Czy ortodoncja wyłącznie dla ortodontów? Is orthodontics
Transkrypt
Czy ortodoncja wyłącznie dla ortodontów? Is orthodontics
Z życia środowiska 2005 tom 1 nr 2 Let’s talk about orthodontics Porozmawiajmy o ortodoncji Czy ortodoncja wyłącznie dla ortodontów? Is orthodontics exclusively for orthodontists? Mariusz Wilk Kiedy na początku każdego dnia zerkam w kalendarz przyjęć, zwracam uwagę na obce mi nazwiska wpisane zielonym kolorem. Kolor zielony oznacza konsultację pacjenta, zazwyczaj pierwszorazowego, zgłaszającego się po poradę. Dlaczego zielony? Bo to kolor wspólnej nadziei dla pacjenta i dla mnie. Pacjent ma nadzieję, że trafi na kompetentnego fachowca, który spełni jego oczekiwania, a ja mam nadzieję, że moje kwalifikacje będą wystarczające do skorygowania wady zgryzu, chociaż czasami wyobrażenia pacjenta o planie postępowania trzeba będzie zmodyfikować. Kolor zielony to również znak rozpoznawczy pewnej waluty, która ostatnio straciła nieco w notowaniach, ale nadal symbolizuje ważne wartości związane z moim kalendarzem przyjęć. W trakcie konsultacji badam pacjenta, pobieram wyciski, robię fotografie i kieruję na zdjęcia radiologiczne, ponieważ nie posiadam własnej aparatury rentgenowskiej. Pytam również jakie są oczekiwania pacjenta i czego się spodziewa po leczeniu ortodontycznym. Już w czasie pierwszej wizyty przedstawiam w zarysie mój pomysł na leczenie, zastrzegając że precyzyjny plan podam dopiero po dokonaniu niezbędnych pomiarów i analiz. Zazwyczaj odbywa się to podczas drugiej wizyty, kiedy pacjent jest już trochę oswojony ze mną i personelem, zapoznał się też z gabinetem. Jeżeli pacjent zaakceptuje przedstawiony przeze mnie plan leczenia, możemy rozpoczynać jego realizację. Ale jeśli uznam, że z różnych przyczyn nie podołam wyzwaniu, bo na przykład wyobrażenia pacjenta (nazwijmy go Wilk, żeby żaden Kowalski się nie obraził) na temat leczenia ortodontycznego rozmijają się z podstawowymi zasadami sztuki ortodontycznej, oznacza to że honorarium (w dowolnym systemie finansowania: NFZ lub portfel pacjenta) przypadnie komuś innemu. Pytanie komu? Ale po kolei. Mój pacjent opuszcza gabinet w przekonaniu, że trafił w niewłaściwe miejsce. Czegoś chciał i tego nie dostał. Nie analizuje moich racji, ale myśli: „jeżeli nie ma odpowiedniego dla mnie towaru w tym sklepie, to pójdę do innego”. Sklepów ci u nas dostatek! W końcu trafia do „właściwej osoby”, która jest gotowa podjąć się leczenia zgodnie z wizją pacjenta. Wizją zaczerpniętą z kolorowych czasopism lub programów telewizyjnych, pochodzącą z opinii zasłyszanych w kolejce lub od cioci, która wprawdzie już od piętnastu lat nie praktykuje w stomatologii, ale wie to i owo o ortodoncji. Teraz maleńka dygresja. Nikt nie ma monopolu na mądrość i nikt nie wie wszystkiego. W żadnej specjalności medycznej nie ma na świecie lekarza, który może wyleczyć z doskonałym skutkiem każdego pacjenta. Warto pomyśleć, że każdego z nas ta reguła dotyczy. Doświadczony lekarz, nie potrafiący realnie ocenić pułapu swoich możliwości może być dla pacjenta bardziej niebezpieczny od nowicjusza, o ile ten ostatni starannie selekcjonuje przypadki. Powyższa dygresja nie dotyczy jedynie tych, co wszystkie rozumy zjedli i nie zadławili się. Dlaczego nie dogadałem się z pacjentem? Nie podjąłem się leczenia pacjenta Wilka, bo: – On nie przystał na mój plan leczenia, a to ja miałem rację – Uznałem, że to przypadek wykraczający poza moje kompetencje – Pomyliłem się w planowaniu i to pacjent miał rację, a nie ja. Jeżeli druga lub trzecia ewentualność była prawdziwa, to pacjent miał szczęście że mnie opuścił, ponieważ nie potrafiłbym mu pomóc. Znajdzie bardziej doświadczonego kolegę i wszyscy dobrze na tym wyjdziemy. Ale gdy pacjent chciał dyktować warunki i obstawał przy niewykonalnym planie leczenia, to zmiana lekarza nie będzie happy endem i pomyślnym zamknięciem przygody pacjenta Wilka z ortodoncją. I tak oto powracamy do pytania, kim będzie ten lekarz? 20 Z życia środowiska 2005 tom 1 nr 2 Najbardziej prawdopodobne wydają się następujące opcje: – Świeżo upieczony specjalista, odczuwający pilną potrzebę wzbogacania doświadczenia zawodowego poprzez robienie czegokolwiek, byle dużo i od zaraz – Stomatolog ogólny, który umie już przyklejać zamki, bo właśnie niedawno wrócił z kilkudniowego kursu prowadzonego przez supermegagwiazdę, najlepiej z Ameryki, która to supermegagwiazda naucza CAŁEJ ortodoncji w trzy dni, bez zbędnych szczegółów niepotrzebnie wbijanych w głowę podczas kilkuletniego cyklu specjalizacyjnego (również we wspomnianej Ameryce). Czasem taki stomatolog nie umie co prawda przyklejać zamków, bo kurs supermegagwiazdy jest drogi, ale na szczęście jego pracownica pani Zosia ma dar szczególny i podpatrzywszy tu i tam potrafi założyć aparat ortodontyczny w górnym łuku zębowym, gdzie zęby najczęściej są bardziej krzywe niż w dolnym. Dokumentację wykonuje się oszczędnie i z rozwagą – najwyżej jeden model górny, dolnego już nie, bo kto to będzie magazynował? Po co? Jak długo i gdzie? – Specjalista ortodonta, któremu doświadczenie podpowiada odniesienie się z rezerwą do żądań pacjenta, ale piekielnie wysokie rachunki za pokrycie dachu nowo stawianego domu muszą być zapłacone. Aby rozwiać wątpliwości, chcę w tym momencie powiedzieć bardzo wyraźnie, że znam specjalistów ortodontów, którzy nie powinni już dłużej szkodzić swoim pacjentom przestarzałymi metodami leczenia, ale znam również stomatologów ogólnych bez „papierów na ortodoncję”, którzy robią porządną robotę i mogliby nauczyć niejednego specjalistę! Życzę im jak najlepiej i chciałbym w dalszym ciągu spotykać ich na zjazdach i kongresach ortodontycznych, o których wielu z „papierami na ortodoncję” nawet nie słyszało. Szansę pacjenta Wilka na wyleczenie są bliskie zera, jeśli zaopiekuje się nim niedoświadczony młody specjalista, który za wszelką cenę zechce spełnić nierealistyczne żądania pacjenta. Doświadczony niespecjalista może zachować się ostrożniej i aby nie popełnić błędu, nie zrobi prawie nic. To zwykle człowiek przedsiębiorczy i operatywny, który wytłumaczy pacjentowi, że np. brak kontaktu między zębami przednimi zapewni mu zawsze świeży oddech, dzięki właściwej wentylacji jamy ustnej i tak naprawdę można to potraktować jako gratisowy bonus do leczenia. Lekarz specjalista po bolesnej walce z myślami na temat terminów spłat budowy domu, albo zrezygnuje z leczenia, albo spróbuje namówić upartego pacjenta na kompromis, który obie strony będą w stanie zaakceptować. Jeśli nie – pacjent Wilk ma przegrane. Po miesiącach lub latach leczenia, kiedy jego zawziętość jest już równie miękka jak dziąsła wrośnięte między zamki, znów pojawia się w moim kalendarzu, wpisany na zielono, tym razem gotowy na wszystko, byle tylko dokończyć leczenie. Niestety tym razem zielony kolor nie oznacza nadziei dla nikogo. Pacjent nie chce już wracać do lekarza, który obiecał np. wyleczyć bez ekstrakcji czternastomilimetrowe stłoczenie siekaczy górnych ustawionych w protruzji, przy kącie linii żuchwy do podstawy czaszki 52 stopnie i nagryzie pionowym 1 mm (czy nie mówię zbyt szybko?) A ja z kolei nie mam zamiaru kontynuować źle zaplanowanego leczenia, błąkając się po polu minowym z zawiązanymi oczami i na koniec zebrać razy za wszystkie nieuchronne powikłania. Ale co z etyka zawodową? Czy byłoby właściwe zwrócić uwagę koledze, który albo się pomylił, albo przecenił swoje umiejętności? Czy po takiej konsultacji powinienem do niego zadzwonić i poinformować, że leczony przez niego nieskutecznie pacjent szukał u mnie pomocy? Ale ja nawet nie pytam pacjenta, kto go leczy. Najczęściej więc rozkładam ręce i proponuję powrót do lekarza prowadzącego, wyrażając nadzieję, że na pewno coś wymyśli. A co zrobić, jeśli pacjent nie proszony sam podaje nazwisko dotychczasowego lekarza i nazwisko to podawane jest co najmniej kilkanaście razy w roku przez innych, równie dramatycznie wyglądających pacjentów? Czy można powiedzieć „to nie moja sprawa”? A może trzeba powiedzieć coś innego? Może Ty wiesz co? Czasami odnoszę wrażenie, że rozmawiając o ortodoncji w gronie koleżanek i kolegów prowadzimy dyskusję filozoficzną, stawiając pytania, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Czy leczenie ortodontyczne powinni prowadzić tylko specjaliści z dyplomem specjalizacji z zakresu ortodoncji, czy każdy stomatolog, który ma na to ochotę? Czy slogan „ortodoncja dla ortodontów”, niosący w moim odczuciu jakieś przesłanie o charakterze segregacji grupowej jest słuszny? Moim zdaniem nie, ale jestem przeciwny stanowisku: ortodoncja dla wszystkich stomatologów, ponieważ widziałem skutki takich działań. Szukajmy odpowiedzi jak wyłonić spośród stomatologów ogólnych tych, którzy w leczeniu ortodontycznym się sprawdzają. Zaraz ktoś zapyta, a czy tobie mądralo zawsze wszystko się udaje? Nie, nie udaje mi się wszystko, jestem świadomy swoich niedociągnięć i uczę się na niepowodzeniach. Jeśli los naszych pacjentów obecnych i przyszłych nie jest nam obojętny, zachęcam gorąco Koleżanki i Kolegów do dyskusji na łamach czasopisma, wyraźcie swoją opinię! Mnie los pacjentów nie jest obojętny, a pacjenta Wilka w szczególności. Wkładam więc kij w mrowisko, a że mrowisko jest olbrzymie, to jeden kij choćby nie wiem jak duży - nie wystarczy! 21