Zygmunt Bauman - rozmowa z Teodorem Ajderem, PDF
Transkrypt
Zygmunt Bauman - rozmowa z Teodorem Ajderem, PDF
Materiały prasowe Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski LABORATORIUM PRZYSZŁOŚCI / LABORATORY OF THE FUTURE Akt 1 / Act 1 REGRESS PROGRESS 21 czerwca 2011– 15 stycznia 2012 21 June 2011 – 15 January 2012 „Przepływy” i „miejsca” Z Zygmuntem Baumanem rozmawia Teodor Ajder Jakie są według Pana najważniejsze wyzwania, które powinny podjąć kluczowe instytucje na świecie, by sprostać najbliższym zmianom w społeczeństwie? Zmiana nie tyle "najbliższa", bo już następująca, a wymagająca naszej pilnej uwagi, to nieustępliwa separacja a być może rozwód między mocą (czyli zdolnością załatwiania spraw) a polityką (czyli możliwością decydowania, które sprawy należy załatwić). Jeszcze kilka dekad temu trwały one w pozornie nierozerwalnym stadle, zamieszkując wspólne domostwo państwa-narodu. Teraz bytują w odrębnych przestrzeniach: władza w „przestrzeni przepływów", polityka w „przestrzeni miejsc”... Większość mocy kształtujących warunki i perspektywy życia porusza się, z nielicznymi tylko ograniczami, po globalnym obszarze mie podległym politycznej komtroli, podczas gdy polityka, pozbawiona większości swojej poprzedniej mocy, jest nadal lokalna, zamknięta w granicach terytorialnych państwa-narodu a zatem dysponuje wielce ograniczoną zdolnością skutecznego działania. Aktualnie istniejące instytucje polityczne, wynalezione i zbudowane w toku dwóch stuleci budowy nowoczesnych narodów i państw, są jako narzędzia działań zbiorowych kolektywnych coraz mniej adekwatne do spełniania zadań postawionych na porządku dnia przez zacieśniające się 1 ogólno-planetarne współzależności. Podjęcia się globalnie wytwarzanych wyzwań (wśród których zapewnienie zrównoważonego rozwoju planety jako fundamentalnym – zaiste metawyzwaniem: wyzwaniem, które trzeba podjąć, aby umożliwić podjęcie wszystkich pozostałych) nie można się podjąć dysponując li tylko lokalnie dostępnymi i lokalnie zarządzanymi środkami, ale przecież tego właśnie – na przekór ich możliwościom – oczekuje się jak narazie od lokalnych organów politycznych właśnie... Największe wyzwanie stojące przed mieszkańcami wspólnej planety to konieczność wyniesienia narzędzi działania politycznego do poziomu planetarnym, a więc uczynienia ich współmiernymi do rozmiarów i mocy już zglobalizowanych, lub szybko globalizujących się, finansów, przemysłów, eksploatacji zasobów naturalnych, handlu, migracji osób i informacji, handlu bronią i narkotykami, przestępczości, terroryzmu... Jakie wyzwania powinni w najbliższej przyszłości podjąć zwykli ludzie by stawić czoło nadchodzącym zmianom? Do czasu, kiedy wyżej wspomniane wyzwania stwarzane przez globalizację nie zostaną sumiennie podjęte, problemy wymagające rozwiązania ciągle będą okapywać z „przestrzeni przepływów” w „przestrzeń miejsc”... „Miejsca” – dzielnice, wspólnoty miejskie i wiejskie – służą jako składownie lub śmietniki dla problemów stworzonych przez globalne moce, które nie są w stanie ich rozwiązać, nie interesują się nimi lub nie chcą się podjąć ich rozwiązania. Polucja na przykład powodowana jest globalnymi procesami, ale to na lokalne – krajowe lub miejskie – władze spada obowiązek zapewniania czystego powietrza i wody pitnej... Masowe migracje ludzi przegnanych z ziem ojczystych, ludzi „zbędnych”, pozbawionych środków do życia, to także szkody współbieżne wyrządzane nieokiełzanymi mocami globalnymi – ale i tu sprawa kończy się na tym, że samorządy lokalne muszą znaleźć pomieszczenia dla poszukiwaczy azylu lub imigrantów, dostarczyć im pracy, edukacji i opieki medycznej, a przede wszystkim wypracować pokojowe i wzajemnie korzystne sposoby współistnienia etnicznych, językowych lub religijnych diaspor stłoczonych w bliskim sąsiedztwie. Czy jesteśmy tego świadomi, czy nie, i czy chętni temu jesteśmy, czy nie, wszyscy my – of gospodarstwa rodzinnego poczynajłc i na organach państwowych kończąc, musimy stworzyć, przyswoić sobie i praktykować trudną sztukę codziennego życia z różnicą – wspóżycia obcych wśród obcych – jakkolwiek niewygodne i denerwujące może się to życie wydawać, dopóki nie odkryjemy wspólnoty człowieczeństwa kryjącej się za różnorodnością form życia, i dopóki odmienne i czasami kolidujące ze sobą horyzonty poznawcze się nie 2 ujednolicą. „Miejsca” służą w istocie za zsypiska do rozładowania problemów globalnych (globalnych w tym sensie, że nie mogą dosięgnąć ich korzeni) dla ich „recyklingu”. Chcąc nie chcąc, przeobrażają się „miejsca” w laboratoria i warsztaty w jakich z technologią owego „recyklingu” się eksperymentuje usiłując ją wprowadzać w życie w naszym coraz bardziej (i nieodwracalnie) diasporycznym świecie. Czy tendencja regresu pewnych zjawisk (jakich?) jest tym, czego należy się także spodziewać w najbliższej przyszłości, i czy regres jako powrót do pewnych postaw, ludzi / zjawisk społecznych będzie jednoznacznie negatywnym zjawiskiem, czy też widzi Pan możliwość pojawienia się regresu, który może mieć pewne wartościowe elementy? „Regress” (regresja, retrogresja), podobnie jak „progres/postęp”, są niewdzięcznymi w użyciu pojęciami, jako że za domniemaną opozycją kryją (chronią? uwalniają od kwestionowania?) wspólne im i milczące a wszak wątpliwe założenie liniowości historycznych zmian. Bez takiego założenia, rozróżnienie „posunięcia do przodu" od „wstecznego ruchu” nie miałoby sensu; a i nie zaistniałaby potrzeba, aby się nim, jako pżroblemem, niepokoić... Wprowadzenie nowoczesnego pojęcia "linearnego postępu" na miejsce zwolnione przez przednowoczesną wizję "cykliczności" wynikało z nowoczesnej intencji "prostowania" kaprysów historii, raczej niż z refleksji nad znanymi już czy nadciągającymi doświadczeniami historycznymi. Coraz wyraźniej dziś widać, że ów pomysł należy do obszernej klasy martwo narodzonych lub poddanych aborcji ambicji nowoczesnych, odsuniętych z czasem na bok, odrzuconych, pogrążonych w zapomnieniu i pozostawionych w tyle w trakcie przejścia od tego, co ja nazywam solidną („hardware”) do płynnej („software”) nowoczesności. Czas najwyższy, by i ten pomysł podzielił los wielu innych (błędnych) intencji i iluzji już porzuconych (jak, na przykład poglądu, że przeobrażenie świata na taki jaki dalszych przeobrażeń wymagać już nie będzie jest wysiłkiem jednorazowym, prowadzącym do stanu stabilnej doskonałości i doskonałej stabilności, lub że przygodność, przypadkowość, zróżnicowanie i wieloznazność są kłopotami przejściowymi na drodze do spiżowych praw, regularności, jednolitości i jednoznaczności. Wygląda na to, że „linearny” model historycznego procesu winien być zastąpiony modelem wahadłowym... Miast być znamieniem postępu czy regresu, każde kolejne i przemijające zagęszczenie trendów jest rozwiązaniem przejściowym, która wkrótce okaże się niezadowalającym i domagać się będzie zastąpienia w toku niekoćczącej się zasadniczo podróży. Trasa tej podróży rozpięta jest między biegunami wytyczonymi przez ideały bezpieczeństwa i wolności: dwiema wartościami, które są obie niezbędne dla godnej i znośnej kondycji ludzkiej, ale i niezwykle trudne do pogodzenia lub dawkowania w zadowalających proporcjach. Twórcy i wytwory historii, skazani jesteśmy na wieczne wahanie, którego końca nie widać, pomiędzy dwiema skrajnościami równie odpychającymi: Scyllą 3 bezpieczeństwa bez wolności i Charybdą wolności bez bezpieczeństwa. Który z tych kierunków można by opisać jako „postęp”, a który jako „regres”?! A w szczególności, jak przydatna być ta opozycja pojęciowa dla uchwycenia natury historycznej zmiany, jaką uczyniły dziś koniecznością, a być może (oby!) przybliżyły, nasze obawy o wytrzymałość planety i realizm preferowanej przez nas formy życia? Oto notatka, którą wpisałem kilka tygodni temu w moim dzienniku: Najnowszy komunikat Swiatowej Agencji Energetycznej, że światowa produkcja benzyny szczytowała w 2006 r. i od tego momentu będzie się staczała po równi pochyłej i to w czasach w jakich bezprecedensowo liczebne kraje spragnionych energii konsumentów, takie jak Chiny, Indie czy Brazylia, wkraczają na rynek paliwowy, nie wzbudziła większego publicznego zainteresowania, nie mówiąc już o zaalarmowaniu sfer politycznych: elit politycznych, ludzi biznesu i środowisk opiniotwórczych. Wioadomość przeszła praktycznie niezauważona. „U twórców projektu nowoczesności obecne nierówności społeczne wywołałyby rumieniec wstydu”- tak Michel Rocard, Dominique Bourg i Floran Augagner konkludują w artykule "Gatunek ludzki, zagrożony", opublikowanego wspólnie w "Le Monde" 3 kwietnia 2011 roku. W epoce Oświecenia, za życia Franciszka Bacona, Kartezjusza, a nawet Hegla, nie było takiego miejsca na Ziemi gdzie poziom życia byłby ponad dwukrotnie wyższy niż w najbiedniejszym zakątku planety. Dzisiaj, przeciętny dochód na głowę mieszkańca najbogatszego kraju, Qataru, jest w 428 razy większy niż w najbiedniejszym kraju, Zimbabwe. A są to, nie zapominajmy, porównania przeciętnych – przywodzącei na myśl przysłowiowy przepis na pasztet z zająca i konia: weź jednego zająca i jednego konia... Trwanie ubóstwa na planecie opętanej wzrostowo-gospodarczym fundamentalizmem winno wystarczyć, aby ludzie myślący przystanęli i zastanowili się nad ofiarami postępu–w–działaniu. Pogłębia się przepaść oddzielająca ubogich i pozbawionych perspektywy od dobrze sytuowanych, pewnych powodzenia i buńczucznych; jej głębokość, przekraczająca już czyjekolwiek prócz najbardziej muskularnych i najbardziej skrupułów pozbawionych awanturników kwalifikacje wspinaczki - jest kolejnym oczywistym powodem do poważnego zaniepokojenia. Autorzy cytowanego artykułu ostrzegają, iż pierwszą ofiarą pogłębiania się nierówności będzie demokracja, z chwilą gdy coraz rzadsze i trudniejsze do osiągnięcia akcesoria przeżycia i znośnego życia staną się przedmiotem zaciekłych zmagań warstw dobrze wyposażonych i tych pozostawionych bez środków i widoków pomocy. A przecież jest jeszcze inny, nie mniej poważny powód do niepokoju: wzrost zamożności przekłada się na wzrost konsumpcji. Zamożność wszak uznana jest za wartą pożądania z tego tytułu, że ma poprawić jakość życia – podczas gdy ulepszanie życia, czy choćby czynienie go mniej niezadowalającym, w języku planetarnej kongregacji Kościoła Gospodarczego Wzrostu tlumaczy się na wezwanie „konsumuj więcej”. wszystkie drogi do odkupienia, zbawienia, łaski bożej i świeckiej, 4 oraz szczęścia, zarówno natychmiastowego jak i wiecznego, prowadzą wedle kanonu tego fundamentalistycznego Kościoła przez sklepy. Im bardziej wypchane są półki sklepowe mamiące poszukiwaczy szczęścia do ich wyczyszczenia, tym bardziej pustoszeje Ziemia, jedyny pojemnik i dostarczyciel środków (surowców i energii) niezbędnych do ponownego napełniania sklepów: tę prawdę potwierdzają dzień w dzień kolejne badania naukowe, jednak uparcie jej zaprzecza 53% przestrzeni poświęcanej kwestii „zrównoważonego rozwoju” przez amerykańską prasę, gdy reszta służb dziennikarskich nie interesuje się nią lub ją przemilcza. Czym ośrodki opiniotwórcze się nie interesują albo co przemilczają, jest prawdopodobieństwo (bez ogródek przedstawione przez Tima Jacksona w jego wydanej już dwa lata temu „Dobrobyt bez wzrostu”), że jeszcze przed końcem bieżącego stulecia „nasze dzieci i wnuki będą musiały stawić czoła wrogiemu klimatowi, wyczerpaniu zasobów, dewastacji ludzkich osiedli, dziesiątkowaniu gatunków, niedoborowi żywności, masowym migracjom i niemal nieuniknionej wojnie”. Nasza napędzana przez zadłużenie a gorliwie podbechtywana, wspomagana i potęgowana przez możnych tego świata konsumpcja „jest nie do utrzymania ekologicznie, społecznie problematyczna i ekonomicznie destabilizująca”. Inna z wielu trzeźwych obserwacji Jacksona – że w takim jak nasz układzie społecznym, w którym gdzie najbogatsza jedna piąta świata przywłaszcza sobie 74% rocznego dochodu planety, podczas gdy najbiedniejsza jedna piąta musi się zadowalać dwoma procentami, powszechny wybieg uzasadnienia trwającej dewastacji środowiska przez wzrost gospodarczy szlachetnym zamiarem położenia kresu biedzie jest niczym innym jak nachalną hipokryzją i przestępstwem wobec rozumu – jest niemal bezwyjątkowo ignorowana przez najbardziej wielonakładowe (a więc i skuteczne) kanały informacyjne, i pozostawiana periodykom znanym z tego, że rozlegają się w nich głosy środowisk pogodzonych z losem wołających na pustyni. Jeremy Leggett (w „The Guardian” z dnia 23 stycznia 2010) snuje wnioski ze stwierdzeń Jacksona sugerując, że trwałego dobrostanu (w odróżnieniu od skazanego na klęskę lub wręcz samobójczego) należy szukać „poza konwencjonalnymi przejawami zamożności” (i, dodajmy, poza błędnym kołem zużywania/marnotrawienia/nadużywania materiałów i energii). Szukać go trzeba wewnątrz stosunków międzyludzkich, w łonie życia rodzinnego, sąsiedztw, wspólnot, sensów życia, i (jak przyznać wypada, mglistego/ tajemniczego) obszaru „powołań wartościujących przyszłość” w ramach funcjonalnego społeczeństwa. Ale jak to trzeźwo już sam Jackson zauważył, kwestionowanie wzrostu gospodarczego uznaje się wciąż za akt „wariatów, idealistów i rewolucjonistów”, i nie bez powodu obawiał się przypisania do jednej lub wszystkich trzech z tych kategorii przez apostołów i narkomanów „rośnij-lub-giń”. Opublikowana w 1990 roku książka Elinor Ostrom's (pod tytułem „Governing of Commons”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Zarządzanie błoniami gminnymi”) jest dziesięciokrotnie starsza od książki Jacksona, ale już w tym tekście można było przeczytać, że szerzone usilnie przeświadczenie iż głównym a może i jedynym motywem ludzkich poczynań jest chęć materialnego 5 zysku nie respektuje faktów. Ze skrupulatnych badań Ostrom prowadzonych w lokalnie aktywnych małych przedsiębiorstwach wynika, że „ludzie we wspólnocie” mają tendencję do podejmowania decyzji, które są „nie tylko dla zysku”. W rozmowie z Fran Korten w marcu ubiegłego roku, powołała się na szczerą i otwartą wymianę opinii wewnątrz lokalnej wspólnoty, rolę lęku przez zawstydzeniem i dbałości o honor, nawyk respektowania wspólnie używanych terenów i otwartych pastwisk, oraz inne energio-oszczędne i „bezodpadowe” nawyki jako na wielce prawdopodobne, niemal instynktowne reakcje ludzkie na wyzwania życia; żaden z nich nie nie nadaje się do napędzania wzrostu gospodarczego, ale wszystkie są jaknajbardziej przyjazne zrównoważonemu rozwojowi planety i jej mieszkańców. Czas najwyższy, by zastanowić się: czy te wspólnotowe formy życia, znane większości z nas jedynie z etnograficznych opracowań przysyłanych z nielicznych pozostałych nisz minionych, „przestarzałych i zacofanych” czasów, są skazane na odejście bezpowrotnie w przeszłość? A może prawdziwą jest inna wizji historii (a więc także i alternatywne rozumienie „postępu”): że daleko od bycia nieodwracalnym, nie-do-pomyślenia-odwrotem, zrywem do przodu, epizod wyprawy po szczęście przez sklepy był, jest, i pozostanie jednorazowym, z przyrodzenia i z przeznaczenia tymczasowym objazdem, miast być, jak w powszechnym narazie mniemaniu, nieodwracalnym zrywem do przodu i znamieniem postępu? Sąd przysięgłych nadal obraduje. Ale czas najwyższy na werdykt. Im dłużej sąd przysięgłych nie opuszcza sali obrad, tym większe prawdopodobieństwo, że do ucieczki z niej zmusi go brak przekąsek i napojów... Wywiad opublikowany w magazynie „Tranzystor cswzu”, nr 1-06.2011 6