echo X - Studzianka

Transkrypt

echo X - Studzianka
Echo
Nr 4 (10) Rok 3 Studzianka, 24 grudnia 2011 r.
STUDZIANKI
KWARTALNIK STOWARZYSZENIA ROZWOJU MIEJSCOWOŚCI STUDZIANKA
Pokaż swoją twarz
Zapraszamy do współpracy
Zapraszamy do lektury 10 jubileuszowego numeru kwartalnika Echo Studzianki.
To pierwsze takie pismo w naszym regionie, które ukazuje się regularnie i było
jednocześnie, jak widać inspiracją do powstania gazet w innych miejscowościach
z czego się cieszymy.
gminie
Łomazy
mamy
W
dwie
ukazujące
się
regularnie
gazety
wydawane
przez stowarzyszenia, co jest
ewenementem. Drodzy Czytelnicy
chciałbym Państwa uspokoić, iż
9 numer nie był ostatnim i ten 10 też
nie jest. Kolega Sławomir Hordejuk
z różnych powodów ogranicza
jedynie
swoją
aktywność
w redakcji kwartalnika. Nadal
z nami współpracuje i bardzo
dużo wnosi do każdego numeru
kwartalnika. Materiałów na kolejne
numery jest dużo. Czytelnicy
dosyłają kolejne teksty. Jeżeli ktoś
posiada ciekawe informacje bądź
chce sprostować publikowane
teksty, to proszę o kontakt.
Zależy nam na tym, aby rozwijać
kwartalnik i publikować ciekawe
materiały dotyczące Studzianki
i regionu. Strony Echa są otwarte
dla wszystkich. Jednak prosimy
Młodzież na mizarze.
o cierpliwość w oczekiwaniu na
kolejne artykuły ze względu na to, że
zgromadziliśmy już dużo tekstów.
W bieżącym numerze relacja
z dnia seniora który odbył się
w listopadzie w Studziance. To
święto
zgromadziło
niespodziewaną liczbę osób w świetlicy
w Studziance. Było dla nas wielkim
wyzwaniem
organizacyjnym.
Pomogli Darczyńcy, Wójt i sami
mieszkańcy, którzy kilka dni
szykowali spotkanie poświęcając
własny czas i prywatne pieniądze.
Bardzo cieszymy się ze spotkania
z seniorami, które utwierdziło nas
w przekonaniu, że tego typu
działania należy organizować
w przyszłości. W dalszej części
prezentujemy sylwetkę ostatniej
z Tatarów Heleny Bandzarewicz
w
5
rocznicę
śmierci
.
cd. str 2
Fot. Ł.W.
ECHO STUDZIANKI
Stowarzyszenie
Rozwoju
Miejscowości
Studzianka realizuje kolejny projekt
w ramach Programu Operacyjnego Kapitał
Ludzki współfinansowanego ze środków
Europejskiego Funduszu Społecznego Priorytet
VII w ramach Działania 7.3 Inicjatywy lokalne
na rzecz aktywnej integracji.
ym razem wsparciem objęte zostały kobiety
T
w
wieku
aktywności
zawodowej
zamieszkujące
gminę
Łomazy.
Projekt
rozpoczął się od zajęć integracyjnych w których
Panie wzajemnie się poznawały. Odbyły się
gry integracyjne w świetlicy w Studziance
i poprowadziła je specjalista psycholog społeczny.
W ramach zajęć ze stylizacji w dwóch
grupach stylistka podczas zajęć dokonała
podziału sylwetek na typy. Ukazano metody
korygowania niedoskonałości sylwetek oraz
podkreślania kobiecych atutów.
Nastąpiła
ocena sylwetek poszczególnych Uczestniczek.
Podczas ćwiczeń Uczestniczki dobierały
ubrania do swojej sylwetki. Kompletowały
także dobór kolorów do typów kolorystycznych
na podstawie wycinek z gazet. Określone
zostały style ubierania się i ich odróżnianie.
W zajęciach z wizażu Uczestniczki pod okiem
Ewy Serhej rozpoznawały kształty twarzy.
W dalszej części realizacji projektu Uczestniczki
poznają rodzaje makijażu i nauczą się
wykonywać.
Następnie poznają zasady
modelowania i technik cieniowania twarzy oraz
analizę kolorystyczną. Każda z Pań dobierze
makijaż do kształtu swojej twarzy. Korekta
oczu i ust będzie elementem praktycznym tych
zajęć. Do zajęć zostają wykorzystane preparaty
oraz kosmetyki zakupione w ramach realizacji
projektu. Na zajęciach praktycznych z kosmetyki
Panie będą poznawać manicure biologiczny
i tradycyjny . Przeprowadzona zostanie diagnoza
doboru cery i jej pielęgnacji. Badanie nawilżenia
cery za pomocą Biomak Tester dobieranie
indywidualnych zabiegów dla Uczestniczek
będą jednym z ostatnich zajęć w ramach
projektu. Uczestniczki czeka jeszcze wizyta
studyjna w studium kosmetycznym, która
w ukaże profesjonalne miejsce pracy
kosmetyczek i ich warsztatu pracy. Grupa pozna
sprzęt do przygotowania makijażu. Będzie to tez
okazja do uzyskania porad w zakresie kosmetyki
podczas spotkania z pracownikami studium.
Uczestniczki będą miały możliwość skorzystania
z indywidualnych zabiegów kosmetycznych.
W końcu stycznia 2012 roku planowane jest
spotkanie ewaluacyjne, które podsumuje
realizację projektu. Odbędzie się
pokaz
malowania twarzy wszystkich chętnych.
Łukasz Węda
KOMENTARZ
WSPOMNIENIA
Zapraszamy
do współpracy
Helena Bandzarewicz (1920-2006)
Wspomnienie w 5 rocznicę śmierci
Młodemu pokoleniu przedstawiamy
sylwetki mgr. inż. Hieronima
Sienkiewicza i Jana Błyskosza,
pułkownika
wojska
polskiego
i
kawalera
Krzyża
Virtuti
Militari którego matka Karolina
pochodziła z rodziny Szenejków.
Prezentujemy
także
elementy
kuchni tatarskiej. Relacjonujemy
przebieg realizowanego projektu
„Pokaz swoją twarz” adresowanego
do kobiet z terenu gminy Łomazy.
Panie uczestniczą w zajęciach
ze stylizacji wizażu i kosmetyki
w
ramach
projektu
współfinansowanego z Europejskiego
Funduszu Społecznego. W tym
miejscu
chciałbym
wyrazić
wdzięczność pracownikom rOEFS
w Białej Podlaskiej za doradztwo
i wskazówki merytoryczne przy
przygotowywaniu wniosków oraz
realizacji
projektów
unijnych.
Z
Urzędu
Marszałkowskiego
w
Lublinie
otrzymaliśmy
informację o rekomendacji do
dofinansowania projektu łucznictwo
tatarskie który planowany jest
w realizacji na wiosnę dla młodzieży
z terenu gminy Łomazy. Obecnie
negocjujemy
warunki
realizacji
projektu i będziemy przygotowywać
dokumentacje do podpisania umowy.
Kolejne nasze wnioski są oceniane.
Na
zakończenie
chciałbym
przekazać
dobrą
wiadomość
dotyczącą świetlicy w Studziance.
Wniosek na prace remontowe,
w
tym
ogrzewanie
przeszedł
etap
weryfikacji
i
został
rekomendowany do dalszej procedury
o dofinansowanie w ramach PROW.
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego
Narodzenia składam mieszkańcom
Studzianki i wszystkim Czytelnikom
naszego kwartalnika oraz darczyńcom
najserdeczniejsze życzenia. Świąt
spędzonych w gronie najbliższych nam
osób. Aby Święta były wyjątkowymi
dniami w roku, by choinka
w każdych oczach zalśniła blaskiem.
By
kolacja
wigilijna
wniosła
w serca spokój a radość pojawiała
się z każdym nowym brzaskiem.
By Sylwester zapewnił szampańską
zabawę, a kolędowych śpiewów nie
było dość. W Nowym, wyjątkowym
2012 roku, zdrowia, wytrwałości
i nadziei na lepsze czasy życzy redakcja
Łukasz Węda
Dnia 30 grudnia 2011 r. minie 5 lat od śmierci Heleny Bandzarewicz.
Jej postać jest chyba znana wszystkim mieszkańcom wsi
Studzianka, a w szczególności starszemu pokoleniu. Była ostatnią
osobą na Południowym Podlasiu o prawdziwych tatarskich
korzeniach. To znaczy zarówno jej ojciec, jak i matka pochodzili
z Tatarów i byli wyznawcami islamu.
2
P
ani Helena wywodziła się ze starego
tatarskiego rodu Bogdanowiczów,
herbu Łada. Jej przodkowie przybyli w
XV w. na obszar ówczesnego Wielkiego
Księstwa Litewskiego z terenów
zawołżańskich. Na Płd. Podlasie
ród Bogdanowiczów przybył w
połowie XIX wieku, prawdopodobnie
z Nowogródczyzny.
Wskutek wojny polsko-bolszewickiej
rodzice pani Heleny zmuszeni byli
uciekać przed frontem. Każde z osobna
dotarło do Petersburga (wówczas
Leningradu). Tam też się poznali
i w 1919 r. pobrali w miejscowym
meczecie. Właśnie w Petersburgu,
10 marca 1920 r. przyszła na świat
Helena z domu Bogdanowicz. Azanu
(chrztu) i nadania imienia, dokonano
w obrządku muzułmańskim, w
obecności imama. Ojciec Heleny – Jan
Bogdanowicz (1890-1922), pochodził
ze Studzianki i był konduktorem kolei
petersburskiej. Natomiast matka, Zofia
z Szyłańskich (1885-1924), pochodziła
z Małaszewicz Małych (gm. Terespol).
Po śmierci rodziców, p. Heleną
zaopiekowała się przyrodnia siostra
– Maria Pirogowicz z Bajrulewiczów
(1902-1982). Całe swoje życie Helena
Bandzarewicz związała ze Studzianką,
gdzie na miejscowym mizarze
pochowani są jej przodkowie (m.in.
Józef Bogdanowicz, dziadek). Sama
aż do II wojny światowej wyznawała
islam, jednak w 1941 r. przeszła na
katolicyzm.
Pani Helena Bandzarewicz
zmarła 30 grudnia 2006 r. w
Studziance. Miała 86 lat. Pochowana
została na Cmentarzu Parafialnym w
Łomazach. Na zawsze pozostanie w
pamięci wszystkich, którzy ją znali,
jako osoba pełna energii i humoru,
z tatarską krwią w żyłach, ale polską
duszą. Była żywą kroniką historii
południowo-podlaskiej Tatarszczyzny.
Zawsze bardzo chętnie oprowadzała
po mizarze liczne wycieczki, które
przyjeżdżając do Studzianki z różnych
ECHO STUDZIANKI
stron kraju, odwiedzały ją również.
Artykuły o niej, ukazywały się m.in.
w takich czasopismach jak: „Polityka”,
„Kurier Polski”, „Prawo i Życie”, „Nowe
Echo Podlasia”, „Słowo Podlasia”.
Ponadto, nakręcono o niej również
kilka reportaży.
Zawsze, kiedy wspominam Panią
Helenę, przypomina mi się anegdota,
którą opowiedziała mi w 2001 r.,
kiedy pisałem pracę licencjacką o
południowopodlaskich Tatarach. W
latach 90-tych, na mizar w Studziance
przyjechała wycieczka z dziećmi. W
tym samym czasie była tam p. Helena.
W pewnym momencie nauczycielka
pyta się p. Heleny, czy nie zna może
jakiegoś Tatara w okolicy. Na co p.
Helena mówi do niej: „To niech pani
spojrzy na mnie”. W tym momencie
dzieci o mało co nie stratowały
p. Helenę, każde chciało dotknąć
„Tatarkę”. Sławomir Hordejuk
Helena Bandzarewicz (1920-2006)
ZNANI I ZAPOMNIANI
Jan Błyskosz (1900-1957)
Jan Błyskosz, pułkownik WP, kawaler Krzyża Virtuti Militari, w Kampanii Wrześniowej dowódca 56 Pułku Piechoty. Pomimo,
że nie urodził się w Studziance, to jednak rodzinnie związany był z tą miejscowością. W styczniu przyszłego roku minie 55
rocznica jego śmierci.
U
rodził się 9 stycznia 1900 r.
w
Tłuśćcu
k.
Międzyrzecza
Podlaskiego. Syn Atanazego Błyskosza
i Karoliny z d. Szenejko. Jego matka
pochodziła ze Studzianki. Ojciec zginął
w 1917 r. w czasie wojny domowej
w Rosji. W 1918 r. Jan Błyskosz
ukończył Gimnazjum Humanistyczne
w Czernihowie na Ukrainie i wstąpił
ochotniczo do Konnego Gwardyjskiego
Pułku Armii gen. Dienikina. Tam też
w uznaniu zasług w 1918 r. awansował
do stopnia lejtnanta. Za odwagę i
bohaterstwo na polu walki odznaczony
został Krzyżem św. Jerzego. Po ewakuacji
armii gen. Dienikina z Krymu znalazł
się wśród internowanych na półwyspie
Gallipoli, skąd udało mu się przedostać do
Bułgarii i tam też przez kilka lat uczył się
w Szkole Artyleryjskiej. Do Polski wrócił
w 1923 r. W tym samym roku wstąpił do
Szkoły Podchorążych. W 1926 r. ukończył
(z 7 lokatą) Oficerską Szkołę Piechoty. Jako
podporucznik (od 1929 r.), skierowany
został do 85 Pułku Piechoty Strzelców
Wileńskich w Nowej Wilejce. W 1931 r.
ECHO STUDZIANKI
w stopniu porucznika przeniesiony został
do 56 Pułku Piechoty Wielkopolskiej
w Krotoszynie. W 1935 r. awansowany
do stopnia kapitana objął dowództwo
kompanii szkolnej (podoficerskiej).
W przeddzień wybuchu II wojny światowej
powierzono mu dowództwo I batalionu
56 Pułku Piechoty Wielkopolskiej.
W czasie bitwy nad Bzurą I batalion
dwukrotnie zdobywał Tum pod Łęczycą.
Ciężki bój stoczył pod Adamową Górą,
zadając poważne straty nieprzyjacielowi,
m.in. 17 zniszczonych czołgów, 2 strącone
samoloty. W trakcie przemarszu przez
Puszczę Kampinoską osłaniał odwrót
pułku, tocząc zacięte boje z bezustannie
napierającym nieprzyjacielem. Tuż pod
Warszawą kpt. Jan Błyskosz zastępował
rannego dowódcę pułku, płk. Wojciecha
Tyczyńskiego. 21 IX 1939 r. odznaczony
Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari. Po
kapitulacji Warszawy resztę wojny spędził
w oflagu II A w Grossborn. Po nadejściu
I Armii Wojska Polskiego, zimą 1945
r. wstąpił w jej szeregi i uczestniczył
w walkach z Niemcami w rejonie
Piły. Awansowany do stopnia majora
wykładał taktykę broni połączonych
w Rembertowie. Od stycznia do sierpnia
1946 r. był dowódcą 7 Oddziału Wojsk
Ochrony Pogranicza na odcinku
Terespol-Bełżec. W tym samym roku
awansowany do stopnia podpułkownika.
Na własne żądanie zwolniony z czynnej
służby wojskowej. Niebawem wstąpił
do WiN na terenie Podlasia i objął
szefostwo wyszkolenia w zgrupowaniu
„Zenona”
(Wyrzykowskiego).
Po
„ujawnieniu” pracował jako leśniczy
w Makoszce k. Parczewa, a następnie
w Miejskim Przedsiębiorstwie Remontowo-Budowlanym w Lublinie, jako
kierownik transportu. W dniu 2 lipca
1952 r. został aresztowany wraz z synem
Janem i skazany na 10 lat więzienia
za przynależność do tajnego związku
o kryptonimie „KRAJ”. Ze względu na
katastrofalny stan zdrowia zwolniony
z więzienia w 1954 r. Zamieszkał
wówczas w Studziance. Zmarł w szpitalu
w Lulinie 11 stycznia 1957 r. Pochowany
na cmentarzu w Łomazach. 2 kwietnia
1993 r., Sąd Wojewódzki w Warszawie
unieważnił wyrok skazujący z 1952
r. i uznał, „że czyny te były związane
z działalnością na rzecz niepodległego
bytu Państwa Polskiego”.
Z małżeństwa z Heleną Glińską miał syna
Jana Atanazego (ur. 1931 r.), pracującego
po II wojnie jako główny konserwator
zabytków na Wawelu.
Sławomir Hordejuk
3
WSPOMNIENIA
Jeszcze raz o Studziance (cz. 3)
Do niedawna wydawało mi się, że o Studziance napisałem już wszystko co pamiętałem z lat najmłodszych i co
zostało opublikowane w „Echu Studzianki” nr 2/8 z lipca 2011 roku. Tymczasem czytając z dużym zainteresowaniem
teksty zamieszczone w kwartalniku, a szczególnie wspomnienia (część 3) Henryka Kożuchowskiego, doszedłem do
wniosku, że są wydarzenia z tamtych lat, które mogą zainteresować moich ziomków.
H
enryka Kożuchowskiego nie przypominam sobie, gdyż on młodszy
ode mnie o kilka lat i nasze drogi wcześnie
rozeszły się. Pamiętam jednak jego ojca
i aparat filmowy, którym się posługiwał
i ułatwiał nieco Zycie synowi Henrykowi
w Leśnej Podlaskiej. Przypominam sobie
następujące wydarzenie, jakie miało
miejsce w rok a może dwa przed wojną.
. Otóż matka moja zaprowadziła mnie
i starszego mojego brata Tadeusza na
seans filmowy do Pana Kożuchowskiego
który w tym dniu zebrał jeszcze
kilkoro dzieci. Usadowił nas na dwóch
ławeczkach w swoim mieszkaniu przed
ścianą z rozwieszonym prześcieradłem.
Na stole postawił aparat filmowy, którego
zdjęcie widzimy w cytowanym wyżej
kwartaliku. Dla mnie to było ogromne
przeżycie gdyż był to pierwszy w życiu
oglądany seans filmowy. W Studziance
i okolicy nie było w tym czasie prądu
elektrycznego. Pan Kożuchowski kręcąc
korbą napędzał aparat i wyświetlał na
ścianie niemy film, który zawierał napisy
ale nie wszystkie dzieci umiały czytać
i dlatego wyświetlający głośno czytał treść
napisów objaśniających fabułę filmu.
Treść pamiętnego filmu była dla mnie
wstrząsająca. Mianowicie przedstawiał
małą dziewczynkę, której zmarła matka
a ona dostał się pod kuratelę zlej macochy.
Pan Henryk Kożuchowski w 3 odcinku
wspomnień dotyka m.in. mojej rodziny.
Pisze ze wiele zawdzięcza p. Janowiczowi,
szewcowi ze Studzianki, który za darmo
zaszywał, kleił i przybijał sfatygowane
obuwie. To stwierdzenie jest w zasadzie
zgodne z prawdą. Jestem przekonany,
ze wymaga to jednak rozwinięcia
i sprecyzowania. Stwierdzenie, że
„za darmo” naprawiał obuwie tylko
w połowie jest prawdziwe. Pieniędzy
od ludzi nie brał, bo ich niemieli, ale
od zdrowych mężczyzn wymagał, aby
w rewanżu świadczyli prace w polu lub
w stodole. Wdowom, starcom i sierotom
świadczył usługi za darmo. Mój ojciec
był inwalidą chorym na gościec stawowy
i mógł pracować tylko na siedząc np. przy
naprawie obuwia i to z ograniczeniami.
W butach eksploatowanych w błocie
i wodzie najczęściej ulegają uszkodzeniu
części miękkie. Tworzą się dziury
w przyszwach, co wymaga łatania. Od
łatania butów to ja byłem największym
specjalistą. Łata nie może być przyklejona
4
lub przyszyta na wierzchu. Musi być
włożona do środka buta i cienką
igiełką przyszyta. Może to zrobić tylko
osoba posiadająca małą dłoń (dziecko
lub drobna kobieta) i sprawne palce
zdolne do operowania igłą wewnątrz
buta. Na zewnątrz pozostawała tylko
mało widoczna cera, zamaskowana
czarną smołą. Tak więc obuwie do
naprawy przyjmował ojciec, mnie
zlecał przyszywanie łatek, sam zaś
zajmował się przybijaniem zelówek
i fleków, a także wyrobem nowych butów.
Z produkcją nowego obuwia był problem,
Poniekąd brakowało skór. Ojciec miał
zapasy na kilkanaście par obuwia ale
była to kropla wody w morzu potrzeb.
Skóry miękkie i twarde nadające się
do produkcji obuwia wyprawiane były
wyłącznie w profesjonalnych garbarniach,
przez zawodowych garbarzy. Na Podlasiu
i Lubelszczyźnie takich zakładów nie
Jan Kożuchowski (ojciec Henryka) przed sklepem „Foto Gregera” w Poznaniu, gdzie zakupił projektor
filmowy. Fot. ze zbiorów Henryka Kożuchowskiego.
ECHO STUDZIANKI
WSPOMNIENIA
było. Garbarnie istniały w Radomiu
i jego okolicach, jednak ich wyroby były
zabierane przez okupanta. W naszych
okolicach garbowane były po kryjomu
metodą „szaflikową”, jedynie skóry owcze
przeznaczone na kożuchy. Zajmował się
tym m.in. mój kuzyn, sąsiad i szwagier
Hornowskiego, Komarzeniec mieszkający
w Studziance pod Ortelem. Była to bardzo
ważna gałąź produkcji, gdyż podobnie
jak z obuwiem dawało we znaki brak
odzieży. Ludzie ubierali się w samodziały
produkowane ze lnu przez wszystkie
gospodynie, a odzież zimowa stanowiły
kożuchy. Z obuwiem było o tyle łatwiej
że od wiosny do późnej jesieni wszyscy
chodzili boso. Jako syn szewca miałem
lepsze buty od kolegów, nawet przez dwie
zimy nosiłem lakierki z cholewami ze
skóry giemzowej. Mimo to jak wszyscy
w maju i czerwcu oraz we wrześniu
i październiku każdego roku chodziłem
do szkoły boso, zaś moja matka co
niedzielę szła do kościoła w Łomazach
na bosaka. Buty nakładała dopiero
kilkadziesiąt metrów przed kościołem.
Podobnie drogę powrotną pokonywała
boso. Mojej rodzinie i sąsiadom pomógł
w latach 1941-1942 w zaopatrzeniu
w zimowe obuwie jeden z jeńców
radzieckich
ukrywających
się
u nas przed okupantem. Pochodził
z Syberii na imię miał Jakub, jego
towarzysze nazywali go „politrukiem”,
a co najważniejsze potrafił wyrabiać solidne
walonki z owczej wełny. Surowca nam
nie brakowało. Prawie każdy gospodarz
miał stado owiec. Wełnę oddawało się
do gręplarni w Łomazach i odbierało
wełniane płaty zwinięte w bele z których
tworzyło się kądziele do kołowrotków.
Z płatów tej wełny rozłożonych na blacie
drewnianego stołu i polewanych wrzącą
wodą formowało się filcowe walonki.
Wykonanie jednej pary takich butów
trwało około 2-3 dni. Były ciepłe, lekkie
i wygodne. Nadawały się do noszenia
tylko przy ujemnych temperaturach.
Jakuba Sapożnika odkryli późną jesienią
1941r. nasi sąsiedzi Głowaccy. Pracował
u nich kilka miesięcy, potem u nas przez
kilka tygodni, a ponieważ mieliśmy już
swojego uciekiniera Olka Romanowa,
Jakub na wiosnę poszedł do lasu i zajął
się organizacją partyzantki. Pokazał się
jeszcze zimą i później słuch o nim zaginął.
Jak już mowa o garbowaniu i wyprawianiu
skór, przypomniało mi się tragikomiczne
wydarzenie jakie miało miejsce w czasie
okupacji. Mianowicie mój dziadek
Antoni wspólnie z sąsiadem Janem
Petrucznikiem postanowili wyprawić
posiadane dwie surowe skóry bydlęce na
rzemień, z którego mieli wyrabiać pewne
elementy końskiej uprzęży. Dziadek
podjął się funkcji majstra, Jan miał być
pomocnikiem. Dziadek jako zawodowy
cieśla skonstruował z posiadanego
drewna machinę podobną do kieratu,
przy pomocy której międliło się surowe
Płk Mieczysław Janowicz, autor wspomnień.
ECHO STUDZIANKI
skóry nasmarowane uprzednio oliwą
i dziegciem. Przed przystąpieniem do
wyprawy skóry musiały być ogolone
z porastającego na nich włosia. Kiedy
uruchomiono już produkcję i koń kręcił
machinę na środku naszego podwórka na
horyzoncie pojawiło się czterech jeźdźców
zmierzających na koniach polna droga
w stronę naszej zagrody. Okazało się że
są to niemieccy żandarmi. Wpadliśmy
w panikę. Najbardziej wystraszył się sąsiad
Jan, który ze strachu narobił w spodnie i
uciekł z podwórka w kierunku swojego
domu. Dziadek został tylko ze mną/ Co tu
robić? Nie uprzątniemy podwórka nawet
za dwie godziny, a Niemcy będą za parę
minut. A może pojadą dalej? Ponieważ
droga nie kończy się na naszym polu ale
prowadzi dalej. Sprawa wyjaśniła się po
kilku minutach. Żandarmi minęli nasza
zagrodę nawet nie spojrzawszy na nią.
Sąsiad przyszedł po upływie pół godziny.
Zdążył zmienić kalesony i spodnie, ale
ręce jeszcze mu się trzęsły. Wstydził się.
Był to człowiek który cztery lata spędziła
na froncie w czasie I wojny światowej
w szeregach carskiej armii. Tutaj nie było
tak wielkiego zagrożenia. Za wyprawę skór
Niemcy nie karali śmiercią. Najwyższą
karę stosowali za przechowywanie jeńców
radzickich i Żydów, posiadanie broni lub
inne działania antyniemieckie.
Mieczysław Janowicz
(Poznań)
Fot. ze zbiorów Mieczysława Janowicza.
5
WYDARZENIA
Dzień seniora w Studziance
Dnia 12 listopada 2011 roku w świetlicy w Studziance po godzinie 15 rozpoczęło się spotkanie z seniorami
ze Studzianki. Jego pomysłodawcą i inicjatorką była Mirosława Brodacka, której pomogli inni mieszkańcy
Studzianki z Panią Sołtys Mirosławą Jaśkiewicz na czele.
I
mprezę otworzyła Sołtys Studzianki
M.
Jaśkiewicz.
Podziękowała
gościom za odzew na zaproszenie i tak
liczne przybycie. Następnie na scenie
wystąpił zespół „Studzianczanie”,
prezentując znane utwory. Z kolei
Kabaret „Zielawa” wyśmiewał się
z motoryzacji, sportu i urzędników.
Publiczność bawili Mateusz, Daniel,
Łukasz, Karolina, Sandra i Zuzia.
Potem na scenie pojawił się zespół
„Biesiadnicy” z Żeszczynki. Po
części oficjalnej wszyscy zasiedli
do uroczystego obiadu. W dobrych
humorach mieszkańcy Studzianki
wspominali dawne czasy i byli pod
wrażeniem organizacji spotkania.
Nie zabrakło też tortu. Były wiersze,
piosenki śpiewane indywidualnie
oraz wspólnie. Spotkanie ponad
100 osób w rytmie tanecznym
trwało do późnych godzin nocnych.
Dziękujemy
za
dofinansowanie
spotkania przez Wójta Gminy Łomazy Nie zabrakło Wójta naszej gminy...
Fot. Ł.W.
Waldemara Droździuka, Radnego
Studzianki Marka Wilbika oraz Ewę Bieleckiemu z Gminnego Ośrodka i podziękowania należą się miei Franciszka Maksymiuków z Białej Kultury w Łomazach za wsparcie w szkańcom Studzianki zaangażowanym
Podlaskiej. Wyrazy wdzięczności postaci użyczenia i obsługi sprzętu w prace organizacyjne.
Słowa
uznania
Łukasz Węda
należą
się
Panu
Ryszardowi nagłaśniającego.
...oraz wspólnej fotografii
6
ECHO STUDZIANKI
WSPOMNIENIA
Nasza rodaczka Janina Gąska
Na łamach naszego kwartalnika przedstawiamy kolejną, trzecią część wspomnień Eugeniusza Dawidziuka, byłego mieszkańca
Studzianki. Tym razem są to wspomnienia z Nowej Zelandii, gdzie po dziś dzień mieszkają nasi krajanie.
W
Nowej Zelandii przebywałem
dwukrotnie
na rocznych pobytach. Ten
wyspiarski kraj leżący daleko
za Australią, liczy około
4 mln ludności pochodzenia
europejskiego i azjatyckiego.
Tubylcy – Maorysi, dawniej
ludożercy,
stanowią
12%
populacji.
Część
załogi
podróżnika Tasmana, została po
schwytaniu w buszu… zjedzona.
Większe szczęście miał kapitanodkrywca James Cook, który
przybił okrętem na wyspę w roku
1770. Ja również miałem szczęście
i po długim, 40-godzinnym
locie przez Tokio lub BangkokSingapur
wylądowałem
w Wellington, stolicy Nowej
Zelandii. Wyleciałem jesienią,
a tam zastałem kwitnącą wiosnę i
egzotyczne… Maoryski.
I tak znalazłem się w rezydencji
Janiny
Gąski-Tkaczuk,
mieszkającej w Pentone, tuż obok
stolicy. Przez zatokę widziałem
wieżowce miasta Wellingtonu,
a dalej bezkresny Pacyfik,
król oceanów i tysiące wysp
Polinezji. Janina Gąska-Tkaczuk
to dzielna kobieta z Podlasia.
Odważyła się popłynąć starym
okrętem z Niemiec do Australii
i Nowej Zelandii. Zacznijmy
od początku. Urodziła się
26 kwietnia 1924 r. Rodzice to
Antonina Szostak i Władysław
Gąska. Dziecięce lata spędziła
na Szymanowie k. Łomazy.
Nadeszła wojna 1939 r. i straszna
okupacja. Z łapanki została
przewieziona na przymusowe
roboty do Hanoweru, blisko
Morza
Północnego.
Tam
z grupą więźniów różnych
narodowości
pracowała
w
okropnych
warunkach
w fabryce chemicznej. Mieszkali
w prymitywnych barakach. Jej
siostra – Stanisława Gąska zginęła
w Powstaniu Warszawskim. Jan
Gąska ze Studzianki, a ojciec
Czesławy Olichwirowicz, to
brat Stanisławy, Janiny, Heleny
– mojej mamy i Zofii Dybicz
z Łomaz. Krewnymi Janiny
Tkaczuk są również Zbigniew
i Feliksa Dawidziukowie.
Jeszcze w czasie pobytu w
Niemczech Janina Gąska poznała
Michała Tkaczuka, który został
jej mężem. Michał pochodził
z Kresów Wschodnich. Dobrze
mówił po polsku. Po wojnie
wycieńczeni z trudem odzyskali
zdrowie.
Podjęli
odważną
decyzję.
Ryzykując
wiele
popłynęli na koniec świata,
do Nowej Zelandii. Płynęli
morzami i oceanami przez
3 miesiące, wśród burz i sztormów.
Ocean Indyjski, Ocean Wielki.
Zatrzymywali się w Indiach,
Indonezji, Australii. W tej grupie
byli m.in. Ukraińcy, Serbowie,
Rosjanie, Polacy, Słoweńcy,
Grecy. Po dopłynięciu do Nowej
Zelandii musieli pokonać liczne
trudności. Nie znali języka
angielskiego i maoryskiego.
Wszystko było inne, nowe.
Depresje, smutek, tęsknota.
Nie mieli mieszkania. Nawet
ruch był tam lewostronny. I tak
rok za rokiem było coraz lepiej
i dostatniej. Po pewnym czasie
Wellingtonu. Wokół góry. Za
pasmem górskim rozpościerał
się bezkresny Pacyfik. W nocy
widziałem gwiazdozbiór Krzyż
Południa.
Tam daleko, wielkim problemem
dla przybyszów jest samotność
i tęsknota. Stąd też Polacy
utworzyli
Stowarzyszenie
(Związek) Polaków i Stowarzyszenie w Nowej Zelandii.
W Wellington zbudowali Dom
Polski. Byłem tam na balu
sylwestrowym, a było wtedy
lato, 30°C! Polacy mieszkają
w różnych miejscach Nowej
Autor w Nowej Zelandii. kupili dom. Nie mieli dzieci.
Janina była bardzo pracowitą
i zaradną kobietą. Jak mawiał jej
sąsiad, Józef Iwanek z Lubartowa:
„miała głowę do biznesów
i interesów”. Mieszkała w mieście
Petowe na ulicy 16 High Street
w pięknym parterowym domu
otoczonym kwiatami i krzewami.
Przy oknie kołysała się palma, na
krzewie cytryny i żółte owoce.
W ogrodzie rosły nektaryny,
winogrona, kiwi, piękne kwiaty.
Przez zatokę widać było wieżowce
Fot. E.D.
Zelandii. Spotykają się na mszach
odprawianych przez polskich
księży. Znaczną część Polonii
stanowią dzieci z Pahiatau.
Rząd Nowej Zelandii przygarnął
w 1944 r. aż 800 polskich sierot
z Syberii. Wynędzniałe dzieci
przybyły do Persji razem z armią
gen. Andersa.
Wracając do osoby Janiny
Tkaczuk. Ciocia zmarła 1 sierpnia
2007 roku w Woburn Elderly Care
Hospital w Lower Hutt. Urna
z prochami została przywieziona
ECHO STUDZIANKI
do Polski samolotem. Złożono ją
bardzo uroczyście w rodzinnym
grobowcu rodziny DybiczówGąsków
na
Cmentarzu
w Łomazach. W ostatnich
tygodniach życia śp. Janiny
Tkaczuk w Petowe przebywały
Panie:
Maria
SadowskaSadownik (pracuje w Urzędzie
Gminy w Łomazach) i Pani Anna
– żona Artura.
Moi mili Czytelnicy. Przeniosłem
was myślą i wyobraźnią na
Polinezję, na Pacyfik. To bardzo
odległe miejsce. Należę do
małej grupy Polaków, którzy
tam dłużej mieszkali. Trzeba
było tam ciężko pracować. Dla
Polaka, to bardzo egzotyczny
rejon świata. Podziwiałem tam
gejzery, gorące jeziora, bulgocące
błota, góry z wodospadami
i lodowcami. Byłem w pobliżu
dymiącego wulkanu Ruapehu
(2797 m). Widziałem rodzinę
wielorybów na plaży, ptaki kiwi.
Byłem w mateczniku Maorysów.
Przeżyłem trzęsienie ziemi.
Miałem bardzo niebezpieczna
przygodę z wielkim rekinem.
Olbrzymie
wrażenie
zrobił
na mnie wielki cmentarz bez
pomników – same płytki
na ziemi. W moim mieście
nie było ani jednego bloku
mieszkalnego. Kolorowe domy
nie mają ogrodzeń, nie ma
pieców. Pracowałem w firmie
Omega Windows i dolary
nowozelandzkie
wypłacano
nam co tydzień. A do tego
piękna
kwitnąca
przyroda,
gorące słońce, tysiące jachtów
w
zatokach
i
zmysłowe,
egzotyczne Polinezyjki.
Mgr Eugeniusz Dawidziak
(Otwock)
Autor wspomnień jest synem
Jana Dawidziuka (1907-1942),
absolwenta Szkoły Podoficerskiej
WP w Brześciu, uczestnika
Kampanii Wrześniowej 1939 r.
Zginął na Zamku Lubelskim.
Eugeniusz
Dawidziak
jest
absolwentem Wyższej Szkoły
Pedagogicznej w Warszawie.
Przez szereg lat pełnił wiele
odpowiedzialnych funkcji w
oświacie, m.in. kierownika,
dyrektora,
podinspektora
i
wizytatora. Aktywny członek
ZNP, Uniwersytetu III Wieku
i Grupy Artystycznej w Klubie
„Perła” w Otwocku. Posiada
m.in. Złoty Krzyż Zasługi i Złotą
Odznakę ZNP. Odwiedził wiele
krajów świata, jak np. Japonię,
Tajlandię, Egipt, Tunezję, Nową
Zelandię, Singapur, Niemcy,
Węgry, Czechy…
7
HISTORIA
W walce z okupantem
W czasie II wojny światowej wiele osób z gminy Łomazy czynnie włączyło się w walkę z okupantem, wstępując w szeregi
powstańcze, głównie AK i BCh. W szeregach partyzanckich nie zabrakło też mieszkańców Studzianki.
okolicy Studzianki od drugiej
W
połowy 1941 r. ukrywało się
kilku uciekinierów z obozów jeńców
radzieckich. Miejscowa ludność nie
bacząc na surowe zakazy i związane
z
tym
represje
okupanta,
udzielała
zbiegom
schronienia
oraz
pożywienia.
Dnia
28 czerwca 1942 r. karna ekspedycja
niemiecka spaliła w Studziance
zabudowania:
Niczyporuka,
Skolimowskiego,
Popławskiego,
Maksymiuka i Kalinowskiego. W tym
samym roku, w czasie jednej z obław
aresztowano
kilku
mieszkańców
Studzianki,
w
tym
Wacława
Kalinowskiego, Feliksa Maksymiuka,
Teofila Popławskiego i Bazylego
Radziszewskiego. Za niesienie pomocy
zbiegłym z obozu jeńcom radzieckim,
zostali oni 12 sierpnia 1942 r.
rozstrzelani za budynkiem poczty
w Łomazach. W tym samym czasie
rozstrzelano w Studziance również
4 jeńców radzieckich oraz 7 osób
z rodziny Niczyporuków (w tym
6 dzieci w wieku 2-16 lat) oraz
Marię Jarząbkowską (19 lat), a ich
zabudowania
spalono.
Łącznie
rozstrzelano wówczas 14 mieszkańców
Studzianki, zaś kilku wywieziono
do obozów koncentracyjnych m.in.
Jana Dawidziuka, który został
zamordowany na Zamku Lubelskim.
W czasie działań wojennych i okupacji
zginęło 38 mieszkańców Studzianki.
Poniżej
przedstawiam
wykaz
(niepełny) członków Armii Krajowej
pochodzących ze Studzianki:
1. Derlukiewicz Jan, zam. Studzianka
2. Dukówna (imię nie ustalone), zam.
Studzianka
3. Dziobek Hipolit, zam. Studzianka
4. Hipolit Jan, zam. Studzianka
5. Filipiuk Jan, ur. 7 XI 1914 r., zam.
Studzianka, członek Kadry Polski
Niepodległej-AK, plutonowy, ps.
„Kukułka”, dowódca XVIII plutonu
w 7 kompanii. Aresztowany przez
UB 20 Vi 1946 r. Uciekł z aresztu.
Ponownie uwięziony 30 XII 1946 r.
Zamordowany 2 I 1947 r. w więzieniu
w Białej Podl.
6. Głowacki Czesław, zam. Studzianka
7. Hornowski Kazimierz, zam.
Studzianka
8. Hornowski Zygmunt, zam.
Studzianka
9. Józefaciuk Bolesław, s. Mikołaja,
ur. 26 X 1923 r., szer., ps. „Jeleń”, zam.
Studzianka
10. Józefaciuk Bronisław, zam.
8
Studzianka
11. Kalinowski Wacław, ur. 1905 r., zam.
Studzianka. Członek KPN. Schwytany
przez Niemców w Studziance i
rozstrzelany w pobliżu Łomaz w dniu
12 VIII 1942 r.
12. Kowaleńko Piotr, zam. Studzianka
13. Kowalewski Feliks, zam. Studzianka
14. Kożuchowski Jan, zam. Studzianka,
członek AK, ps. „Rozłucki”
15.
Kożuchowski
Piotr,
zam.
Studzianka
16. Najdyhor Marcin, zam. Studzianka
17. Panasiuk Bolesław, zam. Studzianka
18. Panasiuk Marian, zam. Studzianka
19. Panasiuk Piotr, s. Eliasza, zam.
Studzianka
20. Panasiuk Piotr, s. Feliksa, zam.
Studzianka
21. Parafiniuk Władysław, zam.
Studzianka
22. Piszczyński Stanisław, zam.
Studzianka, sierż. zawodowy, ps.
Kuzyn, dowódca plutonu
23. Rozwadowski Michał, zam.
Studzianka
24. Weremko Czesław, zam. Studzianka
Zebrał: Sławomir Hordejuk
Grób zbiorowy, gdzie spoczywa Wacław Kalinowski, Teofil Popławski i Feliks Maksymiuk.
ECHO STUDZIANKI
Fot. S.H.
ZNANI I ZAPOMNIANI
Hieronim Sienkiewicz
Pochodzi ze Studzianki, gdzie mieszkał do 1962 r. Magister inżynier elektroniki, wynalazca, projektant i konstruktor. Od blisko 40 lat
mieszka w Katowicach. Przez te wszystkie lata nie zerwał kontaktów z rodzinnymi stronami. Niemal każdego roku odwiedza Studziankę.
U
rodził się 18 września 1948 r.
w Studziance. Syn Aleksandra
i Stanisławy z domu Chodkowska. Szkołę
Podstawową ukończył w Studziance. Od
najmłodszych lat był bardzo zdolnym
uczniem. Szczególne upodobanie miał
w przedmiotach ścisłych (matematyka,
fizyka). W 1962 r. zdał pomyślnie
egzamin do Technikum Łączności
nr 2 w Łodzi. W 1967 r. zdał maturę i uzyskał
stopień technika. Zgodnie z własnymi
zainteresowaniami rozpoczął studia
na Wydziale Elektroniki Politechniki
Wrocławskiej.
Studia
ukończył
w 1973 r. uzyskując tytuł magistra
inżyniera w specjalności telemechanika
(przekazywanie informacji na odległość).
Następnie przez 23 lata pracował
w zakładach Wytwórczych Urządzeń
Sygnalizacyjnych
w
Katowicach.
Zajmował się m.in. pracami nad
urządzeniami zabezpieczenia ruchu
kolejowego. Jako konstruktor zainicjował
nowoczesne badania nad samoczynną
sygnalizacją przejazdową. Jest autorem
lub współautorem kilku patentów,
m.in. układu sterowania urządzeniami
ostrzegawczymi samoczynnej sygnalizacji
przejazdowej (1987 r.). Następnie przez
3 lata pracował jako projektant
w Polskich Kolejach Państwowych.
W latach 1987-1999 zatrudniony był
w firmie Alstom Konstal, która zajmuje
się produkcją taboru szynowego (głównie
wagonów metra i tramwajów). Po II
wojnie światowej zakłady Konstal były
jedynym
producentem
tramwajów
w Polsce, a także eksporterem wagonów
towarowych. W firmie tej Hieronim
Sienkiewicz
zajmował
się
m.in.
projektowaniem konstrukcji stalowych
w tramwajach oraz testowaniem
okablowania do pociągów. Brał udział
w pracach nad tramwajami dla Metra
Warszawskiego. Przez 5 lat (1999-2004)
pracował nad produkcją wagonów
metra typu
Metropolis
m.in. dla
Budapesztu, Amsterdamu, tramwajów
rodziny Citadis dla Istambułu, a także
podzespołów dla pociągów Pendolino
i TGV. Przez szereg lat zajmował kilka
odpowiedzialnych stanowisk, w tym
kierownika działu rozwoju w Zakładach
Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych
oraz był kierownikiem kilku projektów.
Posiada
uprawnienia
w
zakresie
projektowania i nadzoru w budownictwie.
Pomimo, iż od kilku lat jest na emeryturze,
to nadal firmy chętnie korzystają z jego
wiedzy oraz doświadczenia i zlecają mu
różne projekty.
Obecnie mieszka w Katowicach. Żona
Józefa, mają dwójkę dzieci. Syn Marek
jest prawnikiem w Krakowie. Córka –
Aleksandra, także prawnik, mieszka
w Johannesburgu (Republika Południowej
Afryki). Oprócz pracy zawodowej interesuje się historią XX wieku, jazdą
rowerem i na nartach. Bardzo lubi piesze
wędrówki i podróże krajoznawcze.
Sławomir Hordejuk
Hieronim Sienkiewicz, maj 2011 r. ECHO STUDZIANKI
Fot. Ze zbiorów H.S.
9
LISTY DO REDAKCJI
Kilka słów o Studziance
Jakiś czas temu redakcja otrzymała list od znanego Czytelnikom i mieszkańcom Studzianki p. Henryka Kożuchowskiego.
Stwierdziliśmy, że warty jest on opublikowania, gdyż porusza kilka ciekawych wątków historycznych, mało dziś
znanych szczególnie młodemu pokoleniu.
O
statni pogrzeb na mizarze w
Studziance odbył się w 1944 r. A było
to tak. Rok 1944 od samego początku był
rokiem grozy. Gdzie spojrzałeś, wszędzie
dymy. To Niemcy szykując się do odwrotu,
pozostawiali spaloną ziemię. Palili całe
wsie, ludność przepędzając precz. W ten
sposób starali się pozbawić następującą
Armię Czerwoną zaplecza. Taki los był
również przypisany Studziance. Ale
pewnego dnia, wczesnym rankiem,
gościńcem od strony Koszoł, w olbrzymim
tumanie kurzu, przyjechał jeden jedyny
czołg z kilkoma żołnierzami na pancerzu.
Mieszkańcy wsi z radością zaczęli
częstować krasnoarmiejców mlekiem,
chlebem, opowiadać gdzie są Niemcy
i w ogóle. Jeden z żołnierzy zarekwirował
od któregoś gospodarza konia, obwiesił się
Kilkoma granatami i pojechał do Łomaz,
gdzie w budynku szkoły kwaterował
oddział niemiecki. Za kilkadziesiąt
minut (ok. godziny) na zziajanym koniu
wrócił z powrotem, tyle że bez granatów.
Coś tam opowiadał swoim kolegom ale
któryś z gospodarzy skierował ich uwagę
na niewielki oddziałek konny, zbliżający
się od strony Dokudowa, który zaczął
zachodzić od strony łąk, rozwijając
się w tyralierę. Rosjanie odczekali
chwilę i nagle rozklekotały się pepesze
i na zaskoczonych, będących w służbie
u Niemców, żołnierzy węgierskich,
spadł grad pocisków. Zdezorientowani
rozpoczęli ucieczkę, część w stronę
Dokudowa a część przez łąki w kierunku
rzeki. I tu czekała ich pułapka. Wykopany
przez Żydów w grząskim torfiastym
podłożu rów, był nie do przebycia dla
koni. Konie ugrzęzły po brzuch, więc
jeźdźcy salwowali się ucieczką na piechotę
w kierunku Dubowa.
Na placu boju pozostało dwóch zabitych
Węgrów i 4 zapadnięte w torfowisku
konie. Rosjanie rozbiegli się po wsi, od
chłopów wyciągnęli ze stajni ich konie,
powsiadali na nie i pojechali w pościg za
„Madziarami” pozostawiając dyspozycje,
aby
właściciele
zarekwirowanych
koni wyciągnęli sobie ugrzęzłe jako
rekompensatę, a zabitych Węgrów
pochować tam gdzie polegli. Pochówek
może poczekać, teraz ważne są konie.
Cała wieś rzuciła się pomagać wyciągać
zwierzęta z rowu. Nowi właściciele
zadowoleni z pięknych wierzchowców
z wielką troską umyli je, powycierali
wiechciami słomy żeby osuszyć i rozgrzać
z dumą odprowadzali do stajni. Nie
na długo była ich radość. Po pewnym
czasie wrócili Rosjanie na ich chabetach
i stwierdzili, że takie konie to nadają się
tylko do pługa, zabrali odzyskane konie
i tyle ich było widać. Chłopi podrapali
się w czuprynę i cóż, mieli swoje konie
z powrotem. A zabitych Węgrów
pochowano w rogu mizaru. Później
złośliwi twierdzili, że tym co chowali
„Madziarków”, kopki zboża się rozpadały,
bo między snopkami wyposażenie,
ubranie i obuwie nieboszczyków było
pochowane. Jaki był dalszy los tego grobu,
nie wiem. Znajdował się on w narożniku
od zabudowania Bajrulewicza. Poddaję
pod rozwagę los ostatnich pochowanych
na mizarze.
Jeżeli te moje wywody na coś się Redakcji
przydadzą, to bardzo mnie cieszy, bo
jestem już w takim wieku, w którym
o wszystkim chciałoby się opowiedzieć
innym, a inni twierdzą, że to ględzenie
starucha.
Henryk Kożuchowski
(Zgorzelec)
KONKURS
Konkurs świąteczno-noworoczny
Konkurs wygraj extra gadżety Studzianki w konkursie świąteczno-noworocznym.
Wystarczy napisać odpowiedź na pytanie konkursowe i podać imię nazwisko oraz
miejscowość z której jesteśmy i wysłać odpowiedź smsem na 501-266-672,
e:mailem [email protected], lub pocztą na adres
stowarzyszenia.
Pytanie:
Nad jaką rzeką leży miejscowość Studzianka?
Na odpowiedzi czekamy do 31 stycznia do godziny 23:59. Każda
prawidłowa odpowiedź weźmie udziału w losowaniu. Wśród
osób które nadeślą prawidłowe odpowiedzi rozlosujemy
3 zestawy gadżetów reklamowych www.studzianka.pl Prawidłową
odpowiedzią na pytanie w ostatnim konkursie wygraj Bolka
i Kazika było: „Echo Studzianki”. Wśród nadesłanych wiadomości było
kilkadziesiąt prawidłowych odpowiedzi. Laureatką została: Pani
Monika Haftaniuk z Chełma.
GRATULUJEMY.
10
ECHO STUDZIANKI
KULINARNIE
Kuchnia tatarska (cz. 1)
Jak wyglądała w przeszłości kuchnia Tatarów zamieszkujących tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego? W jakim
stopniu odbiegała od tradycyjnej kuchni słowiańskiej? Jakie potrawy wspólne dla Tatarów krymskich sporządzają
dziś Tatarzy zamieszkujący Polskę?
Jak pisze doc. dr Galina Miszkinene
z Uniwersytetu Wileńskiego: „Jeszcze
jeden z zachowanych (choć nie w pełnym
zakresie) elementów kultury litewskich
Tatarów to tradycyjna kuchnia narodowa.
Charakterystyczna jest jej samoistność,
różnorodność, do naszych dni przetrwały
też tureckie nazwy potraw. Przyjęto
wyodrębnienie potraw tradycyjnych,
które przygotowywano w piątki i dni
świąteczne, oraz obrzędowe. Codzienna
kuchnia mniej odróżniała się od panującej
u sąsiadów - chrześcijan, z niewielkimi
wyjątkami - Tatarzy częściej używali w
potrawach mięsa. Taka tradycja sięga
korzeniami w daleką przeszłość, kiedy to
Tatarzy zajmowali się głównie hodowlą
bydła. Tatarzy preferowali takie gatunki
mięsa, jak baranina, wołowina i gęsina.
Zawsze surowo trzymali się wymogów
szariatu - w menu nigdy nie pojawiała
się wieprzowina. W odróżnieniu od
swoich współwyznawców - Tatarów
kazańskich i krymskich, po osiedleniu w
Wielkim Księstwie Litewskim przestali
używać koniny. Litewscy Tatarzy znali
i wykorzystywali suszenie jako metodę
przechowywania mięsa. Tradycję tę
przejęli od Turków Osmańskich w czasie
swoich podróży po Imperium Osmańskim
w XVII-XIX w. Jedną z podstawowych
piątkowych i przygotowywanych w święta
potraw są pielmieni („kołduny”). Swym
kształtem i sposobem przygotowania są
one najbliższe uzbeckim mantom. Za ich
odmianę można uznać pielmieni kazańskie
(rodzaj pasztecików) i czeburieki Tatarów
Krymskich i Turków Azerbejdżańskich.
Do innych zachowanych tradycyjnych
potraw należą bielaszi (okrągły mały
placek z jabłkowym albo mięsnym
nadzieniem), pieriekaczwienik (placek
z warstwowego ciasta), dżajma (nieduże
naleśniki,
które rozdawane są uczestnikom obrzędu
pogrzebowego),
galma
(odmiana
chałwy), bulion z makaronem i kluskami,
kompot „Aszure”, miodowy wywar
syta. Tradycyjny napój ludów tureckich,
kumys, nie był nigdy używany przez
Tatarów litewskich.
Tradycyjna kuchnia Tatarów krymskich
to prawdziwe bogactwo przepisów.
Związane jest to ze znakomitymi
warunkami klimatycznymi półwyspu
bogatego w zróżnicowaną roślinność.
Podstawą kuchni jest mięso (szczególnie
baranina),
nabiał
oraz
warzywa.
Różnorodność kuchni tatarskiej wynika
również z faktu, że w biegu historii
Tatarzy stykali się z wieloma kulturami:
grecką, turecką, ukraińską, kaukaską.
Dania takie jak Katyk, bal-mai, kabartma
Tatarzy zapożyczyli od Bułgarów, pelmeni
oraz herbatę od Chińczyków, pilaw od
Uzbekistańczyków, paklave (baklave) od
Tadżyków.
Na kuchnię tatarską składają się
potrawy wysokokaloryczne i proste w
przygotowaniu. Chociaż to czebureki,
czyli tatarskie placki z mięsem biją
wszystkie potrawy na głowę i zdobyły
sobie taką popularność, że można je
dostać we wszystkich krajach byłego
ZSRR, to kuchnia tatarska może wydać
się tym ciekawsza, o ile spróbujemy także
innych pomysłów kulinarnych. Jedną z
podstawowych potraw jest płow, czyli
ryż z mięsem i warzywami, któremu
smaku nadają dwie najważniejsze
przyprawy owego dania: kurkuma i
kardamon. Dania mączne jednak należą
do
najpopularniejszych.
Najszerzej
wśród Tatarów rozpowszechnione są
pierogi; nadziewane bądź to mięsem,
ziemniakami, dynią, ryżem, serem,
orzechami bądź innymi nadzieniami.
Ulubionym wariantem są kołduny czyli
pierogi nadziewane mięsnym farszem.
Z ich przyrządzaniem, a następnie
z jedzeniem, wiąże się cały
rytuał. Tatarzy twierdzą, że gdy
dziewczyna potrafi robić ząbki
na pierogach, wtedy może już
wychodzić za mąż. Kołduny
mogą być małe, duże, pieczone,
gotowane, co najważniejsze
jednak muszą być gotowane
w rosole wołowym. Gotowe
pierożki podaje się w osobnym
talerzu, a do tego dołącza się filiżankę
ECHO STUDZIANKI
gorącego rosołu. Z ich spożywaniem
wiąże się swoisty rytuał: kołduny je się
łyżką w taki sposób, że trzeba nadgryźć
końcówkę pierożka. Jeżeli jest mały, wtedy
trzeba go zjeść w całości. Najważniejsze
jest to, co znajduje się w środku kołduna,
czyli rosołek, który wyciekł z mięsnego
farszu.
Inną znaną tatarską potrawą jest
pierekaczewnik . Przyrządza się go z ciasta
makaronowego. Kilka płatów takiego
ciasta należy posmarować masłem, a
w środek włożyć ser z rodzynkami.
Wszystko to należy zwinąć w rulon,
a następnie upiec. Pierekaczewnik
przypomina nieco francuskie ciasto, ale
jest od niego znacznie smaczniejszy. Wielu
zwolenników ma też babka ziemniaczana
tatarska i trybuszok. Trybuszok to
inaczej kiszka ziemniaczana. Ponieważ
Tatarzy nie jedzą wieprzowiny, to do jej
przyrządzenia wykorzystują kindziuk,
czyli żołądek barani lub cielęcy. Polecić
można jeszcze potrawę dolma (kapusta
faszerowana baraniną), gołąbki zawijane
w liście winogronowe (sarma), szaszłyki
tatarskie, i cebulniki. Do tradycyjnego
jadła Tatarów zaliczamy również szereg
owoców i warzyw: jabłka, gruszki,
morele, dereń, morwę, oliwki, figi, wiśnie,
brzoskwinie, winogron, granaty i inne..
Ciekawić
może
również
tatarski
savoir-vivre dotyczący etykiety stołu.
Najważniejsze miejsce przy stole zajmuje
głowa rodziny, ojciec, obok niego zaś
matka, kolejne miejsca wzdłuż stołu
przypisane były dzieciom od najstarszego
do najmłodszego. Jeśli do stołu zasiadają
ludzie starsi, bądź goście, najważniejsze
miejsca przeznaczane są dla nich. W
kulturze tatarskiej ludzi starszych uważa
się za stróżów rodzinnych tradycji i
nosicieli
najważniejszych
wartości
społeczności tatarskiej.
Do posiłku jako pierwszy przystępuje
ojciec rodziny z pozdrowieniem „W imię
Allaha”. Naruszenie owego porządku
uważane mogło być za niegościnność.
Według tradycji członkowie rodziny nie
wstają od stołu aż do momentu kiedy
najstarszy w rodzinie nie przeczyta tekstu
krótkiej modlitwy.
http://www.etnologia.pl/europa/teksty/
tatarzy-litewscy.php
http://www.eastway.pl/kuchnia+tatarska
11
OKIENKO Z WIERSZEM
Stepy akermańskie
Wpłynąłem na suchego
przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i
jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród
kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy
burzanu.
Już mrok zapada, nigdzie
drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd
szukam, przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok tam jutrzenka wschodzi;
To błyszczy Dniestr, to weszła
lampa Akermanu.
Stójmy! - jak cicho! - słyszę
ciągnące żurawie,
Których by nie dościgły
źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa
na trawie,
Kędy wąż śliską piersią dotyka
się zioła.
W takiej ciszy - tak ucho
natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy. Jedźmy, nikt nie woła.
Adam Mickiewicz, 1826 r.
KOŃ BY SIĘ UŚMIAŁ
Przychodzi mama Jasia do biura pośrednictwa pracy,
żeby synowi robotę jaką załatwić:
- Pani, nie byłoby dla Jasia jakieś roboty, bo pije chłopak
i pije....
- A co Jasiu potrafi?
- No murować umie, podstawówkę skończył...
- A to mamy: murarz, 4000 zł na rękę...
- Pani kochana! Toć przecież Jasiu cały czas będzie
chodził pijany, jak tyle pieniędzy zarobi... A za mniej
coś nie ma?
- No jest jeszcze - pomocnik murarza, 3000 na rękę ....
- No ale 3000 zł? To przecież będzie pił i pił... A tak za
600-700 złotych, to coś by się nie znalazło?
- 600-700 zł? Hmmm... To by Jasio musiał studia
skończyć…
Małżeństwo wybrało się na wczasy. Po drodze
zatrzymali się na noc w hotelu.
Rano poprosili o rachunek za dobę hotelową. Ku ich
zdziwieniu zobaczyli, że rachunek opiewa na zawrotną
sumę 3000 zł.
- Dlaczego tak dużo? Przecież spędziliśmy tu tylko kilka
godzin! - pyta mąż.
- To jest standardowa stawka za nocleg - odpowiada
recepcjonista.
Małżeństwo zażądało spotkania z dyrektorem, który
spokojnie wysłuchał zażaleń i stwierdził:
- Proszę państwa, prowadzimy luksusowy hotel,
jest on wyposażony w kilka basenów, wielką salę
konferencyjną, saunę i solarium. Wszystko to było do
państwa dyspozycji.
- Ale my z tego nie skorzystaliśmy!
- Ale mogli państwo! I za to trzeba zapłacić.
Mężczyzna wyciąga wreszcie z portfela 300 złotych i
wręcza dyrektorowi.
- Przepraszam, ale tu jest tylko 300 zł.
- Zgadza się.
- Obciążyłem państwa rachunkiem opiewającym na
3000 zł.
- Pozostałe 2700 zł to rachunek dla pana za przespanie
się z moją żoną - mówi mężczyzna.
- Ale ja nie spałem z pana żoną! - krzyczy dyrektor.
- Cóż, była do pana dyspozycji.
Radiowóz policyjny wpada na drzewo.
Z rozbitego pojazdu gramoli się dwóch „wesołych”
funkcjonariuszy.
Jeden mówi do drugiego:
- No Stasiu, tak szybko na miejscu wypadku to jeszcze
nigdy nie byliśmy.
Jadą pociągiem Polak, Niemiec i Rosjanin. Założyli się o
to, kto jest szybszym złodziejem.
Niemiec mówi:
- Dajcie mi dwadzieścia sekund i zgaście światło.
Po dwudziestu sekundach zapalają, niby nic się nie
zmieniło, a tu nagle Niemiec oddaje im zegarki.
Rusek mówi:
- Dajcie mi dziesięć sekund i zgaście światło.
Po dziesięciu sekundach zapalają, niby nic się nie
zmieniło, a tu nagle Rosjanin oddaje im kalesony.
Polak mówi:
- Dajcie mi pięć sekund i zgaście światło.
Po pięciu sekundach zapalają, niby nic się nie zmieniło,
a tu nagle wchodzi konduktor i mówi:
- Panowie koniec jazdy, ktoś nam zakosił lokomotywę.
Modlitwa kierowcy:
90 km/h - „To szczęśliwy
dzień”
100 km/h - „Cóż Ci Jezu damy”
110 km/h - „Ojcze, Ty kochasz mnie”
120 km/h - „Liczę na Ciebie, Ojcze”
130 km/h - „Panie, przebacz nam”
140 km/h - „Zbliżam się w pokorze”
150 km/h - „Być bliżej Ciebie chcę”
160 km/h - „Pan Jezus już się zbliża”
170 km/h - „U drzwi Twoich stoję Panie”
180 km/h - „Jezus jest tu”
200 km/h - „Witam Cię, Ojcze”
220 km/h - „Anielski orszak niech Twą dusze przyjmie...”
Zima w Laponii:
+10 °C Mieszkańcy helsińskich bloków wyłączają
ogrzewanie. Lapończycy hodują kwiatki.
+5°C Lapończycy opalają się jak tylko słońce ukaże się
nad horyzontem.
+2°C Włoskich samochodów nie można odpalić.
0°C Zamarza destylowana woda.
-1°C Oddech zaczyna być widzialny. Już czas zaplanować
wczasy nad Morzem Śródziemnym. Lapończycy jedzą
lody i popijają zimne piwo.
-4°C Kot stara się wgramolić do twojej pościeli.
-10°C Już czas zaplanować wczasy w Afryce. Lapończycy
idą się kąpać.
-12°C Jest zbyt wielki mróz, by padał śnieg.
-15°C Amerykańskich samochodów nie można odpalić.
-18°C Helsińscy lokatorzy włączają ogrzewanie.
-20°C Oddech zaczyna być słyszalny.
-22°C Francuskich samochodów nie można odpalić. Jest
zbyt wielki mróz, by jeździć na łyżwach.
-23°C Politycy użalają się nad biednymi bezdomnymi.
-24°C Niemieckich samochodów nie można odpalić.
-26°C Każdy oddech można wykorzystać jako materiał
do budowy igloo.
-29°C Kot próbuje wgramolić się pod twoją pidżamę.
-30°C Żadnego normalnego samochodu nie można
już odpalić. Lapończyk zaklnie, poskacze po oponach i
odpali swojego gruchota.
-31°C Jest zbyt wielki mróz na całowanie - wargi
przymarzają do siebie. Lapońskie drużyny piłkarskie
zaczynają trenować na lato.
-35°C Już czas zaplanować dwutygodniową gorącą
kąpiel. Lapończycy odgarniają śnieg z dachów.
-39°C Zamarza rtęć. Jest zbyt wielki mróz, by można
było myśleć.
Lapończycy zapinają górne guziki u koszuli.
-40°C Samochód marzy o twoim łóżku. Lapończyk
zakłada sweter.
-44°C Mój fiński kolega zastanawia się, czy nie
przymknąć okna w biurze.
-45°C Lapończycy zamykają okienko w łazience.
-50°C Foki opuszczają Grenlandię. Lapończycy
wymieniają rękawice z palcami na „łapki”.
-70°C Niedźwiedzie polarne opuszczają Biegun
Północny. Uniwersytet w Rovaniemi (Laponia)
organizuje biegi przełajowe.
-75°C Lapończycy naciągają sobie na uszy beret.
-120°C Zamarza alkohol. Lapończyk jest wkurzony...
-268°C Skrapla się hel.
-273,15°C Absolutne zero. Ustaje ruch cząstek
elementarnych. Lapończyk, ssąc kawałek lodu,
przyznaje: „No, nareszcie mamy zimę!”
Wybrał: S.H.
STOPKA REDAKCYJNA
Kwartalnik redagują:
Sławomir Hordejuk, Łukasz Radosław Węda
Współpraca: Anita Kukawska
Skład graficzny: Kamil Łojko
Nakład: 1000 egz.
Stowarzyszenie Rozwoju Miejscowości Studzianka
Studzianka 42, 21-532 Łomazy
kom. 501 266 672
e-mail: [email protected]

Podobne dokumenty

Echo Studzianki nr 12/2012

Echo Studzianki nr 12/2012 szkolnego ZHP. Z kolei we wrześniu 1983 r. otwarto nową salę gimnastyczną oraz świetlicę. Jeszcze w listopadzie tego samego roku uruchomiono nową kuchnię szkolną. Przez wszystkie lata kierowania pl...

Bardziej szczegółowo