Koniec pracy na plantacji, z której plony zbiera ktoś inny

Transkrypt

Koniec pracy na plantacji, z której plony zbiera ktoś inny
Kontrowersje
Wywiadem z prof. Bogusławem Maciejewskim rozpoczynamy debatę nad organizacją polskiej onkologii.
Pomysł odłączenia śląskiej onkologii od warszawskiej centrali powracał co jakiś czas. W momencie, gdy się skrystalizował,
wywołał, na razie, tylko i aż burzę personalną. Tymczasem problem dotyczy nie tylko samodzielności jednego ośrodka,
ale i odpowiedzi na pytanie: centralizacja czy decentralizacja? Wciąż nie wiadomo, czy powstanie Śląski Instytut
Onkologii, ponieważ cena za odłączenie od ośrodków w Warszawie i Krakowie jest bardzo wysoka. Na razie decyzją
ministra zdrowia Mariana Zembali stanowisko stracił dyrektor warszawskiego instytutu,
a dyrektor gliwickiego ośrodka zrezygnował ze swojej funkcji.
Zapraszamy do dyskusji na podyplomie.pl
Koniec pracy na plantacji,
z której plony zbiera ktoś inny
O finansowym uzależnieniu i kontrowersyjnym pomyśle z prof. dr. hab. med. Bogusławem Maciejewskim,
dotychczasowym dyrektorem Centrum Onkologii – Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie,
oddział w Gliwicach, rozmawia Wojciech Skowroński
MT: Dlaczego gliwicki instytut tak
bardzo chce się usamodzielnić?
Prof. Bogusław Maciejewski: Ponieważ oprócz finansów nic
nas z warszawskim instytutem nie łączy. Nasza działalność naukowa jest
niezależna. Prowadzimy wiele badań
z Politechniką Śląską, Śląskim Uniwersytetem Medycznym, od wielu lat
współpracujemy z ośrodkami europejskimi i USA. To gliwicki instytut jest
kojarzony na świecie z nowoczesnymi
metodami walki z rakiem. W ciągu
minionych dwóch lat moi pracownicy naukowi uczestniczyli w ponad
120 międzynarodowych kongresach,
zjazdach i sympozjach, na których nie
widywali pracowników warszawskiego ośrodka. Nie wynika to z pewnością
z faktu, że nie chcą się oni kształcić, ale
że ich szkolenia nie są, tak jak u nas,
finansowane przez pracodawcę. Tymczasem z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego gliwicki ośrodek na
działalność naukową otrzymuje nie
więcej niż 40 proc. przyznawanej na
trzy instytuty kwoty.
MT: No właśnie. Jeden z zarzutów
dotyczy nadmiernego promowania
pracowników naukowych…
Dlaczego pieniądze, które wypracowujemy w pocie czoła, nie mogą być
nasze, tylko są publiczne i dyrekcja w Warszawie może sięgnąć po nie
w każdej chwili?
Medical Tribune / nr 11 / listopad 2015
B.M.: Kiedy w 1991 roku objąłem stanowisko dyrektora, zastałem Saharę
w postaci lekarzy bez specjalizacji
i dwóch habilitowanych pracowników w okresie przedemerytalnym.
Zacząłem promować młodych i dziś
mogę się legitymować tym, że jestem
promotorem 36 doktorantów i ośmiu
tytułów profesorskich, nie zaniedbując pozostałego personelu, czyli
analityków, laborantów, techników
czy pielęgniarek. Przez ostatnie lata
instytut finansował 70 proc. kosztów
ich studiów i dziś 195 osób ma tytuły
33
Kontrowersje
Okręgowa Rada Lekarska w Katowicach poparła ideę powołania Śląskiego
Instytutu Onkologii jako niezależnego instytutu badawczo-rozwojowego.
W piśmie skierowanym do ministra zdrowia czytamy: „Oddział w Gliwicach
Centrum Onkologii – Instytut im. M. Curie-Skłodowskiej działający w tej formie od 1957 roku wypracował znakomitą, wysoką międzynarodową pozycję. Polska onkologia (radioterapia) jest jakże często utożsamiana z Gliwicami. W ośrodku tym udostępniane są wszystkie stosowane w świecie metody
nowoczesnej diagnostyki i skojarzonej terapii.
Oddział w Gliwicach Centrum Onkologii – Instytut im. M. Curie-Skłodowskiej ściśle współpracuje ze Śląskim Uniwersytetem Medycznym, Politechniką Śląską i Uniwersytetem Śląskim oraz Śląskim Centrum Chorób Serca.
Jesteśmy w pełni przekonani, że powołanie Śląskiego Instytutu Onkologii
będzie służyło jego dalszemu rozwojowi, co będzie miało niebagatelne znaczenie dla leczenia onkologicznego w Polsce i na Śląsku”.
magistra, a dwie osoby – pielęgniarka
i technik – obroniły doktorat.
Taka polityka kształcenia pozwoliła na to, że w gliwickim instytucie
opracowywano wysokospecjalistyczne procedury onkologiczne w radioterapii czy medycynie nuklearnej.
To tutaj znajdują się dwa największe
laboratoria biologii molekularnej
i genetyki nastawione na translacje. Ten rozwój nie byłby możliwy
bez ścisłej współpracy z zachodnimi
ośrodkami, a wszystkie wyróżnienia
i nagrody, które tam mi przyznawano, np. w postaci złotego medalu im.
Gilberta Fletchera za badania w zakresie radioterapii czy za osiągnięcia
życiowe w onkologii, pomogły moim
pracownikom w pokonywaniu już
częściowo przetartych tam szlaków.
Dziś oferujemy pacjentom światowe metody leczenia, łącznie ze skojarzoną terapią onkologiczną czy
zintegrowaną diagnostyką w zakresie leczenia raka piersi breast unit.
To, że nasza grupa rekonstrukcyjna
perfekcyjnie opanowała najnowsze
techniki operacyjne, czego dowodem
są przeszczepy twarzy, jest efektem
szkoleń w najlepszych ośrodkach
w Amsterdamie i w Houston, skąd
przyjeżdżali chirurdzy rekonstrukcyjni, by za darmo demonstrować
najnowsze zabiegi. Mamy 180 tys.
konsultacji klinicznych, leczymy
rocznie 35 tys. chorych, a 9 tys. przy
34
zastosowaniu radioterapii. W ostatnich latach wykonaliśmy tysiąc zabiegów przeszczepu szpiku.
MT: Czy to prawda, że faworyzował
pan niektórych pracowników, zdecydowanie lepiej ich wynagradzając
i przyznając wysokie premie?
B.M.: Nie rozumiem stwierdzenia
„wysokie premie”. Młody lekarz po
zdobyciu specjalizacji z radioterapii został właśnie podkupiony przez
jeden z prywatnych regionalnych
ośrodków za miesięczną pensję wynoszącą od 35 tys. zł do 50 tys. zł
i wcale mnie nie dziwi fakt, że ci
młodzi ludzie odchodzą. Zostają
adiunkci i trzon profesorski. Ile im
należy zapłacić za pracę od rana do
późnego wieczora, nie wyłączając
sobót i niedziel? Proszę pamiętać, że
pewne procedury, jak np. napromienianie całego ciała czy radiochirurgia, są długotrwałe i nie można ich
wykonywać w ciągu dnia pod presją
czekającego w korytarzu tłumu pacjentów. Środki przeznaczane na wynagrodzenia pracowników nie przekroczyły w ubiegłym roku 35 proc.
wszystkich kosztów instytutu.
Czy wysoko wynagradzałem niektórych pracowników? Tak, za wdrażanie nowoczesnych metod terapeutycznych i za pełną dyspozycyjność.
Wprowadziliśmy także popołudniową
Medical Tribune / nr 11 / listopad 2015
pracę sal operacyjnych. W pewnym
momencie dyrekcja warszawskiego
instytutu zażądała jednak przywrócenia regulaminowego czasu pracy,
blokując wszystkie dodatkowe wynagrodzenia, a tym samym nasz system
motywacyjny.
W gliwickim instytucie oprócz
pensji podstawowej wynoszącej od
2 tys. do 18 tys. zł (w Warszawie od
750 zł do 4,9 tys. zł) każdy z kierowników otrzymywał dotację motywacyjną, którą rozdzielał zależnie od
aktywności pracowników. Do tego
dochodziły kwartalne nagrody zadaniowe i nagrody roczne z zysku.
W naszym ośrodku nigdy nie organizowano strajku czy innego rodzaju
protestu, ponieważ obowiązuje zakładowy układ pracy, z którego warszawski instytut zrezygnował. Liczba
świadczeń wykonywanych w gliwickim Instytucie Onkologii od portiera
do profesora jest o 25 proc. wyższa
niż w naszej centrali. Oznacza to, że
zwiększenie aktywności w stosunku
do pacjentów przynosi większy zysk.
Nasz kontrakt z NFZ jest dwukrotnie
niższy, ale zatrudniamy 1400 pracowników, a warszawski ośrodek
2400.
MT: Powstanie Śląskiego Instytutu Onkologii popiera m.in. Marian
Zembala, który jednak nie będzie
się już tą sprawą zajmować, śląscy
związkowcy i politycy. Przeciwni są
niektórzy członkowie Rady Naukowej i Polskiego Towarzystwa Onkologicznego.
B.M.: Nasza determinacja dotycząca oddzielenia jest duża i poparta
argumentami. Nie tak dawno przeznaczyliśmy na zakup cyklotronu ok.
40 mln zł. Włożyliśmy ogrom wysiłku, by uzyskać certyfikacje, a później
powiedziano nam, że urządzenie jest
własnością warszawskiego instytutu.
Dlaczego pieniądze, które wypracowujemy w pocie czoła, nie mogą być
Kontrowersje
nasze, tylko są publiczne i dyrekcja
w Warszawie może sięgnąć po nie
w każdej chwili? Najpierw przekazaliśmy 75 mln zł, później 5 mln zł
na remont sali wykładowej, na fundusz pomostowy… Ile można? Teraz mamy zaciskać pasa, bo instytut
w Warszawie ma do spłaty pokaźne
kredyty? Krakowski instytut, przekazując Warszawie 10 mln, też popadł
w długi.
Koniec pracy na plantacji, z której
plony zbiera ktoś inny.
MT: Nie obawia się pan, że zostawia
po sobie skłócone środowisko?
B.M.: To środowisko mówi, że nasze
postępowanie jest słuszne. A że są
przeciwnicy? Jeśli ma się w zasięgu skarbonkę, z której można brać
pieniądze, to z taką sytuacją rzeczywiście trudno się rozstać.
MT: Dlaczego odchodzi pan akurat
teraz?
B.M.: Zawsze byłem przeciwnikiem
przyspawania do stołka. Do osiągnięcia wieku emerytalnego pozostało mi
11 miesięcy i chciałbym jeszcze zająć
się nauką, dlatego pozostaję w instytucie. Moim następcą będzie prof. Leszek Miszczyk, który najpierw wyrósł
na zastępcę kierownika zakładu radioterapii, którym ja kierowałem, później
został kierownikiem i zastępcą dyrektora ds. klinicznych. Pozostawiam zespół świetnych ludzi.
Ja rezygnuję, bo zauważyłem, że
niektóre moje koncepcje były zbyt
zachowawcze. Chcę teraz napisać
Medical Tribune / nr 11 / listopad 2015
pierwszy po wojnie w języku polskim
podręcznik radioterapii onkologicznej, choć jeszcze w Brukseli staram się
o dotacje na opracowany przez siebie
projekt informatycznej sieci teleonkologii śląskiej. Chcemy zaangażować
wszystkie ośrodki onkologiczne na
Śląsku, by pacjent trafił do konkretnego szpitala, w którym lekarz diagnozujący może od razu skontaktować się ze
specjalistą z zakresu onkologii. W jedną sieć chcemy połączyć Bielsko-Białą, Częstochowę, Dąbrowę Górniczą
i Katowice.
Zostawiam w Gliwicach 1400 wspaniałych pracowników, dla których
byłem sterem, ale dziś oni już sami
wiedzą, jaki poziom prezentują i jak
pokierować instytutem.
■
Zdjęcie: Tomasz Jodłowski
35