Fragment artykułu Niedźwiedzie polarne mają się dobrze (...)Na
Transkrypt
Fragment artykułu Niedźwiedzie polarne mają się dobrze (...)Na
Fragment artykułu Niedźwiedzie polarne mają się dobrze Agnieszka Kołakowska, Rzeczpospolita 15.03.2008 (...)Na temat trzech powyższych założeń – że ocieplanie jest faktem, że jest globalne i że jest wynikiem działań człowieka – czyta się też i słyszy o rzekomym powszechnym konsensusie. „Debata na temat naukowości zjawiska zmiany klimatu jest zamknięta”, powiedział już parę lat temu David Milliband, ówczesny minister środowiska Wielkiej Brytanii. Powtarzają to nie tylko politycy i media; ta sama presja istnieje tam, gdzie par excellence można by się spodziewać neutralności, otwarcia i gotowości poszukiwania prawdy: wewnątrz tak zwanej wspólnoty akademickiej, a zwłaszcza naukowej. „Niewygodna prawda” – film Ala Gore’a na temat ocieplania – bywa nawet przez naukowców przyjmowana czasem jak Biblia. Dziennikarzom i normalnym widzom nie tylko nie przychodzi do głowy sprawdzić, ile tam jest prawdy, a ile manipulacji, zafałszowania, przemilczeń i zwykłego wypaczania faktów. Duński naukowiec Bjorn Lomborg, który jako jeden z pierwszych ośmielił się zakwestionować niektóre dogmaty ekologów, już wiele lat temu został potępiony przez duńską Akademię Nauk oraz przez swoich kolegów naukowców i nadal jest zwalczany, choć wcale nie zaprzecza (jak to czynią niektórzy inni wyklęci), że są poważne podstawy, by sądzić, że ocieplanie istnieje, że jest globalne i że jest ono może nawet w znacznej mierze skutkiem ludzkich działań. Jego ostatnia książka skupia się głównie na astronomicznych kosztach i zarazem prawie całkowitej nieskuteczności środków proponowanych na ich zwalczanie. Pewien naukowiec pracujący nad ocieplaniem i otrzymujący wyniki, które podważają wiele elementów powszechnie przyjętego konsensusu, opowiadał mi o tym, jak wysyłał swój artykuł na ten temat do różnych pism naukowych. Redaktor jednego znanego i prestiżowego amerykańskiego pisma naukowego oświadczył, że artykuły kwestionujące konsensus na temat globalnego ocieplania nie będą nawet brane pod uwagę; inny powiedział, że nigdy nie drukuje artykułów kwestionujących globalne ocieplanie, ponieważ za argumentami ich autorów zawsze kryją się cele polityczne. W tej sferze, jak w przypadku pozostałych modnych politycznie poprawnych ideologii, wszelkie zgłaszane wątpliwości zasługują jedynie na potępienie. Do ośmielających się kwestionować dogmaty o ocieplaniu przemawia się z pogardą, imputując im, w najlepszym przypadku, polityczne motywacje, a najczęściej po prostu czyste zło. (...) Gdy słyszymy słowo konsensus, należy zawsze mieć się na baczności. Zauważmy, że w sprawach, o których coś wiemy na pewno, nie mówi się nigdy, że istnieje konsensus; nie mówimy o nim w odniesieniu do drugiego prawa termodynamiki albo faktu, że Aleksandria leży w Egipcie. Zawsze, gdy jest mowa o konsensusie w jakiejś sprawie, znaczy to, że nikt właściwie nie ma pojęcia o tym, jak jest naprawdę; samo słowo implikuje brak prawdziwej wiedzy. (...) Nauki nie uprawia się przez konsensus. A jednak tu – gdzie niby chodzi o sprawy naukowe, o fakty – cały czas jest o nim mowa. I jeden tylko wniosek można z tego wyciągnąć (gdyby obserwacja metod zagłuszania, wykluczania, potępiania i demonizowania kwestionujących nie była wystarczającą poszlaką): że jest to sprawa polityczna, w której wchodzi w grę wiele rzeczy: nie tylko ideologia, lecz stanowiska i duże sumy pieniędzy; losy nie tylko pracowników naukowych, lecz nawet całych ośrodków; i stanowiska mnóstwa biurokratów i pracowników pozarządowych organizacji. Można to ująć bardzo prosto: jeśli ktoś powie, że nie ma globalnego ocieplania, nie otrzyma funduszy na jego badanie i zwalczanie. Bez funduszy nie istniałyby całe instytuty zajmujące się globalnym ocieplaniem; tysiące naukowców musiałoby się starać o fundusze (o wiele mniejsze i trudniej dostępne, jeśli temat nie jest modny) w innej dziedzinie albo w ogóle nie miałoby pracy. Mówiąc ogólniej, straszenie globalnym ocieplaniem jest gigantycznym przemysłem, bez którego media straciłyby źródło prawie codziennych sensacji, a – co ważniejsze – bogaci biali biurokraci nie otrzymywaliby rządowych funduszy, by latać do luksusowych hoteli w dalekich słonecznych krajach – na przykład na Bali, gdzie odbyła się niedawno ogromna konferencja na temat globalnego ocieplania – by tam tłumaczyć biednym czarnym i brązowym ludziom, że powinni przez powrót do prymitywnego życia przyczynić się do zmniejszania skutków gazów cieplarnianych. Byliby zmuszeni szukać innych pretekstów do zwiększania roli państwa, do kontrolowania i regulowania coraz to większych sfer naszego życia. Sławomir Mrożek, Lew, [w:] Wybór dramatów i opowiadań, 1975 Już Cezar dał znak. Podniosła się krata i jakby grzmot coraz potężniejszy zaczął się wydobywać z czarnego lochu. Chrześcijanie zbili się w gromadkę na środku areny. Tłum powstał z miejsc, żeby lepiej widzieć. Chrapliwy pomruk, tocząc się jak lawina głazów po osypisku górskim, gwar pełen podniecenia i krzyków lęku. Pierwsza lwica, prędko i miękko przebierając łapami, wybiegła z tunelu. Igrzyska rozpoczęły się. Dozorca lwów, Bondani Kajus, uzbrojony w długą żerdź, sprawdził, czy wszystkie zwierzęta wzięły udział w strasznej zabawie. Już był odetchnął z ulgą, kiedy dostrzegł, że przy samej bramie zatrzymał się lew i nie kwapiąc się do wyjścia na arenę, spokojnie je marchewkę. Kajus zaklął, ponieważ do jego obowiązków należało pilnowanie, żeby żaden drapieżnik nie kręcił się po cyrku bezużytecznie. Zbliżył się więc na odległość przewidzianą przepisami o bezpieczeństwie i higienie pracy, i ukłuł żerdzią lwa w pośladek, żeby go podrażnić. Ku jego zdziwieniu lew odwrócił się tylko i machnął ogonem. Kajus ukłuł go po raz drugi, trochę silniej. -Odczep się – powiedział lew. Kajus podrapał się w głowę. Lew dał niedwuznacznie do zrozumienia, że nie chce agitacji. Kajus nie był złym człowiekiem, ale bał się, że nadzorca, widząc jego zaniedbywanie się w pracy, wrzuci go między skazanych. Z drugiej strony – nie miał ochoty się kłócić z lwem. Spróbował go więc namawiać. -Mógłbyś to zrobić dla mnie – powiedział do lwa. -Nie ma głupich – odrzekł lew nadal zajadając marchewkę. Bondani zniżył głos. -Nie mówię, żebyś od razu kogoś pożerał, ale żebyś chociaż trochę pokręcił się i poryczał, tak dla alibi. Lew machnął ogonem. -Człowieku, mówię ci: nie ma głupich. Zobaczą mnie tam i zapamiętają, a potem i tak nikt ci nie uwierzy, że nikogo nie zjadłeś. Dozorca westchnął. Zapytał z cieniem żalu: -Ale właściwie – dlaczego nie chcesz? Lew spojrzał na niego uważnie. -Użyłeś słowa „alibi”. Czy nie przyszło ci do głowy, dlaczego ci wszyscy patrycjusze sami nie biegaj po arenie i nie pożerają chrześcijan, zamiast posługiwać się nami, lwami? -Nie wiem. Zresztą to przeważnie ludzie starsi, astma, zadyszka... -Starsi... - mruknął z politowaniem lew. - Nic się nie znasz na polityce. Oni po prostu chcą mieć alibi. -Niby przed kim? -Przede wszystkim nowego, które kiełkuje. W historii zawsze trzeba się orientować według tego, co nowe, co kiełkuje. Czy nigdy nie myślałeś o tym, że chrześcijanie mogą dojść do władzy? -Oni – do władzy? -A tak. Trzeba tylko umieć czytać między wierszami. Coś mi się wydaje, że Konstantyn Wielki prędzej czy później dogada się z nimi. I co wtedy? Rewizje, rehabilitacje. Wtedy tym w lożach łatwo będzie powiedzieć: „To nie my. To lwy”. -Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym. -Widzisz. Ale mniejsza z nimi. Mnie chodzi o moją skórę. Jak przyjdzie co do czego, to wszyscy widzieli, że jadłem marchewkę. Chociaż, między nami, marchewka to wielkie świństwo. -A jednak twoi koledzy jedzą tych chrześcijan aż miło – powiedział złośliwie Kajus. Lew skrzywił się: -Prymityw. Krótkowzroczni koniunkturaliści. Idą na byle co. Element bez zmysłu taktycznego. Ciemnota kolonialna. -Słuchaj - zająknął się Kajus. -No? -Jakby ci chrześcijanie, wiesz... -Co – chrześcijanie? -No, doszli do władzy... -No? -To mógłbyś wtedy zaświadczyć, że ja cię do niczego nie zmuszałem? -Salus rei publicae, summa lex tibi est – powiedział sentencjonalnie lew i zabrał się z powrotem do swojej marchewki. Wypowiedzi profesora Ryszarda Legutki z wywiadu przeprowadzonego przez Joannę Lichocką dla Rzeczpospolitej, 21.03.2008 Oduczyliśmy się być podmiotem historii, a przyzwyczailiśmy się do bycia jej przedmiotem. Myślenie, że może być inaczej, jawi się nam jako zuchwałość i nierozumność. Skąd się to bierze? Jeżeli porównamy te dwie rewolucje modernizacyjne, które nastąpiły, jedna po 1945 roku, druga po 1989, mimo kosmicznych różnic między nimi dostrzeżemy podobne schematy myślowe. W obu przypadkach mamy zaczynanie od początku przy założeniu, że wszystko, co działo się wcześniej, jest raczej nieprzydatne i stanowi przeszkodę. W obu przypadkach mamy powiedziane, że na społeczeństwie zostanie przeprowadzona – przez fachowców – trudna operacja i społeczeństwo musi się temu dla swojego dobra poddać. W obu przypadkach twierdzi się, że istnieje obiektywnie słuszny scenariusz rozwoju cywilizacyjnego – kiedyś socjalizm, a później kapitalistyczna liberalna demokracja. Jednym słowem, Polacy mają zamknąć gęby i podporządkować się, wybierając przyszłość. Aby Polacy weszli do grona narodów cywilizowanych, przydałoby im się – jak powiedział na początku lat 90. jeden z ważnych polityków – pałowanie świadomości. (...) Takie myślenie zrodziło się w grupie, którą nazywam akuszerami i strażnikami nowego porządku. I po 1945 roku, i po 1989 zmiany następowały według doktryn, za którymi szła praktyka. Wytworzyła się warstwa polityków i rozmaitych mędrców, którzy uznali się za upoważnionych do monitorowania i nadzorowania poprawności zmian. (...) – Dusza polska jest chora, to prawda. Ale nigdy nie powiedziałem, że jest chora śmiertelnie. Głównym symptomem tej choroby jest wszak przekonanie, że nic od nas nie zależy, bo wszystkie ważniejsze role rozdano. To jest mentalność człowieka zniewolonego. Ja takiego poglądu nie głoszę i nigdy nie głosiłem. Najważniejsze, żeby zobaczyć tę polską niemoc i się wkurzyć. Im więcej ludzi to zobaczy i się wkurzy, tym większa szansa, że coś się zmieni. Kiedyś widziałem w filmie taką scenę: mężczyzna otwiera okno w środku nocy i krzyczy, że ma już dość i tak dalej być nie może. Po jakimś czasie zaczynają tak się zachowywać inni i powstaje reakcja zbiorowa. Może to jest jakiś pomysł? Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, fragment z Księgi IV "Ach! zawołał Skołuba, mój Księże Kwestarzu! Kiedyż to będzie! wszak to ile w kalendarzu Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą; Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą, A Moskal jak nas trzymał, tak trzyma za szyję; Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje". "Mospanie, rzekł Bernardyn, babska rzecz narzekać, A żydowska rzecz ręce założywszy czekać, Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka; Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka. Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił, Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi; Ale co stąd wyniknie, wie Asan Dobrodziéj? Oto szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie; Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszcie Powie: »Obejdę się ja bez was, kto jesteście?« Więc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić, Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić, A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci; Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!" fragment z Księgi VII "Wszystkich was - kończył Klucznik - biorę tu na świadki, Czy Robak nie powiadał, że wprzód nim przyjmiecie W dom wasz Napoleona, trzeba wymieść śmiecie? Słyszeliście to wszyscy, a czy rozumiecie? Któż jest śmieciem powiatu? Kto zdradziecko zabił Najlepszego z Polaków, kto go okradł, zgrabił? I jeszcze chce ostatki wydrzeć z rąk dziedzica? Któż to? Mamże wam gadać?" "A jużci Soplica Przerwał Konewka - to łotr!" - "Oj, to ciemiężyciel!" Pisnął Brzytewka. - "Więc go kropić!" - dodał Chrzciciel. "Jeśli zdrajca - rzekł Buchman - więc na szubienicę!" "Hejże! - krzyknęli wszyscy - hajże na Soplicę!"