Rozmowa z dnia 10.04.2014 MAŁE DZIECKO NA CAMPIE Z
Transkrypt
Rozmowa z dnia 10.04.2014 MAŁE DZIECKO NA CAMPIE Z
Rozmowa z dnia 10.04.2014 MAŁE DZIECKO NA CAMPIE Z Jarosławem Gonczarenko – kierownikiem Campu Junior – rozmawiała Agnieszka Kazimierczak, dyrektor PR&CSR A.K.: Na początku naszej rozmowy zapytam, czy nie będzie Ci przeszkadzało, jeśli podczas rozmowy będziemy mówili sobie po imieniu, podobnie jak w naszych codziennych relacjach? J.G.: Jak najbardziej – możemy mówić sobie po imieniu. A.K.: Bardzo dziękuję. Jarku, od kiedy pracujesz z dziećmi? J.G.: Z dziećmi pracuję od 2002 roku, od wakacji. Wtedy to po raz pierwszy wyjechałem z firmą CHRIS w charakterze wychowawcy na Camp Serwy. To była moja pierwsza praca, byłem na drugim roku studiów. Dowiedziałem się, że trwa właśnie rekrutacja osób na stanowiska wychowawców. Otrzymałem propozycję pracy z najmłodszymi dziećmi, z grupą wiekową Junior I. Podczas roku szkolnego pracuję jako nauczyciel wychowania fizycznego w Bielsku-Białej. A.K.: Czy był to Twój świadomy wybór, że zacząłeś pracę z najmłodszymi dziećmi? Nie, na pierwszym etapie mojej pracy w CHRIS-ie był to przypadek. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, z którą grupą wiekową chciałbym pracować. Zostałem przydzielony jako wychowawca do najmłodszych dzieci, a potem już bardziej świadomie wybierałem zawsze małe juniorki. AK.: Skąd taki właśnie wybór? J.G.: Najmłodsze dzieci bardzo wyraźnie odzwierciedlają swoją postawą i zachowaniem to, co otrzymują na campie. Nie maskują swoich emocji: gdy się cieszą, to z wielkim entuzjazmem, gdy jest im smutno – smucą się całym sobą. W grupie małych dzieci ja sam czuję się dzieckiem, dobrze mi w ich towarzystwie i świetnie się bawię. A.K. Pracujesz u nas z maluchami od wielu lat, masz za sobą dziesiątki spotkań z rodzicami, tysiące rozmów telefonicznych. Powiedz, proszę, czego rodzice boją się najbardziej, wysyłając dzieci po raz pierwszy na samodzielny wyjazd? J.G.: Jestem ojcem i wiem, jak to jest. Zawsze jest strach przed oddaniem swojego największego skarbu w ręce obcych ludzi. Oczywiście rodzice znają nas ze spotkań przedwyjazdowych, przez znajomych, którzy wysyłali z nami już swoje dzieci, czy ze strony internetowej. Rodzice boją się, że nie poradzimy sobie z ich dziećmi – a dla każdego oznacza to coś innego: dla jednych – bo dzieci są rozbrykane, dla innych – bo są spokojne i trudno wchodzą w relacje z innymi. Dla wszystkich bardzo ważne są kwestie bezpieczeństwa. Pierwszy samodzielny wyjazd dziecka to także wyzwanie dla rodziców – poradzenie sobie z własnymi emocjami, doświadczenie separacji, uczucia tęsknoty. Niejednokrotnie rodzice boją się bardziej niż ich pociechy. A.K.: Mówiłeś o emocjonalnych stronach wyjazdu, a czy rodzice boją się także o codzienne kwestie, takie jak właściwy ubiór, zachowanie higieny, opieka medyczna? J.G.: Takie problemy też się pojawiają, a rodzice bardzo często dają nam sygnał, że dziecko wymaga pomocy przy wypełnianiu określonych czynności. Wtedy działać jest łatwiej niż w przypadku trudności z emocjami. Po spotkaniach przedwyjazdowych, które są organizowane tuż przed sezonem letnim, rodzice wychodzą bardziej uspokojeni, bo dowiadują się, że mamy wdrożone określone zasady postepowania w przypadku każdej z grup wiekowych. A.K.: Czy można dziecko przygotować do pierwszego samodzielnego wyjazdu? J.G.: Oczywiście, że można. Powiem więcej, dziecko trzeba przygotować do takiego wyjazdu. Wspomniałaś o myciu czy ubieraniu się. Trzeba pozwolić dziecku zadecydować, w co chce się ubrać, dać przygotowane samodzielnie rzeczy na drugi dzień, pozwolić mu się samemu umyć, tak jak na tę chwilę potrafi. A emocjonalnie – mówić dziecku, że może tęsknić, może czuć się na początku samotne. I wyjaśniać, że nie są to złe emocje, ma do nich jak najbardziej prawo, są naturalne w takiej sytuacji. Można powiedzieć dziecku, że w takich przypadkach zawsze może podejść i szukać wsparcia u wychowawcy, kierownika czy dowolnej osoby pracującej na campie, a także podzielić się swoimi odczuciami. A.K.: Czy można zatem ocenić gotowość dziecka do samodzielnego wyjazdu? Kiedy można uznać, że dziecko jest już gotowe, a kiedy warto poczekać? J.G.: Można spróbować wysłać dziecko na 2-3 dni do dziadków, rodziny. Dobrą próbą są też wyjazdy na zielone szkoły ze znanym dziecku nauczycielem w gronie znających się dzieci. Jeśli emocjonalnie jest to sytuacja dla dziecka do zaakceptowania, warto rozważyć wysłanie dziecka na samodzielny, dwutygodniowy wyjazd. Natomiast jeśli dziecko podczas krótkiego wyjazdu do rodziny czy na zieloną szkołę jest wycofane, nie jest w stanie zaangażować się w zabawę, jest smutne i ma mały kontakt z otoczeniem, nic nie przynosi mu radości, wtedy zdecydowanie warto poczekać. A.K.: Każde dziecko w różnym tempie dojrzewa do samodzielnego wyjazdu, u Ciebie zdarzają się dzieci zarówno 6-, jak i 11-letnie, które wyjeżdżają po raz pierwszy. J.G.: Tak, ta gotowość do wyjazdu w różnym wieku wynika najczęściej z relacji panujących w rodzinie. Coraz częściej, chcąc zrekompensować dzieciom nieobecność w ciągu coraz dłuższego dnia pracy, angażujemy się emocjonalnie wieczorami, wypełniając dziecku całe wieczory wspólnym przebywaniem, emocjami. Taki schemat bardzo widać później na campie. Dzieci, które bardzo często dobrze bawią się w ciągu dnia, odczuwają brak rodziców wieczorem. To moment, kiedy zawsze w domu pojawiali się rodzice. Niestety nie wszystkie braki jesteśmy w stanie zrekompensować: czytamy książeczki, w razie zakomunikowanej potrzeby także przytulamy dzieci, prowadzimy wieczorne rozmowy wyciszające, ale obecności rodziców przy dziecku podczas zasypiania nie jesteśmy w stanie zastąpić. A.K.: Co kierownika czy wychowawcę może zaniepokoić w zachowaniu dziecka, a co jest naturalną reakcją na rozłąkę? J.G.: Niepokoi to, że dziecko nie bawi się dobrze, emocjonalnie nie radzi sobie podczas zajęć. Wszystkie dzieci są mocno zaangażowane, roześmiane, a to jedno nie włącza się w zabawę, unika zaangażowania, siedzi na uboczu. To jest dla nas oczywisty sygnał do interwencji i działania. Jeśli momenty smutku zdarzają się wieczorami lub czasem w ciągu dnia, a nie mają wpływu na aktywność dziecka, jego zaangażowanie i nie blokują radości, możemy uznać to za jak najbardziej naturalną reakcję. Wystarczy towarzyszyć dziecku w jego emocjach i upewniać je, że każdy z nas za kimś tęskni i nie ma się czego wstydzić. A.K.: Wiem, że na campach zdarzają się sytuacje, w których rodzice najczęściej wspólnie z wychowawcą lub kierownikiem, podejmują decyzję o wcześniejszym zabraniu dziecka z campu. Czy takie sytuacje uznałbyś za porażkę – czy to wychowawczą, czy też rodzicielską? J.G.: Moją tak, jak najbardziej. Może porażka to zbyt mocne słowo, ale zawsze rozważam, czy mógłbym zrobić coś więcej, lepiej – tak, żeby dziecko zostało. Zdarzają się też nasze błędy; zbyt późna reakcja na problem lub niedostrzeżenie go. A dla rodziców? To zależy od sytuacji. Różne są przyczyny wysłania dziecka na camp. Jeśli jest taka konieczność, żeby dziecko spędziło dwa tygodnie poza domem, choćby ze względu na wyjazd czy zobowiązania zawodowe rodziców, rodzice nie zawsze mają możliwość rozważyć gotowość dziecka do samodzielnego wyjazdu. Często też rodzice – uznając, że to najwyższy czas na pierwszy samodzielny wyjazd – zostawiają dziecku furtkę, mówiąc: Jeśli będzie ci źle – przyjedziemy po ciebie, odbierzemy cię wcześniej. Z moich wieloletnich doświadczeń wynika, że jeśli dziecko ma taką furtkę uchyloną, bardzo często z niej korzysta. Komunikuje, że jest mu źle, cokolwiek by to „źle” oznaczało. Rodzice, biorąc pod uwagę wcześniej złożone obietnice, najczęściej nie odmawiają i zabierają dziecko przed końcem campu. Na moim campie takie sytuacje zdarzają się średnio dwa razy w turnusie. Bywają też turnusy, na których do końca zostają wszystkie, nawet najmłodsze dzieci. A.K.: Camp to dwa tygodnie przebywania w zupełnie innym środowisku. Z naszych wieloletnich obserwacji, a także z przeprowadzonych na szeroką skalę badań w Stanach Zjednoczonych wynika, że między dziećmi zachodzą bardzo intensywne interakcje. Dlaczego tak się dzieje? J.G.: Wyjazd niesie ze sobą zmianę otoczenia, warunków, rytmu dnia, opiekunów. Dziecko wyjeżdża ze znanego, przyjaznego środowiska, ze znanego rytmu dnia. Opuszcza swoją strefę komfortu. I tutaj od początku podejmujemy działania integracyjne – już w autokarach nawiązują się pierwsze znajomości, dzieci uczestniczą w grach integracyjnych, poznają swoje imiona, część kadry. Na campie uczestnicy często stają przed problemami, którymi w domu zajmowali się rodzice, a które teraz muszą samodzielnie rozwiązać. Oczywiście kadra i personel techniczny ośrodka jak najbardziej obserwują dzieci i pomagają im, ale muszą o tę pomoc zostać poproszeni. Dodatkowo wiele rzeczy dzieci robią po raz pierwszy samodzielnie: ubranie poszewki na kołdrę, przygotowanie ubrania na następny dzień. Dzieci w czwórkę, piątkę niosą kajak do wody. Są to wyzwania, dzięki którym dzieci odnoszą sukcesy w rozwoju samodzielności. Trzeba tu jednak podkreślić, że wszystko to się dzieje pod bacznym okiem wychowawców i instruktorów i w razie potrzeby angażują się oni w pomoc, choć starają się nie wyręczać dzieci. Kolejny ciąg działań to świadome budowanie społeczności campowej: dzieci dzielą wspólną przestrzeń w pokojach, ustalają kolejność korzystania z łazienki, spisują kontrakty z wychowawcą. Wspólna zabawa, rozwiązywanie zadań podczas gier – to czynniki, które powodują, że dziecko otrzymuje wartość dodaną, której gdzie indziej nie dostaje. Ciąg dalszy rozmowy w kolejnym newsletterze. Będziemy mówić o trudnościach w aklimatyzacji na campie, o tym, co dzieci zyskują poprzez samodzielne wyjazdy. Zachęcamy do lektury. Wszelkie pytania do kierownika Campu Junior Jarka Gonczarenko mogą Państwo zadawać, kierując je na adres: [email protected].