Spłoszona cisza

Transkrypt

Spłoszona cisza
Spłoszona cisza - Chełm 2010 r.
Do Czytelnika
nie osądzaj
proszę
mojej poezji
wzruszeniem ramion
jestem po wszystkich
którzy przebyli
wciąż słysząc
jak powiew witek brzozowych
moje wiosny czesze
a dalekie zefiry
czoło smagają
czuję
jak
z cierpkimi jeżynami
zmaga się pragnienie
już nie muszę
odwagi udawać
by
innych udosłowniać
ukrywać tkliwość wilgi
i gorycz macierzanek
dziś
czas zniewolony
odkrywa ból
ptasiego serca
usprawiedliwia
gwałtowność oddechu
i burzliwość oceanów
moje wiersze choć spóźnione
lecz
czyste
nieśmiało w szyby pukają
małe okienko
otwórz im
nie dla słów wielkich
bo
one nie podały wody
Tantalowi
gdy cierpiał
w przedświcie
Słowo poetyckie walkę toczy z czasem
pozbawia go niszczącej siły
dlatego trwa wiecznie
Poezjo
szukam Ciebie
w nieczułości bezkresnej
tam gdzie
nieboskłon się kruszy
by
do gorących gniazd
dotrzeć
to Ty
leczysz mnie ze ślepej
pewności i
astygmatyzmu duszy
Ty
lęki
przed rozkwitem
omiatasz
by nie poraniły
marzeń
Ty
W soczewkach obłoków
memu cieniowi się przyglądasz
zachłanności wypatrując
albo przyjaźni
nieposkromionej
i rosy głębszej
niż ocean
to Ty
szyfry do puenty wplatasz
by
odrzwia do słów
otwierać
strunami samotnych
lir
Dzień Matki
tamtego świtu
zatrzymałaś gasnący
płomyk
w dłoniach
przykurczonych
uniosłaś go
do Pana
dziś
sypiesz iskry
na moje kartki
niezapisane
pozbieram je
skrzętnie
i wiersz
rozświetlę
dla Ciebie
zawsze wierzyłaś
we mnie
Ocalić prawdę
po myślach własnych
stąpam
czas
upchany w plecaku ponagla
by
zdążyć przed
lękami nocy
dniem zobojętniałym
by
krzywe zwierciadło
odwróciło
słowa pomylone
prawdę wciąż budzić
gwiazdy przed nicością
chronić
by
pulsowały w bezmiarze
połacie
z sadami morwowymi
jedwabiem otulać
ocalać to co najkruchszeprawdę
Jedynaczka
dlaczego
tak mało
wiersze piszą
o prawdzie
w metaforę ją ująć
przez topiel przeprowadzić
osamotniona
o ciernie się kaleczy
wykrywa źródła
aby obmyć rany
lawiny wstrzymuje
by horyzont
nad mym cieniem
bezpiecznie zamieszkał
zmaga się z drogą
tedy
ciepłymi dłońmi
ją ogrzewam
wonnościami nasycam
i wkładam
między baśnie
Buty
chcesz wierności?
szukaj jej
wśród pary butów
chociaż ślubów nie czyniły
wspólnie
brną po wybojach
i szlakach pomotanych
ciężar rozkładają
sprawiedliwie
gdy jeden
w tarapaty wpadnie
drugi
siły podwaja
brata z wydm
ratując
zgodna para butów
akompaniuje krokom
by
stóp nie zranić
uderzenie przyjmuje
z pierwszej linii
buty
wierne do końca
potłuczone
opuszczają ciepły kąt
razem
nie oczekując na
wdzięczność
Życzenia.
to dla mnie te kwiaty
co zmysły oniemiają
a oczom niosą
zachwyt nieboskłonu
gdzie róż błękitem
przenika,
a pomarańcz zwykle
ciepłem emanuje
to te płomienne
znaki
podpowiadają księżycowi
kiedy wolno świecić
by
gwiazdom nie
przymrużać powiek
to te obłoki różane
w płatkach
intymności strzegą
i odgłosów
uniesień
Menu
wehikuł ze wstecznym biegiem
coraz ciekawszy
promenada w Lloret
wirem karuzel
horyzontu dotyka
zauroczeni
nie słyszymy nikogo
prócz siebie
dłonie
drogę odnalazły
własną
usta w winie kąpane
skronie chłodzą
a smaki egzotyczne
zawisają
w źrenicach
menu choć znakomite
przerwane być musi
nieczułe na prośby
o cherez
bo świt blisko
nikt już nie donosi
wina
czas przepis zgubił
Wir
dostrzegłam Ciebie
w cieniu dymu z papierosa
gdzie
blask lampy zmatowiał
w błysku
iskrzących źrenic
i
smugach kolorowych tęcz
w wir porwana
koła zataczam
do dziś
czasem wytrącona z orbity
stopy mocno wciskam
z suplesem walcząc
by ramiona
maty nie tknęły
sic transit tempus
(tak przemija czas)
Misja
W pajęczynie dróg
wspomnienia biegną
wśród znaków
do miejsca przeznaczenia
gdzie świat był za młody
i barwy
spłowiałe
lokomotywa stukotem
ciężkim
myślom wtórowała
wagony szarpały
duszę rozdartą
pamięć
wstecz dymy niosła
do gniazda własnego
ku firmamentowi
gdzie
pled szary zieleni nie skryje
bzy zapachu nie poskąpią
w miejscu rozesłania
pokaleczonym językiem
sosny w khaki kolorze
rozkazy wydawały
by w szeregu równać
lasy z runa uprzątnąć
Domu tam mało
borowików dumnych
i rosy igrającej barwami
tylko słońce wschodzące blado
ramionami otwartymi
kusi wciąż powrotami
do dnia narodzenia
Brzozom
dobrze jest za oknem
pieszczone moim
wzrokiem
w ciepłe strojone szaty
i kolory gustowne
za miejsce dziękują
a ja
ramionami
otaczam
ich
niewinną biel
i spokój zieleni
co
ciało uzdrawiając
strzegą
by
uroku narzekaniem
nie zburzyć
Wrzosy
to nieprawda że
wrzosy znaczą
smutek
one dużo czasu mają
na czystą gamę fioletu
wiedząc
że nie sięgną szczytów
strzegą
swego miejsca
na jasnej polanie
wśród brzóz przyjaznych
co smyczkami z witek
grają melodię rzewną
w miękkim blasku
kobierce tkane
dbają o
ciągłość rodową
przy nich jest
lato i jesień
drzemiące zimą
budzą się wiosną
by trwać
w tym samym miejscu
dobrze byłoby być wrzosem
Wiosna
wybucha
nowymi tęczami
pokłócone kolory
gustownie układa
bo o kostiumy
zadbać trzeba
tulipanami zastąpić
niestałość
zmienność odliczać
westchnieniami konwalii
pulsowanie wiatru
eterycznie wygładzać
a cykady brzaskiem odurzone
prowadzić
po promieniach świata
malować
na różowo
tam
gdzie o wiośnie
nie wiedzą
Piękno
przemijać musi
chociaż każdy zatrzymać je
pragnie
afrodyzjak
lifting
wizażystka
w wyścigu do rad gotowe
skutek przelotny
tylko
w obrazie HD
a ty
oglądaj wernisaż
swoich snów
w odbiciu
okolonym
tęczą
smutek obniżaj
kącikami ust
brwi unoś
ponad gwiazdy
dzieło swe doskonal
en face
czy profilem
w dojrzałym sadzie
zanurzaj
piękno
bądź w nim
Słoneczniki
choć dumne z Van Gogha
dziękują zefirom
drganiem subtelnym
za szczyptę ochłody
z hojności słynne
ptaki
na biesiadę proszą
chylą swe skronie
ku uciesze rosy
by dosięgnąć ich mogła
nasycone przestrzenią
nie zazdroszczą
braciom uwięzionym
w blejtramach
dojrzałe
recepty piszą
na zdrowie
Martwa natura
umierać musi
gdy
światło umyka
poza czarodziejską górę
a
kwiaty więdną
niczym świeca zapalona
choć
Stradivarius
zaprasza do tańca
pantofelki złote
one
odstają od
stóp
kryją się za kotarę
o miedzianej zieleni
i za szczęście w objęciach
na lustrze parkietu
drgające skrzydełka
pióra gęsiego
naturę martwą
ożywiają
w księdze skórzanej
a Święty Jerzy
przypomina bezbożnie
rycerzom
o życzeniu
o niespełnionym
Szara reneta
za oknem przytulnym
mojego domku
szara reneta
gestem pogiętych ramion
na piknik prosiła
szczodrze rozdając
wody pełne dzbany
z kropel odłamków
krajobraz dzieciństwa wynurzony
woła
by zobaczyć
wzrokiem wysłużonym
i dotknąć
stopami schodzonymi
zieloność lewad
co
promieniami odbitymi
wiosnę przywołują
by raj dzieciństwa
noce bezsenne ubarwiał
muzyką
Powrót do Domu
wracam tutaj
witraży czasu w pyle szukać
już kartek nie zrywam
bo mi lepsze koraliki
na struny nawlekane
niźli próżność
cienie milkną
w korowodzie
barwnych kontuszy
lustra pytam
czy ptaki wróciły
a sąsiad kołodziej
koła drewniane toczy
przydrożnik Nepomucen
o prawdzie zapewnia
przy kaganku ubogim
jak w wieczerniku
i o świecznik prosi
nad Księgą
ku wspomnieniom
Uczta
płomienie wpuszczone
wiewem przyjaznym
ucztę grillową otoczyły
sił dobywają ukrytych
by nieprzesyconą czarę napełniać
w czasie nieznaczonym
przez zegary
przeżytymi zmaganiami
z sobą
zdumione
wznoszą freskowe iskierki
by
usta rozradowane
i wysmakowane źrenice
uniosły się
ku
spełnieniu
Złote runo
z wichrem w kieszeni pędzę
myśli postrzępione
na żagle zamieniam
mosty buduję
galaktyki łączące
nie dla wizażu
lecz po to
by nie zatopić
czasu
w burzliwym oceanie
swojego istnienia
z obawą
przed dniem
za krótkim
na zachód zwrócona
zanurzam się
w odmętach nocy
bo
wyzwań zbyt wiele
i oczu
wypatrujących łodzi
do Kolchidy
Niepokornej
korzenie
choć mocne
giną na powierzchni
wolą w głębi
zmagać się z kruszcami
hartując twardość
zatrzymującą wiatry chłoszczące
z mgławic uwalniają świat
gdy
nieuchronność
domyka drzwi
w tajemnicy przed życiem
ja
w metaforze ukryta
rozwikłuję kłębki słów
jeszcze nie za późno
na burgund
i
Bruderschaft
„Człowiek to nie rzecz,
lecz cel sam w sobie”
Emanuel Kant
„ Mądrość z trudem toruje sobie drogę
przez zasieki głupoty”
z cyklu „Dwie struny”
Maria Janina Okoń
Zaproszenie
Przysiądź ptaku tu
gdzie ziarno rozsypane
kiełkuje
rosą skrzy
przez mgłę się przedziera
z wichury drwi
i nie znika w nurcie
choć fale
przytłaczają
twoja to rola
przed mądrością
rozsuwać strużki
piasku
wzrokiem kolistym
miejsc
pustych wypatrywać
pod zasiew
„.Słabi nigdy nie przebaczają
jest to przywilejem siły..”
przebaczenie
od pałaców stroni
oczekuje w krużgankach
na zaproszenie
czeladzi
jak pątnik
chce pokrzepić świat
a tym czasem
miejsce w salonach
zajęte
przez nikczemność
ta
niewzruszona
nierządnica
z wygodą
w kości gra
Szczerość
już nie pomagam Syzyfowi
pod górę się wspinać
od dzisiaj
ciszę maluję
kolorami zieleni zgaszonej
krajobrazy rozwieszam
o nieostrych konturach
to tu
to nie
tu
strzępy brokatowe
ocalam
od rozwichrzenia
i kwiaty
przeznaczone na gody
od dziś
powstrzymuję wszystkie zegary
przed apetytem
na czas
Głos w snach
melodię moduluje
chce
czystą barwą
dniom
zapłacić
za
kłamstwa czasu
kradnącego
kęsami drobnymi
podstępne
chwile
nawet nurt
skuty snem zimowym
tratwy mojej
nie zatrzyma
a ona
przebiegła
poślizgiem płóz
mknie
mijając
z okrycia odarte
pejzaże
jedynie głos ze snów
o pomoc nie prosząc
wciąż budzi mnie
do nadziei
Nadzieja
najdłużej dojrzewa
pieczołowicie piastowana
sensu nie zatraca
dryfując
do brzegu własnego
zdobionego sitowiem
srebrzonym
płynie
kiedy na mieliźnie osiądzie
odwrotu nie ma
ani wiary
może delfiny rozumne
wyniosą ją na powierzchnię
niechby we snach
spełniała choć jedno
życzenie .
To tylko
umysł niespokojny
to tylko
wehikuł niosący cię
w przestworza
to tylko
iluzja
że walczysz o miejsce
na scenie
z pomocą Suflera
który świat posprząta
po każdym przedstawieniu
to tylko
tęczowa aureola
wyprzedzająca życie
to tylko
woń wawrzynu
umykająca przed pożądaniem
poza granicę
to tylko
Nic
Pomoc
amfibie płynące
po rwącej toni
z poddaszem zrównanej
chleb
podawały
w dłonie
spragnione
by
ciężaru ująć
dniom zaborczym
zgrzyt skrzypiec tonących
zagłuszyć
ulżyć myślom
spłoszonym
nurtem wszechwładnym
mglistą powłokę oddalić
by
nie przesłaniała
nadziei
Powodzianom
trudno świat postrzegać
przez soczewkę
wód
przedmioty oglądać
niedotopione
i listki fotografii
w nurtach burych
trudno zawierzać skarpie
co
osuwa całą magię życia
tu
łza
echem wraca
ponad zawieruchę toni
tu
dłonie
zanurzone w samotność
Noego wypatrują
i
dnia czterdziestego
i
gołębicy nad tamą
podmytą
Samo życie
jednych
pałace nużą
innych
tektura w zaułku
cieszy
jednym
Eurydyki tańczące
w świecie zagmatwanym
innym
marzy się
chlebowy świat
tu inność
zdziwienie budzi
doczesności
drogę znaczy
nieboskość mierzy Jerychami
wartości nie mniejsze
jeno
gadżety za małe
by świat pomalować
barwami ogrodu
ju- rajskiego
Pragnienie
może Pytia podpowie
jak niebo pocerować
by
zatrzymało wyroki
jak
modlitwy układać
by
woalem podszyły opadające
chmury
żonglować sznurami
by serce dzwonu
niosło pokrzywdzonym
nadzieję
co
osuszy z łez ziemię
wiosną zieloną
matkom
wypatrującym
zagubionej gwiazdy
do piersi przytuli
radość
to tak niewiele
Powinność mężczyzny
załóż winnicę
na wzór Noego
w przyjaźni z Duchem
zbuduj
arkę z pnia żywicznego
gdy synowie twoi
ziemię zaludniają
Ty z Góry Ararat czuwaj
by drzewa życia chronili
męską jest rzeczą
ziemią władać rozumnie
by platany nieba sięgały
co drogi mądrości znaczą
strzegą przed poboczem
urwistym
Ranczo
pomóż mi
Pielgrzymie
wśród szlaków niebieskich
drogę odnaleźć
do miejsca
na ranczo
z księżycem w pełni
rozsuwając skrzydłami
horyzont
niech Anieli mnie wiodą
poprzez złudne
fata morgany
wszak nenufary
toń świetlistą przesłaniają
kuszą niewinnie
choć aromaty mdłe
i przyszłość niepewna
pomóż mi Piotrze
przejść stopą suchą
grząską drogę
do
wrót Bramy Twojej
Kresy
na horyzoncie
brzozy w moczarach
bielą bezkres malują
w ciszy zamyślonego stepu
skrzydeł wiatru trzepoty
i skarga dojmująca
nieustannej drogi
spod kopyt
biały puch wełnianek i
pieśń po stepie
nad naszymi głowami
jakby aureola
po wypalonym domu
oczyszczanie
z pamięci
Polesie
czaru Polesia
co połacie przemierzył
ze wschodnim wiatrem
startery nie zagłuszą
tylko świątek przydrożny
pokaleczony
modły zbiera
ze skrzypiec płaczących
w struny barwy
wplata
dziś
znad moczarów
i pól rozległych
niosą się
tęskliwe mgły
koncertem
głuszców i cietrzewi
klangorem żurawi
ariami kosów
napełniają
kielichy liliowe
żale kojące
tu zegary cichną
w obawie
że
nikt ich nie słucha
bo
knieja śpiewa
Kraju mój
gdzie Polak
mądry dumny- odważny
co wykuwał sławę mieczem
uciskał rany opaską
by Dom
wolnością ozdobić
przechodniu powiedz Polsce
gdy Polak to czyta
kark swój wypręża
łzą pragnienie gasi
Bóg i Honor
krwią przesiąkły
lecz do szczytu wciąż
daleko
pod niebem Anglii
za wolność naszą i waszą
z urwanych skrzydeł
Polak wychodził żywy
nawet
drzwi za ołtarze
solidarnie służyły
bo
z godnością
ciała ułożyć trzeba
by do Tronu trafiły
dziś
we wnętrzu niespokojnym
bunt z troską w szranki staje
tu logika
na nic się zdaje
choć nauk królową
Spłoszona cisza
cisza krzyczy przerażeniem
głosy w czerni chmur
zawisły
kurcząc ramiona
do bólu
tylko źrenice zdumione
drganiem konwulsji
pytajądlaczego
trzeszczące konary
nagość przykryły
godności strzegąc
bo ziemi zabrakło
Orzeł ze skrzydłem
złamanym
nad jarem
pozostał
kamienie łez nie
pogrzebią
skrzące w promieniach
dotrą do
Kwiatów Polskich
pamięcią sycone
nie zwiędną
„ Pożoga wojenna niesie cierpienia,
których nie da się obliczyć
żadnymi metodami.”
Maria Janina Okoń
[z tomu „ Dwie struny .”]
W 70- tą rocznicę tragedii wrześniowej
Modlitwa
spraw Panie
by ołów w chmurach
utracił ogień
by
promienie
o wschodzie wiosny
igrały
niczym uśmiechy zalotne
spraw by
harfie eolskiej
melodii przybywało
a biel z różem
do kankana prosiły
by
gałązki zieleni
czas zły uśmierzały
a
dorodne jabłko w tornistrze
dziecku wtórowało
niechaj
w toni przejrzystej
powietrzu wonnym
na płodnej niwie
objawia się
Twój
Byt
***
Cisza wody
Władysławowi Lipińskiemu
zburzona
rany i blizny osłaniając
przed bólem
niosła nieuchronność
życia
a Twoje ramiona
śluby czyniące
przeciwko kanonadom
wspinały się
aż do nieba
wiedziałeś
że nie ma złej pory
dla ocalania gniazd
pod strzechą rodzinną
Twój powrót
z Krzyżem Walecznych
za spełniony honor
do lechickiej ziemi
czy zadośćuczynieniem?
uczestnikowi dwóch wojen
Burmistrzowi Rejowca Fabrycznego
Panu Stanisławowi Bodysowi
za pasję i wrażliwość w tworzeniu nowego
wizerunku miasta
Moje miasteczko – nowe
upór uwiecznił
niedościgłość myśli
na marmurowym cokole
skradł słońcu doczesne światło
by znaki
rozpisać
na urywki zadumy
zmatowiały krajobraz
i drogi owdowiałe
ustąpiły
kwietnym gazonom
z aromatem fiołkowym
rejowiecki zegar słoneczny
w galaktyki zapatrzony
a ja
śród muzyki świerszczy
śród płatków pelargonii
błądzę
z zaklęć wyzwalam
zobojętniałą aurę
poplątaną pajęczynę
i spopielałe piękno
wniwecz posyłam
z pokory wawrzynu
wyplatam miastu
godowy wieniec
Dworek
czas ulatuje z dłoni
coraz ciszej usta nucą
pieśń o świecie niepojętym
co
zginąć nie musiał
w połach zawieruchy
tylko cienie wyplątane
z szarfy chmur
szepczą o dziejach minionych
tęsknią
do
grabowej alei
z ramionami splecionymi
nad głową
starego dębu
ze sztambuchem
spisanym na korze
wiekowej lipy drobnolistnej
nie skąpiącej słodyczy motylom
i gniazd dla rdzawych wiewiórek
dziś
portrety Van Dicka
dziękują
za dom uratowany
przed siłami wichru
w złoconych kontuszach
woźnicy rozkazują
by
gości w cieniu kasztanowców
dowoził
skrzydlatą dorożką
by
milcząc powtarzali
sursum corda
Ulica Kwiatowa
już wiosna nie przerywa
słowikowi
tu
bez - bzem pachnie
a o świeże dachy
rozpryskują się ogniki
by
nie pogasić ogrodów
na ulicy Kwiatowej
tu
świat z dłoni wymknięty
dziś do koncertów zaprasza
kolorową pięciolinią
hortensji
w zaciszu pogody
tu
szary parasol nad osiedlem
ustąpił
biało- srebrnym obłokom
a
krajobraz o kolorze sadzy
i szaty odymione
pomalował na niebiesko
w moim miasteczku
gdy
świt oczy otwiera
i zachęca usta
by
śpiewały
ja
niczym muszelka
zamykam w sobie
głos
tu
obrazy mówią
Cementowy pejzaż
tej ziemi znajomy
kromkę twego chleba
ubogi papier chronił
przed pyłem wszechobecnym
i dłońmi
wyrzeźbionymi
rozpryski opoki
spod oskarda
broniły legowiska
kredowych czasów
pogrubione rzęsy
chroniły mowę
przed rozczarowaniem
cyfr koślawych
bo te
przynieść miały
doznanie ciepła
sytości
i radości
z butów filcowych
które wygrywały
na śniegu zmrożonym
tony skrzypiące
to było życie
z herkulesowej potęgi zrodzone
i prometeuszowej nadziei
bogactwo liczone
w nicościach
Szwedzka Mogiła
prawda tajemna
ukryta w kurhanie
kodu do zaszłości strzeże
przyjazna
prochom pomieszanym
z kredową osłoną
milczenia nie zdejmie
tylko ramiona krzyża
wyniośle milczące
o bezimiennych
pokojem zbratanych
proszą o
Amen
Tenuta
nie przypadkiem Rej tutaj osiadł
jak ojcu przystało
budując potomnym gniazda
nie uległe wichurom
póki filary
wzmacniało spojrzenie
dziś
tylko Księga
w pamięci została
by
pomniki budować
po polsku
bo pieczęć
gęsim piórem wyryta
zaginąć nie może
Dr Marianowi Januszowi Kawałko
Tajemnice minionego czasu
pamięć przez Ciebie obudzona
w podróżnym karawanie
przewozi głos popiołów
by
miejsce spoczynku ojców
uczcić
a
mglistym zwierciadłom
czasu pomylonego
prawdę darować
dziś
tropiciele śladów
wichrem podartych
dokumenty markują
pieczęcią rzetelności
a
pamięć
wie swoje
Przyjaciołom Pawłowa
czas poukładał
wieczysty kalendarz
tej ziemi
legendom się przypominając
by
wskrzesić go chciały
przeszłości niespokojnej
bieg zapisać
pokolenia zliczać
ikonom się kłaniać
niestrudzony ten czas
o rozstaje się potykając
bieży
po promieniach odbitych
w strudze
jasność wzgórz uczytelnia
iskrzy
wyjdź mu naprzeciw
Stanisławowi Miszczukowi
Wernisaż
trudno artyzm Twój
słowem okolić
barwę
światło
i muzykę przestrzeni
przeistoczyć w zieloność
brzóz
słyszę ich szelest subtelny
i dostojność
co oddech pogłębia
wicher spod kopyt końskich
świat uśpiony budzi
falujące nozdrza
i mięśnie grające
naglą do biegu
pejzaże
blask burzą
i pogodę odmieniają
pragną
pamięć zawrócić
w świat niepojęty
Twoich oczarowań
Śladami Kapuścińskiego
w wełnistej mgle
chmury czupurne
noc upinały
nad tratwą
wędrowca
w drodze do myśli
bezbrzeżnych
tylko cienie
były
wyraziste
dzieci ulicznych
łun i pożarów
spopielających
marzenia
o świcie
z wichrem pod rękę
pobiec trzeba
po
ocalanie prawdy
czyste tony
na pięciolinii
zapisać
cieniem zaistnieć
Polska- to moje pisanie
to wewnętrzne poczucie wyższości”
( Ryszard Kapuściński)
w głębi spojrzenia
świat się pomieścił
pobudzony
błyskiem fascynacji
i szczerością
uśmiechu
kruszącego kamienie
by
życie wygrać
gdy
słów brakowało
ożywiających barwy
ołowiane
zanim zapaść miał
wyrok
odpowiedź znaleźć
„skąd te konflikty”
pod niebem jednolitym
choć
nad głową wędrowca
znad Prypeci
ta sama jaśniała aureola
( Wiersz oparty na filmie Marka Millera
„ Ryszard Kapuściński”)
Poetce
Dużo z ciebie mam
ale więcej
jesiennych szarug
epitafiów
i rozczarowań naręcza
noszę w sobie
dźwięki podobne
do serca
i rąk zalęknionych gorączkę
czasem pytam
warto- li
ustąpić miejsca
tym
którzy tętnic
wypełnionych życiem
z goryczy nie uwolnią
nie zamkną nostalgii
w namiot Jezuego
więcej Ci przędzy zostało
ode mnie
na nić srebrną Ariadny
choć mam jej niewiele
z Tobą utkam albę dla skazańca
Dla Ciebie Henryko
choć zbierasz ciernie
w dłonie poranione
balsam uśmiechu
ból Twój koi
nie potępiasz losu
za to nieboskłon
szafirami podszyty
pochyla się ku Tobie
by
dzień zmitrężony
jasnością nagrodzić
niechaj światło
chociaż wysłużone
Ciebie oplata
I drogi prostuje
ku radości
10 05 2010r
Tobie Mario
kamienny ślad
na ostatniej drodze
od milczenia zwilgotniał
pochylony tren
skromność Twą powiódł
ku wieczności.
dziś
przed Tobą
Boskie znaki zapytania
o nadzieję
nieśmiertelności
tylko granit
o pamięć prosić będzie
tych – co
ścieżkami Twoimi
łatwiej dotrą
do Edenu.
dziś
wiatr od pieśni zmarkotniał
z nad ciszy grobowej
pod niebiosa
unosząc
niedokończone akordy
pomni Pan
na ciepły sopran Twój
zanurzony w obłokach
mieszkanie zapewni godne
w Kraju Obfitości
skąd chóry anielskie
głos do nas doniosą
Ś/P Marii Pilipczuk
by pozostał z nami
gdy jeszcze tu jesteśmy
jeszcze
Kto czci ojca
radość mieć będzie z dzieci”
{Biblia –Mądrość Saracha}
Z Biblii wzięte
nietoperz skrzydłami
oczyścił biblijne teksty
z pajęczyn
wzrokiem wiekowym
pismo pożółkłe
na monitor rzucił
gdzie odbiorców więcej
biblijny dekalog
w nowoczesność
poezja upnie
by doczesnym
przekazać
iż
pąki kwiatowe
zdrowymi płatkami
ucieszą
siewcę za ziarno
wrzucone do gleby
ojcem zwąc tego
co „domy dzieci podpiera”
i matką co za grzech wzgardy
„przekleństwem
fundamenty
wywrócić zdoła”
in nomie Patris et Filio.
O pokój na ziemi
chóry anielskie
białą gołębicę budzą
by
pochodni blaskiem
ulżyła
ciężaru ziemi
by skrzydłami swymi
rozwiała
smutek
i
nadzieję przyniosła
matkom
szukającym
wzrokiem spłoszonym
utraconych synów
one
z dłońmi wzniesionymi
w bezsilności
błagania ślą
by
nie ginęli
niewinni
Pax in terris
głoszą
Wszystkich Świętych
już wiatr
liście brązem odwrócił
płomieniami świec igrając
na płytach kamiennych
chmury rozprasza
by
lekkie płatki chryzantem
umęczone ciała utulić mogły
one
westchnienia oczekują
na dzień swych imienin
pragną
by
śpiewy milczące
zabrzmiały donośnie
w ziemskiej pamięci
Rodzicom
w Dzień Zaduszny
widzimy siebie
chociaż we mgle
słyszymy melodię
z lir cieni
czujemy dotyk
w świerkowych gałązkach
znaczymy miejsca opuszczone
zapachem wosku
dla dusz wędrujących
z innej pory roku
tutaj
Wasz dom otwarty
i
kluczy do drzwi
nie ma
Boże Narodzenie
Za często
zimnem dmucha
a lody drzwi zwierają
na wołanie nieczułe
tylko
klucz ogrzany
podwoje otworzy
dłonią pomocną
w Boże Narodzenie
kołyska w sercu
do snu ułoży
Dziecię narodzone
co
za ciepło
szczęśliwością odpłaci
Pielgrzymka
pośrodku ziemi
kopuła euforią pęcznieje
następca Piotra na tronie
tysiące oczu
dotyku spragnionych
smugami promieni
srebrzystą aureolą
nad tiarą zawisły
myśli w nieznanej przestrzeni
oddech zatrzymują
z dłoni wzniesionej
Duch zstępuje
by zmienić oblicze
nowymi drogami świat podąża
Quo wadis
Rozczarowanie
pragnienia jak pąki
zanurzone w mroku
proszą o krople rosy
by
wrócić mogły wybuchłe bukietem
z kwiatów nadziei
z ciszy
fotel spleciony
czasu nie skąpi
by
baśnie układać
z rozsypanych płatków
o
wyniosłych borach
pieśnią huczących
rzekach posłusznych
i rozłożystych ogrodach Szeherezady
otwartym w noc oknem
wzrokiem wytężonym
szukam dojrzałych plonów
rozsianych moim wołaniem
o Księgę Ksiąg
co
świat mniej barbarzyński
uczynić miała
gdy przed katedrą Twą stanę
Panie Profesorze
o cenzus nie poproszę
za sens
nie znam odpowiedzi
jeszcze nie jestem gotowa
pozostanę w tej samej klasie
dziś boli mnie głowa
Szpital
dwa światy
dwie skargi
tutaj
biel przysłania horyzont
i więzi marzenia
które
śnią o sawannach
tutaj
oczy
bez narkozy
rażone
świecidełkami zza okien
tkwią
w oczekiwaniu na słońce
ułożone w ikebanę
czasem
motyl do snu zapuka
by
rozsypać
na bieli
kolorowe proszki
co
drogę
zza bram Hadesu
wskazują
do mojego Edenu:
rabaty przed domem
Starość
istnieć- a nie być
choć wiedzieć- nie mówić
tak jest lepiej
dla dnia idącego
on
nie gustuje w starych wizerunkach
tangu retro
i fotelu
w kąciku zajętym
lecz wciąż od nowa
ku wieczorowi kroczy
gdzie słońce
z horyzontem się mocuje
by
w noc przydługą
twoje myśli pozbierać
w chłodnej komnacie
pozapinać guziki
Moje wyznanie
mam swego Boga
w rozlicznych postaciach
włada bezpiecznie
skinieniem
gasi wulkany
słowu
cierpienia ujmuje
studzić mu nie pozwala
gwiezdnych źrenic
dłoniom archaniołów
się przygląda
czeka z wiecznością
na obojętnych
i odwróconych
drwiącym
co pomocy odmawiają
unieważnia bilet
do Arkadii
swój zachowa- Dobrem
zwany
Podaruj mi Panie
drugie życie na antypodach
pokocham myśli
gdy staną się żadne
w gwiazdach do snu się ułożę
zaciskając w dłoni
zasuszony bratek
odpocznę
po tamtej stronie
gdzie ważki
ciszy strzegą
a
w mgieł błękicie
zawiedzione cienie giną
z rozpaczy
po
domu opuszczonym
przez nieodczytane pointy
po
ścieżkach
i kolorach rozprysłych
w bańkach mydlanych
pozwól mi Panie
archetyp poprawić
niechaj ptaki
z góry nie drwią
z matek milczących
odartych z marzeń
Drodzy Czytelnicy
Oddaję w Wasze ręce drugi tomik mojej poezji pt. „ Spłoszona cisza”
Poezję traktuję jako sposób na hołdowanie prawdzie- wartości nadrzędnej.
Piszę z potrzeby powiedzenia co boli, co cieszy, co zawiodło, o czym szepcą marzenia.
Poezja pomaga mi przedzierać się przez poplątaną gęstwinę, zagłusza rozczarowania,
Moje utwory powstają z potrzeby utrwalenia tego, co powinnam powiedzieć, są
wykładnikiem osobowości i postawy życiowej.
Największym sukcesem dla mnie będzie uzyskanie aprobaty Czytelników , którym wiersze
dostarczą pozytywnych odczuć i wzbudzą refleksje nad życiem, lubiącym wydawać trudne
rozkazy.
Z najlepszymi życzeniami- autorka
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
Do Czytelnika
Poezjo
Dzień Matki
Ocalić prawdę
Jedynaczka
Buty
Życzenia
Manu
Wir
Misja
Brzozom
Wrzosy
Wiosna
Piękno
Słoneczniki
Martwa natura
Szara reneta
Powrót do Domu
Uczta
Złote runo
Niepokornej
Zaproszenie
Przebaczenie
Szczerość
Głos w snach
Nadzieja
To tylko
Pomoc
Powodzianom
Samo życie
Pragnienie
Powinność mężczyzny
Ranczo
Kresy
Polesie
Kraju mój
I znów Katyń
W 70-tą Rocznicę Września
Cisza wody
Moje miasteczko- nowe
Dworek
Ulica kwiatowa
Cementowy pejzaż
Szwedzka mogiła
Tenuta
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
Tajemnice minionego czasu
Przyjaciołom Pawłowa
Wernisaż
Śladami Kapuścińskiego
Polska-to moje pisanie
Poetce
Dla Ciebie Henryko
Tobie Mario
Z biblii wzięte
O pokój na ziemi
Wszystkich Świętych
W Dzień Zaduszny –Rodzicom
Boże Narodzenie
Pielgrzymka
Rozczarowanie
Szpital
Starość
Moje wyznanie
Podaruj mi Panie
Od Wydawnictwa
Lucyna Lipińska-emerytowana nauczycielka-bibliotekarka dość późno ujawniła swoją
poetycką pasję. Debiutanckim jej tomikiem pt. „Drzwi zamknięte wierszem” spowodowała
całkowite zaskoczenie miłośników poezji (L J Okoń-Głos Pawłowa Nr 12) Ten znany poeta
i pisarz stwierdza „ autorka odkrywa świat swoich myśli i uczuć. A są to uczucia na wskroś
kobiece, pełne ciepła i troski , goryczy i bólu, nadziei na lepszy los Polaków , zwłaszcza tych
pokrzywdzonych”
Dr Marian Janusz Kawałko poeta , regionalista – człowiek o niezwykłej charyzmie,
stawiający sobie i innym wysokie wymagania zalicza autorkę do grona „romantycznych
autentystek”, pisząc „ poezją jest sam człowiek, z jego wadami, skłonnościami,
zdolnościami, w różnych sytuacjach życiowych, w takich, w których jest egzekutorem
i skazańcem- za drzwiami domu, zakładu pracy, obozu jenieckiego- świata w ogóle.
Zaliczenie L. Lipińskiej do kategorii autentystów (wg, M. J. Kawałko) potwierdza fakt, iż
„podstawowe dla niej „ znaki krytyczne”, to czas, światło i barwa, a więc symbole
pozwalające na dokładne opisanie wielowymiarowości i wielowątkowości człowieka
w świecie”
Tytuł tomiku „Spłoszona cisza” potwierdza pogląd autorki , iż tworzenie jest próbą
zapanowania nad rzeczywistością, która nas często przerasta w poczuciu bezsilności.
Mimo chronienia ciszy, nadchodzi moment jej spłoszenia. Należy sądzić, iż tytuł tomiku
sam się obronił.