szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Korekta korekty Jedną z moich najstarszych książek jest Klub Pickwicka wydany w roku 1951. Na początku rozdziału XXV znalazłem zdanie: „Z boku, przy stole, ukazała się głowa pana Jinksa zajętego nadawaniem sobie miny człowieka bardzo zajętego.” Owo podwójne „zajętego” uznałem za popełnioną przez tłumaczy usterkę stylistyczną. No cóż, zdarza się. Pierwsze powojenne wydanie Dickensowskiego arcydzieła na papierze gazetowym – nie należy za wiele wymagać. Klub Pickwicka jest książką, którą można czytać na okrągło, toteż gdy mi wpadło w ręce wydanie dziewiąte z roku 1973, odłożyłem na bok sfatygowany egzemplarz z roku 1951. Na półeczce z aktualnymi lekturami znalazły się tomy nowsze. I oto znowu, dotarłszy do rozdziału XXV, napotykam powtórzenie identycznie brzmiącej formy językowej. Zdziwiłem się. Od roku 1951 aż osiem razy przygotowywano do druku kolejne wydanie i wśród redaktorów PIW-u nie znalazł się ani jeden, kto by wykrył byka! Kiedy po pewnym czasie, myszkując między półkami biblioteki publicznej, ujrzałem nieznane mi wydanie Klubu – już dwunaste, z roku 1987 – od razu otworzyłem książkę w wiadomym miejscu. I jeszcze raz czytam o tej głowie sekretarza zajętego nadawaniem sobie itd. Moje zdziwienie przeszło w oburzenie. Pomyśleć, ile osób maczało ręce w tym interesie. Przełożył Włodzimierz Górski, uzupełnili Zofia i Wiktor Popławscy. Do tej trójki doszli i honorarium za swoją robotę wzięli korektorzy, których liczba w ciągu tylu, tylu lat była niemała – i każde z nich przepuściło coś, co przecież razi jak cholera. Oto inne kwiatki z tego samego PIW-owskiego ogródka. W dwu różnych wydaniach Samotnika Ionesco napotykam na to samo niefortunne zdanie: „Może była podobna na (sic) Lucyny.” Coś tu nie w porządku, prawda? Znowu przychodzą mi na myśl ludzie zatrudnieni w wydawnictwie. W ciągu wielu lat, jakie upłynęły między pierwszą a drugą edycją, nie zdołano wychwycić niewłaściwego przyimka; niczyim oczom nie napatoczyła się usterka. Jak ci ludzie czytają?! Drugie wydanie (w tym samym przekładzie Juliana Rogozińskiego) nie jest mechanicznym przedrukiem. W użyciu był komputer, o czym świadczy niechlujstwo w postaci licznych „wdów” i „bękartów”. A więc obrabiano. Obrabiano, ale nie skorygowano. Dużo zmian w porównaniu z wydaniem pierwszym, lecz tego, co by naprawdę warto zmienić – do w miejsce na – nie ruszono. Najpierw: „Metr siedemdziesiąt dwa to chyba za dużo jak na kobietę.” I potem to bezmyślne przeniesienie na do następnego zdania: „Może była podobna na Lucyny.” Dramaty Witkacego wydano po raz pierwszy w 1962, a w dziesięć lat później ukazało się wydanie drugie: „rozszerzone i poprawione”. Znalazłszy ten drugi komplet w bibliotece miejskiej wśród tzw. gratisów, pochwyciłem go z radością. Był w dobrym stanie fizycznym. Od razu zakiełkowała w głowie myśl następująca: „Zaniosę do biblioteki dwa tomy z roku 1962, które od wielu lat stoją u mnie w domu na półce, a na opróżnionym miejscu umieszczę te rozszerzone i poprawione.” Na szczęście, zanim nadszedł dzień, w którym miała nastąpić owa zamiana, zdążyłem – wziąwszy do ręki tomiszcze poprawione – przeczytać Wariata i zakonnicę. Oto jak poprawione: „Siostra Barbara: – O Boże, Boże! Zmiłuj się nade mną! – Pada na kolana, wyciągając ręce ku niemu.” Ku niemu? Ku któremuś z obecnych w celi mężczyzn? Jakoś mi się to nie trzymało kupy, 1 wobec czego zajrzałem do pierwszego wydania, „nie poprawionego”. Tak jak się spodziewałem, jest tam czarno na białym: „ku niebu”. Prawidłowo, zgodnie z logiką: ku niebiosom. Odnieść książkę do biblioteki? Zamienić? No! Ładnie bym wyszedł na tej zamianie. Aby nie znęcać się dłużej nad nieszczęsnym PIW-em, zajmę się teraz inną oficyną wydawniczą o nazwie Da Capo, która to oficyna w roku 1999 wypuściła książkę Vincenta Cronina Napoleon. Jest tam, w związku z odwrotem Wielkiej Armii i jej marszem przez zaśnieżoną rosyjską równinę, opis propagandowego plakatu z roku 1812: „Zamiast cesarskich orłów unoszą się nad wynędzniałym wojskiem szakale.” Po przeczytaniu tego zdania: – Korektor pokpił sprawę – powiedziałem do siebie. – Boć przecież jasne, że jeśli coś się unosiło w powietrzu, nie mogły to być szakale, tylko sępy. Ująłem długopis, ale zamiast poprawki, polegającej na zastąpieniu słowa szakale słowem sępy, dodałem dalszy ciąg do owego zdania, dopisując na marginesie: „...podczas gdy sępy pomykają po stepie.” Na koniec – autokorekta. Słyszę, jak tkwiący we mnie korektor wygarnia mi: – Uczepiłeś się przekładu Pickwicka. Wyłowiona przez ciebie fraza zawiera ponoć usterkę. Jesteś tego pewien? „Z boku, przy stole, ukazała się głowa pana Jinksa zajętego nadawaniem sobie miny człowieka bardzo zajętego.” Cytujesz i oburzasz się. Niepotrzebnie, niesłusznie. Tak jak jest, jest dobrze. Tak powinno być. A co się tyczy sępów i szakali, to też warto by się zastanowić, czy istnieje powód do odbierania chleba zawodowym korektorom. Widok unoszących się w powietrzu szakali, lot tych czworonogów – ależ w tym właśnie przejawia się inwencja rysownika! 2