Pszczoła i skorek w Belmont
Transkrypt
Pszczoła i skorek w Belmont
Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XI, 2015, nr 2 (49) Mateusz Zimnoch Pszczoła i skorek w Belmont Przygotowując recenzję kolejnego tomu dzieła Philipa K. Dicka w epickiej serii Rebisu, warto podjąć próbę uchronienia czytelników przed tym, na co i tak skazał ich autor przedmowy do książki, Marek Oramus. Oko na niebie jest bowiem narracją dekonstruującą pojęcie rzeczywistości, a zarazem przepełnioną tęsknotą za odkryciem jej nieosiągalnego, obiektywnego umocowania. Dick z właściwą sobie swadą wyśmiewa potoczne przekonania, odwołując się do obecnych od wielu wieków w filozofii zachodniej dylematów, a przy tym okraszając je właściwym dla połowy XX wieku dressingiem z naiwnej – nierzadko kompletnie w jego tekstach zbędnej – spekulacji naukowej. Na tym stwierdzeniu należałoby kategorycznie zakończyć wszelkie próby streszczania książki czy nawet jej interpretowania, bowiem zawarta w niej koncepcja zdaje się sprowadzać do tego właśnie, by czytelnik sam poruszał się po bezdrożach projekcji snutych przez bohaterów Dicka. Niestety, Marek Oramus postanowił nas wszystkich wyręczyć, serwując w przedmowie pełną spoilerów egzegezę książki. Podkreślmy: książki, która w najgłębszych pokładach swego potencjału krytycznie odnosi się do idei jedynej, prawdziwej wizji świata. Autor przedmowy nie tylko nie rozjaśnia zamysłu Dicka, lecz na domiar złego narzuca odbiorcy określoną linię interpretacyjną jego fabuły. Wybaczyć można jeszcze forsowanie takiej, a nie innej koncepcji symboliki ukąszenia – kluczowej dla Oka na niebie figury uosabiającej ów poznawczy niepokój towarzyszący bohaterom od samego niemal początku powieści. Z o wiele większym jednak trudem przychodzi zaakceptować Oramusowe śledztwo w poszukiwaniu prawdziwej, realnej, obiektywnej rzeczywistości jako istotowo odmiennej od fałszywych, nierealnych, subiektywnych wizji będących domeną Recenzja książki: Philip K. Dick, Oko na niebie [Eye in the Sky], przekł. Katarzyna Mioduszewicz, Poznań: Rebis 2015, ISBN: 978-83-7818-577-2, ss. 292. 1 konkretnych osób. Wydaje się bowiem, że Dick starał się ukazać to właśnie, że realność i fikcyjna projekcja są w istocie rzeczy nie do odróżnienia. Ambitny skądinąd projekt interpretacyjny Oramusa wygląda w tym kontekście niczym próba ustalenia właściwej kolejności rozdziałów w Grze w klasy Cortazara. Jeśli już koniecznie ktokolwiek musi się tym zajmować, niech przynajmniej zrobi to w posłowiu, a nie w przedmowie. Przykry jest także inny czynnik niezależny od autora powieści, mianowicie jej okładka. Wojciech Siudmak dawno już dał się poznać polskim czytelnikom Dicka jako znakomity ilustrator jego oryginalnych wizji. Dlatego źródło pomysłu eksponowania błękitnych piersi o rozstawie sutków charakterystycznym dla przejawiających zbyt wygórowane ambicje operacji plastycznych czy erotycznych wyobrażeń wróżek z lat 80., wydaje się trudne do ustalenia. Do krótkiej chwili refleksji skłania wprawdzie wyłaniający się z korpusu wieloryb, sytuujący swoisty twór Siudmaka na gruncie surrealizmu w stylu Dalego, a jednak – rozstaw sutków pozostaje nieubłagany i nieszczęsny wieloryb ostatecznie ginie w trzewiach, z których tak uporczywie próbuje się wydostać. Podobnie jak powieść Dicka zapewne utonie w plątaninie nieadekwatnych skojarzeń z publikowaną taśmowo tandetną SF. Co się zaś tyczy samej książki, skoro nie wypada pisać o jej treści, warto skoncentrować się na warsztacie. Wczesny Philip K. Dick daje się tu poznać jako w pełni godzien swych późniejszych powieści. Oko na niebie pokazuje dobitnie, że gdy literacki geniusz pisze powieść w dwa tygodnie, przeczytać ją chciałoby się w dwie godziny, zaś wracać do niej – przez kolejne dwa lata. Tworzenie w pośpiechu często demaskuje warsztatowe braki pisarza lub jego trudne do opanowania przyzwyczajenia językowe. U Dicka nie sposób natomiast dostrzec jakichkolwiek mankamentów – większość pisarzy nie byłaby w stanie tak znakomicie dopracować konstrukcji narracji i stylistyki tekstu, mając na wprowadzanie poprawek choćby i dziesięć lat. Fabułę, ambitną i niebanalnie skonstruowaną, przyswaja się w astronomicznym wprost tempie, co na gruncie realizowanego przez autora gatunku wydaje się prawdziwym ewenementem. Niejeden twórca marzyłby o osiągnięciu dojrzałości pozwalającej pisać w taki właśnie sposób. Dick natomiast od tego etapu swoją pracę pisarza rozpoczynał. Konkludując, do Oka na niebie należałoby zastosować strategię, która znakomicie sprawdza się w przypadku nieco obskurnych knajp chińskich ze znakomitą kuchnią. Warto przymknąć nieco oko na ich kiczowaty wystrój i dać sobie spokój z odgrzewanymi przystawkami, bowiem może to jedynie zepsuć wspaniałą ucztę z dania głównego. 2