Felietony + recenzja – do analizy Michał Ogórek

Transkrypt

Felietony + recenzja – do analizy Michał Ogórek
Felietony + recenzja – do analizy
Michał Ogórek - Wybór zajęcia
Najważniejszy jest wybór zawodu zgodnie z predyspozycjami. Rodzice powinni
obserwować dziecko od najmłodszych lat i pomóc znaleźć mu w życiu najlepsze dla niego
zajęcie.
Jeżeli dziecko jest flegmatyczne, wszystko zostawia zawsze rozgrzebane, nigdy
niczego nie kończy, ale zostawia na potem - dobrze się będzie czuło w wymiarze
sprawiedliwości.
Jeżeli do tego bez przerwy czegoś żąda i - nie mając po temu żadnych podstaw - nic
nie uzyskuje, może być prokuratorem.
Jeśli potrafi wymyślać ciągle nowe i oryginalne wytłumaczenia, dlaczego nie może
niczego zrobić zaraz, tylko musi to koniecznie przełożyć na później - będzie dobrym sędzią.
Byłby to również zawód odpowiedni dla dziecka, które bez przerwy bawi się w zamykanie, a
potem otwieranie przed kimś drzwi w nieodpowiednim momencie.
Gdy dziecko znosi ciągle do domu i magazynuje jakieś bezwartościowe badyle, z
którymi nie wiadomo co potem robić - mogłoby zostać rolnikiem. (Chyba że lubi zwierzęta.)
Jeśli dodatkowo domaga się i awanturuje, aby za zniesione badyle być mu wdzięcznym, może
zostać działaczem "Samoobrony". Jeśli jest płaczliwe - to PSL-u.
Jeżeli lubi się włóczyć z kolegami bez celu po mieście, może pracować w straży
miejskiej.
Jeżeli lubi ciągle rozkładać i składać ten sam samochód, w dorosłym życiu może
produkować w Polsce wyprodukowany w Korei samochód Daewoo.
Jeżeli całymi dniami nie je, najlepiej, żeby zostało anestezjologiem.
Jeżeli do późnego wieku upiera się, by spać w jednym łóżku z rodzicami, będzie się
dobrze czuł w charakterze planisty w Urzędzie Mieszkalnictwa.
Jeżeli nie odróżnia prawej strony od lewej i uważa, że to wszystko jedno, ma niezłe
szanse w Unii Wolności.
Jeżeli z dziecka absolutnie nie można wydusić, jak się nazywa ani ile ma lat, z
umiejętnością tą może zostać rzecznikiem prasowym.
Stanisław Dygat - ROZMYŚLANIA PRZY GOLENIU
Mój przyjaciel kupił sobie pieska. Niósł w koszyczku przemiłe puchate stworzonko i
cieszył się na myśl o tym, jaką radość sprawi w domu dzieciom. Spotkał znajomego, który
zatrzymał go i powiedział:
- 0, piesek.
- Właśnie - potwierdził mój przyjaciel z uśmiechem, pogłaskał pieska po pyszczku i
pociągnął go za uszko, a piesek ziewnął wyciągając różowy języczek.
Znajomy zmarszczył się i spoważniał:
- Bardzo mi się nie podoba, że on tak ziewa - powiedział.
- Czemu niby?
- Szczeniak w tym wieku, a oceniam go na siedem tygodni, ja znam się na tym, nie
powinien ziewać w taki sposób.
- W jaki mianowicie?
- Właśnie w taki. Nie uchowa się panu. Czy pan wie przynajmniej, od kogo pan go
kupił?
- No, osobiście bliżej go nie znam.
- Mój panie - krzyknął znajomy - jak można kupować psy od nieznajomych osób!
- Ja ...
- Jest pan człowiekiem nieodpowiedzialnym. Ten pies długo nie pożyje. Niech sobie
pan przypomni w odpowiednim momencie, że ja to panu przepowiedziałem.
W drodze do domu mój przyjaciel spotkał jeszcze wielu znajomych, którzy
zatrzymywali go z powodu pieska. Każdy miał w tej sprawie coś do powiedzenia, a wszyscy
oceniali sytuację pesymistycznie: że pies ma pchły i parchy, że dostanie nosacizny, że zarazi
dzieci papuzią chorobą, że będzie zły i wszystkich pogryzie, że ma początki wścieklizny, że
oślepnie, że ogłuchnie, że pokrzywią mu się nogi, że powypadają mu zęby. Leon Pasternak,
znany przyjaciel zwierząt, nie powiedział nic, tylko zaczął płakać i złorzecząc pobiegł na
skargę do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Jednocześnie wszyscy nie szczędzili oczywiście dobrych rad i jeżeli jeden z
napotkanych znajomych zalecał karmienie pieska mlekiem i fasolą, a broń Boże nie kaszą i
mięsem, to można było przyjąć za pewnik, iż następny zaleci coś przeciwnego.
Mógłbym rzecz zakończyć w ten sposób, iż mój przyjaciel wściekł się w końcu i z
rozpaczliwym ujadaniem pogryzł znajomych, ale nie uczynię tego, ponieważ pod wpływem
surowych zaleceń naszej krytyki zerwałem z groteską.
Zresztą przyjaciel mój jest człowiekiem pogodnym, pomyślał sobie tylko: "pies was
drapał", i poszedł spokojnie do domu.
Jest jednak u nas rzeczą niemożliwą do wytrzymania to natarczywe wtrącanie się ludzi
do spraw prywatnych innych.
Jeżeli kupisz sobie nowy krawat, ożenisz się, postanowisz zmienić życie, jeżeli
wybierasz się na wakacje nad morze, zamierzasz rozegrać partię brydża albo chcesz kupić
sobie wiatrówkę, dziesiątki znajomych, których czasem ledwie znasz, poddadzą twoje
zamysły krytyce i udzielać ci będą dobrych rad. Na ogół nic ich nie obchodzi twoje życie i nie
obchodzisz ich ty sam, a jeżeli przypadkiem rzeczywiście potrzebowałbyś jakiejś realnej
pomocy, uciekną od ciebie. Ale czysta, bezinteresowna namiętność do wtrącania się w cudze
sprawy wzmaga ich samopoczucie i znakomicie wypełnia im życiową pustkę wynikającą z
nieróbstwa i braku własnego wewnętrznego życia.
Znajomy przebywający stale w Anglii opowiadał mi, że gdy zapytał pewnego Anglika
mieszkającego od czterdziestu lat w tym samym mieszkaniu, kto mieszka obok niego, ten mu
odpowiedział:
- Z lewej strony - nie wiem, a z prawej, zdaje mi się, że jakiś lekarz.
Uznałbym to za pewną przesadę, gdybym nie był przekonany, że Anglik ów dał
mojemu przyjacielowi do zrozumienia w ten taktowny sposób, że nie należy się interesować
zbytnio nie swoimi sprawami.
Magdalena Miecznicka
Stało się! Dorota Masłowska napisała drugą książkę: Paw królowej. Świetną.
Język Pawia królowej jest tak znakomity, że czytelnik obdarzony słuchem literackim
poczuje skurcz w żołądku: każde słowo tej 150-stronicowej powieści jest na swoim miejscu.
Ale czas już zadać 22-letniej pisarce kilka pytań.
Już w Wojnie polsko-ruskiej... pokazała, że ma ucho do współczesnej muzyki. Tym
razem podporządkowała jej całą książkę, utrzymując ją w rytmach i rymach hip-hopu. Paw
królowej opowiada o medialno-artystycznej "warszawce", z krótkimi wycieczkami na
zdegenerowaną Pragę. Spotykają się tam: Stanisław Retro, wokalista przeżywający upadek
kariery i zawistnie śledzący sukcesy konkurencji, jego dziewczyna Anna Przesik
wypromowana na „poetkę neolingwistkę”, Katarzyna Lep, która „do Warszawy przyjechała
karierę robić jako modelka ewentualnie handlowa przedstawicielka i hostessa”, Mak Robert
– „dziennikarz muzyczny koło pięćdziesiątki dość wpływowy, przeżywający wielki come back
na prasy łono dzięki publicznemu przyznaniu się do nadwagi i z otyłością kłopotów”, oraz
brzydka dziewczyna Patrycja Pitz.
Wszyscy starają się odnieść sukces medialny bądź finansowy przez odpowiednio
wypromowane „osiągnięcia artystyczne” lub przez łóżko. W tym kabarecie role i kostiumy
rozdziela menedżer medialny Szymon Rybaczko, który wymyśla dla klientów coraz bardziej
fantastyczne strategie marketingowe: homoseksualizm, padaczkę, szpetotę. Książkę zamyka
klamra z udziałem niejakiej Doroty Masłowskiej - nie zdradzę jaka. Ta Dorota, kiedyś gwiazda
literacka jednego sezonu, dzisiaj zapomniana, „po domu chodzi, wlekąc za sobą odkurzacza
odwłok”, zajmuje się dzieckiem, wspomina minioną świetność i z zazdrością śledzi triumfy
aktualnej gwiazdy Wojciecha Kuczoka. I kiedy tylko dzwoni telefon, z desperacją krzyczy w
słuchawkę: „halo, ja w to wchodzę”.
Nasze jest nasze
Po oszałamiającym sukcesie medialno-rynkowym Wojny polsko-ruskiej... słychać było
kasandryczne przepowiednie o „trudności drugiej książki” - za którymi można się było
domyślać pobożnych życzeń, żeby się tej małej noga powinęła. Tymczasem stało się na
odwrót - druga książka jest znacznie lepsza od pierwszej. Autorka powściągnęła odrobinę
wodze fantazji, i to wyszło jej na dobre. O ile debiut nieco zbyt infantylnie „odlatywał” w
dalekie regiony wyobraźni, co nie służyło konstrukcji, o tyle ta doskonale trzyma formę, nie
tracąc nic na fantazji i humorze.
Masłowska ma rzadki talent do wyczarowywania groteskowych scenek i
przerysowanych portretów: Stanisław Retro podcinający struny w gitarach konkurencji, która
jednak niewiele się tym przejmuje i gra z playbacku, czy wóz policyjny, „co wyruszył z
komisariatu zaledwie parę ulic obok przed około godziną, lecz wolniej jedzie niż gdyby się
zatrzymał, a może wolniej nawet niż gdyby się cofał”. Specjalizuje się też w błyskotliwych i
ciętych obserwacjach, do których przystawia krzywe zwierciadło szyderstwa. Np.: „jedni
mówią » nasze jest lepsze «, drudzy » nasze jest tańsze «, a jeszcze inni argument mają »
nasze jest nasze «przyznaj niezaprzeczalny”. I na temat prasy: „z tą bezpodstawną
dyskryminacją osób nieżyjących i zmarłych powinno się walczyć i to świetny temat dla »
Gazety Wyborczej «”.
Podobnie jak w Wojnie polsko-ruskiej... Masłowska mówi wieloma językami:
piosenek, reklam, telewizji, sloganów politycznych, slangu młodzieżowego i
środowiskowego, innych pisarzy, tworząc z nich styl odrębny. Zresztą wydawca zamieszcza
na końcu informację o zawartych w książce kryptocytatach i trawestacjach, ułatwiając życie
recenzentom (i psując doskonały temat prac magisterskich). Ta żartobliwa konwencja
towarzyszy także wydaniu powieści - w formacie przypominającym książkę dla dzieci ze
śmiesznymi rysunkami Macieja Sieńczyka.
Buntowniczka
Tyle o tym, jak mówi. Ale co mówi? Że podstawowym pragnieniem "warszawki" jest
sukces medialny, a ten bardziej zależy od chwytu promocyjnego niż talentu - a i tak trwa pięć
minut. Że w dżungli arywistów homo homini lupus - związki międzyludzkie, a zwłaszcza
męsko-damskie są tylko trampoliną do sukcesu i narzędziem seksualnego spełnienia. Że
wśród biedoty panuje alkoholizm i ogólny upadek.
Niewątpliwie, ma do tych mechanizmów doskonałe oko. A jednak nie są to
obserwacje szczególnie odkrywcze. Masłowska śmieje się z popkultury - i sama podejmuje
jeden z ulubionych tematów popkultury, która uwielbia wyśmiewać i komentować samą
siebie: wystarczy włączyć telewizję, by natknąć się na dyskusje o okrucieństwie mediów, o
religii sukcesu, upadku rodziny. O wartości książki Masłowskiej decyduje więc olśniewający
styl i ostrość spojrzenia - brak tu jednak głębi i nowatorstwa myślowego.
Wygląda na to, że sprężyną Pawia królowej jest ciągle jeszcze młodzieńczy i
konwencjonalny bunt. Z niego wynika bezkompromisowość w wyśmiewaniu świata
połączona z niewzruszoną pewnością swojej racji. Daje to książce świeżość i siłę - tak jak np.
Buszującemu w zbożu" - ale i płytkość.
Masłowska jest tego zresztą świadoma, bo - wplatając w fabułę refleksje na temat
samej siebie - zawczasu przewiduje zarzuty widzenia biało-czarnego: „Dla ciebie wszystko
jest o tak, ciągle myślisz w infantylnych kategoriach, albo coś jest » be «, albo coś jest »
mama daj «”, i na wszelki wypadek zarzuty te wyśmiewa:„a produktów są tysiące a jeden od
drugiego albo jest lepszy albo gorszy, a każdy jest na pewien sposób dobry”.
Gotowa do miłości
A jednak, mimo asekuracji, sama pokazuje, że w miejscach, gdzie stara się spojrzenie
pogłębić osiąga najlepszy efekt. Tak jest w portrecie Patrycji Pitz, która miała „ciało psa i
twarz świni, oczy kaprawe, a każde z innego zestawu”. Do prześmiewczego cynizmu, który
towarzyszy całej książce, autorka dodała fragmenty liryczne („siedziała wieczorami w oknie
pcv plastikowym, w pozycji gotowości gotowa do miłości”).
Taka konstrukcja bohaterki ma zresztą uzasadnienie fabularne, bo specyfiką medialną
Patrycji ma być wzruszanie publiczności. Właśnie z tej mieszanki powstaje postać
przejmująca, z krwi i kości (drugą taką żywą - choć słabiej zarysowaną - postacią jest sama
Masłowska). Patrycja nie jest przy tym sentymentalna - ale i nie papierowa - czym grzeszą
kolejni bohaterowie tego fantastycznie barwnego, lecz niekiedy felietonowego korowodu.
Papierowość była też minusem Wojny polsko-ruskiej - w Pawiu królowej postacie i tak
nabrały ciała i kolorów.
Konformistka humorystka
Z pewnością wszyscy przedstawiciele wyśmiewanego przez nią środowiska będą od
jutra mówić cytatami z tej książki. Bo książka ta jest w gruncie rzeczy konformistyczna. Nie
odkrywa żadnych nowych horyzontów. Gdzie jest w tym wszystkim sama Masłowska?
Nasiąka jak gąbka śmiesznością środowiska, w jakim przebywa, i pokazuje je w krzywym
zwierciadle - ale czy potrafi wydobyć z tego własną prawdę? Czy ma konflikty, cierpienia,
myśli - poza tym, że religia sukcesu jest głupia i że żal jej biednego pijaka na ulicy? Jeszcze się
z nimi nie zdradza.
Nie formułowałabym tych uwag, gdybym autorki Pawia królowej nie uważała za
pisarkę wspaniale utalentowaną. Bo można jej stawiać najwyższe wymagania - a nie klepać
po ramieniu i zbywać tanimi usprawiedliwieniami: „przecież jej nie chodzi o żadną głębię,
ona się tylko bawi”.
Bawić też się można na szczytach, nie trzeba koniecznie na podwórku. Jeśli
Masłowska chce być wyśmienitą humorystką popkulturową, to już to osiągnęła. Ale może
obierze kiedyś trudniejszą drogę, i to dopiero będzie ciekawe.
Tak czy inaczej autorka tej recenzji zachwyciła się Pawiem królowej, pękała nad nim
ze śmiechu i zachwycała się wspaniałym rytmem tej prozy. Nie ma wątpliwości, że będzie to
hit sezonu.
Dorota Masłowska, Paw królowej, ilustrował Maciej Sieńczyk, Lampa i Iskra Boża,
„Biblioteka Twoich Myśli”, Warszawa 2005.
(cyt. za: „Gazeta Wyborcza” 20.05.2005)

Podobne dokumenty