Ludzie zainspirowani przez bajki

Transkrypt

Ludzie zainspirowani przez bajki
Po
wielu dniach oczekiwań, tygodniach pracy i miesiącach przygotowań - oto jest! Początkowo funkcjonujące jako
Piórko, potem roboczo jako Skryba, by ukazać się Wam
w pełnej krasie jako Proliteracja – czasopismo, którego tematyką będzie pisanie, literatura, słowo i wszystko, co się
z tym wiąże. Sama nazwa jest pełnym dwuznaczności neologizmem – jego interpretację pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy.
Wydanie pierwszego numeru w dniu 23 kwietnia też ma
swoje znaczenie. Jak pewnie większość z Was doskonale
wie, tego dnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw
Autorskich. UNESCO organizuje to coroczne święto,
by promować czytelnictwo, edytorstwo, a przede wszystkim
ochronę własności intelektualnej. Sama ochrona praw autorskich jest w chwili obecnej niezwykle skomplikowana;
zwłaszcza dziś, w dobie wszechobecnego Internetu. Nie dziwić powinien fakt, że polskie prawo – i nie tylko polskie –
jest zupełnie nieprzystosowane do nowej, wirtualnej rzeczywistości; problem kopiowania jest wierzchołkiem góry lodowej. Pozostaje więc tylko czekać i bacznie obserwować, jak
toczy się na naszych oczach historia - a na najbliższy czas
zachęcam do lektury pierwszego numeru Proliteracji. Jako
że tematem naszym przewodnim stały się inspiracje, mam
nadzieję, że i Was zainspirujemy do twórczego działania.
PROLITERACJA, NR 1
I N S P I R A C J E
A nazwał go Pan Tadeusz…
Paulina Anna Peycka
3
Małe inspiracje, czyli o sposobach na
efektywne pisanie
Iwona Izabela Jarząb
4
Czy to inspiracja… czy już plagiat?
Dagmara Bator
6
Historie inspirowane życiem
Iwona Izabela Jarząb
8
Ludzie zainspirowani przez bajki
Iwona Izabela Jarząb
10
I ty możesz zostać czyjąś inspiracją
J. A. Zguba
12
Inspiracja w nas samych
J. A. Zguba
13
Nasze inspiracje
Iwona Izabela Jarząb
14
Nordcon 2011: 25 lat inspirowania
polskich fantastów
Miłego czytania! Paulina Anna Peycka
D. Galaktycznie i kulinarnie z Mają Lidią
Kossakowską
Paulina Anna Peycka
16
18
„Grillbar Galaktyka” Mai Lidii
Kossakowskiej
Paulina Anna Peycka
20
„Bajki genialnego umysłu” Leonarda da
Vinci
Piotr Mrok
20
„Jedz, módl się, kochaj” Elizabeth Gilbert
Iwona Izabela Jarząb
21
„Zimowy monarcha” Bernarda Cornwella
Anna Pakieła
22
„Zgred” Rafała A. Ziemkiewicza
J. A. Zguba
23
PROLITERACJA
ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków
Redaktor naczelny: Dagmara Bator
Redaktorzy: Iwona Izabela Jarząb (IIJ), Paulina Anna
Peycka (PAP), J. A. Zguba (JAZ)
Gościnnie: Anna Pakieła (AP), Piotr Mrok (PM)
Korekta: Paulina Anna Peycka
Projekt okładki: Agnieszka Rogało
Skład: Dagmara Bator
Wydawca: Dagmara Bator, ul. Mikołajska 2,
31-027 Kraków
© Kraków, 23.04.2012
fot. Anna Pakieła
-2-
A n a z w a ł go
Pan Tadeusz...
Zapamiętujemy w naszym życiu wiele rzeczy. Jedne z przymusu, jedne z własnej woli, zaś inne
wpadają nam do głowy same i nie chcą z niej wyjść. Trzymamy w pamięci całe zasoby słów, zdań,
cytatów, tekstów piosenek, dowcipów… i tytułów.
Jak kiedyś usłyszałam od mojej Babci K., „nie
sztuką jest namalować obraz, sztuką jest go nazwać”.
I coś w tym jest. To znaczy, nie wiem, czy jest
w przypadku obrazów, bo wszystkie, które sobie przypominam, mają tytułu zgoła opisujące to, co zostało
namalowane, jak np. „Dama z gronostajem” czy
„Słoneczniki”. Ale w przypadku prozy (i dramatu,
i poezji też) dobranie odpowiedniego tytułu wymaga
nierzadko tyle samo inspiracji, co proces tworzenia
samego dzieła.
Nie wiem, jak inni podchodzą do sprawy nadawania tytułów swoim tekstom. Osobiście nie potrafię
zacząć pisać, jeśli nie znam tytułu. Bo muszę w swojej
głowie jakoś o danym tekście myśleć – jakoś inaczej
niż „to opowiadanie o dziewczynie imieniem X, której
się przydarzyło A, B i C”. Mogę rozwijać historię
w wojej głowie aż do samego końca, lecz jeśli wordowska kartka, a także wordowski plik, nie mają żadnego tytułu, pisanie jest dla mnie rzeczą niezwykle
trudną. Nie niemożliwą, bo oczywiście, że mogłabym
pisać – ale jak bym później zapisała plik? Jaką nazwą
go opatrzyła? I wtedy wracam do punktu wyjścia.
Nadawanie tytułów tekstom literackim powinno
być uznane za sztukę samą w sobie. W końcu tytuł jest
swoistego rodzaju esencją tekstu, jego całym sednem
zaklętym w słowie lub kilku. Powinien zapadać w pamięć, powinien przykuwać uwagę, powinien kusić nas
niczym najlepszy diabeł, uchylając rąbka treści na tyle,
by światło dotarło do naszych oczu, lecz nie dość, byśmy mogli cokolwiek zobaczyć, a nie daj Bój przewidzieć całą fabułę. No bo zastanówmy się, czy mając
przed nosem książkę pod tytułem z rodzaju „Niewinna
osoba oskarżona o morderstwo”, sięgnęlibyśmy po
nią? Przecież wiemy już, o czym jest i mamy pięćdzie-
fot. Dagmara Bator
siąt procent szans odgadnąć scenariusz zakończenia.
Osobiście przechowuję w pamięci kilka tytułów,
które uważam za szczególnie intrygujące i liczę, że los
się do mnie uśmiechnie i kiedyś (najlepiej wkrótce)
będę mogła przeczytać także dzieła kryjące się pod
tytułami. „Płyńcie łzy moje, rzekł policjant” oraz „Stąd
do wieczności” należą chyba do moich ulubieńców,
stanowią dla mnie kwintesencję dobrego tytułu. Chciałabym móc się dowiedzieć, jak autorzy tych powieści
zdecydowali się właśnie na te tytuły. Czy doznali objawienia? Czy spędzali czas tuż przed snem na myśleniu
tylko o swoich tworach i o tym, jak je nazwać?
Czy może wymyślili sobie tytuły robocze, po czym tak
do nich przywykli, że nie mieli serca tytułów zmieniać? Czy może jednak ktoś im podpowiedział, rzucił
wskazówką, słowem, zdaniem, wskazał coś podczas
czytania, co zapaliło w autorskiej głowie lampkę i pozwoliło mu zakrzyknąć „Eureka! Mam tytuł”?
Chyba jeszcze trudniej mają pod tym względem
poeci. Owszem, nikt poecie tytułować swoich wierszy
nie każe ani nie narzuca mu takiego obowiązku,
co więcej, podejrzewam, iż fantastyczny wiersz mówi
sam za siebie i nie potrzebuje do szczęścia tytułu.
Lecz jednak wspominamy co poszczególne poezje,
najczęściej wymieniamy te, które jednak jakoś się nazywają. Jak pośród nierzadko kilku linijek, kilkunastu,
może kilkudziesięciu słów znaleźć tytuł naszego wiersza? W ten sam sposób, w jaki tytułujemy prozę
czy dramaty? Czy może jednak jakoś inaczej?
Jedno w tym wszystkim jest pewne: jakkolwiek
byśmy nie pisali, nadając tytuł na początku lub na końcu, jakkolwiek byśmy go nie wymyślali, dobry tytuł to
podstawa, dzięki której możemy całe opowiadanie posłać ku gwiazdom… lub pozostawić je porażce. PAP
-3-
Małe inspiracje, czyli o
sposobach
na e f e k t y w n e
pisanie
Mam trochę takie wrażenie, że inspiracje (bo jest ich wiele!) są w pewnym sensie prawą ręką
weny. Wena jest – czyli chcemy pisać, ale nie wiemy o czym, więc potrzeba nam inspiracji.
Z kolei kiedy inspiracja jest, a weny nie ma, problem obraca się nam o 180 stopni – wiemy
o czym pisać, ale nie jesteśmy w stanie.
fot. Dagmara Bator
-4-
Gwoli wyjaśnienia: jak dla mnie, efektywne pisanie
to kwestia inspiracji. Bo efektywne pisanie nie polega
na napisaniu dzieła nad dziełami, które za rok (może
dwa) stanie się bestsellerem i będzie popularne wśród
młodzieży jak dzisiejszy „Zmierzch”. Nie, efektywne
pisanie absolutnie nie polega na tym, że napiszemy coś
fajnie, bo mamy inspirację, ot. Efektywne pisanie polega na stworzeniu czegokolwiek w, zazwyczaj, dużych
ilościach; czegoś, co za kilka dni może niekoniecznie
przypaść nam do gustu, co więcej, może wydać się
nam kompletnie bezsensowne, a my sami będziemy się
wstydzili, żeśmy coś takiego spłodzili. No, ale na tym
rzecz polega. Piszemy, żeby pisać, żeby napisać, żeby
się wypisać do końca, zużyć całkowite pokłady inspiracji, weny i młodzieńczego zapału – żeby w końcu
stać się człowiekiem piszącym wartościowo, bo tak już
jest, że trzeba popełniać błędy, żeby potem przestać je
popełniać. I do tego właśnie potrzebne są nam te inspiracje!
istniejącym już pomysłem. Znajoma po prostu chciała
napisać coś równie dobrego, równie fascynującego,
co dorównywałoby swojej wspaniałości wyżej wspomnianemu filmowi. Fakt faktem, inspiracja niezbyt
efektywna, ale zawsze jakaś, prawda? No i zapału przy
tym co niemiara. Szkoda tylko potem tego zapału, jak
się jest sangwinikiem… Pięć minut ekstazy, a potem
przychodzi gorzki zawód. „Tfu”, „beznadzieja”, a nawet popularny ostatnio „żal”.
Ostatnio usłyszałam od mojej znajomej piszącej
duszy, że w przypływie nagłej inspiracji zaczęła tworzyć coś niezwykłego z ciekawym konceptem, z tym
że… był to koncept wykorzystany w pewnym filmie.
I ona nie wie, czy to tak można, czy to nie głupio z jej
strony tak sobie w pewnym sensie plagiatować czyjeś
pomysły tylko dlatego, że wydawały się nam idealnym
materiałem na własne opowiadanie. Plagiat czy nie
plagiat – ja tu pracy twórczej nie widzę. Inspiracja postarała się za bardzo i zainspirowała do stworzenia tego
samego. A koleżanka potem mi się przyznała, że to
wcale „taka” inspiracja nie była – ona po prostu zafascynowała się samym filmem, który to ją właśnie zainspirował (i zmusił!), by zaczęła w końcu coś tworzyć.
Wcale nie na jego podstawie, wcale nie będąc jakimś
kiedy ktoś wyprowadzi ją z równowagi na lekcji czy
nawet z rozmowy dwóch skąpo ubranych pań, czekających na okazję gdzieś w centrum miasta. Inspiracja nie
ma skrupułów, więc zapędza się nawet w najciemniejsze zakamarki tego naszego codziennego życia.
W takim razie może muzyka? Muzyka od wieków
inspirowała wszystkich i wszystko. Osiemdziesiąt pięć
procent ankietowanych PeeFowiczów na pytanie:
„Słuchacie muzyki podczas pisania?”, odpowiedziało
twierdząco. Jednym pomaga muzyka „agresywna”,
inni miewają zawroty inspiracji przy dźwiękach nieco
spokojniejszych – jednak praktycznie każdemu z nas
towarzyszy jakieś pomrukiwanie w czasie tworzenia.
Sporo z nas, członków, stwierdziło, że muzyka faktycznie ich inspiruje – i nie to, że od razu po włączeniu
Mam trochę takie wrażenie, że inspiracje (bo jest jakoś tak wszystko i piosenka, i melodia pasują do syich wiele!) są w pewnym sensie prawą ręką weny. We- tuacji czy opowiadania, że dają pomysł… Zazwyczaj
są to pojedyncze, niewiele znaczące
na jest – czyli chcemy pisać, ale nie
W sumie, z i n s p i r a c j ą
(no dobrze, zależy dla kogo!) fragwiemy o czym, więc potrzeba nam
to j e s t taki p r o b l e m ,
menty tekstów lub chociażby charakinspiracji. Z kolei kiedy inspiracja
że m o ż n a znaleźć ją
jest, a weny nie ma, problem obraca
w s z ę d z i e i n i g d z i e. terystyczne brzmienie gitary w konkretnej piosence, które pasuje klimasię nam o 180 stopni – wiemy o czym
pisać, ale nie jesteśmy w stanie. Z tym, że inspiracja tycznie do tego, co tworzymy. Uwaga, uwaga, KLIjest wartością mniej przez pisarzy pożądaną; pisarze MATYCZNIE! Ktoś nawet przyznał, że niedobrana
mają wenę, więc już nic im do szczęścia nie potrzeba, muzyka nie tylko nie pomaga, a właściwie to nawet
a nawet jeśli przydałaby się jakaś malutka inspiracja, to przeszkadza w tworzeniu – z kolei dobrana działa jak
poradzą sobie nawet z jej brakiem – bo mają wenę. porządna dawka inspiracji. Broń więc Boże od muzyki
Niepotrzebna i zapomniana inspiracja zostaje więc niedobranej!
w kącie i bawi się swoimi zabawkami do wieczora,
Ktoś też powiedział mi, że trzeba mieć „wszystkie
a czasem nawet do rana, jak się nam pisarz zapędzi zmysły szeroko otwarte”, bo wtedy najefektywniej
i prześlęczy całą noc nad produkcją dzieła swojego czerpie się inspirację z życia codziennego: z tego,
życia. No, ale nie o tym mieliśmy mówić!
co robią na ulicy ludzie, z zachowania pani od matmy,
W sumie, z inspiracją to jest taki problem, że można znaleźć ją wszędzie i nigdzie. Można ją znaleźć, nie
szukając, albo szukać bez efektów… A na koniec, googlując słowa „Gdzie szukać inspiracji?”, natknęłam się
na bardzo interesujące stwierdzenie ciekawego osobnika z pewnego forum, że „w wódce można też szukać,
tak jak czyniło to tysiące ludzi, zanim wynaleziono
komputery”. Pozostawię to jednak bez komentarza bo,
hmm… kto wie, może ma człowiek i rację? IIJ
-5-
Czy to i n s p i r a c j a … czy już plagiat?
O tym, czy coś jest plagiatem, czy nie jest, decyduje sąd. Nie da
się jednoznacznie plagiatu zdefiniować. Nie można określić, że
fragment tekstu będzie plagiatem, jeśli 55% treści to elementy nie
naszego autorstwa. Co zatem o plagiacie wiadomo?
Istnieje kilka form wykorzystania
cudzej twórczości do swojej własnej
pracy, które plagiatem nie nazwiemy
- dla przykładu, adaptacje filmowe
czy tłumaczenia. Istotny jednak jest
fakt, że autor dzieła musi wyrazić na
to zgodę. Inny fakt, że prawo można
obejść, tworząc parodię – ale tutaj
sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Samą istotę praw autorskim
w tym tekście zaledwie naszkicuję,
ba!, dotknę ledwo. (Warto zauważyć
ponadto, że na ten temat tworzą się
doktoraty i poważne dyskusje na skalę światową).
Autorowi przysługują, jak powszechnie wiadomo, prawa autorskie: majątkowe oraz osobiste, których zrozumienie przybliża nas do
pojęcia “plagiat”. Istotne są dwa elementy podane w ustawie. Autor ma
prawo do, po pierwsze, oznaczenia
swojego utworu (nazwiskiem, pseudonimem, anonimowo), a po drugie:
nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania. Są to rzeczy oczywiste, niemniej
jednak „oczywistości” czasem się
zacierają, dlatego warto je przytoczyć.
Warto zaznaczyć, że w Polsce
utwór chroniony jest od chwili stworzenia - nawet, jeśli ma formę szkicu,
już podlega ochronie prawnej. Zupełnie inaczej jest w USA: tam utwór
jest chroniony dopiero wtedy, gdy
zostanie zarejestrowany. (Takim to
sposobem, jeśli chcielibyśmy tworzyć bloga, to, chcąc uniknąć kopiowania naszych notek, musielibyśmy
wpisać swój blog do rejestru).
Osoba decydująca się na plagiat
narusza fundamentalne prawa twórcy, ingeruje w jego sferę dóbr osobistych. Problem plagiatu zaczyna się
u samych jego podstaw. Bo to, że
ktoś podpisze się pod czyjąś pracą wiadomo, plagiat, nikomu udowadniać nie trzeba. Ale co jeśli mamy do
czynienia z czymś nie tak prostym na
pierwszy rzut oka?
demotywator z dn. 21.02.2012, autor: markens
-6-
Z boku tego artykułu znajduje się
obrazek pewnego demotywatora
umieszczonego w lutym 2012r., który celnie ukazuje problem: kiedy tak
naprawdę nazwiemy coś plagiatem?
Jak to w naszym świecie bywa,
wszystko rozstrzyga się w sądzie,
a im lepszy adwokat, tym większa
możliwość zwycięstwa. Sprawiedliwość to wartość subiektywna. Prawdopodobnie eksperci szukaliby unikalnych podobieństw wskazujących
jednoznacznie na utwór; który jednak byłby to etap, trudno powiedzieć, można jednakże tworzyć wiele
na ten temat teorii, a nawet badań.
Nie byłoby to zresztą aż tak trudne:
wybrać grupę eksperymentalna i pokazywać jej obrazki, od początku do
końca. Zadaniem uczestnika byłoby
jak najszybsze wskazanie, co na obrazku się znajduje. Opinia większości byłaby na pewno cenną podstawą
do wydania osądu przed sędzię,
a eksperci z pewnością opracowaliby
na temat badania cenne wnioski.
Określeń i kategorii dotyczących
plagiatu jest stosunkowo niewiele.
W wyroku sądu z lat 80. czytamy:
„zarzut plagiatu jest prawdziwy nie
tylko w przypadku plagiatu jawnego,
ale także ukrytego (przeróbka cudzego utworu podana za utwór własny)
lub częściowego (wykorzystanie tylko niektórych części, partii utworu
cudzego)”.
I tu już zaczynają się schodki, bo
wkracza nam kolejne prawo, prawo
cytatu. Cytat powinien być dokładnie
oddzielony od tekstu, podpisany,
należy podać źródło i, najważniejsze:
powinien być uzupełnieniem tekstu.
Cytat może być myślą przewodnią,
celnym spostrzeżeniem (może nawet
jedynym w pracy), ale nigdy nie powinien zajmować większą część pracy i nie może stanowić jego trzonu
tak, by sam w sobie był tekstem
osobnym, a dopisany tekst autora
stanowił niepotrzebne i nic nie wnoszące zdania.
Cytat nie musi pełnić tylko roli
tekstowej – można uznać, że swoistym „cytatem” do tego artykułu jest
dołączony demotywator: podaję źródło, autora, a przede wszystkim: sam
obrazek nie jest sam w sobie najważniejszy, ale stanowi cenne dopełnienie.
Ważne jest zawsze podanie nazwiska, pseudonimu twórcy, kluczowy
element. Nie tylko w przytoczeniu
cytatu, ale na przykład w opracowaniu, utworze zależnym. Z tym, że, jak
to często lubi się powtarzać, „utwór
musi mieć cechy indywidualnej twórczości”! Istnieje też zależność między
utworami, pomiędzy pracą późniejszą
a pierwowzorem. Oprócz jednak zapożyczeń świadomych występują zapożyczenia nieświadome, które jest
zjawiskiem ciekawym z punktu widzenia psychologii. Istotny jest tutaj
termin kryptomnezja, który oznacza
ni mniej, ni więcej, iż wspomnienia
traktujemy jako teraźniejszość. Innymi słowy, zacierają nam się granice i
skłonni jesteśmy przypuszczać, że to,
co tworzymy, to dzieło twórcze i oryginalne, choć tak naprawdę zakodowane jest w podświadomości, a nasz
umysł wymieszał nasze pomysły z
pomysłami już zasłyszanymi.
Spotkaliście kiedyś się z tym,
że wpadliście na genialny, absolutnie
genialny pomysł, a potem okazało
się, że ktoś Was ubiegł? Sama pamiętam taką sytuację, gdy w głowie obmyśliłam wspaniałą fabułę, miałam
nawet zarys bohaterów, ba!, niektóre
wątki – a potem okazało się, że pan
Kieślowski myśli podobnie.
W prawie istnieje natomiast pojęcie
„twórczości
równoległej”.
Sąd Administracyjny w Warszawie w
1995 roku stwierdził, iż: „nie jest plagiatem dzieło, które powstaje
w wyniku zupełnie odrębnego, niezależnego procesu twórczego, nawet
jeżeli posiada treść i formę bardzo
zbliżoną do innego utworu”. Dalej
dodaje także: „Możliwe są sytuacje,
w których dwóch twórców, niezależnie od siebie, wykorzystuje w utworze ten sam pomysł i opracowuje go
przy użyciu bardzo zbliżonych środków artystycznych, zwłaszcza jeżeli
dzieła dotyczą tego samego tematu
albo tematów bardzo zbliżonych”.
Plagiatorowi, zgodnie z ustawą,
grozi grzywna, ograniczenie wolności
demotywator z dn. 21.02.2012, autor: markens
-7-
lub jej pozbawienie do lat trzech.
Z ściśle prawnego podwórka można
powiedzieć, że problem mają z tym
przykładowo wydawcy, którzy źle
sformułowali swoje umowy. Przy jej
podpisywaniu warto dodać punkt,
który mówi, że dana osoba jest twórcą dzieła i ma do niego pełnie praw,
a w przypadku jej kłamstwa wszelakie konsekwencje z mówienia nieprawdy ponosi ona. W przeciwnym
wypadku nieprzyjemności może mieć
wydawca, nie zaś pseudoautor.
Można być jednak plagiatorem
legalnym – i tu rozumiem „plagiat”
jako podpisanie się pod czyjąś twórczością. „Plagiatobiorcami” są bowiem politycy. Ludzie, którzy piszą
dla nich mowy, zrzekają się praw
osobistych (co jest ewenementem, bo
o ile praw majątkowych zrzec się
można, osobistych – nie). Jest jednak
solidny argument za tym przemawiający – to politycy będą ponosili odpowiedzialność za wypowiedziane słowa, nie osoby, które je napisały – niemniej jednak pamiętajcie, by być
ostrożnym w stwierdzeniach, że jakiś-tam polityk używa wspaniałego
słownictwa i tworzy niesamowite
zdania.
Co więcej, my sami możemy być
plagiatorami… siebie samych. Jeśli
publikujemy gdzieś swoje dzieła
(zakładam, że mamy do nich pełnię
praw), trzeba podać miejsce pierwszej publikacji – stąd można czasem
w gazetach czy czasopismach zauważyć adnotację, która informuje nas, że
dany tekst jest przedrukiem z takiegoa-takiego-tytułu.
Pomimo zalążka przekazanej teoretycznej wiedzy, w praktyce wygląda to zgoła różnie. Jednym z zabawniejszych przykładów może być sytuacja Johana Cage’a. Znacie utwór
„4,33”? Klasyka – jeśli nie kojarzycie, koniecznie poszukajcie. Radio
zdecydowało się zaprezentować ten
utwór słuchaczom; co więcej,
w skróconej formie. Cage zaskarżył
się do sądu, a w ostateczności podpisano ugodę. Co jest w tym dziwnego?
Utwór ten składa się z samych pauz
i nie wydobywa się żaden dźwięk.
Idąc tym tropem, możemy dojść nawet do swoistych paradoksów – nagle
się okaże, że każdy z nas jest plagiatorem cageowskiej ciszy. DB
Historie
inspirowane
ży
cie
m
Dlaczego tak często decydujemy się na
opisanie czegoś, czego sami doświadczyliśmy,
czego byliśmy co najmniej świadkami? Czy stworzenie
oryginalnej fabuły do dobrej opowieści lub też interesujący
koncept w wierszu mają większe prawo bytu, jeśli są „sprawdzone”
przez nas samych? Czy historie, które zostały zainspirowane życiem,
są l e p s z e od tych c a ł k o w i c i e zmyślonych?
fot. Dagmara Bator
-8-
„Ludzie od wieków pisali autobiografie, a te służyły później
za cenne źródła informacji historycznej. No bo skąd wiedzielibyśmy,
że Duńczycy mieli łóżka w ścianach, skąd zaczerpnęlibyśmy wiedzę o ówczesnym
życiu polskiej szlachty, gdyby Pasek nie opisał tego wszystkiego w swoich „Pamiętnikach”?
Każda historia jest inspirowana życiem – jedna
bardziej, druga mniej, ale zawsze wkładamy w twórczość jakąś cząstkę nas samych. Czasem jednak inspiracja przychodzi nam bez najmniejszego problemu, bo
decydujemy się na opisanie czegoś, co znamy chyba
najlepiej – własnego życia. Ze wszystkimi jego wadami i zaletami.
Pisarze, tworząc bohaterów, często nadają im
cechy własne, cechy swoich bliskich. Niekiedy opisują
sytuacje nie tylko z życia wzięte, ale takie, które przydarzyły się im samym – wdając się przy tym w takie
szczegóły, których nie byliby w stanie opisać, nie doświadczając wszystkiego osobiście. Bo, wiadomo, łatwiej jest dobrze opisać coś, kiedy się miało z tym
styczność, niż kiedy ma się dopiero zamiar doświadczyć (nie, to nie była żadna delikatna aluzja do dwunastolatek piszących o przeżywaniu prawdziwej miłości!). Młody pisarz, który stawia swoje pierwsze kroki
w kierunku publikacji dzieła, uważa, że koncept, który
został już przetestowany w naszym życiu codziennym,
będzie idealnym materiałem na dobre opowiadanie
bądź też ciekawy wiersz.
Celebryci czy osobistości, których życie prywatne zazwyczaj jest (a przynajmniej próbuje być)
owiane tajemnicą, publikują masę autobiografii – a te
są niekiedy i dla niektórych z nas o wiele ciekawszą
lekturą niż niejedna powieść obyczajowa. Dla przykładu, Waris Dirie, światowej sławy modelka, postanowiła spisać swoją historię, którą wydała później w autobiograficznej książce pt: „Kwiat pustyni”. Nie musiała
troszczyć się o ciekawą fabułę w swojej książce – wystarczyło jedynie, że opisała, jak w wieku czterech lat
została zgwałcona, a już po trzynastu latach życia uciekła z rodzinnego kraju, Somalii. Wystarczyło wtrącić
słówko o kulturze obrzezania, które z pewnością wzbudza niemałe kontrowersje wśród odbiorców.
Z kolei Zoja, bohaterka książki pt: „Wszystkie
jesteście niewierne!”, doskonale przedstawiła wstrząsającą rzeczywistość dziewczynki, a później także kobiety, żyjącej w Afganistanie. Nie musiała niczym ubarwiać opowieści; koloru nadały jej jedynie fakty, a piekło, przez jakie przeszła, posłużyło za wstrząsającą
fabułę. Takich książek jest tysiące, a każda opowiada
inną, choć równie niesamowitą (tym razem w negatyw-
nym tego słowa znaczeniu) historię. Nie wspomnę już
nawet o tysiącach książek podróżniczych, które zyskują coraz większą sławę – bo są prawdziwe. Bo człowiek, mając świadomość, że gdzieś tam na drugim
końcu świata istnieją jeszcze ludzie oraz zwyczaje opisane w owych książkach, jest zafascynowany jego
„innością”. Uświadamia sobie, że poza jego mieszkaniem przy ulicy Piłsudskiego i nudnym życiem księgowego istnieje też druga, o wiele ciekawsza strona życia.
Ludzie od wieków pisali autobiografie, a te służyły później za cenne źródła informacji historycznej.
No bo skąd wiedzielibyśmy, że Duńczycy mieli łóżka
w ścianach, skąd zaczerpnęlibyśmy wiedzę o ówczesnym życiu polskiej szlachty, gdyby Pasek nie opisał
tego wszystkiego w swoich „Pamiętnikach”? Czy mielibyśmy świadomość tego, że kiedy Karol Wojtyła został wybrany na papieża, dokładnie tego samego dnia,
tylko pięćdziesiąt osiem lat wcześniej, miał się lada
chwila pojawić na świecie? Gdyby sam nie wspomniał
nam o tym na początku swojej autobiografii, pewnie
nawet nie zwrócilibyśmy na ten fakt najmniejszej uwagi, ot co.
Nawet z pozoru fikcyjne historie mają często
w swojej treści nutkę prawdziwego życia. Goethe
z pewnością nie napisałby „Cierpień młodego Wertera”, gdyby nie poznał żony Johanna Kestnera, w której
zakochał się równie nieszczęśliwie, co bohater jego
dramatu epistolograficznego. Nie napisałby również
„Kaprysów zakochanego” i wielu, naprawdę wielu
wierszy, w których zawarł historię swojej pierwszej,
nieszczęśliwej miłości. Nawet słynne „Kamienie na
szaniec” nie są jedynie przykładem książki opisującej
życie ludzi w czasie wojny – one opisują fakty, są lekturą, której bohaterami byli prawdziwi ludzie.
Historie pisane życiem wzbudzają w nas większą
ciekawość. Utwierdzają w przekonaniu, że – nawet
jeśli każda lektura ma w sobie nutkę prawdy – to akurat w tej konkretnej książce rzeczywistość została odwzorowana „aż za bardzo”, że „to kiedyś zdarzyło się
naprawdę”. Co prawda, autor lub autorka opowieści
typowo biograficznej ma zazwyczaj więcej z gawędziarza aniżeli z pisarza, ale… kto by się tam tym
przejmował. IIJ
-9-
Ludzie zainspirowani przez
Jaś, Ania, Iza czy Maciuś – wszyscy nosimy jakieś
imię, czasem nawet dwa. Czasem nam się podoba,
czasem niekoniecznie. Czasem rodzice nadają nam
imię przypadkowo, a czasem… no właśnie? Sama do
niedawna sądziłam, że fakt posiadania imienia, które
wiąże ze sobą jakieś skojarzenia z postaciami z bajek
czy filmów, to wyłącznie czysty przypadek. Po chwili
zastanowienia i drugiej chwili na przeszperanie zakamarków Internetu stwierdziłam jednak, że moje
myślenie może nie być do końca poprawne…
fot. Dagmara Bator
- 10 -
bajki
Najpopularniejsze imiona w Polsce przez kilkanaście ostatnich lat to m.in. Piotr, Krzysztof, Tomasz,
Jakub, Mikołaj, Natalia, Anna, Gabriela, Alicja i Maria. Niby nic, niby jakieś imię dziecku trzeba nadać,
a wertując Internet w poszukiwaniu ciekawej alternatywy czy też nawet przeglądając kalendarz z imieninami,
możemy natrafić na wszystkie, które wymieniłam wyżej… jednak czy aby na pewno rodzice nazywają swoje dzieci akurat tak, a nie inaczej, bo „imię jest ładne”?
Czy nie inspirują się przypadkiem w dużej mierze
imionami postaci ze swoich ukochanych bajek z dzieciństwa? Ha!
Pamiętacie Misia Tymoteusza, przyjaznego niedźwiadka, który najbardziej na świecie pragnął przygarnąć bezdomnego pieska? A teraz zastanówcie się, czy
gdyby jego historia nie miała racji bytu, czy w naszym
kraju spopularyzowałoby się tak rzadkie imię jak Tymoteusz? Czy mamy zdecydowałyby się na każdym
kroku wołać na swoje dzieci „Tymek, Tymuś, wyjdź
z piaskownicy, idziemy do domu!”? Fakt faktem, Tymoteusz nie stał się imieniem co drugiego dziecka na
podwórku, jednak nagły wzrost populacji Tymków
wokół mnie zmusił mnie do zastanowienia się, czy aby
na pewno wyżej wspomniana bajka nie ma z tym nic
wspólnego.
Albo, wydawałoby się banalne, popularne imię –
Jakub. O tak, pan Alan Alexander Milne musiałby czuć
wielką dumę, gdyby dowiedział się, że najprawdopodobniej przyczynił się do wysypu Kubusiów (i Krzysiów!) w Polsce po wydaniu „Kubusia Puchatka” oraz
drugiej części tej opowieści. Kubuś, w dzieciństwie
ukochany miś naszych rodziców i dziadków, pozostał
w ich pamięci do dziś, co znacznie powiększyło grono
entuzjastów wszystkich Jakubów. Niewiele gorszy był
Krzyś. Sympatyczny chłopczyk z opowieści A.A. Milne spodobał się wielu Polakom!
A teraz… Imię bohaterki, która stała się ikoną
Krainy Czarów, też nie wydaje mi się jakieś szczególnie popularne. Dlatego chyba każda Alicja może być
z siebie dumna, bo nie dość, że jej imię widniało na
wszystkich elementarzach z napisem „Ala ma kota”, to
jeszcze zrobiono z niej marzycielkę, bujającą w obłokach dziewczynkę, która pokazała nam cienką granicę
pomiędzy snem a jawą. Hmm, przypadek?
Wysyp Tomków można by przypisać popularnej
baśń braci Grimm pt: „Tomcio Paluch”. Co prawda,
z pewnością nie każdy Tomcio mógłby się pochwalić
filigranową budową ciała (a przynajmniej nie aż tak
filigranową co bohater owej baśni), ale imię z pewnością spodobało się większości społeczeństwa. Ot, pro-
ste i miło się kojarzy – bo Tomcio to w końcu całkiem
sympatyczny i kochany spryciarz był!
A Piotruś Pan? Kto nie pamięta uroczego i sprytnego chłopca, który za nic w świecie nie chciał dorosnąć? Bohater powieści Jamesa Barriego stał się nie
tylko świetnym przykładem zaradnego młodego człowieka – jego imię z dumą nosi wielu Piotrów i Piotrusiów. I mimo że nie każdy z nich byłby w stanie utożsamiać się z rozbrykanym chłopczykiem w zielonym
kubraku, to wielkim prawdopodobieństwem jest, że ich
rodzice byli fanami „Piotrusia Pana”.
Każdy z nas na pewno kojarzy też historię sierotki
Marysi, czyli polską baśń napisaną przez Marię Konopnicką. Co prawda nie wiadomo, czy imię autorki
zostało specjalnie umieszczone w owej baśni, czy też
jest to wyłącznie przypadek… Wiadomo jednak, że po
wydaniu przygód sierotki Marysi i krasnoludków, Maria stała się jednym z popularniejszych imion polskich.
Niezwykłą popularność zyskało też imię Natalia.
Ni stąd ni zowąd, Natalie zaczęły rodzić się w zastraszającym tempie w naszym kraju. Przypadek? A może
to wina musierowiczowej „Jeżycjady”, gdzie jedną
z głównych bohaterek była właśnie Natalia? Zakładając, że książki z owej serii zostały wydane w latach
osiemdziesiątych, to nagły wysyp Natalii wydaje się
być oczywisty. I, powracając do tematu „Jeżycjady”,
oprócz Natalii, zadziwiająco wzrosła także liczba Gabryś, Patrycji, a nawet Laur…
Więcej przykładów? Choćby tytułowy Tytus oraz
Roman z bajki „Tytus, Romek i Atomek”. Choćby Mikołajek, którego chyba nie trzeba przedstawiać nie tylko francuskiej, ale i polskiej młodzieży. Albo Tadeusz,
które to imię – choć teraz nadawane zdecydowanie
rzadziej – kiedyś było popularniejsze prawdopodobnie
dzięki Adamowi Mickiewiczowi. Choćby Małgorzata,
która zyskała ogromną popularność nie tylko dzięki
słynnej bajce „Jaś i Małgosia”, ale również dzięki powieści Michaiła Bułhakowa pt: „Mistrz i Małgorzata”.
Albo Łucja z „Opowieści z Narnii” – a te przecież,
zanim doczekały się wersji filmowej, zostały spisane
w formie książki. Na koniec – słynna Ania z Zielonego
Wzgórza, która za żadne skarby nie chciała być nazywana Andzią.
Można by wynajdować i wymieniać bez końca, bo
choć w wielu bajkach imiona bohaterów są na tyle niezwykłe, że nie wypada nadawać ich własnym dzieciom, to jednak w dużej mierze to, jak mamy na imię,
spowodowane jest… spopularyzowaniem się danej
bajki czy wiersza w okresie młodości naszych rodziców. Zdziwieni? Sami ich zapytajcie! IIJ
- 11 -
I ty możesz zostać czyjąś inspiracją
Swój wywód zacznę od cudzych słów należących do W. J. Tomsa, które
przyświecały mi przy pisaniu poniższego tekstu: „Dla niektórych ludzi
twoje życie może być jedyną Biblią, jaką przeczytają”.
Jakiś dłuższy czas temu czytałam wpis
na blogu, którego treść zapisała się mocno
w mojej pamięci. Była to historia o znajomym z pracy autora zapisu, zwykłym człowieku, który wyróżniał się jedynie swoją
postawą wobec świata – był zawsze pogodny i radosny, zawsze podnosił na duchu
wszystkich dookoła i promieniował świetnym humorem. Kiedyś mieli okazję dłużej
porozmawiać, wtedy autor tekstu zapytał
o powód i sposób jego pogody ducha. „Ty
to musisz mieć beztroskie życie”, skwitował. Wtedy usłyszał mrożącą krew w żyłach
historię o chorobach, wypadkach i śmierci,
które się działy w kręgu najbliższych jemu
ludzi. O tym, jak sam wpadł w depresję,
z której długo nie mógł wyjść oraz o tym,
jak mu się to udało i udaje po dzień dzisiejszy. Ten człowiek miał bardzo prostą receptę – codziennie rano zadawał sobie podobne
pytanie: Chcę mieć dzisiaj wspaniały humor
czy nie? I zawsze wybierał tę pierwszą
opcję.
Ten człowiek pokazał bardzo prosty sposób jak można zmienić swoje życie na lepsze i – co więcej – codziennie udowadnia,
że jest on możliwy.
Miło również obserwuje się dzieci
(najlepiej nie swoje) z nie zabrudzonym
przez świat umysłem i niesamowitymi pomysłami. Świeżym okiem z fascynacją patrzą na rzeczy, które często nam spowszedniały i nierzadko są już dla nas niedostrzegalne. Wypowiadają zdania mądrzejsze niż
niejeden dorosły byłby w stanie wymyślić.
Poza tym można wiele się nauczyć, próbując odpowiadać na niby oczywiste pytania.
Z pewnością sami potraficie przywołać
w myślach jakąś zaobserwowaną sytuację
z działem dzieci, kiedy zaskoczyły was
swoją elokwencją. Jest wiele programów
telewizyjnych i radiowych wykorzystujących ich pomysłowość. W tym momencie
jestem w stanie przytoczyć jedną, której
byłam świadkiem w ubiegłym miesiącu.
Miało to miejsce w szatni w dojo, gdzie
uczęszczam na treningi sztuk walk dalekowschodnich. Przed moją grupą ćwiczy grupa
dzieciaczków i jedną dziewczynkę już pamiętałam, bo poprzednim razem prosiła
mnie o pomoc przy składaniu kimona. Tym
razem w szatni była również jej mama. Najwidoczniej mieli wcześniej jakiś specjalny
trening z nagrodami, gdyż właśnie od tego
zaczęła się rozmowa, że dziewczynka pytała
mamę, dlaczego takiej nie dostała. Mama
zaczęła wyjaśniać, że ćwiczy dla siebie,
a nie dla nagrody, że ona jest mamą i nie
fot. Dagmara Bator
- 12 -
potrzebuje nagrody za to, że jest dobrą mamą. I nikt jej za to nie nagradza. Dziewczynka z całą powagę odparła: „A mógłby.
A czego ty mamo potrzebujesz?”. Niestety
matka ucięła całą rozmowę zwykłym
„grzecznych dzieci”.
Jednak, niestety, istnieją również osoby
demobilizujące, deprawujące czy też
„wampirujące” cudzą energię. Osobiście
jestem podobnego zdania, co Werter, zanim
zaczął cierpieć – smutek jest grzechem wobec ludzi, ponieważ psuje krew wszystkim
dookoła. Często czyjeś słowa, zachowanie
potrafią wprowadzić w zły nastrój, nawet
jeśli bezpośrednio nas nie dotyczy.
Nie muszę sięgać daleko, podając przykład chociażby wczorajszej sytuacji z autobusu. Starsza zakonnica była bardzo niezdecydowana co do przystanku, na którym ma
wysiąść. Kiedy wyszło już kila ludzi i drzwi
zaczęły się zamykać, nagle podjęła decyzję
i zaczęła wciskać przycisk otwierający
drzwi. Oczywiście bezskutecznie, gdyż są
zablokowane poza przystankami. Kiedy
próba się nie udała, zaczęła narzekać ludziom dookoła, że kierowca świńsko postąpił, że przecież naciskała i że będzie teraz
musiała iść półtora kilometra przez tego
człowieka. Wszystko było jawnym oszczerstwem i naginaną prawdą. Wtrącił się pan,
siedzący niedaleko drzwi, że jak to tak, siostra nosi habit i tak kłamie? Nawiązała się
żywa dyskusja, aż w końcu kierowca zatrzymał autobus i zapytał, co się stało. No dobrze, zakonnice mają smutne życie i mogłam jej wybaczyć użalanie się nad
„przeciwnościami losu”, ale żebym miała
się przez nią do pracy spóźnić?! Staliśmy
tak przez chwilę, w końcu kierowca otworzył drzwi i zakonnica wysiadła z pojazdu,
zapewne i tak wielce niezadowolona. Pozostał tylko niesmak po niezbyt przyjemnej
sytuacji.
Wniosek stąd taki, że ludzie wokół, nawet nieznajomi spotykani zupełnie przypadkiem, mogą nas inspirować lub demobilizować. I również my, swoim zachowaniem,
chociażby w niewinnych sytuacjach, możemy wpływać na ich życie. Przykładem człowieka-inspiratora może być nasza kochana
Założycielka, która entuzjazmem i chęcią do
działania sprawiła, że chociażby piszę ten
artykuł.
Na koniec pozostała mi tylko jedna rada,
w której jest zawarta cicha prośba: Bądźcie
mili i uśmiechajcie się do ludzi, bo nawet
nie wiecie, ile jest to w stanie uczynić dobrego! JAZ
Inspiracja w nas samych
Z pewnością wpadłeś kiedyś na genialny pomysł, z którego byłeś ogromnie dumny i nie mogłeś nadziwić się swoim geniuszem – lecz później okazało się, że nie jesteś pierwszą i jedyną osobą, która
to wymyśliła. Co gorsza – twój poprzednik już dawno opublikował i opatentował „swój” twór,
zbierając za niego gażę i zaszczyty. Dziwne uczucie? Pewnie. Bo niby jak to możliwe, żeby taka
sama myśl przyszła do kilu różnych ludzi?
Jednak tak się zdarza. Naukowcy już na początku poprzedniego wieku odkryli zadziwiający fakt – kiedy chociaż
jedna osoba coś odkryje, wymyśli czy zdobędzie niezwykłą
umiejętność, to inni ludzie, choćby na drugim końcu świata,
częściej wpadają na ten sam pomysł. Tym łatwiej przyswoić
daną umiejętność, im więcej ludzi ją posiada.
Można by dojść do wniosku, że istnieje jakaś ogromna
baza danych zawierająca wszelkie ludzkie myśli (te nieludzkie pewnie też), do której mamy dostęp, jednak, zgodnie
z prawem prawdopodobieństwa, najczęściej trafiamy na te,
których jest najwięcej (lub są największe). Taką mniej więcej wizję przedstawiał Jacek Dukaj w „Czarnych oceanach”.
Czy to oznacza, że nic nie pochodzi od nas? Jesteśmy
jedynie masą, przez którą przepływa fala myśli-cząsteczek i
w zasadzie nic nie jest nasze – żaden pomysł, zachowanie,
czy umiejętność? Tak na szczęście nie jest, mamy jednak
tutaj coś do powiedzenia i to my podejmujemy świadome
decyzje.
Joseph Murphy w swojej słynnej książce „Potęga podświadomości” tłumaczy to w następujący sposób: nasz
umysł stanowi jedność, jednak pełni dwie zasadniczo różne
funkcje, zajmuje się zupełnie innymi obszarami. I tak rozróżnia się świadomość i podświadomość (lub umysł obiektywny i subiektywny). Podświadomość jest nieograniczoną
mądrością i wiedzą, nie istnieje dla niej czas i przestrzeń,
zawiera w sobie wszystkie pomysły i inspiracje, a działa na
nas i nasze życie podług świadomości, tego co myślimy,
czujemy, chcemy lub nie chcemy. Sterując świadomością,
możemy wpłynąć na podświadomość, by nas natchnęła, podrzuciła pomysł czy rozwiązanie jakiegoś problemu.
Wiedzieli o tym wielcy ludzie i chętnie z tej mocy korzystali. Robert Louis Stevenson, głównie kiedy pustoszało mu
konto, prosił swoją podświadomość o pomysły na nową
książkę. Mówił do niej słowami: „Postaraj mi się o dobrą,
wciągającą powieść, która będzie się dobrze sprzedawać i da
mi dużo pieniędzy”. Odpowiedzią były historie, które dla
niego wymyślała i podpowiadała podczas snu. Co ciekawe –
przedstawiała mu je po kawałku, jakby powieść w odcinkach, trzymając do końca w napięciu nawet samego autora.
fot. Dagmara Bator
Mark Twain opowiadał każdemu, kto pragnął słuchać, że
przez całe życie nie kiwnął nawet palcem, by wymyślić historie; wszystkie pomysły i cały humor jego powieści zawdzięczał podświadomości.
Mistrz Goethe miał na to swój własny sposób. Jak najdokładniej wyobrażał sobie najlepszego przyjaciela, wraz
z jego wyglądem, gestykulacją i głosem. Wtedy zaczynał
z nim rozmawiać i zadając pytania, otrzymywał konkretne
wskazówki i najlepsze rozwiązania.
Z takiej inspiracji korzystali również wielcy naukowcy,
jak na przykład Nikola Tesla, który każdy wynalazek rozwijał najpierw w swojej wyobraźni, wiedząc, że podświadomość da mu potrzebne wskazówki. Wynalazek dojrzewał
w jego umyśle, aż konstrukcja, którą dyktował inżynierom,
nie potrzebowała żadnych ulepszeń. Skomentował to kiedyś
w następujący sposób: „Wszystkie moje wynalazki w ciągu
dwudziestu lat spełniały wszelkie oczekiwania, jakie stawiałem im ja oraz inni”.
Jednak nie zawsze musimy korzystać z podświadomości, żeby napisać własne dzieło, nawet jeśli inspiracja ma
pochodzić od naszego wnętrza. Równie udana może być
powieść (czy też wiersz bądź dramat), której autor skupił się
w głównej mierze na obserwacji własnych uczuć i myśli.
Zamiast wpływania na swoje wnętrze – zwyczajne mu się
przyglądać, czytać siebie. Takie obserwacje, odpowiednio
oprawione w formę, mogą być ogromnie ciekawe, pouczające i inspirujące zarówno dla innych ludzi, jak i (a może
przede wszystkim) dla nas samych.
Właściwie nie jest ważne, czy korzystasz ze świadomości czy podświadomości, ze swojego wnętrza czy też czerpiesz inspiracje z zewnątrz. Natchnieniem może być zarówno pragnienie, lęk, jak i zjawisko atmosferyczne czy wypowiedziane słowa. Kiedy już wpadniesz na wspaniały pomysł
i będziesz chciał z niego zrobić użytek, dobrze jest, abyś
wiedział, po co chcesz to napisać i czemu ma to służyć. Idea
może przyjść do każdego. Kto wie, ile z nich nie było i nie
będzie nigdy wykorzystanych? JAZ
- 13 -
Nasze inspiracje
Choć inspiracja nie jest czymś stałym, co możemy sobie ot tak, kupić czy znaleźć, to jednak większość z nas ma przynajmniej jakiekolwiek pojęcie, gdzie jej szukać. Jednych inspiruje cudza twórczość, innych ta sama twórczość demotywuje (bo „nigdy mi się tak napisać nie uda”). Jeszcze kolejnym wystarczy po prostu dobra piosenka, pasująca nastrojem do naszego. A Tobie, na przykład, wystarczy samo życie. Judy Reeves pisze, że „pisanie to w 20% inspiracja, a w 80% pot”.
No dobrze, wszystko jasne, tylko skąd ją czerpać? Postanowiłam zapytać o to kilku zainteresowanych i trochę poszperać w Internecie…
„Ja nie czekam na inspirację”, twierdzi z przekonaniem jedna z moich najbliższych znajomych z internetowego grona. „Bo jak na nią czekam, to ona wtedy
specjalnie nie przychodzi. Staram się więc
„dostarczać” sobie jakąś porcję wiedzy, nowych wrażeń… Wtedy automatycznie dostaję jakiegoś kopa
i pomysły same przychodzą mi do głowy”. Na pytanie,
o jaką wiedzę jej chodzi, odpowiada: „O każdą! Przykładowo, czytam coś na Wikipedii, bo, dajmy na to,
wymaga tego ode mnie zrobienie pracy domowej
z przykładowej biologii. Dowiaduję się czegoś nowego
i (o ile nie jest to ilość chloroplastów w mitochondriach) czasem pojawia się u mnie jakaś iskierka inspiracji. Nie zawsze, ale czasem tak właśnie jest”.
fot. Dagmara Bator
Jednak co jeśli dostajemy olśnienia w miejscu niekoniecznie przypominającym nasze własne biurko
i przez to nie mamy dostępu do Worda? Sprawdza się
popularne noszenie ze sobą notesiku i złamanego
ołówka, by to w nim zapisywać wszelkie inspiracje,
jakie znajdą nas w najmniej oczekiwanym miejscu
i czasie? Pytam więc, a odpowiedź dostaję błyskawicznie: „Ja tam żadnego notesiku nie noszę. Pewnie zabrzmi trochę tak, jakbym nie mogła już żyć bez elektroniki, ale wystarczy, że mam pod ręką telefon. Noszę
go ze sobą zazwyczaj wszędzie, więc nie mam z tym
problemu. W takim wypadku żaden ciekawy pomysł
nie ma szans na szybkie zgubienie się w czeluściach
mojego umysłu!”.
- 14 -
No dobrze, Wikipedia może i jest ciekawym źródłem inspiracji, ale z pewnością istnieje jeszcze wiele
innych nietypowych miejsc, gdzie możemy znaleźć jej
tony. Na przykład nasz własny umysł. Właśnie tak!
„To może zabrzmieć nieco głupio, ale inspirują mnie
moje własne sny. Nie wszystkie, oczywiście, bo niektóre są po prostu bezsensowne, ale jako że bardzo
często pamiętam, co mi się śniło, to czasem wychodzą
z tego niezłe pomysły. Często udaje mi się »wyłapać«
z nich coś interesującego. Poza tym, nawet jeśli nie są
one jakąś szczególnie wielką inspiracją, to po spisaniu
ich, samo czytanie przynosi masę nowych pomysłów!”
Nie umiem tego wytłumaczyć, to jest zwyczajnie siła
inspiracji jakimś utworem. Rozumiesz, bardzo subiektywna sprawa”.
Jedna ze stałych bywalczyń forum Piórem ma na
ten temat nieco inne zdanie: „Inspiracji w sumie nie
szukam. Same mnie znajdują. Jeśli już to w muzyce.
No wiesz – zamykasz oczy i pod powiekami przesuwają się najrozmaitsze sceny. W ogóle jestem bardzo sensualistycznym stworzeniem – reaguję na bodźce zmysłowe, więc inspiracje pojawiają się w zapachach, obrazach, dotyku, dźwięku. Poza tym… może książki,
teksty amatorskie – ale nie bezpośrednio, po prostu
A życie? Życie powinno być naszą największą in- czasem ktoś ma taką siłę przekonywania w swoim styspiracją. Kolejna młoda pisarska dusza też tak uważa: lu bądź historii, że aż zmusza mnie do napisania cze„Ja czerpię inspirację z życia. Mam jakiś problem, pró- goś. Ale generalnie staram się, by to inspiracje znajdowały mnie”. Skoro tak, to czy
buję go opisać. Coś ciekawego
cała chęć znalezienia inspiracji
dzieje się w moim życiu – próbusamemu jest bezcelowa? No bo
ję to opisać. Czasem wzoruję się
Nie siadam nad pustą
skoro inspiracje są w stanie znana znajomych, czasem nawet na
kartką papieru »z mocnym
leźć nas, to po co mamy ich szuobcych ludziach. Oni wszyscy są
postanowieniem napisania
kać? Z tą opinią nie zgadza się
moją największą inspiracją”, móczegoś«. Wychodzę na ulicę
jednak inna forumowiczka: „Na
wi. Podobne zdanie ma też pei idę. (…) Rzecz w tym, że
pewno nie jest tak, że ja sobie
wien blogger, Jacek, którego słozamiast szukać inspiracji –
siedzę na, za przeproszeniu, tyłku
wa pozwolę sobie zacytować:
pozwalam się zainspiroi czekam na jakieś inspiracje, jak„Najwięksi malarze nigdy nie
wać. Ludziom, zdarzeniom,
by
miały do mnie przyjść nieszukali tematów do swoich obraś w i a t u . . . ”.
wiadomo-skąd. Zawsze próbuję
zów. Oni je po prostu widzieli
jakoś sobie pomóc, nie wiem,
wszędzie. Z pisaniem może –
a nawet powinno – być podobnie (…). Nie siadam nad choćby czytając Pudelka. Inspiracji na historię życia to
pustą kartką papieru »z mocnym postanowieniem napi- może bezpośrednio tam nie znajdę, ale nie o to przesania czegoś«. Wychodzę na ulicę i idę. Wracam do cież chodzi…”.
domu i przeważnie mam w głowie mnóstwo pomySzukając opinii w czeluściach Internetu, natknęłam
słów. Oczywiście nie wszystkie, ba, większość z nich się na kilka indywidualistycznych wypowiedzi. Jedna
nigdy nie przeradza się w coś konkretnego, ale nie z użytkowniczek literackoskrzywionych pisze:
w tym rzecz. Rzecz w tym, że zamiast szukać inspiracji „Wypijam dwa, może trzy litry wody, puszczam muzy– pozwalam się zainspirować. Ludziom, zdarzeniom, kę, albo sama gram, gapię się za okno… Czasem trafia
światu…”.
mnie na spacerze i wracając do domu, mam już ułożo-
„
Wielu z nas preferuje też tak zwane „kończenie scenariuszy”. Przeczytamy jakąś dobrą książkę czy obejrzymy ciekawy film i choć jesteśmy pod jego wielkim
wrażeniem (a może właśnie dlatego?), zainspirowani,
postanawiamy sami dopisać dalsze losy czy koniec
historii. Według naszego pomysłu. Bo dlaczego by
nie? „Dokładnie tak”, zgadza się ze mną kolejna młoda
pisarka. „Mam za sobą… trzy fanficki, każdy z nich
był inny i w każdym historia zakończyła się inaczej”.
Zapytana o powód, dla którego stworzyła tyle wersji
swoich własnych historii, odpowiada: „Rany, jest tyle
pomysłów na zmianę fabuły, że sobie nie wyobrażasz!
Masz gotową historię i piszesz. Świat przedstawiony
jest stworzony, do ciebie należy tylko nowy pomysł.
ne poszczególne zdania. Właśnie, spacer. Cichy, samotny, najlepiej w pełnym słońcu lub po deszczu
(…)”. Zadziwiająca ilość młodych twórców przyznaje,
że najlepiej pisze się im w godzinach wieczornych,
czasem nawet w środku nocy. Inspiracją jest coś niematerialnego, coś, czego nie da się określić – po prostu
atmosfera. „Chyba coś w tym jest, że godzina trzecia
nad ranem to godzina artystów…”, stwierdza jedna
z forumowiczek.
A na koniec przykład niezawodnego sposobu
na znalezienie inspiracji autorstwa młodego pisarza
z wyżej wspomnianego forum: „Na kibelku lub w wannie myśli się najlepiej. Znany fakt”. Ot, co! IIJ
- 15 -
Nordcon 2011:
25 lat
inspirowania
polskich
fantastów
W dniach 7-11 grudnia 2011 roku jeden z popularniejszych konwentów miłośników fantastyki obchodził ćwierćwiecze istnienia. Tak, organizowany przez Gdański Klub Fantastyki Nordcon jest
z nami już od dwudziestu pięciu lat.
Zorganizowany pod hasłem „Jubileusz 25-lecia habitatu Babilon 25” – a więc science-fiction we wszelkich możliwych odmianach – Nordcon już na wejściu
robił wrażenie. Wielkie Gwiezdne Wrota ustawione tuż
za drzwiami przenosiły przybyszy z wczesnozimowego
chłodu Jastrzębiej Góry wprost do habitatu. Jednak
organizatorzy podjęli wszelkie środki ostrożności:
wpierw należało odbyć prześwietlenie w poszukiwaniu
wszelakich form obcych (przede wszystkim biologicznych, aczkolwiek nie tylko), zaś skażonych prędko
odsyłano po pomoc medyczną, którą stanowił uniwersalny trunek odkażający działający na każdy rodzaj
obcych. Dopiero odkażeni uczestnicy mogli przejść
dalej po tradycyjne regulowanie płatności, odbieranie
programów i znaczków oraz witanie się z pozostałymi
przybyszami.
Przyznaję, iż widywałam Nordcony bogatsze programowo, bardziej w stylu „mamy praktycznie każdy
slot zapchany i dostaniesz bólu głowy, próbując się
zdecydować, na co pójść, skoro nie możesz być w pięciu miejscach naraz.” Ale z drugiej strony nie sposób
powiedzieć, jakoby program był ubogi – bo nie był.
W sam raz, jak rzekłaby zapewne Złotowłosa. Co zdecydowanie wyszło na dobre, gdyż i można było zaliczyć wszystko (a przynajmniej większość), i mieć czas
świętować jubileusz.
A warto było we wszelkiego rodzaju prelekcjach
czy konkursach uczestniczyć z dwóch powodów. Po
pierwsze – i mam nadzieję, najważniejsze – wszystkie
były naprawdę ciekawe i interesująco poprowadzone.
Konkurs potterowy przyciągnął uczestników w każdym wieku (wygrany został przez grupę Dementorów
i tylko profesor Trelawney może nam powiedzieć, cóż
to wróży). Na prelekcji pod tytułem „Niezbędnik konwentowy” Rafała Kosika mogliśmy dowiedzieć się,
czy jesteśmy właściwie przygotowani i w co jeszcze
musimy się zaopatrzyć na rok następny. Później Maja
Lidia Kossakowska opowiedziała nam, iż „Goście
z kosmosu już dawno wrócili do domu”, podając co
ciekawsze i być może mniej znane przykłady, jak na
fot. Piotr Derkacz
przykład wiedza afrykańskiego plemienia Dogonów na
temat Syriusza czy znajomość takich rzeczy jak skafandry kosmiczne przez pewne plemię z Puszczy Amazońskiej, które od wieków zyskuje dzięki wiedzy pozyskanej przez tajemniczego przybysza spoza Ziemi. Zaś
w sobotę Rafał Nawrocki, z subiektywnego punktu
widzenia, opowiedział o aktorach dalszych planów,
bez których filmy fantastyczne (a także wszelkie inne,
lecz trzymajmy się tematyki) nie pociągną. Jedynie
spotkanie autorskie Roberta Szmidta się nie odbyło,
gdyż wyjechał dwie godziny przed nim, lecz przy takiej ilości jedno spotkanie mniej, moim zdaniem, uczyniło wielkie szkody tylko bardzo zainteresowanym,
którzy specjalnie na tę 11-stą rano wstali. Zaś po drugie – za wpisanie swojego imienia oraz numeru identyfikatora na „listę obecności” pod koniec punktu programu uczestnicy otrzymywali walutę habitatu, Kometki
Galaktyczne Babilonu (KGB), które można było wymienić w barze na piwo lub później, w księgarni, na
dobra drukowane. Świętować można tak dostając,
jak i dając.
- 16 -
Od którego to dawania habitat Babilon oraz organizatorzy Nordconu nie stronili. Co dzień w programie
znajdował się przynajmniej jeden punkt przypominający, z jakiej okazji się zebraliśmy. Tradycyjnie opatrzone happeningami otwarcie i zamknięcie to tylko wierzchołek góry lodowej. W czwartek mieliśmy okazję
usłyszeć „zeznania świadków i obwinionych” oraz
obejrzeć „dowody na taśmach i zdjęciach” w ramach
punktu pt. „25 lat Nordconu”, a wieczorem udać się na
raut 25-lecia, gdzie organizatorzy uraczyli nas występami artystycznymi oraz tortem. Z kolei piątkowy wieczór umilały migawki filmowe z poprzednich 24-ech
Nordconów, ponad dwugodzinny film, gdzie starzy
bywalcy mogli powspominać (tak wydarzenia, jak
i modę), zaś młodsi zobaczyć, jak to drzewiej wyglądało i posłuchać opowieści zaczynających się od
„Onegdaj na Nordconie…”.
Lecz osobiście uważam, iż najbardziej jubileuszowym punktem programu w swej niejubileuszowości
było przedstawienie w wykonaniu ekipy z białostockiego klubu fantastyki „Ubik”, pt. „Babajagin, jakiego
nie znałeś/aś”. Przedstawienie było częścią kampanii
promującej książkę Artura „p.Ek” Panka pod tym samym tytułem, którą wydał własnym sumptem i której
kopię nabyć można było w nordconowej księgarni.
Czemu zaś uważam, iż był to najlepszy jubileuszowoniejubileuszowy punkt programu? Ponieważ miejscem
akcji
przedstawienia
był
właśnie
Nordcon
(nieokreślony czasowo, aczkolwiek z kilkoma wskazówkami). Ilość nawiązań do nordconowego życia oraz
tradycji, od znanych postaci pokroju Jarosława Grzędowicza, Jacka Komudy czy Rafała Kosika poczynając, a na corocznych sesjach fotograficznych na plaży
tudzież ogólnonordconowej biesiadniej atmosferze
kończąc. Humoru w bród, a i wykonanie zasługuje na
uznanie. Chyba trudno o lepszy zbieg okoliczności niż
przedstawienie typowo nordconowe wystawione
w jubileusz 25-lecia konwentu. Co prawda, o książce
(jeszcze) nie jestem w stanie się wypowiedzieć, lecz
jeśli jej treść oraz przedstawienie nie są dwoma różnymi bajkami, spodziewałabym się niezłej gratki dla by-
fot. Piotr Derkacz
walców Nordconu.
Oczywiście, Nordcon nie byłby Nordconem bez stałych
elementów: sala kinowa duża,
gdzie wyświetlano przede
wszystkim tegoroczne filmy,
w znacznej większości odpowiadające tematyce konwentu;
sala kinowa mała poświęcona
przede wszystkim na Festiwal
Filmów Unikalnych (dawniej:
Szmatławych); sala gier RPG,
planszowych i karcianych;
sala gier komputerowych;
nocny klub Piekiełko, główne
miejsce również tradycyjnego
Pidżam Party… Niestety, nie
przyszło mi uczestniczyć
w żadnym z powyższych za wyjątkiem krótkiego szaleństwa na parkiecie Piekiełka, toteż tę kwestię zakończę tu.
Innymi słowy, jubileuszowy Nordcon z pewnością
można zaliczyć do całej gamy jego równie udanych
poprzedników. Jak orzekł na stronie Nordconu jego
koordynator, Krzysztof „Papier” Papierkowski,
„Nordcony mają to do siebie, że są dobre lub bardzo
dobre. W moim subiektywnym przekonaniu NORDCON 2011 plasuje się gdzieś między tymi dwoma ocenami”. Zgadzam się z nim w stu procentach. Pomimo
wielu niewątpliwych plusów, pamiętam Nordcony
o wiele bardziej wyjątkowe, aczkolwiek ten nie sposób
określić mianem złego. Ot, kolejne kilka dni konwentu
obfitujące w przednią zabawę oraz fantastyczne atrakcje. PAP
- 17 -
Galaktycznie i kulinarnie
z Mają Lidią Kossakowską
Fanom polskiej fantastyki nie trzeba tej pani przedstawiać. Od czasu jej debiutu w 1997 roku Maja Lidia Kossakowska stała się jedną z czołowych figur gatunku w Polsce. W październiku powróciła z nową powieścią – o dziwo, nie fantasy – pod tytułem „Grillbar Galaktyka”.
(Paulina Anna Peycka) Co Cię zainspirowało do znać: faktycznie chyba największe wrażenie na mnie
zrobiły książki i programy takiego… to już właściwie
książki „Grillbar Galaktyka”?
(Maja Lidia Kossakowska) To jest tak że ja bardzo bardziej jest w tej chwili dziennikarz i pisarz niż szef,
lubię hobbystycznie sobie gotować. To jest takie hob- Anthony Bourdain. Jest bardzo cięty humor, bardzo
by, które dzielę ze swoim mężem, Jarkiem Grzędowi- ciekawie pisze i pomyślałam sobie, że wystylizuję boczem, też pisarzem, i ponieważ bardzo często lecą u hatera na takiego zabawnego, mam nadzieję że błyskonas programy kulinarne, oglądamy je z przyjemnością, tliwego szefa kuchni.
żeby się odstresować, no to w pewnym momencie zaczęło mnie interesować, jak wygląda życie takiej wiel- A jak się zrodził cały pomysł na świat? Galaktyka
kiej restauracji. To wcale nie jest tak łatwe, słodkie jest jednak dość obszernym pojęciem.
i sielankowe, jak by się wydaOczywiście! To znaczy, ja po
wało. Jak się zachowują wielcy
prostu zaczęłam sobie wymyślać
szefowie, zaczynają być celeposzczególne scenki, które moNie chciałam, żeby to była
brytami znanymi na świecie,
gły tam mieć miejsce, a także
tylko i wyłącznie książka
występować w programach
istoty które mogły mieć taki lub
o kuchni i gotowaniu, tylko mytelewizyjnych, pisać książinny stosunek na początku do
ślałam
sobie,
że
warto
byłoby
ki…? I w pewnym momencie
gotowania, a później właściwie
tam wprowadzić jakąś zabawwydawało mi się, że to może
do całego życia i świata. Trobyć fajny pomysł na taką zaszeczkę, oczywiście, czerpałam
ną intrygę, żeby się coś jeszcze
bawną space operę, żeby zroz takich wzorców klasycznej,
ciekawego działo i dlatego jest
bić jakąś opowieść o szefie
starej space opery i wszystkich
to też c z ę ś c i o w o
międzygalaktycznej kuchni, że
stworzeń, które tam są. Nie
to może być bardzo nośne, powiem, Mackarze to oczywiście
z wątkiem
nieważ różne stworzenia, różne
takie straszne istoty z mackami,
istoty z różnych zakamarków
Pluszaki to coś w rodzaju takosmosu mogą mieć zupełnie inne podejście do jedze- kich… bo ja wiem, no nie Ewoków, ponieważ są więknia i że to może być coś bardzo fajnego. Nie chciałam, si, raczej może jak Wookie wyglądają, Jaszczury,
żeby to była tylko i wyłącznie książka o kuchni i goto- oczywiście, wiadomo, czym są. No i z tego wszystkiewaniu, tylko myślałam sobie, że warto byłoby tam go zrobił się taki świat, w którym te stworzenia mają
wprowadzić jakąś zabawną intrygę, żeby się coś jesz- swoje charakterystyczne zachowania, wiadomo. Jaszcze ciekawego działo i dlatego jest to też częściowo czury są bardzo merkantylne, którym zależy na pieniąksiążka z wątkiem kryminalnym. A potem była to po dzach, na zysku, Pluszaki są raczej bardziej sympaprostu fajna zabawa dla mnie, wymyślanie wszystkich tyczne i takiego łagodnego charakteru i tak dalej, i tak
tych dziwnych stworzeń, dziwnych istot i różnych dalej. Po prostu sobie zaczynałam budować, wymyślać
śmiesznych odniesień, które miały być do współcze- cały ten świat i ponieważ mi się spodobało, to potem
snej rzeczywistości, tego świata w którym żyjemy dzi- zaczęłam dużo wprowadzać innych osób, jak, posiaj, taka trochę humoreska, trochę groteska. Ale z cze- wiedzmy, mieszkańcy Duriana, czy Denebolanie, któgoś takiego zrodził się właśnie pomysł, właśnie od rzy są przezroczyści jak duchy i wszystkie ich pokaroglądania programów kulinarnych.
my są wyłącznie płynne. No i takie różne śmieszne,
myślę, rzeczy, żeby było bardziej i żeby było śmieszniej, bo ta książka przede wszystkim jest humoreską.
Jakichś konkretnie czy ogólnie wszystkich?
Ogólnie różnych, natomiast generalnie muszę się przy-
„
książka
kryminalnym.
- 18 -
Czy pisząc, częściej tworzysz pod wpływem na- własnej literaturze, ale też o wszystkich innych pasjach, które mają, o wszystkich rzeczach które ich zatchnienia czy jednak trzymasz się jakiegoś planu?
Jak już kiedyś powiedziałam, pisarz zawodowy nie ma ciekawiły, zainteresowały i to się po prostu wymienia.
natchnienia, ma terminy. (śmiech) Oczywiście jest tak, Pewne rzeczy, które Jarek mi opowiedział, mnie się
że już w tej chwili sobie nie mogę pozwolić, żeby pi- przydają w książkach, a pewne rzeczy, które ja mu
sać, kiedy mi się nagle zachce i wena się pojawi. Sta- opowiadałam, nagle znajdują się gdzieś tam w jego
ram się zawsze te książki przemyśleć, staram się zaw- fabułach. Wiadomo, że tej wymiany się w żaden sposze je najpierw dobrze wymyślić, osadzić w jakiejś sób nie da uniknąć i ona na pewno będzie.
rzeczywistości, wymyślić intrygę. Wszystkie moje historie
Dobrze, w takim razie słonajpierw są pięć razy opowiewem już zakończenia, gdybyś
moje historie
dziane w mojej własnej głomiała udzielić aspirującym
wie, a dopiero potem siadam
pisarzom paru cennych rad,
najpierw są pięć razy opowiedziane
i piszę, i robię sobie jakiś staby to przede wszystkim
w mojej własnej g ł o w i e, co
ranny plan w punktach, które
było?
później realizuję. No i przyJest to oczywiście bardzo baa dopiero
siadam i piszę,
znam: także dlatego, że inaczej
nalna rada, ale chyba jedyna
i robię sobie jakiś staranny p l a n
zapomniałabym połowy posłuszna, tak naprawdę, przyw punktach, które później r ea l i z u j ę.
wieści, gdybym poszła na żynajmniej ja tak sądzę: czytajwioł.
cie. Czytać książki trzeba, moCzy wierzysz w inspirację pochodzące ze snów albo im zdaniem, nie tylko z dziedziny, w której się pracuje,
na przykład nie tylko w fantastyce, ale także różne inne
różnego rodzaju używek?
Nie, pod wpływem używek absolutnie nie! W moim pozycje i jak ich najwięcej. Dużo klasyki, klasyki XX
przypadku pisać pod wpływem absolutnie się nie da, wieku, a nawet warto czasem poczytać jakieś znacznie
w grę wchodzi co najwyżej piwo lub dwa, ale to jest starsze dzieła. Jeżeli ktoś myśli o tym, żeby w ogóle
takie trochę ryzykowne. Dość poważnie podchodzę do
świadomie w jakikolwiek sposób pisać czy nawet wiąroboty, po prostu mam pracę i tą pracę wykonuję,
a dopiero potem jest czas na zabawę. Stronię od wszel- zać przyszłość z pisaniem, to musi najpierw czytać. I,
kich używek bardziej twardych niż piwo, między inny- oczywiście, jak się czyta książki, to się je dzieli na te,
mi dlatego że zawsze się śmiertelnie bałam, że coś się które są fajne, które nam się podobają i które się nie
stanie, bo jestem alergiczką. Nawet nigdy nie zapali- podobają. Wpierw należy się zastanowić, dlaczego.
łam ani jednego skręta z marychy, bo zawsze się Dlaczego jedna mi się podoba, a druga nie, i umieć to
strasznie bałam, że wyląduję w szpitalu. Natomiast sobie jakoś samemu uzasadnić, bo to nie ma być takie
jeśli chodzi o sny, to rzeczywiście, parę takich motyszkolne
wyjaśnienie,
wów różnych dziwacz„podobało
mi
się, co nanych i bardzo rozbudowa(…) jeśli chodzi o sny, to
, pisał pisarz, albowiem
nych, które czasem miewam, pojawiło się a to w parę takich m o t y w ó w różnych dziwacznych podobało mi się”. Trzeba
moich książkach, a to w i bardzo rozbudowanych, które czasem miewam, po prostu dojść do tego,
książkach Jarka. Dlatego
czemu tamta scena czy
pojawiło się a to w moich książkach,
że czasem mu opowiadaksiążka mi się podobała, a
a to w książkach Jarka. (…)
łam jakieś barwne obrazpotem, oczywiście, zaki, które mi się przyśniły
cząć myśleć o tym, jak to
i ponieważ mu się to
”.
jest
zrobione. Jak ten auspodobało, to gdzieś je
potem
wykorzystywał.
tor, którego lubimy, daną
Ale są to przede wszystscenę zrobił, z jakiej perspektywy, czy emocjonalnie
kim właśnie obrazki, raczej chodzi o jakąś ładną rzecz, czy jakąś taką chłodną kamerą filmową, czy to jest opiktórą można by potem fajnie opisać, na przykład. Jasane przez narratora z zewnątrz czy poprzez bohatera,
kieś takie bardzo konkretne fabuły, no to już nie, to
czy to jest bardzo emocjonalne czy wprost przeciwnie,
bohaterom wymyślam już w jakiś inny sposób.
kilkoma słowami zarysowana jest cała sytuacja, i tak
Wspomniałaś, że niektóre z Twoich snów zainspiro- dalej, i tak dalej. Po prostu trzeba zanalizować, co rowały Jarka, a czy on zainspirował z kolei Ciebie?
bią inni i dlaczego to jest fajne albo dlaczego nie jest.
Oj, wielokrotnie! Myślę, że to w ogóle jest tak, że jeże- No i oczywiście druga rzecz, podstawa, po prostu próli mieszka pod jednym dachem dwoje pisarzy, którzy
bować. Pisać, pisać i pisać. PAP
są małżeństwem i dzielą ze sobą tę pasję, no to oczywiście gadają ze sobą o wszystkim, nie tylko o swojej
„Wszystkie
potem
„
rzeczywiście
Ale są to przede wszystkim
właśnie o b r a z k i
- 19 -
„Bajki genialnego umysłu”
„Grillbar Galaktyka”
Mai Lidii Kossakowskiej
Znana nam dotychczas
z powieści fantasy, Maja
Lidia Kossakowska powraca do Czytelników z czymś
niespodziewanym – space
operą z kulinarnym twistem! „Kosmos jest pełen
żarcia” – wedle tej życiowej
nauki od jednego ze swych
mentorów żyje Hermoso
Madrid Iven, zany szef
kuchni, celebryta, właściciel
restauracji „Płacząca Kometa”, która uzyskała dwie kometki w „Przewodniku Plejadzkim”. I sięgając po
książkę „Grillbar Galaktyka”, to właśnie o jego przygodach będziecie czytać. Nie
dajcie się zwieźć – wbrew
pozorom to nie jest książka
kulinarna. Nie wierzycie?
Sięgnijcie po nią i przeczytajcie pierwszy cytat na tylnej okładce: „To nie jest
książka o gotowaniu. To nie
jest książka o kuchni.
To fantastyczna przygoda,
szalona podróż przez cały
kosmos, to szok, dowcip,
inteligencja i zagadka kryminalna.”
I, tak naprawdę, nie sposób ująć „Grillbaru” lepszymi słowy. Książka wciąga
już od pierwszych stron,
urzekając ciętym niczym
nóż do filetowania humorem
godnym prawdziwego szefa
kuchni oraz wachlarzem
wszelakich przypraw: przygód, emocji, napięcia i wielu
innych. Wystarczy kilka
stron na przekonanie Czytelnika do dalszej lektury, po
czym już nie sposób się oderwać, gdyż przepadamy, zaczytani w porywającej akcji.
Myślicie, że życie kucharzacelebryty to sielanka, że w
kuchni i poza nią nie spotyka go nic ciekawego? To nie
mieliście jeszcze do czynienia z Ivenem, nie czytaliście
o jego walce z zieloną odżywczą papką wprowadzaną
przez Unię Międzygalak-
Leonarda da Vinci
tyczną ani o potworach czających się w magazynach,
ani o restauracyjnym morderstwie, ani o urazach
wszelkiej maści („nic, czego
nie można się nabawić
w kuchni”), ani o żadnej
z jego przygód przez kosmos.
Nie jest to książka wyłącznie dla miłośników fantastyki. Owszem, jej fani
z pewnością ukochają sobie
aluzje oraz nawiązania do
kanonicznych motywów czy
postaci, lecz jest w niej
znacznie więcej. Nie jest to
także książka wyłącznie dla
aspirujących kucharzy tudzież wielbicieli restauracyjnego życia. Kosmos jest pełen żarcia, lecz nasza Ziemia
musi jeszcze na wiele z tych
wykwintnych dań poczekać.
Parafrazując samą autorkę,
„Grillbar”
jest
przede
wszystkim humoreską i groteską ze sporą dawką zapierających dech przygód. Moim zdaniem każdy, kto lubi
emocjonujące
przygody,
nawet (a może zwłaszcza) te
nie-do-końca-serio, znajdzie
coś dla siebie, gdyż pod
płaszczem space opery odnajdziemy wiele odniesień
do współczesnej rzeczywistości, które za pomocą tego
płaszczyka stają się jeszcze
zabawniejsze.
„Grillbar Galaktyka” jest
napisany lekko i z humorem,
dzięki któremu powiew
szybko przewracanych stron
podwiewa grzywkę, po
czym kończy się nagle na
tylnej okładce.
I nie zapomnijcie zaopatrzyć się w zakąski na czas
lektury! Zapewniam: obojętne czy czytacie o hamburgerze prosto z grilla z frytkami,
czy o zielonym zwilcu
szczurzopyskim na płatkach
czarnotrufli z Jugot – ślinka
cieknie z ust. PAP
- 20 -
Geniusz to istota, której z łatwością przychodzą
rzeczy nieziemsko trudne, a z drugiej strony czasem gubi się w najprostszych sytuacjach, typu założenie dwóch identycznych skarpetek. Leonardo Da
Vinci jest niewątpliwie człowiekiem genialnym.
Malarz, wynalazca, rzeźbiarz, odkrywca, geolog,
anatom. To niewyobrażalne, że jeden człowiek może być aż tak wszechstronny, i nie chodzi o to, że
miał wiele zainteresowań. Zdumiewa, że był perfekcyjnie doskonały we wszystkim, czego się dotknął. Projektował maszyny latające, gdy nikomu
się o tym na poważnie nie śniło, chciał przebijać
góry tunelami, łączyć rzeki za pomocą kanałów,
odkrył zastosowanie pary jako motoru żeglugi, od
niego wyszła idea prawa grawitacji, tarcia. Wszyscy znamy wspaniałe obrazy, które malował, takie
jak Mona Lisa czy Ostatnia Wieczerza. Niewiele
osób jednak wie, że pisał też poezję.
Trzymając w dłoni tomik wierszy mistrza zatytułowany „Bajki”, które to utwory zebrał i przełożył Leopold Staff, tak, ten Staff, od razu odniosłem
wrażenie, mam przed sobą coś bardzo wyjątkowego. Instytut Wydawniczy Erica wznowił je z dużym
smakiem, doskonale oddając klimat renesansowy.
Przekładając kolejne kartki, czułem się, jakbym
obcował z odręcznymi zapiskami Leonarda, okraszonymi stonowanymi grafikami. Duże brawa.
Natomiast sama treść. Od razu zaznaczam, że
poezja nie jest moją domeną, z wykształcenia jestem filozofem, a jednak musze przyznać, że Staff
swoim talentem dokonał wielkiej rzeczy. Nie banalizując myśli filozoficznej, przetłumaczył wiersze
Leonarda w taki sposób, że błyszczą wyjątkową
i ciekawą linią melodyczną, a przy tym głębią, którą nadał im autor.
Z pozoru wdają się błahe i mówią o prostych,
codziennych sprawach. O potoku, który naniósł do
swojego koryta tak wiele ziemi i głazów, że musiał
je zmienić, o Lilii unoszącej się na powierzchni
wody albo o Figowcu, który cierpiał, że go ludzie
nie zauważają, a gdy wydał owoce, połamali mu
gałęzie. Jednak każdy z tych utworów ma drugie
dno i odniesienia do życia ludzkiego. Figowiec to
metafora człowieka niczym się nie wyróżniającego,
który cierpi na brak uznania, ale gdy zdobywa jakieś osiągnięcia, musi obawiać się zazdrości innych
i uważać, by nie zostać skrzywdzonym, a jego owoce ukradzionymi. Piękne, prawda?
A na koniec, mam nadzieje, że wydawca się nie
obrazi, przytoczę w całości mój ulubiony utwór:
Zwierciadło Królowej
Zwierciadło się pyszniło raz, że odbijało
Królowe. Gdy odeszła nic w nim nie zostało.
I taka to właśnie poezja, głęboko humanistyczna, smutna i wzruszająca. PM
„Jedz, módl się, kochaj”, Elizabeth Gilbert
Książkę dostałam w prezencie mikołajkowym od koleżanki z klasy, z którą żyłam w dość dobrych
stosunkach i która to wiedziała o mojej ogólnej miłości do podróżowania. Stąd zapewne ten wybór. I choć nie potrafiłam już podejść do niej tak całkiem obiektywnie po zekranizowaniu owej
lektury (jako melodramatu) oraz fakcie, iż znalazła się na liście bestsellerów, to jednak zdecydowałam, że wszystkie uczucia wyższe odłożę na bok i zabrałam się za czytanie.
Generalnie rzecz biorąc, jest to historia kobiety nie- wieka nieco zagubionego w dzisiejszej szarej rzeczyco niestabilnej emocjonalnie, która przeżywa bodajże wistości – nadzieję, że jak się chce, to można coś
kryzys wieku średniego, rozstaje się ze swoim cudow- w swoim życiu zmienić, trochę poradnika na temat
nym mężem (który wcale się jej taki cudowny nie wy- takich właśnie problemów egzystencjalnych, trochę
dawał) i wyrusza w świat, szukając szczęścia w krajach przewodnika po krajach, które bohaterka zaszczyca
zaczynających się na literę „i” (Italia, Indie, Indone- swoją obecnością… Trzy w jednym!
zja). W pierwszym z nich znajduPo czwarte: trzeba przyznać,
je uciechę dla podniebienia –
że w czasie czytania raczej nie
Panowie raczej nie
włoskie jedzenie zdecydowanie
można
się
nudzić
znajdą w niej ciekawej
jej smakuje, co próbuje nam udo(polemizowałabym tylko przy
wodnić, przyznając się, że nie
lektury, nie zamyślą się nad
Indiach, kiedy narzekanie na
może już zapiąć się w spodnie,
tym, czy aby nie powinni
Shivę wychodziło mi już boktóre przed trzema miesiącami
p r z e j ś ć n a d i e t ę
kiem), bo styl jest jednym,
nakładała bez większego wysiłku.
w czasie biadolenia bohaterki
wielkim znakiem zapytania –
W Indiach znajduje ukojenie dla
na temat utycia po włoskim
raz nienaturalnie podniosły, raz
duszy – i mimo początkowych
jedzeniu, nie z r o z u m i e j ą
całkowicie potoczny.
problemów ze skupieniem się
ideologii religii buddyjA co, chyba, najważniejsze
oraz powtarzaniem do znudzenia
skiej i odzyskiwania
w zyskaniu etykiety bestselleru
dziwnej mantry, udaje jej się opa„wewnętrznego spokoju du(zatem po piąte!): książka ma
nować sztukę medytacji. W trzecha” ani nie będą mieli
szczęśliwe zakończenie, czyli
cim z kolei kraju, Indonezji, znajochoty szukać miłości na druto, co lubimy najbardziej.
duje ukojenie dla serca – nową
gim końcu ś w
i a ta.
A już na polską, ciemną oraz
miłość.
szarą zimę to w ogóle jest alPo przeczytaniu nie zdziwiło
ternatywą idealną.
mnie już, dlaczego książka zyskała taką popularność.
Gorzej, wydaje mi się, jest z męskiego punktu wiPo pierwsze: jest w niej wszystko, dosłownie dzenia. Panowie raczej nie znajdą w niej ciekawej lekWSZYSTKO, czego pragnie masowe społeczeństwo, tury, nie zamyślą się nad tym, czy aby nie powinni
czyli drobna dawka humoru, trochę mądrości życio- przejść na dietę w czasie biadolenia bohaterki na temat
wych oraz, oczywiście, rodzące się uczucie między utycia po włoskim jedzeniu, nie zrozumieją ideologii
główną bohaterką a przystojnym amantem. No, i szczę- religii buddyjskiej i odzyskiwania „wewnętrznego spośliwe zakończenie.
koju ducha” ani nie będą mieli ochoty szukać miłości
Po drugie: główna bohaterka jest również autorką na drugim końcu świata. A już na pewno nie spodoba
książki, zatem można powiedzieć, że historia jest cał- im się na wstępie postawa kobiety, która – będąc
kowicie „autorska”. A skoro jakaś tam Amerykanka w związku jak marzenie, mając idealną pracę i życie
może sobie zrobić rok przerwy w pracy, żeby podróżo- bez problemów – zażąda rozwodu praktycznie bez
wać po całym świecie i nie robić nic ambitniejszego przyczyny, uskarżając się na brak nutki „adrenaliny”
niż jedzenie czy modlenie się, to dlaczego taki zwykły, i płacząc po nocach w łazience, próbując rozmawiać
z Bogiem. Głośno.
przeciętny czytelnik nie może?
Po trzecie: zawiera wszystko (jak już wspominałam), co może zawierać przeciętna książka dla czło-
Jest to więc lektura zdecydowanie dla kobiet. Mało
wymagających kobiet. IIJ
- 21 -
„Zimowy monarcha” Bernarda Cornwella
Do „Zimowego monarchy” Bernarda Cornwella od początku miałam entuzjastyczne nastawienie
– grube, ładnie wydane tomiszcze o czasach arturiańskich już samym wyglądem sugerowało zapewnienie rozrywki na długie, zimowe wieczory; do tego autor odznaczony przez samą królową
brytyjską! Czy jednak lektura nie okaże się zbyt ciężka?
Prędko zabrałam się do czytania pierwszej części try- czytam powieść, a zamiast tego pomyśleć, że oto jestem
logii – i tak, już na samym początku, spotkało mnie świadkiem relacji z pierwszej ręki. Szczególne brawa
pierwsze pozytywne zaskoczenie. Nie będąc miłośnicz- należą się moim zdaniem za postać Merlina, który jest
ką powieści historycznych, przygotowałam się na cięż- chyba najbardziej nieprzewidywalną z postaci
kawy styl autora, przesycony archaizmami język i przy- w „Zimowym monarsze” i wniósł do akcji nieco szaleńtłaczającą ilość nazw* do zapamiętania, jednak nic stwa i humoru. („Sądzę, że bogowie nie znoszą nudy,
z tych rzeczy. Pierwsze zdania powieści wciągnęły więc robię, co mogę, żeby ich zabawić”).
mnie w jej świat, ponieważ czytanie nie męczy dzięki Wartym podkreślenia jest również fakt, że choć druprzyjaznemu językowi. Z początku wydawał mi się on idów i przeróżnych rytuałów jest w powieści mnogość,
nawet zbyt potoczny –
nie uświadczy się naszczególnie wziąwszy
głych przemian wropod uwagę, że narratogów w ślimaki ani wyjW a r t y m podkreślenia jest również
,
rem jest stary mnich
mowania Excalibura ze
że choć druidów i przeróżnych rytuałów j e s t
wspominający swoją
skały, a Pani Jeziora
, nie uświadczy się
w powieści
młodość spędzoną na
nie wynurzy się, by
służbie u boku Artura –
wręczyć Arturowi
nagłych przemian wrogów w ślimaki ani wyjszybko jednak przywywspomniany miecz.
mowania E x c a l i b u r a ze skały, a Pani
kłam do tego stylu,
Fanów jedynie fantasy
Jeziora nie wynurzy się, by wręczyć Arturowi
skupiając się przede
odsyłam do legend (ich
wspomniany miecz. Fanów jedynie fantasy
wszystkim na samej
strata),
natomiast
o
d
s
y
ł
a
m
do
l
e
g
e
n
d
(
),
opowieści. A było co
wszystkich pozostałych
opowiadać.
zachęcam do śledzenia
natomiast w s z y s t k i c h pozostałych
Powieść została napirealistycznego ujęcia
zachęcam do śledzenia realistycznego u j ę c i a
sana z rozmachem, któświata średniowieczświata ś r e d n i o w i e c z n y c h Brytów.
nych Brytów.
ry przywiódł mi na
Żeby nie było tak do
myśl tolkienowską trylogię. Nie zabrakło w niej miejsca ani na wciągające końca różowo – poważne zastrzeżenie mam do korekty
opisy scen batalistycznych, ani na przybliżenie losów książki, ponieważ regularnie w trakcie lektury zaskakiposzczególnych bohaterów – zarówno zachodzących wały mnie literówki i nadprogramowe znaki interpunkmiędzy nimi konfliktów na tle politycznym, jak i zupeł- cyjne. Coś takiego zdarzać się nie powinno, jednak
nie prywatnych sympatii czy romansów. Może się wy- mam nadzieję, że w następnym wydaniu nie będzie już
dawać, że na temat wielokrotnie opiewanych losów Ar- tego problemu i kolejne pokolenia czytelników będą
tura wiele ciekawego już się wymyślić nie da, czytelni- mogły cieszyć się lekturą bez niepotrzebnych zakłóceń.
ków spotka jednak na pewno sporo niespodzianek.
Po przeczytaniu książki czułam pewien niedosyt – jak
Losy poszczególnych postaci śledziłam z prawdzi- zawsze, gdy kończy się coś dobrego, a chce się więcej –
wym zainteresowaniem – jeśli niektórzy z głównych mimo że sama opowieść nie urywa się w połowie wątbohaterów nie wzbudzali sympatii, to na pewno przy- ku, a raczej zgrabnie zamyka pewien etap historii o Arnajmniej zaciekawienie. Mimo że autor nie poświęcił turze. Co cierpliwsi mogą więc odłożyć przyjemność
się kreowaniu ich portretów psychologicznych, kontynuowania lektury na później, sądzę jednak,
a (zgodnie z założeniem) skupił się na snuciu epickiej że znajdzie się wiele osób, dla których „Zimowy monaropowieści, to jednak przewijające się postacie są z krwi cha” może stać się ledwie wstępem do wielkiej przygoi kości, wzbudzają prawdziwe emocje.
dy z historią Celtów, do czego gorąco namawiam.
Mamy więc Artura – oś całej trylogii, wspaniałego
wodza, potrafiącego pociągnąć za sobą tłumy, który Anna Pakieła
jednak ma również pewne romantyczne słabości, co
czyni go bardziej ludzkim, a powieść wzbogaca o zwroty akcji. Realizmu opowieści przydaje osoba Derfla, * Jest ich, owszem, wiele, ale wszelkie problemy z rozeznadzielnego wojownika Artura będącego jednocześnie niem się rozwiązuje poręczny spis postaci i miejsc, oraz czynarratorem – jego uwagi pozwoliły mi zapomnieć, że telna mapka, zamieszczone na początku książki.
fakt
mnogość
ich strata
- 22 -
„Zgred” Rafała A. Ziemkiewicza
O książce można było przeczytać jedynie na blogu samego autora oraz w dwóch gazetach, które
nie boją się publikować opozycyjnych artykułów, a mimo to była najlepiej sprzedającą się polską
książką w maju tego roku. Fakt ten jest nie lada sukcesem pokazującym, że ludzie jednak chcą
przetrzeć medialne mydło ze swoich zmęczonych oczu i zobaczyć nasze społeczeństwo oczami
„Zgreda”.
Powieść jest napisana w formie dziennika prowa- jest zakryte i niedostępne. Sam autor na łamach Rzeczdzonego przez, bliźniaczo podobnego do autora, dzien- pospolitej napisał: „Ta powieść, którą ja państwu pronikarza Rafalskiego. Chociaż Ziemkiewicz bardzo ponuję, nie jest przeznaczona dla tzw. elit. Jest przeupiera się przy tym, by nie iść na skróty i nie odczyty- znaczona dla »starszych, gorzej wykształconych
wać książki jako osobistego dziennika, mimo wszystko i z mniejszych ośrodków«. Bez względu, oczywiście,
nie można się oprzeć wrażeniu, że czyta się zapiski na ich wiek, posiadane papiery i miejsce zamieszkaprawdziwego człowieka z krwi i kości, a nie fikcji lite- nia”. Dobitnie pokazuje, jak na nas patrzą „elity” sporackiej. Bo przecież w naszym kraju żyje wiele ludzi łeczne, mówi o zaniku tożsamości narodowej i postz podobnymi problemami i poglądami, co wieczór niewolnictwie.
„krzyczącymi na telewizor”.
Ale nie tylko. Pomiędzy wzburzeniami, na czym to
Akcja powieści toczy się między piętnastym lutego ten świat stoi i walką z chorobą, jest wielka część – bo
a piętnastym kwietnia dwa tysiące dziesiątego roku, niby jak mogłoby jej nie być? – o rodzinie. Nawet jeśli
kończąc się kilka dni po tragedii Tupolewa, po której autor zamierzał napisać powieść tylko po to, by pokadziennikarz Rafalski stwierdza bezcelowości prowa- zać w którym miejscu w hierarchii wartości ona stoi,
dzenia dalszych zapisków. Zaczyna się w momencie, a reszta komentarzy to jedynie „zapychacze”, to warto
kiedy główny bohater dowiaduje się o swojej chorobie takie książki pisać i czytać. Wspaniała młoda żona,
i musi trochę zmienić swoje życie. Razem z dziennika- która jest solidnym wsparciem, a jednocześnie czarorzem Rafalskim obserwujemy bieżące medialne wyda- dziejką posiadającą tajemnicę nie do odgadnięcia.
rzenia, często razem z ich kulisami. Czytamy niekiedy I dzieci, konkretniej dwie córeczki, które są po prostu
odkrycia lub powszechnie znane wśród elit fakty, bezbłędne – ich „teksty”, kłótnie, pytania i spostrzeżeo których jednak nie może napisać, w obawie o swoją nia, pełne mądrości i wnikliwości, rzadko spotykanych
przyszłość. Dla mnie, młodej osoby, jest to również nawet u dorosłych. Dzieci, przyszłe pokolenia, które,
inne spojrzenia na najnowszą historię Polski, o której widząc nasze działania, przemyślane czy też nie, wskawłaściwie mówi się niewiele, mimo że dla rządzących zują, o czym „zapomniał” ktoś, kto tworzył zachodni
nie są to wcale takie odległe czasy. Rozbrajane jest konsumpcyjny styl życia. Dla wspaniałej rodziny możrównież
działanie
na by wszystko, choćgłównych
mediów
by i stawić czoło całetrzymających władzę,
mu światu. A samot„Sam autor na łamach
sposób przedstawienie?
nia jednych faktów,
Głównym
przesłaRzeczpospolitej napisał:
przemilczanie
lub
niem powieści wydają
stawianie w zupełnie
się być słowa świętej
innym świetle dru- „Ta powieść, którą ja państwu proponuję,
pamięci ojca Rafalgich. Bardzo ciekawe
skiego: „trzeba orać.”
było to również dla
takiego ignoranta tele- J e s t
p r z e z n a c z o n a d l a » starych, Bardzo motywujące
wizyjnego jak ja, któi stawiające życiowe
i z mniejszych
ry jest w gruncie rzewyzwanie, które nie
czy świadomy takich
oczywiście, pozwala stać w miejdziałań, chociaż wca- ośrodków«.
scu z założonymi ręle ich nie obserwuje.
p o s i a d a n e p a p iery kami i jedynie narzeJaki jest cel tej
książki? Najprawdo- i
m i e j s c e
zamieszkania”. kać na obecną sytuację, tylko zakasać
podobniej
próba
rękawy i… „orać”.
uświadomienia czegoś, co na co dzień
JAZ
nie jest przeznaczona dla tzw. elit.
gorzej wykształconych
Bez względu,
na ich wiek,
- 23 -