piątek - THE OLD PRICKS Racing Team

Transkrypt

piątek - THE OLD PRICKS Racing Team
c MONTAŻ 280
MONTAŻ 280 x
Zjazd starszych panów
Gazeta Krakowska
PIĄTEK
31 sierpnia 2007
13
c Ubłoceni,
zmęczeni,
ale zadowoleni.
Dla Barnaby
Szczepańskiego
(z lewej)
i Przemka
Stachyry downhill
to najlepszy
sposób na stres
FOT. RAFAŁ BOGACKI
Ze szczytu x
trzeba zjechać jak
najszybciej. To nie
jest wcale bułka
z masłem
FOT. THE OLD PRICKS
Nie lubią uporządkowanego
życia. Zamiast drogich
garniturów kupują drogie
rowery. Zamiast uprawiać
squasha wolą zastanawiać
się jak wjechać między dwa
drzewa z prędkością
60 kilometrów na godzinę.
Mają po 30 lat i w świecie
downhillu – rowerowego
zjazdu – traktowani są jak
oldboje. Dlatego założyli
grupę The Old Pricks
Downhill Team.
W wolnym tłumaczeniu
– Stare Pryki.
Przemek Stachyra. 32 lata. Kawaler. Mieszkanie na Żabińcu w Krakowie. Trzy pokoje, dwa nieurządzone,
choć mieszka tu od trzech lat. Czerwona kanapa. Kilka gitar na stojaku
i wielki wzmacniacz Fendera. Mocny
komputer; do pracy i do gier. Biurko,
półki i stolik zrobił własnoręcznie.
Pod ścianą dwa rowery i urządzenie
do samodzielnego wytwarzania piwa. Za jednym zamachem wychodzi
dwadzieścia litrów. Często je mrożonki. Przyjaciele zawsze zapominają
o jego urodzinach. Pracuje w agencji
reklamowej.
Barnaba Szczepański. 29 lat. Kawaler. Dom w Myślenicach. W pokoju na
poddaszu bałagan. Na ścianie wisi
plakat z bawarskim zespołem ludowym. W przedpokoju deski snowboardowe, kije golfowe i wędki. Rower
ma osobne miejsce w piwnicy. Wszyscy myślą, że jego imię to ksywa. Pracuje jako wolny strzelec. Synek: Roch.
Ma półtora roku. Oczko w głowie taty.
Przemek i Barnaba spotkali się
w Myślenicach na trasie.
– Co robisz?
– Jestem grafikiem komputerowym.
– Ja też.
Niedawno podczas imprezy
w Wierchomli Przemek wypełniał
protokół zawodów. Obok nazwiska
trzeba było wpisać nazwę swojego teamu. „The Old Pricks” wymyślił na
poczekaniu.
∆ Jeździmy dla zabawy
i własnej przyjemności
Z regulaminu The Old Pricks
Downhill to dyscyplina dla odważnych i leniwych. Pod górę się nie wyjeżdża, tylko wsiada na wyciąg. Ale ze
szczytu trzeba zjechać jak najszybciej.
Mocno kręcąc pedałami i jak najrzadziej używając hamulców. Na złamanie karku pędzi się po kamieniach,
korzeniach, stromiznach i „hopach”,
które mogą katapultować człowieka
na kilkanaście metrów.
– To świetna zabawa, w której chodzi również o pokonywanie lęków –
mówią obaj zgodnie.
– To jest trochę jak z tai-chi – dopowiada Przemek. – Tam relaksujesz się
skupiając uwagę na powtarzaniu
określonych ruchów, a tutaj jest podobnie. Jadąc, koncentrujesz się tylko
na jednym: jak szybko i płynnie pokonać trasę. Mózg odpoczywa. Zapominasz o pracy, schodzi z ciebie stres
z całego tygodnia.
Obaj niemal co tydzień startują wzawodach. „Fajnie, że dziadki jeżdżą” – piszą o starszych zawodnikach na forach
internetowych młodzi zjazdowcy.
– Grunt to nie być na ostatnim miejscu –
śmieje się Barnaba. Obaj ciągle żartują.
Szczepański ostatnio zgłosił się do zawodów jako Barnaba Szatański.
∆ Jesteśmy twardzi
i hołdujemy zasadzie
NO PAIN, NO GAME
Hasło „No pain, no game” – „Bez
bólu nie ma zabawy” – Przemek usłyszał dawno temu podczas transmisji
meczu koszykarskiej ligi NBA. Od kilku lat testuje je na sobie. Zdjęcia wielkich jak talerze siniaków wysyła czasem do znajomych MMS-ami.
– To jest sport, hobby, w którym
musisz się poświęcać. Nie lubię ludzi,
którzy po wywrotce rezygnują z wyścigu. Czasem trzeba zacisnąć zęby.
Nawet jak jestem potłuczony i wszystko mnie boli, staram się dojechać do
mety – wyjaśnia.
Lewy nadgarstek ma częściowo niesprawny – pamiątka sprzed kilku lat
z szaleństw w Lasku Wolskim. Skomplikowane złamanie, prawdopodobny
błąd lekarza, pięć dni w szpitalu
iosiem miesięcy rehabilitacji. Ubezpieczyciel wypłacił mu kilkaset złotych.
Ich zapału nie hamuje nawet statystyka wypadków z zawodów. Niemal
w każdych karetka zabiera przynajmniej jednego uczestnika. – Ryzyko
zawodowe – uśmiechają się. Barnaba
dodaje: – Ja nawet nigdy nie miałem
poważniejszego urazu. Zdarzały się
tylko takie, że przez dwa–trzy tygodnie nie mogłem wsiąść na rower.
Do rezygnacji z pasji nikt ich nie
namawiał. – Moi rodzice się martwią,
ale nic nie mówią – twierdzi Przemek.
– U mnie wszyscy się już przyzwyczaili, że robię różne dziwne rzeczy.
Od zawsze pociągały mnie sporty ekstremalne – wyjaśnia Barnaba. – Od
kiedy na świecie jest Roch, zacząłem
się więcej zastanawiać nad tym, co robię, ale nigdy nie miałem problemów
z przełamywaniem strachu.
∆ By należeć do The Old
Pricks trzeba mieć
ukończone 30 lat lub
mieć przynajmniej jedno
dziecko
Wieczni chłopcy. – Aczy to źle, że nimi jesteśmy? Nazwij to jak chcesz, nawet syndromem Piotrusia Pana, ale to
nie oznacza, że jesteśmy nieodpowiedzialni. Nie podoba mi się założenie,
że skoro mam 32 lata to z definicji powinienem mieć to i to oraz robić to
i tamto. To bez sensu – mówi Przemek.
– A jeśli ktoś ci powie, że jak założysz rodzinę, to spodnie ci się wydłużą, a fantazja skróci?
– Wszystko można pogodzić. Będę
dojeżdżał na metę i rozwieszał pieluchy.
Przyszła żona nie musi jeździć na
rowerze. – Ale musi akceptować to, co
robię – zastrzega.
Swój zespół mogliby nazwać „Faceci po przejściach”. Przemek ma za
sobą kilka nieudanych związków
i dramatycznych rozstań. Barnaba
nie ułożył sobie życia z mamą Rocha.
∆ The Old Pricks DH
Team nie sponsoruje
swoim członkom
niczego (nawet za
koszulkę będziesz
musiał sobie sam
zapłacić)
Przepraszam pana bardzo, czy ma
pan może pożyczyć pompkę? – usłyszał kiedyś Przemek od nastoletniego
zjazdowca. Raz jedyny poczuł się wtedy staro. A okazji było więcej – kiedyś
spotkał na trasie 13-letniego syna swojego kolegi. Tata siedział w samochodzie i drapał się po brzuchu.
– Nie przejmuję się tym, co ludzie
o mnie myślą – przekonuje. – Ta zabawa jest dla wszystkich.
W zawodach najwięcej startuje nastolatków, ale jest też jeden człowiek,
który dobija do pięćdziesiątki. Jeździ
razem z synem. – To jest coś, o czym
marzę – przyznaje Barnaba. – Nie będę Rocha do niczego zmuszał, ale
mam nadzieję, że szybko wsiądzie na
rower.
Tatę przegoni bardzo szybko. – Tak
będzie, nie mam złudzeń. Im człowiek jest starszy, tym trudniej przychodzi mu łamanie barier. Tam,
gdzie ja naciskam na hamulec, to młodzi jeszcze dokręcają – opowiada Barnaba.
Najlepsi dokładają im na każdej
trasie po kilkadziesiąt sekund, ale dla
nich to nieistotne. – Rywalizujemy na
luzie, to ma być przede wszystkim
przyjemność – przypominają.
Wkrótce będą startować w koszulkach „The Old Pricks”. Wszystko
z przymrużeniem oka. Zamiast nazwisk będą dziwaczne nazwy, jak
„Wielki Zoltar”. – Tak jakoś wpadło
mi to do głowy – śmieje się Barnaba.
– Wyobrażasz to sobie? – ekscytuje
się Przemek. – Wpada na metę, a tam
spiker mówi: to był udany przejazd
Wielkiego Zoltara.
Sam wybrał sobie napis „Zabójczy”. – No wiesz, zabójczy zawodnik,
zabójczy kochanek... – żartuje.
∆ Namierzyli cię. Wiedzą,
że jadłeś lody
Lubią purnonsens. Kiedyś po
pierwszym dniu zawodów oglądali
w hotelu telewizję. Szedł film „Życzenie śmierci II”. – Dialogi były tak
drewniane, że płakaliśmy ze śmiechu
– opowiada Stachyra. – Był moment,
w którym do Charlesa Bronsona podchodzi policjant i ostrzega go: Namie-
rzyli cię. Wiedzą, że jadłeś lody. Totalny absurd, musiałem to dać do regulaminu. Pożycz sobie ten film na
DVD. Nie pożałujesz.
∆ Podczas jeżdżenia można
wypić maksymalnie
jedno piwo na trzy zjazdy
– członek, który złamie
tę zasadę zostanie
zawieszony w prawach
członkowskich na 17
minut
Mają już pierwsze zgłoszenia do
„The Old Pricks”. – Przychodzi głównie młodzież. Mówimy – sorry, ale nie
spełniacie kryteriów – mówi Barnaba.
Niczego jednak nie biorą śmiertelnie poważnie. – Nieźle jeżdżą, może
jeszcze ich weźmiemy? – zastanawia
się Przemek, który zupełnie serio
snuje za to plany pozyskania sponsora dla grupy.
– Najlepsza byłaby jakaś kompania
piwowarska – twierdzi. – Wyobraź sobie, że mamy namiot rozłożony koło
mety, leżaczki i sączymy sobie piwo.
– Piwo i szaleńczy zjazd na rowerze? Coś mi tu nie gra.
– Racja. O tych leżaczkach może
nie pisz.
Pomysł rozrasta się w głowach.
– Może kiedyś staniemy się profesjonalną grupą, będziemy mieć swoich
zawodników i jeździć po świecie? –
rozmarza się Barnaba.
Przemek: – Kurczę, tylko najpierw
musimy się oficjalnie zarejestrować.
PRZEMYSŁAW FRANCZAK