawa o ZOZ-ach nakłada na dyrektora
SPZOZ-u jednoosobową odpowiedzialność za funkcjonowanie placówki i chyba nikt sobie nie wyobraża, że kluczowi
dla szpitala menedżerowie – ordynatorzy – będą wybierani
bez udziału dyrektora!!!
Kolejny, bardzo kosztowny dla budżetu każdego szpitala
zapis to obowiązek zamieszczenia ogłoszenia w przypadku
konkursu „ordynatorskiego” w co najmniej dwóch czasopismach: ogólnopolskim dzienniku (zwyczajowo „Służba
Zdrowia”) i „Gazecie Lekarskiej” oraz dodatkowo „w sposób zwyczajowo przyjęty, w siedzibie zakładu”. Oznacza to
w sumie wydatek ok. 2000 zł na ogłoszenie prasowe pomnożony przez liczbę oddziałów szpitalnych. W dużym szpitalu
daje to w sumie równowartość jednego lub kilku ważnych
i drogich aparatów diagnostycznych.
32
Konkursowanie
W
kierowanym przeze mnie szpitalu zsynchronizowałem terminy zakończenia kadencji ordynatorów w taki sposób, że połowa mieści się
w jednym wspólnym ogłoszeniu, a druga – w kolejnym.
Zamiast płacić 13 x 2000 zł, płacę mediom 2 x 2000 zł za
ogłoszenie. Nie jest to proste, bo w § 3 ust. 2 omawianego
rozporządzenia zapisano, że ogłoszenie o konkursie należy
zamieścić „w terminie nie przekraczającym 2 miesięcy od
dnia wszczęcia postępowania konkursowego”. Dodatkowo
utrudniają realizację tego pomysłu częste ministerialne „zagrywki” z powoływaniem i odwoływaniem konsultantów
wojewódzkich, czyli okresy „bezkonsultancia”.
I kolejny problem proceduralny: odliczanie 30 dni na
składanie ofert od daty ogłoszenia konkursu na ordynatora.
Jak ustalić datę wyjściową, jeżeli ogłoszenie ukazać się musi
w dwóch czasopismach? Na własne potrzeby wnioskuję na
każdej komisji konkursowej o wprowadzenie do regulaminu konkursu zapisu, że za datę odliczania 30 dni uznaje się
datę ukazania się ogłoszenia w tym z dwóch czasopism, które później je zamieści. Najprościej i najtaniej byłoby wykorzystać do tego celu internetowe portale czasopism medycznych plus jedno ogłoszenie „na papierze” dla tych, co jeszcze
nie „surfują” po internecie. Z drugiej strony nadeszły takie
czasy, że dyrektor lub ordynator bez domowego lub służbowego stanowiska PC i dostępu do internetu to obecnie po
prostu „zabytek”. Jak to zweryfikować? Ależ bardzo prosto!
Należy wyłącznie na stronie internetowej placówki medycz33
Marek Wójtowicz
nej udostępnić zgodnie z zapisem § 12 ust. 2 „jednakowe
dla wszystkich materiały informacyjne o stanie prawnym,
organizacyjnym i ekonomicznym zakładu”. Rozporządzenie
o konkursach nie precyzuje, w jakiej formie należy te dane
udostępnić ani jaki zakres informacji o tajemnicach firmy
można na potrzeby konkursu upublicznić!!! Wykorzystajmy
to i wybierzmy do tego celu World Wide Web, czyli strony
www. W jednym z województw niefrasobliwie zamieszczono
w ogłoszeniu o konkursie na dyrektora dosłowny zapis § 12
ust. 2 – ot, tak sobie, „dla porządku”, a tymczasem okazało
się, że po materiały informacyjne zgłosił się tłum chętnych,
w tym także dyrektorów konkurencyjnych szpitali. Powstał
problem, jakie tajemnice finansowe i strategiczne SPZOZ-u
można, a jakich nie można ujawnić.
Największe pole manewru dla podmiotu organizującego
konkurs daje § 18 ust. 1, w którym wyraźnie zapisano, że
„komisja konkursowa ulega rozwiązaniu z dniem nawiązania
stosunku pracy z kandydatem wybranym w drodze konkursu lub z osobą wskazaną przez właściwy podmiot”. Z tego
zapisu wynika, że organ założycielski lub dyrektor SPZOZ-u
może „obrazić się” na komisję konkursową i powołać własnego kandydata na stanowisko kierownicze. Znam kilkanaście takich przypadków. Ale nie zachęcam do tego kroku.
Szczególnie ordynator wybrany w ten sposób ma od razu
przeciwko sobie silne (początkowo bezsilne) lobby korporacji zawodowej i konsultanta wojewódzkiego. Wcześniej czy
później takiemu „bezkonkursowemu” ordynatorowi trafi się
34
Konkursowanie
jakiś problem medyczny wymagający pomocy zlekceważonych członków komisji konkursowej albo nadejdzie termin
egzaminów specjalizacyjnych dla lekarzy z „nieposłusznego”
SPZOZ-u. I co wtedy?
„OPM” 7/02
35
Mój niepokój budzi to, że w mediach gorąco dyskutuje się nad
projektem likwidacji kas chorych i siecią szpitali, (...) a nic się
nie pisze o tym, jak pomóc teraz i zaraz samorządom wojewódzkim oraz powiatowym w odzyskaniu płynności finansowej
przez podległe im placówki zdrowotne.
Katastrofa już blisko
S
ystem opieki zdrowotnej rozpada się. Poziom zobowiązań finansowych pomiędzy kasami, placówkami
zdrowotnymi i dostawcami wyeliminował powszechne dawniej kredytowanie działalności. Nikt nie chce czekać
miesiąc, kwartał, rok na otrzymanie zapłaty. Nie chce, bo nie
może, bo ma własne niespłacone rachunki wobec banków,
pracowników i poddostawców.
Rosną koszty rozmów telefonicznych: dostawcy próbują
tą drogą nakłonić dyrekcję i służby finansowe szpitala do
zapłaty faktur, bo chwilę wcześniej odbyli identyczną rozmowę z własnymi wierzycielami: poddostawcami i pracownikami, którym nie mają czym zapłacić, bo im szpital nie
płaci. Szpital argumentuje, że mógłby zapłacić, gdyby kasa
chorych zapłaciła za usługi zgodnie z ich wykonaniem.
Po takiej potyczce telefonicznej główny księgowy szpitala
dzwoni do kasy chorych i prosi o przyśpieszenie przelewu
tego, co się należy, i zapłacenie za „nadlimity”. Służby finansowe kas chorych rozumieją problem, ale same są w kłopocie, bo ich kasa „leci” na kredycie bankowym albo nie
dostała na czas przelewu z ZUS-u. Ministerstwo Zdrowia
Marek Wójtowicz
po skasowaniu Programu Restrukturyzacji 2001 z powodu dziury budżetowej próbuje teraz dofinansować co nieco
ubiegłoroczne plany zakupów inwestycyjnych, ale też nie ma
odpowiednich środków na całość.
Mój niepokój budzi to, że w mediach gorąco dyskutuje
się nad projektem likwidacji kas chorych i siecią szpitali,
a ostatnio także nad przydatnością szkoleń kasiarzy w RPA,
a nic się nie pisze o tym, jak pomóc teraz i zaraz samorządom wojewódzkim oraz powiatowym w odzyskaniu płynności finansowej przez podległe im placówki zdrowotne.
A przecież to takie proste.
W
ystarczy dwupunktowy, profesjonalnie i rygorystycznie zrealizowany program.
Punkt pierwszy programu to naprawa rozumiana jako obniżenie kosztów systemu i zracjonalizowanie
„pod popyt” alokacji „do bazy” dwudziestu kilku miliardów złotych składki zdrowotnej. To powinien być pierwszoplanowy strategiczny cel, którego osiągnięcie powinno
zaowocować za kilka lat choćby niewielką nadwyżką przychodów nad kosztami wytworzenia usług zdrowotnych. Ten
temat jest niemal codziennie poddawany analizom i stanowi
główny wątek zdrowotnych konferencji prasowych. Ale jest
i drugi problem – operacyjny, czyli mniej „medialny”, ale za
to do natychmiastowego, pilnego rozwiązania – to problem
utraty płynności finansowej placówek zdrowotnych, czyli
zdolności spłaty w terminie zaciągniętych zobowiązań.
38
Katastrofa już blisko
Jaką natychmiastową kroplówkę zastosować, żeby
wzmocnić i podtrzymać funkcjonowanie systemu zdrowotnego do czasu, aż pojawią się za lat kilka zbawienne
efekty rozwiązania pierwszego punktu programu?
Maratończyk przebiegnie 42 kilometry, ale po drodze
musi mieć kilka punktów z napojami i czekoladą. Ja już
10 lat dyrektoruję ZOZ-owi/SPZOZ-owi i czuję, że moja
firma jest jak maratończyk gubiący powoli wagę i kalorie.
Dwa razy była okazja, żeby nabrać sił do dalszego biegu:
raz była to ogólnopolska akcja oddłużeniowa, a drugi raz
– transformacja w SPZOZ-ach, co pozwoliło odciąć ogon
zobowiązań zaciąganych w imieniu skarbu państwa. Ale
już od czterech lat nie napotkałem żadnego punktu żywieniowego wzmacniającego kondycję przed kolejnym wielokilometrowym dystansem.
Trener z Miodowej dopinguje, żeby biec dalej, bo atrakcyjna nagroda za metą już czeka, ale do mety mam jeszcze
parę ładnych kilometrów. Jak padnę i padnie firma, to powiedzą, że dystans był do pokonania, tyle że maratończyk
nie wytrzymał, bo był źle przygotowany.
Rozwiązaniem drugiego problemu – operacyjnego – jest
natychmiastowe pozyskanie gotówki.
Nie może to być jednak centralnie zaprojektowana, ogólna
„urawniłowka”, z której skorzystają najbardziej ci, którzy nie
robią nic innego poza zadłużaniem się. Wspomniane wyżej
obie akcje oddłużeniowe promowały złe zarządzanie, promowały placówki bez systemu liczenia kosztów, bez pomy39
Marek Wójtowicz
słów na naprawę systemu. Im kto gorzej zarządzał, tym miał
większe zobowiązania. A im większe miał zobowiązania, tym
więcej korzystał na akcji oddłużeniowej.
Tym razem kroplówka nie może być bezzwrotnym darem,
ale lokalnie zaciąganym zobowiązaniem-kredytem, wymagającym zwrotu po latach, w ratach lub według możliwości.
Nie może to być pomoc z lichwiarskim, zabójczym procentem. To musi być pomoc kredytowa dająca oddech i umożliwiająca rozwój placówki mimo corocznego ciężaru obsługi
kredytu. Taką formę pomocy wymyślono już dawno... To
obligacje o długim terminie spłaty wypuszczane przez wiarygodnego emitenta na parkiecie giełdowym i chętnie kupowane przez inwestorów zainteresowanych długoletnim,
pewnym finansowo zamrożeniem kapitału.
S
zkoda, że nie ma oddzielnego Funduszu Emerytalnego
Pracowników Służby Zdrowia, który mógłby zainwestować swoje zasoby np. na dwadzieścia lat w obligacje emitowane z rynku zdrowotnego. Pojawiłaby się
wówczas u pracowników medycznych podwójna motywacja do skutecznej restrukturyzacji: nie tylko odzyskiwaliby
utraconą pewność zatrudnienia w wybawianych z opresji
finansowej szpitalach, ale jednocześnie wspomagaliby aktywnie swój własny fundusz emerytalny – partnera finansowego ich zakładu.
„OPM” 8/02
40
Z uporem powracam w moich felietonach do ustawy „203”, ponieważ nikt poza dyrektorami, głównymi księgowymi i pracownikami SPZOZ-ów nie interesuje się jej konsekwencjami.
Bomba z opóźnionym zapłonem
O
rgany założycielskie SPZOZ-ów gromadzą siły do
wyborów samorządowych, liderki pielęgniarskiego protestu z roku 2000, przekupione udziałem
na listach wyborczych do parlamentu, utraciły zaufanie
środowiska, a polityków odpowiedzialnych w poprzedniej
kadencji za uchwalenie ustawy „203” nie ma już w Sejmie
i Senacie.
Typowy SPZOZ, zatrudniający 1000 pracowników, musi
przeznaczyć od 1 stycznia 2001 r. około. 3 mln złotych rocznie na wykonanie ustawy „203”. Jeżeli do tej pory tego nie
zrobił, to i tak, wcześniej czy później, będzie musiał wypłacić
zaległości z tego tytułu w świetle uchwały Sądu Najwyższego
z 10 stycznia 2002 roku, przyznającej rację roszczeniom pracowniczym w kwestii „203”.
W dniu 31 maja br. ukazało się w Orzecznictwie Sądu
Najwyższego (poz. 229) uzasadnienie styczniowego wyroku
SN, w którym czytamy, że „projekt tej ustawy został w trybie pilnym przyjęty w celu wygaszenia spektakularnej akcji strajkowej, prowadzonej zwłaszcza przez Ogólnopolski
Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych w szczegól-
Marek Wójtowicz
nie doniosłym dla polskiej kultury i obyczajowości okresie
bezpośrednio poprzedzającym święta Bożego Narodzenia”.
Jest to wskazówka dla wszystkich strajkowych planistów,
że wszelkie akcje protestacyjne, aby były skuteczne, muszą
być przeprowadzane tuż przed ważnymi, ogólnonarodowymi świętami, w szczególnych kulturowo i obyczajowo momentach, np. przed Bożym Narodzeniem. Ja sam przeżyłem
w tym okresie dwutygodniową okupację dyrektorskiego gabinetu i widziałem łzy pielęgniarek, które na odgórny rozkaz związkowej centrali zajęły 15 grudnia 2000 roku mój
gabinet dyrektora, choć im bliżej świąt Bożego Narodzenia,
tym bardziej marzyły o spędzeniu tego wydarzenia w gronie
rodziny, a nie w pokrytym starą wykładziną, bez telewizora
i innych udogodnień gabinecie dyrekcji.
Dla mnie też nie był to łatwy okres, bo po raz pierwszy w życiu, przychodząc rano do pracy, napotkałem tłum
przygotowujących się do protestu pielęgniarek w korytarzu
przed dyrekcją i na glinianych nogach szedłem do gabinetu, zastanawiając się, czy potrafię znaleźć się w tej sytuacji.
Baaaardzo źle wtedy myślałem o politykach zdrowotnych
z tzw. „warszawki”, którzy postanowili zepchnąć na szczebel województwa i powiatu koszty podwyżki wynagrodzeń
w opiece zdrowotnej.
Najcenniejsze w tym, co, używając języka SN, „zważył”
w styczniu i opublikował w maju br. trzyosobowy zespół sędziowski SN w temacie ustawy „203”, jest zapis, że w efekcie
protestu środowiska pielęgniarek i położnych społeczeństwo
44
Bomba z opóźnionym zapłonem
„było świadkiem specyficznego przyrzeczenia społecznego
poczynionego wobec tej grupy zawodowej na kwotę 203 zł
przez rząd oraz poręczonego przez parlament”.
N
ie wiemy jeszcze, jaki werdykt wyda Trybunał
Konstytucyjny w kwestii zgodności tej ustawy
z konstytucją. Zakładam, że będzie to najgorsze
z możliwych rozwiązań dla kondycji finansowej SPZOZ-ów,
czyli że trzeba będzie bez gadania wypłacać „203”. W tym
momencie cytowane wyżej jedno małe zdanie w uzasadnieniu
wyroku SN daje podstawę do wystąpienia do skarbu państwa
o rekompensatę finansową za zrealizowanie przyrzeczenia publicznego naczelnych organów władzy państwowej.
Jeżeli w opinii SN ustawa „203” była przyrzeczeniem publicznym władz RP, to pozywam w imieniu zakładu Skarb
Państwa i twierdzę, że „to nie ja, Wysoki Sądzie, wywołałem
kosztochłonne podwyżki. Wysoki Sądzie, to rząd ze strachu
przed OZZPiP przygotował projekt ustawy „203”, a Sejm/
Senat „przyklepaniem” tejże ustawy nakazał dyrektorom
SPZOZ-ów wypłacić średnio co miesiąc 203 zł podwyżki
każdemu pracownikowi od 1 stycznia 2001 roku. I ja to
wypłaciłem, Wysoki Sądzie, ale z tego powodu koszty funkcjonowania SPZOZ-u skoczyły o 10% i pojawiła się strata
bilansowa w wysokości 3 mln złotych corocznie!!!, począwszy
od 1 stycznia 2001 r. W związku z tym, Wysoki Sądzie, jako
dyrektor SPZOZ-u, ponoszący zgodnie z ustawą o ZOZ-ach
jednoosobową odpowiedzialność za funkcjonowanie zakła45
Marek Wójtowicz
du, żądam uznania roszczeń SPZOZ-u za zasadne i zasądzenia od Skarbu Państwa kwoty 9 mln złotych tytułem zwrotu
kosztów wykonania ustawy „203” w latach 2001-2003...
wraz z ustawowymi odsetkami, Wysoki Sądzie. W tej kwestii, Wysoki Sądzie, przepis o mojej jednoosobowej odpowiedzialności za SPZOZ jest lipą i chętnie się tą lipą podzielę ze skarbem państwa”.
Nie wiem, czy wygram w sądzie taką sprawę, ale wiem,
że ustawa „203” i tak nie załatwiła problemu skandalicznie
niskich wynagrodzeń w sektorze publicznej służby zdrowia. Profesjonaliści medyczni: lekarze i pielęgniarki muszą
otrzymywać wynagrodzenie odpowiednie do ich specyficznych, unikalnych, przez wiele lat nabywanych kwalifikacji
bez spektakularnych protestów. Lekarz i pielęgniarka to nie
spawacz i hydraulik po sześciomiesięcznym kursie. Dość już
tego postsocjalistycznego systemu wartościowania wyborców i wynoszenia na piedestały absolwentów szkół zawodowych. Spawanie i skręcanie rurek w kranie nie może być
lepiej płatne od umiejętności ratowania ludzkiego życia.
„OPM” 9-10/02
46