Zdobywali nagrody na festiwalach teatralnych i przeglądach

Transkrypt

Zdobywali nagrody na festiwalach teatralnych i przeglądach
12
Nr 7
29 listopada - 12 grudnia 2012 r.
35 000 EGZEMPLARZY
REPORTAŻ
Koniugacja
Zdobywali nagrody na festiwalach teatralnych i przeglądach piosenki. Po trzydziestu pięciu
Sara: – Bo tutaj zwraca się uwagę
na słowo.
Wanda: – To o czym śpiewamy, nawiązuje do życia.
– Z młodymi świetnie się dogadujemy – mówi Wojciech Danielczyk,
rocznik 1954. Występował kiedyś
w „Koniugacji”, do dziś pracuje w liceum, w zespole śpiewa w chórku. – Śpiew jest moją pasją.
Sobota. Za oknami złota polska jesień. A w rawickim domu kultury,
w dużej sali z witrażami, kilkanaście
osób w różnym wieku ćwiczy śpiew
i muzykę. Wszyscy byli uczniami rawickiego ogólniaka. Jedni zdali maturę trzydzieści lat temu, inni dwa lata temu.
Co ich łączy?
– Ta sama pasja – mówią.
Pasją zaraził ich polonista. Siedzi w sali
z witrażami i przysłuchuje się próbie.
Dnia – jego spektakle to zawoalowane, ale ironiczne komentarze na temat
peerelowskiej rzeczywistości. Przybył pisze dla Ósemek muzykę.
Jako nauczyciel chce zarazić teatrem
swoich uczniów. – Uważałem, że „nauczanie literatury poprzez teatr”, to
najlepsza droga do rozwoju duchowego i artystycznego młodego człowieka – mówi.
„Kierujący nasze oczy
Na wschód bladą mgłą owiany,
Dzieci smutku, dzieci nocy
Na proroka wciąż czekamy”
fot. Archiwum
Od urodzenia
– No, coś w tym jest – przyznaje Jacek Pietrzyk, rocznik 1960. – Przecież tyle lat razem nie występowaliśmy, a czujemy się, jakbyśmy
ćwiczyli codziennie – dodaje.
Jacek przyjechał na próbę z Wrześni.
Na co dzień handluje samochodami.
Ale zamiłowania do występowania
na scenie nie zatracił.
– To zasługa Mariana – odzywa się
Dorota Łukowiak, z tego samego „pokolenia” koniugacyjnego, co Jacek.
Marian to Marian Przybył, ich dawny
nauczyciel. W zespole wszyscy mówią mu po imieniu.
Jacek i Dorota występowali razem
na scenie szkolnego teatru, który przeszło 30 lat temu założył Przybył. Teraz dawni licealiści reaktywowali
dawny zespół i przygotowują się
do jubileuszowego koncertu – ma odbyć się w lutym.
Na próbie jest też Tomasz Karmiński,
lekarz pediatra i dyrektor szpitala we
Wschowie. – Dyrektorstwo jest pracą
sezonową, jak zbieranie truskawek – śmieje się. – Lekarzem jestem
od piętnastu lat, dyrektorem od trzech,
a muzykiem od urodzenia – dodaje.
W obecnym zespole gra na gitarze
i aranżuje piosenki.
Karmiński chodził do rawickiego liceum w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Występował z zespołem
jako gitarzysta. Mówi, że jest ze
„średniego pokolenia „koniugantów””
(tak nazywają siebie – od nazwy zespołu: „Koniugacja”).
Siostry: Marta Puślecka i Anna Pawluś (nazwiska po mężach) to najmłodsze pokolenie. Najpierw w „Koniugacji” występowała ich mama, potem
córka Anna. – Ja nie chodziłam do
liceum, ale jak zespół się reaktywował, to mnie namówiły – wyznaje
Marta.
Sara Kicińska i Wanda Ryznar liceum
skończyły niedawno, teraz studiują.
Co je przyciągnęło do zespołu?
To fragment wiersza słynnego rosyjskiego barda Bułata Okudżawy, który złożył się na jeden z tekstów najsłynniejszego spektaklu „Koniugacji”.
Tytuł „Tak stoimy ręce krzyżem” też
wzięli z Okudżawy.
W spektaklu ktoś śpiewał przejmujące słowa innego rosyjskiego poety
Dymitra Mereżkowskiego:
Z Różewiczem pod pachą
Jest rok 1971. Marian Przybył, młody
absolwent polonistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu,
zaczyna pracę w rawickim liceum. To
szkoła z tradycją – powstała w 1920
roku, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Gdy wybuchnie wojna, młodzież
będzie uczyła się konspiracyjnie – lekcje będą dawać nauczyciele zamkniętej przez okupanta szkoły.
Gdy Przybył zaczyna uczyć w liceum
polskiego, w Polsce panuje komunizm. Minęły prawie dwa lata
od krwawego stłumienia strajków
na Wybrzeżu. Ekipa Gierka za zagraniczne kredyty zacznie wkrótce „modernizować” kraj. Po siermiężnych latach rządów Gomułki, wielu ludziom
istotnie materialnie żyje się lepiej (nie
wiedzą jeszcze, że wkrótce nadejdzie
krach). W oficjalnej propagandzie panuje urzędowy optymizm.
Ale gierkowska Polska nie wszystkim
się podoba. Elity dostrzegają manipulację i fałsz oficjalnego życia. Rodzi
się opozycja demokratyczna i alternatywna kultura – jako wyraz buntu
wobec systemu politycznego PRL.
Marian Przybył od czasów studenckich związany jest z powstałym w Poznaniu jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych
Teatrem
Ósmego
Czasy są sprzyjające: Przybył widzi
na przerwach licealistów z tomikami
Różewicza, Stachury, Bursy. – Młodzież była wtedy bardziej oczytana
niż dzisiaj. Widok kogoś z tomikiem
poezji nie budził zdziwienia – przyznaje dziś.
W listopadzie 1977 roku zakłada w rawickim ogólniaku uczniowski Teatr
Poezji. Rok później, wspólnie z Henrykiem Pawłowskim, rawickim poetą
i też polonistą, zakładają Grupę Teatralną „Koniugacja”.
Nazwę wymyślił Pawłowski. Koniugacja to fachowa nazwa odmiany czasownika. – My też jak czasowniki odmieniamy się przez czasy, tryby, strony,
osoby – tłumaczy Pawłowski. – Słowo
„być” jest podstawą świadomości każdego człowieka – dodaje.
Uczniowski teatr z Rawicza zawojuje wkrótce Polskę.
– To był spektakl o zniewoleniu
i śmierci – opowiada Przybył.
W tamtych czasach słowa takie, jak:
wolność czy zniewolenie były na politycznej cenzurze. Władza jak ognia
bała się kojarzenia ich z ówczesną sytuacją polityczną Polski rządzonej autorytarnie przez „przewodnią siłę narodu” i związanej wiernopoddańczym
sojuszem ze Związkiem Sowieckim.
– Nasz teatr kontestował tamtą rzeczywistość, ale nie był teatrem politycznym – zarzeka się Przybył. – To
było wołanie o świat wartości.
Trudno jednak nie zgodzić się, że teksty były odważne. W wykorzystanym
w spektaklu wierszu polskiego poety
Leszka Aleksandra Moczulskiego padały słowa:
„Do czego mnie przymierzacie
Do buntu, czy do grzeczności”.
– Co na to dyrekcja szkoły? – pytam
Mariana Przybyła.
– Byłem wdzięczny za to, że mi „nie
przeszkadzano” – odpowiada dyplomatycznie.
Być może dlatego, że licealiści z Rawicza zdobywają laury w całym kraju. W 1978 „Koniugacja” jest laureatem Ogólnopolskiego Festiwalu
Teatrów Małych Form w Cieszynie,
rok później Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Amatorskich w Gdańsku, a w 1980 dostaje się do finału
Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów
Studenckich w Kielcach.
Było o nich głośno.
Ręce krzyżem
Udawać trupa
„Tak stoimy – ręce krzyżem
sposępniali i wyniośli
tu, gdzie bieda się przybliża
ku granicy samotności
Gdzie czas mierzy wciąż tak samo
nieprzekupny bieg wskazówek;
i uśmiechy tak jak bramy
zamykamy na zasuwy”.
Dorota Łukowiak zaczęła naukę w rawickim liceum w 1978 roku. Koleżanka zaprowadziła ją na próbę „Koniugacji”. – Byłam dobra z recytacji
i spodobało mi się – wspomina.
Ale na trzygodzinnych próbach, które odbywały się po dwa razy w tygodniu, nie tylko recytowała wiersze. – Było dużo ruchu scenicznego
i pantomimy. To były ciężkie ćwiczenia – opowiada po latach.
Pamięta swój pierwszy spektakl. W „Tak
stoimy – ręce krzyżem” wypowiedziała
tylko jedno zdanie. Nie pamięta już nawet jakie. Ale była jedną z głównych
bohaterek – w połowie spektaklu ktoś
oddał do niej strzał, a ona padła na scenę. Potem inni aktorzy przenieśli ją
na rękach i rzucili w kąt, blisko widowni. Do końca przedstawienia musiała
udawać trupa.
– Po każdym występie dostawałam brawa za to, że tak umiem upaść i leżeć
nieruchomo – opowiada Dorota. – I mimo poobijanych kolan, byłam zadowolona, że ktoś to w ogóle widzi.
Chodziła do klasy humanistycznej.
Przez teatr zawaliła matematykę, chemię i fizykę. Nie podeszła do poprawki. Wykalkulowała sobie, że będzie
powtarzać drugą klasę, ale o profilu
ogólnym, której wychowawcą i polonistą był Przybył. Nie pożałowała. – Lekcje polskiego były jednym
prawdziwym teatrem – wspomina Łukowiak. – Nawet „Dziady” dało się lubić… a szczególnie Wielką Improwizację.
Dawni uczniowie chwalą Przybyła, że
potrafił docenić ich zainteresowania, które wykraczały poza oficjalny program
nauczania. Dorota Łukowiak opowiada,
jak koleżanka pożyczyła jej „Narkotyki” Witkacego. Książkę musi oddać
za dwanaście godzin. Nie ma wyjścia,
czyta na lekcjach. Na polskim też. Przybył omawia z klasą twórczość Żeromskiego, przyłapuje ją.
– Pokaż, co tam masz – woła do siebie zajętą czym innym uczennicę.
– Czytaj dalej – powiada, gdy widzi
tytuł.
Esbek zamiast dziennikarza
W lutym osiemdziesiątego roku z Marianem Przybyłem umawia się dziennikarz. Mówi, że chce napisać artykuł o jego teatrze. Spotykają się
w restauracji na rynku, naprzeciwko
ratusza. Po czterdziestu minutach rozmowy mężczyzna, który podawał się
za dziennikarza, wyciąga legitymację
Służby Bezpieczeństwa.
– Wiedział o nas wszystko – mówi trzydzieści dwa lata później Przybył. – Dał
mi propozycję, żebym z podróży
po Polsce z moim teatrem przekazywał mu informacje o różnych środowiskach. To był odrażający szantaż.
W sierpniu tego samego roku w Polsce wybuchną strajki, powstanie „So-
REPORTAŻ
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 7
13
29 listopada - 12 grudnia 2012 r.
Reaktywacja
REKLAMA
Zaśpiewali więc wiersze poznańskiego poety Wincentego Różańskiego. – Być może jego metafory były
nieczytelne dla niektórych odbiorców
i dlatego pozwolili nam go śpiewać – śmieje się dzisiaj Przybył. Zdobyli pierwsze miejsce.
W kolejnych latach zdobywali laury
na festiwalach poezji śpiewanej, piosenki studenckiej i konkursach recytatorskich. Na początku lat dziewięćdziesiątych,
kiedy
Przybył
został
wicekuratorem leszczyńskiej oświaty,
jego uczniowie pisali teksty do kuratoryjnego pisma, które w niczym nie przypominało nudnego biuletynu. – Jechali
na przykład na wywiad z poetą księdzem Janem Twardowskim albo korespondowali z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim – wspomina.
Rok temu, po czterdziestu latach pracy
nauczycielskiej, Marian Przybył odszedł
na wcześniejszą emeryturę. Był to rodzaj buntu. – Dawniej szkoła prowokowała do akceptacji poglądów lub przeciwstawiania
się
im,
była
poszukująca – tak tłumaczy swoją decyzję. – A dzisiaj liceum to jest kurs
do matury.
Zrobił awanturę
Dwa lata temu rawicki ogólniak świętował dziewięćdziesięciolecie. Na jubileusz zjechali się absolwenci. Byli
też dawni „koniuganci”. Po uroczystościach poszli na piwo, powspominali dawne czasy, pośpiewali stare teksty. Kilka dni później do Doroty
Łukowiak zadzwonił dawny kolega
z „Koniugacji”, który mieszka
w Szwecji. – Może byśmy zrobili Ma-
rianowi benefis? – zaproponował. Pomysł się spodobał. – Ale żeby zrobić
benefis, trzeba mieć powód – mówi
Dorota Łukowiak. Zadzwoniła
do szkoły, żeby zapytać, czy Marian
Przybył będzie miał jakąś okrągłą
rocznicę: urodziny albo coś innego.
Trafiła idealnie: powiedzieli jej, że we
wrześniu następnego roku Przybył będzie obchodził czterdziestolecie swojej pracy nauczycielskiej.
Powód do benefisu był. Odgrzebali
stare teksty koniugacyjne i zaczęli się
spotykać na próbach. Przyjeżdżało ze
dwadzieścia osób: z Poznania, Wrocławia, Leszna, Wrześni, Murowanej
Gośliny i oczywiście z Rawicza.
Wszystko odbywało się w tajemnicy
przed ich dawnym nauczycielem. – W końcu dowiedział się i zrobił nam awanturę – opowiada Łukowiak. – Ze skromności.
Benefis odbył się w maju 2011 roku.
(Mariana Przybyła jego dawni uczniowie musieli długo namawiać, żeby
przyszedł). W rawickim domu kultury zebrało się prawie czterysta osób.
Bawili się trzy godziny.
Po benefisie tak się zapalili, że postanowili współpracować ze sobą dalej.
Żeby łatwiej było im działać, na początku tego roku założyli stowarzyszenie Ruch Artystyczny „Koniugacja”. Tomasz Karmiński został
prezesem, Dorota Łukowiak – członkiem zarządu i menedżerem.
Od kilku miesięcy przygotowują koncert na 35. rocznicę powstania „Koniugacji”. Odbędzie się w lutym przyszłego roku. Po koncercie będą
działać dalej.
fot. Archiwum
lidarność”. Ale w lutym nikt nie ma
jeszcze o tym pojęcia. W represyjnym
państwie SB wydaje się być wszechpotężna.
– Zrozumiałem, że to koniec naszego
teatru – Przybył wraca do rozmowy
sprzed trzydziestu dwóch lat. Jedzie
jeszcze z zespołem na Ogólnopolski
Przegląd Teatrów Studenckich
do Kielc. W maju rozwiązuje „Koniugację”. – Bałem się wikłania młodzieży w ówczesną politykę – mówi. – Nie
mogłem ich narażać.
Henryk Pawłowski przyczyny końca
pierwszej „Koniugacji” widzi inaczej. – Zaczęto nam zarzucać, że robiąc w szkole teatr na poziomie studenckim, manipulujmy młodzieżą.
Mówiono, że ci młodzi nie rozumieją
tego, co grają – opowiada. – Doszliśmy więc do ściany.
Gdy w kraju trwa solidarnościowy
karnawał, Przybył myśli o doktoracie
i pochłonięty jest sprawami rodzinnymi – ma małe dziecko. Skromna pensja nauczycielska ledwo pozwala związać koniec z końcem. Nie
myśli na razie o „nauczaniu literatury
poprzez teatr”. Pawłowski angażuje
się w „Solidarność”.
– Odrodziliśmy się w 1984 roku – Marian Przybył znowu się ożywia. – Ale już nie jako teatr, tylko Zespół Poezji Śpiewanej.
Pojechali do poznańskiej Areny
na koncert Młodzi Wielkopolanie.
Koncert był propagandowy, na widowni siedział radziecki konsul. Oni
zgłosili odważny repertuar: chcieli
śpiewać między innymi Czesława Miłosza. Miłosza cenzura im wycięła.
fot. Archiwum
latach spotkali się, żeby znowu razem wystąpić
Wyprostuj się
– Jestem z nich dumny, że zachowują
dystans wobec tego, co jest nieważne
i swój niezależny sposób myślenia – mówi Marian Przybył o swoich
„koniugantach”.
Dla niego „Koniugacja” to coś więcej, niż zespół, który da jeden czy drugi koncert. – To jest próba wychowa-
nia moralnego – mówi. – W naszej
grupie zawsze obowiązywała zasada
wyprostowanej postawy.
Pierwszym przykazaniem zespołu jest
słowo: „rozwój”. – Powtarzam im:
Nie pytaj o cele, ale o rozwój – mówi. – Ja mam nadal ich rozwijać, a oni
mnie.
STANISŁAW ZASADA

Podobne dokumenty