Spłoszona cisza
Transkrypt
Spłoszona cisza
Spłoszona cisza - Chełm 2010 r. Do Czytelnika nie osądzaj proszę mojej poezji wzruszeniem ramion jestem po wszystkich którzy przebyli wciąż słysząc jak powiew witek brzozowych moje wiosny czesze a dalekie zefiry czoło smagają czuję jak z cierpkimi jeżynami zmaga się pragnienie już nie muszę odwagi udawać by innych udosłowniać ukrywać tkliwość wilgi i gorycz macierzanek dziś czas zniewolony odkrywa ból ptasiego serca usprawiedliwia gwałtowność oddechu i burzliwość oceanów moje wiersze choć spóźnione lecz czyste nieśmiało w szyby pukają małe okienko otwórz im nie dla słów wielkich bo one nie podały wody Tantalowi gdy cierpiał w przedświcie Słowo poetyckie walkę toczy z czasem pozbawia go niszczącej siły dlatego trwa wiecznie Poezjo szukam Ciebie w nieczułości bezkresnej tam gdzie nieboskłon się kruszy by do gorących gniazd dotrzeć to Ty leczysz mnie ze ślepej pewności i astygmatyzmu duszy Ty lęki przed rozkwitem omiatasz by nie poraniły marzeń Ty W soczewkach obłoków memu cieniowi się przyglądasz zachłanności wypatrując albo przyjaźni nieposkromionej i rosy głębszej niż ocean to Ty szyfry do puenty wplatasz by odrzwia do słów otwierać strunami samotnych lir Dzień Matki tamtego świtu zatrzymałaś gasnący płomyk w dłoniach przykurczonych uniosłaś go do Pana dziś sypiesz iskry na moje kartki niezapisane pozbieram je skrzętnie i wiersz rozświetlę dla Ciebie zawsze wierzyłaś we mnie Ocalić prawdę po myślach własnych stąpam czas upchany w plecaku ponagla by zdążyć przed lękami nocy dniem zobojętniałym by krzywe zwierciadło odwróciło słowa pomylone prawdę wciąż budzić gwiazdy przed nicością chronić by pulsowały w bezmiarze połacie z sadami morwowymi jedwabiem otulać ocalać to co najkruchszeprawdę Jedynaczka dlaczego tak mało wiersze piszą o prawdzie w metaforę ją ująć przez topiel przeprowadzić osamotniona o ciernie się kaleczy wykrywa źródła aby obmyć rany lawiny wstrzymuje by horyzont nad mym cieniem bezpiecznie zamieszkał zmaga się z drogą tedy ciepłymi dłońmi ją ogrzewam wonnościami nasycam i wkładam między baśnie Buty chcesz wierności? szukaj jej wśród pary butów chociaż ślubów nie czyniły wspólnie brną po wybojach i szlakach pomotanych ciężar rozkładają sprawiedliwie gdy jeden w tarapaty wpadnie drugi siły podwaja brata z wydm ratując zgodna para butów akompaniuje krokom by stóp nie zranić uderzenie przyjmuje z pierwszej linii buty wierne do końca potłuczone opuszczają ciepły kąt razem nie oczekując na wdzięczność Życzenia. to dla mnie te kwiaty co zmysły oniemiają a oczom niosą zachwyt nieboskłonu gdzie róż błękitem przenika, a pomarańcz zwykle ciepłem emanuje to te płomienne znaki podpowiadają księżycowi kiedy wolno świecić by gwiazdom nie przymrużać powiek to te obłoki różane w płatkach intymności strzegą i odgłosów uniesień Menu wehikuł ze wstecznym biegiem coraz ciekawszy promenada w Lloret wirem karuzel horyzontu dotyka zauroczeni nie słyszymy nikogo prócz siebie dłonie drogę odnalazły własną usta w winie kąpane skronie chłodzą a smaki egzotyczne zawisają w źrenicach menu choć znakomite przerwane być musi nieczułe na prośby o cherez bo świt blisko nikt już nie donosi wina czas przepis zgubił Wir dostrzegłam Ciebie w cieniu dymu z papierosa gdzie blask lampy zmatowiał w błysku iskrzących źrenic i smugach kolorowych tęcz w wir porwana koła zataczam do dziś czasem wytrącona z orbity stopy mocno wciskam z suplesem walcząc by ramiona maty nie tknęły sic transit tempus (tak przemija czas) Misja W pajęczynie dróg wspomnienia biegną wśród znaków do miejsca przeznaczenia gdzie świat był za młody i barwy spłowiałe lokomotywa stukotem ciężkim myślom wtórowała wagony szarpały duszę rozdartą pamięć wstecz dymy niosła do gniazda własnego ku firmamentowi gdzie pled szary zieleni nie skryje bzy zapachu nie poskąpią w miejscu rozesłania pokaleczonym językiem sosny w khaki kolorze rozkazy wydawały by w szeregu równać lasy z runa uprzątnąć Domu tam mało borowików dumnych i rosy igrającej barwami tylko słońce wschodzące blado ramionami otwartymi kusi wciąż powrotami do dnia narodzenia Brzozom dobrze jest za oknem pieszczone moim wzrokiem w ciepłe strojone szaty i kolory gustowne za miejsce dziękują a ja ramionami otaczam ich niewinną biel i spokój zieleni co ciało uzdrawiając strzegą by uroku narzekaniem nie zburzyć Wrzosy to nieprawda że wrzosy znaczą smutek one dużo czasu mają na czystą gamę fioletu wiedząc że nie sięgną szczytów strzegą swego miejsca na jasnej polanie wśród brzóz przyjaznych co smyczkami z witek grają melodię rzewną w miękkim blasku kobierce tkane dbają o ciągłość rodową przy nich jest lato i jesień drzemiące zimą budzą się wiosną by trwać w tym samym miejscu dobrze byłoby być wrzosem Wiosna wybucha nowymi tęczami pokłócone kolory gustownie układa bo o kostiumy zadbać trzeba tulipanami zastąpić niestałość zmienność odliczać westchnieniami konwalii pulsowanie wiatru eterycznie wygładzać a cykady brzaskiem odurzone prowadzić po promieniach świata malować na różowo tam gdzie o wiośnie nie wiedzą Piękno przemijać musi chociaż każdy zatrzymać je pragnie afrodyzjak lifting wizażystka w wyścigu do rad gotowe skutek przelotny tylko w obrazie HD a ty oglądaj wernisaż swoich snów w odbiciu okolonym tęczą smutek obniżaj kącikami ust brwi unoś ponad gwiazdy dzieło swe doskonal en face czy profilem w dojrzałym sadzie zanurzaj piękno bądź w nim Słoneczniki choć dumne z Van Gogha dziękują zefirom drganiem subtelnym za szczyptę ochłody z hojności słynne ptaki na biesiadę proszą chylą swe skronie ku uciesze rosy by dosięgnąć ich mogła nasycone przestrzenią nie zazdroszczą braciom uwięzionym w blejtramach dojrzałe recepty piszą na zdrowie Martwa natura umierać musi gdy światło umyka poza czarodziejską górę a kwiaty więdną niczym świeca zapalona choć Stradivarius zaprasza do tańca pantofelki złote one odstają od stóp kryją się za kotarę o miedzianej zieleni i za szczęście w objęciach na lustrze parkietu drgające skrzydełka pióra gęsiego naturę martwą ożywiają w księdze skórzanej a Święty Jerzy przypomina bezbożnie rycerzom o życzeniu o niespełnionym Szara reneta za oknem przytulnym mojego domku szara reneta gestem pogiętych ramion na piknik prosiła szczodrze rozdając wody pełne dzbany z kropel odłamków krajobraz dzieciństwa wynurzony woła by zobaczyć wzrokiem wysłużonym i dotknąć stopami schodzonymi zieloność lewad co promieniami odbitymi wiosnę przywołują by raj dzieciństwa noce bezsenne ubarwiał muzyką Powrót do Domu wracam tutaj witraży czasu w pyle szukać już kartek nie zrywam bo mi lepsze koraliki na struny nawlekane niźli próżność cienie milkną w korowodzie barwnych kontuszy lustra pytam czy ptaki wróciły a sąsiad kołodziej koła drewniane toczy przydrożnik Nepomucen o prawdzie zapewnia przy kaganku ubogim jak w wieczerniku i o świecznik prosi nad Księgą ku wspomnieniom Uczta płomienie wpuszczone wiewem przyjaznym ucztę grillową otoczyły sił dobywają ukrytych by nieprzesyconą czarę napełniać w czasie nieznaczonym przez zegary przeżytymi zmaganiami z sobą zdumione wznoszą freskowe iskierki by usta rozradowane i wysmakowane źrenice uniosły się ku spełnieniu Złote runo z wichrem w kieszeni pędzę myśli postrzępione na żagle zamieniam mosty buduję galaktyki łączące nie dla wizażu lecz po to by nie zatopić czasu w burzliwym oceanie swojego istnienia z obawą przed dniem za krótkim na zachód zwrócona zanurzam się w odmętach nocy bo wyzwań zbyt wiele i oczu wypatrujących łodzi do Kolchidy Niepokornej korzenie choć mocne giną na powierzchni wolą w głębi zmagać się z kruszcami hartując twardość zatrzymującą wiatry chłoszczące z mgławic uwalniają świat gdy nieuchronność domyka drzwi w tajemnicy przed życiem ja w metaforze ukryta rozwikłuję kłębki słów jeszcze nie za późno na burgund i Bruderschaft „Człowiek to nie rzecz, lecz cel sam w sobie” Emanuel Kant „ Mądrość z trudem toruje sobie drogę przez zasieki głupoty” z cyklu „Dwie struny” Maria Janina Okoń Zaproszenie Przysiądź ptaku tu gdzie ziarno rozsypane kiełkuje rosą skrzy przez mgłę się przedziera z wichury drwi i nie znika w nurcie choć fale przytłaczają twoja to rola przed mądrością rozsuwać strużki piasku wzrokiem kolistym miejsc pustych wypatrywać pod zasiew „.Słabi nigdy nie przebaczają jest to przywilejem siły..” przebaczenie od pałaców stroni oczekuje w krużgankach na zaproszenie czeladzi jak pątnik chce pokrzepić świat a tym czasem miejsce w salonach zajęte przez nikczemność ta niewzruszona nierządnica z wygodą w kości gra Szczerość już nie pomagam Syzyfowi pod górę się wspinać od dzisiaj ciszę maluję kolorami zieleni zgaszonej krajobrazy rozwieszam o nieostrych konturach to tu to nie tu strzępy brokatowe ocalam od rozwichrzenia i kwiaty przeznaczone na gody od dziś powstrzymuję wszystkie zegary przed apetytem na czas Głos w snach melodię moduluje chce czystą barwą dniom zapłacić za kłamstwa czasu kradnącego kęsami drobnymi podstępne chwile nawet nurt skuty snem zimowym tratwy mojej nie zatrzyma a ona przebiegła poślizgiem płóz mknie mijając z okrycia odarte pejzaże jedynie głos ze snów o pomoc nie prosząc wciąż budzi mnie do nadziei Nadzieja najdłużej dojrzewa pieczołowicie piastowana sensu nie zatraca dryfując do brzegu własnego zdobionego sitowiem srebrzonym płynie kiedy na mieliźnie osiądzie odwrotu nie ma ani wiary może delfiny rozumne wyniosą ją na powierzchnię niechby we snach spełniała choć jedno życzenie . To tylko umysł niespokojny to tylko wehikuł niosący cię w przestworza to tylko iluzja że walczysz o miejsce na scenie z pomocą Suflera który świat posprząta po każdym przedstawieniu to tylko tęczowa aureola wyprzedzająca życie to tylko woń wawrzynu umykająca przed pożądaniem poza granicę to tylko Nic Pomoc amfibie płynące po rwącej toni z poddaszem zrównanej chleb podawały w dłonie spragnione by ciężaru ująć dniom zaborczym zgrzyt skrzypiec tonących zagłuszyć ulżyć myślom spłoszonym nurtem wszechwładnym mglistą powłokę oddalić by nie przesłaniała nadziei Powodzianom trudno świat postrzegać przez soczewkę wód przedmioty oglądać niedotopione i listki fotografii w nurtach burych trudno zawierzać skarpie co osuwa całą magię życia tu łza echem wraca ponad zawieruchę toni tu dłonie zanurzone w samotność Noego wypatrują i dnia czterdziestego i gołębicy nad tamą podmytą Samo życie jednych pałace nużą innych tektura w zaułku cieszy jednym Eurydyki tańczące w świecie zagmatwanym innym marzy się chlebowy świat tu inność zdziwienie budzi doczesności drogę znaczy nieboskość mierzy Jerychami wartości nie mniejsze jeno gadżety za małe by świat pomalować barwami ogrodu ju- rajskiego Pragnienie może Pytia podpowie jak niebo pocerować by zatrzymało wyroki jak modlitwy układać by woalem podszyły opadające chmury żonglować sznurami by serce dzwonu niosło pokrzywdzonym nadzieję co osuszy z łez ziemię wiosną zieloną matkom wypatrującym zagubionej gwiazdy do piersi przytuli radość to tak niewiele Powinność mężczyzny załóż winnicę na wzór Noego w przyjaźni z Duchem zbuduj arkę z pnia żywicznego gdy synowie twoi ziemię zaludniają Ty z Góry Ararat czuwaj by drzewa życia chronili męską jest rzeczą ziemią władać rozumnie by platany nieba sięgały co drogi mądrości znaczą strzegą przed poboczem urwistym Ranczo pomóż mi Pielgrzymie wśród szlaków niebieskich drogę odnaleźć do miejsca na ranczo z księżycem w pełni rozsuwając skrzydłami horyzont niech Anieli mnie wiodą poprzez złudne fata morgany wszak nenufary toń świetlistą przesłaniają kuszą niewinnie choć aromaty mdłe i przyszłość niepewna pomóż mi Piotrze przejść stopą suchą grząską drogę do wrót Bramy Twojej Kresy na horyzoncie brzozy w moczarach bielą bezkres malują w ciszy zamyślonego stepu skrzydeł wiatru trzepoty i skarga dojmująca nieustannej drogi spod kopyt biały puch wełnianek i pieśń po stepie nad naszymi głowami jakby aureola po wypalonym domu oczyszczanie z pamięci Polesie czaru Polesia co połacie przemierzył ze wschodnim wiatrem startery nie zagłuszą tylko świątek przydrożny pokaleczony modły zbiera ze skrzypiec płaczących w struny barwy wplata dziś znad moczarów i pól rozległych niosą się tęskliwe mgły koncertem głuszców i cietrzewi klangorem żurawi ariami kosów napełniają kielichy liliowe żale kojące tu zegary cichną w obawie że nikt ich nie słucha bo knieja śpiewa Kraju mój gdzie Polak mądry dumny- odważny co wykuwał sławę mieczem uciskał rany opaską by Dom wolnością ozdobić przechodniu powiedz Polsce gdy Polak to czyta kark swój wypręża łzą pragnienie gasi Bóg i Honor krwią przesiąkły lecz do szczytu wciąż daleko pod niebem Anglii za wolność naszą i waszą z urwanych skrzydeł Polak wychodził żywy nawet drzwi za ołtarze solidarnie służyły bo z godnością ciała ułożyć trzeba by do Tronu trafiły dziś we wnętrzu niespokojnym bunt z troską w szranki staje tu logika na nic się zdaje choć nauk królową Spłoszona cisza cisza krzyczy przerażeniem głosy w czerni chmur zawisły kurcząc ramiona do bólu tylko źrenice zdumione drganiem konwulsji pytajądlaczego trzeszczące konary nagość przykryły godności strzegąc bo ziemi zabrakło Orzeł ze skrzydłem złamanym nad jarem pozostał kamienie łez nie pogrzebią skrzące w promieniach dotrą do Kwiatów Polskich pamięcią sycone nie zwiędną „ Pożoga wojenna niesie cierpienia, których nie da się obliczyć żadnymi metodami.” Maria Janina Okoń [z tomu „ Dwie struny .”] W 70- tą rocznicę tragedii wrześniowej Modlitwa spraw Panie by ołów w chmurach utracił ogień by promienie o wschodzie wiosny igrały niczym uśmiechy zalotne spraw by harfie eolskiej melodii przybywało a biel z różem do kankana prosiły by gałązki zieleni czas zły uśmierzały a dorodne jabłko w tornistrze dziecku wtórowało niechaj w toni przejrzystej powietrzu wonnym na płodnej niwie objawia się Twój Byt *** Cisza wody Władysławowi Lipińskiemu zburzona rany i blizny osłaniając przed bólem niosła nieuchronność życia a Twoje ramiona śluby czyniące przeciwko kanonadom wspinały się aż do nieba wiedziałeś że nie ma złej pory dla ocalania gniazd pod strzechą rodzinną Twój powrót z Krzyżem Walecznych za spełniony honor do lechickiej ziemi czy zadośćuczynieniem? uczestnikowi dwóch wojen Burmistrzowi Rejowca Fabrycznego Panu Stanisławowi Bodysowi za pasję i wrażliwość w tworzeniu nowego wizerunku miasta Moje miasteczko – nowe upór uwiecznił niedościgłość myśli na marmurowym cokole skradł słońcu doczesne światło by znaki rozpisać na urywki zadumy zmatowiały krajobraz i drogi owdowiałe ustąpiły kwietnym gazonom z aromatem fiołkowym rejowiecki zegar słoneczny w galaktyki zapatrzony a ja śród muzyki świerszczy śród płatków pelargonii błądzę z zaklęć wyzwalam zobojętniałą aurę poplątaną pajęczynę i spopielałe piękno wniwecz posyłam z pokory wawrzynu wyplatam miastu godowy wieniec Dworek czas ulatuje z dłoni coraz ciszej usta nucą pieśń o świecie niepojętym co zginąć nie musiał w połach zawieruchy tylko cienie wyplątane z szarfy chmur szepczą o dziejach minionych tęsknią do grabowej alei z ramionami splecionymi nad głową starego dębu ze sztambuchem spisanym na korze wiekowej lipy drobnolistnej nie skąpiącej słodyczy motylom i gniazd dla rdzawych wiewiórek dziś portrety Van Dicka dziękują za dom uratowany przed siłami wichru w złoconych kontuszach woźnicy rozkazują by gości w cieniu kasztanowców dowoził skrzydlatą dorożką by milcząc powtarzali sursum corda Ulica Kwiatowa już wiosna nie przerywa słowikowi tu bez - bzem pachnie a o świeże dachy rozpryskują się ogniki by nie pogasić ogrodów na ulicy Kwiatowej tu świat z dłoni wymknięty dziś do koncertów zaprasza kolorową pięciolinią hortensji w zaciszu pogody tu szary parasol nad osiedlem ustąpił biało- srebrnym obłokom a krajobraz o kolorze sadzy i szaty odymione pomalował na niebiesko w moim miasteczku gdy świt oczy otwiera i zachęca usta by śpiewały ja niczym muszelka zamykam w sobie głos tu obrazy mówią Cementowy pejzaż tej ziemi znajomy kromkę twego chleba ubogi papier chronił przed pyłem wszechobecnym i dłońmi wyrzeźbionymi rozpryski opoki spod oskarda broniły legowiska kredowych czasów pogrubione rzęsy chroniły mowę przed rozczarowaniem cyfr koślawych bo te przynieść miały doznanie ciepła sytości i radości z butów filcowych które wygrywały na śniegu zmrożonym tony skrzypiące to było życie z herkulesowej potęgi zrodzone i prometeuszowej nadziei bogactwo liczone w nicościach Szwedzka Mogiła prawda tajemna ukryta w kurhanie kodu do zaszłości strzeże przyjazna prochom pomieszanym z kredową osłoną milczenia nie zdejmie tylko ramiona krzyża wyniośle milczące o bezimiennych pokojem zbratanych proszą o Amen Tenuta nie przypadkiem Rej tutaj osiadł jak ojcu przystało budując potomnym gniazda nie uległe wichurom póki filary wzmacniało spojrzenie dziś tylko Księga w pamięci została by pomniki budować po polsku bo pieczęć gęsim piórem wyryta zaginąć nie może Dr Marianowi Januszowi Kawałko Tajemnice minionego czasu pamięć przez Ciebie obudzona w podróżnym karawanie przewozi głos popiołów by miejsce spoczynku ojców uczcić a mglistym zwierciadłom czasu pomylonego prawdę darować dziś tropiciele śladów wichrem podartych dokumenty markują pieczęcią rzetelności a pamięć wie swoje Przyjaciołom Pawłowa czas poukładał wieczysty kalendarz tej ziemi legendom się przypominając by wskrzesić go chciały przeszłości niespokojnej bieg zapisać pokolenia zliczać ikonom się kłaniać niestrudzony ten czas o rozstaje się potykając bieży po promieniach odbitych w strudze jasność wzgórz uczytelnia iskrzy wyjdź mu naprzeciw Stanisławowi Miszczukowi Wernisaż trudno artyzm Twój słowem okolić barwę światło i muzykę przestrzeni przeistoczyć w zieloność brzóz słyszę ich szelest subtelny i dostojność co oddech pogłębia wicher spod kopyt końskich świat uśpiony budzi falujące nozdrza i mięśnie grające naglą do biegu pejzaże blask burzą i pogodę odmieniają pragną pamięć zawrócić w świat niepojęty Twoich oczarowań Śladami Kapuścińskiego w wełnistej mgle chmury czupurne noc upinały nad tratwą wędrowca w drodze do myśli bezbrzeżnych tylko cienie były wyraziste dzieci ulicznych łun i pożarów spopielających marzenia o świcie z wichrem pod rękę pobiec trzeba po ocalanie prawdy czyste tony na pięciolinii zapisać cieniem zaistnieć Polska- to moje pisanie to wewnętrzne poczucie wyższości” ( Ryszard Kapuściński) w głębi spojrzenia świat się pomieścił pobudzony błyskiem fascynacji i szczerością uśmiechu kruszącego kamienie by życie wygrać gdy słów brakowało ożywiających barwy ołowiane zanim zapaść miał wyrok odpowiedź znaleźć „skąd te konflikty” pod niebem jednolitym choć nad głową wędrowca znad Prypeci ta sama jaśniała aureola ( Wiersz oparty na filmie Marka Millera „ Ryszard Kapuściński”) Poetce Dużo z ciebie mam ale więcej jesiennych szarug epitafiów i rozczarowań naręcza noszę w sobie dźwięki podobne do serca i rąk zalęknionych gorączkę czasem pytam warto- li ustąpić miejsca tym którzy tętnic wypełnionych życiem z goryczy nie uwolnią nie zamkną nostalgii w namiot Jezuego więcej Ci przędzy zostało ode mnie na nić srebrną Ariadny choć mam jej niewiele z Tobą utkam albę dla skazańca Dla Ciebie Henryko choć zbierasz ciernie w dłonie poranione balsam uśmiechu ból Twój koi nie potępiasz losu za to nieboskłon szafirami podszyty pochyla się ku Tobie by dzień zmitrężony jasnością nagrodzić niechaj światło chociaż wysłużone Ciebie oplata I drogi prostuje ku radości 10 05 2010r Tobie Mario kamienny ślad na ostatniej drodze od milczenia zwilgotniał pochylony tren skromność Twą powiódł ku wieczności. dziś przed Tobą Boskie znaki zapytania o nadzieję nieśmiertelności tylko granit o pamięć prosić będzie tych – co ścieżkami Twoimi łatwiej dotrą do Edenu. dziś wiatr od pieśni zmarkotniał z nad ciszy grobowej pod niebiosa unosząc niedokończone akordy pomni Pan na ciepły sopran Twój zanurzony w obłokach mieszkanie zapewni godne w Kraju Obfitości skąd chóry anielskie głos do nas doniosą Ś/P Marii Pilipczuk by pozostał z nami gdy jeszcze tu jesteśmy jeszcze Kto czci ojca radość mieć będzie z dzieci” {Biblia –Mądrość Saracha} Z Biblii wzięte nietoperz skrzydłami oczyścił biblijne teksty z pajęczyn wzrokiem wiekowym pismo pożółkłe na monitor rzucił gdzie odbiorców więcej biblijny dekalog w nowoczesność poezja upnie by doczesnym przekazać iż pąki kwiatowe zdrowymi płatkami ucieszą siewcę za ziarno wrzucone do gleby ojcem zwąc tego co „domy dzieci podpiera” i matką co za grzech wzgardy „przekleństwem fundamenty wywrócić zdoła” in nomie Patris et Filio. O pokój na ziemi chóry anielskie białą gołębicę budzą by pochodni blaskiem ulżyła ciężaru ziemi by skrzydłami swymi rozwiała smutek i nadzieję przyniosła matkom szukającym wzrokiem spłoszonym utraconych synów one z dłońmi wzniesionymi w bezsilności błagania ślą by nie ginęli niewinni Pax in terris głoszą Wszystkich Świętych już wiatr liście brązem odwrócił płomieniami świec igrając na płytach kamiennych chmury rozprasza by lekkie płatki chryzantem umęczone ciała utulić mogły one westchnienia oczekują na dzień swych imienin pragną by śpiewy milczące zabrzmiały donośnie w ziemskiej pamięci Rodzicom w Dzień Zaduszny widzimy siebie chociaż we mgle słyszymy melodię z lir cieni czujemy dotyk w świerkowych gałązkach znaczymy miejsca opuszczone zapachem wosku dla dusz wędrujących z innej pory roku tutaj Wasz dom otwarty i kluczy do drzwi nie ma Boże Narodzenie Za często zimnem dmucha a lody drzwi zwierają na wołanie nieczułe tylko klucz ogrzany podwoje otworzy dłonią pomocną w Boże Narodzenie kołyska w sercu do snu ułoży Dziecię narodzone co za ciepło szczęśliwością odpłaci Pielgrzymka pośrodku ziemi kopuła euforią pęcznieje następca Piotra na tronie tysiące oczu dotyku spragnionych smugami promieni srebrzystą aureolą nad tiarą zawisły myśli w nieznanej przestrzeni oddech zatrzymują z dłoni wzniesionej Duch zstępuje by zmienić oblicze nowymi drogami świat podąża Quo wadis Rozczarowanie pragnienia jak pąki zanurzone w mroku proszą o krople rosy by wrócić mogły wybuchłe bukietem z kwiatów nadziei z ciszy fotel spleciony czasu nie skąpi by baśnie układać z rozsypanych płatków o wyniosłych borach pieśnią huczących rzekach posłusznych i rozłożystych ogrodach Szeherezady otwartym w noc oknem wzrokiem wytężonym szukam dojrzałych plonów rozsianych moim wołaniem o Księgę Ksiąg co świat mniej barbarzyński uczynić miała gdy przed katedrą Twą stanę Panie Profesorze o cenzus nie poproszę za sens nie znam odpowiedzi jeszcze nie jestem gotowa pozostanę w tej samej klasie dziś boli mnie głowa Szpital dwa światy dwie skargi tutaj biel przysłania horyzont i więzi marzenia które śnią o sawannach tutaj oczy bez narkozy rażone świecidełkami zza okien tkwią w oczekiwaniu na słońce ułożone w ikebanę czasem motyl do snu zapuka by rozsypać na bieli kolorowe proszki co drogę zza bram Hadesu wskazują do mojego Edenu: rabaty przed domem Starość istnieć- a nie być choć wiedzieć- nie mówić tak jest lepiej dla dnia idącego on nie gustuje w starych wizerunkach tangu retro i fotelu w kąciku zajętym lecz wciąż od nowa ku wieczorowi kroczy gdzie słońce z horyzontem się mocuje by w noc przydługą twoje myśli pozbierać w chłodnej komnacie pozapinać guziki Moje wyznanie mam swego Boga w rozlicznych postaciach włada bezpiecznie skinieniem gasi wulkany słowu cierpienia ujmuje studzić mu nie pozwala gwiezdnych źrenic dłoniom archaniołów się przygląda czeka z wiecznością na obojętnych i odwróconych drwiącym co pomocy odmawiają unieważnia bilet do Arkadii swój zachowa- Dobrem zwany Podaruj mi Panie drugie życie na antypodach pokocham myśli gdy staną się żadne w gwiazdach do snu się ułożę zaciskając w dłoni zasuszony bratek odpocznę po tamtej stronie gdzie ważki ciszy strzegą a w mgieł błękicie zawiedzione cienie giną z rozpaczy po domu opuszczonym przez nieodczytane pointy po ścieżkach i kolorach rozprysłych w bańkach mydlanych pozwól mi Panie archetyp poprawić niechaj ptaki z góry nie drwią z matek milczących odartych z marzeń Drodzy Czytelnicy Oddaję w Wasze ręce drugi tomik mojej poezji pt. „ Spłoszona cisza” Poezję traktuję jako sposób na hołdowanie prawdzie- wartości nadrzędnej. Piszę z potrzeby powiedzenia co boli, co cieszy, co zawiodło, o czym szepcą marzenia. Poezja pomaga mi przedzierać się przez poplątaną gęstwinę, zagłusza rozczarowania, Moje utwory powstają z potrzeby utrwalenia tego, co powinnam powiedzieć, są wykładnikiem osobowości i postawy życiowej. Największym sukcesem dla mnie będzie uzyskanie aprobaty Czytelników , którym wiersze dostarczą pozytywnych odczuć i wzbudzą refleksje nad życiem, lubiącym wydawać trudne rozkazy. Z najlepszymi życzeniami- autorka Spis treści 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 Do Czytelnika Poezjo Dzień Matki Ocalić prawdę Jedynaczka Buty Życzenia Manu Wir Misja Brzozom Wrzosy Wiosna Piękno Słoneczniki Martwa natura Szara reneta Powrót do Domu Uczta Złote runo Niepokornej Zaproszenie Przebaczenie Szczerość Głos w snach Nadzieja To tylko Pomoc Powodzianom Samo życie Pragnienie Powinność mężczyzny Ranczo Kresy Polesie Kraju mój I znów Katyń W 70-tą Rocznicę Września Cisza wody Moje miasteczko- nowe Dworek Ulica kwiatowa Cementowy pejzaż Szwedzka mogiła Tenuta 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 Tajemnice minionego czasu Przyjaciołom Pawłowa Wernisaż Śladami Kapuścińskiego Polska-to moje pisanie Poetce Dla Ciebie Henryko Tobie Mario Z biblii wzięte O pokój na ziemi Wszystkich Świętych W Dzień Zaduszny –Rodzicom Boże Narodzenie Pielgrzymka Rozczarowanie Szpital Starość Moje wyznanie Podaruj mi Panie Od Wydawnictwa Lucyna Lipińska-emerytowana nauczycielka-bibliotekarka dość późno ujawniła swoją poetycką pasję. Debiutanckim jej tomikiem pt. „Drzwi zamknięte wierszem” spowodowała całkowite zaskoczenie miłośników poezji (L J Okoń-Głos Pawłowa Nr 12) Ten znany poeta i pisarz stwierdza „ autorka odkrywa świat swoich myśli i uczuć. A są to uczucia na wskroś kobiece, pełne ciepła i troski , goryczy i bólu, nadziei na lepszy los Polaków , zwłaszcza tych pokrzywdzonych” Dr Marian Janusz Kawałko poeta , regionalista – człowiek o niezwykłej charyzmie, stawiający sobie i innym wysokie wymagania zalicza autorkę do grona „romantycznych autentystek”, pisząc „ poezją jest sam człowiek, z jego wadami, skłonnościami, zdolnościami, w różnych sytuacjach życiowych, w takich, w których jest egzekutorem i skazańcem- za drzwiami domu, zakładu pracy, obozu jenieckiego- świata w ogóle. Zaliczenie L. Lipińskiej do kategorii autentystów (wg, M. J. Kawałko) potwierdza fakt, iż „podstawowe dla niej „ znaki krytyczne”, to czas, światło i barwa, a więc symbole pozwalające na dokładne opisanie wielowymiarowości i wielowątkowości człowieka w świecie” Tytuł tomiku „Spłoszona cisza” potwierdza pogląd autorki , iż tworzenie jest próbą zapanowania nad rzeczywistością, która nas często przerasta w poczuciu bezsilności. Mimo chronienia ciszy, nadchodzi moment jej spłoszenia. Należy sądzić, iż tytuł tomiku sam się obronił.